05 sierpnia 2025

Co dalej, szary człowieku?

 

„Co dalej, szary człowieku?”

Hans Fallada

Autor/ pseudonim literacki Rudolfa Ditzena (1893-1947), jednego z najwybitniejszych pisarzy niemieckich XX wieku. Autor ma na swym koncie 27 powieści, z czego 13 ukazało się w polskim przekładzie. O jego niesłabnącej popularności świadczą liczne ekranizacje, adaptacje teatralne oraz ciągłe wznowienia powieści.

Tłumaczenie/ Dariusz Guzik

Tytuł oryginału/ de Kleiner Mann, was nun?

Tematyka/ Właściwie sama fabuła książki jest banalna: o zubożeniu w czasach kryzysu i o tragediach z tym związanych. Spróbujmy wyobrazić sobie dzisiejszego polskiego Pinneberga, człowieka wchodzącego w życie zawodowe, obarczonego rodziną, z perspektywą rychłego ojcostwa, bez większych rezerw finansowych, żyjącego dodatkowo w czasach recesji. Czy nie będzie do tej postaci pasował statystyczny polski dwudziestolatek pierwszych lat XXI wieku? Wyobraźmy sobie współczesnego młodziana, który pracuje za najniższe wynagrodzenie i stara się za nie utrzymać powiększającą się rodzinę… Czy jego sytuacja nie jest taka jak Pinneberga w sklepie odzieżowym? Czy ktokolwiek z nas, pracujących na etacie, nie boi się o swoje stanowisko pracy? Wreszcie, czy jak nasz bohater nie dowierzamy czasem populistom i obiecujemy sobie w chwilach słabości oddać na nich głos, po to tylko, by przy wyborach nie zostać w domu? Czyż wreszcie nie stajemy przed bezdusznym urzędnikiem, który traktuje nas jak intruza, czy przed koniecznością zapłaty wygórowanego, naszym zdaniem, czynszu? Los statystycznego Polaka jest dokładnie taki sam jak los Johannesa Pinneberga, człowieka, który chowa w sobie troski i problemy, człowieka, który boi się, ale chce też przetrwać, odpowiedzialnego za los najbliższych. Johannesa Pinneberga, którego jedyne szczęście polegało na tym, że miał wspaniałego towarzysza swej niedoli– piękną Jaginkę.

Główny motyw/ Niemcy. Lata trzydzieste dwudziestego wieku. Johannes Pinneberg boleśnie odczuwa czasy kryzysu, kiedy to bezrobocie sięga prawie sześciu milionów. Haruje jak wół w obawie przed utratą pracy i choć pozwala przełożonym sobą pomiatać i godzi się na wszystkie dodatkowe obowiązki, w końcu i tak traci posadę. Daremnie puka od drzwi do drzwi w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia. Sytuacja zaczyna wyglądać tragicznie, a przed załamaniem nerwowym chroni go już tylko brzemienna żona.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Tak to już jest. Nas, szaraczków, traktują tak, jak im się spodoba…”

„-Nie chciał ci przejść przez gardło ten >księgowy<. -A tobie >z domu Morschel< (…).”

„-Tylko tyle? Znów tylko tyle. Ech, co za życie.”

„Cóż, można tylko zapłakać, a płakać można i po ciemku, przynajmniej oszczędza się światło, które  tak się marnuje.”

„I znów zalewa się łzami, aż wreszcie zasypia. Tak jak się zawsze zasypia, po bólu zębów i po porodzie, po kłótni i po rzadkich chwilach bezgranicznej radości.”

„Gdyby wszyscy myśleli podobnie jak pan, młody człowieku, to byśmy harowali w kajdanach dla panów pracodawców i psalmy dziękczynne śpiewali za każdy kawałek chleba.”

„Każdej niedzieli depcze po piętach poniedziałek.”

„Czy dla tych słabszych nie będzie już w ogóle miejsca? Będziemy oceniać człowieka po tym, ile par spodni potrafi sprzedać?!”

„Wszystko, co człowieka cieszy, kosztuje.”

„Niech pan pomyśli, młody człowieku, cóż to jest? To wielkie nic, jedna tylko chwila, a nawet jeszcze mniej, raz dwa i po sprawie [płodzenie dziecka]. A potem? Kula u nogi przez resztę życia.”

„Znowu to samo [poród]. Tylko po to, żeby chłopy zaznały trochę przyjemności. A my musimy to znosić.”

„Poza tym zgadzali się w jednej kwestii: że ludzie są obrzydliwi.”

„Tu [w szpitalu] właśnie leżą, setki tysiące ludzi, umierają powoli albo szybko, niektórzy wracają do zdrowia, by umrzeć nieco później. Smutna ta opowieść o ludzkim życiu.”

„Trudno zasnąć w towarzystwie takiej myśli, a przecież nie jest to jeszcze ostatnia.”

„Kwiaty i czekoladki? Od tego mięknie serce każdej kobiety.”

„Życie to jedna z najtrudniejszych sztuk, mówię panu?”

„Boże, przyjemnych stron życia nie zobaczysz nawet w kinie.”

„Jak można się śmiać, śmiać z całego serca, w świecie uzdrowionych przywódców gospodarczych, którzy popełnili tysiące błędów, w świecie szarych, poniżonych, zdeptanych ludzi, którzy wciąż robią wszystko, co w ich mocy?!”

„Skąd wezmą na jedzenie, na opał na przyszły tydzień? Bóg jeden raczy wiedzieć. Choć pewnie i on nie ma pojęcia…”

Taki już jest ten świat, choć niewielka to pociecha, że na każdego przyjdzie pora.”

„To, o czym od dwudziestu lat wiedzieli wszyscy, w dwudziestym pierwszym roku uznano za nadużycie (…).”

„Podczas wojny kobiety także pracowały, a mężczyźni zabijali się nawzajem. I wszyscy uznali, że to w porządku.”

„Taki już jest człowiek, niczego się nie nauczy, wciąż popełnia te same głupstwa.”

„Kiedy człowiek dobiega pięćdziesiątki nie czas myśleć o śmietance. Chude mleko, maślanka.”

                       Kiedy czytamy książki na temat historii, jedną z pierwszych rzeczy na którą musimy zwracać uwagę, jest to, aby nie popełniać błędu czytania historii od tyłu, ale abyśmy kontekstualizowali wydarzenia i starali się spojrzeć na nie oczami ówczesnych. Istnieje zrozumiała obsesja na punkcie tego, gdzie w historii Niemiec coś poszło nie tak i jak możliwa była dyktatura Hitlera. Nie sądzę jednak, by miało to coś wspólnego z rewolucją 1918 roku. Niektórzy badacze historii twierdzą, że rewolucja – która początkowo była w dużej mierze rewolucją mającą zakończyć I wojnę światową – w rzeczywistości odniosła kilka znaczących sukcesów. Przede wszystkim warto pamiętać, że Niemcy właśnie przegrały najbardziej katastrofalną wojnę w historii ludzkości. Kontekst był więc szczególnie trudny dla Friedricha Eberta i bardziej umiarkowanych socjaldemokratów, którzy ukształtowali pierwszą fazę historii Weimaru. Warto też pamiętać, że ośmiogodzinny dzień pracy, wprowadzenie pełnych praw wyborczych dla kobiet i uniknięcie krwawej wojny domowej były znaczącymi osiągnięciami. A wyzwania były ogromne. W całej Europie wciąż znajdowało się kilka milionów niemieckich żołnierzy. Sprowadzenie ich z powrotem i demobilizacja bez większych incydentów przemocy było samo w sobie dość znaczącym osiągnięciem.

W 1923 roku, kiedy burzliwa pierwsza faza Republiki Weimarskiej dobiegła końca, konsolidacja była bardziej prawdopodobna niż porażka. Myślę, że trzeba też pamiętać, że wyzwania, przed którymi stanęła Republika Weimarska, były prawdopodobnie większe niż miała jakakolwiek inna demokracja od tamtych czasów – hiperinflacja, obca okupacja części terytoriów zachodnich, bardzo znaczące straty terytorialne, kwestia długów wojennych i reparacji oraz pucze z lewicy i prawicy. Jeśli spojrzymy na wybory parlamentarne w Niemczech w 1928 roku, zakończyły się one zwycięstwem socjaldemokratów, którzy wracali do władzy. Nowy kanclerz Hermann Müller, który był przewodniczącym SPD, opublikował w tym samym roku książkę poświęconą 10. rocznicy rewolucji listopadowej. A wydźwięk książki brzmiał: „Udało się. Stało się to historią sukcesu wbrew wszelkim przeciwnościom."

                       Rok później sytuacja całkowicie się rozwikłała. Niemcy ucierpiały szczególnie dotkliwie, ponieważ tymczasowe ożywienie niemieckiej gospodarki w połowie lat 20. było w dużym stopniu uzależnione od krótkoterminowych pożyczek amerykańskich, które zaczęto wycofywać. Na domiar złego, w 1931 r. doszło do ogromnego kryzysu bankowego o bezprecedensowych rozmiarach, który doprowadził do bankructwa wielu banków austriackich i niemieckich. Rząd niemiecki próbował walczyć z sytuacją finansową za pomocą polityki oszczędnościowej, mającej również na celu pokazanie aliantom, że Niemcy nie są w stanie spłacić swoich długów wojennych. To znacznie pogłębiło trudną sytuację wielu ludzi. W najgorszym momencie kryzysu sześć milionów osób było bezrobotnych, co daje jedynie wgląd w ogólną sytuację, ponieważ te sześć milionów często miało kilka osób na utrzymaniu, a znacznie więcej osób było zmuszonych do pracy na umowach krótkoterminowych, co sprawiało, że ich zatrudnienie było bardzo niepewne. Nie zawsze jest to uchwycone w statystykach. Jedna trzecia niemieckiej siły roboczej była bezrobotna, tak samo bohater książki „Co dalej, szary człowieku?” Hansa Fallady zmaga się ze skutkami tego kryzysu.

                       Książka po raz pierwszy została opublikowana w 1932 roku, a jej akcja rozgrywa się w latach 1930-1932, w szczytowym okresie Wielkiego Kryzysu. „Szary człowiek”, o którym mowa, to Johannes Pinneberg, księgowy z północnych Niemiec, i jego dziewczyna Jaginka, która spodziewa się syna. Tuż po tym, jak dowiadują się, że jest w ciąży, zostaje zwolniony z pracy i musi znaleźć sposób, aby poradzić sobie w środku najgorszego kryzysu gospodarczego na świecie. Próbuje znaleźć nową pracę w Berlinie i zostaje zatrudniony jako sprzedawca w jednym z dużych berlińskich domów towarowych, gdzie on i jego koledzy muszą spełniać niezwykle ambitne normy, aby utrzymać pracę. W przeciwnym razie zostaną zwolnieni. Książka naprawdę pokazuje, jak ludzie stawali się coraz bardziej zależni od pracy dorywczej, jak firmy i przedsiębiorstwa coraz bardziej wyzyskiwały pracowników, ponieważ wiedziały, że istnieje duże morze bezrobotnych, których można zmusić do zaakceptowania każdych warunków pracy. 


Jest to więc bardzo krytyczne wobec tych praktyk, ale jednocześnie chodzi o to, jak on i jego biedna rodzina radzą sobie w trudnych okolicznościach. W pewnym momencie Pinneberg zostaje zwolniony z pracy, z tego powodu rodzina zmuszona jest opuścić miasto, ponieważ nie stać ich już na opłacenie zakwaterowania. W końcu wraca do Berlina, aby odebrać pieniądze z zasiłku, ale zostaje jeszcze bardziej upokorzony, gdy policjant myli go z żebrakiem i przegania go sprzed eleganckiego domu towarowego. To powieść, która opowiada o brutalnych realiach życia zwykłych ludzi po 1929 roku. Jednocześnie powieść ma również kilka pozytywnych rzeczy do powiedzenia na temat Republiki Weimarskiej, w tym sensie, że Pinneberg zaskakująco pochlebnie wypowiada się o instytucjonalnych sieciach bezpieczeństwa socjalnego, które istnieją w Republice. Przynajmniej przez jakiś czas dostaje zasiłek dla bezrobotnych, rachunki medyczne żony w czasie ciąży są opłacane, a ona dostaje płatny urlop macierzyński. Istnieje wiele ważnych tematów, które podkreślają zarówno trudną sytuację rodzin z klasy robotniczej podczas Wielkiego Kryzysu, jak i niektóre czynniki łagodzące.

                       Jak już wspomniałem, akcja książki toczy się w międzywojennych Niemczech, kiedy to Johannes Pinneberg, podobnie jak wielu mu podobnych robotników, musi zmagać się z bezlitosnym czasem kryzysu, który odbiera człowiekowi wszystko: od poczucia bezpieczeństwa zaburzonego trwałym widmem bezrobocia, dotykającego coraz większej rzeszy ludzi, przez poczucie godności i wolności, skutecznie niszczone przez litościwych pracodawców, aż po ludzkie uczucia, na które albo nie ma czasu, albo pieniędzy. Pinneberg niczym nie różni się od pozostałych pracowników – zaharowuje się, stara się robić wszystko, by osiągnąć jak najlepsze rezultaty, nie reaguje na pomiatanie sobą przez pracodawcę,  pracuje ponad normę, tylko po to, by nie utracić tego, co wypracował. Na jakiekolwiek pochwały czy awanse nie ma co liczyć. Mało tego – mimo swojej zawziętości, sumienności i pracowitości – traci posadę, o którą tak bardzo zabiegał. Sytuacja jest o tyle problematyczna, że nie ma perspektyw na jakiekolwiek zatrudnienie. Czasy w jakich przyszło mu żyć nie gwarantowały luksusów, nie zapewniały nawet tego, co niezbędne do życia. Każdy, nawet kosztem innych, starał się przetrwać, skuteczne eliminując konkurencję. Pinneberg w całym tym świecie zdominowanym przez strach o przyszłość, pozwolił sobie na chwilę zapomnienia, pozwolił sobie na człowieczeństwo i – zakochał się, ożenił, począł dziecko. Nawet to, a może należałoby powiedzieć – przede wszystkim to – sprawiało, że potencjalni pracodawcy odwracali się do niego plecami. Traktowali go protekcjonalnie, skoro mógł sobie pozwolić na założenie rodziny, to pewnie go stać. Skoro ma brzemienną żonę, to z pewnością ma warunki. „Że tak mogliście sobie na to pozwolić. Pozazdrościć! – Nie za bardzo – odpowiada Pinneberg. – Ale gdyby wszystko od tego uzależnić, tacy jak my nigdy nie mieliby dzieci. Jakoś trzeba sobie radzić”. Jego ukochana, Jaginka, nie godzi się jednak na takie życie. Za plecami męża pisze do jego matki, która może okazać się dla nich ratunkiem... Gdy dowiaduje się o ich sytuacji, wzywa ich do siebie, zapewniając im mieszkanie, a jemu – pracę. Wydaje się, że niczego więcej nie potrzeba im do szczęścia, szybko jednak przekonują się, że podróż do Berlina wcale nie była takim dobrym pomysłem, a ich życie z pewnością nie będzie usłane różami. Kiedy pewnego dnia Pinnebergowie wyszli z kina, Jaginka skomentowała film takim oto zdaniem: „Nawet jeśli to tylko fikcja, prawdą jest jednak, że ludzie tacy jak my żyją w ciągłym strachu, że to właściwie cud, że przez chwilę dobrze nam się wiedzie. I że w każdym momencie może się wydarzyć coś, wobec czego człowiek jest zupełnie bezbronny. Aż dziw bierze, że nie przytrafia się to co dzień”.

                       Pinneberg, będąc jednym z tłumu, jednym z tysięcy szarych ludzi, decyduje się na walkę o szczęście i jak najbardziej godne warunki do życia. Mimo że w jego głowie ciągle kołacze się pytanie „co dalej?”, stara się żyć z dnia na dzień, wydając jak najmniej i podejmując kolejne próby odłożenia jakiejkolwiek gotówki. Narracja snuta przez Falladę hipnotyzuje. Problemy jego bohaterów jawią się jako niesłychanie bliskie i aktualne. Być może dzisiejsza sytuacja nie przedstawia się aż tak ponuro, z aż tak przytłaczającą powagą, a jednak – bezrobocie, wyzysk, ciężkie warunki do życia, niemożność pozwolenia sobie na to, czego się naprawdę pragnie – jak wielu z nas zmaga się z tymi problemami?

                       Jak wielu z nas, szarych ludzi, co dnia nie budzi się z pytaniem „co dalej?” Mimo wyzierającego z tej powieści smutku, niesie ona wielką otuchę. Wieczna tułaczka głównych bohaterów zarysowana z ogromną prostotą językową, porusza. Niemcy przestają się jawić jako mocarstwo. Fallada pokazuje kraj pędzony problemami, brakiem pieniędzy, różnicami klasowymi, wyzyskiem, nierównością i niesprawiedliwością, korupcją. W tym wszystkim brak miejsca na miłość i relację, ale tutaj właśnie Pinneberg jawi się jako ktoś wyrastający poza tłum – ktoś kto kocha, kto potrafi się poświęcić, kto dba o drugiego. Bez względu na bezrobocie, na brak pieniędzy, na ciągłą konieczność oszczędzania. Fallada zdaje się podkreślać, jak wielką wartość w takich sytuacjach ma rodzina. Przekazuje tym samym prawdy uniwersalne, czyniąc ze swojej książki powieść ponadczasową, wyrywającą się schematom. Nie jest to lektura prosta, bowiem dotyka i rozgrzebuje rany. Jest jednak niesłychanie potrzebna i w jakiś sposób – oczyszczająca.

            Lektura przypomina czasy gdy Niemcy mogli utracić zdolność słyszenia i widzenia, ale nie liczenia. Nigdy później operowanie liczbami z dwunastoma zerami nie zostało opanowane z taką wirtuozerią jak jesienią 1923 roku. Niektórzy w ciągu kilka sekund potrafili obliczyć, jak długo będą w stanie się utrzymać z trylionami, które mieli w kieszeni. Na banknocie o nominale stu bilionów marek zakończono emitowanie kolejnych. Wyższa suma nigdy więcej nie została wydrukowana. Zupełnie jakby rekord został wcześniej przewidziany, a banknot o wartości stu bilionów marek prezentował się wyjątkowo pięknie – prawdziwe arcydzieło sztuki wyrobu pieniędzy. Fakt, że zadano sobie tyle trudu w wypadku tej śmiertelnie chorej waluty, był naprawdę przejmujący. Na prawym brzegu banknotu znajdował się portret będącego uosobieniem kultury niemieckiej humanisty Willibalda Pirckheimera, autorstwa Albrechta Dürera. Znak wodny składał się z paska ostów; to skomplikowane żłobkowanie linii w kunsztowny sposób zabezpieczało banknot przed fałszerstwem. Tylko kto miałby chcieć go sfałszować? Ta absurdalna dokładność nie sprawiła, że banknot stawał się choć trochę cenniejszy. Legenda głosi, że pewnego razu złodzieje ukradli kosz na bieliznę wypełniony pieniędzmi. Kosz jako wartościowszy zabrali, a pieniądze bez zastanowienia wyrzucili. Wielu z tych, którzy nadal mieli pracę, wiedziało, jak szybko może dosięgnąć ich los bezrobotnych, dlatego ubóstwo przestawało stygmatyzować. Wszędzie powstawały jadłodajnie finansowane ze zbiórek i darowizn. Poczekalnie dla głodujących przemierzali reporterzy, sam Egon Erwin Kisch pozwolił się zamknąć w noclegowni. Hans Fallada przybliżał czytelnikom biedę, pozwalając bohaterom swoich powieści poruszać się jak windą przez poszczególne warstwy społeczne, raz w górę, raz w dół. Podczas gdy jedni wzniecali zamieszki głodowe i plądrowali sklepy spożywcze, inni mieli dość pieniędzy, by iść do teatru za dwa biliony marek, choć za bilet można było również zapłacić dwoma jajkami. Inflacja podsycała charakterystyczny dla Republiki Weimarskiej kult młodości, utwierdzała młodych w arogancji, a starych w niepokoju. Wśród zamożnych licealistów modne stało się inwestowanie pieniędzy z kieszonkowego w akcje.

            Ciągle cytowano sformułowanie „przewartościowanie wszystkich wartości” autorstwa Nietzschego. Wydaje się, że wraz z wartością pieniądza osuwał się też cały system wartości kulturowych. Rodzice martwili się o moralność dzieci. Z miłością również, jak się zdawało, było podobnie jak z pieniądzem: jej wartość spadała, im częściej o niej zapewniano. Pragnienie stawało się żądzą. „Młodzi, którzy uczyli się kochać w tamtych czasach, porzucali romantyzm i przyjmowali cynizm” – pisał Haffner. Oczywiście, starsze pokolenie zawsze uważało, że młodym brakuje przyzwoitości, ale teraz młodzi sami byli o tym przekonani. „Każdy pasuje każdemu, to bez znaczenia. Ta dziewczyna pasuje zarówno do tego chłopca, jak i do kolejnego. […] Dolar idzie w górę, upadajmy! Dlaczego mielibyśmy być bardziej stabilni niż nasza waluta? […] Miliony niedożywionych, zepsutych, rozpaczliwie napalonych, wściekle szukających przyjemności mężczyzn i kobiet chwieją się i zataczają w jazzowym delirium.”[1]

            Kryzys dotknął również rolników. Choć Niemcy były krajem wysoko uprzemysłowionym, z rolnictwa żyła jedna piąta ludności kraju. Objawy kryzysu rolnego pojawiały się zresztą już od 1927 r. Zaostrzyły się w latach następnych, bo zmniejszyło się spożycie wielu artykułów, a spadek popytu prowadził do obniżenia cen. Na wieś wracało także wielu bezrobotnych, o ile mieli tam rodziny. Kryzys boleśnie odczuli kupcy i rzemieślnicy. Wielu z nich zbankrutowało. Pauperyzacja klienteli miejskiej i wiejskiej ograniczała popyt, a w rezultacie dochód ze sprzedaży oraz zapotrzebowanie na usługi. Drobnomieszczaństwo nie korzystało jak bezrobotni pracownicy z osłony socjalnej, zasiłków wypłacanych w pierwszych miesiącach po utracie zatrudnienia. I wtedy po raz pierwszy na arenę dziejów wkroczył jako jeden z przywódców Völkische Adolf Hitler, ze swą NSDAP, Narodowo-Socjalistyczną Niemiecką Partią Robotniczą, nazistami. Hans Fallada w książce „Co dalej, szary człowieku?” daje nam odpowiedź: otóż remedium na bolączki szarego człowieka ma być silny człowiek. „Oto szary człowiek nazwiskiem Pinneberg stoi przed drzwiami willi fabrykanta Ruscha i dzwoni. Chce odebrać swoje sześć marek i uparł się, że je dostanie.” Dalszy ciąg historii dobrze znamy.

 

 

 

                      

 


[1] Fragment książki Rausz. Niemcy między wojnami, która ukazała się w Wydawnictwie Poznańskim. Przełożyła Monika Kilis.

 

29 lipca 2025

Słownik rodzinny

 

„Słownik rodzinny”

Natalia Ginzburg

Autorka/ (1916-1991) jest jedną z najbardziej uznanych włoskich pisarek. Jej ojcem był Giuseppe Levi, słynny profesor anatomii, socjalista i zasymilowany Żyd. Wychowywała się w błyskotliwej rodzinie o liberalnych poglądach, w której jednak panował emocjonalny chłód, co później wpłynęło na formę i treść jej twórczości. W wieku dwudziestu dwóch lat poślubiła Leone Ginzburga, slawistę i działacza antyfaszystowskiego, z pochodzenia rosyjskiego Żyda, który w 1944 roku został brutalnie zamordowany. Niemal całe życie przepracowała w wydawnictwie Einaudi. Jej pisarstwo, oparte na osobistym wyznaniu, a zarazem powściągliwe i pozbawione sentymentalizmu, stało się stylistycznym wzorem dla wielu pokoleń autorów. Do tej pory po polsku ukazały się jej dwie powieści: „Drogi Michele” (1975) oraz „Nasze dni wczorajsze” (2014).

Tłumaczenie/ Anna Wasilewska

Tytuł oryginału/ it Lessico famigliare

Tematyka/ Czytając „Słownik rodzinny” ciężko się oprzeć wrażeniu, że w tej książce wszyscy mówią, ale ze sobą nie rozmawiają. Rodzina Levi wydaje się być raczej zbiorem osobowości, niż scaloną bliskimi relacjami rodziną. Razem stawiają jednak opór totalitarnej władzy faszystów, bo w tej kwestii przemawiają wspólnym głosem. A dla nas ich historie mogą być pokrzepieniem i źródłem siły w ciągłym sprzeciwie wobec nienawiści, brutalności i nacjonalizmom. Ta powieść ma kilka planów. Pierwszy to scena rodzinna, na której prym wiedzie ojciec Giuseppe Levi, profesor biologii, zasymilowany Żyd. Życie tej mieszczańskiej rodziny toczy się w cieniu polityki – lata 30. i 40., Mussolini, ruch antyfaszystowski, aresztowania i zesłania, a potem czasy ruchu oporu. To drugi plan. Trzeci to plan wydawniczy. Natalia Ginzburg niemal całe życie przepracowała w wydawnictwie Einaudi, w jej wspomnieniach pojawiają się znane postacie literatury, takie jak Nicola Chiaromonte czy Cesare Pavese.

Główny motyw/ Ojciec miewał napady furii, bracia zwykli się bić, a matka była osobą zadowoloną ze wszystkiego. Ojciec uwielbiał górskie wycieczki, jednak młodsze rodzeństwo od świeżego powietrza wolało melancholijne rozmowy o literaturze. Mieli swój rodzinny słownik (jak w wielu domach), w którym magicznym zwrotem było choćby „zapu kapu dapu” – jeden z braci go używał, kiedy był w dobrym humorze. Nic w tej powieści nie jest zmyślone – zaznacza Natalia Ginzburg, włoska pisarka, która wraca tutaj wspomnieniami do swojego domu i rodzinnego Turynu.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Nudno wam – mówił ojciec – bo nie macie żadnego życia wewnętrznego.”

„Jedno z tych wyrażeń albo słów pozwoliłoby się nam rozpoznać w ciemnej jaskini, pośród milionów osób.”

„Nie wiem, jak to się stało, że ród bankierów wydał mojego ojca i jego brata Cesare, którzy w odróżnieniu od swoich przodków i krewnych byli całkowicie pozbawieni talentu do interesów.”

„Śnieg był dla niego zawsze za wilgotny albo za słuchy. Podobnie jak kwaśne mleko, które nigdy nie było takie jak trzeba: zawsze było za wodniste albo za gęste.”

„A więc takie są wiersze: proste, wzięte z niczego; wzięte z tego, na co patrzysz.”

„Jakie to ma znaczenie, że jesteśmy blisko dworca, skoro nigdzie nie wyjeżdżamy?”

„(…) była podniecona i szczęśliwa, bo zawsze była szczęśliwa, kiedy panowało zamieszanie, a w domu było dużo ludzi; lubiła dni pełne dramatyzmu, dzwonki do drzwi i łóżka do pościelenia.”

„(…) doszło do niekorzystnego układu gwiazd w horoskopie matki i dlatego przydarzają jej się tak liczne i niebezpieczne przygody.”

„Ta Margherita napisała kilka lat wcześniej biografię Mussoliniego; a ojcu wydawało się czymś niesłychanym, że wśród jego kuzynek jest biografka Mussoliniego.”

„(…) była w wieku, w którym nieustannie wędruje się pomiędzy dorosłością a dzieciństwem.”

„Nigdy nie chciała wyjść za mąż, bo żaden mężczyzna nie spełniał ideału mężczyzny, który pielęgnowała od dawna, ale nie potrafiła go opisać, chociaż w jej wyobraźni był kimś wyjątkowym.”

„Zimna woda była dla mojej matki niezawodnym środkiem zaradczym na lenistwo, przygnębienie i złe humory.”

„Miłość dopadła go jak gorączka. Trwała rok, dwa lata; potem czuł się wyleczony, ale tak wstrząśnięty i wyczerpany jak człowiek, który wstaje po ciężkiej chorobie.”

„Po co mieć dzieci, jeśli się ich nie rozpieszcza?”

„Pieniądze to my potrafimy tylko wydawać.”

„On jednak nie kochał życia i to jego wybieganie wzrokiem poza własną śmierć nie było świadectwem miłości do życia, lecz pośpieszną kalkulacją okoliczności, żeby nic nawet po śmierci, nie mogło go zaskoczyć.”

„Mówił, że wielu wariatów zwariowało przez swoich rodziców. Szczęśliwe sieroty, mówił zawsze. W gruncie rzeczy pojmował już, czym jest psychoanaliza, której jeszcze nie wymyślono!”

Powieść-wspomnienia Natalii Ginzburg „Lessico famigliare” (1963), po mistrzowsku przetłumaczona przez Annę Wasilewską jako „Słownik rodzinny”, wrzuca czytelnika w wir żartów o pierdnięciach, mimikry, strzępków rozmów podsłuchanych w dzieciństwie i powtarzanych przez dziesięciolecia, głośno wykrzykiwanych edyktów rodziców i epitety, wymyślone idiomy, kalambury, fragmenty libretta, psikusy i czasami wiersze liryczne. Ginzburg pamięta, że ich matka często „recytowała poezję lub śpiewała” po obiedzie; innym razem cała rodzina Levi „toczyła gorące dyskusje na temat tego, jak ktoś jest brzydki lub przystojny”. Ta kakofonia słów czasami graniczy z czystym dźwiękiem, jak wtedy, gdy ojciec narratorki „każdego ranka wydaje długi ryk” pod zimnym prysznicem lub gdy jej przyjaciółka Lola unika słów na rzecz „gardłowego i czułego gołębiego krzyku”. Stopniowo z tego ledwo kontrolowanego chaosu dźwiękowego wyłania się poczucie czasu i miejsca – Włochy między latami dwudziestymi a pięćdziesiątymi – wyłania się z tego ledwie kontrolowanego chaosu dźwiękowego, tak jak wahania i niedokończone zdania „Dublińczyków” Jamesa Joyce’a ukazują przebłyski Irlandii z przełomu wieków, czy brutalnie formalne dialogi z książek Ivy Compton-Burnett, której powieści ceniła Ginzburg, wskazuje na edwardiańskie hierarchie społeczne. W otwierającym książkę „Avvertenza” („ostrzeżenie”, „wprowadzenie”) autorka stwierdza dość eliptycznie: „Uważam, że chociaż powstała na kanwie prawdziwych wydarzeń, trzeba ją czytać jako powieść – a zatem nie należy mieć mniejszych ani większych oczekiwań niż od powieści”. Rzeczywiście, „Słownik rodzinny” przywołuje wyobrażenia o dzieciństwie wielkich modernistów – Joyce, Compton-Burnett, Katherine Mansfield, fragmenty „Zeno Cosini” Italo Svevo i, dalej, „W stronę Swanna” Marcela Prousta, którą Ginzburg przetłumaczyła na włoski na wygnaniu, a następnie w ukryciu podczas II wojny światowej.

W swojej powieści Ginzburg, córka Żyda Giuseppe Levi, słynnego profesora anatomii, socjalisty i matki Lidii katoliczki – obydwojga zarówno nieugiętych niewierzących, jak i socjalistów – dorastała jako najmłodsza z pięciorga rodzeństwa w okresie dojścia Mussoliniego do władzy. Scena na której rozgrywa się książka „Słownik rodzinny” to Turyn, siedziba antyfaszystowskiego ruchu oporu, w który coraz bardziej wciągana jest rodzina autorki. Młoda Natalia Levi poślubia Leone Ginzburga, żydowskiego rosyjsko-włoskiego literata działającego w ruchu oporu, który przed końcem wojny został zamordowany w nazistowskim więzieniu, pozostawiając wdowę z trójką dzieci. Ostatecznie Natalia Ginzburg wróciła do domu rodziców. (Chronologiczna prostota moich trzech ostatnich zdań różni się całkowicie od sposobu narracji Natalii Ginzburg). Błędem byłoby jednak klasyfikowanie „Słownika rodzinnego” jako pamiętnika historycznego – który można by było zatytułować „Moje dzieciństwo we Włoszech Mussoliniego” – lub portretu pisarki z młodości, gdyż Ginzburg, jedna z najbardziej znanych i lubianych pisarek powojennych Włoch, bezwzględnie bagatelizuje swój własny rozwój artystyczny. W rzeczywistości Ginzburg oznajmia, że dość dużo wspomnień pominęła: „O wielu rzeczach pamiętam, ale je pominęłam; były wśród nich takie, które dotyczyły mnie bezpośrednio”; „Nie miałam ochoty mówić o sobie. Nie jest to opowieść o mnie, ale raczej, pomimo opuszczenia i braków, jest to historia mojej rodziny.” Książka Natalii Ginzburg uzależnia, autorka przyjmuje beztroski, satyryczny ton, który skutecznie bagatelizuje mroczniejsze elementy historii, zwłaszcza ponurą perspektywę nadchodzącego faszyzmu. Jej narracja w cudowny sposób wydobywa barwne osobowości i dziwactwa każdego członka rodziny. Rzeczywiście najbardziej uderzający jest Beppino, który mimo że jest tyranem, dzięki niesamowitemu talentowi Ginzburg, która komiksowo kreśli swoich bohaterów, jawi się jako postać absurdalna, a czasem sympatyczna.

„Słownik rodzinny” nie tyle opowiada tę historię, ile zanurza nas w językowy świat dialektów (triestyńskiego i mediolańskiego), pamięci (własnego dzieciństwa Ginzburg, nierozerwalnie związanej z opowieściami jej rodziców o ich dzieciństwie), a przede wszystkim konfliktów. Jako najmłodsza z rodzeństwa opowiada historię swojej rodziny od strony życia codziennego i przywołuje wspomnienia najpierw z pozycji dziecka, potem dorastającej dziewczyny, a wreszcie dojrzałej kobiety. Ma to swoje konsekwencje w trybie narracji. Początkowo składnia jest prosta, zdania krótkie, hipotaksa należy do rzadkości. To przeciwieństwo rozbudowanej frazy Prousta, sunącej meandrami pamięci. Kiedy rodzina Levi nie kłóci się o względną brzydotę swoich przyjaciół, toczą „zaciekłe spory o politykę, które kończą się napadami złości, wyrzuceniem serwetek w powietrze i trzaśnięciem drzwi tak mocno, że całe mieszkanie się trzęsło”. Tłumaczenie Anny Wasilewskiej doskonale zachowuje to, co krytyk Lorrie Goldensohn nazwała „własnym, niezatartym śladem głosu Ginzburg”, twardą, resztkową kością przeniesioną z oryginalnych zdań, [która] prześwieca nawet wtedy, gdy poruszają się w swoim nowym brzmieniu. Ten „druk głosu” jest ściśle powiązany z mówiącymi głosami jej bohaterów, a w szczególności z „brutalną szczerością”, cenioną zarówno w rodzinie Ginzburg, jak i później w całej jej twórczości, gdzie wybucha niemal na każdej stronie, często usianej wykrzyknikami. „Słownik rodzinny” jest na przykład usiany żrącymi wtrąceniami jej ojca, w tym moją absolutnie ulubioną, wypowiadaną przy różnych okazjach do różnych członków rodziny: „Nudno wam – mówił ojciec – bo nie macie żadnego życia wewnętrznego”. Natomiast w lewicowym środowisku postaci, gdzie bohaterowie raz po raz oskarżają się nawzajem o bycie „burżuazyjnym”, Lidia Levi szczerze i przezabawnie krytykuje samą siebie: „Pewnie, jak przyjdzie Stalin, żeby odebrać mi służącą, to go zabiję – mówiła matka – Jak mogłabym sobie poradzić bez służącej, skoro sama jestem do niczego?”. 


Czytając „Słownik rodzinny” śmiałem się z tych wszystkich ripost, obelg i radosnych słownych samookaleczeń bohaterów. Jak każda rodzina, tak też rodzina Levi posługiwała się swoim rodzinnym językiem: „(…) żeby w jednej chwili przywrócić dawne więzi, nasze dzieciństwo i młodość, nierozerwalnie związane z tymi zwrotami, z tymi słowami. Jedno z tych wyrażeń albo słów pozwoliłoby się nam rozpoznać w ciemnej jaskini, pośród milionów osób. Te zdania są naszą łaciną, glosariuszem minionych dni, są tym, czym dla Egipcjan i Asyro-Babilończyków były hieroglify, świadectwem żywego niegdyś jądra, które już nie istnieje, ale nadal żyje w tekstach, ocalałych od żywiołu wody, od niszczącego działania czasu.” „Słownik rodzinny” jest zatem w istocie książką nostalgiczną, peanem na cześć stabilności rodziny, choć z drugiej strony niestabilnej, której Ginzburg doświadczyła w dzieciństwie i do których wspomnień wróciła po wojnie. Powieść kończy się dopiero wtedy, gdy ona i jej dzieci ostatecznie opuszczają dosłowną i symboliczną ochronę rodziców, aby zamieszkać z drugim mężem w Rzymie.

Wolność, o której pisze autorka jest, moim zdaniem, w pewnym sensie widoczna we wszystkich jej książkach. Ale tylko w „Słowniku rodzinnym” wydaje się, że dryfujemy wraz z autorką w miejsca, którymi ona sama jest zaskoczona, zachwycona a czasami przerażona. Poczucie odkrycia czytelnika jest w dużej mierze zbieżne z poczuciem autorki, co sprawia, że ta literacka podróż jest fascynująca, niepewna i głęboko odkrywcza. Jednak dostęp Ginzburg do tego poczucia wolności wiąże się z poczuciem powściągliwości. Zawsze jest tak wiele, o czym nam nie mówi, a zawsze tak więcej na temat historii, którą pozostawia nam do przemyślenia. W książce istnieją fragmenty, które szczególnie mi się podobają, w których autorka jakby daje nam dostęp do udzielenia sobie swobodnej wolności pisania o swojej rodzinie ze wszystkimi jej perypetiami — postanawia, że musi unikać w jakikolwiek sposób bezpośredniego zbliżania się do czułych miejsc opisywanych postaci. Nie idź do źródła, ostrzega nas. Znajdź prawdę, szukając gdzie indziej, ufając, że znajdziesz ją w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. Tym właśnie zajmuje się pisarz z powołania. Dlatego też logiczne jest, że ostatecznie, choć ta książka ma głęboko autobiograficzny charakter, ostatecznie autorka czuje się bardziej komfortowo, nazywając ją powieścią. I ma rację. Co więcej, pisanie o swojej rodzinie zawsze jest trudne i zawsze byłem zdumiony, jak Ginzburg potrafiła to zrobić z taką swobodą.

W posłowie Anna Wasilewska napisała: „W >Słowniku rodzinnym<, powieści utkanej ze wspomnień, rolę Proustowskiej magdalenki zamoczonej w herbacie lub w naparze kwiatu lipowego odgrywa język. To już nie zmysły smaku i węchu uruchamiają pracę głęboko zakodowanej, mimowolnej pamięci, lecz słowa, wielokrotnie słyszane wyrażenia, rodzinny kod językowy. Ponieważ rodzina Levi nie chodziła ani do kościoła, ani do synagogi, ani nie przestrzegali praktyk religijnych ani nie obchodzili żadnych świąt, znajomości młodej Natalii nigdy nie wykraczały poza jej rodzeństwo i ich bliskich przyjaciół. A ponieważ jej rodzice pochodzili z różnych regionów Włoch, nie mogła łatwo ustalić swojej lokalnej tożsamości, tak ważnej dla Włochów”. Raz w roku była zabierana do szkoły na egzaminy państwowe, Natalia zazdrościła innym dzieciom ich wspólnoty i dialektu piemonckiego i czuła, że „rośnie we mnie jak grzyb aroganckie i upokarzające przekonanie, że jestem inna, a przez to samotna”. Jako nastolatka próbowała przestrzegać diety koszernej, podobnie jak jej babcia ze strony ojca, i jednocześnie marzyła, pomimo jej zagorzałej antyfaszystowskiej rodziny, o noszeniu munduru „Piccole italiane”, paramilitarnej organizacji Mussoliniego dla dziewcząt. Zarówno judaizm, jak i plac apelowy oferowały społeczność, do których można było należeć. W późniejszym życiu nazywała siebie pariasem. Z pobieżnej, choć serdecznej biografii Ginzburg autorstwa Mai Pflug jasno wynika, że Natalia miała dwie strategie zapewnienia sobie miejsca w rodzinie, w której nie miała odwagi rozmawiać z cholerycznym ojcem i często miała trudności z wtrąceniem się podczas wspólnych rozmów przy kolacji. Zmieniała nieudolność w zachowaniu w sztukę, co sprawiało, że nie była w stanie się sama ubrać, zawiązać butów ani pościelić łóżka, gdy była nastolatką. Uważana przez wszystkich za impiastro, bezbronne utrapienie, zachowywała się – skarżyła się jej matka – „jakby miała dwudziestu służących”. Dlatego też w jej powieściach nie może zabraknąć bohatera, który odgrywa rolę nieudolności, bo rodzina to rodzina i nie można pozwolić, aby ktoś upadł zbyt nisko.

W wieku 13 lat Natalia wysłała zbiór wierszy krytykowi i filozofowi Benedetto Croce. Odesłał je z miłym liścikiem, ale uznał je za bezwartościowe. Przerzuciła się na historie. Pierwsza, z której była zadowolona, nosiła złowieszczy tytuł „Nieobecność”. Jeden z jej starszych braci podarował ją swojemu przyjacielowi Leone Ginzburgowi, który wraz z Giulio Einaudim, synem bogatego właściciela majątku, ekonomistą i członkiem włoskiego senatu, zakładał wydawnictwo. Ginzburg był pod wrażeniem i wysłał tę historię do poczytnego magazynu. Natalia miała zaledwie 17 lat, Leone 24. Pięć lat później para pobrała się. „Ożeniłem się z nią. Ponieważ pisze dobre opowiadania” – Ginzburg powiedział Einaudi. Pisanie książek znalazło Natalii męża i miejsce w jednej z najbardziej wpływowych wspólnot liberalnych i intelektualnych we Włoszech. To była dla niej druga rodzina na całe życie.

Choć nigdy nie byli zaangażowani politycznie, ojciec i matka Natalii od czasu do czasu zapewniali bezpieczny dom przyjaciołom socjalistom uciekającym przed faszyzmem. W 1934 roku jej ojciec i bracia zostali aresztowani i na krótko uwięzieni za swoje sympatie polityczne. Ojciec, Giuseppe Levi, był wręcz zadowolony z takiego rozwoju sytuacji: antyfaszyzm stał się oznaką godności w świecie, w którym się przenieśli. Jeden z braci, Mario, wymknął się faszystowskim porywaczom, nurkując do rzeki i uciekając do Szwajcarii, a następnie do Paryża. Tymczasem Leone był więziony przez dwa lata w Civitavecchia pod Rzymem. Po ślubie w 1938 roku, Leone i Natalii w ciągu czterech lat urodziła się trójka dzieci, jakby założenie własnej rodziny było sprawą pilną. Po wypowiedzeniu wojny Francji i Wielkiej Brytanii w 1940 r., Leone został zesłany na wygnanie do Abruzji; typowo włoska kara, pozbawiająca ofiarę wspólnoty odniesienia. Natalia pojechała za nim z dziećmi i tu, w odległej górskiej wiosce Pizzoli, napisała swoją pierwszą powieść, „La strada che va in città”. W 1943 roku, po zawieszeniu broni, oboje przenieśli się do Rzymu, gdzie Leone zaczął organizować ruch oporu wobec okupacji hitlerowskiej. Aresztowany w listopadzie, zmarł w więzieniu w lutym następnego roku po przesłuchaniach i torturach. W jednym ze swoich rzadkich pisemnych komentarzy na temat jego śmierci Natalia zauważyła: „Więc umarł i nikogo przy nim nie było, kiedy umarł Leone”. Wiele lat później, po samobójstwie Cesare Pavese (jej przyjaciela i innego członka grupy Einaudi), napisała: „Pavese popełnił samobójstwo latem, kiedy nikogo z nas nie było w Turynie.” W jej powieściach samotna śmierć, z dala od rodziny i przyjaciół, jest momentem maksymalnego patosu i załamania społecznego. Widzimy taką samotną śmierć samobójczą w innej jej książce „Nasze dni wczorajsze”.

Istnieją szczególne powody, dla których warto zapoznać się z biografią Ginzburg, czytając jej książki, w szczególności „Słownik rodzinny”, który został opublikowany w 1963 roku i spotkał się z ogromnym i natychmiastowym uznaniem, sprzedając się w półmilionowym nakładzie i zdobywając najważniejszą włoską nagrodę literacką, nagrodę Stregi. Włoscy czytelnicy znali historię rodziny Ginzburg jeszcze przed opublikowaniem książki; wiedzieli o jej bliskich związkach z Giulio Einaudim, którego ojciec, Luigi, był prezesem Banku Włoch w latach 1945–48 i prezydentem Republiki od 1948 do 1955; wiedzieli o śmierci jej męża, o jej doświadczeniach z antysemityzmem w czasie wojny, o jej związkach z wpływową i postępową rodziną Olivetti, a także z różnymi historycznymi przywódcami Partii Socjalistycznej. Stąd biografia rodzinna Ginzburg wzbudziła ogromne oczekiwania, zwłaszcza że Włochy wciąż były głęboko podzielone co do swojej najbliższej przeszłości. Sposób, w jaki Ginzburg jednocześnie wzbudziła i udaremniła te oczekiwania, zaowocował jej ekstrawaganckimi pochwałami w niektórych kręgach i krytyką graniczącą z pogardą w innych. W zasadzie nie mówi nic o faszyzmie, ruchu oporu, żydowskości czy antysemityzmie i nigdy w najmniejszym stopniu nie zastanawia się nad życiem publicznym ludzi, o których pisze, ani ich poglądami politycznymi. Nie ma też zbyt wiele do powiedzenia – lub nie wprost – o sobie i o tym jak sama przeżyła okres faszyzmu we Włoszech. Intensywnie przywoływane są jedynie relacje pomiędzy członkami rodziny, którzy oczywiście byli także jednymi z pierwszych czytelników jej książki. „Mam nadzieję, że nie przyniesiesz hańby naszej rodzinie” – napisał do niej ojciec, gdy usłyszał o jej projekcie. Niezależnie od tego, jak szczęśliwa lub nieszczęśliwa była Natalia Ginzburg w dzieciństwie, jest to właśnie to miejsce, które wyszukuje i triumfalnie rekonstruuje w „Słowniku rodzinnym” i, najprawdopodobniej, w ten czy inny sposób, we wszystkich innych swoich powieściach. W ten sposób potwierdza relacyjny charakter tożsamości, także jej własnego życia i pracy nie można zrozumieć w oderwaniu od jej żydowskości, jej włoskości, a przede wszystkim od ojca, który krzyczał na swoje dzieci, gdy narzekały na noszenie sztywnych butów turystycznych i matki, która gorzko protestowała, gdy Natalia nie dawała sobie rady podczas dorastania.