28 lipca 2025

Nasze dni wczorajsze

 

„Nasze dni wczorajsze”

Natalia Ginzburg

Autorka/ Żyjąca w latach 1916-1991 jedna z najbardziej uznanych włoskich pisarek. Urodziła się jako Natalia Levi – jej ojcem był włoski profesor anatomii, zasymilowany Żyd, matka była katoliczką, niemniej Natalię i jej rodzeństwo wychowywano w duchu ateizmu. Po ukończeniu studiów na uniwersytecie w Turynie podjęła pracę w wydawnictwie Einaudi. W 1938 roku poślubiła Leone Ginzburga, slawistę i działacza antyfaszystowskiego, z pochodzenia rosyjskiego Żyda.

Tłumaczenie/ Alina Pawłowska-Zampino

Tytuł oryginału/ it Tutti i nostri ieri

Tematyka/ W tej powieści głos prowadzący narrację, monotonnie i stałym rytmem, trwa w niedojrzałości, przyglądając się światu ze zdziwieniem, pozornie na niego niewrażliwy. Natalia Ginzburg znajdowała szczególną przyjemność w konstruowaniu rodzinnych historii, którym nieodłącznie towarzyszą: dynamika uczuć i metamorfozy powiązań międzyludzkich, bogactwo charakterów, sympatie i antypatie obecne w życiu każdej prawdziwej rodziny. Są w nich wątki oczywiste i niespodziewane, rodzinna powszedniość oraz motyw niepowtarzalności i nieprzewidywalności dorastania, pokolenia za pokoleniem.

Główny motyw/ „Nasze dni wczorajsze” to opowieść o utracie niewinności. Zaczyna się jak baśń, na co zwraca uwagę Giacomo Magrini we wstępie do książki, i tak jak w baśniach dzieci pozostawiano samym sobie w wielkim, ciemnym lesie, tak w tej powieści dzieci (Ippolito, Concettina, Giustino i Anna) są pozostawione samym sobie w świecie, z którego ciemności nie zdają sobie jeszcze sprawy, bo do wybuchu wojny pozostało jeszcze parę lat, a marzenia o rewolucji… no cóż, pozostają tylko dziecięcymi marzeniami. Poznajemy naszych bohaterów kiedy jeszcze mieszkają z ojcem, byłym adwokatem spisującym swoje wspomnienia, i panią Marią, damą do towarzystwa ich zmarłej babki. Kiedy ojciec umiera, zostają z samą panią Marią, a w międzyczasie zaprzyjaźniają się z rodzeństwem z domu naprzeciwko i z Danilem, rewolucjonistą. Jest jeszcze Cenzo Rena, wydaje się jedyny bohater książki, który na swój specyficzny sposób ma kontakt z rzeczywistością. A jednak, i on, jak się okazuje, miał swoją niewinność, którą traci.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) ojciec powtarzał im zawsze, że modlitwy nie mają najmniejszego sensu. Jeżeli Bóg istnieje, nie trzeba go o nic prosić, jest Bogiem i sam najlepiej wie, co robić.”

„(…) pani Maria uważała, że w domach, do których nie przychodzą obcy, panuje smutek.”

„Na świecie źle się dzieje właśnie z powodu takich jak on, z powodu ludzi, którzy wszystko biorą dosłownie (…).”

„Na pewno bardzo się zdziwił, gdy przekonał się, że czyściec jednak istnieje, zawsze przecież powtarzał, że po śmierci nic już nie ma i to bardzo dobrze, bo przynajmniej będzie mógł nareszcie odpocząć, on, który zawsze tak źle sypiał.”

„Danilo powtarzał zawsze, że jak tylko rodzice przestają wychowywać swoje dzieci, dzieci powinny zabrać się za wychowywanie rodziców, bo przecież nie można zostawić ich takimi, jacy są.”

„Trzeba dać się zamknąć w więzieniu, żeby kobiety nas kochały – mówił Emanuele – w przeciwnym razie nie mamy szans.”

„Wymyślili sobie fantastyczną krainę, jak dzieci, tylko że w ich wizji nie ma radości ani nadziei, jest tylko jałowe rojenie inteligentów z prowincji.”

„(…) nie ożenił się z miłości, ale z rozsądku, a to, co robi się z rozsądku, nigdy się nie udaje.”

„Zresztą sprawiedliwość nie należy do tego świata, trzeba jej szukać w niebiosach.”

„(…) nie wolno płakać, kiedy karmi się piersią, bo mleko staje się słone od łez.”

„Wolny jest ten, kto potrafi żyć w świecie, jaki go otacza. Wolny jest ten, kto ze swoich myśli czerpie siły i bogactwo, a nie ten, kto pozwala, żeby stały się pułapką, która go zadusi.”

„Cenzo Rena powiedział, że nikt nie rodzi się odważny, odwagę trzeba w sobie odnajdować, kawałek po kawałku; to długa droga, której pokonanie zająć może nawet całe życie.”

„Fanfary towarzyszą zwykle wydarzeniom błahym i bez znaczenia, w ten sposób los żartuje sobie z ludzi, mami ich uniesieniem i muzyką trąb niebieskich. Tymczasem rzeczy naprawdę ważne zdarzają się w życiu niespodziewanie, wytryskują nagle jak źródło.”

„Jakże trudno jest być mężem i żoną, nie wystarczy spać w tym samym łóżku, kochać się czasem i budzić z głową na sąsiedniej poduszce, to wszystko nie wystarczy, żeby być mężem i żoną. Być mężem i żoną oznacza ubierać myśli w słowa, bez przerwy ubierać myśli w słowa, dopiero głowa na sąsiedniej poduszce przestaje być obca, kiedy słowa przepływają swobodnie, codziennie od nowa.”

„O martwych należy mówić tak, jakby jeszcze żyli.”

„Rozmowa ze zmarłymi wcale nie jest przyjemna.”

„To nieprawdopodobne, jak dobrze strach i poczucie bezpieczeństwa strzegą przed produkowaniem miałkich słów, wywołują słowa prawdziwe, wyrwane z głębi serca.” 

Kiedy kilka lat temu po raz pierwszy przeczytałem dzieło Natalii Ginzburg odniosłem wrażenie, że czytam coś, co zostało napisane tylko dla mnie, coś, co zostawia na zawsze ślady w mojej głowie i moim sercu. Byłem zdumiony, że nigdy wcześniej nie zetknąłem się z twórczością Ginzburg, że nikt ze znajomych, znając mnie, nigdy nie powiedział mi o jej książkach. To było tak, jakby jej pisarstwo było skrywaną tajemnicą, na odkrycie której czekałem całe życie. O wiele bardziej niż cokolwiek, co ja sam kiedykolwiek próbowałem napisać, jej słowa zdawały się wyrażać coś całkowicie prawdziwego o moim doświadczeniu życiowym, o moim dzieciństwie i o samym życiu. Tego rodzaju transformujące spotkanie z książką jest dla mnie bardzo rzadkim momentem kontaktu z tym, co wydaje się być istotą ludzkiej egzystencji. Z tego powodu chciałem napisać trochę o Natalii Ginzburg i jej powieści „Nasze dni wczorajsze”. Chciałbym zwrócić się w szczególności do tych czytelników, którzy czy zdają sobie z tego sprawę, czy nie, będą pod wrażeniem tego pierwszego i wyjątkowego spotkania z jej twórczością.

Natalia Ginzburg była córką Giuseppe Leviego, Włocha żydowskiego pochodzenia, wybitnego naukowca i ateisty, oraz Lidii Tanzi, niepraktykującej katoliczki pochodzącej z Mediolanu. Natalia była najmłodsza z czwórki rodzeństwa i, jak twierdzi, pozycja w rodzinnej hierarchii naznaczyła jej życie i pisanie. Mawiała, że będąc najmłodszym dzieckiem w rodzinie musisz nauczyć się szybko i zwięźle wyrażać swoje myśli, jeśli chcesz by cię usłyszano. Figura młodszej siostry oraz specyfika statusu najmłodszej kobiety w rodzinie często pojawia się w jej twórczości. Rodzina pisarki pochodzi z północy Włoch, ale Natalia urodziła się w 1916 roku w Palermo na Sycylii, gdzie jej ojciec w tamtym okresie pracował. Państwo Levi mieszkali także w Neapolu i Florencji, ale Natalia dorastała głównie w Turynie. Geograficzne odniesienia i podkreślenia w przypadku Italii mają znaczenie, być może istotniejsze niż gdzie indziej. Ginzburg wychowała się w wielu kontekstach i tożsamościach kulturowych oraz religijnych. Owa mieszanka, w połączeniu z ekstrawagancją członków najbliższej rodziny sprawiają, że Natalia od dziecka była nieśmiała i zamknięta w sobie. Z jednej strony towarzyszyło jej poczucie pewnej wyjątkowości, ale z drugiej rodzina, która napawała ją dumą, wzbudzała również wstyd, gdy pod naporem spojrzeń z zewnątrz wyjątkowość zamieniała się w odmienność. Przyjaciółmi domu Levi były postacie, które tworzyły ówczesną włoską kulturę, takie jak Filippo Turati, Anna Kuliscioff, Adriano Olivetti, Leone Ginzburg, Cesare Pavese, Carlo Levi.

W czasie wojny urodzili się dwaj synowie, z którymi Ginzburgowie udali się na zesłanie do małego miasteczka Pizzoli w Abruzji. Jest to kara za antyfaszystowską działalność Leone Ginzburga. Ponownie geografia ma ogromne znaczenie, różnica między Turynem i bogatym Piemontem a wioską w Abruzji była kolosalna oraz inspirująca. To tam, w 1943 roku Natalia rodzi córkę, to tam rok wcześniej powstaje jej powieść „La strada che va in città”. Powieść, która z założenia nie jest autobiograficzna, niewątpliwe nawiązuje do doświadczenia wygnania i wyobcowania, które naznaczają kontekst, w jakim powstawała. Publikacja książki staje się aktem pisarskiego autochrztu, gestem silnego zaznaczenia własnej odrębności i wolności twórczej. Niestety okazuje się także przeczuciem tragicznych wydarzeń, które nastąpią w bardzo nieodległej przyszłości. Pisarka debiutuje pod pseudonimem Alessandra Tornimparte. Alessandra to drugie imię Natalii, to także imię, które nada swojej córce urodzonej kilka miesięcy po wydaniu powieści, Tornimparte, to nazwa miejscowości nieodległej od Pizzoli, do której młoda rodzina wysyła swoje bagaże udając się do Abruzji. Użycie pseudonimu było wymuszone względami politycznymi, trudno o bardziej żydowskie nazwiska niż Levi czy Ginzburg. Po wojnie Natalia publikuje pod nazwiskiem męża, ponieważ, jak tłumaczy Orianie Fallaci, chciała, żeby po śmierci Leone jego nazwisko przetrwało w świadomości czytelników. Po powrocie do Rzymu w 1944 roku wojenna rzeczywistość skazała młodą rodzinę na doświadczenie graniczne i traumatyczne – w lutym Leone został osadzony w rzymskim więzieniu Regina Coeli za wydawanie podziemnej gazety i zamęczony na śmierć przez niemieckich okupantów. W wieku dwudziestu ośmiu lat Natalia Ginzburg została wdową z trójką malutkich dzieci, pięcioletnim Carlem, czteroletnim Andreą oraz niespełna roczną Alessandrą.

„Nasze dni wczorajsze”, trzecia powieść Ginzburg, została pierwotnie opublikowana w języku włoskim pod tytułem „Tutti i nostri ieri” w 1952 roku. Zaczyna się w małym miasteczku na północy Włoch niedaleko Turynu, w latach przedwojennych, i opowiada historię dwóch rodzin: seniorem jednego rodu jest starzejący się adwokat z czwórką dzieci i towarzyszką rodziny, panią Marią. Po drugiej stronie ulicy, w domu naprzeciwko, mieszka właściciel miejskiej fabryki mydła z żoną, dziećmi i osobą, co do której nie można było być do końca pewnym, kim jest, o imieniu Franz. Stopniowo, z gorączkowych i komicznych przepychanek życia rodzinnego w początkowych rozdziałach, zaczyna wyłaniać się protagonistka: najmłodsza córka wdowca, Anna. Powieść śledzi relacje Anny z jej rodziną, z mieszkańcami z domu naprzeciwko i ze starszym przyjacielem rodziny o imieniu Cenzo Rena. Ale status Anny jako głównej bohaterki jest tylko częściowy a może wręcz i przypadkowy. Narratorka powieści często odciąga nas od niej bez ostrzeżenia, relacjonując wydarzenia, których Anna nie jest świadkiem, opisując z nagłym współczuciem uczucia i myśli innych bohaterów powieści, pozornie pomniejszych postaci, ich pragnienia, rozczarowania i marzenia. Wielka siła emocjonalna tej powieści wypływa z głębi i prawdy każdego z jej bohaterów. Jako czytelnicy poznajemy i kochamy Annę głęboko, ale nie możemy nie kochać jednocześnie jej kłótliwego ojca, jej posępnego i pięknego brata Ippolito, niespokojnej pani Marii i wszystkich innych złożonych i interesujących ludzi, którzy zaludniają karty książki. 


Po śmierci ojca Anny, na samym początku powieści, Ippolito zaprzyjaźnia się z Emanuele, jednym z chłopców, który mieszka w domu naprzeciwko. Obaj prowadzą ze sobą wspaniałe dyskusje, ale nikt nie wiedział dokładnie, o co w nich chodzi, bo jeśli ktoś był obecny, zaczynali rozmawiać po niemiecku. Wkrótce dołącza do nich Danilo, zalotnik siostry Anny, Concettiny, i trzej młodzieńcy zamykają się razem w salonie, rozmawiając do północy. Dorastająca Anna jest zaskoczona tymi wydarzeniami: czy Emanuele i Danilo są zakochani w jej siostrze? Dlaczego spędzają tyle czasu z Ippolito mówiącym po niemiecku? Wtedy jej brat Giustino szepcze jej jedno słowo, które zmieni bieg powieści i życie Anny: „Polityka". Dowiadujemy się, że Ippolito, Emanuele i Danilo są antyfaszystowskimi dysydentami, którzy potajemnie spotykają się, by dzielić się zakazaną literaturą polityczną i dyskutować o rewolucji. Wkrótce Danilo trafia do więzienia, a Ippolito i Emanuele proszą Annę o pomoc w spaleniu rewolucyjnych gazet, ulotek i książek, które ukrywali za fortepianem. Gdy w Europie wybucha wojna, moralny świat powieści staje się coraz bardziej nawiedzony przez brutalność faszyzmu i niewypowiedziane okropności Holokaustu. Ippolito pogrąża się w chorobliwej depresji z powodu niemieckiej okupacji Polski: „Ippolito zastanawiał się ciągle, co się dzieje w Polsce, jak można przeżyć tam zimę, w zburzonych domach, pod okupacją Niemców, tych Niemców, którzy wywożą ludzi na śmierć do obozów koncentracyjnych. Mówił, że na myśl o obozach hitlerowskich, w których Niemcy gaszą papierosy na czołach więźniów, odechciewa mu się żyć”.

W drugiej części powieści Włochy również przystępują do wojny. Anna jest już mężatką, młodą matką, która pomaga wraz z mężem ukrywać uciekinierów przed faszystowskim reżimem w piwnicy swojego domu. W jednym długim, burzliwym zdaniu, z punktu widzenia mężczyzny, który został mężem Anny, Ginzburg przywołuje katastrofalny rozpad zwykłego życia: „Patrzył z okna na uciekinierów z Neapolu, którzy przechodzili uliczkami miasteczka, niosąc materace i dzieci, patrzył na nich i mówił, jak smutno jest oglądać materace przenoszone z miejsca na miejsce po całych Włoszech”. Polityka nie jest już dla Anny abstrakcją o której rozmyśla się wśród krzewów różanych, albo na ławce w parku zajadając się kasztanami, ale kwestią najwyższej moralnej konieczności. W czasach kryzysu uczy się – a my razem z nią – że nie ma etyki bez polityki. Wydaje mi się, że książka Ginzburg dotyczy przede wszystkim rozróżnienia między tym, co dobre, a tym, co złe. Powieść „Nasze dni wczorajsze” podchodzi do tego zagadnienia intelektualnie i ideologicznie, z zainteresowaniem rozwojem teorii moralnych i systemów wierzeń. A także i w równym stopniu podchodzi do tej kwestii z praktycznego i ludzkiego punktu widzenia. Innymi słowy, stawia dwa pytania o jednakowym znaczeniu. Po pierwsze, skąd wiemy, co jest słuszne? A po drugie, jak możemy żyć zgodnie z tą wiedzą? Czytając tę powieść, poznajemy jej bohaterów tak, jakby byli naszymi własnymi przyjaciółmi, naszymi sąsiadami, a nawet nami samymi. Wielu z nich usilnie stara się dowiedzieć na różne sposoby , co jest słuszne i przeciwstawić się temu, co jest złe. W miarę jak wojna coraz głębiej przenika do ich życia, niektórzy muszą iść na straszliwe kompromisy, aby przetrwać, podczas gdy inni nie mogą sobie poradzić z traumą. Ale jako czytelnicy mamy szansę zobaczyć kilku z tych ludzi, którzy próbują żyć pod niewyobrażalną presją, z chaosem i przemocą wszędzie wokół nich, reagujących transcendentnym i niezapomnianym pięknem moralnym. To nie są ludzie, którzy urodzili się ze szczególnymi cechami moralnymi, ludzie, którym łatwo jest być odważnym i honorowym. Znamy ich, wiemy dobrze, że są tak samo drażliwi, samolubni i leniwi jak my. Jak mówi mąż Anny: „(…) nikt nie rodzi się odważny, odwagę trzeba w sobie odnajdować, kawałek po kawałku; to długa droga, której pokonanie zająć może nawet całe życie". Ginzburg pokazuje nam wiele możliwości tej odwagi, daje świadectwo dojrzałości, a czytając jej dzieło, my również wiemy i wierzymy, że człowiek ma możliwość zmiany swojej postawy w obliczu niesprawiedliwości i zła.

To nie jest powieść, która infantylizuje zło. Jak każda opowieść o II wojnie światowej, opowiada o niemal nieznośnym smutku, stracie, przemocy i niesprawiedliwości. Ale to także opowieść o możliwości poznania tego, co słuszne, i życia zgodnie z tą wiedzą, bez względu na konsekwencje. Jako czytelnicy rozumiemy i kochamy bohaterów powieści w całym ich człowieczeństwie – i przez chwilę ich odwaga wydaje się rozświetlać sens ludzkiego życia. A jednak pod koniec powieści, po zakończeniu wojny, Ginzburg stara się pokazać trudne zadanie, jakie czeka tych, którzy przeżyją. Bohater, który spędził wojnę na redagowaniu antyfaszystowskiej publikacji, z trudem przystosowuje się do nowych warunków pracy: „(…) nie wyobrażają sobie, jakie życie prowadzi w Rzymie, całe noce spędza w redakcji, a w ciągu dnia co chwila ma jakieś zebranie i nie może przespać się po południu, żeby się wyspać musi jechać do domu. Ale wkrótce zostawi pracę w gazecie i wyjedzie z Rzymu na zawsze, nie nadaje się do pracy w prasie. Potrafi robić podziemne gazety, redagowanie podziemnych gazet jest łatwe, naprawdę łatwe satysfakcjonujące. Ale wydawanie prasy ukazującej się codziennie i zupełnie jawnie, któremu nie towarzyszą strach i niebezpieczeństwo, to całkiem coś innego”. Natomiast inny z bohaterów powieści mówi: „Może to głupie, ale jedyna rzecz, jaką chciałbym robić, to ukrywać się w górach przed Niemcami, wysadzać pociągi w powietrze i nazywać się Rusznica”.

Natalię Ginzburg charakteryzuje opisywanie swoich bohaterów mottami, podobnie jak homeryckie epitety, za każdym razem, gdy bohaterowie pojawiają się dopisuje do ich nazwisk jakieś charakterystyczne cechy: „Cenzo Rena, który przysyłał czekoladki i pocztówki”, „dziewczyna Fiammetta w białych aksamitnych spodniach”, wieśniak Giuseppe znany jako Pino, chciał, aby na jego nagrobku wyryto słowa „żył i umarł jako socjalista”. Miejsca od czasu do czasu też mają swoje tagi („kawiarnia, która wyglądała jak Paryż”). Te telegraficzne opisy pełnią funkcję strukturalną, wiążąc ze sobą wydarzenia i sceny, tak jak identyczne kolorowe tessery wstawione w różne części mozaikowego obrazu nadają całości chromatyczną spójność. W powieści „Nasze dni wczorajsze” Ginzburg dzieją się straszne rzeczy – samobójstwa, morderstwa, śmierć z powodu przewlekłej lub szybkiej choroby, naloty i bombardowania. Ale mniej przerażające wydarzenia, takie jak kłótnia rodzinna, cudzołóstwo czy oszustwo, mają równe znaczenie, jakby przekazują czytelnikowi, że dla ofiary cudzołóstwo i nalot mogą być równie okaleczające. Ginzburg stawia swoich bohaterów w szerszym obrazie, wręcz w kontekście światowego konfliktu wojennego, ale całą wojnę oraz jej przebieg każdy z bohaterów widzi na swój subiektywny sposób. Druga połowa powieści to znacznie więcej niż kronika małżeństwa Anny. To staranny portret czasu i miejsca. Cenzo Rena jest samozwańczym zbawcą nieszczęsnej wioski San Costanzo, nieustannie walczącym o podstawowe standardy cywilizowanego życia, takie jak regularna opieka zdrowotna dla kobiet i dzieci, przestrzega przed czerwonką oraz potępia lekarza i nauczycielkę za ich ignorancję, uprzedzenia i apatię. Na początku Anna, outsiderka i wciąż niewiele więcej niż uczennica, czuje się całkowicie wyobcowana z tego obcego i w dużej mierze zdominowanego przez mężczyzn społeczeństwa. Stopniowo jednak otwierają się jej oczy na nowy świat, który choć oferuje jej spektakl ubóstwa i nędzy, obdarza ją również ciepłem i wielkodusznością swoich mieszkańców. Szczególnie zbliża się do Maschiony, wiernej gospodyni Cenzo Reny.

Wojna dociera do San Costanzo wraz z przybyciem garstki żydowskich uchodźców, co przypomina o specjalnych prawach rasowych z 1938 roku. Franz pojawia się nagle, oddzielony od swojej żony boi się nawet zaczerpnąć powietrza. Miejscowi synowie i ojcowie są wysyłani za granicę do Rosji lub Grecji, aby walczyć o coraz bardziej przegraną sprawę. Latem 1944 r. wieś zostaje ostatecznie zajęta przez wycofujące się wojska niemieckie. Okupacja prowadzi do nieuniknionej tragedii, gdy „przyjazny” niemiecki żołnierz, który przypadkowo potrącił psa motocyklem odkrywa Franza i innych uciekinierów w piwnicy Cenzo Reny. A kiedy ma dojść do odwetu na miejscowych chłopach, Cenzo Rena poświęca się, by ratować życie niewinnych cywili. W te wydarzenia wplecione są wieści o rodzinie Anny, przekazywane listownie lub podczas wizyt. Jej dawna guwernantka, pani Maria, ginie w nalocie na Turyn. Jej młodszy brat Giustino i jego przyjaciel Danilo przyłączają się do ruchu oporu. Emanuele redaguje tajną gazetę w Rzymie. Później pojawia się Giuma, oraz amerykańska studentka psychologii. Po zakończeniu wojny Anna wraca z córką na Północ, aby dołączyć do Giustino, Emanuele i jej rodziny, aby wspólnie stawić czoła przyszłości, niepewni tego, co ich czeka. „(…) mogą razem myśleć o czekającym ich długim, trudnym życiu, pełnym nieznanych rzeczy, których nie potrafią robić”.

Są to postacie, którym wojna odebrała bardzo wiele, prawie wszystko. Ale wyzwaniem, przed którym ostatecznie stoją, jest nadanie sensu światu, w którym nie toczy się już wojna, światu, w którym heroiczne akty odwagi nie są już konieczne, a nawet mogą przeszkadzać, w świecie, w którym gazety muszą wychodzić każdego dnia wraz ze wschodem słońca. Książka „Nasze dni wczorajsze” ukazała się siedem lat po zakończeniu wojny i trudno nie usłyszeć w jej fragmentach głosu samej Ginzburg, siedzącej przy biurku, już bez odczuwalnego niebezpieczeństwa i strachu, próbującej nadać sens temu, co pozostało. Dla mnie „Nasze dni wczorajsze” to powieść doskonała, to znaczy, że jest całkowicie tym, czym powieść powinna być, i niczym więcej. Jest to książka, która prostą i inteligentną prozą pokazuje, jak powinna wyglądać powieść o wojnie. Bo stawka jest tak wysoka, jak najbardziej katastrofalny kryzys XX wieku, i tak niska, jak małżeństwo jednej młodej kobiety, lub los jednego psa rodzinnego przejechanego przez motocykl niemieckiego żołnierza, który przed wojną był kelnerem. Jako czytelnicy zaczynamy dostrzegać i odczuwać nierozerwalne relacje między wewnętrznym i zewnętrznym światem istot ludzkich. Powieści Natalii Ginzburg udaje się nie tylko pomieścić, ale także umieścić w znaczącej relacji intymne życie fikcyjnych postaci oraz radykalne zmiany społeczne i polityczne zachodzące wokół nich. Osiągnięcie to jest możliwe dzięki niezwykłemu zrozumieniu ludzkiej duszy przez Ginzburg, jej błyskotliwości jako stylistki prozy, a przede wszystkim niezrównanej jasności moralnej. „Nasze dni wczorajsze” należą do wielkich powieści swego stulecia, a Ginzburg do grona wielkich powieściopisarek. Mówiąc za siebie, jako czytelnikowi, jej twórczość dotknęła i zmieniła moje życie. Mam nadzieję, że inni czytelnicy pozwolą sobie na możliwość zrobienia tego samego ze swoim życiem.

 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz