„Małe dzieci”
Tom Perrotta
Autor/
(ur.
13 sierpnia 1961 w Newark) – amerykański pisarz i scenarzysta filmowy,
nominowany do Oscara. Największy sukces Tom Perrotta odniósł powieścią Little
Children z 2004, która stała się bestsellerem. W oparciu o nią w 2006
powstał film Małe dzieci z Kate Winslet w roli głównej, z nominacjami do
Oscara w trzech kategoriach – w tym dla najlepszego scenariusza adaptowanego
dla Toma Perrotty i reżysera Todda Fielda. W 2011 opublikował powieść The
Leftovers. Został także współscenarzystą i producentem nakręconego na jej
podstawie serialu telewizyjnego Pozostawieni, w którym zagrali m.in.
Justin Theroux, Amy Brenneman i Carrie Coon
Tłumaczenie/
Piotr
Pawlaczek
Tytuł
oryginału/ an-us
Little Children
Tematyka/
Wydaje
mi się, że to, co Tom Perrotta tak znakomicie uchwycił w książce „Małe dzieci”,
to śliska natura naszych marzeń i pragnień. Wszyscy bohaterowie w pewnym
momencie dochodzą do wniosku, że ich życie nie potoczyło się tak, jak mieli
nadzieję i jak (je) planowali. Perrotta ukazuje tragiczne i komiczne skutki tej
realizacji z dużą wnikliwością i humorem. W zależności od naszych doświadczeń z
niektórymi problemami (małżeństwo, zdrada, rodzicielstwo itp.), może się
okazać, że sposób przedstawienia przez autora jest zbyt bliski naszemu życiu
lub całkowicie od niego oderwany. Uważam jednak, że „Małe dzieci” to przyjemne
i skłaniające do refleksji spojrzenie na współczesne relacje rodzinne – pełne
niedopowiedzeń, pęknięć i cichych kompromisów, które z czasem stają się częścią
codzienności. To książka, która nie tyle daje odpowiedzi, ile zmusza do
stawiania właściwych pytań – o siebie, o innych i o to, czym właściwie jest
„dobre życie”.
Główny
motyw/ Powieść
opowiada o kilku rodzinach mieszkających na fikcyjnych przedmieściach Bostonu o
nazwie Bellington. Todd i Sara, przypadkowo i odważnie połączeni spotkaniem na
placu zabaw, rozpoczynają namiętny romans, który grozi wywróceniem do góry
nogami tych już i tak kruchych, pełnych napięcia żyć. Wydaje się, że każdy z
bohaterów nastawiony jest przede wszystkim na dążenie do własnej przyjemności i
spełnienia – często kosztem innych. Wszyscy znaleźli się w pułapce życia,
którego nigdy sobie nie wyobrażali, i desperacko szukają z niego ucieczki.
Wierzą, że jeśli tylko uda im się osiągnąć określony cel – zakochać się na
nowo, zdobyć upragnione uznanie, stworzyć idealną rodzinę – wszystko wreszcie
się ułoży. Ale czy rzeczywiście? Jest Mary Ann – spięta, zorganizowana
„supermama”, która planuje seks z mężem na każdy wtorkowy wieczór o dziewiątej
i już teraz trenuje swojego czterolatka na przyszłego studenta Harvardu. Jest
Ronnie – skazany za pedofilię, którego powrót z więzienia wywołuje falę oburzenia
w lokalnej społeczności – i jego matka, May, która z uporem i naiwnością
wierzy, że jej syn może się jeszcze zmienić. Tom Perrotta z ogromną
przenikliwością ukazuje mieszkańców Bellington jako ludzi uwięzionych między
codzienną rutyną a wewnętrznym głodem czegoś więcej. Pokazuje, jak cienka jest
granica między normalnością a chaosem – i jak łatwo można ją przekroczyć, gdy
marzenia i frustracje przestają mieścić się w ustalonych ramach. To opowieść
jednocześnie intymna i społeczna, tragikomiczna i niepokojąco znajoma.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Ta profesja [wykładowca akademicki] jest przeładowana przekłutymi
do stołków staruszkami, którzy nie ustępują miejsca młodym.”
„Jestem żenująco zwyczajna – przypominała sobie codziennie –
skazana na żenująco zwyczajne życie.”
„Bo rzeczywistość była taka, że kobiety, ogólnie rzecz biorąc, i
tak w najbliższym czasie nie miały szans na obalenie patriarchatu, więc póki co
każda mogła liczyć jedynie na siebie.”
„Nie należy nazywać czegoś spotkaniem literackim, jeśli nie
dyskutuje się o książkach.”
„Nie wszystko jest wolą boską. Jeśli magnetowid nie działa, to nie
dlatego, że Bóg nie chce, żebyś obejrzała film.”
„(…) wierzyła, przez parę krótkich, niesamowicie słodkich chwil, że
jest kimś wyjątkowym, szczęściarą, bohaterką romansu ze szczęśliwym
zakończeniem.”
„Małe
dzieci” to opowieść o grupie dorosłych z klasy średniej, którzy czują się
uwięzieni w rutynie życia na przedmieściach niewielkiego amerykańskiego
miasteczka. Akcja toczy się w fikcyjnym Bellington w stanie Massachusetts —
miejscu uchodzącym za spokojne i idylliczne. Ten pozorny spokój zostaje jednak
zakłócony, gdy do miasta wprowadza się Ronnie James McGorvey, skazany
przestępca seksualny. Historia prowadzona jest w czasie przeszłym ciągłym, krok
po kroku ukazując doświadczenia bohaterów, którzy stopniowo konfrontują się ze
swoimi pragnieniami, lękami i moralnymi dylematami. Łatwo jest dziś naśmiewać
się z powierzchowności i przesady współczesnych przedmieść: domów jak z
foremki, nieskazitelnych trawników i szpalerów paliwożernych SUV-ów. Dlatego
kiedy pisarz przynosi świeżą, ostrą satyrę, która ukazuje to środowisko w
nowym, fluorescencyjnym świetle — bez powielania tych samych, wyeksploatowanych
narzekań — mamy do czynienia z czymś naprawdę ekscytującym.
„Małe
dzieci" Toma Perrotty są właśnie taką książką: zjadliwą powieścią, która z
humorem i przenikliwością demaskuje życie na przedmieściach, jednocześnie
oddając ducha bardzo konkretnego momentu z niedalekiej przeszłości. Ujęte z
taką szczegółowością i werwą, że istnieje ryzyko, iż historia wyda się niemal
natychmiast anachroniczna. Mimo to Perrotta oferuje tak głęboki wgląd w
emocjonalne życie swoich bohaterów i otaczający ich świat, że powieść zasługuje
na miano reprezentatywnej dla wczesnych lat dwutysięcznych – i to na długo. Na
przedmieściach Bostonu, w fikcyjnym Bennington, w krainie supermam – misternie
umalowanych kobiet w spandexowych strojach treningowych, które całe dnie
spędzają, słuchając konserwatywnego radia – Sara, główna bohaterka powieści,
wyraźnie odstaje. Nie jest supermamą. Postrzega siebie jako outsiderkę: lepiej
wykształconą, upartą i otwarcie liberalną. A jednak żyje w stanie wewnętrznego
paraliżu – przerażona seksualnym zamieszaniem oraz serią „bezpiecznych”
życiowych decyzji, które doprowadziły ją do małżeństwa z dużo starszym
mężczyzną, którego nie kocha, i do codzienności z wymagającą trzyletnią córką,
Lucy. Czując się uwięziona w „Kidworldzie”, Sara musi ciągle przypominać sobie,
by „myśleć jak antropolożka”: „Jestem naukowcem badającym zachowania nudnych
małomiasteczkowych kobiet. Sama nie jestem nudną małomiasteczkową kobietą.”
Zachowania
tych „nudnych kobiet z przedmieść” obejmują między innymi wzdychanie do
tajemniczego, przystojnego ojca, Todda, zwanego przez nie „Studniówkowym
Księciem” – mężczyzny, który został w domu, by opiekować się trzyletnim synem.
Każdego dnia przyprowadza Aarona na pobliski plac zabaw, choć tak naprawdę
powinien przygotowywać się do trzeciego podejścia do egzaminu adwokackiego.
Zamiast tego całe dnie spędza na zabawie z synem, a wieczorami obserwuje grupę
nastoletnich skaterów, trenujących na schodach miejskiej biblioteki.
Spośród
całej gromadki matek na placu zabaw tylko Sara – przeciętna, nie w formie, z
rozczochraną, kędzierzawą czupryną – ma odwagę zagadać do Todda. Ich pierwsze
spotkanie szybko przeradza się w namiętny romans. Gdy ich dzieci śpią na górze,
oni kochają się na dole, jakby odnajdywali w sobie wszystko, czego dotąd
brakowało w ich życiu. „Między ludźmi dochodziło do transakcji, które odbywały
się na jakimś tajemniczym poziomie pod skórą, a może nawet poza ciałem.” Ich
związek daje im kilka krótkich, szczęśliwych chwil wyjścia poza ograniczenia
codzienności – zanim świat nie runie im z powrotem na głowy.
Tytułowe małe dzieci w tej satyrycznej powieści to tak naprawdę dorośli, którzy – uginając się pod ciężarem rodzicielstwa – próbują na nowo odtworzyć swoją nieskrępowaną młodość. Sara, wykształcona młoda gospodyni domowa, porównuje napady złości córki do „ponurej rosyjskiej epileptyczki” z powieści Dostojewskiego i tęskni za czasami studenckiego feminizmu oraz biseksualnych eksperymentów. Podczas gdy jej mąż zamawia używane majtki przez Internet, ona wikła się w ukradkowy romans z Toddem, którego powtarzające się niepowodzenia w zdaniu egzaminu adwokackiego prowokują tylko pogardę ze strony jego atrakcyjnej, ambitnej żony. Humor Perrotty bywa czasem okrutny, ale autor nigdy nie zdradza złożoności swoich postaci. Mimo wszystkich grzechów Sary – zaniedbywania córki, pogrążania się w romantycznych złudzeniach – jest coś niemal odważnego w jej odmowie przyłączenia się do społeczności perfekcyjnych matek, które od najmłodszych lat ukierunkowują swoje dzieci na ścieżkę prowadzącą prosto do Harvardu. Sara tęskni za czymś więcej niż „żenująco zwyczajne życie” – marzy o autentyczności, namiętności, o świecie, który nie sprowadza się do lunchboxów, zajęć z piłki nożnej i rozmów o śpioszkach. Tom Perrotta celnie i z humorem ukazuje frustracje klasy średniej: bohaterowie jego powieści tkwią w wygodnym, ale dusznym życiu podmiejskich przedmieść, w którym pozory szczęścia maskują głębokie pragnienia niespełnionych ambicji, seksualności i emocjonalnej bliskości. To opowieść nie tyle o kryzysie rodzicielstwa, co o kryzysie tożsamości – o ludziach, którzy w dorosłości nagle orientują się, że nie stali się tymi, którymi mieli być.
Sara
stanowi przeciwieństwo grupy kobiet z placu zabaw – można powiedzieć, że jest
upadłą feministką, która pragnie być definiowana przez coś więcej niż tylko
macierzyństwo. Pozostałe kobiety pełnią w powieści funkcję niemal greckiego
chóru – zbiorowego głosu, który komentuje i ocenia rzeczywistość. Najważniejsze
rozmowy dotyczą tego, do jakiego przedszkola pójdzie dziecko, jakimi zabawkami
bawiono się w dzieciństwie i jakie programy telewizyjne oglądało się przez
zmęczone, półprzymknięte powieki. Już samo to mogłoby doprowadzić człowieka do
nadużywania alkoholu, ale Sara wybiera inny rodzaj ucieczki — "skok w
bok”. Była kobietą, która jeszcze w liceum pragnęła, lecz nie mogła umawiać się
z popularnym sportowcem; podobnie było na studiach. Teraz, po latach, realizuje
tę młodzieńczą ambicję, nawiązując romans z Toddem. Ich relacja ma ogromną siłę
w kontekście uwięzionego życia, jakie oboje – Sara i Todd – czują, że prowadzą.
Ekscytacja nie wynika tyle z nielegalnej natury ukrywania się przed małżonkami,
ile z faktu, że łączy ich autentyczna ciekawość wobec siebie nawzajem. Właśnie
w tym tkwi mistrzostwo Perrotty – w uczłowieczeniu tej dwójki. Z pewnością było
mi żal Richarda i Kathy, odtrąconych współmałżonków. Ale więcej czułem smutku
niż złości, że Sara i Todd odnajdują ucieczkę w sobie nawzajem.
Zrozumienie dla obojga kochanków przychodzi
naturalnie, bo łatwo utożsamić się z powodem ich romansu: poczuciem bycia
niedocenianym przez partnera. Nie chodzi tu o trudną rzeczywistość w dosłownym
sensie, raczej o subtelne, narastające wrażenie, że druga osoba przestała
nas dostrzegać. Wtedy potrzeba uznania zaczyna szukać ujścia gdzie indziej.
Todd przechodzi przedwczesny kryzys wieku średniego. Dwukrotnie oblał egzamin
adwokacki, choć twierdzi, że poszedł na studia prawnicze z kaprysu. Z zazdrością
patrzy na nastolatków jeżdżących na deskorolce, sam trafiając ostatecznie do
drużyny futbolowej złożonej z byłych policjantów. Czuje się w porządku jako
mąż, ale jego żona oczekuje od niego konkretnego wkładu – przede wszystkim
finansowego. Sara ma równie prostą historię: jej mąż nie wykazuje wobec niej
zainteresowania. Pragnie czuć się ważna. Jest inteligentna i przenikliwa, ale
przekonana, że jedyny sposób, by wyróżnić się spośród tłumu matek, to flirt z
żonatym mężczyzną.
Dla
autora byłoby zbyt łatwe, gdyby po prostu zdystansował czytelnika od Richarda i
Kathy. Zamiast tego Tom Perrotta czyni z nich postaci z krwi i kości – oboje są
pełni wad, ale i ludzkiej prawdy. Kathy to kobieta udręczona, dochodząca do
granic swojej cierpliwości wobec męża. Słusznie czy nie – czuje się
przytłoczona. Pracuje, więc nie ma dość czasu dla ich syna, Aarona. Choć
spełnia swoje marzenie o reżyserowaniu filmów dokumentalnych o weteranach II
wojny światowej, jej twórczość nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Była
wyrozumiała i wspierała Richarda mimo jego kolejnych porażek. Teraz jest po
prostu zmęczona. Richard to postać trudniejsza do uchwycenia. Ujął go umysł
Sary, kiedy spotkali się po raz pierwszy, a dziś to on zapewnia rodzinie
finansową stabilność. Ale i on ma dość – pragnie czegoś mniej przewidywalnego,
mniej codziennego. Czegoś innego. To właśnie cenię w pisarstwie Perrotty.
Owszem, potrafi wyśmiać życie na przedmieściach, ale jego bohaterowie to ludzie
tacy jak ty czy ja. W różnych okolicznościach każdy z nas mógłby być Sarą,
Richardem, Kathy albo Toddem. Postaci Perrotty, mimo że czasem budzą naszą
dezaprobatę, pomagają nam lepiej zrozumieć, czym jest ludzki bagaż emocjonalny
i kulturowy. Są wiarygodni, bo autor z niezwykłą precyzją oddaje dysonans
między podstawowymi, często nieuświadomionymi pragnieniami (czyli naturą), a
tymi deklarowanymi – ukształtowanymi przez wychowanie, środowisko i edukację.
Jedna ze scen, która doskonale to ilustruje, to moment, w którym Todd zauważa,
że jego syn całkowicie go ignoruje, gdy tylko Kathy wraca do domu. W tej
krótkiej chwili skoncentrowany jest błysk zazdrości ojca o więź między matką a
dzieckiem – poczucie, że chłopiec i matka tworzą własny, zamknięty świat, z
którego jego, ojca, wykluczają. Pojawia się też subtelna, ale wyraźna nuta
wstydu: Todd może czuć się niemęsko w roli „męża domowego”, a jego wysiłki
pozostają niezauważone – ani przez syna, ani przez żonę. Wszystko w tej scenie
brzmi autentycznie. Tom Perrotta nie ocenia Todda, nie mówi, czy jego odczucia
są słuszne, ale też ich nie wyśmiewa. Czytelnicy mogą sympatyzować z Toddem –
albo nie – jednak suma takich drobnych, codziennych wydarzeń buduje coś
większego: sprawę, którą Perrotta stara się zrozumieć, a nie usprawiedliwić.
Dzięki temu możemy spojrzeć poza etykietki takie jak „zdrajca” czy
„cudzołożnik” i dostrzec człowieka uwięzionego między swoimi oczekiwaniami a
rzeczywistością, między naturą a społeczną rolą.
Co
ciekawe, Perrotta ukazuje rytuał kozła ofiarnego, stary jak sama ludzkość.
Ronnie McGorvey, przestępca seksualny o skłonnościach pedofilskich, staje się
społecznym kozłem ofiarnym. Jego grzechy, szeroko relacjonowane w
ogólnokrajowych wiadomościach, sprawiają, że mieszkańcy postrzegają go jako
uosobienie czystego zła. Niektórzy posuwają się nawet do tego, by sprayem
napisać słowo „Zło” na ścieżce prowadzącej do jego domu. W ten sposób staje się
on figurą symboliczną – ofiarą, na którą wspólnota przenosi własny niepokój,
lęki i winy.
Mechanizm ten opisał René Girard w swojej teorii
mimetycznego pożądania i przemocy. Według Girarda, w momentach kryzysu
społecznego wspólnota podświadomie wybiera jednostkę, której może przypisać
odpowiedzialność za własne napięcia i konflikty – i wyklucza ją, często w
sposób brutalny. To działanie oczyszczające, które pozornie przywraca
równowagę. Ronnie McGorvey idealnie wpisuje się w tę rolę: jego przeszłość i
społeczna izolacja czynią z niego łatwy cel, a jednocześnie pozwalają
pozostałym członkom społeczności odwrócić uwagę od własnych grzechów – zdrad
małżeńskich, przemocy domowej, uzależnień czy hipokryzji.
Analogiczny proces obserwujemy w Chłopach
Władysława Reymonta. Jagna, młoda kobieta, która łamie normy społeczne i
obyczajowe, zostaje symbolicznie i fizycznie wykluczona ze społeczności.
Mieszkańcy Lipiec przerzucają na nią wszystkie swoje frustracje i winy – jej
seksualność i niezależność stają się zagrożeniem dla ustalonego porządku, a
więc musi zostać ukarana. W obu przypadkach mamy do czynienia z klasycznym
mechanizmem ofiary zastępczej – społeczeństwo oczyszcza się przez przemoc wobec
jednostki „naznaczonej”. Zarówno Perrotta, jak i Reymont demaskują moralną
iluzję, na której opiera się rytuał kozła ofiarnego. Pokazują, że to nie
jednostka jest źródłem zła, lecz mechanizmy tłumienia, wykluczania i projekcji
obecne w samej społeczności. W tym sensie obie historie stają się nie tylko
analizą jednostkowych losów, lecz także krytyką zbiorowych mechanizmów przemocy
i hipokryzji.
Można
się domyślać, że morał tej historii brzmi: komunikacja między dwojgiem ludzi ma
swoje granice. I może właśnie na tym polega miłość — mimo tych ograniczeń
jedna osoba nadal próbuje rozmawiać z drugą, nadal o niej myśli, nadal chce być
zrozumiana i zrozumieć. Jeśli tak, to w świecie przedstawionym przez Toma
Perrotte miłość staje się rzadkim, może wręcz nieosiągalnym luksusem. W jego
opowieści rozmowy się urywają, ludzie mijają się w pół słowa, milczenie narasta
– a zatem, jeśli miłość to rozmowa, to świat Perrotty wydaje się niemal
całkowicie jej pozbawiony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz