21 sierpnia 2025

Małe dzieci

 

„Małe dzieci”

Tom Perrotta

Autor/ (ur. 13 sierpnia 1961 w Newark) – amerykański pisarz i scenarzysta filmowy, nominowany do Oscara. Największy sukces Tom Perrotta odniósł powieścią Little Children z 2004, która stała się bestsellerem. W oparciu o nią w 2006 powstał film Małe dzieci z Kate Winslet w roli głównej, z nominacjami do Oscara w trzech kategoriach – w tym dla najlepszego scenariusza adaptowanego dla Toma Perrotty i reżysera Todda Fielda. W 2011 opublikował powieść The Leftovers. Został także współscenarzystą i producentem nakręconego na jej podstawie serialu telewizyjnego Pozostawieni, w którym zagrali m.in. Justin Theroux, Amy Brenneman i Carrie Coon

Tłumaczenie/  Piotr Pawlaczek

Tytuł oryginału/ an-us Little Children

Tematyka/ Wydaje mi się, że to, co Tom Perrotta tak znakomicie uchwycił w książce „Małe dzieci”, to śliska natura naszych marzeń i pragnień. Wszyscy bohaterowie w pewnym momencie dochodzą do wniosku, że ich życie nie potoczyło się tak, jak mieli nadzieję i jak (je) planowali. Perrotta ukazuje tragiczne i komiczne skutki tej realizacji z dużą wnikliwością i humorem. W zależności od naszych doświadczeń z niektórymi problemami (małżeństwo, zdrada, rodzicielstwo itp.), może się okazać, że sposób przedstawienia przez autora jest zbyt bliski naszemu życiu lub całkowicie od niego oderwany. Uważam jednak, że „Małe dzieci” to przyjemne i skłaniające do refleksji spojrzenie na współczesne relacje rodzinne – pełne niedopowiedzeń, pęknięć i cichych kompromisów, które z czasem stają się częścią codzienności. To książka, która nie tyle daje odpowiedzi, ile zmusza do stawiania właściwych pytań – o siebie, o innych i o to, czym właściwie jest „dobre życie”.

Główny motyw/ Powieść opowiada o kilku rodzinach mieszkających na fikcyjnych przedmieściach Bostonu o nazwie Bellington. Todd i Sara, przypadkowo i odważnie połączeni spotkaniem na placu zabaw, rozpoczynają namiętny romans, który grozi wywróceniem do góry nogami tych już i tak kruchych, pełnych napięcia żyć. Wydaje się, że każdy z bohaterów nastawiony jest przede wszystkim na dążenie do własnej przyjemności i spełnienia – często kosztem innych. Wszyscy znaleźli się w pułapce życia, którego nigdy sobie nie wyobrażali, i desperacko szukają z niego ucieczki. Wierzą, że jeśli tylko uda im się osiągnąć określony cel – zakochać się na nowo, zdobyć upragnione uznanie, stworzyć idealną rodzinę – wszystko wreszcie się ułoży. Ale czy rzeczywiście? Jest Mary Ann – spięta, zorganizowana „supermama”, która planuje seks z mężem na każdy wtorkowy wieczór o dziewiątej i już teraz trenuje swojego czterolatka na przyszłego studenta Harvardu. Jest Ronnie – skazany za pedofilię, którego powrót z więzienia wywołuje falę oburzenia w lokalnej społeczności – i jego matka, May, która z uporem i naiwnością wierzy, że jej syn może się jeszcze zmienić. Tom Perrotta z ogromną przenikliwością ukazuje mieszkańców Bellington jako ludzi uwięzionych między codzienną rutyną a wewnętrznym głodem czegoś więcej. Pokazuje, jak cienka jest granica między normalnością a chaosem – i jak łatwo można ją przekroczyć, gdy marzenia i frustracje przestają mieścić się w ustalonych ramach. To opowieść jednocześnie intymna i społeczna, tragikomiczna i niepokojąco znajoma.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Ta profesja [wykładowca akademicki] jest przeładowana przekłutymi do stołków staruszkami, którzy nie ustępują miejsca młodym.”

„Jestem żenująco zwyczajna – przypominała sobie codziennie – skazana na żenująco zwyczajne życie.”

„Bo rzeczywistość była taka, że kobiety, ogólnie rzecz biorąc, i tak w najbliższym czasie nie miały szans na obalenie patriarchatu, więc póki co każda mogła liczyć jedynie na siebie.”

„Nie należy nazywać czegoś spotkaniem literackim, jeśli nie dyskutuje się o książkach.”

„Nie wszystko jest wolą boską. Jeśli magnetowid nie działa, to nie dlatego, że Bóg nie chce, żebyś obejrzała film.”

„(…) wierzyła, przez parę krótkich, niesamowicie słodkich chwil, że jest kimś wyjątkowym, szczęściarą, bohaterką romansu ze szczęśliwym zakończeniem.”

                       „Małe dzieci” to opowieść o grupie dorosłych z klasy średniej, którzy czują się uwięzieni w rutynie życia na przedmieściach niewielkiego amerykańskiego miasteczka. Akcja toczy się w fikcyjnym Bellington w stanie Massachusetts — miejscu uchodzącym za spokojne i idylliczne. Ten pozorny spokój zostaje jednak zakłócony, gdy do miasta wprowadza się Ronnie James McGorvey, skazany przestępca seksualny. Historia prowadzona jest w czasie przeszłym ciągłym, krok po kroku ukazując doświadczenia bohaterów, którzy stopniowo konfrontują się ze swoimi pragnieniami, lękami i moralnymi dylematami. Łatwo jest dziś naśmiewać się z powierzchowności i przesady współczesnych przedmieść: domów jak z foremki, nieskazitelnych trawników i szpalerów paliwożernych SUV-ów. Dlatego kiedy pisarz przynosi świeżą, ostrą satyrę, która ukazuje to środowisko w nowym, fluorescencyjnym świetle — bez powielania tych samych, wyeksploatowanych narzekań — mamy do czynienia z czymś naprawdę ekscytującym.

„Małe dzieci" Toma Perrotty są właśnie taką książką: zjadliwą powieścią, która z humorem i przenikliwością demaskuje życie na przedmieściach, jednocześnie oddając ducha bardzo konkretnego momentu z niedalekiej przeszłości. Ujęte z taką szczegółowością i werwą, że istnieje ryzyko, iż historia wyda się niemal natychmiast anachroniczna. Mimo to Perrotta oferuje tak głęboki wgląd w emocjonalne życie swoich bohaterów i otaczający ich świat, że powieść zasługuje na miano reprezentatywnej dla wczesnych lat dwutysięcznych – i to na długo. Na przedmieściach Bostonu, w fikcyjnym Bennington, w krainie supermam – misternie umalowanych kobiet w spandexowych strojach treningowych, które całe dnie spędzają, słuchając konserwatywnego radia – Sara, główna bohaterka powieści, wyraźnie odstaje. Nie jest supermamą. Postrzega siebie jako outsiderkę: lepiej wykształconą, upartą i otwarcie liberalną. A jednak żyje w stanie wewnętrznego paraliżu – przerażona seksualnym zamieszaniem oraz serią „bezpiecznych” życiowych decyzji, które doprowadziły ją do małżeństwa z dużo starszym mężczyzną, którego nie kocha, i do codzienności z wymagającą trzyletnią córką, Lucy. Czując się uwięziona w „Kidworldzie”, Sara musi ciągle przypominać sobie, by „myśleć jak antropolożka”: „Jestem naukowcem badającym zachowania nudnych małomiasteczkowych kobiet. Sama nie jestem nudną małomiasteczkową kobietą.”

                       Zachowania tych „nudnych kobiet z przedmieść” obejmują między innymi wzdychanie do tajemniczego, przystojnego ojca, Todda, zwanego przez nie „Studniówkowym Księciem” – mężczyzny, który został w domu, by opiekować się trzyletnim synem. Każdego dnia przyprowadza Aarona na pobliski plac zabaw, choć tak naprawdę powinien przygotowywać się do trzeciego podejścia do egzaminu adwokackiego. Zamiast tego całe dnie spędza na zabawie z synem, a wieczorami obserwuje grupę nastoletnich skaterów, trenujących na schodach miejskiej biblioteki.

Spośród całej gromadki matek na placu zabaw tylko Sara – przeciętna, nie w formie, z rozczochraną, kędzierzawą czupryną – ma odwagę zagadać do Todda. Ich pierwsze spotkanie szybko przeradza się w namiętny romans. Gdy ich dzieci śpią na górze, oni kochają się na dole, jakby odnajdywali w sobie wszystko, czego dotąd brakowało w ich życiu. „Między ludźmi dochodziło do transakcji, które odbywały się na jakimś tajemniczym poziomie pod skórą, a może nawet poza ciałem.” Ich związek daje im kilka krót­kich, szczęśliwych chwil wyjścia poza ograniczenia codzienności – zanim świat nie runie im z powrotem na głowy.

                       Tytułowe małe dzieci w tej satyrycznej powieści to tak naprawdę dorośli, którzy – uginając się pod ciężarem rodzicielstwa – próbują na nowo odtworzyć swoją nieskrępowaną młodość. Sara, wykształcona młoda gospodyni domowa, porównuje napady złości córki do „ponurej rosyjskiej epileptyczki” z powieści Dostojewskiego i tęskni za czasami studenckiego feminizmu oraz biseksualnych eksperymentów. Podczas gdy jej mąż zamawia używane majtki przez Internet, ona wikła się w ukradkowy romans z Toddem, którego powtarzające się niepowodzenia w zdaniu egzaminu adwokackiego prowokują tylko pogardę ze strony jego atrakcyjnej, ambitnej żony. Humor Perrotty bywa czasem okrutny, ale autor nigdy nie zdradza złożoności swoich postaci. Mimo wszystkich grzechów Sary – zaniedbywania córki, pogrążania się w romantycznych złudzeniach – jest coś niemal odważnego w jej odmowie przyłączenia się do społeczności perfekcyjnych matek, które od najmłodszych lat ukierunkowują swoje dzieci na ścieżkę prowadzącą prosto do Harvardu. Sara tęskni za czymś więcej niż „żenująco zwyczajne życie” – marzy o autentyczności, namiętności, o świecie, który nie sprowadza się do lunchboxów, zajęć z piłki nożnej i rozmów o śpioszkach. Tom Perrotta celnie i z humorem ukazuje frustracje klasy średniej: bohaterowie jego powieści tkwią w wygodnym, ale dusznym życiu podmiejskich przedmieść, w którym pozory szczęścia maskują głębokie pragnienia niespełnionych ambicji, seksualności i emocjonalnej bliskości. To opowieść nie tyle o kryzysie rodzicielstwa, co o kryzysie tożsamości – o ludziach, którzy w dorosłości nagle orientują się, że nie stali się tymi, którymi mieli być. 


                       Sara stanowi przeciwieństwo grupy kobiet z placu zabaw – można powiedzieć, że jest upadłą feministką, która pragnie być definiowana przez coś więcej niż tylko macierzyństwo. Pozostałe kobiety pełnią w powieści funkcję niemal greckiego chóru – zbiorowego głosu, który komentuje i ocenia rzeczywistość. Najważniejsze rozmowy dotyczą tego, do jakiego przedszkola pójdzie dziecko, jakimi zabawkami bawiono się w dzieciństwie i jakie programy telewizyjne oglądało się przez zmęczone, półprzymknięte powieki. Już samo to mogłoby doprowadzić człowieka do nadużywania alkoholu, ale Sara wybiera inny rodzaj ucieczki — "skok w bok”. Była kobietą, która jeszcze w liceum pragnęła, lecz nie mogła umawiać się z popularnym sportowcem; podobnie było na studiach. Teraz, po latach, realizuje tę młodzieńczą ambicję, nawiązując romans z Toddem. Ich relacja ma ogromną siłę w kontekście uwięzionego życia, jakie oboje – Sara i Todd – czują, że prowadzą. Ekscytacja nie wynika tyle z nielegalnej natury ukrywania się przed małżonkami, ile z faktu, że łączy ich autentyczna ciekawość wobec siebie nawzajem. Właśnie w tym tkwi mistrzostwo Perrotty – w uczłowieczeniu tej dwójki. Z pewnością było mi żal Richarda i Kathy, odtrąconych współmałżonków. Ale więcej czułem smutku niż złości, że Sara i Todd odnajdują ucieczkę w sobie nawzajem.

Zrozumienie dla obojga kochanków przychodzi naturalnie, bo łatwo utożsamić się z powodem ich romansu: poczuciem bycia niedocenianym przez partnera. Nie chodzi tu o trudną rzeczywistość w dosłownym sensie,  raczej o subtelne, narastające wrażenie, że druga osoba przestała nas dostrzegać. Wtedy potrzeba uznania zaczyna szukać ujścia gdzie indziej. Todd przechodzi przedwczesny kryzys wieku średniego. Dwukrotnie oblał egzamin adwokacki, choć twierdzi, że poszedł na studia prawnicze z kaprysu. Z zazdrością patrzy na nastolatków jeżdżących na deskorolce, sam trafiając ostatecznie do drużyny futbolowej złożonej z byłych policjantów. Czuje się w porządku jako mąż, ale jego żona oczekuje od niego konkretnego wkładu – przede wszystkim finansowego. Sara ma równie prostą historię: jej mąż nie wykazuje wobec niej zainteresowania. Pragnie czuć się ważna. Jest inteligentna i przenikliwa, ale przekonana, że jedyny sposób, by wyróżnić się spośród tłumu matek, to flirt z żonatym mężczyzną.

                       Dla autora byłoby zbyt łatwe, gdyby po prostu zdystansował czytelnika od Richarda i Kathy. Zamiast tego Tom Perrotta czyni z nich postaci z krwi i kości – oboje są pełni wad, ale i ludzkiej prawdy. Kathy to kobieta udręczona, dochodząca do granic swojej cierpliwości wobec męża. Słusznie czy nie – czuje się przytłoczona. Pracuje, więc nie ma dość czasu dla ich syna, Aarona. Choć spełnia swoje marzenie o reżyserowaniu filmów dokumentalnych o weteranach II wojny światowej, jej twórczość nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Była wyrozumiała i wspierała Richarda mimo jego kolejnych porażek. Teraz jest po prostu zmęczona. Richard to postać trudniejsza do uchwycenia. Ujął go umysł Sary, kiedy spotkali się po raz pierwszy, a dziś to on zapewnia rodzinie finansową stabilność. Ale i on ma dość – pragnie czegoś mniej przewidywalnego, mniej codziennego. Czegoś innego. To właśnie cenię w pisarstwie Perrotty. Owszem, potrafi wyśmiać życie na przedmieściach, ale jego bohaterowie to ludzie tacy jak ty czy ja. W różnych okolicznościach każdy z nas mógłby być Sarą, Richardem, Kathy albo Toddem. Postaci Perrotty, mimo że czasem budzą naszą dezaprobatę, pomagają nam lepiej zrozumieć, czym jest ludzki bagaż emocjonalny i kulturowy. Są wiarygodni, bo autor z niezwykłą precyzją oddaje dysonans między podstawowymi, często nieuświadomionymi pragnieniami (czyli naturą), a tymi deklarowanymi – ukształtowanymi przez wychowanie, środowisko i edukację. Jedna ze scen, która doskonale to ilustruje, to moment, w którym Todd zauważa, że jego syn całkowicie go ignoruje, gdy tylko Kathy wraca do domu. W tej krótkiej chwili skoncentrowany jest błysk zazdrości ojca o więź między matką a dzieckiem – poczucie, że chłopiec i matka tworzą własny, zamknięty świat, z którego jego, ojca, wykluczają. Pojawia się też subtelna, ale wyraźna nuta wstydu: Todd może czuć się niemęsko w roli „męża domowego”, a jego wysiłki pozostają niezauważone – ani przez syna, ani przez żonę. Wszystko w tej scenie brzmi autentycznie. Tom Perrotta nie ocenia Todda, nie mówi, czy jego odczucia są słuszne, ale też ich nie wyśmiewa. Czytelnicy mogą sympatyzować z Toddem – albo nie – jednak suma takich drobnych, codziennych wydarzeń buduje coś większego: sprawę, którą Perrotta stara się zrozumieć, a nie usprawiedliwić. Dzięki temu możemy spojrzeć poza etykietki takie jak „zdrajca” czy „cudzołożnik” i dostrzec człowieka uwięzionego między swoimi oczekiwaniami a rzeczywistością, między naturą a społeczną rolą.

                       Co ciekawe, Perrotta ukazuje rytuał kozła ofiarnego, stary jak sama ludzkość. Ronnie McGorvey, przestępca seksualny o skłonnościach pedofilskich, staje się społecznym kozłem ofiarnym. Jego grzechy, szeroko relacjonowane w ogólnokrajowych wiadomościach, sprawiają, że mieszkańcy postrzegają go jako uosobienie czystego zła. Niektórzy posuwają się nawet do tego, by sprayem napisać słowo „Zło” na ścieżce prowadzącej do jego domu. W ten sposób staje się on figurą symboliczną – ofiarą, na którą wspólnota przenosi własny niepokój, lęki i winy.

Mechanizm ten opisał René Girard w swojej teorii mimetycznego pożądania i przemocy. Według Girarda, w momentach kryzysu społecznego wspólnota podświadomie wybiera jednostkę, której może przypisać odpowiedzialność za własne napięcia i konflikty – i wyklucza ją, często w sposób brutalny. To działanie oczyszczające, które pozornie przywraca równowagę. Ronnie McGorvey idealnie wpisuje się w tę rolę: jego przeszłość i społeczna izolacja czynią z niego łatwy cel, a jednocześnie pozwalają pozostałym członkom społeczności odwrócić uwagę od własnych grzechów – zdrad małżeńskich, przemocy domowej, uzależnień czy hipokryzji.

Analogiczny proces obserwujemy w Chłopach Władysława Reymonta. Jagna, młoda kobieta, która łamie normy społeczne i obyczajowe, zostaje symbolicznie i fizycznie wykluczona ze społeczności. Mieszkańcy Lipiec przerzucają na nią wszystkie swoje frustracje i winy – jej seksualność i niezależność stają się zagrożeniem dla ustalonego porządku, a więc musi zostać ukarana. W obu przypadkach mamy do czynienia z klasycznym mechanizmem ofiary zastępczej – społeczeństwo oczyszcza się przez przemoc wobec jednostki „naznaczonej”. Zarówno Perrotta, jak i Reymont demaskują moralną iluzję, na której opiera się rytuał kozła ofiarnego. Pokazują, że to nie jednostka jest źródłem zła, lecz mechanizmy tłumienia, wykluczania i projekcji obecne w samej społeczności. W tym sensie obie historie stają się nie tylko analizą jednostkowych losów, lecz także krytyką zbiorowych mechanizmów przemocy i hipokryzji.

                       Można się domyślać, że morał tej historii brzmi: komunikacja między dwojgiem ludzi ma swoje granice. I może właśnie na tym polega miłość —  mimo tych ograniczeń jedna osoba nadal próbuje rozmawiać z drugą, nadal o niej myśli, nadal chce być zrozumiana i zrozumieć. Jeśli tak, to w świecie przedstawionym przez Toma Perrotte miłość staje się rzadkim, może wręcz nieosiągalnym luksusem. W jego opowieści rozmowy się urywają, ludzie mijają się w pół słowa, milczenie narasta – a zatem, jeśli miłość to rozmowa, to świat Perrotty wydaje się niemal całkowicie jej pozbawiony.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz