21 sierpnia 2025

Pozostawieni

 

„Pozostawieni”

Tom Perrotta

Autor/ (ur. 13 sierpnia 1961 w Nowym Jorku) – amerykański pisarz i scenarzysta, znany z błyskotliwych i często ironicznych portretów amerykańskiej klasy średniej. Ukończył studia na Yale University oraz kreatywne pisanie na Syracuse University. Tom Perrotta wnikliwie analizuje moralne dylematy i przemiany obyczajowe w Ameryce, zachowując jednocześnie lekkość narracji i charakterystyczne, ironiczne spojrzenie. Niezależnie od tego, czy jego proza jest określana jako mroczno-komiczna, czy społecznie satyryczna, Perrotta pozostaje jednym z najważniejszych głosów współczesnej literatury amerykańskiej.

Tłumaczenie/ Anna Gralak

Tytuł oryginału/ an-us The Leftovers

Tematyka/ Powieść „Pozostawieni” odwołuje się do popularnej w kościołach protestanckich apokaliptycznej koncepcji „dyspensacjonalistycznego premillenaryzmu”. To jedna z wizji końca świata – dla katolika egzotyczna, bo wśród kościołów chrześcijańskich katolicy opowiadają się za traktowaniem apokaliptycznych przepowiedni jako metafory. Protestanci jednak wierzą w literalność opisanego w Liście do Tesaloniczan „porwania Kościoła”. Ma to wyglądać jak nagłe przeniesienie prosto do nieba wszystkich umiłowanych Bogu, by nie musieli na własnej skórze odczuwać złych rzeczy, które będą towarzyszyć apokalipsie. „Porwanie Kościoła” w powieści nastąpiło 14 października. 2 procent populacji zniknęło bez śladu. Ci, którzy zostali, odtąd dzielą życie na „przed 14 października” i „po 14 października”, co jest aluzją do punktów zwrotnych w amerykańskiej historii najnowszej: 11 września czy upadku Lehman Brothers.

Główny motyw/ Powieść „Pozostawieni” zagłębia się w pytania, na które Perrotta nigdy nie zamierza udzielić odpowiedzi. Jak zareagowalibyśmy, gdyby bliscy zostali nagle i w niewytłumaczalny sposób odebrani z naszego życia? Czy odpowiedzielibyśmy nienawiścią, przemocą, dezorientacją? Czy porzucilibyśmy wiarę, nadzieję i moralność – bo kogo obchodzi, co się teraz stanie? A może zareagowalibyśmy naturalnym zakłopotaniem i smutkiem, ale starali się iść naprzód, żyjąc najlepiej, jak potrafimy? Przedstawione są różne formy reakcji na stratę. Jedną z nich jest sekta milczących Winnych Pozostałych – członkowie tej grupy ubierają się na biało, nałogowo palą papierosy, traktując to jako rodzaj sakramentu („Zapalajmy” zamiast „Módlmy się”). Ich zadaniem jest pielęgnowanie poczucia winy i sprawianie, by inni również je odczuwali. Kolejną grupą są tzw. „Bosi Ludzie” – jak można się domyślić, chodzą boso i przypominają nieumytych hipisów z lat 60. Głoszą hasła „Jedz, pij i bądź wesoły”, wyznając ideologię „wolnej miłości” i życia bez zobowiązań.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) niemądrze jest w cokolwiek wierzyć.”

„Rodzina: czuła się źle, nawet gdy wymawiała to słowo.”

„(…) zaczęła rozumieć, w jaki sposób czyjaś nieobecność może spowić umysł, skłonić do wyolbrzymiania zalet i umniejszania wad brakującej osoby.”

„Zniknęło tylu ludzi, że nie można było sobie pozwolić na zatrzymanie się przy jednym człowieku.”

„Widocznie nawet najpotworniejsze tragedie i ludzie, których dotykają, po jakimś czasie trochę powszednieją.”

„Tak wyglądała smutna prawda i nie było sensu udawać, że jest inaczej.”

„Gdy słowa są zbędne, lepiej zachować je dla siebie albo w ogóle o nich nie myśleć.”

„Niektórzy mają interesująco przesrane dzieciństwo (…).”

„(…) choć miłość stała się nieprzydatna, była tylko kolejnym tępym bólem w uciętej kończynie.”

Książka „Pozostawieni” autorstwa Toma Perrotty została wydana w Stanach Zjednoczonych w 2011 roku. W innych krajach, w tym w Polsce, stała się popularna dopiero po emisji serialu, który powstał na jej motywach.

Fabuła powieści zbudowana jest na szczególnie popularnym w środowiskach protestanckich biblijnym proroctwie: „Wtedy dwóch będzie w polu: jeden będzie wzięty, drugi zostawiony. Dwie będą mleć na żarnach: jedna będzie wzięta, druga zostawiona” (Mt 24, 40–41). Akcja książki toczy się w niewielkim amerykańskim miasteczku Mapletone, trzy lata po nagłym zniknięciu dwóch procent ludzkości. Nie zabrzmiał żaden anielski róg. Zmartwychwstały Chrystus nie powrócił z okrzykiem. Zmarli pozostali w grobach. Zamiast tego, (w pewnym sensie) miliony ludzi nagle i przypadkowo wyparowały, pozostawiając emocjonalne spustoszenie w ślad za ich cichym i niewyjaśnionym odejściem. Perrotta w powieści przedstawia obraz społeczności, która próbuje sobie poradzić z tym traumatycznym wydarzeniem.

Głównym bohaterem powieści jest Kevin Garvey, który w miasteczku pełni funkcję burmistrza. Jego żona Laurrie opuściła rodzinę i przystąpiła do sekty zwanej Winni Pozostali, która ukonstytuowała się po zniknięciu pewnej części ludzkości. Członkowie organizacji ubierają się na biało i ślubują milczenie, pojawiają się w miejscach publicznych parami lub w większych grupach, stanowiąc wyrzut sumienia dla tych, którzy pozostali. Kevin ma także dwoje nastoletnich dzieci. Jego syn porzucił szkołę i postanowił służyć samozwańczemu prorokowi. Za to córka – przedtem dobra uczennica i posłuszne dziecko – skupia się głównie na zabawie i żyje swoim życiem. Istotną postacią jest też Nora Durst – kobieta, która jako jedyna w Mapletone straciła całą rodzinę, czyli męża i dwoje małych dzieci. Nora w miarę rozwoju fabuły zostaje partnerką życiową Kevina.

Bardzo istotnym wątkiem w powieści jest religia, w fabule pojawiają się protestanci, fikcyjna sekta Winni Pozostali, a także wspomniany samozwańczy prorok. Wśród bohaterów jest między innymi pastor Mat, który wydaje niewielką tabloidową gazetkę. Na jej łamach za wszelką cenę próbuje udowodnić, że zniknięcie części ludzkości nie jest tak zwanym „porwaniem Kościoła”. Duchowny uważa się bowiem za prawego człowieka, usiłuje więc zagłuszyć myśli o tym, że Bóg jednak zdecydował inaczej i pozostawił go wśród grzeszników. W swojej gazecie pastor publikuje informacje kompromitujące tych, którzy zniknęli, ma to obalić tezę o boskiej interwencji w zdarzenie. Co ciekawe, najgłośniej powtarzali ten argument sami chrześcijanie, którzy, chcąc nie chcąc, musieli zauważyć, że wiele osób, które zniknęły 14 października – hinduistów, buddystów, muzułmanów, żydów, ateistów, animistów, homoseksualistów, Eskimosów, mormonów, zaratusztrian – nie akceptowało Jezusa Chrystusa w roli swojego osobistego zbawiciela. Wszystko wskazywało na przypadkowe zniknięcie, a jedyną cechą, która nie powinna była charakteryzować porwania Kościoła, była właśnie przypadkowość (zniknął też papież Benedykt XVI oraz Putin). Cały jego sens polegał na oddzieleniu ziarna od plew, na nagrodzeniu prawdziwych wyznawców i pogrożeniu reszcie świata.

Fabuła książki koncentruje się przede wszystkim na relacjach międzyludzkich i sposobach radzenia sobie z traumą. Wydarzenia są prezentowane linearnie, a kwestie zniknięcia części mieszkańców miasteczek pojawiają się w retrospekcjach bohaterów. Powieść można określić raczej jako psychologiczno-społeczno-obyczajową niż fantastyczną. W książce wielokrotnie dostrzec można elementy charakterystyczne dla narracji o szeroko rozumianym kryzysie i to w wielu aspektach. Zamiast teologii, Perrotta zajmuje się sposobami, w jakie ludzie reagują na kataklizm, strategiami, które stosują, i patologiami, w które popadają, próbując zrozumieć straszliwą stratę. Widoczny jest rozpad rodziny. Nie tylko na przykładzie najbliższych Kevina Garveya i jego bliskich (jego żona odchodzi do Winnych Pozostałych, syn podąża za samozwańczym prorokiem, a córka mieszka z ojcem w jednym domu, ale prawie się z nim nie komunikuje). Podobny problem dotyka wielu innych rodzin mieszkających w miasteczku. Małżeństwa i narzeczeństwa się rozpadają. Załamują się systemy religijne. Szczególnie widać to w wątku, w którym Winni Pozostali przejmują protestancki kościół utracony przez pastora z powodu długów i odpływu wiernych. Intensywnie rozwijają się sekty, nie tylko ta, która jest wyraźnym pokłosiem traumatycznego zniknięcia części ludzkości. Ludzie koncentrują się również wokół podejrzanej proweniencji proroków i szamanów. Szwankuje system opieki społecznej, organizacje powołane do tego, by wspierać osoby, które utraciły bliskich, stają się własnymi karykaturami. Nora Durst pracuje w jednej z takich instytucji, choć sama straciła całą rodzinę. Procedury wymuszają na bohaterce, by rodzicom zaginionego mężczyzny z zespołem Downa zadawała wiele krępujących pytań na temat życia syna. Są pytani między innymi o jego życie intymne oraz o stosowanie narkotyków.

Autor stawia czytelnikom wiele pytań. Czy zbawi nas zwykła przyzwoitość, czy więzy rodzinne, czy wyartykułowana teologia, czy też wyznawana etyka? Czy jest to wiara w właściwego Zbawiciela, we właściwym czasie, zanim nadejdzie przemoc i jeźdźcy Apokalipsy? W Mapleton ostateczna bitwa nie toczy się między dobrem a złem, ale między niekończącym się poczuciem winy a rodzącą się nadzieją. Z pewnością trudno nie dostrzec echa tej książki w postaciach takich jak Matt Jamison – były pastor Zion Bible Church, który nie potrafi pogodzić się z faktem, że nie znalazł się wśród zaginionych. Jego biuletyn, noszący histeryczny (w obu znaczeniach tego słowa) tytuł 14 PAŹDZIERNIKA NIE BYŁ PORWANIEM!!, specjalizuje się w demaskowaniu przewinień „wybrańców" – od biseksualnych eksperymentów miejscowego pediatry po zdrady małżeńskie znanego biznesmena. „Ci ludzie nie byli bohaterami” – mówi Kevinowi podczas Dnia Pamięci i Refleksji Zmarłych Bohaterów. „Musimy przestać traktować ich tak, jakby byli”. Pomimo całej swojej histrioniczności Matt formułuje jedno z kluczowych pytań powieści: jak ci, którzy nie zostali „zabrani", mają się z tym pogodzić i żyć dalej? Problem, jak rozumie go Perrotta, okazuje się znacznie bardziej złożony, niż mogłoby się wydawać, i działa na wielu poziomach jednocześnie. Sednem powieści jest nie tylko poczucie straty, ale i głębokiej daremności – jakby Bóg upomniał się o siebie tylko po to, by zostawić świat w jeszcze większym chaosie. Co właściwie znaczy, że Pochwycenie nie ma żadnego sensu? Że nie ma żadnej logiki w tym, kto został wybrany, a kto nie? Tom Perrotta mądrze pozostawia tę kwestię otwartą, koncentrując się nie na metafizyce, lecz na doświadczeniu ludzkim – a może właśnie na tym, co z metafizyki zostaje, gdy przestaje działać. Kevin staje się idealnym przewodnikiem w tej opowieści, z córką dryfującą gdzieś na marginesie, synem w jednej sekcie i żoną, Laurie, w innej – wśród Winnych Pozostałych, którzy ubrani na biało i milczący, prześladują innych, by nie pozwolić im zapomnieć o dniu Porwania. Dla wszystkich tych postaci najbardziej przerażający okazuje się nie sam kataklizm, lecz to, co po nim – normalność, która wraca, jakby nic się nie stało. Codzienność, która trwa, choć przecież nie powinna. A jednak znikanie najbliższych wciąż trwa. Uświadamia to sobie Jill, córka Kevina. W kolejnych miesiącach i latach z jej życia „znikają” kolejne osoby – nawet jeśli nie wygląda to już tak dramatycznie. Starszy brat wyjeżdża na studia i nie wraca. Matka opuszcza dom i milknie, dosłownie – składając przysięgę milczenia jako członkini Winnych Pozostałych. Zostaje tylko ojciec: zagubiony, oszołomiony mężczyzna, który bardzo się stara, ale nigdy nie potrafi powiedzieć tego, co naprawdę trzeba. 


Najtrudniej mają ci, którzy kogoś stracili – bo skoro nikt nie wie, czy zaginieni umarli, czy może zostali wzięci do nieba, to nikt nie wie też, jak – i czy w ogóle – należy ich opłakiwać. Tymczasem świat nieustannie się zmienia. Perrotta sugeruje, że nie możemy już polegać na zewnętrznych strukturach – religijnych czy jakichkolwiek innych – jeśli chodzi o nadawanie znaczeń. Dlatego też przywołuje nie tylko sam akt Pochwycenia, ale i jego datę – 14 października – brzmiącą znajomo w cieniu 11 września, jako metaforę współczesnej traumy i destabilizacji. A jednak – choć to spostrzeżenie jest inteligentne i przekonujące – coś w tej wizji pozostaje niedopełnione. Może nie w samej koncepcji, ale w jej realizacji. Najbardziej wyraźnie widać to w tym, że Perrotta rzadko w pełni zanurza nas w życie emocjonalne swoich bohaterów. Poza dwiema scenami pod koniec powieści, które rzeczywiście poruszają, przez większość czasu obserwujemy jedynie ich gesty. Widzimy, ale nie czujemy, ich cierpienia. Rozumiemy, że zostali wykorzenieni, że Pochwycenie – czymkolwiek było – podważyło ich podstawowe wyobrażenia o tym, jak powinien działać świat. Ale co dokładnie zostało zakwestionowane? Perrotta nie daje jasnej odpowiedzi. Spisuje rozpacz i desperację, lecz dopiero gdy Kevin, a potem Nora otwierają swoje serca, czytelnik naprawdę doświadcza ciężaru ich utraty.

Powieść „Pozostawieni” przesiąknięta jest żałobą od pierwszych stron: opowieść ocalałego, jak opowieść o 11 września – bez popiołów i bez nikogo winnego. Najbardziej dojrzała, wciągająca książka Perrotty, która potwierdza jego ewolucję: od dowcipnisia do śmiałego kronikarza naszych najgłębszych niepokojów i ludzkich pragnień. Ta wnikliwa powieść, przyprawiona humorem i zabarwiona grozą, wciąga nas w bardzo mroczne zakamarki ludzkiej psychiki. Choć ci ludzie są smutni, ich smutek jest raczej absorbujący niż przygnębiający. Choć autor wciąż nie opuścił przedmieść, zdołał po raz kolejny udowodnić – podobnie jak Updike i Cheever – że to właśnie tutaj, na cichych, wysadzanych drzewami ulicach miłej dzielnicy, ludzie toczą kosmiczne bitwy z własnymi i cudzymi demonami.

W rękach innego pisarza te elementy mogłyby stać się punktem wyjścia dla dzieła science fiction lub eksploracji metafizycznych bądź duchowych pytań: Dokąd poszli ci ludzie? Jakie były mechanizmy ich odejścia? Co to znaczy żyć w świecie, w którym coś takiego jest możliwe? Perrotta nie jest jednak szczególnie zainteresowany ideami czy niepewnością. Jego troski są lokalne, domowe – dotyczą raczej tego, co rzeczywiste, niż eteryczne. To konfrontacja dzieci z dorosłością lub dorosłych z bolesnym faktem, że nie mogą już być dziećmi. Ten nastrój zastoju sprawia, że „Pozostawieni” stają się szczególnie trafną, rozbudowaną metaforą recesji gospodarczej z 2008 roku – swoistej kulturowej apokalipsy, która przyniosła sprzeczne i ambiwalentne skutki. W obu przypadkach (11 września czy upadku Lehman Brothers) życie zostaje wywrócone do góry nogami, na jaw wychodzą wady systemu, a cała struktura ujawnia się jako zepsuta i niesprawiedliwa. A jednak, zamiast wykorzystać moment upadku jako okazję do przekształcenia świata, po prostu wróciliśmy – oszołomieni i pomniejszeni – do dawnych przyzwyczajeń. Dawne czasy jeszcze się nie skończyły. Obiad musi być na stole do godziny osiemnastej. W powieści groza wyłania się właśnie z tego subtelniejszego realizmu emocjonalnego. Ten stan świetnie podsumowuje Laurie, żona Kevina: „Życie z poczuciem straty, godzenie się z jej brutalną nieodwracalnością, było okropne, ale wydawało się prawdziwe, w przeciwieństwie do płacenia rachunków, planowania wiosennej imprezy bibliotecznej, przypomnienie sobie o kupieniu paczki makaronu w supermarkecie, gratulowania własnej córce zdobycia dziewięćdziesięciu dwóch procent punktów na klasówce z matematyki albo cierpliwego czekania, aż mąż skończy stękać i wysunie się z twojego ciała”. Właśnie od tego musiała uciec Laurie do sekty Winnych Pozostałych – od nierealności udawania, że wszystko jest mniej więcej w porządku, że tylko wpadli w koleiny na drodze i powinni po prostu jechać dalej, wykonywać swoje obowiązki, wypowiadać puste frazesy, korzystać z prostych przyjemności, które świat wciąż uparcie oferował.

W krajobrazie tego nowego świata ludzie dawniej religijni czują się lekceważeni, a niewierzący mają mniej powodów niż kiedykolwiek wcześniej, by wierzyć w Boga. Bóg nie daje pocieszenia, gdy wszyscy, których kochasz, zostali ci odebrani. Ludzie próbują wcisnąć się w ubrania ze swojego poprzedniego życia, ale one po prostu już nie pasują. Cheerleaderki ćwiczące na szkolnym korytarzu wydają się prymitywne; planowanie ślubu wydaje się w jakiś sposób obraźliwe. Watahy dzikich psów są tak blisko zombie, jak to tylko możliwe, ale nawet one są efektem apatii dotykającej ludzi. Podstawowym napięciem powieści jest to, że postapokaliptyczny krajobraz może wyglądać jak nasze codzienne życie.

* * *

Tsunami w Japonii, huragan Katrina, huragan Maria, trzęsienia ziemi w Turcji, Syrii i na Haiti – ukazują wspólny, głęboko ludzki wymiar tych tragedii: masowe, nagłe „zniknięcie” tysięcy ludzi, które pozostawiło za sobą ogromne cierpienie, traumę i pustkę w życiu tych, którzy przeżyli. To właśnie ten wymiar łączy te wydarzenia z powieścią „Pozostawieni” Toma Perrotty. W książce Toma Perrotty mamy do czynienia z fikcyjnym zjawiskiem nagłego zniknięcia 2 procent populacji świata – bez wyjaśnienia, bez ostrzeżenia, bez możliwości pożegnania. Tak jak w przypadku katastrof naturalnych, ci, którzy zostają, muszą poradzić sobie z niewyobrażalną stratą i brakiem odpowiedzi. Pogrążeni w żałobie, szukają sensu, wyjaśnienia, niektórzy poddają się rozpaczy, inni tworzą nowe systemy wierzeń, jeszcze inni próbują zapomnieć i żyć dalej – tak jak w realnym świecie czynią to ci, którzy przeżyli tragedie.

 

 

 

 

 

 

 

Małe dzieci

 

„Małe dzieci”

Tom Perrotta

Autor/ (ur. 13 sierpnia 1961 w Newark) – amerykański pisarz i scenarzysta filmowy, nominowany do Oscara. Największy sukces Tom Perrotta odniósł powieścią Little Children z 2004, która stała się bestsellerem. W oparciu o nią w 2006 powstał film Małe dzieci z Kate Winslet w roli głównej, z nominacjami do Oscara w trzech kategoriach – w tym dla najlepszego scenariusza adaptowanego dla Toma Perrotty i reżysera Todda Fielda. W 2011 opublikował powieść The Leftovers. Został także współscenarzystą i producentem nakręconego na jej podstawie serialu telewizyjnego Pozostawieni, w którym zagrali m.in. Justin Theroux, Amy Brenneman i Carrie Coon

Tłumaczenie/  Piotr Pawlaczek

Tytuł oryginału/ an-us Little Children

Tematyka/ Wydaje mi się, że to, co Tom Perrotta tak znakomicie uchwycił w książce „Małe dzieci”, to śliska natura naszych marzeń i pragnień. Wszyscy bohaterowie w pewnym momencie dochodzą do wniosku, że ich życie nie potoczyło się tak, jak mieli nadzieję i jak (je) planowali. Perrotta ukazuje tragiczne i komiczne skutki tej realizacji z dużą wnikliwością i humorem. W zależności od naszych doświadczeń z niektórymi problemami (małżeństwo, zdrada, rodzicielstwo itp.), może się okazać, że sposób przedstawienia przez autora jest zbyt bliski naszemu życiu lub całkowicie od niego oderwany. Uważam jednak, że „Małe dzieci” to przyjemne i skłaniające do refleksji spojrzenie na współczesne relacje rodzinne – pełne niedopowiedzeń, pęknięć i cichych kompromisów, które z czasem stają się częścią codzienności. To książka, która nie tyle daje odpowiedzi, ile zmusza do stawiania właściwych pytań – o siebie, o innych i o to, czym właściwie jest „dobre życie”.

Główny motyw/ Powieść opowiada o kilku rodzinach mieszkających na fikcyjnych przedmieściach Bostonu o nazwie Bellington. Todd i Sara, przypadkowo i odważnie połączeni spotkaniem na placu zabaw, rozpoczynają namiętny romans, który grozi wywróceniem do góry nogami tych już i tak kruchych, pełnych napięcia żyć. Wydaje się, że każdy z bohaterów nastawiony jest przede wszystkim na dążenie do własnej przyjemności i spełnienia – często kosztem innych. Wszyscy znaleźli się w pułapce życia, którego nigdy sobie nie wyobrażali, i desperacko szukają z niego ucieczki. Wierzą, że jeśli tylko uda im się osiągnąć określony cel – zakochać się na nowo, zdobyć upragnione uznanie, stworzyć idealną rodzinę – wszystko wreszcie się ułoży. Ale czy rzeczywiście? Jest Mary Ann – spięta, zorganizowana „supermama”, która planuje seks z mężem na każdy wtorkowy wieczór o dziewiątej i już teraz trenuje swojego czterolatka na przyszłego studenta Harvardu. Jest Ronnie – skazany za pedofilię, którego powrót z więzienia wywołuje falę oburzenia w lokalnej społeczności – i jego matka, May, która z uporem i naiwnością wierzy, że jej syn może się jeszcze zmienić. Tom Perrotta z ogromną przenikliwością ukazuje mieszkańców Bellington jako ludzi uwięzionych między codzienną rutyną a wewnętrznym głodem czegoś więcej. Pokazuje, jak cienka jest granica między normalnością a chaosem – i jak łatwo można ją przekroczyć, gdy marzenia i frustracje przestają mieścić się w ustalonych ramach. To opowieść jednocześnie intymna i społeczna, tragikomiczna i niepokojąco znajoma.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Ta profesja [wykładowca akademicki] jest przeładowana przekłutymi do stołków staruszkami, którzy nie ustępują miejsca młodym.”

„Jestem żenująco zwyczajna – przypominała sobie codziennie – skazana na żenująco zwyczajne życie.”

„Bo rzeczywistość była taka, że kobiety, ogólnie rzecz biorąc, i tak w najbliższym czasie nie miały szans na obalenie patriarchatu, więc póki co każda mogła liczyć jedynie na siebie.”

„Nie należy nazywać czegoś spotkaniem literackim, jeśli nie dyskutuje się o książkach.”

„Nie wszystko jest wolą boską. Jeśli magnetowid nie działa, to nie dlatego, że Bóg nie chce, żebyś obejrzała film.”

„(…) wierzyła, przez parę krótkich, niesamowicie słodkich chwil, że jest kimś wyjątkowym, szczęściarą, bohaterką romansu ze szczęśliwym zakończeniem.”

                       „Małe dzieci” to opowieść o grupie dorosłych z klasy średniej, którzy czują się uwięzieni w rutynie życia na przedmieściach niewielkiego amerykańskiego miasteczka. Akcja toczy się w fikcyjnym Bellington w stanie Massachusetts — miejscu uchodzącym za spokojne i idylliczne. Ten pozorny spokój zostaje jednak zakłócony, gdy do miasta wprowadza się Ronnie James McGorvey, skazany przestępca seksualny. Historia prowadzona jest w czasie przeszłym ciągłym, krok po kroku ukazując doświadczenia bohaterów, którzy stopniowo konfrontują się ze swoimi pragnieniami, lękami i moralnymi dylematami. Łatwo jest dziś naśmiewać się z powierzchowności i przesady współczesnych przedmieść: domów jak z foremki, nieskazitelnych trawników i szpalerów paliwożernych SUV-ów. Dlatego kiedy pisarz przynosi świeżą, ostrą satyrę, która ukazuje to środowisko w nowym, fluorescencyjnym świetle — bez powielania tych samych, wyeksploatowanych narzekań — mamy do czynienia z czymś naprawdę ekscytującym.

„Małe dzieci" Toma Perrotty są właśnie taką książką: zjadliwą powieścią, która z humorem i przenikliwością demaskuje życie na przedmieściach, jednocześnie oddając ducha bardzo konkretnego momentu z niedalekiej przeszłości. Ujęte z taką szczegółowością i werwą, że istnieje ryzyko, iż historia wyda się niemal natychmiast anachroniczna. Mimo to Perrotta oferuje tak głęboki wgląd w emocjonalne życie swoich bohaterów i otaczający ich świat, że powieść zasługuje na miano reprezentatywnej dla wczesnych lat dwutysięcznych – i to na długo. Na przedmieściach Bostonu, w fikcyjnym Bennington, w krainie supermam – misternie umalowanych kobiet w spandexowych strojach treningowych, które całe dnie spędzają, słuchając konserwatywnego radia – Sara, główna bohaterka powieści, wyraźnie odstaje. Nie jest supermamą. Postrzega siebie jako outsiderkę: lepiej wykształconą, upartą i otwarcie liberalną. A jednak żyje w stanie wewnętrznego paraliżu – przerażona seksualnym zamieszaniem oraz serią „bezpiecznych” życiowych decyzji, które doprowadziły ją do małżeństwa z dużo starszym mężczyzną, którego nie kocha, i do codzienności z wymagającą trzyletnią córką, Lucy. Czując się uwięziona w „Kidworldzie”, Sara musi ciągle przypominać sobie, by „myśleć jak antropolożka”: „Jestem naukowcem badającym zachowania nudnych małomiasteczkowych kobiet. Sama nie jestem nudną małomiasteczkową kobietą.”

                       Zachowania tych „nudnych kobiet z przedmieść” obejmują między innymi wzdychanie do tajemniczego, przystojnego ojca, Todda, zwanego przez nie „Studniówkowym Księciem” – mężczyzny, który został w domu, by opiekować się trzyletnim synem. Każdego dnia przyprowadza Aarona na pobliski plac zabaw, choć tak naprawdę powinien przygotowywać się do trzeciego podejścia do egzaminu adwokackiego. Zamiast tego całe dnie spędza na zabawie z synem, a wieczorami obserwuje grupę nastoletnich skaterów, trenujących na schodach miejskiej biblioteki.

Spośród całej gromadki matek na placu zabaw tylko Sara – przeciętna, nie w formie, z rozczochraną, kędzierzawą czupryną – ma odwagę zagadać do Todda. Ich pierwsze spotkanie szybko przeradza się w namiętny romans. Gdy ich dzieci śpią na górze, oni kochają się na dole, jakby odnajdywali w sobie wszystko, czego dotąd brakowało w ich życiu. „Między ludźmi dochodziło do transakcji, które odbywały się na jakimś tajemniczym poziomie pod skórą, a może nawet poza ciałem.” Ich związek daje im kilka krót­kich, szczęśliwych chwil wyjścia poza ograniczenia codzienności – zanim świat nie runie im z powrotem na głowy.

                       Tytułowe małe dzieci w tej satyrycznej powieści to tak naprawdę dorośli, którzy – uginając się pod ciężarem rodzicielstwa – próbują na nowo odtworzyć swoją nieskrępowaną młodość. Sara, wykształcona młoda gospodyni domowa, porównuje napady złości córki do „ponurej rosyjskiej epileptyczki” z powieści Dostojewskiego i tęskni za czasami studenckiego feminizmu oraz biseksualnych eksperymentów. Podczas gdy jej mąż zamawia używane majtki przez Internet, ona wikła się w ukradkowy romans z Toddem, którego powtarzające się niepowodzenia w zdaniu egzaminu adwokackiego prowokują tylko pogardę ze strony jego atrakcyjnej, ambitnej żony. Humor Perrotty bywa czasem okrutny, ale autor nigdy nie zdradza złożoności swoich postaci. Mimo wszystkich grzechów Sary – zaniedbywania córki, pogrążania się w romantycznych złudzeniach – jest coś niemal odważnego w jej odmowie przyłączenia się do społeczności perfekcyjnych matek, które od najmłodszych lat ukierunkowują swoje dzieci na ścieżkę prowadzącą prosto do Harvardu. Sara tęskni za czymś więcej niż „żenująco zwyczajne życie” – marzy o autentyczności, namiętności, o świecie, który nie sprowadza się do lunchboxów, zajęć z piłki nożnej i rozmów o śpioszkach. Tom Perrotta celnie i z humorem ukazuje frustracje klasy średniej: bohaterowie jego powieści tkwią w wygodnym, ale dusznym życiu podmiejskich przedmieść, w którym pozory szczęścia maskują głębokie pragnienia niespełnionych ambicji, seksualności i emocjonalnej bliskości. To opowieść nie tyle o kryzysie rodzicielstwa, co o kryzysie tożsamości – o ludziach, którzy w dorosłości nagle orientują się, że nie stali się tymi, którymi mieli być. 


                       Sara stanowi przeciwieństwo grupy kobiet z placu zabaw – można powiedzieć, że jest upadłą feministką, która pragnie być definiowana przez coś więcej niż tylko macierzyństwo. Pozostałe kobiety pełnią w powieści funkcję niemal greckiego chóru – zbiorowego głosu, który komentuje i ocenia rzeczywistość. Najważniejsze rozmowy dotyczą tego, do jakiego przedszkola pójdzie dziecko, jakimi zabawkami bawiono się w dzieciństwie i jakie programy telewizyjne oglądało się przez zmęczone, półprzymknięte powieki. Już samo to mogłoby doprowadzić człowieka do nadużywania alkoholu, ale Sara wybiera inny rodzaj ucieczki — "skok w bok”. Była kobietą, która jeszcze w liceum pragnęła, lecz nie mogła umawiać się z popularnym sportowcem; podobnie było na studiach. Teraz, po latach, realizuje tę młodzieńczą ambicję, nawiązując romans z Toddem. Ich relacja ma ogromną siłę w kontekście uwięzionego życia, jakie oboje – Sara i Todd – czują, że prowadzą. Ekscytacja nie wynika tyle z nielegalnej natury ukrywania się przed małżonkami, ile z faktu, że łączy ich autentyczna ciekawość wobec siebie nawzajem. Właśnie w tym tkwi mistrzostwo Perrotty – w uczłowieczeniu tej dwójki. Z pewnością było mi żal Richarda i Kathy, odtrąconych współmałżonków. Ale więcej czułem smutku niż złości, że Sara i Todd odnajdują ucieczkę w sobie nawzajem.

Zrozumienie dla obojga kochanków przychodzi naturalnie, bo łatwo utożsamić się z powodem ich romansu: poczuciem bycia niedocenianym przez partnera. Nie chodzi tu o trudną rzeczywistość w dosłownym sensie,  raczej o subtelne, narastające wrażenie, że druga osoba przestała nas dostrzegać. Wtedy potrzeba uznania zaczyna szukać ujścia gdzie indziej. Todd przechodzi przedwczesny kryzys wieku średniego. Dwukrotnie oblał egzamin adwokacki, choć twierdzi, że poszedł na studia prawnicze z kaprysu. Z zazdrością patrzy na nastolatków jeżdżących na deskorolce, sam trafiając ostatecznie do drużyny futbolowej złożonej z byłych policjantów. Czuje się w porządku jako mąż, ale jego żona oczekuje od niego konkretnego wkładu – przede wszystkim finansowego. Sara ma równie prostą historię: jej mąż nie wykazuje wobec niej zainteresowania. Pragnie czuć się ważna. Jest inteligentna i przenikliwa, ale przekonana, że jedyny sposób, by wyróżnić się spośród tłumu matek, to flirt z żonatym mężczyzną.

                       Dla autora byłoby zbyt łatwe, gdyby po prostu zdystansował czytelnika od Richarda i Kathy. Zamiast tego Tom Perrotta czyni z nich postaci z krwi i kości – oboje są pełni wad, ale i ludzkiej prawdy. Kathy to kobieta udręczona, dochodząca do granic swojej cierpliwości wobec męża. Słusznie czy nie – czuje się przytłoczona. Pracuje, więc nie ma dość czasu dla ich syna, Aarona. Choć spełnia swoje marzenie o reżyserowaniu filmów dokumentalnych o weteranach II wojny światowej, jej twórczość nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Była wyrozumiała i wspierała Richarda mimo jego kolejnych porażek. Teraz jest po prostu zmęczona. Richard to postać trudniejsza do uchwycenia. Ujął go umysł Sary, kiedy spotkali się po raz pierwszy, a dziś to on zapewnia rodzinie finansową stabilność. Ale i on ma dość – pragnie czegoś mniej przewidywalnego, mniej codziennego. Czegoś innego. To właśnie cenię w pisarstwie Perrotty. Owszem, potrafi wyśmiać życie na przedmieściach, ale jego bohaterowie to ludzie tacy jak ty czy ja. W różnych okolicznościach każdy z nas mógłby być Sarą, Richardem, Kathy albo Toddem. Postaci Perrotty, mimo że czasem budzą naszą dezaprobatę, pomagają nam lepiej zrozumieć, czym jest ludzki bagaż emocjonalny i kulturowy. Są wiarygodni, bo autor z niezwykłą precyzją oddaje dysonans między podstawowymi, często nieuświadomionymi pragnieniami (czyli naturą), a tymi deklarowanymi – ukształtowanymi przez wychowanie, środowisko i edukację. Jedna ze scen, która doskonale to ilustruje, to moment, w którym Todd zauważa, że jego syn całkowicie go ignoruje, gdy tylko Kathy wraca do domu. W tej krótkiej chwili skoncentrowany jest błysk zazdrości ojca o więź między matką a dzieckiem – poczucie, że chłopiec i matka tworzą własny, zamknięty świat, z którego jego, ojca, wykluczają. Pojawia się też subtelna, ale wyraźna nuta wstydu: Todd może czuć się niemęsko w roli „męża domowego”, a jego wysiłki pozostają niezauważone – ani przez syna, ani przez żonę. Wszystko w tej scenie brzmi autentycznie. Tom Perrotta nie ocenia Todda, nie mówi, czy jego odczucia są słuszne, ale też ich nie wyśmiewa. Czytelnicy mogą sympatyzować z Toddem – albo nie – jednak suma takich drobnych, codziennych wydarzeń buduje coś większego: sprawę, którą Perrotta stara się zrozumieć, a nie usprawiedliwić. Dzięki temu możemy spojrzeć poza etykietki takie jak „zdrajca” czy „cudzołożnik” i dostrzec człowieka uwięzionego między swoimi oczekiwaniami a rzeczywistością, między naturą a społeczną rolą.

                       Co ciekawe, Perrotta ukazuje rytuał kozła ofiarnego, stary jak sama ludzkość. Ronnie McGorvey, przestępca seksualny o skłonnościach pedofilskich, staje się społecznym kozłem ofiarnym. Jego grzechy, szeroko relacjonowane w ogólnokrajowych wiadomościach, sprawiają, że mieszkańcy postrzegają go jako uosobienie czystego zła. Niektórzy posuwają się nawet do tego, by sprayem napisać słowo „Zło” na ścieżce prowadzącej do jego domu. W ten sposób staje się on figurą symboliczną – ofiarą, na którą wspólnota przenosi własny niepokój, lęki i winy.

Mechanizm ten opisał René Girard w swojej teorii mimetycznego pożądania i przemocy. Według Girarda, w momentach kryzysu społecznego wspólnota podświadomie wybiera jednostkę, której może przypisać odpowiedzialność za własne napięcia i konflikty – i wyklucza ją, często w sposób brutalny. To działanie oczyszczające, które pozornie przywraca równowagę. Ronnie McGorvey idealnie wpisuje się w tę rolę: jego przeszłość i społeczna izolacja czynią z niego łatwy cel, a jednocześnie pozwalają pozostałym członkom społeczności odwrócić uwagę od własnych grzechów – zdrad małżeńskich, przemocy domowej, uzależnień czy hipokryzji.

Analogiczny proces obserwujemy w Chłopach Władysława Reymonta. Jagna, młoda kobieta, która łamie normy społeczne i obyczajowe, zostaje symbolicznie i fizycznie wykluczona ze społeczności. Mieszkańcy Lipiec przerzucają na nią wszystkie swoje frustracje i winy – jej seksualność i niezależność stają się zagrożeniem dla ustalonego porządku, a więc musi zostać ukarana. W obu przypadkach mamy do czynienia z klasycznym mechanizmem ofiary zastępczej – społeczeństwo oczyszcza się przez przemoc wobec jednostki „naznaczonej”. Zarówno Perrotta, jak i Reymont demaskują moralną iluzję, na której opiera się rytuał kozła ofiarnego. Pokazują, że to nie jednostka jest źródłem zła, lecz mechanizmy tłumienia, wykluczania i projekcji obecne w samej społeczności. W tym sensie obie historie stają się nie tylko analizą jednostkowych losów, lecz także krytyką zbiorowych mechanizmów przemocy i hipokryzji.

                       Można się domyślać, że morał tej historii brzmi: komunikacja między dwojgiem ludzi ma swoje granice. I może właśnie na tym polega miłość —  mimo tych ograniczeń jedna osoba nadal próbuje rozmawiać z drugą, nadal o niej myśli, nadal chce być zrozumiana i zrozumieć. Jeśli tak, to w świecie przedstawionym przez Toma Perrotte miłość staje się rzadkim, może wręcz nieosiągalnym luksusem. W jego opowieści rozmowy się urywają, ludzie mijają się w pół słowa, milczenie narasta – a zatem, jeśli miłość to rozmowa, to świat Perrotty wydaje się niemal całkowicie jej pozbawiony.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

05 sierpnia 2025

Każdy umiera w samotności

 

„Każdy umiera w samotności”

Hans Fallada

Autor/ właściwie Rudolf Ditzen (ur. 21 lipca 1893 r. w Greifswaldzie; zm. 5 lutego 1947 r. w Berlinie) – niemiecki pisarz, autor powieści o tematyce społecznej.

Tłumaczenie/ Daria Kuczyńska-Szymala

Tytuł oryginału/ de Jeder stirbt für sich allein

Tematyka/ Powieść Hansa Fallady zdążyła już obrosnąć legendą, podobnie jak życie pisarza. Powstała w październiku 1946 roku, gdy pisarz uzależniony od morfiny i alkoholu przebywał na kolejnym leczeniu psychiatrycznym. Fallada napisał powieść w twórczym natchnieniu trwającym cztery tygodnie; pisanie miało go wydobyć z depresji. Wykorzystał dostarczone mu przez niemieckiego poetę i komunistę Johannesa R. Bechera materiały gestapo, dotyczące historii oporu pewnego berlińskiego małżeństwa.

Główny motyw/ Otto i Elise Hampel byli robotnikami. Po śmierci syna-żołnierza pisali pocztówki z tekstami potępiającymi rządy Hitlera i zostawiali je w miejscach publicznych w całym Berlinie. W taki oto sposób małżonkowie po śmierci syna wypowiadają Hitlerowi prywatną wojnę. Ich czyn jest tak idealistyczny, że nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że większość ich kart trafia nie w ręce zwykłych obywateli, a policji politycznej. Berlińczycy są tak sparaliżowani strachem, że nawet nie doczytują ich do końca i przekazują władzom. Anna i Otto nie zdają sobie sprawy z tego, że ich protest trafia w pustkę, a gestapo depcze im po piętach. Dopiero ich postawa podczas śledztwa i procesu przed Trybunałem Narodowym napawa innych Niemców otuchą. W końcu zostali schwytani, osądzeni i ścięci w berlińskim więzieniu Plötzensee w kwietniu 1943 roku.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„W ogóle nie interesuje się polityką, jest po prostu kobietą i jako kobieta uważa, że nie po to sprowadza się na ten świat dzieci, żeby je potem zastrzelono.”

„Ale to wy to spowodowaliście, tę waszą gównianą wojnę, ty i twój Führer!”

„Po co człowiek w ogóle żyje na tym świecie, po co daje dzieciom życie, po co cieszy się z ich uśmiechów, zabaw, skoro stają się potem bestiami?”

„Bo to właśnie w swoim życiu osiągnęła, że zachowała przyzwoitość.”

„Partia była wszystkim, a lud niczym.”

„Ty jesteś człowieczeństwem, a on tylko dogmatem.”

„No cóż, każdy robi, co może. Głupi głupoty, a mądrzy czasem jeszcze większe głupoty.”

„Cały ten naród stał się narodem szaleńców, jeden zaraża się od drugiego!”

„Wszędzie pierwszeństwo ma pieniądz.”

„Jak zawsze jego wyznanie jest tylko częściowym wyznaniem, odrobiną prawdy wymieszaną z mnóstwem kłamstw.”

„Miłość i kłamstwa zawsze idą w parze.”

„Gdziekolwiek się powęszy, tam cuchnie.”

„Nagradzać i karać to najlepszy sposób rządzenia.”

„Nikt nie mógł już nikomu ufać, a w tej okropnej atmosferze ludzie zdawali się coraz bardziej na wszystko obojętnieć, stawali się niczym części maszyn, które obsługiwali.”

„Przecież wszyscy chcą żyć, wszyscy, wszyscy, nawet najnędzniejszy robaczek woła o życie.”

„Przecież to wszystko jest bez sensu! Dlatego, że wierzą w niebo, to nic nie chcą zmienić na ziemi.”

„Cierpliwość jest czasem więcej warta niż spryt.”

„Trumna na trumnie, dla każdego człowieka z załogi, dla każdego człowieka z narodu niemieckiego! Jeszcze żyją, lecz już zbijają swoje własne trumny.”

„Jaki to wszystko ma sens? Czy po to jestem na tym świecie? Pewnie tak, ale skoro tak, to ja nic z tego świata nie rozumiem i nic nie ma sensu.”

„Czasem nawet umierających trzeba okłamywać.”

„Każdy umiera w samotności" Hansa Fallady to obraz niemieckiego społeczeństwa w czasie II wojny światowej oraz sfabularyzowany opis walki nielicznej grupy obywateli z opresyjnym reżimem. Jak wiemy z historii, społeczeństwo niemieckie albo podporządkowało się i propagowało przekonania partii nazistowskiej, ewentualnie kuliło się cicho w milczeniu, zaledwie nieliczna grupa działała w jakimś ruchu oporu. Niemcy kochali swojego wodza tak bardzo, że naziści nie musieli się nawet przykładać do fałszowania wyborów. Przeciwnicy dyktatury tkwili w tępej apatii. A twardą opozycję trudno było nawet nazwać kanapową. Opozycja antyfaszystowska miała różne źródła i rodowody. Część dysydentów decydowała się na wyrażanie cichego sprzeciwu, bojkotując towarzystwo nazistów, co wyrażało się przede wszystkim tzw. „separacją towarzyską”. Niemiecka inteligencja po cichu snuła plany odsunięcia Hitlera od władzy i organizacji własnego rządu kontynuującego konserwatywną linię nazistów, tyle że już bez totalitarnych wypaczeń systemowych. Podziemie antyhitlerowskie funkcjonowało w niezwykle trudnych warunkach, nieustannie narażone na inwigilację i dekonspirację ze strony prężnie działającego Gestapo. Stąd też każdy przejaw oporu należy rozpatrywać indywidualnie, a skali działań nie da się mierzyć dzisiejszymi kategoriami. Należy również podkreślić, że przynajmniej część opozycjonistów opowiadała się za utrzymaniem ówczesnego kursu względem ludów podbitych, co stawia pod znakiem zapytania słuszność ich misji.

Powieść rozpoczyna się, gdy listonoszka Ewa Kluge dostarcza wiadomość z poczty polowej małżeństwu Otto i Anny Quangel, o śmierci ich syna Ottonka na froncie. Otto Quangel podczas przekazania tej wiadomość Trudel, narzeczonej ich syna, dowiaduje się o jej zaangażowaniu w komórkę ruchu oporu w fabryce mundurów i zaczyna rozważać własne plany walki z faszystami odpowiedzialnymi za śmierć jego syna. Otto obmyśla plan napisania antywojennych wiadomości na pocztówkach i dyskretnego rozrzucenia ich po całym mieście. Anna staje się partnerką w tej konspiracyjnej misji, zdając sobie sprawę, że jeśli zostaną złapani, oboje przypłacą to życiem. Życie Trudel było chwilowo zagrożone, gdy dwóch członków komórki ruchu oporu zasugerowało jej popełnienie samobójstwa, aby chronić organizację przed zdemaskowaniem. Organizacja obawiała się, że Otto Quangel może ich wydać Gestapo. Jednak w jej obronie staje inny członek organizacji, Karl Hergesell, który wyznaje jej miłość. 

Podczas snucia opowieści autor przedstawia czytelnikom pozostałych mieszkańców apartamentowca, w którym mieszka małżeństwo Quangelów. Sąsiad Emil Borkhausen, leniuch, który żyje z innych, próbuje obrabować panią Rosenthal, Żydówkę mieszkającą na czwartym piętrze w ich kamienicy. Zostaje zatrzymany przez Baldura Persicka, najmłodszego członka rodziny z pierwszego piętra, którzy są zagorzałymi zwolennikami partii nazistowskiej. Później Emil spotyka się z Enno Kluge, mężem listonoszki Ewy. Obaj próbują po raz drugi włamać się do mieszkania pani Rosenthal i po raz kolejny zostają zatrzymani, tym razem przez Persicków, Otto Quangela i innego mieszkańca, emerytowanego sędziego Fromma. Tej nocy pani Rosenthal dostała bezpieczne schronienie w mieszkaniu Quangela, a następnego dnia sędzia Fromm ukrył ją w jego mieszkaniu na pierwszym piętrze. Jednak pani Rosenthal nie chciała jednak żyć w ukryciu i ostatecznie popełniła samobójstwo wyskakując z okna.

Anna i Otto są postaciami celowo nieefektownymi, wręcz nieatrakcyjnymi. Otto jest twardym, wymagającym brygadzistą, który ciężko pracuje i dyscyplinuje swoich kolegów w pracy. Jego prawość jest równie surowa, jak jego ptasi profil. Dla niego ta nowa, bezduszna praca była bezwartościowa i godna pogardy. Przed wojną był prawdziwym stolarzem artystą, którego mazerowanie drewna czy wykonanie pięknie rzeźbionej szafy napełniało głębokim zadowoleniem. Przy takiej pracy odczuwał tyle szczęścia, ile mógł odczuwać człowiek o jego chłodnym usposobieniu. A teraz zdegradowano go do roli poganiacza i nadzorcy w fabryce mebli, który musi tylko uważać, żeby jego warsztat wyrabiał normę, a najlepiej więcej niż normę. Zgodnie ze swą naturą nigdy nie powiedział ani słowa na temat swoich odczuć, a jego ostra, ptasia twarz nigdy nie zdradziła nawet śladu pogardy, jaką odczuwał wobec żałosnego klecenia świerczyny. Anna była mu uległa, ale to jej słowa skłaniają go do działania, kiedy oskarża go słowami „Ty i twój Hitler!" po tym, jak ich jedyny syn ginie na froncie. Jednak małżeństwo znajduje w sobie wolę, środki i odwagę, by zrobić to, co robiło niewielu Niemców. Doskonale zdawali sobie sprawę, co się z nimi stanie, jeśli zostaną złapani. Fallada podaje przykłady członków z najniższego szczebla z partii nazistowskiej, skromni, niewidoczni dla innych, którzy próbują poprzez drobne czyny, kruszyć system nazistowski. Quangelowie są głównymi bohaterami umieszczonymi na kartach książki, ale są też inni. Ewa Kluge, listonoszka, rezygnuje z członkostwa w partii i zrywa wszelkie kontakty z synem Karlemannem, gdy dowiaduje się od swojego męża, że ich kochany syn pokazał w miejscowym lokalu grubego Senftenberga zdjęcie, na którym morduje żydowskie dziecko. Do tej pory potrafiła ukrywać się za eufemizmami. Karlemann może był w SS i może „krążyły złe plotki”, ale Ewa nie dopuszczała do świadomości tego, że jej syn Karlemann mógłby dopuścić się tak okropnych zbrodni. „Karlemann na pewno nic takiego nie robi!”. „Ale ona nie wierzyła, że jej chłopak, którego kiedyś nosiła pod sercem, mógł gwałcić żydowskie dziewczęta, a zaraz potem je zabijać”. Ale w przeciwieństwie do wielu innych, nie próbowała wypierać tej okrutnej prawdy o jej synie gestapowcu.

Akcja powieści Fallady przenosi się do biura Gestapo. Na początku 1941 roku, pół roku po kapitulacji Francji przed Niemcami, inspektor Gestapo o nazwisku Escherich stoi w swoim biurze przy Prinz-Albrecht-Strasse, kontemplując mapę miasta, w którą wbił 44 pinezki z czerwoną flagą. Każdy z nich oznacza miejsce, w którym znaleziono inną podżegającą pocztówkę – „Hetzkarten” potępiającą Hitlera, napisaną odręcznie grubym, niezgrabnym drukiem. Na pierwszej kartce widnieje napis: „Matko! Führer zamordował mojego syna…”. Drugie zdanie brzmiało: „Matko! Führer zamorduje także twoich synów, nie skończy, dopóki nie sprowadzi żałoby do każdego domu na tym świecie…”. Zadaniem inspektora Eschericha jest zlokalizowanie i zatrzymanie dystrybutora kart, używając szpilek jako wykresu swoich ruchów. Czy „pocztówkowy upiór” zostanie odnaleziony? Od tego zależy życie Eschericha; brutalny Obergruppenführer Prall, który nadzoruje jego działalność, nie robi z tego tajemnicy. Przerażona ludność zapewnia, że pocztówki będą nadal oddawane władzom. „Klabaternik”[1] – bo tak został nazwany przez Eschericha osobnik podrzucający pocztówki - z konieczności musi żyć wśród innych ludzi – w określonym budynku, na określonej ulicy, w określonej dzielnicy – w czasie, gdy połowa populacji Berlina jest skłonna do tego, aby zadenuncjować drugą połowę odnalezienie sprawcy będzie tylko kwestią czasu. Każdy człowiek może umrzeć w samotności, ale nikt nie żyje samotnie lub zupełnie niezauważony. 


Quangelowie po cichu zajmują się swoimi sprawami, tworzą i rozpowszechniają swoją antyreżimową propagandę, podczas gdy ich sąsiedzi i przyjaciele powoli wikłają się w zło, na które przyzwala wojna. Poznajemy Enno i Ewę Kluge, małżeństwo, które już się nie kocha, a nawet nie mieszka razem. Enno jest kobieciarzem, darmozjadem, hazardzistą, a Ewa Kluge listonoszką, która w końcu chce przejść na emeryturę i przenieść się na wieś, myśląc, że będzie dalej od nazistów i ich wpływu. „Każdy umiera w samotności” jest dziełem umierającego człowieka, a jednak nic nie może być bardziej pełne witalności jak ta książka. Ani jedno zdanie nie reprezentuje kogoś/czegoś konkretnego, ani nie spełnia jawnego celu. Wszyscy są dziwaczni, dokładni, osobliwi, od dzieciaków na ulicy, które rzucają obelgami i łączą siły, by pokonać znęcającego się nad nimi ojców, po starego sędziego Fromma, czytającego Plutarcha, jego żydowskiej sąsiadki pani Rosenthal, której życie próbuje uratować, i z tego powodu sędzia nie śpi z przerażenia. Jest kapelan, który zapomniał o strachu, bo podobnie jak więźniowie jest bliski śmierci, i inspektor policji Escherich, którego pobyt w gestapowskich „piwnicach” przesłuchań uczy go, że nie ma znaczenia, jak wygląda, co robi, jakie zaszczyty i pochwały otrzymuje – wie, że dla systemu nazistowskiego jest nikim. Jeden rozkaz przełożonego może zmienić go w zawodzącego, bełkoczącego, drżącego nieszczęśnika w obozie koncentracyjnym. „W końcu nadejdzie taki dzień, że mnie tam ześlą i już nigdy nie wypuszczą. Czy ja żyję po to, żeby na to czekać? Nie, ten Quangel ma rację, nazywając Hitlera mordercą, a mnie pomocnikiem mordercy. Zawsze było mi wszystko jedno, kto stoi przy sterze, po co toczy się ta wojna, jeśli tylko mogłem wykonywać moją pracę, polować na ludzi. A potem, gdy już ich dopadłem, było mi wszystko jedno, co się z nimi stanie… Ale teraz nie jest mi obojętne. Mam już tego dosyć, brzydzi mnie dostarczanie tym ludziom kolejnych ofiar. Brzydzi mnie to, odkąd złapałem tego Quangla. Jak on tam stał i się na mnie patrzył! Ty to zrobiłeś, mówiło jego spojrzenie, to ty mnie zdradziłeś! Ach, gdyby to było możliwe, poświęcił był dziesięciu Ennów Kluge, żeby uratować tego Quangla, poświęciłbym cały ten budynek, żeby go uwolnić! Gdyby było to możliwe, odszedłbym stąd, zacząłbym robić coś takiego jak Otto Quangel, coś lepiej przemyślanego, ale chciałbym walczyć”. Oto inspektor policji Escherich, jedyny człowiek, którego Otto Quangel nawrócił swoimi kartkami.

Po aresztowaniu Quangelów przez Gestapo współwięźniem Ottona w celi był były prominentny esesman Karl Ziemke, przez wartowników nazywany Karolkiem, obecnie osadzony, który udawał szaleństwo i zachowywał się jak pies, czołgał się nago na czworakach, gryzł nogi Otto i błagał go o zabawę w aportowanie. Kiedy Otto został przeniesiony do innego aresztu śledczego, zyskał nowego współwięźnia, doktora Reichhardta, muzyka i dyrygenta. Otto uczył się nowego sposobu życia w celi, spędzając czas z Reichardtem odkrywając bogactwo życia w izolacji, którego wcześniej nie doświadczył, żyjąc na wolności. Mężczyzna uczył Ottona gry w szachy, zachęcał go i radził, aby przyznał się do winy w sądzie, aby zapewnić sobie szybki wyrok. Otto szczerze oznajmił doktorowi: „Myślę sobie teraz czasem, panie doktorze, ileż to ja mam zadatków, o których wcześniej nie miałem pojęcia. Dopiero, kiedy pana poznałem, dopiero kiedy trafiłem do tego betonowego pudła, żeby umrzeć, dowiedziałem się, jak wiele przegapiłem w swoim życiu.” Był też Friederich Lorenz życzliwy kapelan, który nie tylko troszczy się o stan duchowy więźniów, ale także przekazuje wiadomości między osadzonymi. Był to człowiek, na którego codziennie czekały setki więźniów, jedyny przyjaciel, jakiego mieli w tym miejscu, który wciąż utrzymywał kontakt, ze światem zewnętrznym, któremu zwierzali się ze swoich trosk i problemów. W rozdziale o dobrym pastorze Lorenzu mamy przedstawioną ironię losu, gdy urzędnik policji kryminalnej rani człowieka kolbą pistoletu tak mocno, że ten kona, albo gdy pijany lekarz pozwala umrzeć rannemu, wtedy wszystko jest w porządku. Lecz gdy duchowny nie zapobiega samobójstwu, gdy przyznaje prawo do własnej woli więźniowi, któremu nie wolno już jej posiadać, wtedy popełnia przestępstwo i musi za to odpokutować.

Do celi Anny Quangel trafiła akurat jej niedoszła synowa Trudel. Gdy Anna myślała, że będzie musiała powtórzyć jej prosto w twarz zdradzieckie słowa, drżała. Jak mogła okazać się taka słaba, jak mogła być tak naiwna podczas przesłuchania, że wymsknęło jej się imię Trudel? W końcu, Anna i Otto spotykają się ze sobą na krótko tuż przed procesem. Trybunał Ludowy w Berlinie, sąd, który nie miał nic wspólnego z ludem i do którego lud nie był dopuszczony nawet jako milczący widz, gdyż większość jego posiedzeń  była tajna – ów Trybunał Ludowy był takim wyrafinowanym i doskonale przemyślanym systemem, że zanim oskarżony wszedł na salę rozpraw, był już praktycznie osądzony i nic nie wskazywało na to, by oskarżony mógł na tej sali doświadczyć czegoś dobrego, nie mówiąc już o sprawiedliwym wyroku. Sędzia Feisler był surowy i okrutny dla oskarżonych. Był wściekły z powodu ich przyznania się do winy i nalegał na przedłużenie rozprawy, aby upokorzyć oskarżonych, którzy odważyli się przeciwstawić państwu nazistowskiemu. Jednak Otto miał odwagę bronić swojej racji podczas procesu i oznajmił sędziemu, że przeprowadził z żoną swoją kampanię pocztówkową, ponieważ wierzył, że III Rzesza szybko upadnie zanim zostaną złapani. Proces trwał, podczas oskarżenia Anna i jej brat Ulrich kilkakrotnie wybuchali złością, przez co zostali usunięci z sali sądowej. Anna została wysłana do celi, a Ulrich, który podczas przesłuchań z przez gestapo został doprowadzony do niestabilności psychicznej, został ostatecznie uznany za niezdolnego do życia i został poddany eutanazji za pomocą śmiertelnego zastrzyku.

Otto i Anna Quangel z powieści Fallady to zbeletryzowana historia Otto i Elise Hampel, pary z klasy robotniczej, która przez ponad dwa lata prowadziła kampanię pocztówkową u szczytu potęgi Hitlera, po tym, jak brat Elise zginął na wojnie. Aresztowani w październiku 1942 r., w styczniu 1943 r. zostali skazani przez Volksgerichtshof (Sąd Ludowy) na karę śmierci i egzekucję przez ścięcie. Jesienią 1945 roku w ręce Fallady trafiły akta Gestapo, powierzone mu przez poetę i powojennego działacza kulturalnego Johannesa Bechera, który znał płodną twórczość literacką Fallady i dostrzegał w nim dar obiektywnego opisania historii małżeństwa Hampel. Hans Fallada napisał wielką książkę, w okolicznościach i czasie, które sprawiają, że osiągnięcie to graniczyło z cudem. Fallada wprowadził wiele epizodów, które dały mu możliwość przedstawienia szerszego spektrum ludzkich zachowań. Z jednej strony ścieżki komisarza Eschericha prowadzą w scenerię szpicli i denuncjatorów, hazardzistów i oszustów. Z drugiej strony jest świat Quanglów, w którym mimo całej izolacji splatają się losy: Hergesellów, Żydówki Rosenthalowej, radcy sądowego Fromma. Postaci tej powieści przeżywają swoją codzienność w najbardziej ponurej epoce w historii Niemiec, są skazane na atmosferę zastraszenia, lęku, zdrady, wzajemnego szpiclowania. Jak sobie z tym radzą, to właśnie temat Fallady. I znów – niczym „wilk pośród wilków” – kulisy tworzy Berlin: ulice i place, podwórza kamienic, knajpy. Miasto jest zawsze obecne. W charakterystycznym dla Fallady stopniu tego, co indywidualne, z tym, co miejskie, przedstawia on jednocześnie realistyczny i przekonujący obraz życia „zwykłych ludzi” w nazistowskim Berlinie.

 


[1] Klabaternik (niem. Klabautermann, w polskim przekładzie także klabater lub rzadziej klawiter) – postać z folkloru germańskiego, opiekuńczy duszek statku. Bardzo wesoły i pracowity. Niewidzialny, czasami ukazywał się tylko kapitanom lub szyprom pod postacią błędnego ognika lub karzełka. Duch ten przypisany był tylko większym statkom (takim, które miały zakryte pokłady i ładownie, gdyż np. w otwartej łodzi rybackiej trudno było sobie wyobrazić ukrytego duszka). Wyobrażano go sobie jako małego człowieka w kapeluszu z szerokim rondem i latarenką w ręce.