20 grudnia 2019

Autopsja


„Autopsja”


Robert McLiam Wilson




Autor/ (ur. 1964 w Belfaście) - północnoirlandzki powieściopisarz. W prozie Wilsona uderza nadzwyczaj szeroka gama odczuć: tragizm, komedia, realizm, absurd, wnikliwość polityczna...

Tłumaczenie/ Maria Grabska-Ryńska

Tematyka/ Oryginalny tytuł powieści, „Ból Manfreda", zdradza jej główny temat, bowiem w swojej mrocznej, zdyscyplinowanej prozie Wilson przywołuje ból w jego najrozmaitszych postaciach: zadawany innym i sobie, szalejący wewnątrz i czyhający w świecie zewnętrznym, wykalkulowany i samoczynny, sprawiający radość i siejący przerażenie. Niepokojąca książka o ohydnym życiu, zmarnowanej miłości i miłosiernej śmierci. Wilson do głębi wstrząsa czytelnikiem, obnażając z precyzją chirurga wnętrze człowieka, który dobrowolnie skazuje się na cierpienie fizyczne i psychiczne. Źródłem tego cierpienia jest miłość, zazdrość i pragnienie bezwzględnego przywłaszczenia sobie ukochanej osoby.

Główny motyw/ W „Autopsji" dostajemy zapis ostatnich dni życia głównego bohatera, angielskiego Żyda Manfreda. Już od pierwszych zdań powieści Wilson kreśli znakomite, niemal anatomiczne studium rozwoju bólu i prób jego oswajania. Jest to szczególny ból, który Manfred w sobie trzyma, pielęgnuje i bezwarunkowo akceptuje. Opisana chłodnym stylem choroba pustosząca od wewnątrz ciało Manfreda współgra z chorobliwym światem, w który wrzuciła bohatera wielka historia. Świat ten to między innymi cywilizowana Anglia, której rzeczywistość wydawałoby się daleka od tętniących nazizmem Niemiec, z których wyemigrowali rodzice Manfreda i skąd przyjechała jego żona. Angielska rzeczywistość jest również okrutna i bezwzględna, choć jest to okrucieństwo na inną skalę. Na angielską potworność składa się monotonia bezbarwnej codzienności. Ta europejska ziemia obiecana okazuje się krajem martwym, w którym nie ma miejsca dla Żydów. Dlatego Manfred umiera wykorzeniony, w świecie dojmująco obcym.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Wojna zniszczyła w nim tę iskierkę niewinności, która istocie ludzkiej jest niezbędna”.

„Pragnienia są niebezpieczne, sprawiają ból”.

„Lustro opowiadało mu fantastyczne baśnie o dostatku i szacunku; tymczasem rzeczywistość odbiegała coraz dalej od tego, o czym mówiło lustro (…)”.

„Pokaż mi swoje obsesje, a powiem ci, kim jesteś”.

„Zdolność przewidywania bywa źródłem wielu drobnych przyjemności”.

„Nawet starość i niedołężność mogą stać się pożywką dla dobrego humoru”.

„Czasem trudno pamiętać, że przeszłość nie jest, jak sądzą ludzie, czarno-biała”.

„Ale kiedy szorował kuchenkę, mył lodówkę lub kredens, nigdy nie udawało mu się zetrzeć nalotu samotności i winy”.

„Człowiek samotny bezboleśnie marnotrawi cenne towarzystwo, jakim jest czas”.

„Jeśli potrafisz namówić ludzi, by umierali, bez trudu zdołasz namówić ich do zabijania”.

„Wojna pokazała mu, że wszystkich można winić za wszystko i każda para rąk jest brudna”.

„Szept jest najlepszą pożywką manii prześladowczej (…)”.

„Piękne kobiety zawsze skłaniały go do refleksji na temat śmierci”.

„Kompleks wyższość ludzi urodziwych nie różni się zbytnio od kompleksu niższości, na który cierpi brzydota. Kobiety zarówno piękne, jak i brzydkie nikną w architekturze swego ciała. Uroda nie jest prawdziwym dobrodziejstwem”.

„Dla człowieka, który cierpiał przez całą noc, świat jest zawsze rozczarowaniem”.

„Goje często mylą uprzejmość ze słabością”.

„Pielęgnował martwy żal za umarłym marzeniem”.

„Natura w istocie swojej jest brutalna i okrutna”.

„Pozór przerodził się w coś na kształt subiektywnej prawdy”.

„Niewidomy, uczył się kochać ślepo”.

    

Jesteśmy zbyt podekscytowani by zawracać sobie głowę codziennością. Mamy poczucie, że wiedziemy pełniejszy żywot. I wszystko by było cudownie, gdyby – jak powiedział pacjent pewnego psychiatry – nie ta „cholerna” rzeczywistość. Raz na jakiś czas ściąga nas na ziemię. Musimy wrócić z wyprawy wysokogórskiej, przestać gromić kosmitów, przerwać liczenie oddechów. Nie różni się to wiele od działania używek —kac, ból głowy, świat jest do niczego. Trzeba szybko dostarczyć nowej porcji używki lub fluoksetyny. To, do czego uciekamy budzi nas z odrętwienia, daje poczucie, że żyjemy, w naszych żyłach pojawiaj się więcej krwi, przez chwilę świat wydaje się kolorowy. Trzaskamy przeciwników w grze komputerowej, z wypiekami na twarzy śledzimy przygody detektywów i czarnoksiężników, wczytujemy się w katalogi znaczków, śledzimy z fascynacją wywodów o tym jak zostać bogatym czy być zawsze szczęśliwym albo też z przekrzywioną głową śpiewamy psalmy, powtarzamy mantry czy liczymy oddechy. Ludzie od zawsze uciekali od problemów: alkohol, narkotyki, wyprawy wojenne, hazard, pracoholizm, zaawansowane kolekcjonerstwo, przeprowadzka do leśniczówki lub planujemy wyjazd do jakieś aśramy… Dziś oferta dla eskapistów jest szczególnie rozbudowana: gry komputerowe, wirtualne społeczności, Facebook, czytanie blogów (takich jak ten), pisanie blogów (takich jak ten), bieganie maratonów, bicie rekordów na siłowni, sporty coraz bardziej ekstremalne – sami wiemy jak wielka jest oferta, tego, co pozwala oderwać się od tej bolesnej, nudnej, szarej i zimnej rzeczywistości.

Robert McLiam Wilson za sprawą „Autopsji” dołączył do znamienitego grona pisarzy antyeskapistów.  Słowa Irlandia, patriotyzm i narodowa tożsamość nie padają w tej książce ani razu.  Co więcej, akcja „Autopsji” osadzona jest we współczesnym Londynie, a jej bohaterowie to nie Irlandczycy, lecz Żydzi. Nie znaczy to jednak, że Wilsonowi udała się ucieczka od  idei innego irlandzkiego pisarza noblisty Seamusa Justina Heaneya. On ją raczej przełożył z wymiaru narodowego na wymiar osobisty, tworząc opowieść, której główny bohater, Manfred, decydując się na zakończenie swojego przegranego życia postanawia czas, który mu został, przeznaczyć na odkopanie swojej historii. To opowieść okrutna, bezlitosna, zarówno dla narratora, bo pozwala mu na odkrycie całej podłości jego życia, jak i dla czytelnika, bo oto miły, schorowany staruszek w kapciach, którego zdążyliśmy już obdarzyć sympatią okazuje się być ukrytym sadystą.  I tak, z pasją hieny cmentarnej, Manfred odkopuje wartość swoich młodzieńcze ideałów, walki o normalność po doświadczeniach na froncie, odnajduje szaloną miłość do żony, Emmy, i radość wspólnego budowania rodzinnego gniazda, wreszcie na nowo poznaje smak uczuć rodzicielskich. Przywołuje na nowo historię swojej żony, czeskiej Żydówki cudem ocalałej z obozu w Teresinie, a co za tym idzie, historię Zagłady. Seamus Justin Heaney twierdził, że na historię trzeba zareagować. Reakcją Manfreda jest ślepa agresja.

Biorąc pod uwagę ton spowiedzi Manfreda, trzeba przyznać, że Wilson wykazał się imponującym talentem. Czytelnik wyczuwa, że obcuje z prozą z krwi i kości, intymną, nieprzegadaną, jest zawsze świadkiem czegoś interesującego, nawet, jeśli jest to bolesne. Wydaje się, że ponieważ Irlandczycy utracili swój język ojczysty, teraz próbują to nadrobić w angielskim, pisząc precyzyjnie, prosto, dojrzale. Precyzja jego języka to precyzja broni palnej, trafia prosto w oczy, pozostawiając czytelnika oniemiałego ze smutku i bólu nad zmasakrowanym życiem. Pisząc „Autopsję” Wilson dokopał się do najczarniejszych historii, zarówno w makro jak i mikro skali, uniknął jednak koniunkturalnego epatowania brutalnością, konstruowania rzeczywistości na podstawie binarnych przeciwieństw, luksusu łatwego osądu. Zbolali czytelnicy po lekturze tej książki mogą odkryć ziemię pod paznokciami. Zupełnie tak jakby współuczestniczyli w rozkopywaniu grobu.

            Manfred bohater książki „Autopsja” od dawna chciał umrzeć. Kiedy więc odkrył w swoim zużytym ciele nowy ból, postanowił zachować to w tajemnicy. Oczywiście nie planował samobójstwa. Dawniej Manfred zachłannie kochał życie. Miało dlań mnóstwo czarownych powabów; pożądał go niczym młody kochanek. Niektóre z jego wspomnień wciąż jarzyły się własnym euforycznym światłem. (W miarę jak Manfred wiądł ze starości, wspomnienia stawały się coraz bardziej jędrne i rumiane). Jego była żona Emma przysporzyła mu niezaznanych wcześniej mąk tęsknoty, lecz swego czasu czerpał z niej zarówno siłę, jak słabość. Każdy dzień, każdy wysmakowany tom przeszłości był spełnieniem. Zaznał wiele dobrego, ale także uczynił wiele złego. Zadawał krzywdy i sam ich doznawał. „Wojna zniszczyła w nim tę iskierkę niewinności, która istocie ludzkiej jest niezbędna”. A rozstanie z żoną obróciło go w proch. Bez niej jego życie stało się jałową manifestacją nicości. Od ponad dwudziestu lat spotykali się raz w miesiącu na zimnej parkowej ławce. Ich syn Martin, wyrósł na mężczyznę, którego Manfred nie potrafił kochać. Czuł się jak wypalony żużel. Chciał nie tylko umrzeć, ile przestać żyć. Pragnienie śmierci miało dla niego równie mało sensu jak wszystko inne. Emma „zabiła” go przed dwudziestu laty. Odkąd odeszła, Manfred był już tylko chodzącym, odpychającym „trupem”. Nocami przeglądał jej stare listy. Teraz rozumiał, od początku wiedziała, jak to się skończy. Drzemiący w niej strach przed Manfredem miał w swoim czasie wybuchnąć z niszczycielską siłą. Manfred pamiętał własne listy, namiętne i ekstrawaganckie. Listy Emmy zawsze były chłodne i ostrożne, bez śladu zaangażowania. Pilnowała, żeby nie zostawiać za sobą „śladów”.

Manfred, jako stary już człowiek czuł, jak jego życie kona wraz z kończącym się stuleciem i wraz z nim odchodzi w niebyt. Ani on, ani jego wiek nie mieli się, czym pochwalić. Teraz łączył ich wieczorny dramat dwóch głupców babrających się w żrących sentymentach. Obu czekał taki sam koniec. Nadchodzące lata były im wrogie. Śmierć zdawała się czymś łatwym. Pomału umierał on i stopniowo odchodził wiek XX. Kiedyś, dawniej, samobójstwo wydawało się proste. Przed drugą wojną światową miał miejsce ten przykry wypadek: jego ukochana dziewczyna odebrała sobie życie. Była miłą dziewczyną, chociaż niezbyt ładną. Miała dziewiętnaście lat. Manfred był taktowny i kochał ją troskliwie. W końcu pewnego wieczoru zadzwoniła prosząc, aby ją odwiedził. Chwile przed jego przyjściem wyskoczyła przez okno. Manfred mocno to przeżył. Przygniatała go świadomość, że w jakiś sposób ją zawiódł. Nie czuł się jednak winny. Rozpacz kobiet uważał, to dla umysłu fenomen niezgłębiony, niemający nic wspólnego ze światem mężczyzn. Ta sprawa zostawiła mu w duszy nieprzyjemną, zimną gorycz. Jego matka płakała tak bardzo, że Manfred nie miał już żadnych łez do dodania. Wielu miłych, życzliwych mu ludzi mówiło źle o zmarłej, tak, że żal chłopaka wkrótce się ulotnił;, pozostało głównie zdziwienie i zażenowanie. Teraz, gdy wyglądał własnej śmierci, rzadko pozwalał sobie na mniejszy lub większy żal.

Odkryty i ujawniony ból przybierał na sile. Ból był po prostu jakąś wiadomością, zaszyfrowaną informacją. Obecność bólu stała się nieustanna, natarczywa. Od czasu do czasu, kiedy ból był naprawdę nie do zniesienia, Manfred kuśtykał do kuchni i otwierał szafkę, w której trzymał leki. Ale podświadomość dalej przypominała mu o krzywdach, których nie dało się już naprawić. Kilka pierwszych lat separacji Manfred przeżył jak w celi śmierci, otępiały z żalu i wstydu. Potem znalazł mieszkanie, w którym miał spędzić następne dwie dekady. Przyzwyczaił się do samotności. Jej niezmienność koiła go i postarzała. Nim dobiegł do pięćdziesiątki, czuł się jak Matuzalem. Boleśnie tęsknił za Emmą. Pierwszy rok był czarną plamą, przeczekany, ale niezapamiętany. Manfred czasami się zastanawiał, jak zdołał go przeżyć. Pracował, jadł i oddychał w pozbawionej światła, wyzutej z myśli apatii. Wciąż się spotykali. Nie wiedzieć, czemu, wciąż chciała się z nim spotykać. Zakaz, który narzuciła, nadal obowiązywał, choć ślady pobicia dawno się zagoiły. Raz w miesiącu siadał, więc na ławce w parku z odwróconą twarzą, oczyma niewidzącymi i mokrymi od łez. Nikomu nie mówił, jak wyglądają ich rozmowy. Ludzie uznaliby je za absurdalne, za dowód choroby psychicznej, jego lub jej. Kolegom z pracy nawet by przez myśl nie przeszło, że Manfred nie mógł podczas spotkań spojrzeć na żonę. Ich syn Martin, jako dziecko w ogóle nie wiedział, że się spotykają.

Bił ją za to, że żyła przed nim i bez niego. Bił ją za krzywdy, które wyrządził jej, kto inny. Bił ją za wojnę i za Holocaust. Za jej urodę, za syna, za jej milczący stoicyzm. Bił ją, bo ją „kochał”. Zawsze był zazdrosny o nienazwaną przeszłość Emmy. Był zazdrosny o wszystko: o autobus, którym jeździła do szkoły, o jej spódniczki i buty. O zasłyszane dźwięki, oglądane widoki, myśli, które chodziły jej po głowie. Wiedział, że jest mu wierna- musiał się, więc zadowolić zazdrością o inne rzeczy: o dom, o syna. A przede wszystkim o wojnę. Za drugim razem pobił ją, dlatego, że podejrzewał, iż w obozie padła ofiarą gwałtu. Był zazdrosny o jej pobyt w miejscu zwanym Birkenau. Z oddalenia Emma rządziła jego życiem o wiele skuteczniej, niż gdy byli razem, stała się jego jedyną wartością. Każda samotna chwila w obskurnym mieszkaniu była pieczołowicie pielęgnowanym rytuałem jej nieobecności. Manfred roił sobie, że niewidzialna żona czuwa nad nim, widzi i słyszy wszystko, co on czyni w samotności. Te fantazje nadały kształt jego bezcelowemu życiu. Czuł jednak, że jak w bajce musi nastąpić koniec, konkludujący i ostrzegawczy morał. Dowód miłości, dowód pokuty. Teraz wiedział, co widziała jego żona w lustrze, patrząc na własną twarz naznaczoną jego rękami. Widziała Gehennę, druty Birkenau i stosy trupów zabitych bez powodu. Patrzyła, jak część jej duszy umiera, bo tak się dzieje z ludźmi, którzy przeżyli piekło.  

            Jak to się dzieje, że ofiary przemocy lub nadużyć psychicznych, po bolesnych doświadczeniach osobistych, nie wyciągają z nich wniosków i dopuszczają się krzywdzenia innych? Istnieje wiele połączonych ze sobą mechanizmów psychologicznych, które doprowadzają do takich sytuacji. Spójrzmy na ten problem poprzez dzieciństwo Manfreda. Jego ojciec tak bardzo bał się ciemności, że jego życie było ciągłym pościgiem za światłem dnia. Latem wstawał o czwartej i kład się przed zmrokiem, pospiesznie, by zdążyć przed nocą. Zimy, gdy mrok dłużył się nieznośnie, wprawiały go w panikę, której nie potrafił ukryć. Cała rodzina musiała się dostosowywać do obłąkańczego rozkładu dnia, którego rytm dyktowała fobia. Paradoksalnie może właśnie dzięki temu Manfred i jego dwaj bracia nigdy nie bali się ciemności, nawet, kiedy byli mali. Pokochali noc, bo jakimś cudem budziła w ojcu trwogę. Pomału role w rodzinie odwracały się, to synowie stawali się dla swojego ojca „ojcami”. Ojciec wiedział to i lękał się, że zaczną nim pogardzać, toteż stał się bardziej szorstki, częściej demonstrował swą niepewną męskość. Chłopcy rośli, ojciec pochylał się i kurczył. Mówił, więc coraz głośniej i coraz bardziej się bał. Matka była kiedyś figlarną, rozchichotaną dziewczynką. Jej pogodna natura przysparzała rodzinie wielu zmartwień. Nim skończyła szesnaście lat, stała się sławna na niektórych odcinkach Mile End Road w Londynie. Opowiadano, jak „zagrała na nosie” najbardziej poważanemu rabinowi w Londynie, gdy przyłapano ją na niewybaczalnym występku palenia papierosów w szabas. Gardziła mężczyznami, nie lubiła Żydów i otwarcie wyśmiewała brodatych młodych chasydów z pejsami zwisającymi spod kapeluszy. Swe odstępstwo od norm, bolesny dopust dla męża, traktowała, jako powód do dumy, wyróżniało ją, bowiem spośród innych. Uważała się za Angielkę, o swoim żydostwie pamiętała tylko w rzadkich chwilach wzruszenia albo, gdy ją obraził jakiś bezczelny goj. Naśladowała amerykańską modę i podziwiała chrześcijanki, których kobiecość rozkwitała według niej znacznie pełniej. Zarówno ona, jak i jej synowie poddani byli woli pana domu, ale to matka trzymała ster. Z cieniem wstydu Manfred przyglądał się małżeństwu rodziców. Był świadkiem drobnych rebelii i kompromisów. Matka nie była piękna i Manfred wiedział, że to ją boli. Tęskniła za urodą rozdawaną przez Stwórcę w sposób arbitralny. Idąc z nią ulicą, chłopiec czuł, jak rani ją obojętność przechodzących mężczyzn. I oto w stosunku do matki także role się odwróciły. Manfred pieczołowicie udawał, że wierzy w jej urodę. Wszedł w rolę swojego ojca. Ona zaś nazywała go swoim małym mężczyzną i oczekiwała, że będzie składać jej hołdy, do jakich dorośli mężczyźni nie byli skorzy.

            On i jego bracia pobierali nauki w chederze. Przez długie nudne lata wkuwali Talmud pod okiem starców mamroczących modlitwy, których nie rozumieli. Później dwaj starsi bracia poszli do żydowskiej szkoły publicznej, któregoś wszakże wieczoru matka i ojciec strasznie się pokłócili, skutkiem, czego chłopców przeniesiono do gojskiego przybytku edukacji. Posłano tam i Manfreda, kiedy podrósł. On i jego bracia byli jedynymi Żydami w szkole. Ponieważ ojciec nie zarabiał tyle pieniędzy, ile w swoim mniemaniu powinien zarabiać, dom zaczął podupadać. Matka chodziła niezadowolona, krzyczała, że to wszystko jego wina. Stare meble, spadek po poprzednich, roztropniejszych pokoleniach, znikały z różnych kątów. Wkrótce w domu zapanowała schizofreniczna atmosfera. Matka z ponurą miną dokonywała cudów, żeby związać koniec z końcem. Ilekroć brakowało pieniędzy, na jej twarzy tygodniami gościła gradowa chmura. Rozpaczała, że nie ma córki. Prowadziła dom nieudolnie i niechętnie. Kilka lat musiało minąć, nim Manfred zauważył, że ojciec zawsze znajduje pretekst, by zerwać znajomość z każdym, komu zaczynało się dobrze powodzić. Kiedy chłopiec w końcu przejrzał tę taktykę, czuł bolesny wstyd, ilekroć ojciec skreślał kolejnego przyjaciela, który zdradzał go odnosząc sukces. Dominacja matki nad ojcem zwiększała się w miarę, jak synowie dorastali. Podkopywana pozycja ojca rodziny szybko legła w gruzach, a kilka wątłych prób uratowania resztek autorytetu spełzło na niczym. Żona nie znosiła żadnego sprzeciwu. Staruszek mógł się zżymać- już nikt go nie słuchał. Jego bezsilność nie była dla Manfreda zaskoczeniem. Wiedział, że ma ona źródło w jakiejś starej ranie, jakiejś zastarzałej waśni między rodzicami. Ze słów padających w rozmaitych sprzeczkach wywnioskował, iż w początkowym okresie małżeństwa ojciec starał się podporządkować sobie żonę i najwyraźniej użył wobec niej przemocy. Był to błąd, o którym nigdy nie pozwoliła mu zapomnieć. Teraz Manfred już rozumiał znaczenie zawoalowanych aluzji i pretensji, których jako dziecko nie potrafił pojąć. Wstyd mu było za nich oboje.

            Manfred, stygmatyzowany nieciekawym dzieciństwem, pogardzający ojcem i spośród rodzeństwa najmniej kochany przez matkę, wyrasta na samotnika i dziwaka. Parentyfikacja w rodzinie, samobójstwo pierwszej dziewczyny, wybuch II Wojny Światowej i kilkuletni los frontowego żołnierza, odciska na nim swoje piętno, zaburzając percepcję prawidłowego postrzegania świata. Miłość życia, zawłaszczająca całego Manfreda, miłość absolutna ze wszystkimi jej przypadłościami, aż po dramat rozgrywający się w czterech ścianach mieszkania. Bije żonę, nie kocha syna, zło, odbywające swój triumfalny pochód przez życie Manfreda, ani na moment nie zwalnia kroku, chwilami przyczaja się i usuwa w cień, by w odpowiednim momencie uderzyć ze zdwojoną siłą. Casus oprawcy i ofiary znakomicie ze sobą korespondują. Na nic zdaje się próba przemiany naszego bohatera, nikt w nią nie wierzy, najmniej zaś sam zainteresowany. Doświadczenia z dzieciństwa w dużym stopniu kształtują przyszłość człowieka. Jest masa osób, które wyszły z domów pełnych przemocy, i choć nienawidziły tej agresji z całego serca, własną rodzinę budują na podobnych zasadach. I analogicznie, kiedy wychowujesz się w normalnym, przyjaznym środowisku, szanse na to, że się stoczysz, oczywiście w dalszym ciągu są, ale jednak mniejsze niż w przypadku osoby, którą z każdej strony otacza to co najgorsze. O ile jednak o negatywnym wpływie środowiska na rozwój młodego człowieka mówi się sporo, tak kwestia „dobrego domu” nie budzi większego zainteresowania. Ba, niekiedy nie uważa się tego nawet za jakikolwiek bonus. Pytanie tylko, czym jest ten „dobry dom”…? W biografii Manfreda tkwi brzemię nienazwanego doświadczenia, na tyle dotkliwego, że życie i pamięć o jego życiu stają się dla niego ciężarem. Przygnieciony nim Manfred wypatruje tylko śmierci.

„Autopsja” to ostre, bez znieczulenia dokonywane cięcia na żywym organizmie. Brzydki stary i schorowany człowiek podejmując próbę rozliczenia się z życiem, oddaje ciało we władanie potężnego, nowotworowego bólu, a sumieniu wystawia rachunek. Bilans wypada jednak nieciekawie, oto doświadcza miłości, którą bezwzględnie niszczy, pielęgnuje nienawiść, bo to łatwiejsze. Rozpacza nad grozą wojny i Holokaustu, wstydliwie rozczulając się nad sobą. Wojenne demony wojny, wściekła zazdrość, pycha i chora miłość, wystawiają Manfredowi rachunek i mam nieodparte wrażenie, że teraz wszystko się bilansuje. Ta europejska „ziemia obiecana” okazała się martwą krainą, w której nie ma miejsca dla Żydów. Dlatego Manfred umiera wykorzeniony, w świecie dojmująco obcym.


30 listopada 2019

24 godziny z życia kobiety


„24 godziny z życia kobiety”

(i inne opowiadania)


Stefan Zweig



Autor/ (ur. 28 listopada 1881 w Wiedniu, zm. 22 lutego 1942 w Petrópolis) – austriacki poeta, prozaik, dramaturg i tłumacz. Głównym jego przedmiotem zainteresowania - jako pisarza - była psychologia człowieka. Znajdował się on pod znacznym wpływem pracy  Zygmunta Freuda. Ocenia się, że był dobrym znawcą ludzkiej psychiki, co znalazło odzwierciedlenie w jego twórczości. Wyraźne ślady jego pasji życiowej noszą m.in. liczne opowiadania w tym nowela „24 godziny z życia kobiety”.

Tłumaczenie/ Zofia Rittnerowa, Maria Wisłowska, Izabella Czermakowa

Tematyka/ Książki Stefana Zweiga są ostrzeżeniem, że zawsze stracić można to, co wydaje się, że jest i będzie zawsze. Ufna wiara w rozsądek może okazać się zgubna i przegrać z szaleństwem i nienawiścią, które rozleją się na skalę masową. Stefan Zweig był ulubionym pisarzem Zygmunta Freuda. Zweig powiedział, że Freud „pogłębił i poszerzył naszą wiedzę o ludzkim umyśle jak nikt inny w naszych czasach” i przypomniał sobie swoje rozmowy z Freudem, jako jedną z „największych przyjemności intelektualnych” w jego życiu. Korespondencja i przyjaźń między tymi dwoma mężczyznami rozpoczęła się w 1908 roku, kiedy Zweig wysłał Freudowi kopię jednego ze swoich dramatów. Ich przyjaźń trwała aż do śmierci Freuda.

Główny motyw/ Sześćdziesięcioletniej kobiecie, Pani C., która na skutek towarzyskiego skandalu spowodowanego ucieczką zamężnej kobiety z młodym mężczyzną, przypomina sobie historię sprzed 20 lat. Postanawia opowiedzieć o 24 godzinach ze swojego życia, które na zawsze ją zmieniły. Dwadzieścia lat wcześniej, tuż po śmierci swojego męża poznała w kasynie młodego Polaka, nałogowego hazardzistę. Spędziła z nim noc, właściwie nic o nim nie wiedząc. Mężczyzna wyznał jej tylko, że przegrał wszystko, co miał. Z zamiłowania do hazardu okradł nawet własną rodzinę. W zamian za obietnicę, że już nigdy więcej nie przekroczy progu kasyna, Pani C. wręczyła mu potrzebną sumę pieniędzy. Spłaciwszy długi miał rozpocząć nowe życie. Ale jeszcze tego samego wieczoru Pani C. ponownie spotkała go przy zielonym stoliku. Upokorzona publicznie, zdruzgotana nawet po wielu latach nie zdołała jednak o nim zapomnieć.



 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Bo w czasie podróży morskiej najmniejsza drobnostka staje się wydarzeniem: żagiel na horyzoncie, delfin w skoku, nowo odkryty flirt, przelotny żart”.

„(…) gdy się jest młodym, myśli się, że gorączka i śmierć dopada tylko innych”.

„Nie przychodzi się do doktora pod osłoną welonu”.

„A ostatecznie… ostatecznie… nikt nie zachodzi w ciążę od gry w golfa (…)”.

„Nie… nikt nie jest winien… Przeznaczenie!”.

„Bo nic na świecie nie dorówna utraconej miłości dziecka (…)”.

„Tylko samotne dzieci potrafią zamknąć swoją namiętność w sobie (…)”.

„A nie ma nic straszniejszego niż samotność wśród ludzi”.

„Wyobraźnia ludzi na ogół nie sięga poza granice ich własnego istnienia”.

„(…) natura w momentach najwyższego napięcia wydobywa często z człowieka tak wielki tragizm, iż żaden obraz, żadne słowo nie zdoła go odtworzyć”.

„Dwie godziny rozmowy na plaży i filiżanka czarnej kawy w ogrodzie wystarczyły, aby trzydziestoletnia kobieta, o nieskazitelnej opinii, zdecydowała się rzucić męża i dwoje dzieci i pójść na oślep za nieznajomym młodzieńcem”.

„Moim zdaniem zaś kobieta, która idzie śmiało i swobodnie za głosem instynktu, uczciwsza jest od tej, która z zamkniętymi oczyma zdradza męża w jego własnych ramionach”.

„Dla mnie osobiście większą przyjemnością jest zrozumienie ludzkich spraw niż ich osądzanie”.

„Połowa prawdy nie liczy się, wartość ma tylko prawda całkowita”.

„Dla tych, którzy nie mają własnych przeżyć, namiętny niepokój bliźnich stanowi pożywkę dla nerwów podobnie jak teatr lub muzyka”.

„Tylko ludzie, którzy żyli długo bez namiętności, zdolni są poznać w ciągu jednej chwili całą jej gwałtowną, druzgocącą jak lawina, przytłaczającą jak orkan potęgę”.

„Im człowiek starszy, tym mniej obawia się swojej przeszłości”.

„(…) nawet dwadzieścia cztery godziny życia mogą całkowicie zdecydować o losach kobiety (…)”.

„A poza tym, czyż nie jest właściwie diabelnie łatwo uważać się za wielkiego człowieka, skoro się nie ma najbledszego pojęcia, że żył kiedyś na świecie jakiś Rembrandt, Beethoven, Dante czy Napoleon?”.

„(…) właśnie tacy ludzie pozornie dalecy od spraw tego świata, na kształt termitów budują sobie w swojej szczególnej materii jakiś osobliwy i absolutnie niepowtarzalny skrót świata”.

„W szachach jak w miłości, partner jest nieodzowny (…)”.

„(…) trudno biedni ludzie muszą gotować na wodzie”.

„(…) w każdym zawodzie ci, co naprawdę coś umieją, są także najlepszymi kupcami”.

„Po raz pierwszy odczułem rzeczywistość w tym fantastycznym zdarzeniu”.

„(…) bo na górze i w dole życia panują te same formy”.

„Cóż jest warte życie, skoro lada wiatr rozwiewa ślady naszych stóp?”.

„(…) jakże często ironia losu łączy rzeczy wstrząsające z zabawnymi!”.

„Zwykle bowiem natura, zgodnie ze swym mistycznym prawem, aby ocalić iskrę twórczą- nastawia dziecko niechętnie i pogardliwie względem zamiłowań ojca”.

„Ponieważ wszelki duch powstaje z krwi, wszelka myśl - z namiętności, wszelka namiętność - z natchnienia (…)”.

„Czy można być młodzieńcem przez jedną godzinę i starcem przez następną?”.

„Nie ma większej namiętności na świecie, niż młodzieńcze uwielbienie-najbardziej nieśmiałe, najbardziej zalęknione, najbardziej wstydliwe, bardzo kobiece uczucie…”.

„Nic chyba nie drażni bardziej wyobraźni młodego człowieka, niż denerwująca gra niepewności i domysłów”.

       

Stefanowi Zweigowi wybitnemu austriackiemu pisarzowi pochodzenia żydowskiego – największą sławę przyniosły jego nowele („Strach”, „Amok”, „List od nieznajomej”, „24 godziny z życia kobiety”, „Nowela szachowa”) jak również jego historyczne biografie („Maria Antonina” ̧ „Maria Stuart”, „Jospeh Fouché”, „Balzac”, „Freud”). W swojej twórczości literackiej Zweig poświęcał się również aktualnej sytuacji politycznej tworząc dzieła w duchu pacyfizmu lub też zajmował się ideą moralnego zjednoczenia Europy, co nadaje jego utworom szczególnej wartości. Ideały o które Zweig „walczył” przy pomocy pióra także w obecnych czasach nie straciły na aktualności. Zwłaszcza na podstawie nowel Austriaka można zaobserwować, iż Zweig znajdował się pod silnym wpływem Zygmunta Freuda. Dzięki temu pisarz odniósł duży sukces i cieszył się uznaniem ówczesnych czytelników. Jednak również z tego samego względu poddawany był krytyce. Na szczególną uwagę zasługuje fakt, iż w swoich nowelach – podobnie jak w powieściach – Zweig obdarowywał sympatią te postacie, które nie zwyciężały lecz pozostawały pokonane - i to na nie autor kierował szczególną uwagę. „Zweig stawiał pokonanych ponad zwycięzcami, poniżonych ponad wywyższonymi, pokonanych, których mimo to zwyciężali, wysuwał na pierwszy plan. Sympatią obdarzył nie Lutra, lecz Erazma (Triumf i tragizm Erazma z Rotterdamu), nie Kalwina, lecz Castello, nie królową Elżbietę, lecz Marię Stuart”. Jak słusznie stwierdza Hartmut Müller są to postacie, które tylko pozornie zostają pokonane, gdyż w aspekcie moralnym racja znajduje się po ich stronie. To, co zostało zauważone w odniesieniu do powieści historycznych Zweiga, dotyczy także jego psychologicznych nowel. W swoich opowiadaniach Zweig często ukazywał konstelacje postaci w których związek, uczucia dla jednego lub obojga protagonistów mają fatalne konsekwencje. W opublikowanej w 1922 roku noweli „List od nieznajomej” Zweig ukazuje romantyczną miłość, która nosi znamiona obsesyjnej.

Zarówno początek jak i cały tekst bazują na skrajnych przeciwieństwach a utwór determinuje dychotomia: życie versus śmierć, gorąca miłość versus ignorancja i obojętność, znany pisarz versus nieznajoma autorka listu, wierność versus niewierność, sen versus rzeczywistość. Dokładne określenie czasu akcji nie jest możliwe, wiadomo jedynie, że akcja dzieje się w dniu czterdziestych pierwszych urodzin literata R. Obie główne postacie – w przeciwieństwie do filmu nakręconego w 1948 przez Maxa Ophülsa – pozostają u austriackiego pisarza bezimienne. Narracja zmienia się od trzecioosobowej do pierwszoosobowej. Miejscami zdarzeń są Wiedeń i Innsbruck. Nie zostają one jednak szczegółowo przedstawione. Fokus skierowany jest na bohaterów i ich postawy życiowe oraz uczucia. Nasuwa się spostrzeżenie, że intencją Zweiga było wyeksponowanie modelu zachowań i skierowanie zainteresowania na portret wewnętrzny bohaterki, bez zbędnego odciągania uwagi czytelnika na środowisko czy ówcześnie panującą sytuację polityczną. Nakreślona zostaje natomiast przynależność postaci do różnych warstw społecznych, co odciska piętno na ich życiu.

Akcję można streścić w następujący sposób. Kiedy literat R. wraca do domu, otrzymuje list, który wkrótce rozpoczyna czytać. List stanowi wyznanie pewnej – w tytule wspomnianej – nieznajomej. Autorka listu nie przedstawia się, lecz wyznaje historię swojego życia i swojej miłości. Poprzez to zostaje wywołane wrażenie autentyczności: inicjały wskazują na anonimowy charakter pisma. Utwór ma kompozycję ramową. Jej właściwą część stanowi list, który rozpoczyna się od wzruszającej i wywołującej współczucie wiadomości: „Moje dziecko umarło wczoraj (…)”. Bezimienna autorka listu pisze w obliczu śmierci. Po odejściu swojego małego dziecka czuje się samotna i domniema, że niedługo podąży za synem. Zapewnia również, że list zostanie dostarczony odbiorcy wyłącznie w przypadku jej zgonu. Ta sceneria sprawia, że opowiedziana historia wydaje się być wiarygodna. W obliczu śmierci się nie kłamie. Należy jednak nadmienić, że przedstawiona w tekście perspektywa jest mocno subiektywna i zostaje opisana z punktu widzenia kobiety – autorki listu. Mężczyzna nie otrzymuje żadnej sposobności do przedstawienia swojej wersji wydarzeń. Jest typem homme fatale, który nieświadomie prowadzi kobietę do upadku. Na uwagę zasługuje również fakt, że w tekście bohater nie został szczegółowo opisany, stanowiąc raczej obiekt gorącego uczucia i będąc projekcją wyobrażeń. Historia przedstawiona jest z retrospektywy i rozpoczyna się przed 15 lub 16 laty, w dniu, w którym 13-letnia dziewczynka poznaje pisarza R. Protagoniści przynależą do innych światów, zarówno w aspekcie socjalnym jak i mentalnym: ona jest nieśmiałym dzieckiem z dość ubogiej mieszczańskiej rodziny. On natomiast dojrzałym mężczyzną, który osiągnął już sukces. Często wybiera się w podróże, interesuje się innymi kulturami, posiada w domu włoskie rzeźby, indyjskich bożków, obrazy i zgodnie ze swoją profesją dużą ilość książek. Autorka listu wyznaje mężczyźnie miłość, która przypomina niejako romantyczną obsesję. „Byłeś dla mnie wszystkim, moim całym życiem“.

Główny problem polega na niemożności wzbudzenia uczucia u wybranego mężczyzny. Najpierw, jako trzynastolatka (na skutek młodego wieku) bohaterka nie jest w stanie skierować na siebie uwagi. Jej pozycja jest uniżona i należy zauważyć, że autorka listu nie podejmuje żadnych kroków, aby ukochany odwzajemnił jej miłość lub aby nawiązać z nim jakikolwiek kontakt. Bohaterka przejdzie na skutek dojrzewania przemianę zewnętrzną, ale wewnętrznie pozostanie wierna swojemu wybrankowi. Po kilkuletniej rozłące wróci do Wiednia jako dojrzała kobieta i nawiąże romans z pisarzem. Z jednej z trzech wspólnie spędzonych nocy narodzi się dziecko, na które nieznajoma przekieruje swoje uczucie. Kolejnym obliczem miłości w tekście będzie, zatem miłość matki do dziecka. Fromm twierdzi, że miłość matki do dziecka jest najwyższym stopniem miłości ze względu na swój altruistyczny charakter. Dzięki miłości do dziecka kobieta będzie czuła się szczęśliwa widząc w maleństwie odbicie ojca, a tym samym zachowa poniekąd jego część tylko i wyłącznie dla siebie. Bohaterka już jako rodzicielka spróbuje jednak jeszcze raz związać się z pisarzem, lecz ku swojemu przerażeniu odkryje, że ten jej nie pamięta. Nigdy jej nie poznał, mimo, że dla niej był wszystkim. Celem listu nie jest jednak wywarcie presji na ukochanym mężczyźnie, lecz wyznanie prawdy. Autorka przyznaje jednocześnie, że jednej rzeczy nie mogła wybaczyć: tego, że nigdy jej nie rozpoznał. Z tego względu pisarz aż do momentu otrzymania listu pozostanie nieświadomym swojego ojcostwa.
                
Opowiadanie „Amok” także zajmuje się pożądliwością i jej konsekwencjami. Lekarz obiecał przeprowadzenie zabiegu aborcji, ale stawia warunek, którego kobieta nie jest w stanie spełnić. Historia rozgrywa się w holenderskich Indiach Wschodnich, w kolonialnym świecie, który znamy z książek Williama Somerseta Maughama: lekarz bohater opowiadania ma skłonność do „zakochiwania” się w dumnych kobietach. Ta najistotniejsza w książce historia doskonale ilustruje upodobanie Zweiga do umieszczania swoich bohaterów w skrajnych sytuacjach w „sytuacjach granicznych” i odkrywania, jak sobie w takich wypadkach radzą. Zweig ukazał na przykładzie wybranych przypadków, jak namiętności ukryte w człowieku mogą determinować jego życie. Jego postacie – tutaj postać lekarza erotomana – są ofiarami swojej natury i popędów. Całą historię o tragicznym w skutkach zakończeniu poznajemy z relacji doktora, który opowiada ją przypadkowemu współpasażerowi na statku. Opowiada, bo nie radzi sobie z emocjami i potrzebuje słuchacza. Nie chce pomocy, nie usprawiedliwia się, może jedynie liczy trochę  na zrozumienie.

Monako to małe księstwo na Riwierze, nowoczesne miasto, które przyciąga bogatych i czarujących, a także „wspinaczy” społecznych i turystów, którzy chcą po prostu skosztować dobrego życia. Otoczona terytorium francuskim enklawa rodziny Grimaldi jest drogim miejscem do życia, ale zamożni ludzie zawsze mieli zwyczaj wydawać obficie pieniądze - zwłaszcza w kasynach w Monte Carlo. Od 1856 r. kraj jest rajem dla hazardzistów, który łatwo zamienia się w piekło dla tych, którzy uzależniają się i tracą więcej, niż mogą sobie pozwolić. Takie skazane na zagładę postacie również znalazły drogę do literatury. Jednym z nich jest młody polsko-austriacki arystokrata, którego obecność przy stole do ruletki stanowi specjalne dwadzieścia cztery godziny z życia pewnej kobiety, o czym opowiada Stefan Zweig w swojej powieści „24 godziny z życia kobiety”.

„24 godziny z życia kobiety” to powieść osadzona wśród członków europejskiego społeczeństwa z wyższych sfer spędzających wakacje na Riwierze. Dziesięć lat przed wybuchem Wielkiej Wojny w 1904 r. żona jednego z gości hotelowych i matka dwóch nastoletnich dziewcząt ucieka z młodym Francuzem, którego poznała zaledwie kilka godzin wcześniej. Następnego dnia goście dyskutują o jej skandalicznym zachowaniu przy stole, a narrator z perspektywy pierwszej osoby zdecydowanie opowiada się za młodą kobietą. Kilka dni później pani C. (Angielka w wieku sześćdziesięciu siedmiu lat), która była na przyjęciu - prosi młodego narratora, aby przyszedł do jej pokoju, ponieważ czuje, że może mu powiedzieć wstydliwy epizod swojego życia bez potępienia i ponieważ ma nadzieję, że tego rodzaju spowiedź uspokoi jej sumienie. Narrator słucha jej historii, która miała miejsce w Monte Carlo około 1880 roku. Była wdową od dwóch lat i wypełniała swój czas obserwując ręce hazardzistów przy stole do ruletki w kasynie, tak jak nauczył ją jej mąż. Pewnej nocy zręczne dłonie młodego mężczyzny, niewiele starszego niż jej dwóch synów przyciągnęły jej uwagę i nie mogła już ich puścić. Nie wiedziała wtedy, że hazardzista, do którego należały był polsko-austriackim arystokratą ani nie mogła sobie wyobrazić, że spotkanie to przewróci jej życie do góry nogami przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny i (aby go uratować od samego siebie) narazi na szwank reputację. Nie mogła powstrzymać się od przygody, ale jak się okazało, nie jest tak łatwo zreformować hazardzistę, jak myślała.

            Nowela szachowa” Stefana Zweiga to także jego pożegnanie z pisarstwem. W lutym 1942 r., krótko po ukończeniu noweli Zweig, urodzony w Austrii, ale w tym czasie mieszkający na emigracji w Brazylii, popełnił samobójstwo ze swoją żoną Lotte. Nie dożył sukcesu tej książki. Została przetłumaczona na kilka języków, sprzedano ją w milionach egzemplarzy i jest uważana za jedno z najlepszych literackich przedstawień szachów. Ale nowela wciąż wywołuje dwuznaczne uczucia. Zweig po raz kolejny demonstruje swoją wielką sztukę zacieśniania opowieści, a czytelnik z zapartym tchem śledzi losy doktora B., głównego bohatera powieści: naziści torturowali go w więzieniu, więc aby nie oszaleć „ucieka” w świat szachów, rozgrywając tysiące gier przeciwko sobie. Kiedy zostaje wydalony z kraju na statku, który ma wywieźć go na wygnanie, spotyka mistrza świata w szachach Mirko Czentovica - i gra przeciwko niemu, aby sprawdzić, czy potrafi grać w prawdziwe szachy z prawdziwym zawodnikiem szachowym. Symbolicznie pojedynek między Dr. B. i Czentoviciem oznacza walkę między kulturą, edukacją i intelektem, którą reprezentuje B., a światem narodowego socjalizmu, który symbolizuje Czentovic. Jako szachista Czentovic szybko zyskał sławę, ale jako człowiek był tępy i płytki, zainteresowany tylko pieniędzmi i władzą.

Uczucia, w tym miłość – podobnie jak w „Amoku” czy „24 godzinach z życia kobiety”–w pewnym sensie przyczyniły się do upadku postaci. Śmierć i fakt, że ukochany nawet w obliczu śmierci i czułego listu nie mógł przypomnieć sobie kobiety, dla której był wszystkim, oznacza porażkę. Nieznajoma podążała za swoimi uczuciami i padła ich ofiarą. Bez ukochanego mężczyzny nie mogła sobie wyobrazić życia, a kiedy śmierć zabrała jej ostatnią nadzieję na szczęście – jej dziecko –nie była w stanie przeżyć. Z drugiej jednak strony należy zauważyć, że bohaterka w pewnym sensie odniosła zwycięstwo, gdyż jej uczucie nigdy nie straciło na intensywności. Ona sama zresztą nie postrzegała siebie jako ofiarę, wręcz przeciwnie - nawet u kresu życia dziękuje mężczyźnie, któremu zawdzięcza jedyne szczęście.

Inna opowieść rozpoczyna się, kiedy Roland - bohater opowiadania „W odmęcie uczuć” świętuje swoje sześćdziesiąte urodziny i trzydziestą rocznicę nauczania na Wydziale Języków i Literatury. Jego koledzy i studenci stworzyli mu książkę-prezent, która była kompletną biografią jego kariery naukowej. Brakowało tylko opisu tego, kto zainspirował go do rozpoczęcia kariery naukowej. Pozostała część opowiadania dotyczyła młodości Rolanda i jego doświadczeń z nauczycielem, które zainspirował jego drogę akademicką. Roland uczęszczał na uniwersytet w Berlinie, gdzie był znudzony i pozbawiony inspiracji, w wyniku czego nie brał do siebie poważnie swoich studiów. Spędzał miesiące leniuchując w kawiarniach i śpiąc z wieloma kobietami zamiast uczęszczać w wykładach. Pewnego dnia jego ojciec pojawia się niezapowiedziany w jego berlińskim mieszkaniu i zastaje Rolanda in flagranti z dziewczyną. Ten incydent tworzy bardzo zabawną i niezręczną scenę w książce. Roland jest tak zawstydzony swoim zachowaniem, że zgadza się opuścić Berlin i studiować na uniwersytecie w małym prowincjonalnym miasteczku w środkowych Niemczech. Tam spotyka nauczyciela, który zmieni jego życie i napełni go trwającą całe życie pasją do literatury. Kiedy po raz pierwszy przybywa na swój nowy uniwersytet, Roland wysłuchuje wykładu o Szekspirze, który wygłasza charyzmatyczny profesor. Wszyscy słuchający studenci są urzeczeni swoim wykładowcą. Roland proponuje profesorowi pomoc w opracowaniu planu na rozwinięcie Uniwersytetu oraz pomoc przy pisaniu książki filologicznej. Mieszka w tym samym budynku, co nauczyciel i jego żona, więc szybko powstaje między nimi bardzo bliska więź. Roland zjada posiłki z parą, spędza wieczory w gabinecie nauczyciela, a nawet organizuje różne spotkania towarzyskie. Profesor jednak czasem jest przyjazny, a czasem trzyma go na dystans. Student nie wie, co o tym myśleć i wręcz cierpi psychicznie. W końcu profesor wyznaje mu powód swojego zachowania.

Od samego początku staje się jasne, że nauczyciel i jego żona tworzą bardzo dziwne małżeństwo. Nigdy nie okazują sobie nawzajem uczuć i wydają się być bardziej współlokatorami niż mężem i żoną. Kiedy Roland spędza czas z żoną profesora, sugeruje jej, że nie są szczęśliwym małżeństwem i że nauczyciel jest raczej trudną osobą do życia. Ale prawdziwe szczegóły dotyczące specyficznych relacji między mężem i żoną nie zostają ujawnione do samego końca książki. Przez cały czas spędzany z nauczycielem Rolanda prześladują ciągłe zmiany nastroju jego mentora. Czasami jego nauczyciel jest zachęcający i uprzejmy, a potem nagle staje się obraźliwy, odległy i zimny. Roland ciężko pracuje na studiach, aby zaimponować swojemu nauczycielowi, nawet ze szkodą dla swojego zdrowia psychicznego i fizycznego. Roland ma wrażenie, że „chodzi po skorupkach jaj”, ponieważ nigdy nie wie, czy jego nauczyciel będzie dziś uprzejmy czy okrutny. Uczucia nauczyciela i powody jego zmiennego zachowania nie są ujawniane do końca książki. Opowiadanie Stefana Zweig jest bardzo interesujące z tego powodu, że, przypomina czytelnikowi, że często nauczyciel (wykładowca) nigdy nie wie, jaki wpływ może mieć na życie i karierę swoich uczniów lub studentów. Roland poznał takiego człowieka, któremu podziękował za długą i udaną karierę, ale nigdy nie powiedział swojemu nauczycielowi o wpływie, jaki miał na jego intelektualną drogę życiową i zawodową. Znaczące jest to, że w opowiadaniu nigdy nie pada imię profesora; pozostaje on bezimienną istotą, chociaż ma tak niesamowity wpływ na los Rolanda. Co więcej, nie może być bardziej trafnego tytułu dla tej książki niż: „W odmęcie uczuć”. Roland jest zdezorientowany swoim stosunkiem do nauczyciela, a także jest zagubiony relacją między profesorem i jego żoną. I do samego końca czytelnik jest niepewny, co dokładnie dzieje się z nauczycielem. To wzruszające, mocne i krótkie opowiadanie, które gorąco polecam.

Postaci Zweiga, autorki z „Listu od nieznajomej” czy lekarza z „Amoku”, są przykładami na to, że gdy człowiek całkiem zawierzy swoim uczuciom, może to nieść ze sobą fatalne konsekwencje. Bohaterowie zatracają się w wartościach, które wyznają i za które walczą, na koniec ponoszą śmierć. Lekarz popełnia samobójstwo chcąc wyświadczyć zmarłej ostatnią przysługę i dotrzymać przyrzeczenia; autorka listu po śmierci syna nie odnajduje w sobie woli walki i ulega chorobie, która zabrała jej dziecko. Wśród postaci Zweiga znaleźć można także osoby o słabszym charakterze, które popełniają samobójstwo, popadają w depresję, ulegają hazardowi, zdradzają i w konsekwencji tego żałują. Należy jednak podkreślić, że Zweig, który wykazywał duże zainteresowanie i wrażliwość dla duszy człowieka i który w swoich utworach nawiązywał do psychoanalizy Freuda, nie był ani lekarzem, ani psychologiem, lecz artystą. Jego wizja literacka jest inspirowana Freudem i zagadnieniem ludzkiej natury, nie jest zaś naukowym studium przypadku. Zweig posługując się wiedzą z obszaru psychoanalizy pokazuje, „jakie skutki może wywołać niestałość uczuć, kiedy człowiek zawierza swym instynktom, nie bacząc na konsekwencje, do jakich może doprowadzić wsłuchanie się w głos natury”. Jak zauważa Stefan Kaszyński (znawca literatury austriackiej), Zweig nie ocenia swoich bohaterów w aspekcie moralnym, lecz przedstawia zmagania się ze słabościami ludzkiej natury i tłumaczy je przy pomocy psychoanalitycznych teorii, które za życia Zweiga były popularne.

06 listopada 2019

Księżyc i miedziak


„Księżyc i miedziak”


W. Somerset Maugham




Autor/ (ur. 25 stycznia 1874 w Paryżu, zm. 16 grudnia 1965 w Saint-Jean-Cap-Ferrat k. Nicei) – angielski powieściopisarz i dramaturg.

Tłumaczenie/ Jadwiga Olędzka

Tematyka/ Somerset Maugham – jak się okazało – wiele uczynił dla podtrzymania czy wręcz spotęgowania legendy Paula Gauguina. Wobec powyższego chciałoby się zapytać: cóż mają począć teraz osoby, które w już dojrzałych latach odkryły w sobie jakieś twórcze powołanie? W jakiej indywidualnej historii miałyby nadal szukać inspiracji do odważnego, radykalnego odmienienia swojego życia, skoro ogólnie znana historia Paula Gauguina jest niczym więcej, jak tylko celowo rozpowszechnioną przez niego samego oraz spotęgowaną przez Somerseta Maughama legendą? A może, – do czego ja skłaniałbym się – należałoby przyjąć, iż każdy przypadek prawdziwego powołania twórczego jest czymś absolutnie niepowtarzalnym i że każdy prawdziwy artysta powołany jest również do wykreowania swej najzupełniej indywidualnej historii, by nie powiedzieć: legendy?

Główny motyw/ „Księżyc i miedziak" Williama Somerseta Maughama to głośna i barwna powieść o życiu niezwykłego artysty, który na ołtarzu sztuki poświęcił wszystko i wszystkich, odkrywając w sobie pasję malowania. Opuścił rodzinny dom, żonę i dzieci, by uciec od wrogiej mu cywilizacji do miejsca, gdzie mógł tylko malować  – na dalekie tahitańskie wyspy. Dopiero tam, choć na krótko, odnalazł spokój i siebie samego. Pierwowzorem głównego bohatera, Charlsa Stricklanda – niegdyś maklera giełdowego, potem opętanego pasją malarza – był Paul Gauguin.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Premier poza swoim urzędem okazuje się nazbyt często niczym więcej niż pompatycznym gadułą, a generał bez armii to tylko bohater prowincjonalnego miasteczka”.

„Sztuka jest przejawem uczuć (…)”.

„Skłonność do mitologizowania jest rodzajowi ludzkiemu wrodzona”.

„Mistyk widzi rzeczy niewidzialne, a psychopatolog- te, o których się nie mówi”.

„Pomnikiem malarza jest jego dzieło”.

„(…) pikanteria jest duszą dowcipu (…)”.

„Dlaczego porządne kobiety wychodzą za głupich mężczyzn? Bo inteligentni mężczyźni nie chcą się żenić z porządnymi kobietami”.

„Z bezczelnością właściwą młodym stawiałem trzydzieści pięć lat, jako najdalszą granicę, kiedy mężczyzna może się zakochać nie robiąc z siebie głupca”.

„Jest to zawsze smutne, kiedy oburzona moralność nie posiada dość fizycznej siły, by bezpośrednio wymierzyć karę grzesznikowi”.

„(…) nie wiedziałem jeszcze wtedy, jak wiele w życiu kobiety znaczy opinia ludzka”.

„Nie wiedziałem jeszcze wtedy, jak pełna sprzeczności jest ludzka natura. Nie wiedziałem, ile pozy mieści się w szczerości, ile podłości w człowieku szlachetnym, ile dobroci w niegodziwym”.

„Jakież kobiety są ograniczone! Miłość! Zawsze tylko miłość! Myślą, że mężczyzna rzuca je tylko, dlatego, że pożąda innych kobiet”.

„Czy mówienie prawdy jest głupotą?”.

„Kiedy człowiek wpada do wody, to nieważne, jak pływa, dobrze, czy źle. Musi się z niej wydobyć, bo inaczej się utopi”.

„Tylko poeta lub święty może polewać asfaltowy chodnik w ufnym oczekiwaniu, że wyrosną tam lilie, nagradzając jego trud”.

„Kiedy ludzie mówią, że nie dbają o to, co inni o nich myślą, przeważnie oszukują samych siebie”.

„Pragnienie aprobaty jest może najgłębiej zakorzenionym instynktem cywilizowanego człowieka”.

„Mężczyźni to dziwne stworzenia, trzeba umieć się z nimi obchodzić”.

„Nie zdawałem sobie jeszcze sprawy, jak różne cechy tworzą człowieka. Teraz już wiem, że małostkowość i wielkość, złość i dobroć, nienawiść i miłość mogą żyć obok siebie w ludzkim sercu”.

„(…) świat nudzi się szybko opowiadaniami o nieszczęściu i chętnie unika jego widoku”.

„To nieprawda, że cierpienie uszlachetnia. Szczęście czasem tak, jak cierpienie przeważnie czyni ludzi małostkowymi i mściwymi”.

„Życie nie jest dostatecznie długie, żeby w nim zmieścić miłość i sztukę”.

„(…) Bóg jeden wie, co za pomysłowość rozwijają ludzie by dręczyć samych siebie”.

„Najbardziej dalekowzroczny człowiek nie może wyobrazić sobie, że uczucie jego kiedyś się skończy”.

„Miłość czyni z człowieka coś więcej niż to, czym jest, i coś mniej zarazem”.

„Miłość nie jest nigdy wolna od sentymentalizmu (…)”.

„Sądzę jednak, że pojęcie o tym, czym jest namiętność, kształtuje się u ludzi na podstawie ich własnych cech i doznań i jest dlatego u każdego różne”.

„Nie ma gorszego okrucieństwa na świecie niż okrucieństwo kobiety wobec mężczyzny, który ją kocha, a którego ona nie darzy uczuciem. Nie ma ona wtedy dla niego serca ani nawet wyrozumiałości; drażni ją jedynie okropnie”.

„To przykre, że zewnętrzny wygląd człowieka tak mało nieraz odpowiada nastrojom jego duszy”.

„Cóż za okrutny naprawdę kawał spłatała natura gromadząc razem tyle sprzecznych cech i stawiając tego człowieka twarzą w twarz z niepojętą obojętnością wszechświata”.

„Doświadczenie życiowe uczy, że ludzie stale robią rzeczy, które muszą skończyć się klęską, a jednak jakoś udaje im się uniknąć skutków swego szaleństwa”.

„Nieświadomie może cenimy władzę, jaką mamy nad ludźmi, jeśli oni liczą się z naszym sądem o nich; nienawidzimy tych, na których nie mamy wpływu. Wydaje mi się, że to najboleśniej rani ludzką ambicję”.

„Jest się w życiu we wszystkim zależnym od innych”.

„Dzieło człowieka odkrywa nam jego samego”.

„U mężczyzn bowiem z reguły miłość jest epizodem wśród innych spraw codziennych (…)”.

„Różnica między mężczyzną a kobietą w roli kochanków jest ta, że kobieta potrafi kochać cały dzień, a mężczyzna tylko od czasu do czasu”.

„ Świat jest pełen dziwaków, którzy robią rzeczy niezwykłe”.

„Są ludzie opanowani tak silnym pragnieniem prawdy, że gotowi są podważyć fundamenty swego istnienia, by ją osiągnąć”.

„(…) skąd miałem wiedzieć, iż świat pewnego dnia dojdzie do wniosku, że to był geniusz?”.

„Życie jest okrutne, a natura znajduje czasem straszliwą rozkosz w torturowaniu swych dzieci”.

„(…) szatan może cytować Pismo święte dla swoich celów”.


            Dzieło człowieka odkrywa nam jego samego. W stosunkach towarzyskich odsłania on tylko cechy powierzchowne, podług których chce być osądzony przez świat; prawdziwą wiedzę o nim zdobyć można jedynie na podstawie tych uczynków, z których nie zdaje sobie sprawy i z przelotnych wrażeń odbijających się bezwiednie na jego twarzy. Niekiedy ludzie doprowadzają do takiej doskonałości nałożoną maskę, że po pewnym czasie stają się naprawdę takimi, na jakich wyglądają. Lecz w swoim życiu człowiek okazuje się zupełnie bezbronny. Udawanie demaskuje jedynie jego nicość. Drzewo pomalowane na imitację żelaza zawsze wygląda jak drzewo. Żadne pozowanie na dziwaczność nie zatuszuje pospolitości umysłu. Bystremu obserwatorowi nie można pokazać najbardziej błahego nawet dzieła nie odkrywając równocześnie przed nim tajników swej duszy.

            Główny bohater powieści „Księżyc i miedziak”, Charles Strickland jest dobrze prosperującym maklerem giełdowym. Na początku książki czytelnik widzi go oczami młodego pisarza, narratora powieści: bardzo nudnego, spokojnego człowieka, nieinteresującego się literaturą ani sztuką, typowy biznesman. Wyglądał zwyczajnie nie miał darów społecznych, nie był ekscentryczny, był po prostu dobrym, uczciwym, zwykłym człowiekiem. Był zwykłym członkiem społeczeństwa, dobrym mężem i ojcem, uczciwym pośrednikiem nieruchomości lecz nie było powodu, by inni mogli na niego marnować czas. Charles Strickland był głową przeciętnej rodziny z klasy średniej - był to dość nudny człowiek, wypełniający swoje obowiązki w takim miejscu życia, w jakim umieściła go litościwa Opatrzność.

            Pozostała część książki pokazuje, jak błędne było pierwsze wrażenie narratora, a stosunek czytelnika do postaci Stricklanda zmienia się w miarę rozwoju powieści. Kiedy autor spotyka go po raz drugi w małym, ciemnym pokoju, pozbawionego powietrza hotelu, Strickland nie wyglądał na spokojnego, jego zaniedbany wygląd trochę odpychał, nie był już tym samym eleganckim człowiekiem jak podczas ich pierwszego spotkania w domu rodzinnym Stricklandów. Odpowiadał na pytania narratora z bezdusznością i pogardą. Walczyła z nim jakaś wewnętrzna gwałtowna moc, która dawała wrażenie czegoś bardzo silnego i nieopanowanego, jakby sterowała nim wbrew jego woli. Wydawał się być „opętany przez diabła”. A jednak wyglądał zwyczajnie. Siedział w swoim niezniszczonym meloniku, spodnie miał workowate, ręce miał brudne, jego nieogolona twarz była nieokrzesana i szorstka. Strickland nie był płynnym mówcą, wyrażał się z trudem, używając dziwnych zwrotów, slangu i niejasnych, niedokończonych gestów. Prawdopodobnie szczerość jego osobowości powstrzymywała go przed nudą. Strickland był ślepy na wszystko oprócz niepokojącej wizji, która nawiedzała jego duszę. Jakiś głęboko zakorzeniony instynkt tworzenia zawładnął całym jego bytem. Miał bezpośredniość fanatyka i zaciekłość apostoła. Strickland był niezależny od opinii swoich towarzyszy, konwencje go nie obchodziły, nikt nie był w stanie go ogarnąć, a to dawało mu wolność, która u innych wywoływała oburzenie.

            Podczas dalszej lektury dowiadujemy się, że jedynym celem życia Sticklanda było tworzenie piękna. Niedługo przed straszliwą śmiercią na trąd, z dala od ojczyzny, na odległej wyspie Tahiti, Strickland zrealizował swoje marzenie, o którym myślał przez całe swoje dzieciństwo i młodość. Gdy był chłopcem miał ochotę zostać malarzem, ale ojciec zmusił go do zajęcia się interesami. Mówił mu, że sztuka nie daje pieniędzy. Obrazy na ścianach zrujnowanych tahitańskich domów były jego arcydziełami. W nich Strickland w końcu wyraził całego siebie. W. S. Maugham stara się być bezstronny wobec swojego bohatera. Autor przedstawia Stricklanda, jako człowieka samolubnego, okrutnego i cynicznego. Ale z drugiej strony czytelnik czci go, jako utalentowanego artystę, twórcę piękna a jego namiętne oddanie sztuce budzi nasz podziw. Strickland wyróżniał się spośród większości Anglików doskonałą obojętnością na wygody; nie przeszkadzało mu, że mieszka w jednym odrapanym pokoju; nie musiał otaczać się pięknymi rzeczami. Nie chciał siedzieć na fotelu, tak naprawdę czuł się bardziej swobodnie siedząc na krześle kuchennym. Zjadał wszystko z apetytem, ale był obojętny na to, co jadł.

            Ale nikt nie był bardziej zdecydowany niż Strickland. Nigdy nie spotkałem w literaturze bohatera, który byłby tak samoświadomy własnej osoby. Jego relacje z kobietami były dość dziwne; a jednak były tylko nieznaczną częścią jego życia. To ironia, że tak tragicznie wpływał na innych. Jego prawdziwe życie składało się ze snów i niezwykle ciężkiej pracy. W przypadku Stricklanda apetyt seksualny zajmował bardzo mało miejsca.  Nie było to dla niego ważne. Takie zachowanie Stricklanda wręcz irytowało kobiety. Kiedy opuścił swoją żonę i dzieci, wszyscy podejrzewali, że zakochał się beznadziejnie w jakieś kobiecie i uciekł z nią. Uznawali to za rzecz naturalną. Nie potrafili go za to potępić. Mówili między sobą: „no cóż, dał się uwieść”. Porzucona żona w rozmowach towarzyskich twierdziła, że mężczyźni są słabi, a kobiety bez skrupułów. Ale rzecz miała się inaczej. On się nie zakochał w kobiecie, on kochał malować. Jego dusza skierowana była gdzie indziej. Miał gwałtowne pasje, ale nienawidził instynktów, które pozbawiłyby go poczucia własnej wartości. Możemy domyślać się, że nienawidził wszystkiego, co przypominało mu o rozpuście i seksualności.

Żył biedniej niż rzemieślnik. Pracował ciężko. Nie dbał o takie rzeczy, które u większości ludzi sprawiają, że życie jest miłe i piękne. Był obojętny na pieniądze. Nie dbał o sławę. Nie poszedł na kompromis ze światem, któremu poddaje się większość z nas. Nigdy nie przyszło mu nawet do głowy, że taki kompromis jest możliwy. Na początku mieszkał w Paryżu bardziej samotny niż Beduin na pustyni. Nie prosił niczego od swoich znajomych, poza tym, żeby zostawili go w spokoju. Był jednomyślny w swym celu i aby go realizować, był gotów poświęcić nie tylko siebie, ale i innych. Miał wizję samego siebie. Dzieła, które wyszły spod pędzla Stricklanda sugerują osobowość, która była dziwna, dręczona i złożona. Odczytywanie przekazów z jego obrazów jest jednym z najbardziej romantycznych wydarzeń w historii sztuki. Jego talent był w najwyższym stopniu niepodważalny. Walczyła w nim jakaś gwałtowna moc. Malował z wielkim trudem i nie chcąc przyjmować pomocy od nikogo, tracił dużo czasu na znalezienie dla siebie rozwiązań problemów technicznych, zdobywaniu płócien i farb. Nie pokazywał swoich obrazów, ponieważ tak naprawdę go nie interesowały. Żył we śnie, a rzeczywistość nic dla niego nie znaczyła.

            Kolejną ważną postacią powieści jest Dirk Stroeve, który ukazany jest, jako wielbiciel Stricklanda, był bardzo życzliwym człowiekiem, ale marnym artystą, chociaż posiadał poczucie piękna i jako pierwszy docenił talent Stricklanda. Był bardzo niespełnionym artystą i niezrealizowanym życiowo człowiekiem. Narrator spotkał go w Rzymie. Jego dusza była pełna miłości do sztuki, a jego pracownia była pełna płócien, których nikt nie doceniał. Dirk nie udawał wielkiego malarza. Jedyne, co chciał zrobić, to spopularyzować malarstwo, aby do domów prostych ludzi także trafiała sztuka. Współcześni malarze odczuwali pogardę dla niego i jego dzieł. Życie uczyniło go „kozłem ofiarnym” i przedmiotem drwin, natura za to nie odmówiła mu wrażliwości. Był ciągle wyśmiewany i ciężko znosił złośliwości. Życie Stroeve'a było tragedią napisaną w kategoriach farsy. Ale chociaż był kiepskim malarzem, miał bardzo delikatne wyczucie sztuki i chodzenie z nim do galerii było wspaniałą „ucztą intelektualną”. Jego entuzjazm był szczery, a krytyka ostra. Miał nie tylko prawdziwe uznanie dla starych mistrzów, ale także podziw dla współczesnych mu artystów. Szybko odkrył talent Stricklanda, jego pochwały były hojne, jego opinia była pewna, był lepiej wykształcony niż większość malarzy, a jego rady i wskazówki miały nieporównywalną wartość. W. Somerset Maugham pisze książkę tak, aby czytelnik wyciągnął własne wnioski na temat postaci i wydarzeń opisanych w jego powieści. Nic czytelnikowi nie sugeruje. Realistyczny obraz życia, uważna obserwacja postaci i ciekawa fabuła w połączeniu z pięknym, ekspresyjnym językiem, prostym i klarownym stylem, sprawiają, że Somerset Maugham znajduj się na najwyższym szczeblu największych angielskich pisarzy XX wieku.

            Powieść jest ilustracją jednej z ulubionych teorii Maughama o ludzkiej naturze, że w człowieku istnieje splot sprzeczności, że działania ludzkiego umysłu są nieprzewidywalne. Strickland jest skoncentrowany tylko na swojej sztuce. Jest obojętny na miłość, przyjaźń i życzliwość. Inspiracją do tej historii jest Paul Gauguin, który uważany jest za twórcę prymitywizmu w sztuce. Główne różnice między Gauguinem a Stricklandem polegają na tym, że Gauguin był Francuzem a Strickland jest Anglikiem, podczas gdy Maugham przedstawia Stricklanda, jako niezaznajomionego ze sztuką w ogóle, sam Gauguin był dobrze zaznajomiony z impresjonistami w latach 80. XIX wieku i przez pewien czas mieszkał u Van Gogha w południowej Francji. Sam Maugham odwiedził miejsce gdzie mieszkał Gauguin na Tahiti i kupił kilka obrazów namalowanych przez tegoż artystę.

Przypuszczalnie tytułowy „Księżyc…”  Maughama symbolizuje idealistyczne królestwo sztuki i piękna, podczas gdy „…miedziak” reprezentuje relacje międzyludzkie i zwykłe przyjemności życia. Książka jest też dobrym przykładem tego, jak rodzic nie pozwolił dziecku spełniać swoich marzeń - w tym wypadku ojciec nie pozwolił swojemu synowi zostać malarzem - bo dla ojca ważny był „miedziak”, a dla dziecka ważniejszy był „księżyc”. Jak się okazało spełnienie dziecięcych marzeń w wieku dorosłym przybrało formy pewnego rodzaju fanatyzmu. Bohatera tak bardzo pochłania nowa pasja, że przestaje go interesować cokolwiek innego. Dzieci, obowiązki rodzinne idą w kąt. Jego życie nie przypomina jednak bajki. Właściwie zostaje odrzucony przez społeczeństwo. Tylko nieliczni widzą w nim wizjonera, a w jego obrazach - wielkość. Książka obfituje w dramatyczne momenty. Samobójcza śmierć przyjaciółki, sceny degrengolady psychicznej, przymieranie głodem. Lecz na końcu los przywiedzie malarza do Tahiti. Tam wreszcie odnajdzie spokój. Tam też objawi się w pełni siła jego malarstwa. Z dala od ludzi, ich podziwu i zawiści - odnajdzie siebie.

            Wyobraźcie sobie, że obejrzawszy obrazy Paula Gauguin, nie znalazłem klucza do zrozumienia jego dziwnego charakteru, którego w książce symbolizuje Strickland. Pogłębiły one jedynie moje zdziwienie, jakie przez lekturę książki budziła we mnie postać głównego bohatera. Jedyna rzecz, która wydawała mi się jasna - a może i to było tylko moja fantazja - to to, że walczył on namiętnie o uwolnienie się spod władzy jakiejś mocy, która go więziła. Jaka to była moc i jaką drogę miało pójść to wyzwolenie, pozostaje dla mnie nadal tajemnicą. Każdy z nas jest sam na świecie. Zamknięty jak w twierdzy, może porozumiewać się z bliźnimi jedynie za pomocą znaków, a znaki nie mają jednej wspólnej wartości, ich znaczenie jest niejasne i wątpliwe. Staramy się usilnie przekazać innym skarby swego serca, ale oni nie umieją ich przyjąć; idziemy, więc samotni obok siebie, lecz nie razem, niezdolni poznać innych ludzi i nieznani przez innych. Jesteśmy często jak ludzie żyjący w obcym kraju, którego językiem władają tak słabo, że choć mają do powiedzenia rzeczy piękne i głębokie, skazani są na banały z samouczka. W mózgu ich kłębi się wir myśli, a umieją jedynie powiedzieć, że „parasolka ciotki ogrodnika znajduje się w domu”. Zdaje mi się, że w wysiłkach Stricklanda kryje się wyjaśnienie tego, co wstrząsa czytelnikiem podczas czytania tej książki. Dla Stricklanda i dla Gauguin barwy i kształty miały znaczenie zupełnie szczególne. Gnębiła ich przemożna konieczność wyrażania tego, co czuli; malowali swoje obrazy w tym jednym celu. Nie wahali się upraszczać lub zniekształcać, jeśli mogli tym sposobem zbliżyć się do tej nieznanej rzeczy, której poszukiwali. Fakty nie miały dla nich znaczenia, bo pod masą nieistotnych wydarzeń szukali czegoś, co tylko dla nich było ważne. Tak jakby ujrzeli duszę wszechświata i byli zmuszeni jakoś ją wyrazić.

            Szczególnie sprytny w tej książce jest sposób powstrzymywania czytelnika przed poznaniem obrazów Stricklanda. Minie już ponad połowa powieści, zanim narrator przedstawi czytelnikowi niektóre z nich - a potem, w zaskakująco nieoczekiwany sposób powie: „Byłem gorzko rozczarowany... moje pierwsze wrażenie było takie, że mógł je namalować pijany taksówkarz”. W rzeczywistości nie otrzymujemy właściwego opisu twórczości Stricklanda aż do samego końca historii, do jego śmierci, kiedy narrator i reszta świata z opóźnieniem poznają geniusz malarza (jak zresztą było w przypadku Gaugin czy Van Gogha). Postać Stricklanda przypomina historię Doriana Graya Oscara Wilde’a, życie Stricklanda kończy się zachorowaniem na trąd, jako oznaką zniszczenia jego duszy. Podobnie jak piękny Dorian, który z lęku przed zniszczeniem siebie i swojego portretu doprowadza do samobójstwa wielu swoich wielbicieli, tak Strickland rujnuje życie wielu osób nim umrze wraz ze swoim talentem.