„Słownik rodzinny”
Natalia Ginzburg
Autorka/
(1916-1991)
jest jedną z najbardziej uznanych włoskich pisarek. Jej ojcem był Giuseppe
Levi, słynny profesor anatomii, socjalista i zasymilowany Żyd. Wychowywała się
w błyskotliwej rodzinie o liberalnych poglądach, w której jednak panował
emocjonalny chłód, co później wpłynęło na formę i treść jej twórczości. W wieku
dwudziestu dwóch lat poślubiła Leone Ginzburga, slawistę i działacza
antyfaszystowskiego, z pochodzenia rosyjskiego Żyda, który w 1944 roku został
brutalnie zamordowany. Niemal całe życie przepracowała w wydawnictwie Einaudi.
Jej pisarstwo, oparte na osobistym wyznaniu, a zarazem powściągliwe i
pozbawione sentymentalizmu, stało się stylistycznym wzorem dla wielu pokoleń
autorów. Do tej pory po polsku ukazały się jej dwie powieści: „Drogi Michele”
(1975) oraz „Nasze dni wczorajsze” (2014).
Tłumaczenie/
Anna
Wasilewska
Tytuł oryginału/ it Lessico famigliare
Tematyka/
Czytając
„Słownik rodzinny” ciężko się oprzeć wrażeniu, że w tej książce wszyscy mówią,
ale ze sobą nie rozmawiają. Rodzina Levi wydaje się być raczej zbiorem
osobowości, niż scaloną bliskimi relacjami rodziną. Razem stawiają jednak opór
totalitarnej władzy faszystów, bo w tej kwestii przemawiają wspólnym głosem. A
dla nas ich historie mogą być pokrzepieniem i źródłem siły w ciągłym sprzeciwie
wobec nienawiści, brutalności i nacjonalizmom. Ta powieść ma kilka planów.
Pierwszy to scena rodzinna, na której prym wiedzie ojciec Giuseppe Levi,
profesor biologii, zasymilowany Żyd. Życie tej mieszczańskiej rodziny toczy się
w cieniu polityki – lata 30. i 40., Mussolini, ruch antyfaszystowski,
aresztowania i zesłania, a potem czasy ruchu oporu. To drugi plan. Trzeci to
plan wydawniczy. Natalia Ginzburg niemal całe życie przepracowała w
wydawnictwie Einaudi, w jej wspomnieniach pojawiają się znane postacie
literatury, takie jak Nicola Chiaromonte czy Cesare Pavese.
Główny
motyw/ Ojciec
miewał napady furii, bracia zwykli się bić, a matka była osobą zadowoloną ze
wszystkiego. Ojciec uwielbiał górskie wycieczki, jednak młodsze rodzeństwo od
świeżego powietrza wolało melancholijne rozmowy o literaturze. Mieli swój
rodzinny słownik (jak w wielu domach), w którym magicznym zwrotem było choćby
„zapu kapu dapu” – jeden z braci go używał, kiedy był w dobrym humorze. Nic w
tej powieści nie jest zmyślone – zaznacza Natalia Ginzburg, włoska pisarka,
która wraca tutaj wspomnieniami do swojego domu i rodzinnego Turynu.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Nudno wam – mówił ojciec – bo nie macie żadnego życia
wewnętrznego.”
„Jedno z tych wyrażeń albo słów pozwoliłoby się nam rozpoznać w
ciemnej jaskini, pośród milionów osób.”
„Nie wiem, jak to się stało, że ród bankierów wydał mojego ojca i
jego brata Cesare, którzy w odróżnieniu od swoich przodków i krewnych byli
całkowicie pozbawieni talentu do interesów.”
„Śnieg był dla niego zawsze za wilgotny albo za słuchy. Podobnie
jak kwaśne mleko, które nigdy nie było takie jak trzeba: zawsze było za
wodniste albo za gęste.”
„A więc takie są wiersze: proste, wzięte z niczego; wzięte z tego,
na co patrzysz.”
„Jakie to ma znaczenie, że jesteśmy blisko dworca, skoro nigdzie
nie wyjeżdżamy?”
„(…) była podniecona i szczęśliwa, bo zawsze była szczęśliwa, kiedy
panowało zamieszanie, a w domu było dużo ludzi; lubiła dni pełne dramatyzmu,
dzwonki do drzwi i łóżka do pościelenia.”
„(…) doszło do niekorzystnego układu gwiazd w horoskopie matki i
dlatego przydarzają jej się tak liczne i niebezpieczne przygody.”
„Ta Margherita napisała kilka lat wcześniej biografię Mussoliniego;
a ojcu wydawało się czymś niesłychanym, że wśród jego kuzynek jest biografka
Mussoliniego.”
„(…) była w wieku, w którym nieustannie wędruje się pomiędzy
dorosłością a dzieciństwem.”
„Nigdy nie chciała wyjść za mąż, bo żaden mężczyzna nie spełniał
ideału mężczyzny, który pielęgnowała od dawna, ale nie potrafiła go opisać,
chociaż w jej wyobraźni był kimś wyjątkowym.”
„Zimna woda była dla mojej matki niezawodnym środkiem zaradczym na
lenistwo, przygnębienie i złe humory.”
„Miłość dopadła go jak gorączka. Trwała rok, dwa lata; potem czuł
się wyleczony, ale tak wstrząśnięty i wyczerpany jak człowiek, który wstaje po
ciężkiej chorobie.”
„Po co mieć dzieci, jeśli się ich nie rozpieszcza?”
„Pieniądze to my potrafimy tylko wydawać.”
„On jednak nie kochał życia i to jego wybieganie wzrokiem poza
własną śmierć nie było świadectwem miłości do życia, lecz pośpieszną kalkulacją
okoliczności, żeby nic nawet po śmierci, nie mogło go zaskoczyć.”
„Mówił, że wielu wariatów zwariowało przez swoich rodziców.
Szczęśliwe sieroty, mówił zawsze. W gruncie rzeczy pojmował już, czym jest
psychoanaliza, której jeszcze nie wymyślono!”
Powieść-wspomnienia Natalii Ginzburg „Lessico
famigliare” (1963), po mistrzowsku przetłumaczona przez Annę Wasilewską
jako „Słownik rodzinny”, wrzuca czytelnika w wir żartów o pierdnięciach,
mimikry, strzępków rozmów podsłuchanych w dzieciństwie i powtarzanych przez
dziesięciolecia, głośno wykrzykiwanych edyktów rodziców i epitety, wymyślone
idiomy, kalambury, fragmenty libretta, psikusy i czasami wiersze liryczne.
Ginzburg pamięta, że ich matka często „recytowała poezję lub śpiewała” po
obiedzie; innym razem cała rodzina Levi „toczyła gorące dyskusje na temat tego,
jak ktoś jest brzydki lub przystojny”. Ta kakofonia słów czasami graniczy z
czystym dźwiękiem, jak wtedy, gdy ojciec narratorki „każdego ranka wydaje długi
ryk” pod zimnym prysznicem lub gdy jej przyjaciółka Lola unika słów na rzecz
„gardłowego i czułego gołębiego krzyku”. Stopniowo z tego ledwo kontrolowanego
chaosu dźwiękowego wyłania się poczucie czasu i miejsca – Włochy między latami
dwudziestymi a pięćdziesiątymi – wyłania się z tego ledwie kontrolowanego
chaosu dźwiękowego, tak jak wahania i niedokończone zdania „Dublińczyków”
Jamesa Joyce’a ukazują przebłyski Irlandii z przełomu wieków, czy brutalnie
formalne dialogi z książek Ivy Compton-Burnett, której powieści ceniła
Ginzburg, wskazuje na edwardiańskie hierarchie społeczne. W otwierającym
książkę „Avvertenza” („ostrzeżenie”, „wprowadzenie”) autorka stwierdza dość
eliptycznie: „Uważam, że chociaż powstała na kanwie prawdziwych wydarzeń,
trzeba ją czytać jako powieść – a zatem nie należy mieć mniejszych ani
większych oczekiwań niż od powieści”. Rzeczywiście, „Słownik rodzinny”
przywołuje wyobrażenia o dzieciństwie wielkich modernistów – Joyce,
Compton-Burnett, Katherine Mansfield, fragmenty „Zeno Cosini” Italo Svevo i,
dalej, „W stronę Swanna” Marcela Prousta, którą Ginzburg przetłumaczyła na
włoski na wygnaniu, a następnie w ukryciu podczas II wojny światowej.
W swojej powieści Ginzburg, córka Żyda Giuseppe Levi,
słynnego profesora anatomii, socjalisty i matki Lidii katoliczki – obydwojga
zarówno nieugiętych niewierzących, jak i socjalistów – dorastała jako
najmłodsza z pięciorga rodzeństwa w okresie dojścia Mussoliniego do władzy.
Scena na której rozgrywa się książka „Słownik rodzinny” to Turyn, siedziba
antyfaszystowskiego ruchu oporu, w który coraz bardziej wciągana jest rodzina
autorki. Młoda Natalia Levi poślubia Leone Ginzburga, żydowskiego rosyjsko-włoskiego
literata działającego w ruchu oporu, który przed końcem wojny został
zamordowany w nazistowskim więzieniu, pozostawiając wdowę z trójką dzieci.
Ostatecznie Natalia Ginzburg wróciła do domu rodziców. (Chronologiczna prostota
moich trzech ostatnich zdań różni się całkowicie od sposobu narracji Natalii
Ginzburg). Błędem byłoby jednak klasyfikowanie „Słownika rodzinnego” jako
pamiętnika historycznego – który można by było zatytułować „Moje dzieciństwo we
Włoszech Mussoliniego” – lub portretu pisarki z młodości, gdyż Ginzburg, jedna
z najbardziej znanych i lubianych pisarek powojennych Włoch, bezwzględnie
bagatelizuje swój własny rozwój artystyczny. W rzeczywistości Ginzburg
oznajmia, że dość dużo wspomnień pominęła: „O wielu rzeczach pamiętam, ale je
pominęłam; były wśród nich takie, które dotyczyły mnie bezpośrednio”; „Nie
miałam ochoty mówić o sobie. Nie jest to opowieść o mnie, ale raczej, pomimo
opuszczenia i braków, jest to historia mojej rodziny.” Książka Natalii Ginzburg
uzależnia, autorka przyjmuje beztroski, satyryczny ton, który skutecznie
bagatelizuje mroczniejsze elementy historii, zwłaszcza ponurą perspektywę
nadchodzącego faszyzmu. Jej narracja w cudowny sposób wydobywa barwne
osobowości i dziwactwa każdego członka rodziny. Rzeczywiście najbardziej
uderzający jest Beppino, który mimo że jest tyranem, dzięki niesamowitemu
talentowi Ginzburg, która komiksowo kreśli swoich bohaterów, jawi się jako
postać absurdalna, a czasem sympatyczna.
„Słownik rodzinny” nie tyle opowiada tę historię, ile zanurza nas w językowy świat dialektów (triestyńskiego i mediolańskiego), pamięci (własnego dzieciństwa Ginzburg, nierozerwalnie związanej z opowieściami jej rodziców o ich dzieciństwie), a przede wszystkim konfliktów. Jako najmłodsza z rodzeństwa opowiada historię swojej rodziny od strony życia codziennego i przywołuje wspomnienia najpierw z pozycji dziecka, potem dorastającej dziewczyny, a wreszcie dojrzałej kobiety. Ma to swoje konsekwencje w trybie narracji. Początkowo składnia jest prosta, zdania krótkie, hipotaksa należy do rzadkości. To przeciwieństwo rozbudowanej frazy Prousta, sunącej meandrami pamięci. Kiedy rodzina Levi nie kłóci się o względną brzydotę swoich przyjaciół, toczą „zaciekłe spory o politykę, które kończą się napadami złości, wyrzuceniem serwetek w powietrze i trzaśnięciem drzwi tak mocno, że całe mieszkanie się trzęsło”. Tłumaczenie Anny Wasilewskiej doskonale zachowuje to, co krytyk Lorrie Goldensohn nazwała „własnym, niezatartym śladem głosu Ginzburg”, twardą, resztkową kością przeniesioną z oryginalnych zdań, [która] prześwieca nawet wtedy, gdy poruszają się w swoim nowym brzmieniu. Ten „druk głosu” jest ściśle powiązany z mówiącymi głosami jej bohaterów, a w szczególności z „brutalną szczerością”, cenioną zarówno w rodzinie Ginzburg, jak i później w całej jej twórczości, gdzie wybucha niemal na każdej stronie, często usianej wykrzyknikami. „Słownik rodzinny” jest na przykład usiany żrącymi wtrąceniami jej ojca, w tym moją absolutnie ulubioną, wypowiadaną przy różnych okazjach do różnych członków rodziny: „Nudno wam – mówił ojciec – bo nie macie żadnego życia wewnętrznego”. Natomiast w lewicowym środowisku postaci, gdzie bohaterowie raz po raz oskarżają się nawzajem o bycie „burżuazyjnym”, Lidia Levi szczerze i przezabawnie krytykuje samą siebie: „Pewnie, jak przyjdzie Stalin, żeby odebrać mi służącą, to go zabiję – mówiła matka – Jak mogłabym sobie poradzić bez służącej, skoro sama jestem do niczego?”.
Czytając „Słownik rodzinny” śmiałem się z tych
wszystkich ripost, obelg i radosnych słownych samookaleczeń bohaterów. Jak
każda rodzina, tak też rodzina Levi posługiwała się swoim rodzinnym językiem:
„(…) żeby w jednej chwili przywrócić dawne więzi, nasze dzieciństwo i młodość,
nierozerwalnie związane z tymi zwrotami, z tymi słowami. Jedno z tych wyrażeń
albo słów pozwoliłoby się nam rozpoznać w ciemnej jaskini, pośród milionów
osób. Te zdania są naszą łaciną, glosariuszem minionych dni, są tym, czym dla
Egipcjan i Asyro-Babilończyków były hieroglify, świadectwem żywego niegdyś
jądra, które już nie istnieje, ale nadal żyje w tekstach, ocalałych od żywiołu
wody, od niszczącego działania czasu.” „Słownik rodzinny” jest zatem w istocie
książką nostalgiczną, peanem na cześć stabilności rodziny, choć z drugiej
strony niestabilnej, której Ginzburg doświadczyła w dzieciństwie i do których
wspomnień wróciła po wojnie. Powieść kończy się dopiero wtedy, gdy ona i jej
dzieci ostatecznie opuszczają dosłowną i symboliczną ochronę rodziców, aby
zamieszkać z drugim mężem w Rzymie.
Wolność, o której pisze autorka jest, moim zdaniem, w
pewnym sensie widoczna we wszystkich jej książkach. Ale tylko w „Słowniku
rodzinnym” wydaje się, że dryfujemy wraz z autorką w miejsca, którymi ona sama
jest zaskoczona, zachwycona a czasami przerażona. Poczucie odkrycia czytelnika
jest w dużej mierze zbieżne z poczuciem autorki, co sprawia, że ta literacka
podróż jest fascynująca, niepewna i głęboko odkrywcza. Jednak dostęp Ginzburg
do tego poczucia wolności wiąże się z poczuciem powściągliwości. Zawsze jest
tak wiele, o czym nam nie mówi, a zawsze tak więcej na temat historii, którą
pozostawia nam do przemyślenia. W książce istnieją fragmenty, które szczególnie
mi się podobają, w których autorka jakby daje nam dostęp do udzielenia sobie
swobodnej wolności pisania o swojej rodzinie ze wszystkimi jej perypetiami —
postanawia, że musi unikać w jakikolwiek sposób bezpośredniego zbliżania się do
czułych miejsc opisywanych postaci. Nie idź do źródła, ostrzega nas. Znajdź
prawdę, szukając gdzie indziej, ufając, że znajdziesz ją w najbardziej
nieoczekiwanych miejscach. Tym właśnie zajmuje się pisarz z powołania. Dlatego
też logiczne jest, że ostatecznie, choć ta książka ma głęboko autobiograficzny
charakter, ostatecznie autorka czuje się bardziej komfortowo, nazywając ją
powieścią. I ma rację. Co więcej, pisanie o swojej rodzinie zawsze jest trudne
i zawsze byłem zdumiony, jak Ginzburg potrafiła to zrobić z taką swobodą.
W posłowie Anna Wasilewska napisała: „W >Słowniku
rodzinnym<, powieści utkanej ze wspomnień, rolę Proustowskiej magdalenki
zamoczonej w herbacie lub w naparze kwiatu lipowego odgrywa język. To już nie
zmysły smaku i węchu uruchamiają pracę głęboko zakodowanej, mimowolnej pamięci,
lecz słowa, wielokrotnie słyszane wyrażenia, rodzinny kod językowy. Ponieważ
rodzina Levi nie chodziła ani do kościoła, ani do synagogi, ani nie
przestrzegali praktyk religijnych ani nie obchodzili żadnych świąt, znajomości
młodej Natalii nigdy nie wykraczały poza jej rodzeństwo i ich bliskich
przyjaciół. A ponieważ jej rodzice pochodzili z różnych regionów Włoch, nie
mogła łatwo ustalić swojej lokalnej tożsamości, tak ważnej dla Włochów”. Raz w
roku była zabierana do szkoły na egzaminy państwowe, Natalia zazdrościła innym
dzieciom ich wspólnoty i dialektu piemonckiego i czuła, że „rośnie we mnie jak
grzyb aroganckie i upokarzające przekonanie, że jestem inna, a przez to
samotna”. Jako nastolatka próbowała przestrzegać diety koszernej, podobnie jak
jej babcia ze strony ojca, i jednocześnie marzyła, pomimo jej zagorzałej
antyfaszystowskiej rodziny, o noszeniu munduru „Piccole italiane”,
paramilitarnej organizacji Mussoliniego dla dziewcząt. Zarówno judaizm, jak i
plac apelowy oferowały społeczność, do których można było należeć. W
późniejszym życiu nazywała siebie pariasem. Z pobieżnej, choć serdecznej
biografii Ginzburg autorstwa Mai Pflug jasno wynika, że Natalia miała dwie
strategie zapewnienia sobie miejsca w rodzinie, w której nie miała odwagi
rozmawiać z cholerycznym ojcem i często miała trudności z wtrąceniem się
podczas wspólnych rozmów przy kolacji. Zmieniała nieudolność w zachowaniu w
sztukę, co sprawiało, że nie była w stanie się sama ubrać, zawiązać butów ani
pościelić łóżka, gdy była nastolatką. Uważana przez wszystkich za impiastro,
bezbronne utrapienie, zachowywała się – skarżyła się jej matka – „jakby miała
dwudziestu służących”. Dlatego też w jej powieściach nie może zabraknąć
bohatera, który odgrywa rolę nieudolności, bo rodzina to rodzina i nie można
pozwolić, aby ktoś upadł zbyt nisko.
W wieku 13 lat Natalia wysłała zbiór wierszy krytykowi
i filozofowi Benedetto Croce. Odesłał je z miłym liścikiem, ale uznał je za
bezwartościowe. Przerzuciła się na historie. Pierwsza, z której była
zadowolona, nosiła złowieszczy tytuł „Nieobecność”. Jeden z jej starszych braci
podarował ją swojemu przyjacielowi Leone Ginzburgowi, który wraz z Giulio
Einaudim, synem bogatego właściciela majątku, ekonomistą i członkiem włoskiego
senatu, zakładał wydawnictwo. Ginzburg był pod wrażeniem i wysłał tę historię do
poczytnego magazynu. Natalia miała zaledwie 17 lat, Leone 24. Pięć lat później
para pobrała się. „Ożeniłem się z nią. Ponieważ pisze dobre opowiadania” –
Ginzburg powiedział Einaudi. Pisanie książek znalazło Natalii męża i miejsce w
jednej z najbardziej wpływowych wspólnot liberalnych i intelektualnych we
Włoszech. To była dla niej druga rodzina na całe życie.
Choć nigdy nie byli zaangażowani politycznie, ojciec i
matka Natalii od czasu do czasu zapewniali bezpieczny dom przyjaciołom
socjalistom uciekającym przed faszyzmem. W 1934 roku jej ojciec i bracia
zostali aresztowani i na krótko uwięzieni za swoje sympatie polityczne. Ojciec,
Giuseppe Levi, był wręcz zadowolony z takiego rozwoju sytuacji: antyfaszyzm
stał się oznaką godności w świecie, w którym się przenieśli. Jeden z braci,
Mario, wymknął się faszystowskim porywaczom, nurkując do rzeki i uciekając do
Szwajcarii, a następnie do Paryża. Tymczasem Leone był więziony przez dwa lata
w Civitavecchia pod Rzymem. Po ślubie w 1938 roku, Leone i Natalii w ciągu
czterech lat urodziła się trójka dzieci, jakby założenie własnej rodziny było
sprawą pilną. Po wypowiedzeniu wojny Francji i Wielkiej Brytanii w 1940 r.,
Leone został zesłany na wygnanie do Abruzji; typowo włoska kara, pozbawiająca
ofiarę wspólnoty odniesienia. Natalia pojechała za nim z dziećmi i tu, w
odległej górskiej wiosce Pizzoli, napisała swoją pierwszą powieść, „La strada
che va in città”. W 1943 roku, po zawieszeniu broni, oboje przenieśli się do
Rzymu, gdzie Leone zaczął organizować ruch oporu wobec okupacji hitlerowskiej.
Aresztowany w listopadzie, zmarł w więzieniu w lutym następnego roku po
przesłuchaniach i torturach. W jednym ze swoich rzadkich pisemnych komentarzy
na temat jego śmierci Natalia zauważyła: „Więc umarł i nikogo przy nim nie
było, kiedy umarł Leone”. Wiele lat później, po samobójstwie Cesare Pavese (jej
przyjaciela i innego członka grupy Einaudi), napisała: „Pavese popełnił samobójstwo
latem, kiedy nikogo z nas nie było w Turynie.” W jej powieściach samotna
śmierć, z dala od rodziny i przyjaciół, jest momentem maksymalnego patosu i
załamania społecznego. Widzimy taką samotną śmierć samobójczą w innej jej
książce „Nasze dni wczorajsze”.
Istnieją szczególne powody, dla których warto zapoznać
się z biografią Ginzburg, czytając jej książki, w szczególności „Słownik
rodzinny”, który został opublikowany w 1963 roku i spotkał się z ogromnym i
natychmiastowym uznaniem, sprzedając się w półmilionowym nakładzie i zdobywając
najważniejszą włoską nagrodę literacką, nagrodę Stregi. Włoscy czytelnicy znali
historię rodziny Ginzburg jeszcze przed opublikowaniem książki; wiedzieli o jej
bliskich związkach z Giulio Einaudim, którego ojciec, Luigi, był prezesem Banku
Włoch w latach 1945–48 i prezydentem Republiki od 1948 do 1955; wiedzieli o
śmierci jej męża, o jej doświadczeniach z antysemityzmem w czasie wojny, o jej
związkach z wpływową i postępową rodziną Olivetti, a także z różnymi
historycznymi przywódcami Partii Socjalistycznej. Stąd biografia rodzinna Ginzburg
wzbudziła ogromne oczekiwania, zwłaszcza że Włochy wciąż były głęboko
podzielone co do swojej najbliższej przeszłości. Sposób, w jaki Ginzburg
jednocześnie wzbudziła i udaremniła te oczekiwania, zaowocował jej
ekstrawaganckimi pochwałami w niektórych kręgach i krytyką graniczącą z pogardą
w innych. W zasadzie nie mówi nic o faszyzmie, ruchu oporu, żydowskości czy
antysemityzmie i nigdy w najmniejszym stopniu nie zastanawia się nad życiem
publicznym ludzi, o których pisze, ani ich poglądami politycznymi. Nie ma też
zbyt wiele do powiedzenia – lub nie wprost – o sobie i o tym jak sama przeżyła
okres faszyzmu we Włoszech. Intensywnie przywoływane są jedynie relacje
pomiędzy członkami rodziny, którzy oczywiście byli także jednymi z pierwszych
czytelników jej książki. „Mam nadzieję, że nie przyniesiesz hańby naszej
rodzinie” – napisał do niej ojciec, gdy usłyszał o jej projekcie. Niezależnie
od tego, jak szczęśliwa lub nieszczęśliwa była Natalia Ginzburg w dzieciństwie,
jest to właśnie to miejsce, które wyszukuje i triumfalnie rekonstruuje w
„Słowniku rodzinnym” i, najprawdopodobniej, w ten czy inny sposób, we
wszystkich innych swoich powieściach. W ten sposób potwierdza relacyjny
charakter tożsamości, także jej własnego życia i pracy nie można zrozumieć w
oderwaniu od jej żydowskości, jej włoskości, a przede wszystkim od ojca, który
krzyczał na swoje dzieci, gdy narzekały na noszenie sztywnych butów
turystycznych i matki, która gorzko protestowała, gdy Natalia nie dawała sobie
rady podczas dorastania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz