„Zaklinacz”
Donato Carrisi
Autor/ urodził się 25 marca 1973 roku w mieście Martina Franca we Włoszech. Pisarz ukończył studia prawnicze o specjalności kryminologia i behawiorystyka. Już w okresie studiów zainteresował się teatrem i scenopisarstwem. Założył wówczas Grupę Teatralną Vivarte, na potrzeby której napisał kilka sztuk oraz musicali.
Tłumaczenie/ Jan Jackowicz
Tytuł oryginału/ it „Il suggeritore”
Tematyka/ „Czasami zło nas okłamuje, przyjmując kształt najprostszych rzeczy”. O tym, jak wiele prawdy kryje się w tych słowach, już wkrótce przekona się Mila Vasquez, młoda policjantka, specjalistka w odnajdywaniu zaginionych dzieci. Wiele wymyślanych przez autora opowieści jest bardzo mocno opartych na faktach, na starych sprawach, które badał jeszcze jako student.
Główny motyw/ Seryjny morderca bawi się ze śledczymi, pokazując raz po raz jak skrupulatnie wszystko zaplanował. Kryminolog Goran Gavila zawsze był dobry w dostrzeganiu niuansów, których nie byli w stanie zobaczyć inni, ale i dla niego ta sprawa okaże się ogromnym wyzwaniem. Donato Carrisi stawia na wyrazistych bohaterów, ale jednocześnie nie kreuje ideałów. Każdy dźwiga jakiś bagaż doświadczeń i problemów, z którymi musi się mierzyć i czasami spychać na boczny tor, w obliczu pojawiających się wyzwań. Sześć odciętych rąk zakopanych w ziemi. Pięć zaginionych dziewczynek. Kim jest ta szósta? Czy istnieje choć cień szansy, że jeszcze żyje? Na czele zespołu dochodzeniowego, do którego należy młoda policjantka Mila Vasquez, stoi profiler, doktor Goran Gavila, ekspert w odnajdywaniu zaginionych dzieci. Oboje zdają sobie sprawę, że przyjdzie im się zmierzyć z sadystycznym mordercą, który podsuwa tropy prowadzące do sprawców kolejnych zbrodni – tak zwanych porządnych obywateli. Mila i Goran nie mają jednak pojęcia, jak perfidna jest gra, którą prowadzi tajemniczy przeciwnik. I nie wiedzą, że w tej grze również im została przypisana określona rola.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Ziemia oddawała jedynie szczątki w stanie rozkładu, ale źródło tego zła należy umiejscowić wcześniej, przed tą pełną niepewności, nierealną chwilą”.
„Czym one są? Zwyczajnym zjawiskiem. Ale także ofiarami iluzji. A trzeba uważnie przyglądać się iluzjonistom: czasami zło nas okłamuje, przybierając kształt najprostszych rzeczy”.
„(…) domy i żywoty mieszkańców były do siebie podobne”.
„To pierwsza rzecz, o której człowiek myśl, gdy staje w obliczu zbrodni przeciwko nieletnim. Własne dzieci”.
„Dworce są czymś w rodzaju przedpiekła, gdzie gromadzą się zagubione dusze w oczekiwaniu, że ktoś przyjdzie, żeby je stamtąd zabrać”.
„Ponieważ nadzieja zabija wolniej”.
„Śmierć to bardzo uwodzicielska pani”.
„Najczęściej wpisywanym do wyszukiwarek słowem jest <seks>. Drugim <Bóg>. I za każdym razem, kiedy Goran o tym rozmyślał, zadawał sobie pytanie, dlaczego ktoś miałby szukać Boga właśnie w Internecie?”.
„Gdyż za każdym cierpieniem stoi jakiś dramat, który powinien być uszanowany”.
„Dzieci potrafią wycisnąć szczęście ze wszystkiego, co im się przytrafia”.
„Seryjny morderca porusza się w świecie symboli”.
„To jest wpisane w ludzką naturę, rozmyślała. Trzeba żyć. Umarli zostaną pogrzebani i z czasem wszystko się zatrze. Pozostanie tylko niejasne memento w duszy, pozostałość nieuchronnego procesu wymuszonego przez instynkt samozachowawczy”.
„Nie wiedziała natomiast, że oko ludzkie wytwarza trzy rodzaje łez. Podstawowe, które bezustannie zwilżają i odżywiają gałkę oczną, odruchowe, płynące, gdy do oka dostanie się ciało obce, oraz uczuciowe – reakcja na ból i cierpienie. Te ostatnie mają inny skład chemiczny (…)”.
„Doszła do wniosku, że dobro i zło często się ze sobą mieszają. Że to pierwsze jest czasami narzędziem drugiego, i na odwrót”.
„Bóg milczy. Słychać tylko szept diabła…”.
„Mogę mieć wszystko, czego zapragnę. Ale właśnie dlatego nie wiem, co to jest pragnienie”.
„Władza i pragnienie są ze sobą związane. To rzeczy tej samej przeklętej materii”.
„Mają naszą miłość i opiekę, a wierz mi, kiedy boże stworzenie dociera do kresu swoich dni, nie potrzebuje niczego więcej”.
„Zło rodzi zło. To było zawsze jego głośną cechą”.
„Z rąk seryjnego mordercy nie uchodzi się z zżyciem”.
„Urodziłam się w miasteczku, w którym uroda może stać się przekleństwem”.
„Jest jeden powód dla którego kucyki tak bardzo podobają się dzieciom: nie rosną i na zawsze pozostają w zaczarowanym świecie dzieciństwa. Stan godny pozazdroszczenia”.
„Wydaje nam się, że doskonale znamy osoby, z którymi obcujemy, a tymczasem nie wiemy o nich nic…”.
Wszystko zaczęło się od tego, że podczas studiów promotorem Donato Carrisi był profesor medycyny sądowej, który zaproponował mu, aby w ramach pracy magisterskiej opisał przypadek Luiggiego Chiattiego znanego, jako „Potwór z Foligno”. To był morderca dwójki dzieci. Autor przeprowadził z nim wywiady w więzieniu. Szokujące było już to, że z jego wypowiedzi bił narcyzm. Opowiadał o swoich zbrodniach z dumą, nie ukrywając żadnych szczegółów. Cieszył się, że w końcu ktoś go słuchał i znalazł uwagę, której szukał przez całe życie. Nagle stał się kimś ważnym, kimś o kim się mówi i do kogo się przychodzi. Po ich wspólnych rozmowach cały świat Carrisiego wylądował mu na głowie. Z jednej strony był poruszony emocjonalnie, a z drugiej czuł fascynację tym człowiekiem. Wtedy zaczął się zastanawiać, co tak bardzo pociąga go w tej postaci. Przede wszystkim jednak nurtowało autora, ile podobnego potwora ma w sobie. To się przecież tyczy nas wszystkich, bo z jakiegoś powodu ulegamy takiemu pierwotnemu złu. W przeciwnym razie nie czytalibyśmy, ani nie oglądalibyśmy tylu kryminałów.
Człowiek jest z natury zły. Wystarczy popatrzeć na to, co dzieje się wokół nas ostatnio – choćby ten wybuch epidemii, który całkiem dobrze demaskuje prawdziwą naturę człowieka. Okazuje się, że człowiek wcale nie jest istotą solidaryzującą się z innymi. Przeciwnie, jest dosyć bezwzględny – egoistycznie skupia się na sobie, zamiast okazać troskę o innych, szczególnie tych słabszych. Dba tylko o siebie, a inni po prostu go nie obchodzą. Inspirację do pisania Donato Carrisi znajduje w prawdziwych postaciach i wydarzeniach. Zbrodnia i zbrodniarze działają na niego hipnotyzująco, bo zło ma wielką moc – czai się w każdym człowieku, zawsze gotowe, by wyrwać się spod kontroli i siać spustoszenie. Ludzie wolni od zła po prostu nie istnieją, dlatego wszyscy bohaterowie Carrisiego są w pewnym sensie przeklęci. Jednak główny bohater jego powieści – czarny charakter, zakulisowy siewca zła – pozostaje niewidoczny i niemy, ponieważ przez większą część powieści jego anonimowość ma nam dać do zrozumienia, że tym mordercą może jesteśmy my sami. Budzi strach, ale jego obecność jest zaledwie zasugerowana. To postać rodem z najlepszego horroru: przyczajona w ukryciu i stamtąd pociągająca za sznurki. Z kolei ofiary zawsze są młode i nieskazitelnie niewinne, tak żeby czytelnik odebrał ich śmierć jako wyjątkową krzywdę i niesprawiedliwość. W obliczu bezsensownego zła, jakie spotkało ofiary, czytelnik ma odczuć ból, wściekłość i szok. Tragedia ofiar budzi w czytelnikach dobro, postępowanie sprawcy wydobywa ich mroczne „ja” – tak Carrisi inteligentnie i bezlitośnie gra na emocjach tych, którzy sięgają po jego powieści.
Przechodnie odnajdują przerażający grób w pokrytym mgłą lesie. Pięć lewych rąk, pochowanych w kole, pięć ramion amputowanych zaginionym dziewczynkom. Każda ofiara była jedynaczką. Gavila, profesor i kryminolog i jego oddział są pewni, że to dzieło seryjnego mordercy. Po krótkim czasie zostaje znaleziona szósta ręka dziecka, którego zaginięcia nikt nie zgłosił, co daje nadzieję, że dziewczynka może wciąż żyje. Mila Vasquez, specjalistka od lokalizowania zaginionych dzieci, zostaje przydzielona do ekipy detektywów. Śledztwo rusza pełną parą, a zabójca rozpoczyna psychologiczną grę z detektywami. Podsuwa im nowe tropy, a pomimo to wydaje się nieuchwytny. Starannie wybiera miejsca, w których ukrywa ciała ofiar. Okazuje się przy tym, że ich wybór nie jest przypadkowy, ukazuje bowiem niewykryte dotąd zbrodnie i ludzi, którzy je popełnili. Napotykamy na agenta handlowego, księdza, pomocnika murarza. Wszyscy oni wydają się porządnymi obywatelami i są przykładem na to, jak bardzo mogą mylić pozory.
Wszystko zaczęło się od wzmianki w prowincjonalnej gazecie o zniknięciu młodej uczennicy college’u dla dzieci z zamożnych rodzin. Wszyscy przypuszczali, że to ucieczka. Dwunastoletnia bohaterka miała na imię Debby. Jej koleżanki zapamiętały, że widziały ją, jak wychodziła po zakończeniu lekcji. W żeńskim internacie zauważono jej nieobecność dopiero podczas wieczornego apelu. Sprawa pod każdym względem przypominała jedno z tych wydarzeń, które kwitowane są krótkim artykulikiem na trzeciej stronie, po czym zainteresowanie słabnie w oczekiwaniu na przewidywane szczęśliwe zakończenie. Ale potem zaginęła kolejna dziewczynka, Anneke. Doszło do tego w małej osadzie, składającej się z drewnianych domów i białego kościoła. Anneke miała dziesięć lat. Z początku myślano, że może zabłądziła w lesie, po którym często jeździła na rowerze górskim. W poszukiwaniach uczestniczyli wszyscy mieszkańcy. Bez skutku. Zanim ktokolwiek zdał sobie sprawę z tego, co się naprawdę dzieje, wydarzyło się to znowu.
Trzecia dziewczynka miała na imię Sabine i była najmłodsza ze wszystkich. Siedem lat. Stało się to w mieście, w sobotni wieczór. Rodzice zabrali ją do wesołego miasteczka, jak wiele innych rodzin mających dzieci. Tam wsiadła na konika karuzeli, która była zapełniona dziećmi. Jej matka patrzyła, jak mija ją po raz pierwszy, i pomachała jej. Potem pokazała się po raz drugi i matka pomachała znowu. Gdy konik wrócił po raz trzeci, Sabine nie było. Dopiero wtedy ktoś pomyślał, że zniknięcie trzech dziewczynek w ciągu zaledwie trzech dni jest dziwne.
Podjęto poszukiwania dziewczynek na szeroką skalę. Ukazały się apele w telewizji. Od razu zaczęto mówić o jednym lub kilku maniakach, może nawet o bandzie. W rzeczywistości brakowało elementów, które pozwoliłyby sformułować dokładniejszą hipotezę śledczą. Policja udostępniła linię telefoniczną przeznaczoną do zbierania informacji, także od anonimowych informatorów. Były setki sygnałów, na sprawdzenie wszystkich potrzeba było miesięcy. Ale żadnego śladu dziewczynek. Co więcej, ponieważ zaginęły w różnych miejscach, lokalne posterunki policji nie mogły się porozumieć co do jurysdykcji. Dopiero wtedy działania podjęła jednostka śledcza badająca poważne zbrodnie, którą kierował inspektor Roche. Przypadki zaginięć nie wchodziły w zakres jego kompetencji, ale narastająca psychoza sprawiła, że zrobiono wyjątek.
Roche i jego ludzie zajmowali się już sprawą, gdy zniknęła dziewczynka numer cztery: Melisa była najstarsza, miała trzynaście lat. Jak w przypadku wszystkich dziewczynek w jej wieku także jej rodzice zakazali wychodzenia wieczorem, obawiając się, że mogłaby paść ofiarą maniaka, który terroryzował kraj. Zakaz ten zbiegł się jednak z dniem jej urodzin, a Melissa miała na ten wieczór inne plany. Wraz z koleżankami zaplanowała wymknięcie się z domu, żeby świętować urodziny w kręgielni. Zjawiły się tam wszystkie. Nie pokazała się tylko Melissa.
Rozpoczęto polowanie na potwora, często chaotycznie i improwizowane. Do działania ruszyli sąsiedzi, gotowi także dokonać samosądu. Policja ustawiła blokady na drogach. Zaczęto przeprowadzać dokładniejsze kontrole osobników skazanych w przeszłości albo podejrzanych o przestępstwa przeciwko nieletnim. Rodzice nie mieli odwagi pozwalać dzieciom na wyjście z domu nawet do szkoły. Wiele szkół zamknięto z powodu małej frekwencji. Ludzie opuszczali domy tylko wtedy, gdy było to absolutnie konieczne. W pewnych godzinach małe i duże miasta pustoszały.
Przez kilka dni nie było doniesień o nowych zniknięciach. Wielu zaczęło myśleć, że podjęte środki i zabezpieczenia odniosły skutek, pozbawiając maniaka odwagi. Mylili się. Porwanie piątej dziewczynki było najbardziej sensacyjne. Miała na imię Caroline i jedenaście lat. Została porwana z własnego łóżka, gdy spała w pokoju sąsiadującym z sypialnią rodziców, którzy niczego nie zauważyli. Pięć dziewczynek uprowadzonych w ciągu tygodnia. A potem siedemnaście dni spokoju. Aż do tej chwili. Aż do pięciu rąk zakopanych w ziemi. Debby. Anneke. Sabine. Melissa. Caroline. Od tej chwili było jasne, że nie chodzi o zwykłe zaginięcia.
Od samego początku wydawało się śledczym, że jest w tym jakiś „sens”. Pięć rąk zakopanych w ziemi. Członki. Bez ciał. Można by pomyśleć, że brak w tym logiki. Bez ciała nie ma twarzy. Bez twarzy nie ma konkretnych jednostek, nie ma osób. Nie można spojrzeć im w oczy. Nie można nawet stwierdzić, że są takie jak my. Ponieważ w istocie nie ma w tym niczego ludzkiego. Są tylko członki… Żadnego współczucia. Morderca pozostawił tylko strach i niepewność. Nie można poczuć litości dla tych małych ofiar. Chciał dać policjantom do zrozumienia, że nie żyją… Widzi w tym jakiś „sens”. Kiedy śledczy z ekipą kryminologów odkopywali ręce z masowego grobu tysiące ptaków w ciemnościach, zmuszonych było do krzyku wokół świateł bijących od zapalonych lamp, które nie miały się w tej godzinie pojawić. Śledczy nie widzieli tych ptaków, ale one obserwowały ich ze swoich gniazd. Czym one byłe? Symbolem? Zwyczajnym zjawiskiem? Nie, one także były ofiarami iluzji. A trzeba uważnie przyjrzeć się iluzjonistom: „czasami zło nas okłamuje, przybierając kształt najprostszych rzeczy”. Każdy seryjny morderca ma „plan”, precyzyjny szablon, który dostarcza mu satysfakcji, napawa dumą. Najtrudniejszym zadaniem dla śledczych jest zrozumieć tę jego wizję. Właśnie, dlatego przybył na miejsce zbrodni najbardziej doświadczony kryminolog profesor Goran. Został wezwany, aby odkrył to niewytłumaczalne zło, wykorzystując swoją wiedzę.
Jak wszyscy kryminolodzy, którzy pracowali dla policji, miał własne sposoby pracy. Doświadczenie podpowiadało mu, że po pierwsze, należy przypisać zbrodniarzowi jakieś cechy, aby nadać jego rozwodnionej i nieokreślonej sylwetce ludzki rys. Albowiem w obliczu tak okrutnego i bezinteresownego zła zawsze ma się skłonność do zapominania, że jego sprawca, podobnie jak ofiara, jest osobą, która często prowadzi normalne życie, ma pracę, a może nawet rodzinę i dzieci. Na poparcie tej tezy można przytoczyć akta śledczych, którzy podkreślali, że prawie za każdym razem, gdy aresztują seryjnego mordercę, jego sąsiedzi, domownicy i członkowie rodziny twardo lądują na ziemi. Określamy ich mianem potworów, ponieważ oceniamy ich, jako ludzi nam dalekich, chcemy, żeby byli „inni”. Tymczasem oni przypominają nas wszystkich i pod każdym względem. Wolimy jednak wykluczyć myśl, że ktoś podobny do nas jest zdolny do takich rzeczy. Służy to po części rozgrzeszeniu naszej natury. Antropolodzy nazywają to odpersonalizowaniem przestępcy i często jest to główna przeszkoda na drodze do identyfikacji seryjnego mordercy. Ponieważ człowiek ma słabe punkty i może zostać schwytany. A potwór nie.
Z tego powodu Goran zawsze wieszał na ścianie sali wykładowej czarno-białe zdjęcie dziecka, pucołowatego bobasa: bezbronne, ludzkie, małe. Jego studenci widywali je codziennie i w końcu przywiązywali się do tego obrazka. Gdy – mniej więcej w połowie semestru – ktoś zbierał się na odwagę, żeby zapytać, co to za dziecko, Goran rzucał im wyzwanie, żeby zgadli. Odpowiedzi były najróżniejsze i najbardziej fantastyczne. A jego bawiły miny, gdy wyjawiał im, że ten dzieciak to Adolf Hitler. W okresie powojennym nazistowski przywódca stał się w zbiorowej wyobraźni potworem i przez całe lata narody, które wyszły z wojny, jako zwycięzcy, sprzeciwiały się przedstawianiu innego jego obrazu. Dlatego nikt nie znał zdjęć Führera z okresu dzieciństwa. Potwór nie mógł być kiedyś dzieckiem, nie mógł żywić uczuć innych niż nienawiść ani prowadzić życia podobnego do egzystencji swoich rówieśników, którzy później mieli stać się jego ofiarami. Wiele osób rozumie „humanizowanie” Hitlera, jako „usprawiedliwianie” go. Tymczasem społeczeństwo pragnie, aby skrajne zło nie znalazło wytłumaczenia ani zrozumienia. A tego rodzaju próba oznacza poszukiwanie jakiegoś usprawiedliwienia również dla niego.
Kiedy trwają poszukiwania zaginionych dziewczynek liczy się chociażby na mały trop, który pozwoli pchnąć trudne śledztwo do przodu. Mila Vasquez, która specjalizuje się w odnajdywaniu dzieci zauważyła, że dziewczynki zostały porwane z rodzin o różnej pozycji społecznej, o zróżnicowanych dochodach i poziomie życia. Spostrzegła, że rodzice zaginionych dziewczynek mają tylko jedno dziecko, kobiety były grubo po czterdziestce, biologicznie pozbawione nadziei na nową ciążę. Małżonkowie zaginionych dzieci będą musieli pamiętać o tym, co im zrobił, do końca swoich dni. Morderca powiększył ich ból, zabierając przyszłość. Pozbawił ich możliwości przeniesienia pamięci o sobie na przyszłe lata, przeżycia własnej śmierci… I cieszył się tym. To nagroda za jego sadyzm, źródło jego rozkoszy.
Z literatury na temat seryjnych morderców, łącznie z filmowym opracowaniem ich sylwetek, wiadomo, że seryjny morderca zawsze stara się znaczyć swoją drogę, pozostawiając śledczym kilka ścieżek, którymi mogą podążać… Każdy pozostawiony znak możne określać pewien modus operandi. Zanim morderca zacznie szukać przedmiotu swego pożądania w realnym świecie, przez długi czas tylko go sobie wyobraża. Wiemy, że wewnętrzny świat seryjnego zabójcy jest kłębowiskiem bodźców i napięć, ale kiedy jego wnętrze nie może już go pomieścić, nieuchronnie następuje przejście do działania. Życie wewnętrzne, jego urojenia biorą w końcu górę nad życiem realnym. To wtedy seryjny morderca zaczyna modelować rzeczywistość, która go otacza, według swoich wyobrażeń. W książce „Zaklinacz” Donato Carissi oparł myślenie mordercy na karze, nie wybierał dziewczynek, ale ich rodziny. Jego prawdziwym celem byli rodzice, którzy postanowili mieć tylko jedno dziecko. Chciał ich ukarać za egoizm…
Powieść od początku nie pozostawia wątpliwości, że jest przemyślana w najdrobniejszych szczegółach. Carissi korzysta z kilku form narracji, aby urozmaicić treść, stąd też poza klasycznym śledzeniem poczynań detektywów przytaczanie raportów czy strategia punktowego uzupełniania psychologii mordercy – w myśl koncepcji niejawnego, urywanego pisania o nim, czasem wchodzenia w przestrzeń zbrodni niebezpiecznie blisko, poniekąd towarzyszenia sprawcy w ukartowanej po mistrzowsku grze. Jedyny minus, na który natrafiłem podczas czytania „Zaklinacza” jest rozdział (na szczęście krótki) poświęcony medium zakonnicy w celu osiągnięcia przełomu w śledztwie. Kryminolodzy powinni bardziej polegać na empirycznych dowodach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz