26 grudnia 2017

Żar


„Żar”


Sándor Márai




Autor/ (ur. 11 kwietnia 1900 w Kassa, zm. 22 lutego 1989 w San Diego) – węgierski prozaik, poeta, publicysta, autor licznych powieści. Bardzo ciężko przeżył śmierć żony, która zmarła na raka gardła. Kilka miesięcy później niespodziewanie zmarł jego przybrany syn Janos, który mieszkał z żoną i trzema córeczkami w okolicach San Diego. 22 lutego w 1989 pisarz popełnił samobójstwo, odbierając sobie życie strzałem z pistoletu.

Tłumaczenie/ Feliks Netz                                       

Tematyka/ Ta prosta historia opisana została z takim wyczuciem, głębią, że zdaje się być wnikliwą analizą ludzkiej duszy; samotności, próżności, wszelkich namiętności. Autor wnika w istotę przyjaźni i obnaża pustkę tego słowa, jeśli ludzie pozornie sobie bliscy w rzeczywistości stoją na dwóch przeciwległych brzegach. Iluzja miłości, przyjaźni, wierności... Cóż pozostaje – oczekiwanie na prawdę, na zemstę? Nie, nie na to w istocie czekamy. „Pośrodku żaru pozostał już tylko czarny popiół, jedwabisty jak czarny żałobny materiał…”

Główny motyw/ Wieczór. Na stole płoną świece i stoi ta sama, co kiedyś porcelanowa zastawa malowana w kwiaty. Na kominku płonie ogień. Pokój wygląda dokładnie tak samo, jak czterdzieści lat temu, kiedy siedzieli tutaj we trójkę – główny bohater opowieści, jego żona - Krystyna i Konrad – przyjaciel z dzieciństwa. Ile wówczas mieli lat? On i Konrad mieli wówczas po 31 lat, Krystyna – 20. Osiem lat później, po owej kolacji, ostatniej spędzonej we troje – Krystyny już nie będzie, a on będzie czekał całymi latami na to, by Konrad ostatni raz spojrzał mu w oczy. To oczekiwanie trzymało go przy życiu. „Wydaje się, że człowiek wytrzyma wszystko dopóty, dopóki ma w życiu cel”. Ta niewielka powieść w swej zewnętrznej warstwie mówi o męskiej przyjaźni, zburzonej przez miłosny trójkąt, przede wszystkim jednak jest refleksją nad potrzebą poznania prawdy, ale także nad niemożnością dotarcia do sedna minionych zdarzeń. Choć bohaterowie są już starzy, na przeszłość ciągle kładzie się cień niepewności – i to napięcie udziela się również czytelnikowi, który do końca nie otrzymuje prostych odpowiedzi.

 Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„A w każdym wielkim uczuciu, także i w tym, jest wstyd i świadomość grzechu”.
„Pewnego dnia musimy porzucić tego, którego kochamy”.
„Człowiek zawsze zna prawdę, tę inną prawdę, którą ukrywają okoliczności życia, rola, kostiumy”.
„W każdej ludzkiej władzy jest odrobina subtelnej i ledwie wyczuwalnej pogardy dla tych, nad którymi panujemy”.
„Był niegdyś świat, dla którego warto było żyć i za który warto było umrzeć”.
„To, co dla ciebie było kostiumem, dla nas było przeznaczeniem”.
„Tego, co ważne, nigdy nie zapomnisz”.
„Dopóki człowiek ma swoją sprawę na ziemi, żyje”.
„Fakty mówią, jak zwykły mówić, pod koniec życia wszystkie fakty denuncjują i wyją coraz głośniej jak skazańcy na torturach”.
„Człowiek rzadko wie, które jego słowo lub działanie zapowiada ostatecznie rodzaj nieodwracalnej zmiany w stosunkach między ludźmi”.
„Człowiek zabija, aby coś obronić, zabija, aby coś zdobyć, zabija, aby coś pomścić”.
„Wedle antropologii człowiek zaczął się wraz z tą oto umiejętnością: gdy potrafił zgiąć wielki palec, a więc złapać w garść broń, narzędzie”.
„To jest najszlachetniejsza substancja na świecie, i kiedy człowiek chciał powiedzieć Bogu coś wielkiego, coś niemożliwego do wysłowienia, zawsze składał mu ofiarę krwi”.
„Bo namiętność nie posługuje się argumentami rozumu”.
„Nienawidziłeś, a to stwarza więź równie silną, jakbyś kochał”.
„Bowiem życia nie można znosić w inny sposób niż ze świadomością, że godzimy się z tym wszystkim, co znaczymy dla siebie i dla świata”.
„Bardzo rzadko trafia się człowiek, u którego słowa całkowicie pokrywają się z prawdą swojego życia. Możliwe, że jest to zjawisko występujące w życiu najrzadziej”.
„Jest coś, co jest gorsze od śmierci i namiętności…to, że człowiek traci szacunek dla samego siebie”.
„Życie staje się niemal interesujące, kiedy już poznałeś różne kłamstwa i zaczynasz rozkoszować się obserwowaniem, jak ludzie zawsze mówią co innego, niż myślą i co naprawdę pragną powiedzieć…”.


  
                     Powieść „Żar” można nazwać na nowo odkrytym klejnotem literatury środkowoeuropejskiej – była niemal nieznana szerszemu gronu odbiorców, aż do momentu przetłumaczenia jej na język angielski w 2001 r. i język polski w 2006 r. Mimo swej osobliwej formy powieść stała się międzynarodowym bestsellerem, choć jej autor, (który popełnił samobójstwo na emigracji w Stanach Zjednoczonych w 1989 r.) nie doczekał się za życia tak niespodziewanej popularności.

                        Ta niewielka powieść w swej zewnętrznej warstwie mówi o męskiej przyjaźni, zaburzonej przez miłosny trójkąt. Tuż po wybuchu II wojny światowej, na Węgrzech, w odległym zamczysku u podnóża Karpat, Henrik- 75-letni emerytowany generał- spotyka się na obiedzie ze starym przyjacielem, Konradem, którego nie widział przez ponad 40 lat. Między mężczyznami jest wiele niedomówień, a co za tym idzie- dzieli ich dystans, subtelnie kontrolowany przez serię porywających anegdot, wspomnienia, przemilczenia, wypieranie się, zaprzeczenie. Sándor Márai porusza się w przestrzeni swego dzieła nader umiejętnie, precyzyjnie, pozwalając nowej sensacji wyłonić się w momencie, gdy czujemy, że może być możliwa jakaś forma pojednania. Lata ponurych wyrzutów kondensują się w jednej nocy.


       
                 Kiedy Henrik dowiedział się, że ma go odwiedzić dawny przyjaciel, niewidziany przez czterdzieści lat, poprosił swoją byłą „nianię” 91- letnią Nini o przygotowanie kolacji. W tym pokoju, w którym miało odbyć się spotkanie niania dawno temu niańczyła generała Henrika. Nini była córką wiejskiego listonosza, urodziła dziecko, gdy miała szesnaście lat, i nie powiedziała nigdy nikomu, kto był ojcem dziecka. Karmiła generała, bo miała dużo mleka; kiedy ojciec wyrzucił ją z domu, przyszła do pałacu. Nie miała niczego, oprócz jednej sukni i w kopercie kosmyka włosów zmarłego dziecka. W takim stanie przybyła do pałacu. Na sam poród. Pierwszy łyk mleka generał wyssał z piersi Nini. Przeżyła w tym pałacu, milcząco, siedemdziesiąt pięć lat. Zawsze uśmiechnięta. Jej imię przelatywało przez pokoje, jakby mieszkańcy pałacu nawzajem zwracali sobie na coś uwagę. Wołano: „Nini!”, jakby mówiono: „Ciekawe, że też na świecie jest jeszcze coś innego niż egoizm, namiętność, próżność, to właśnie Nini…”. A że była wszędzie tam, gdzie powinna, nigdy nie rzucała się w oczy. Nie miała w tym domu żadnego tytułu ani stanowiska, ale czuło się jej siłę. Jedynie generał mniej więcej orientował się, że Nini jest już po dziewięćdziesiątce.

 Henrika i Nini łączyła dość nietypowa relacja. Dwa żywoty upływały razem, odmierzane powolnym rytmem bardzo starych ciał. Wiedzieli o sobie wszystko, więcej niż matka i dzieci, więcej niż małżonkowie. Wspólnota, jaka łączyła ich ciała, była bardziej intymna niż jakakolwiek inna wspólnota cielesna. Może sprawiło to mleko niani. Może to, że Nini była pierwszą żywą istotą, która zobaczyła generała, gdy przyszedł na świat, która widziała go w chwili narodzin, we krwi i brudzie, czyli tak, jak zawsze rodzi się człowiek. Może powodem było tych siedemdziesiąt pięć lat, jakie przeżyli razem pod jednym dachem, gdy to samo jedli, wdychali to samo powietrze; stęchlizna domu, drzewa przed oknami, wszystko było wspólne. Nie byli rodzeństwem ani kochankami. Było też coś innego, co niejasno było im wiadome. Pewien rodzaj braterstwa, które jest większe, mocniejsze i silniejsze niż braterstwo bliźniąt w matczynej macicy. Życie wymieszało ich dni i noce, znali nawzajem swoje ciała i sny. Kiedy Henrik poprosił do siebie Nini i oznajmił jej, że przyjedzie Konrad i będzie na kolacji, Nini odpowiedziała: „Czy chcesz, żeby było tak jak wtedy?”.

                        Henrika i Konrada od dzieciństwa łączyła przyjaźń. Chłopcy poznali się w nietypowych okolicznościach. Każdego lata przyjeżdżali razem do pałacu. Wszystko mieli wspólne, ubrania, bieliznę, w pałacu urządzono im wspólny pokój, jednocześnie czytali tę samą książkę, razem odkrywali Wiedeń i las, książki i polowanie, jeździectwo i żołnierskie cnoty, życie towarzyskie i miłość. Chłopcy z czasem zaczęli stronić od świata, mieli swoje sekrety. Coraz głębszy był ten przyjacielski związek. Henrik chwalił się Konradem, bardzo chętnie wszystkim go przedstawiał, jak jakiś twór, jak jakieś arcydzieło, zaraz bał się każdego, bał się, że ktoś odbierze mu tego, którego kochał. Żyli według ścisłego regulaminu, który ustanowiła praktyka i doświadczenie minionych stuleci. Co rano przez całą godzinę fechtowali się w hełmach i bandażach, potem dosiadali koni. Henrik był świetnym jeźdźcem. Konrad rozpaczliwie walczył o utrzymanie równowagi i zachowanie bezpieczeństwa na końskim grzebiecie. Dwaj młodzieńcy wychowywali się razem, razem składali przysięgę, razem mieszkali przez te wszystkie wiedeńskie lata. Jednak Konrad różnił się od Henrika. Był „człowiekiem innego rodzaju” i nie można było drogą pytań przybliżyć się do jego tajemnicy. Później, kiedy byli młodymi oficerami Henrik zauważył, że jego przyjaciel „jakby żył nie na tym świecie”. Jakby po przepisowych godzinach służby zaczynała się dla niego inna służba.

                       Kiedy Henrik i Konrad spotkali się po czterdziestu latach i usiedli w tym samym salonie, pałac w minionych kilku godzinach zaczął żyć, jak mechanizm, który nakręcono. Nie tylko meble zaczęły żyć, fotele i sofy uwolnione od letnich płóciennych pokrowców, ozdobne przedmioty w oszklonych szafach i na gzymsie kominka. Przedmioty jakby nagle nabrały sensu i chciały udowodnić, że wszystko na świecie ma sens tylko wtedy, gdy mają coś wspólnego z ludźmi, gdy są częścią składową ludzkiego losu i ludzkiego działania.

Obaj mężczyźni z zazdrosnym i jednocześnie radosnym zdziwieniem czuli, że drugi stawia czoło surowemu egzaminowi: minione czterdzieści jeden lat, czas oddalenia- czas, kiedy się nie widywali, a jednak każdego dnia, w każdej godzinie, myśleli o sobie. Obaj czuli w owej chwili, że w ciągu minionych dziesięcioleci czerpali życiodajne siły z owego oczekiwania. Jak ktoś, kto przez całe życie przygotowywał się tylko do jednego działania. Konrad wiedział, że kiedyś będzie musiał tu powrócić, a generał wiedział, że pewnego dnia ta chwila nastąpi. Po to żyli.

                      Mężczyźni jedli steki uważnie i z potężnym apetytem, z żarłocznym zapamiętaniem starych ludzi, dla których jedzenie jest już nie tylko przyjmowaniem pokarmu, lecz działaniem odwiecznym i uroczystym. Rozpoczęli rozmowę, na początku kurtuazyjnie wymieniali zdania. Z czasem zaczęli rozmawiać o tym, co lub kto „zaburzył” ich wielką przyjaźń.  Rozważali, że przyjaźń to najsilniejszy związek w życiu… może, dlatego taki rzadki. Co tkwi u jego podstaw? Sympatia? Przecież to puste, jałowe słowo, za słabe, aby dwóch ludzi w krytycznej życiowej sytuacji mogło wesprzeć się wzajemnie z samej tylko sympatii. Może to coś innego? Może w głębi wszystkich ludzkich związków jest jakiś maleńki Eros? Eros przyjaźni nie potrzebuje ciała… ono mu nawet przeszkadza, albowiem działa podniecająco. A jednak Eros. Na dnie każdej miłości, każdego ludzkiego związku żyje Eros. W trakcie dyskusji a raczej monologu Henrika wynika, że Henrik „myśli”, że Konrad tak naprawdę go nienawidził. Był czas, kiedy generał próbował zrozumieć to uczucie. Konrad nigdy nie przyjął od Henrika pieniędzy ani prezentu, nie dopuścił, aby z tej przyjaźni zrodziło się prawdziwe braterstwo. „Bo ten, kto nie przyjmuje części, prawdopodobnie chce wszystkiego, całości” – podsumował Henrik.

                      Sándor Márai w książce „Żar” pokazuje, że największą tajemnicą i darem życia jest spotkanie się dwóch „odmiennych” istot. Jest to takie rzadkie, jakby natura, przemocą i podstępnie, uniemożliwiała to współbrzmienie - być może, dlatego, że od stworzenia świata, do odnawiania się życia konieczne jest napięcie, które towarzyszy temu wiecznemu poszukiwaniu drugiego człowieka, które powstaje pomiędzy wiecznie szukającymi się ludźmi odmiennego rytmu i przeciwstawnych zamiarów.  Kiedy do tego staje na przeszkodzie kobieta, którą kocha dwóch bliskich sobie przyjaciół „napięcie życia” staje się nienawiścią, i choć bohaterowie są już starzy, na ich przeszłość cięgle kładzie się cień niepewności- i to napięcie udziela się również czytelnikowi, który do końca nie otrzymuje prostych odpowiedzi.

                    „Żar” to krótka, niezwykle intensywna praca, powieść zanurzona w kulturze i atmosferze Austro-Węgier, przywołująca świat wina najlepszego rocznika, świec, prastarych lasów, skrzypiącego mahoniu, kryształowych luster i wytwornej porcelany. Autor osiąga taki efekt bez jakiejkolwiek ucieczki do taniej teatralności. Z całym swoim urokiem minionych czasów powieść pozostaje skomplikowanym, wnikliwym studium klasowości, przyjaźni, zdrady i męskiej dumy.

                   

19 grudnia 2017

Muzeum osobliwości



„Muzeum osobliwości” 

Alice Hoffman


Autorka/ Jedna z ukochanych powieściopisarek Ameryki. Ma na swoim koncie osiemnaście powieści, dwa zbiory opowiadań i osiem książek dla dzieci i młodzieży. Powieść „Here on Earth”, wyróżniona została przez Klub Książki Oprah Winfrey, na podstawie „Totalnej magii” powstał film o tym samym tytule z Sandrą Bullock i Nicole Kidman w rolach głównych, a „Trzeci anioł” – laureat New England Booksellers’ Award for Fiction – to jedna z najlepiej sprzedających się książek według „The New York Timesa”. Książki Hoffman przetłumaczono na ponad dwadzieścia języków, doczekały się ponad stu zagranicznych wydań. Okrzyknięte też zostały książkami wartymi uwagi przez wszystkie prestiżowe tytuły prasowe.

Tłumaczenie/ Małgorzata Maruszkin

Tematyka/ Jak zwykle Alice Hoffman zadziwia swoją zdolnością do operowania słowem z taką wirtuozerią, z jaką inni artyści operują pastelami, malując świat jak ze snu: młoda dziewczyna dorasta w komnatach pełnych osobliwości, i odkrywa, że coś tak zwyczajnego jak miłość, jest największym z cudów. O wielu powieściach mówi się, że zapierają dech w piersiach – ta naprawdę ma taką moc: to po części opowieść o miłości, po części kryminał, po części powieść historyczna, ale przede wszystkim nieprawdopodobnie piękna historia.


Główny motyw/ Pierwsza dekada XX wieku, Coney Island, miasto jak ze snu szaleńca i niecichnący lunapark. To miejsce, w którym szukają rozrywki mieszkańcy budowanego właśnie Nowego Jorku, miejsce grzechu i folgowania przyjemnościom. To też dom Coralie, która dorasta w Muzeum Osobliwości, gdzie jej ojciec, surowy profesor Sardie, zgromadził kolekcję najbardziej nieprawdopodobnych okazów natury: bliźnięta syjamskie, mężczyzna o szpiczastej głowie czy kobieta z tak długimi włosami, że może po nich stąpać. Coralie, wyśmienita pływaczka, w dziesiąte urodziny dowiaduje się, że całe jej dotychczasowe życie było tylko przygotowaniem do roli, jaką miała odegrać - roli jednego z ojcowskich eksponatów. Rozpoczyna się jej spektakularna kariera, która tak naprawdę jest niewolą. Eddie Cohen przybył do Ameryki, jako dziecko, uciekając przed prześladowaniami religijnymi. Wraz z ojcem, ortodoksyjnym Żydem, pracuje, jako szwacz a jego życie ogranicza się do zamkniętej społeczności żydowskich imigrantów. Ale pewnego dnia wewnętrzna niezgoda na los doprowadza go do desperackiego kroku, który poprowadzi go przez nowojorski półświatek drobnych oszustów i złodziei, aż do odkrycia nowej pasji - fotografii.


 Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

 „[…] naszą najprawdziwszą naturę odkrywamy w literaturze”.

„Ludzie nigdy nie przestaną zaskakiwać okrucieństwem”.

„Miłość jest tym, czego najmniej się spodziewasz”.

„[…] skoro wzrok może człowieka zwodzić, podobnie może czynić i umysł”.

„Nigdy nie wierzył w świat, w którym, możliwa jest miłość”.

„[…] to, co widzi człowiek, i to, co naprawdę dzieje się w świecie przyrody, często bywa sprzeczne”.

„Oko ludzkie nie potrafi uchwycić prawdziwego obrazu, gdyż ogranicza je człowieczeństwo przysłonięte żalem, przekonaniami, wiarą”.

„To, czego człowiek jest świadkiem nie zawsze jest przez niego od razu rozumiane”.

„W naszym świecie są różne odcienie, nie tylko czerń i biel, ale też tysiące tonów światła”.

„[…] ludzie najbardziej pragną usłyszeć własne myśli i słowa wypowiedziane przez kogoś innego”.

„Miłość jest sprawą dziwniejszą niż wszystko, z czym możesz się spotkać!”.

„Mężczyźni i kobiety rzadko ze sobą rozmawiają, choć dużo mówią”.

„Ludzie mogą otwarcie rozmawiać, jeśli nie boją się swoich wzajemnych opinii”.

„Nie potrzeba bogactwa, by docenić coś pięknego”.

„Minione uczynki rzutują na przyszłość i każdemu, kto ma choć pół mózgu, pozwalają odgadnąć, jaką drogę obierze dana osoba”.

„[…] człowiek żyje wiele razy. Każdego dnia sami wybieramy zależną od naszych uczynków ścieżkę, którą podążamy”.

„[…] dobre uczynki wymagają czasu […]”.

„Chodzi nie o to, by znaleźć to, co zaginęło, lecz o to, by zrozumieć, co 
znalazłeś”.

„[…] to, co człowiek myśli, i to, co czuje, niekoniecznie się pokrywa”.

„[…] ludzie nie są jedynymi stworzeniami, które płaczą i nawiązują głębokie więzi”.

„Śmierć nie może dla nikogo być skarbem […]”.

„Ale może w niektórych ludziach tkwi zło, płynie przez nich strumień niegodziwości, których nie usuną żadne wydarzenia, i ci ludzie nie zmienią się na lepsze pod wpływem miłości”.

„Miłość spada na człowieka w różny sposób. Podchodzi do ciebie, a wówczas musisz rozpoznać, czym jest, a przede wszystkim: czym może się stać”.

„[…] nawet najlepiej wytresowane psy potrafią ugryźć […]”.

„[…] kiedy ludzie są sami, często odsłaniają prawdziwe oblicze”.

„[...] nigdy nie należy żałować miłości”.

„[...] to, co człowiek nosi przy sobie, mówi o nim więcej niż wyznawana przez niego religia czy filozofia”.

„Wspólne korzenie nic nie znaczą”.

„[...] można przestać myśleć o człowieku jak o istocie ludzkiej i że to wystarczy, jeśli chce się kogoś pozbawić życia”.

„Gdybyśmy nie doznawały krzywd i nie grzeszyły, byłybyśmy aniołami, a anioły nie mogą kochać jak mężczyźni i kobiety”.

„Świat jest nieprzewidywalny”.

„Miłość jest jedyną rzeczą, którą trudno znaleźć”.

„Świat jest bardziej różnorodny i zadziwiający, niż pojmują ludzie”

„Nikt nie jest tym, kim się wydaje”.

                 
                 Można by pomyśleć, że na świecie nie da się już znaleźć niczego nowego, żadnych stworzeń, jakich wcześniej oko ludzkie nie widziało, czy jedynych w swoim rodzaju dziwów, pokazujących, że natura sięgnęła po rzeczy z krainy fantazji i cudów. Alice Hoffman w książce „Muzeum osobliwości” zapewnia, że takie rzeczy istnieją, jako że pod wodą znaleźć można „bestie”, z setkami odnóży, a z nieba „spadają” rozżarzone skały, paląc powietrze i uderzając w ziemię. Są mężczyźni o tak dziwacznym wyglądzie, że muszą zasłaniać twarz, by nie zaczepiano ich na ulicy, i kobiety o obliczu tak szczególnym, że żyją w pomieszczeniach pozbawionych luster.
              W książce mamy dwoje głównych bohaterów: dziewczynkę o imieniu Coralie oraz chłopaka Eddiego Cohena. Kiedy Coralie była małą dziewczynką, ojciec trzymał ją z dala od takich niezwykłości i „dziwadeł”, chociaż mieszkała nad kolekcją, którą ojciec zgromadził na Coney Island, nad Muzeum Osobliwości. Dom był podzielony na dwie części: z jednej mieszkała dziewczynka z ojcem, a z drugiej mieściła się wystawa. Dzięki temu ojciec Coralie nigdy nie musiał rozstawać się z tym, co kochał najbardziej na świecie. Rozbudował oryginalny budynek, wzniesiony w 1862 roku, kiedy to Coney Island i Brooklyn Railroad wypuściły pierwsze tramwaje konne jeżdżące do miasta. „Profesor” zbudował wielki hol, gdzie prezentował zatrudniane przez siebie żywe osobowości, a każda z nich czyniła „cuda” lub odznaczała się szczególnymi cechami, z jakimi już przyszła na świat, co sprawiało, iż ludzie chętnie płacili, by móc je zobaczyć.

„Profesor” Sardie był zarazem naukowcem i magikiem, ale głosił, że naszą najprawdziwszą naturę odkrawamy w literaturze. Okazy przez niego prezentowane były jedyne na świecie: doskonale uformowane dziecko bez oczu, nienarodzone małpie bliźnięta trzymające się za ręce, maleńki śnieżnobiały aligator z ogromną paszczą. Coralie często siadywała w ciemnościach u szczytu schodów i starała się dostrzec choćby skrawek owych cudów. Wierzyła, że każde wyjątkowe stworzenie zostało naznaczone ręką Boga i że każda z osobliwości miała zdumiewać, jako hymn ku chwale Stwórcy. Chociaż eksponaty sprawiały, że przechodził ją dreszcz strachu, czuła się wśród nich jak w domu. Doskonale wiedziała, że życie w muzeum w niczym nie przypominało życia gdzie indziej. Niekiedy śniło jej się, że słoje się roztrzaskują a „stwory” ożywają. Kiedy budziła się z tych koszmarów, miała koszule przesiąkniętą potem i zastanawiała się, jak dalece jawa różni się od świata snów? Była posłuszna, przynajmniej do czasu. Nie pozwalano jej się bawić z innymi dziećmi, które nie zrozumiałyby, w jakich warunkach dorastała ani nie mogła sama chodzić po ulicach Brooklynu.
              W sezonie „profesor” Sardie zatrudniał w muzeum kilkanaście osób występujących, jako żywe eksponaty. Każdego lata kilka razy dziennie, po południu i wieczorem, w holu odbywały się pokazy, podczas których każdy demonstrował swoje rzadkie przymioty. W lecie dziewczynka razem z ojcem pływała nocami w morzu i rzece Hudson. Trenowali nieprzerwanie, w zimie biegając wzdłuż brzegu morza. Mimo że miała dociekliwy charakter, zawsze podporządkowywała się nakazom ojca. Profesor nalegał, by w lecie nosiła białe, bawełniane rękawiczki, a kiedy robiło się zimno – kremowe, skórzane. Urodziła się ze zdeformowanymi dłońmi i to okazało się jej przekleństwem. Kiedy Coralie skończyła dziesięć lat, ojciec wezwał ją do muzeum. Dziewczynka miała nadzieję, że ojciec przygotował dla niej urodzinowy prezent-niespodziankę.  Ojciec odchylił kotarę z ciężkiego śliwkowego adamaszku, zasłaniającą wejście do Muzeum Osobliwości. Powiedział, że dziewczynka będzie jedynym gościem tego wieczoru. Po raz pierwszy weszła do środka. Tak długo czekała na ten dzień, lecz wtedy ze zdenerwowania była bliska omdlenia i z trudem ogarniała wszystko, co ją otaczało. Jednak w pomieszczeniu był jeszcze jeden mężczyzna, którego ojciec zatrudniał do opieki nad żywymi eksponatami. Kiedy dziewczynka spojrzała w głąb muzeum, zauważyła urodzinową niespodziankę przygotowaną przez ojca, udekorowaną niebieskimi jedwabnymi wstążkami i girlandami papierowych gwiazd. Stała na honorowym miejscu: było to ogromne akwarium wypełnione wodą. Na dnie leżały muszle z całego świata, od Oceanu Indyjskiego po Morze Chińskie. Ojciec nie musiał jej wyjaśniać, co tam będzie pokazywane, gdyż umieścił na zbiorniku tabliczkę z drzewa orzechowego, którą zamówił u doskonałego rzemieślnika, ręcznie malowaną, ozdobioną płatkami złota: „SYRENA”. Pod tą informacją wyryte było jedno słowo- jej imię: „CORALIE”. Nie potrzebowała dalszych instrukcji. Zrozumiała, że całe jej dotychczasowe życie było po prostu przygotowaniem do tej szczególnej chwili. Nie czekając na zachętę, zsunęła buty, zdjęła ubranie i zaczęła pływać.


                 Podczas wieczornego treningu pływackiego w rzece Hudson Coralie zauważyła na brzegu rzeki chłopaka. Obserwowała go, zachowywała się bezszelestnie. Był ciemnowłosy, wysoki i szczupły, miał przystojną twarz. Ogorzały po dniu spędzonym nad rzeką, pogwizdywał, oprawiając rybę, którą złowił. Na złożonym płaszczu leżał wielki aparat fotograficzny, zabezpieczony przed wilgotnymi paprociami i mokrą ziemią. Był, więc fotografem i wędkarzem. Co by zobaczył, gdyby spojrzał na nią przez obiektyw? Coś w nim poruszyło dziewczynę w sposób, którego nie rozumiała, poczuła niemal magnetyczne przyciąganie. Zaalarmował ją łomot własnego serca. Obok mężczyzny siedział pies rasy używanej do walk. Zauważył ją i zaszczekał ostrzegawczo...
                   Eddie Cohen widział rzekę ze sklepionego okna „studia” i jego zdaniem był to jeden z cudów świata. Eddie odziedziczył kwaterę w nędznym sąsiedztwie magazynów i stajni nieopodal doków. Poddasze, w którym mieszkał, w poprzednim wcieleniu służyło, jako stodoła i zapach koni nadal mu o tym przypominał. Mistrz Eddiego zapisał mu w testamencie cały swój dobytek. Z chwilą jego śmierci wszystko, co posiadał fotograf Moses Levy, każdy garnek i każde prześcieradło, każdy aparat fotograficzny i odbitki, stało się własnością podopiecznego. Eddie pamiętał swoje inne życie, w którym kochał ojca i wiedział, czego się po nim oczekuje. Jego prawdziwe imię brzmiało Ezechiel, po wielkim proroku swojego ludu; imię to oznaczało: „Bóg daje siłę”. Bardzo możliwe, że w pewnym sensie było to dla niego imię odpowiednie, lecz tak jak siłę można dać, tak samo można odebrać. Ojciec przywiózł go do tego kraju z Ukrainy, gdzie jego naród wprost mordowano z powodu wiary. Pogromy przetaczały się przez Rosję i Ukrainę. Matka Eddiego zmarła w wyniku napadu ukraińskich Kozaków. Nie mogli jej pochować ani opłakać. Uciekli z Ukrainy do Ameryki, ale pamięć o wielkich lasach Rosji towarzyszyła im przez całe życie.
Każdego ranka ojciec i syn odmawiali wspólnie modlitwy, kiwając się w przód i w tył i medytując. Nosili czarne płaszcze i czarne kapelusze. Byli ortodoksyjni, w praktykach i wierze, jak ich dziadowie i pradziadowie. Na Ukrainie pewnie zostaliby lokalnymi mędrcami, lecz tu w Nowym Jorku poszli do ciężkiej i wielogodzinnej pracy w szwalni. Eddie zaczął pracę w wieku ośmiu lat, i potrafił tworzyć porządne ubrania nawet z prostych kawałków materiału. Tak rysowała się jego przyszłość do pewnego ważnego wydarzenia, które spowodowało, że Ezechiel stał się Eddiem, z krawca stał się fotografem a z ortodoksyjnego Żyda stał się świeckim amerykańskim fotografem prasowym.
                    Muzeum Osobliwości zaczęło z czasem podupadać finansowo. Ludziom znudziło się oglądanie tej samej „syreny”. „Profesor” Sardie zaczął tracić zmysły. Na początku zmuszał swoją córkę Coralie do tajnych, nocnych pokazów erotycznych. Dziewczyna musiała pływać w akwarium nago przed kilkoma na raz mężczyznami, którzy podnieceni widokiem młodej nagiej dziewczyny próbowali wskakiwać do akwarium, w którym pływała. Podczas tych nocnych pokazów dziewczyna straciła „niewinność” dziewczynki. „Profesor” Sardie z każdym dniem stawał się bardziej zdesperowany, gorączkowo poszukując cudu, jaki dorównywałby tym z literatury, na przykład stworzenie kobiecej wersji Frankensteina.  „Ścieszki” życia bohaterów książki Coralie i Eddiego spotkają się w momencie pewnego dramatycznego wydarzenia. Dziewczyna pływając w rzece Hudson natknie się na zwłoki zamordowanej młodej dziewczyny-Hannah Weiss. Zagadka odnalezienia jej ciała i sprawcy zabójstwa zostanie powierzona przez ojca topielicy młodemu nowojorskiemu fotografowi Eddiemu Cohenowi, ponieważ pan Weiss wierzył, że Bóg obdarzył Eddiego nadzwyczajnymi umiejętnościami.
                    

                       Książka Alice Hoffman „Muzeum osobliwości” pokazuje, że prawda zmienia się każdego dnia, że nikt nie jest tym, kim się wydaje. Ukazuje jak dzieci często są dla rodziców rodzajem ich projektu, a nie dziećmi. To także fascynująca opowieść o wielkiej fali emigracji, która ruszyła z Galicji na przełomie XIX i XX wieku, pchając w nieznane setki tysięcy Żydów, Rusinów, Słowaków, Irlandczyków i Polaków spragnionych lepszego życia do Ameryki. Do cudownej krainy obrosłej mitami, gdzie Statua Wolności otwiera szeroko ramiona na przyjęcie uciekinierów z biednej Europy. Alice Hoffman mistrzowskim piórem kreśli szlaki emigrantów, kręte i niebezpieczne, i ich losy - pełne lęku, nadziei, trudów i rozpaczy. To znakomity i poruszający obraz najuboższych warstw społecznych Nowego Jorku, a także pasjonująca kronika nadużyć bogatych fabrykantów, którzy cynicznie wykorzystywali zagubienie i naiwność biednych ludzi. Książka przepiękna, jest w niej wątek miłosny i kryminalny.  Co ciekawe bohaterowie książki wzorowani są na prawdziwych postaciach, wśród których jest Monk Eastman, gangster, i Abraham Hochman, żydowski mędrzec, są oni dość bliscy pierwowzorom, a ich charaktery i losy odzwierciedlają zdarzenia tak bardzo, jak to możliwe, choć także –jak przyznaje autorka książki- patrzyła na nich przez okulary swej wyobraźni. Podobnie jak u bohatera Eddiego, zmiana w poglądach politycznych wzorowana była na poglądach dziadka autorki żydowskiego emigranta z Polski, który mieszkał w Nowym Jorku w czasach wielkiego kryzysu. Książka świetna. Naprawdę polecam.