28 grudnia 2023

Wariacje pocztowe

 

„Wariacje pocztowe”

Kazimierz Brandys

Autor/ Prozaik i eseista. Urodził się 27 października 1916 roku w Łodzi, zmarł 11 marca 2000 w Paryżu. Kazimierz Brandys pochodził z inteligenckiej rodziny pochodzenia żydowskiego zasymilowanej w Polsce. Dużą popularnością cieszyła się powieść Brandysa „Miasto niepokonane" (1946) z heroiczną tonacją obrazu życia okupowanej Warszawy. W trylogii „Między wojnami": „Samson", 1948 (ekranizacja Andrzeja Wajdy w 1961 roku); „Antygona", 1948; „Troja, miasto otwarte", 1949; „Człowiek nie umiera", 1951), pisarz odzwierciedlił pokolenie mieszczańskich inteligentów czasów II Rzeczypospolitej, okupacji niemieckiej i w okresie powojennym.

Tytuł oryginału/ pl „Wariacje pocztowe”

Tematyka/ Autor dokonuje rozrachunku z przeszłością naszego narodu. Książka, wydana w 1972 roku, była reakcją Brandysa na model Polaka patrioty, który jest dumny ze swojej historii. Dlatego nie brakuje tu groteski i komizmu, ale także ponurych opisów. Co ciekawe, synowie są niezrozumiani przez ojców, a gdy sami stają się ojcami, nie rozumieją swoich synów. W dodatku w ich listach pojawia się wiele razy motyw choroby psychicznej. O polskości i innych demonach – tak można by spróbować określić tematykę tej powieści. Nie jest to przedstawiona w obrazkach historia Polski - we wszystkich swoich upadkach   i   nielicznych   wzlotach.   Konfederacje,   powstania, konspiracje,   wojny,   emigracje   wszystko   to   istnieje   tu   niejako   na marginesie, odbija   się   na   egzystencji,   na   podejmowanych życiowych wyborach, lecz nie działanie stoi w centrum zainteresowania, ale odpowiedzialność za nie.

Główny motyw/ Przygody i perypetie rodzinne, jakie zdarzyły się w obrębie jednej rodziny są zaskakujące. Jeden z rodu Zbierskich musiał tańczyć z małpą przed wezyrem, inny upiekł i zjadł własną nogę podczas kampanii napoleońskiej. Pozostawiony na pastwę losu, nie ma wyjścia. Targają nim rozterki moralne, zadaje sobie pytanie, czy jest zwierzęciem, czy zasługuje na miano człowieka. Próbuje tego dociec poprzez wiarę w Boga... Jeszcze inny popełnił „grzech ciężki” z małpą, z którą zamknięto go w klatce. Śmieszność i nierealność niektórych wydarzeń zawsze łączy się jednak z refleksją na temat Polski, jej historii i losów przyszłych pokoleń.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Więcej ciemna jest ciemność w cudzym kraju niżeli najciemniejsza w własnym (…)”.

(…) bo ludzki sposób na świat przychodzenia jest jeden (…)”.

„Z niewiadomości to wesele, bo nie wie wesoły człowiek, jak nędznie upaść może”.

„(…) przyjdzie potrzeba, ożenisz się z małpą, przyjdzie potrzeba, zagryziesz człeka”.

„Twarzom się przyjrzyj, miłości w nich nie znajdziesz. Tak, w kościołach się modlą, lecz o co? O interes własny. Robaczywa to wiara, nie trzeba jej Boga”.

„Każdy ze śmiertelnych ma w swym ręku nić, co go z labiryntu ciemności wywieść może. Wszakże niewidzialna to nić, łacno ją zgubić w mroku”.

„Na czyim wózku jedziesz, tego piosenkę musisz śpiewać (…)”.

„(…) albowiem im niżej pada człowiek, tym niższe miewa ideje i w prawdziwej mizerii ludzkość jego staje się bydlęcą”.

„Można Bogiem prawie zostać, można też i przestać być człowiekiem”.

„Bo bywa i tak, że niegodziwy postępek trafia się człowiekowi, jak głodnemu chleb”.

„Przeźroczyste dźwigamy łańcuchy i przeźroczyście się nimi opasamy, gardła sobie wzajem przeźroczyście dławiąc (…)”.

„Taką widać musi być nasza dola, że coś we świecie o nas wiedzą, a dobrze nic nie wiedzą”.

„Jużci skutek niewoli nie ubezwolnienie jest tylko, ale też wścieklizna, garb karli i waryjactwo”.

„Bo co jest być Polakiem, to nałóg jak inne choroby”.

„Dziś łotr, by móc być łotrem, znajduje wszelkie argumenta, stoi za nim urządzenie socjalne i ucywilizowana bestialskość”.

„Oni się czują nowym rządem dusz, lecz w dusze nie zaglądają”.

„Cóż, sny bywają rozmaite. Jedni śnią czyn i ofiarę, drugim się przyśni grzybobranie w lesie, innym bodaj nienawiść do kogo lub strach przed szkolną dwóją z geografii. Tobie się śnił testament”.

„Nikt, najsilniejszy wolą, nie zdoła przeskoczyć przez strugę, gdy to struga krwi niewinnej”.

„Jak to się stać mogło, że z Cydów i Rolandów narodził się podwórkowy Hamlet, a Waligóry wydały na świat miejskiego gryzonia?”.

„Trzeba samemu, bez pomocy Boga i Szatana, wyrzeźbić z Chaosu swą tajemnicę (…)”.

„(…) bo u nas ludzie są takimi mistrzami w symulacji uczuć, gdy chodzi o cele ideowe, że w szczerą ideę nikt nie wierzy”.

„Mój drogi, ja czasy niewoli pamiętam i mogę Ci powiedzieć, iż w niewoli jest pewna wygoda, leżąca w braku odpowiedzialności”.

„(…) Mussolini w 10 lat przerobił Lazzaronów na Rzymian. A taką siłą może być dla Polaków idea wegetarianizmu”.

„U nas drobniutki pryszczyk rozdyma się nieraz do ogromu wrzodu, z czego następnie urastają potworne wieże Babel, istotne burdele kłótni i gadania – w szwargotach zaś prym wiodą redakcje gazet”.

„Wszystko szło w kierunku przeze mnie nie zaplanowanym, a teraz jeszcze mieszali mi się w interes politycy, księża i pijaczki. Polski bigos! Wódeczność, groch z kapustą i kadzidło, nie licząc kiełbasy wyborczej, bo tej aromat już zwietrzał”.

„U nas gdy zaczyna się gadać o krwi, możesz być pewien że krew się poleje. A nigdy nie wiadomo czyja”.

„Przed sobą nikt nie jest strzeżony, bo wierz mi, każdy w sobie nosi jakąś godzinę czy dzień, co po latach wystarczą, by poczuł się winny cudzego ukamieniowania”.

„Od moru gnijemy, od ognia, od kłamstwa i obojętności”.

„Mam zasadę nie polemizować z gradobiciem (…)”.

„Opinia publiczna natomiast to odwet warzyw na owocach (…)”.

„Wojna to również przerwa w obojętności”.

„Nie ma nic gorszego niż powtarzać sobie: tragedia istnienia. Przodkowie nasi byli nieszczęśliwi, kiedy bolały ich zęby. Cierpieli także z powodu niewoli. Ból zębów i niewola to są przyczyny ziemskie. Człowiek cierpi wtedy na skutek czegoś, co może przeminąć. Nie należy mówić: Bóg jest winien. Trzeba mówić: cesarz jest winien, dentysta jest winien, albo ja idiota jestem winien”.

„Sprawy na ziemi rozważać w kategoriach wyłącznie historycznych albo wyłącznie etycznych – nie potrafię”.

    

Celowe lub nieświadome wymazanie przez Polaków różnych wydarzeń historycznych uniemożliwia uzyskanie samoświadomości przez klasę średnią, najsilniejszą teraz klasę społeczeństwa. Nie wiedząc, skąd się wzięła, więcej, mając nieczyste sumienie w związku z zatartym wspomnieniem przemocy, której zawdzięcza swoja genezę – ta nowa, potężna siła unika jasnego określania swojej tożsamości. Pławi się w nostalgicznych rojeniach na temat swojej pseudoszlacheckiej przeszłości, na temat dworków i hektarów, powstań i cmentarzy, albo „odlatuje” jak napisał profesor Andrzej Leder „ku jakimś hiperglobalnym wzorcom, czego znakomitym przykładem jest zawrotna kariera, jaką w warstwie mieszczańskiej  zrobiło spożywanie sushi”. Unikając jednak wzięcia kulturowej oraz ideowej odpowiedzialności za siebie i innych, adekwatnie do społecznej roli, którą odgrywa, i polityczne siły, którą reprezentuje, nowe mieszczaństwo unika wejścia w życie publiczne jako świadomy siebie podmiot polityczny. Patriotyzm to nie tylko szacunek i miłość do tradycji, lecz również nieubłagana selekcja elementów tej tradycji, obowiązek intelektualnego wysiłku. Wina za fałszywą ocenę przeszłości, za utrwalanie fałszywych moralnie mitów narodowych, za służące megalomanii narodowej przemilczanie ciemnych plam własnej historii jest zapewne mniejsza z moralnego punktu widzenia niż wyrządzanie zła bliźnim, lecz przecież jest źródłem dzisiejszego zła i zła przyszłego.

W „Wariacjach pocztowych” jedyna bezpośrednia refleksja nad historią pojawia się w wypowiedzi ostatniego z Zabierskich — Zyndrama, który obserwując kręcenie filmu o wojnie, mówi: „przeszłość się dziedziczy w postaci wspólnej nieprawdy dla powszechnego użytku. Moment stawania się historii jest zwykle lekkomyślny. W przeszłości nie byłem majorem, ale oni dostali naszą przeszłość jako scenariusz z nami w roli majorów. I w tej liczbie mnogiej jest już manipulacja historii. Powstanie film — ja umrę. I ze mną odejdzie moja prawda pojedyncza”. Słowa te można uznać za kluczowe w powieści. „Wariacje pocztowe” są polemiką z oficjalną wersją Historii, obroną „prawdy pojedynczej”, która ginie w procesie dziejowym. Ta prawda pojedyncza zostaje przekazana w długich, osobistych listach-testamentach pisanych przez ojców do synów i przez synów do ojców — przez całe 200 lat, od czasów konfederacji barskiej (1770) do pomarcowych represji (1970). Siedmiu bohaterów „Wariacji pocztowych”, przedstawicieli rodu Zabierskich, to zwykli „szeregowcy”, uczestnicy powstań i walk narodowowyzwoleńczych (konfederacja barska, kampania napoleońska, powstania 1830, 1863), emigranci i sybiracy, o czym informują nagłówki listów (daty, miejsca, adresy). Jednak przedmiotem ich refleksji nie są bynajmniej dzieje narodowe, ale osobiste, często dramatyczne przeżycia i przemyślenia, które pragną przekazać potomkom. Są to przeważnie problemy egzystencjalne i etyczne: granice człowieczeństwa, moralność ludzka w sytuacji skrajnego zagrożenia, człowiek w konflikcie między naturą a normami obowiązującymi w społeczeństwie (przypadek Jakuba i Seweryna), jednostka a grupa ludzka (Jan Nepomucen), osobiste perypetie miłosne (Julian), dewiacje i fiksacje Zabierskich (Michał, Jan Nepomucen). Historia narodowa kształtuje biografie, ale prawda pojedyncza wykracza ponad historię, jest prawdą ogólnoludzką i ponadczasową.

            „Wariacje pocztowe” to powieść w listach, która pokazuje przemiany stylu, języka, obyczajów w przeciągu 200 lat, ale przede wszystkim sugeruje, że prawda pojedyncza jest nieprzekazywalna. Wiedza o ojcach w żaden sposób nie wpływa na synów, nie zmienia ich życia, nie zostaje przekazana dalej ani utrwalona. Zyndram czyta historię Marii Sochnackiej i nie wie (lub nie pamięta), że wmieszany w nią był jego rodzony ojciec i wuj. Ze strzępów i okruchów prawdy pojedynczej tworzą się mity i plotki (sprawa Michała). One fałszują prawdę, ale zapewniają ciągłość tradycji.

„Wariacje pocztowe” w ten lub inny sposób dotykają większości najważniejszych dla Polski wydarzeń z ostatnich dwóch stuleci, powieść nie jest jednak zbeletryzowaną lekcją narodowej historii, zwłaszcza historii rozumianej jako obiektywnej prawdy dziejów, dającej się ująć w naukowej narracji. Historia u Brandysa bowiem to z jednej strony losy jednostek, uwikłane w niejasne układy okoliczności zewnętrznych, z drugiej zaś — opowieść o tym, co dawne, czyli podatny na rozmaite interpretacje i odkształcenia zespół przekonań na temat przeszłości, który wprawdzie pełni wobec minionych zdarzeń funkcję porządkującą i wskazuje ich sens, ale właśnie, dlatego więcej mówi o teraźniejszości historiografa niż o rekonstruowanym przebiegu faktów. Charakterystyczne, że jako medium takiego rozumienia historii wybrał Brandys właśnie list — formę maksymalnie osadzoną w teraźniejszości i bardzo osobistą, a zarazem nastawioną na kreowanie własnego wizerunku w oczach adresata. Prezentacja źródeł i ich wzajemnego dialogu (w „Wariacjach…” wiele się dzieje między poszczególnymi elementami fikcyjnego zbioru listów) zastąpiła tutaj porządkującą i interpretującą narrację historyczną. Taka forma literacka to jawny wyraz nieufności pisarza do „prawdy powszechnej”, podporządkowującej sobie prawdę indywidualną.


Surowe, nieczytelne oblicze dziejów zwrócone ku ich uczestnikom zmusza kolejnych Zabierskich do stawiania sobie pytań o własną tożsamość, o relacje z macierzystą zbiorowością, o granice wolności i konieczności, wreszcie o istotę człowieczeństwa. Powtarzanie się, co pokolenie podobnego wzorca egzystencjalnego sugeruje brak ciągłości między biografiami ojców i synów, niemożliwość przekazywania i kumulowania doświadczeń. Jednak losy bohaterów oglądane z perspektywy czytelnika układają się nie tylko w niezmienny model kondycji ludzkiej, lecz także w dynamiczny obraz ewolucji polskiej warstwy szlacheckiej, która dzięki osobistemu zaangażowaniu w sprawy narodowe, żywotności i mobilności (zazwyczaj wymuszonej przez sytuację, a nie wynikłej z temperamentu) stopniowo przekształca się w nowoczesną inteligencję. W powieściowym opisie tego procesu ważną, chociaż niewyeksponowaną rolę odgrywają koligacje Zabierskich z rodzinami o mniej słowiańsko brzmiących nazwiskach: z Hirszkowiczami, Tylmanami, Heftmanami. Dla cywilizacyjnego wątku „Wariacji pocztowych”, który streszcza się w zdaniu: „krew pomieszana wzbogaca się przez sny obce”, istotne jest zarówno to, że jeden z bohaterów żeni się z pół-Żydówką, a pół-Kreolką, jak i to, że na całym rodzie ciąży fantastyczna plotka o spokrewnieniu z małpami — groteskowy pogłos teorii Darwina i zoofilskich przygód któregoś z przodków w tureckiej niewoli. Dwudziestowieczny inteligent i artysta, owoc tego mieszanego rodowodu, nosi w utworze miano, które jest znanym nam już anagramem nazwiska autora: Zyndram Zabierski.

Poszczególne pary listów datowane są na lata: 1770, 1799, 1833, 1867, 1900, 1932, 1970, które pełnią zarazem funkcję tytułów rozdziałów powieści Brandysa. Znajduje tu odzwierciedlenie „mechanizm adaptacji ludzi różnych pokoleń do nowych wzorów”, wprowadzanych przez kolejne epoki. Polega to na pielęgnowaniu wartości rodzinnych, jako ostoi polskości: Zabierscy „zmieniają się... i pozostają ci sami”. Pozbawieni własnego państwa poszukują pomocy i zrozumienia w rodzinie, gdzie struktura władzy opiera się na instancji rodzicielskiej. To ojcowie racjonalizują sytuację. Jako realizatorzy strategii patriarchów czynią przy sposobności zadość ekspiacji za odgrywaną w młodości rolę syna marnotrawnego.

Sztuka konwersacji epistolarnej w „Wariacjach pocztowych” to nie tylko wymiana myśli z adresatem, również rozmowa ze sobą, bo - jak czytamy - „Bóg wie, czy ten rękopis Cię dojdzie, lecz ja i do siebie go piszę i ze sobą się sądzę”. Koncentracja na „faktach wewnętrznych” powoduje, że list zaczyna pełnić rolę dziennika intymnego. Staje się aktem autopsychoterapii, i to nawet ekshibicjonistycznym, gdy mowa na przykład o rozterkach moralnych, wywołanych rozpamiętywaniem okoliczności spółkowania z małpą w klatce, pamięcią o zjedzeniu własnej amputowanej nogi, zawiedzioną miłością do urodziwej panny w powstańczym mundurze, która okazała się... mężczyzną, czy - w innym jeszcze przypadku - nieudaną próbą samobójstwa w rezultacie miłosnego zawodu. I choć owe drastyczne sytuacje nie gwarantują Zabierskim miejsca w historii, to przecież odczuwają oni potrzebę określenia własnego miejsca w dziejach. Wyraziście ilustrują to losy Jana Nepomucena Zabierskiego, zaznającego ostracyzmu ze strony współtowarzyszy emigracyjnej niedoli. W celu podporządkowania sobie niepokornej jednostki grupa emigrantów manipuluje narodową tradycją. Wywołuje to pusty śmiech Jana Nepomucena i pogłębia jego wewnętrzną pustkę. Klęska, która go spotyka, ma podwójny wymiar - ani nie jest on w stanie zintegrować się z grupą „brukselczyków”, ani też nie potrafi jej opuścić z własnej woli. „Żółć do mnie hypokryty mają, żółć patryjotyczną, o to żem śmiał nie razem z nimi w Bruxelii za Ojczyznę cierpieć”, „A Nepomucek tatkowy nie klęknął, czyli nie dość uklęknął albo li-tylko przyklęknął. Aj, bieda! Bo oni tasiemką mierzą, czy przy uklęknieniu głowa należycie schylona do posadzki, gdy zaś nieco odstaje, krzyczą: on nie nasz! Nie z nami! I przygniatają ręką albo i siędą na łbie, dusząc zadem”. Taki to ironiczny wydźwięk zyskuje „uwięzienie” w polskości. Temu, co zbiorowe, przeciwstawione więc zostaje to, co indywidualne. Konflikt indywidualnego ze zbiorowym ujawnia się zresztą we wszystkich listach. Świadomość i zachowanie jednostki okazuje się w końcu lepiej umotywowane. Tym samym uwydatnione zostaje znaczenie opozycji między kultywowaniem tradycji a koniecznością jej weryfikacji - przede wszystkim z indywidualnego punktu widzenia.

Odpowiedzialnością za sytuację egzystencjalną Zabierscy obarczają m. in. diabła oraz głęboko tkwiące w człowieku „diabelskie pierwiastki”. O udziale diabła traktuje każdy bez mała list, począwszy od facecji o przyczynach bólu zęba Prota Zabierskiego, protoplasty rodu. Ukazana za pomocą niewyszukanych środków stylistycznych przypadłość owa daje asumpt do rozważań religijnych, zwieńczonych sentencją: „Dyabeł mnie przy jedzeniu wlazł w gębę i stamtąd zaprawia z żydowska po lutersku moją animam christianam”. Wiekuista i bolesna jak – niestety – jej dawca i włodarz, jak Demiurg. Jak ów posępny animator Annuszki z powieść Michaiła Bułhakowa „Mistrz i Małgorzata”, która rozlała olej. Jak jej rzekomo niebiański lub diabelski, rzekomo dobry i rzekomo sprawiedliwy „macher”. I dawca początku z jego zawsze złym zakończeniem. U Bułhakowa był to rozlany olej, u Brandysa bolący ząb. Szczegóły nie są zresztą ważne, ważny jest plan ogólny, ważny zamiar.

W tym momencie przypomniał mi się tekst Jana Józefa Lipskiego pt. „Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy”. Uwagi o megalomani narodowej i ksenofobii Polaków, w którym autor zawarł oto takie słowa na temat książki Kazimierza Brandysa: „Ojczyźniano-patriotycznej frazeologii w prasie oficjalnej towarzyszy od wielu już lat nagonka na tych, którzy ośmielają się psuć malowanki i panoramki dla głuptasków. Utkwił mi w pamięci szczególnie atak na >Wariacje pocztowe< Kazimierza Brandysa. Jest to jedna z najambitniejszych i najmądrzejszych książek tego autora. Cała sfora bardzo „patriotycznych” dziennikarzy i krytyków rzuciła się na niego, jako na tego, który ośmiesza i wyszydza naszą przeszłość. Było to zdumiewające. Brandys w sposób przejmujący przedstawił los jednej polskiej rodziny, która w każdym kolejnym pokoleniu zrywa się wraz z narodem do walki o niepodległość ojczyzny - i w każdym pokoleniu ponosi klęskę, strącającą pokonanych na dno nędzy, wykolejającą społecznie i psychicznie. Taka właśnie jest tragiczna prawda o losie, jeśli nie całego narodu, to przynajmniej elity, niosącej w sobie jego samoświadomość. Czytałem tę powieść tak, jak czyta się relacje historyków o kolejnych klęskach narodowych; prawie byłem chory podczas lektury, jeszcze raz przeżywałem tragizm naszych dziejów. I potem dowiaduję się, że autor >Wariacji pocztowych< ośmiesza i wyszydza. To zależy, jakie kto ma poczucie humoru i jakiego obszaru ono dotyczy”.

Zbiorową pamięć wypełnia nie tyle prawda historyczna, ile mityczna opowieść o dawnych przewagach lub cierpieniach. Pamięć wygrywa z historią. W bliższych nam czasach mity polityczne uważano – jak Karol Marks – za formę fałszywej świadomości lub – jak Roland Barthes – za pole bitwy o panowanie nad zbiorową wyobraźnią. Żaden IPN nie poradzi sobie z pamięcią narodową. Co prawda władcy budują piramidy, łuki triumfalne czy tylko przejmują archiwa, by następnym pokoleniom narzucić własną wizję historii. Jednak pamięć zawsze wymykała się im spod kontroli. W narodowych mitach dawne triumfy mają takie same znaczenie jak klęski. Między dwoma mieczami spod Grunwaldu i kotwicą z Powstania Warszawskiego nie ma większej różnicy. Są uświęconym symbolem walki z wrogiem dziedzicznym. Ale mity narodowe nie są wieczne, choć ich symbole są wykute w granicie, odlane w spiżu, zapisane na pergaminach lub taśmie filmowej. Kostnieją i obumierają, gdy państwo czyni z nich dogmat obwarowany cenzurą i represjami wobec dysydentów. I odżywają, gdy mogą być wciąż na nowo odkrywane i interpretowane, gdy pobudzają do sporu. Śmieszność i nierealność niektórych wydarzeń opisanych w „Wariacjach pocztowych” zawsze łączy się jednak z refleksją na temat Polski, wydarzeń historycznych, jakie ją spotykają i losów przyszłych pokoleń. Oto jedna z ocen naszego narodu: „U nas drobniutki pryszczyk rozdyma się naraz do ogromu wrzodu, z czego następnie urastają potworne wieże Babel, istne burdele kłótni i gadania [...]”. Pytanie, jakie stawia autor w swoim dziele brzmi: czy Polacy umieją poradzić sobie z bagażem romantycznej tradycji, zesłańców, z całą mitologią powstańczą? Nie odpowiada na to pytanie wprost, jednak dokładna lektura przyniesie czytelnikowi autorską odpowiedź. Książka nie podobała się ówczesnym krytykom. Zarzucali autorowi mieszanie się do spraw Polski, twierdzili, że Żyd nie będzie pouczał Polaków o historii narodu. Opinie te nie zniszczyły ważnego dla polskiej literatury dzieła. Po tej wspaniałej, ale jakże trudnej lekturze zadałem sobie pytanie: czy dałoby się napisać dalszy ciąg listowej historii dotyczącej wydarzeń współczesnych? Myślę, że tak i nie byłby on za bardzo optymistyczny.

 

 

30 października 2023

Absalomie, Absalomie...

 

„Absalomie, Absalomie...”

William Faulkner

Autor/ Urodzony 25 września 1897 roku w USA (New Albany). Życie Faulknera związane było z amerykańskim Południem, a bogata twórczość pisarza była literacką rekonstrukcją jego dziejów od czasów wojny secesyjnej po współczesność. Twórczość Faulknera uchodzi za stawiającą czytelnikowi wysokie wymagania. Jest on uznawany za jednego z najważniejszych amerykańskich pisarzy. Utwory Amerykanina, o sporej głębi emocjonalnej i często dotyczące konfliktów psychologicznych, cechują się długimi zdaniami i wyszukanym tokiem narracji – w przeciwieństwie do dzieł długoletniego rywala Faulknera, Ernesta Hemingwaya, znanego z oszczędnego w wyrazie, wręcz minimalistycznego stylu. Niektórzy uznają Faulknera za jedynego prawdziwego amerykańskiego reprezentanta prozy modernistycznej lat 30., stawiając go w jednym szeregu z Jamesem Joyce'em, Virginią Woolf i Marcelem Proustem. Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w 1949.

Tłumaczenie/ Zofia Kierszys

Tytuł oryginału/ an-us „Absalom, Absalom!”

Tematyka/ „Absalomie, Absalomie...” to dzieło uważane przez krytyków za największe osiągnięcie w twórczości Faulknera. Historia Thomasa Sutpena została osadzona w pejzażach wiejskich i krajobrazie wielkich plantacji. Opowiada się ją pięć razy w latach 1835-1910 (gdy bohater odpoczywa po pościgu za zbiegłą grupą niewolników wraz z francuskim architektem). Autor wypowiada się na temat swoich przodków w sposób niekorzystny dla nich, mimo że zamożność jego okolicy nadal zależy  od czarnych pracowników (skrępowanych długami, a nie dzierżawczym niewolnictwem), co wyjaśnia konstrukcję tej niewątpliwie jednej z największych modernistycznych powieści.

Główny motyw/ Powieść Faulknera, uchodzi za najlepszą w jego twórczości i zwieńczenie cyklu rozgrywającego się w hrabstwie Yoknapatawpha na Południu Stanów Zjednoczonych. Mimo swego starotestamentowego tytułu bardziej kojarzy się z antyczną tragedią. Żądza bogactwa, kazirodcze uczucie, nie znające hamulców pragnienie posiadania męskiego potomka, bratobójstwo to tylko niektóre z motywów, które dają się zauważyć bez większego wysiłku a nadających się na temat dla któregoś z wielkich tragików. I oczywiście pycha poprzedzająca upadek - by nawiązać do biblijnej opowieści o synu króla Dawida.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) jak wiadomo wywołane wspomnieniem zniewagi, spokojne, obojętne i już nieszkodliwe, powstałe z wiecznego snu zwycięskich prochów”.

„Przed laty myśmy tu na Południu zrobili z naszych kobiet damy. A potem przyszła wojna i z dam zrobiła widma: cóż nam dżentelmenom, pozostaje teraz innego, jak słuchać tych widm?”.

„(...) poza tym on właśnie wynurzył się tak jak ona z tej samej ofiary całopalnej (...)”.

„(...) sam Pan Bóg czuwał nad spełnieniem klątwy wiszącej nad rodziną, iżby ten kielich został wychylony aż do ostatniej kropli i osadu”.

„Przecież on już dał im życie: więc już dalej ich krzywdzić nie musi”.

„Czy też może kobiety nie są aż tak skomplikowane i po prostu uważają, że każdy ślub jest lepszy niż brak ślubu, a uroczysty ślub z łotrem jest lepszy niż cichy ślub ze świętym”.

„(...) jedynym towarzyszem i przyjacielem było, zdaje się, tylko własne sumienie (...)”.

„Bo może domy istotnie posiadają zdolność odczuwań, osobowość i charakter – cechy niekoniecznie nabyte od ludzi, którzy w nich oddychają czy oddychali, każdą myślą zespoleni z tymi cegłami i drewnem, bądź spłodzeni później w gotowych już ścianach przez kogoś, kto te ściany sobie zaplanował i postawił”.

„To byli też ludzie tak jak my... ofiary tak jak my, ale ofiary innych okoliczności...”.

„Ale któż może wiedzieć, dlaczego ranny pomimo szalonego bólu chce rozpaczliwie zachować ponad wszystkie inne zdrowe członki swego ciała właśnie tę rękę czy nogę, która jak mu wiadomo, trzeba amputować”.

„W istocie, może to jest kazirodztwem czystym i doskonałym: właśnie to, że brat uświadamiając sobie, że siostra musi utracić dziewictwo na dowód, że je w ogóle miała, sam je to dziewictwo odbiera w osobie szwagra, mężczyzny, którym sam by był, gdyby mógł stać się nim (...)”.

„(...) niewłaściwą rolę dostał do odegrania w tym okresie swego życia (...)”.

„Więc to na pewno Henry uwiódł Judith – właśnie Henry, a nie Bon: sam dając się uwieść, jednocześnie uwiódł i ją na odległość pomiędzy Oxford a Setką Sutpena (...)”.

„Otóż to: Judith, Bon, Henry, Sutpen – oni wszyscy. Oto oni, a przecież czegoś tu brak; są jak wzór chemiczny, ekshumowany z owej zapomnianej komody (...)”.

„(...) swoim purytańskim, prowincjonalnym umysłem uznał, że wszelka moralność stanęła na głowie i że wszelki honor zaginął. Bo to było miejsce stworzone dla rozkoszy, dla nieposkromionych i bezwstydnych zmysłów, dla nich i przez nie”.

„Przecież to nie nadaje nikomu żadnych praw nowych, nie odbiera nikomu żadnych jego praw starych – obrzęd [ślub, małżeństwo] bez znaczenia (...)”.

„(...) bo czyż mało to razy młodość przyjmuje katastrofę jako bezpośrednią ingerencję Opatrzności, mającą na celu wyłącznie rozwiązanie jakiegoś problemu osobistego, kiedy sama młodość rozwiązać go nie potrafi”.

„Bo, pani rozumie, człowiek wywiera sobą takie małe wrażenie na świecie. Rodzi się człowiek i próbuje wywrzeć wrażenie; sam nie wie dlaczego, ale wciąż i wciąż próbuje. Rodzi się jednak w tym samym czasie co mnóstwo innych ludzi, jest z nimi zespolony, więc te wszystkie jego próby są takie, jakby poruszał rękami i nogami przy pomocy sznurków jednocześnie przywiązanych do rąk i nóg innych. I tamci inni też próbują (...)”.

„Tak, śmialiśmy się, w ciągu tych czterech lat bowiem nauczyłem się przynajmniej tego, że śmiech wymaga pustego żołądka, ponieważ jedynie wtedy, gdy człowiek jest głodny albo się boi, może ze swego śmiechu wyciągnąć jakąś ostateczną kwintesencję, tak samo jak na czczo, wyciąga się ostateczną kwintesencję z alkoholu”.

„Bo sama miłość bez żadnej nadziei może umiera podobnie jak wiara, w której jest mało powodów do dumy, lecz miłość z wiarą przeżyje na pewno wszystkie morderstwa i głupotę wojny, by ze zhańbionych, od czci odsądzonych prochów ocalić choćby cząstkę zgasłego, bezpowrotnego urzeczenia serca”.

„Zdarzają się czasem pewne rzeczy, których i zmysły, i inteligencja przyjmować nie chcą, tak samo jak czasem żołądek nie chce wcale przyjąć czegoś, co podniebienie nasze już przyjęło (...)”.

„(...) nawet w deskach własnej trumny widzi swój bajeczny zamek Camelot, swój bajeczny ogród Carcassonne”.

„Bo w złym się zawsze kryje myśl praktyczna”.

„Bo chyba jest coś takiego w obłędzie, nawet w najbardziej diabelskim obłędzie, przed którym Szatan, widząc swoje dzieło, w grozie ucieka i na które Pan Bóg patrzy z litością...”.

„(...) bo są pewne rzeczy, na wypowiedzenie których trzy słowa są już  trzema słowami za dużo, a trzy tysiące słów są trzema tysiącami słów za mało (...)”.

„(...) wierzyłam, że w krwi obcego człowieka istnieje czar zwany przez nas bladym mianem >miłość<”.

„Nie tylko się nauczył, że istnieje różnica pomiędzy białymi a czarnymi, ale zaczynał już się dowiadywać, że istnieje również różnica pomiędzy białymi a białymi (...)”.

„(...) jak zwykle w krytycznych chwilach człowiek ucieka się do tego, co zna najlepiej. Morderca do morderstwa, złodziej do kradzieży, kłamczuch do kłamstwa”.

„(...) bo nawet ironia losu ma swoje granice (...)”.

„(...) już zdążył się nauczyć, ze istnieją tylko trzy rzeczy, i nic więcej – oddychanie, przyjemność i mrok”.

Po długim dojrzewaniu czytelniczym przytrafił mi się ostatnio zachwyt, na który czekałem kilka lat. Szukałem powieści, która mnie ,,przemieli", która przedefiniuje moje myślenie o literaturze, która wessie mnie i wyciśnie. Sięgałem po różne rzeczy, bardzo dobre i wielkie, które mimo to pozostawiały mnie obojętnym. I na wiosnę tego roku (2023) doświadczyłem olśnienia. Wpadłem na Faulknera i to było jak zderzenie z górą lodową. Po „Wściekłości i wrzasku” sięgnąłem po kolejne książki i od maja nie opuszczałem hrabstwa Yoknapatawpha: „Kiedy umieram”, „Światłość w sierpniu”, „Absalomie, Absalomie…”, „Zstąp, Mojżeszu”, „Zaścianek”… To jedna z największych przygód czytelniczych mojego życia i do dziś zachodzę w głowę, jak mogłem wcześniej Faulknera przegapić. Coś w latach licealnych, czego dziś nie pamiętam, musiało powstrzymać moją rękę, kiedy w antykwariacie sięgałem po „Absalomie, Absalomie…”.

Faulkner uwiódł mnie na wielu płaszczyznach, ale może zacznijmy od tej formalnej. W swoich największych powieściach eksperymentuje z formą, szukając nowych dróg opowiadania. U Faulknera widać natomiast pewien wyraźny zamysł: znaleźć nowe formy dla opowieści, móc dzięki ewoluowaniu powiedzieć więcej, inaczej, odsłonić to, co do tej pory było nieobecne w prozie, gdyż poza opowiedzianym i nazwanym. I dlatego chyba jego wpływ na późniejszych pisarzy był tak wielki. Marek Hłasko, wielbiciel twórczości noblisty, uważał go za współczesnego komentatora Biblii. Podkreślał jego największą obsesję: stosunek do bliźniego. Opisywany w powieściach region leży na Południu, a jego idea wywodzi się z rzeczywistego hrabstwa Lafayette w stanie Missisipi. „Stworzyłem własny kosmos - powiedział kiedyś Faulkner. - Mogę kierować tymi ludźmi jak Bóg, nie tylko w przestrzeni, ale też w czasie". Zasysające jak wir przetworzenia historii rodziny Sutpenów w „Absalomie, Absalomie…”, podawane w relacjach kolejnych narratorów i przechodzące od świadectwa do gry wyobraźni. To dziś robi wrażenie, myślę, że na początku lat trzydziestych XX wieku dla wielu musiało być szokiem.

 „Usłysz o Panie, moją modlitwę, przyjm moje błaganie w wierności swojej, wysłuchaj mnie w swej sprawiedliwości! Albowiem nieprzyjaciel mnie prześladuje: moje życie na ziemi powalił, pogrążył mnie w ciemnościach, jak dawno umarłych”, tymi słowami modlił się starotestamentowy Dawid ścigany przez swego syna Absaloma. Wszystkie kary boskie zapowiedziane przez proroka Natana spełniły się w stosunku do Dawida. Losy Absaloma stały się kanwą powieści „Absalomie, Absalomie”. To trzeci syn króla Dawida. W odwecie za gwałt na rodzonej siostrze, Tamar zamordował przyrodniego brata, Amnona. Później wkradł się w serca Izraelitów, ogłosił królem i przejął harem swojego ojca. Tylko cudem Dawid uniknął śmierci – wtedy Absalom zebrał wojsko i przegrał bitwę. Ratując się ucieczką na mule, zaplątał się w gałęziach dębu i zawisł w nich. Wiszącego zastali go słudzy Joaba. Ten ostatni, wbrew woli Dawida, osobiście wbił w królewskiego syna trzy oszczepy. Wiele elementów historii Thomasa Sutpena przypomina biblijną opowieść. Henry Sutpen, bohater powieści, podobnie jak syn Dawida, zabił swego przyrodniego brata, Bona, ponieważ ten zbliżył się do siostry Judyty. Charles Bon planował ożenić się z przyrodnią siostrą, aby się zemścić na swoim biologicznym ojcu za to, że ten nie chciał uznać go za syna. Pułkownik nie robi tego  tylko dlatego, że w Charlesie jest kropla czarnej krwi. Dowiedział się o tym po jego urodzeniu, następnie uznał, że został oszukany i porzucił jego matkę.

Ale i Henry też nie jest bez winy. Pogodził się z tym, że jego siostra zostanie żoną Bona: „przecież królowie się tak żenią”, ale nie mógł znieść myśli, że wyjdzie ona za człowieka niezupełnie czystej rasy. Dlatego zabił swojego przyrodniego brata ze strony ojca. Sutpen dobrze o tym wiedział, kiedy odkrył przed Henrym nieczystość rasy swego pierworodnego syna. A ten był mu potrzebny oczywiście z powodu próżności. Ale pyszałkowatość to jeszcze nie wszystko. Człowiek powinien kochać podmiot swego uwielbienia, to z czego może być dumny. Mógł przecież usynowić dziecko, ale to mu nie wystarczało. Uważał, że syn musi być jego dzieckiem, będzie z niego dumny, jeśli będzie zrodzony z jego krwi.

Rosa Coldfield, szwagierka Sutpena, mówi o mężu swojej starszej siostry: „Owszem, jest to łotr, ale zarazem omylny śmiertelnik, raczej wywołujący litość niż trwogę”. Według niej trzeba go raczej żałować. Nie jest zboczonym człowiekiem. Jest amoralny, okrutny, absolutnie egocentryczny. Starego pułkownika trzeba żałować. Tak jak należy żałować każdego, kto ignoruje człowieka, kto nie wierzy, że należy do rodzaju ludzkiego. A Sutpen nie wierzy. Jego zamiarem jest otrzymać to, czego chce, tylko dlatego, że jest dostatecznie silny. Rosa uważa, że tacy ludzie wcześniej lub później giną, ponieważ człowiek powinien należeć do rodziny ludzkiej. Powinien nieść swoją odpowiedzialność za nią. Sutpena określa się jako demona, a jednocześnie nie można mu odmówić uroku: jest silnym, odważnym mężczyzną. Dziadek Quentina to jego jedyny przyjaciel wśród arystokratów, którzy przyjeżdżali do Sotni Sutpena na polowanie; wyraża się o nim pozytywnie: „on nie był zły”, a „cały kłopot Sutpena to była jego niewinność”. Stary Quentin przyjaźni się z Thomasem, bierze udział z innymi arystokratami w polowaniu w jego Sotni. Widzi w nim niewinność ducha. 


Sutpen marzył, że na jego ganku pojawi się biedny chłopczyk, taki, jakim sam kiedyś był, ale, w odróżnieniu od niego, nikt tego chłopca nie przegoni sprzed drzwi. Ten chłopak nie zazna biedy. W czymś jest podobny do Dawida, ale on jest Absalomem. Faulkner udowadnia to, opisując, jak Sutpen przez linie frontu z daleka na furgonetce przywozi olbrzymią marmurową płytę nagrobkową – podobnie jak Absalom jeszcze za swego życia zbudował sobie grobowiec w Dolinie Królewskiej. Tłumaczył sobie: ,,Nie mam syna, który by upamiętnił moje imię." Pomnik nazwał swoim imieniem. Jeszcze do dziś nazywa się go „Ręką Absaloma” (2 Księga Samuela 18:18).

„Absalomie, Absalomie...” ukazuje zapaść moralną Południa, skalę jej rozpaczy, miłości i nienawiści. Amerykańskie Południe przedstawione jest na przestrzeni wieku od 1807 roku, a więc od pojawienia się Thomasa Sutpena, do 1910 roku, kiedy Quentin Compson otrzymał od ojca wiadomość o śmierci Miss Rosy, siostry Ellen, drugiej żony Thomasa Sutpena. Akcja dzieje się wstecz. Wszystko już się stało i po siedemdziesięciu oraz czterdziestu pięciu latach dowiadujemy się wraz z Quentinem Compsonem, czym było Południe i kim byli Sutpenowie. Poznajemy przestrzeń i bohaterów wtedy, kiedy z Południa, z Sutpenów i z ich domu zostały tylko prochy i zgliszcza. Quentin Compson, student Harvardu, na kilka miesięcy przed samobójstwem (popełnia je w książce „Wściekłość i wrzask”) opowiada w taki sposób o Południu i Sutpenach przyjacielowi, Kanadyjczykowi Shreve Mac Cannonowi, że ten na końcu zapyta: „A teraz chcę, żebyś mi powiedział jeszcze tylko jedno. Dlaczego ty czujesz taką nienawiść do Południa?”.

Dramat miłości kazirodczej, kazirasowej Faulkner ukazał w „Absalomie, Absalomie...” w skali antycznej. Charles Bon, syn Thomasa Sutpena z Kreolką, zapomnianą i porzuconą, zjawił się w domu rodzica, pokochał i zdobył miłość Judyty. Nieświadomość była funkcją przypadku. Gdy ojciec odkrył tajemnicę, nie tylko swoich związków rodowych z Charlesem, ile tajemnicę krwi, koloru krwi, wyrok zapadł. Wróciwszy z wojny secesyjnej, towarzysze broni tej samej sprawy stanęli naprzeciw siebie jak wrogowie. Henry zabija Charlesa i wszystko w mrok się zapada. Umiera Judyta, ginie Henry, ogień trawi dom i po całym rodzie Sutpenów został jedynie ślad: zidiociały Jim Bond, czarny wnuk Charlesa. „Myślę, że z czasem – mówi Shreve Mac Cannon – ci Jimowie Bondowie zdobędą całą zachodnią półkulę. Oczywiście to się stanie niezupełnie w naszych czasach i, oczywiście, kiedy oni się rozprzestrzenią ku biegunom, to na pewno zbieleją jak te króliki i ptaki podbiegunowe, żeby nie odbijać się tak ostro na tle śniegu. Ale to wciąż jeszcze będzie Jim Bond. Więc za parę tysięcy lat ja, który teraz patrzę na ciebie, również będę pochodził z lędźwi królów afrykańskich”. Jest w tych słowach drwina przeszłości, zamordowanej a nieustępliwej; Faulknerowski czas przeszły jest mściwy.

W świecie Faulknera zamkniętym szczelnie w Yoknapatawpha Country przestrzeń ściśle wydzielona geograficznie, ściśle określona topograficznie ma funkcję zabójczą wobec czasu. Czas tutaj nie przemija. Stanął jak rozbity zegarek. Wszystko już się stało, czas losów ludzkich naprzód się posuwa. Przyszłość i teraźniejszość zostały zaanektowane przez przeszłość. Ona, przeszłość, rządzi losem ludzi, którzy po rozwiązanie dręczących ich konfliktów oddalają się od siebie będących, idąc nie do siebie przeszłych, ale do siebie byłych. A przecież świat Faulknera jest światem pełnym, wielowymiarowym, ze swoją socjologią, psychologią i metafizyką. Czyż to możliwe, aby nie było w nim miejsca na marzenie, na utopię, nadzieję, na spodziewanie się czegoś, co nastąpi, wyzwoli i uspokoi? Marzenie istnieje. Funkcję przyszłości w Yoknapatawpha Country spełnia baśń, czyli marzenie w czasie zaprzeszłym. Po uspokojenie, po szczęście ludzkie Faulkner cofa się do prehistorii Ameryki, do dzikiego, przedcywilizacyjnego stanu dzieciństwa. Kiedyś ta ziemia amerykańskiego Południa była szczęśliwa i nie rozdarta ani zbrodnią, ani kompleksem winy. Kiedyś wolność nie miała gorzkiego smaku ograniczeń. Kiedyś nie było tu ani trybunału, ani pałacu gubernatora, ani Sutpenów, ani Compsonów, ani Sartorisów, ani siedziby Starego Francuza, ani Snopesów. Kiedyś wszędzie był tylko Wielki Las. Szczątki Wielkiego lasu wsnute są w to tragiczne, rozdarte, zatrute dzieło jak uśmiech baśni.

Konflikty przerastają ludzkie możliwości i ich rozwiązania. Jakby nie ludzie mieli je przeżywać, ale uosobienia predestynacji, bo każdy niesie swój los jak fatum. Ale ten fatalizm znów sterowany jest ludzkimi prawami, napełniany ludzką umiejętnością przeżywania, analizowany z dociekliwością kliniczną, jakby psychologia miała coś do powiedzenia o zrządzeniach Opatrzności. A to także nie wszystko. Skomplikowane techniki, będące konsekwencją zagmatwanego Faulknerowskiego widzenia świata, daje rzeczom, charakterom, czynnościom złożoność, chciałoby się powiedzieć, absolutną, nie rozkładana na składniki pierwsze. Manipulacje, czasem inwersja, desynchronizacja. Degeneracja opisu, w którym – jak to zauważono – przydawka, tłok przydawek nie dopełniających, ale zaprzeczających sobie wzajemnie, dezinformuje o rzeczy, ukazując ją w grozie nieokreśloności. Jeśli inne książki Williama Faulknera są piekłem, to książka „Absalomie, Absalomie...” ukazuje bezdenność tego piekła.

Dzieło Faulknera mówi wszystkimi środkami, stylistyką, kompozycją i symboliką. Zorkiestrowane tworzą przejmującą wizję świata w rozkładzie, w bezwyjściowości, w beznadziejności, w chaosie i zgiełku świata Ameryki. Wizja, którą swoim dziełem stworzył, jest czarna, pesymistyczna, nieprzenikniona żadną ideą, która by ukazała wyjście z matni. Takiej idei Fauklner nie ma. Chcąc się wyrwać z beznadziejności czasu teraźniejszego ucieka wstecz, w przeszłość, i ta przeszłość go wciąga, fascynuje, paraliżuje. Dusza, Bóg, Wszystko – nie sprecyzowane i nie doprowadzone do jednoznacznej kategorii, dają dopiero, według Faulknera, dziełu pisarza rangę umożliwiającą poniesienie klęski. Faulkner żąda od pisarza (a więc od siebie przede wszystkim), aby zmagał się z wielkim celem, aby ukazał człowieka w największej skali cierpienia, bohaterstwa, współczucia, tak jak go ukazali Dostojewski, Conrad, Balzac, Stendhal, Flaubert i Proust.

Do stworzonych przez siebie postaci Faulkner odnosi się tak samo, jak do żywych ludzi z otaczającego go świata. On je przecież wziął stamtąd. Dał im konkret z konkretu stanu Missisipi. Nie wymyślił ich, nie przywołał z abstrakcji. Wyobraźnia doświadczenie, obserwacja – te trzy źródła uzupełniają się, tłoczą żywą krew do serc Faulknerowskich bohaterów. Są to ludzie pełni, prawdziwi, ani dobrzy, ani źli. Dobro i zło to nie są kategorie Faulknera. On widzi ludzi nie esencjonalnie, nie unieruchomionych pojęciem, ale w działaniu, we wzlotach i upadkach, a raczej, we wzlotach umożliwiających upadek i klęskę. Cierpienie, nieszczęście – z jednej strony, a z drugiej – współczucie i litość. Od pisarza, a więc od siebie przede wszystkim, a więc od literatury, nie żąda miłości do ludzi ani sympatii dla ludzi. Żąda zainteresowania ludźmi i współczucia dla nich. Jednego zabrania kategorycznie: osądzać. Bo taka jest rola genialnego pisarza: chwytać płynność będącą ludzkim życiem...

 

 

 

Wściekłość i wrzask

 

„Wściekłość i wrzask”

William Faulkner

Autor/ (ur. 25 września 1897 w New Albany w stanie Missisipi, zm. 6 lipca 1962 w Oxford) – amerykański powieściopisarz, autor opowiadań i poeta. Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w 1949. Życie Faulknera związane było z amerykańskim Południem, a bogata twórczość pisarza stała się literacką rekonstrukcją jego dziejów od czasów wojny secesyjnej po współczesność.

Tłumaczenie/  Anna Przedpełska-Trzeciakowka

Tytuł oryginału/ an-usThe Sound and the Fury”

Tematyka/ „Wściekłość i wrzask" rozgrywa się w fikcyjnym hrabstwie Yoknapatawpha, a fabuła skupia się na trudnych relacjach w rodzinie Compsonów, byłych arystokratów. Książka traktuje o tematach uniwersalnych, takich jak honor, społeczna niesprawiedliwość czy zakazana miłość. Najdoskonalsza artystycznie powieść autora - laureata Nagrody Nobla. Jak sam zaznaczył, dokonał tu zamachu na nienaruszalną dotąd zasadę autorskiej wszechwiedzy. Dzieląc opowieść o upadku rodziny Compsonów pomiędzy trzy dramatis personae i obserwatora zewnętrznego, narzucił czytelnikowi rolę śledczego. Poszukując nici sensu w pełnych wściekłości i wrzasku sprzecznych relacjach, musi się on zmierzyć z ich subiektywnością, zakłamaniami, nieskładnością i zacieraniem się chronologii. Powoli jednak wyłania się z nich przejmujący obraz naznaczonej iście antycznym fatum rodziny, obraz tym bardziej przekonujący, że prawdziwy jedynie w monologu idioty.

Główny motyw/ „Wściekłość i wrzask” to historia zubożałej rodziny Compsonów, która, trapiona kolejnymi nieszczęściami, w nieunikniony sposób zmierza ku upadkowi. Podzielona na cztery części powieść ma czterech różnych narratorów, ale nie tylko punkt widzenia się  tu zmienia: każdy rozdział to odrębna wariacja na temat formy. Najpierw poznajemy opowieść z perspektywy Benjamina, najmłodszego dziecka, dotkniętego chorobą umysłową. Czysty chaos, z którego rozpaczliwie próbujemy wyłowić potrzebne informacje. Wydarzenia nie są nawet opisane chronologicznie, a fakt, że mamy tu dwóch Jasonów i dwie osoby imieniem Quentin (tak, odmiennej płci!), pogłębia dodatkowo bałagan. „Wściekłość i wrzask” to pieśń o chaosie i ludzkich klęskach pisana także strumieniem świadomości.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Szczęście się boi tego domu”.

„(…) Quentinie, przekazuję ci cmentarz [zegarek, czas] wszystkich nadziei i pragnień”.

„Teatr wojen odkrywa tylko przed człowiekiem jego własne szaleństwo i rozpacz, a zwycięstwo jest wymysłem filozofów i głupców”.

„(…) to mężczyźni wymyślili dziewictwo, a nie kobiety”.

„To nie tak, jak wtedy, gdy zdajesz sobie sprawę, że nic nie jest w stanie ci pomóc… religia, duma, cokolwiek…”.

„Powiedział, że czas jest martwy, dopóki odmierza się go tykaniem trybików; czas ożywa dopiero wtedy, gdy staje zegar”.

„Od tego czasu wierzyłem, że Bóg jest nie tylko gentlemanem i równym facetem: Bóg musi pochodzić z Kentucky”.

„Ojciec powiedział, że człowiek jest sumą swoich nieszczęść”.

„Wolałbym umrzeć, niż dożyć takiego dnia, kiedy moje dzieci będą musiały przyjąć ofiarę za grzech (…)”.

„Bóg widzi, powiadam, że mało zostało już miejsca na dumę w tej rodzinie (…)”.

„Mówię jej ciągle, że w tej pieprzonej aspirynie nie ma nic oprócz wody i mąki dla chorych z urojenia”.

„Dobrze, że Pan Bóg zlitował się nad tą ziemią, bo ci, co tu mieszkają, nigdy nic dla niej nie zrobili”.

„Nie wiem, jak to jest, że ciągle nie mogę się nauczyć, że kobieta jest zdolna do wszystkiego”.

„Ciekawe, jak to się dzieje, że bez względu na to, co cię boli, ludzie zawsze mówią ci, żebyś poszedł i zbadał sobie zęby, a kobieta powie ci, żebyś się ożenił”.

„Chociaż zawsze jest  tak, że ten, co nigdy nic nie osiągnął, mówi ci, jak masz prowadzić swoje życie”.

Serce fabuły w książce „Wściekłość i wrzask” wyznaczają losy rodzeństwa Compsonów, a głównym źródłem napięcia są obsesje, jakie trzej bracia – Quentin, Benjamin (Benjy) i Jason – mają na punkcie swojej siostry Caddy. Narratorem pierwszej z czterech części jest upośledzony Benjy, drugiej – rozchwiany psychicznie Quentin, trzeciej – pragmatyczny Jason, w ostatniej narracja jest trzecioosobowa. Z wielogłosowej opowieści wyłania się postrzępiony obraz upadku arystokratycznej rodziny z amerykańskiego Południa. Książka została opublikowana po raz pierwszy w 1929 roku i uznawana jest za jedną z najbardziej udanych nowatorskich i eksperymentalnych powieści amerykańskich swoich czasów. Należy też wspomnieć, że książka jest jedną z najtrudniejszych do zinterpretowania, jednak pomimo swojej złożoności, „Wściekłość i wrzask” to głęboko poruszająca powieść.

William Faulkner nie uznaje jednak „tradycyjnej powieści” za odpowiednie narzędzie do opisania skomplikowanych, a zarazem tragicznych chwil z kroniki Compsonów. Faulkner, reprezentant nurtu modernistycznego, jest zafascynowany nie tylko samą historią, lecz także procesem jej opowiadania. Dlatego dla pisarza ważny staje się problem granic poznania jego bohaterów (epistemologia), ich stosunek do świata, w którym funkcjonują. Każdy z trzech pierwszoosobowych narratorów w powieści inaczej postrzega te same epizody sprzed lat. Zarówno Benjamin, jak i Quentin oraz Jason nie są w stanie wyjść poza swój ściśle określony pogląd na minione wydarzenia. Ich osobowości, zachowanie czy podejmowane decyzje, wpływają na opowieść i czytelnik nie ma do końca pewności, jak naprawdę wyglądało życie Compsonów po konflikcie z lat 1861-1865. Pisarz sugeruje zatem, że prawda o Compsonach na zawsze pozostanie spowita mgłą tajemnicy, a spojrzenie na wydarzenia z perspektywy kogoś „z zewnątrz” (narratora trzecioosobowego), co ma miejsce w ostatniej partii książki, nie wyjaśni wszystkiego. Historia rodzinna jest opowiadana w zaplanowany i przemyślany sposób, choć niewątpliwie nastręczający bardzo dużo kłopotów. To, jak odbiorca poznaje wydarzenia składające się na „Wściekłość i wrzask”, z pewnością wpłynie na jego ocenę poszczególnych postaci. Czy Faulkner, który przenosi najpierw czytelników do dnia 7 kwietnia 1928 roku, następnie cofa go o 18 lat (do roku 1910), a potem jeszcze powraca do Compsonów 6 i 8 kwietnia 1928, nie drwi z odbiorców? Odpowiedź jest negatywna. Noblista pragnie przekazać, że poza samą opowieścią, liczą się również, a może przede wszystkim, opowiadający.

Jak już wspominaliśmy, Faulkner rozpoczyna „Wściekłość i wrzask” od ukazania monologu wewnętrznego Benjamina. Najmłodszy z rodzeństwa ma autyzm. Oczywiście, mężczyzna nie zdaje sobie sprawy ze swojej ułomności. Z początku jedynie sam sposób myślenia (przewaga informacji implikowanej nad stematyzowaną), postrzegania rzeczywistości przez Benjamina doprowadza czytelnika do wniosku, że bohater odstaje od reszty społeczeństwa. Skorzystanie ze strumienia świadomości przez Faulknera utrudnia rozumienie opisywanej historii. Nie dość, że noblista rozpoczął powieść niechronologicznie, od monologu zdziecinniałego mężczyzny, to określone bodźce przyczyniają się do przedstawienia czytelnikowi szeregu niepowiązanych ze sobą epizodów. Kiedy Benjamin nie może przejść przez dziurę w płocie i od swojego opiekuna dowiaduje się, że zaczepił się o gwóźdź, w jego umyśle natychmiast powstaje obraz analogicznej sytuacji: „Caddy odczepiła mnie i przecisnęliśmy się na drugą stronę”. Czytelnik jest wtedy zdezorientowany, stawia pożądane pytanie: kto to w ogóle jest Caddy? Rola dziewczyny w życiu rodziny Compsonów odsłaniana jest stopniowo. Dzień Benjamina toczy się wokół wspomnień (oczywiście w jego odczuciu nie są to wspomnienia) dotyczących Caddy. Siostra jest mu szczególnie bliska i to właśnie ona okazuje bratu najwięcej czułości spośród członków rodziny. Można pokusić się o stwierdzenie, że zastępuje chorowitą i dumną matkę, która narodziny niepełnosprawnego syna odczytała jako karę za grzechy.

„Wściekłość i wrzask” nie tylko opowiada o upadku rodziny Compsonów. Przedstawiony też jest upadek południowych wartości starego, arystokratycznego świata, które zostają w niej rozdeptane przez płynną nowoczesność, rozprawiającą się w najbardziej tragiczny sposób  ze światem, jakiego byśmy chcieli, pozostawiając nam ten, jaki rzeczywiście jest. Kilku narratorów tworzy opowieść, w której nie ma jasno określonej fabuły, a jedynie wiele rozrzuconych znaczeń, które nawet dla tych samych faktów mają rozbieżne przedstawienia. Nie ma prawdy. Nie ma komunikacji, a ludzie działają jakby byli jedynie cieniami potężnych i nieznanych mocy, których celem jest tworzenie napięcia. Egoizm, seks, potrzeba dominacji wkraczają na pierwszy plan życia społecznego. Akcja powieści Williama Faulknera rozgrywa się w Yoknapatawpha lub jest z tym regionem i jego mieszkańcami powiązana. Głównym powodem takiego stanu rzeczy jest rola, jaką  Yoknapatawpha ma w tym utworze odgrywać - otóż jest to jakby mikrokosmos, którego losy mają symbolizować czy odzwierciedlać losy całego amerykańskiego Południa. 


W pierwszym rozdziale „Wściekłości i wrzasku” – Siódmego kwietnia 1928 roku – autor oddaje głos niepełnosprawnemu intelektualnie, trzydziestotrzyletniemu wówczas Benjy’emu Compsonowi – najmłodszemu synowi Jasona i Caroline Compsonów, bratu Quentina, Caddy i Jasona. Tok narracji próbuje jak najdokładniej odwzorować tok myślenia autystycznego bohatera, co odpowiada Dujardinowskiej definicji strumienia świadomości i sugeruje zastosowanie monologu wewnętrznego bezpośredniego. Po lekturze pierwszego rozdziału powieści czytelnik może jednak stwierdzić, że narracja bardziej niż strumień świadomości przypomina opis – i to nie opis wprowadzony przez wszechwiedzącego narratora, ale najprostszą relację. Widać to chociażby w początkowym akapicie pierwszego rozdziału powieści: „Przez ogrodzenie, poprzez prześwity pomiędzy wijącymi się kwiatami spoglądałem, jak uderzali. Podchodzili do miejsca, gdzie stała chorągiewka, a ja szedłem wzdłuż płotu. Luster buszował w trawie obok kwitnącego drzewa. Wyjęli z ziemi chorągiewkę i uderzali. A potem wsadzili chorągiewkę z powrotem do ziemi i przeszli do tablicy i znów jeden uderzył, a potem drugi. Później poszli dalej, a ja z nimi wzdłuż płotu. Luster oderwał się od kwitnącego drzewa i poszliśmy razem wzdłuż ogrodzenia, a oni zatrzymali się, i my stanęliśmy, i patrzyłem przez płot, a Luster dalej buszował w trawie. – Tutaj, chłopcze. – Uderzył. Poszli na skos przez pastwisko. Trzymałem się płotu i patrzyłem, jak odchodzi”. Czytając, powinniśmy jednak cały czas pamiętać o tym, komu Faulkner oddaje głos w pierwszym rozdziale powieści. Słuchamy relacje opowiedzianą przez trzydziestotrzyletniego Benjy’ego Compsona, którego stopień rozwoju umysłowego odpowiada stopniowi rozwoju umysłowego kilkuletniego dziecka. Równie ważną, jeżeli nie ważniejszą, funkcję pełni czas w drugim rozdziale „Wściekłości i wrzasku”, którego narratorem jest Quentin Compson, najstarszy z czwórki rodzeństwa Compsonów. Wydarzenia opisane w tym rozdziale mają miejsce drugiego czerwca 1910 roku – w dniu popełnienia samobójstwa przez Quentina, osiemnaście lat przed relacją Benjy’ego i, jak czytamy w Dodatku do ,,Wściekłości i wrzasku", dwa miesiące po ślubie Caddy. To głównie na tym fragmencie opierał się Jean-Paul Sartre, pisząc esej „Czasowość u Faulknera”. Refleksje nad „The Sound and the Fury”, i to w nim zawarł być może jedną z najbardziej trafnych definicji Faulknerowskiego postrzegania świata. Inteligentny, wykształcony Quentin jako bohater jest całkowitym przeciwieństwem Benjy’ego, jako narrator ulega jednak tym samym pokusom. W pierwszym rozdziale Benjy swobodnie przemieszcza się między kilkoma wydarzeniami z przeszłości, a kolejne przeskoki oznaczone są w tekście kursywą (choć, jak już zostało powiedziane, niekonsekwentnie). Drugi rozdział mógłby być po prostu zapisem teraźniejszości, jednego dnia z życia Quentina.

Narracja trzeciego i czwartego rozdziału prowadzona jest kolejno przez najmłodszego z rodzeństwa Compsonów, Jasona, oraz z perspektywy służącej Dilsey. Są one niezbędne w powieści ze względu na jej fabułę, natomiast jeżeli chodzi o narrację, reprezentują one dosyć tradycyjny model narracji pierwszoosobowej oraz personalnej. Warto jednak zastanowić się nad jeszcze jednym aspektem narracji „Wściekłości i wrzasku”: dlaczego Faulkner potrzebuje do opowiedzenia historii rodziny Compsonów aż czterech narratorów? I dlaczego wybiera tych narratorów, którzy pozornie nie są w najmniejszym stopniu powołani do prowadzenia narracji: niepełnosprawnego intelektualnie mężczyznę, samobójcę, bohatera, który według samego Faulknera „przedstawia całkowite zło”, oraz czarnoskórą służącą? Richard Pearce w publikacji The Politics of Narration. James Joyce, William Faulkner and Virginia Woolf twierdzi, że cała historia przedstawiona we „Wściekłości i wrzasku” to w rzeczywistości opowieść o Caddy Compson, która: „jest bohaterką tak złożoną, a jej obraz jest tak trudny do uchwycenia, że jej historia musi być opowiedziana za pomocą czterech różnych głosów – chociaż żaden z nich nie należy do niej”.

Dopiero cztery rodzaje narracji wprowadzone przez Faulknera są w stanie przekazać całą złożoną historię upadku rodziny Compsonów. Oparty na doświadczeniu zmysłowym i przypadkowych skojarzeniach monolog Benjy’ego zawiera opis wszystkich najważniejszych wydarzeń przedstawionych w powieści, ale jego zrozumienie nie jest możliwe bez opisującej te same wydarzenia, lecz bardziej racjonalnej narracji Quentina, który dodatkowo nazywa kolejne wątki i wyciąga z nich wnioski. Tego, co wydarzyło się dalej, nie mógłby opowiedzieć ani Benjy (który kilka lat później zostaje odesłany do zakładu dla umysłowo chorych), ani Quentin (który nie żyje). Faulkner przekazuje więc głos kolejno „ostatniemu z rodu Compsonów” – który, choć ze wszystkich bohaterów jest chyba najbardziej zły w sensie moralnym, jako jedyny w powieści podejmuje próby połączenia ze sobą przeszłości, teraźniejszości i przyszłości – oraz czarnoskórej służącej, postaci z zewnątrz, która – co prawda – nie wypowiada się wprost, ale to z jej perspektywy oglądamy to, co dzieje się w domu Compsonów. To właśnie ona, jej dzieci i wnuk zostali opisani przez Faulknera w Dodatku słowami: „ci przetrwali”.

Wreszcie trzeci z braci, zapewne ku wielkiej uldze odbiorców „Wściekłości i wrzasku”, wypowiada mało skomplikowany monolog wewnętrzny, który czyta się zupełnie inaczej niż przesłania Benjamina i Quentina. Jason to człowiek bardzo prosty, bezpośredni w osądach. W odróżnieniu od Benjamina i Quentina, Jason nie darzy siostry żadnymi uczuciami (co budzi w nas zaskoczenie). Uważa, że z jej winy stracił szansę na dobrze płatną pracę. Tym też usprawiedliwia okradania córki Caddy – Quentin (nastolatka nosi imię po swoim wuju) z pieniędzy, które przesyła jej matka. Co więcej, nie czuje wyrzutów sumienia, gdy oszukuje siostrę. Rzeczą charakterystyczną dla monologu wewnętrznego Jamesa jest, że nie zostaje on wzbogacony o strumień świadomości. Brakuje w wypowiedzi Compsona niespodziewanych zmian czasowych, obecnych zarówno u Benjamina, jak i Quentina (kursywa się nie pojawia). Inaczej mówiąc: Jason nie jest zanurzony w przeszłości, jak Quentin, a tym bardziej nie cierpi na brak świadomości upływu czasu (co było charakterystyczne dla Benjamina). Jak przystało na człowieka prostego James żyje chwilą bieżącą, funkcjonuje w niej.

Czytelnik, który dochodzi do czwartej części powieści (8 kwietnia 1928 roku) może poczuć się nieco zdezorientowany. Choć przywykł do zmian narratorów pierwszoosobowych, teraz Faulkner decyduje się na przekazanie dalszej historii już z perspektywy trzecioosobowego narratora. Można powiedzieć, że dochodzi jakby do uspokojenia, wręcz pewnego wyciszenia w tonie narracji. Poprzedni opowiadający odnosili się do wydarzeń niezwykle emocjonalnie, żaden z nich nie potrafiłby rozpocząć wypowiedzi tak, jak robi to narrator ostatniej części powieści: „Świt tego dnia wstawał ponury i chłodny [...]”. To całkowicie zmienia nastawienie czytelnika. Narrator stara się wyprowadzić odbiorcę z tytułowego wrzasku. Wraz z nim śledzimy poczynania służącej Compsonów – czarnoskórej Dilsey, a następnie Jasona. Faulkner dokonuje tego zabiegu z pełną świadomością. Postać Dilsey, która pracowała u rodziny Caddy od kilkudziesięciu lat, spaja swoją personą dotychczasowe wydarzenia

Zwróćmy jeszcze uwagę na dwa ważne epizody, które zaistniały w toku narracji psychicznie chorego. Obie sceny można odczytać symbolicznie. W pierwszej z nich rodzeństwo zastanawia się, co dzieje się z ich chorą babką. Spośród gromady dzieci tylko Caddy wspina się na drzewo, aby zajrzeć przez okno do pokoju, gdzie leży schorowana kobieta. „Podszedł i podsadził Caddy na drzewo pierwszej gałęzi. Wpatrywaliśmy się w jej zabłocone majtki. Potem straciliśmy ją z oczu”. Na podstawie dalszych losów Caddy łatwo dojść do wniosku, że „ubłocone majtki” stanowią symbol upadku moralnego dziewczyny, która poświęcała Benjaminowi najwięcej uwagi. Złamanie nakazu ojca (wspinanie się na drzewo) postrzegamy jako początek zejścia na złą drogę. Majtki, które należy powiązać ze sferą seksualną, w dodatku ubłocone, zapowiadają rozwiązłość przedstawicielki rodu, która, jak podkreślaliśmy, niejednokrotnie wyciągała swojego brata z opresji. Wymownie brzmi dalsza myśl: „Potem straciliśmy ją z oczu”. Tak też się stało: Benjamin już nigdy nie spotkał siostry, Quentin popełnił samobójstwo, a Jason przestał darzyć ją braterskim uczuciem.

Wreszcie zmiana imienia chorego psychicznie dziecka. Kiedy matka zdała sobie sprawę z ułomności syna, przechrzciła chłopca z Maurego na Benjamina. Kobieta nie mogła znieść, że ktoś „gorszy” (nawet jeśli to syn) nosi imię członka jej rodziny. Tym samym czytelnik uświadamia sobie, że liczył się dla niej wyłącznie „honor” (oczywiście w specyficznym rozumieniu) własnego rodu. Imię „Benjamin” jest o tyle interesujące, że nierozerwalnie kojarzy się z postacią znaną ze Starego Testamentu. Nawiązywanie do Biblii jest zresztą typowe w twórczości Faulknera („Absalomie, Absalomie...” będzie najlepszym przykładem). Czytamy w Księdze Rodzaju (Rdz 35, 18): „Ona jednak, gdy życie z niej uchodziło [po porodzie], bo konała, nazwała swego syna Benoni („syn boleści mojej”); lecz ojciec dał mu imię Benjamin („syn prawicy, syn szczęścia”). Zaskakujące, że syn, który sprawia matce „boleść”, nosi imię oznaczające pomyślność.

Na koniec musimy zwrócić uwagę na tytuł powieści – „Wściekłość i wrzask” (The Sound and the Fury). Są to słowa wyjęte ze słynnego monologu Makbeta: „życie jest […] powieścią idioty / Głośną, wrzaskliwą [w oryg. „sound and fury”], a nic nie znaczącą”. Rodzeństwu Compsonów nie pozostaje w zasadzie nic innego poza „wściekłością” i „wrzaskiem”. Tytuł stanowi dość pesymistyczne podsumowanie sytuacji, w jakiej znaleźli się Compsonowie. Stracili wszystko; dawną dumę, honor, godność. Każdy z bohaterów ponosi klęskę i jest bezsilny. Może jedynie wywrzeszczeć swoją niepohamowaną wściekłość, ale nic poza tym. Dzieło, na które składają się trzy monologi wewnętrzne: chorego psychicznie Benjamina, samobójcy Quentina oraz Jasona, który nie potrafił sprostać swoim obowiązkom, przysparza odbiorcy szereg problemów. Lektura musi być uważna, liczy się każde słowo, a i tak nie wszystko staje się jasne. Faulkner zaskakuje nie tylko formą; problemy bohaterów „The Sound and the Fury” są niezwykle skomplikowane. Wahamy się z oceną; o żadnej z postaci nie można wydać równoznacznego osądu. Rodzinę Compsonów spotyka szereg nieszczęść i wydaje się, że pod pewnym względem najwłaściwiej wypowiada się o nich, ludziach Południa, jeden z Afroamerykanów: „To porządne ludzie. Ale nie da się z nimi żyć”.