26 kwietnia 2025

Dolina Radości

 

„Dolina Radości”

Stefan Chwin

Autor/ Urodził się 11 kwietnia 1949 w Gdańsku. Jest autorem książek krytycznych i historyczno-literackich. Autor z entuzjazmem przyjętej przez czytelników i zatytułowanej od nazwiska głównego bohatera powieści „Hanemann”. Pisze też powieści fantastyczno-przygodowe dla młodzieży, które ilustruje własnymi grafikami. Mieszka w Gdańsku i pracuje na tamtejszym uniwersytecie. Laureat nagrody im. Andreasa Gryphiusa – jednego z najważniejszych niemieckich wyróżnień literackich.

Tytuł oryginału/ pl Dolina Radości

Tematyka/ Eryk, bo tak go nazwano, to postać niezwykle tajemnicza. Można o nim powiedzieć, że to nad wyraz utalentowany charakteryzator i pionier chirurgii plastycznej. Jednak symbolicznie rzecz ujmując, Eryk to Dobry Duch, który pojawia się na Ziemi po to, aby poprawiać dzieło Stworzyciela: szpetnych czynić pięknymi, starych – młodymi, kobiety –mężczyznami (lub odwrotnie), zmieniać to, co z góry przesądzone (np. przynależność do rasy ludzkiej). To, kim jest główny bohater, pozostanie zagadką. Wszak równie dobrze można dowodzić, że to wysłannik piekieł, a może sam Zły. Często przywoływana w powieści myśl Nietschego: „Nie ma głębi, jest tylko powierzchnia”, stanowi interpretacyjny klucz, ponieważ trafnie opisuje losy Eryka oraz przywiązanie ludzi do „zewnętrznej powłoki”. Wystarczy kamuflaż z różu i szminki aby czynić nas pięknymi, odwracając uwagę od tego co najwartościowsze, skrywane w głębi. Tę prawdę przekazuje Chwin również na poziomie strukturalnym. „Dolina Radości” to nie tylko opowieść o tajemniczym luminarzu w zakresie poprawiania twarzy. Wystarczy przeczytać ją bardziej wnikliwie i otworzyć się na postawione w niej poważne problemy.

Główny motyw/ W „Dolinie Radości” Chwin posługuje się motywami z powieści fantastycznej: opowiada w niej historię Eryka Stamelmanna, charakteryzatora, który posiadł czarodziejską umiejętność manipulowania ludzkim wyglądem. Akcja rozgrywa się w hitlerowskich Niemczech i stalinowskiej Rosji, a bohater staje się świadkiem szeregu niezwykłych wydarzeń: Żydów zamienia w aryjczyków, przyczynia się do scenicznego sukcesu Marleny Dietrich, a nawet dostępuje „zaszczytu” poprawiania urody martwego już Lenina.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Cóż się dziwić, tchórzostwo jest matką wszelkiej nikczemności”.

„Żyć bez pieniędzy i nie być głodnym! Czyż nie o tym właśnie marzą wszyscy?”.
 „Jak wiadomo, głównym wrogiem miłości jest czas, ale ten sam czas, którego tak nienawidzą kobiety, jest wielkim sprzymierzeńcem każdego mistrza makijażu (…)”.

„Czyż może być coś bardziej ulotnego niż sztuka makijażu, nawet jeśli osiąga ona szczyt arystokratycznego kunsztu? Byle łza zabija czarną tajemnicę tuszu, a róż blednie pod mocniejszym pocałunkiem”.

„Cóż, wola ludzka nie potrafi jednak zapanować nad zdarzeniami, jeśli tylko zły los zechce wetknąć w delikatną strukturę życia swoje trzy grosze, zwykle, jak się pan pewnie domyśla, pod postacią kobiety”.

„(…) talenty można spożytkować rozmaicie, nie zawsze rozsądnie”.

„(…) powiedzmy wyraźnie: pod powierzchnią każdej, najuczciwszej nawet twarzy kryje się głębia zła, którą należy ujawnić”.

„Sam pan przyzna, że to, kim jesteśmy pułkowniku Hartmann, zależy w dużym stopniu od tego, z jaką kobietą prześpimy się po raz pierwszy”.

„Łagodny z pozoru wdzięk dziewczęcej czułości kryje w sobie czasem zmysłowość nie znającą hamulców. Nawet najuczciwsze kobiety są tylko z pozoru czyste i układne. Na wierzchu dobro, a w głębi wiadomo co”.

„Służba na froncie hartuje każdego mężczyznę. Uczy go, czym naprawdę jest głębia i powierzchnia. Wystarczy tylko jeden raz w życiu przejść się po pobojowisku, na którym uwijają się sanitariusze z noszami”.

„Sam nie wiedział, co jest naprawdę pierwsze: Radość w sercu czy uśmiech na twarzy? Wiara czy modlitwa na ustach? Zaciśnięte zęby czy nienawiść?”.

„Była w tym jakaś tajemnica, która przeniknęła go dreszczem. Więc można być kompletnie głupim i zasłużyć na ludzki podziw i szacunek?”.

„Są nawet tacy, którzy wierzą, że odbicie, które widzimy w lustrze, żyje w głębi zwierciadła w równym stopniu jak człowiek stojący przed lustrem”.

„Przyzna pan panie pułkowniku Hartmann, że trudno sobie wyobrazić coś gorszego niż widok dorastającego syna, który maluje sobie usta szminką i pudruje policzki. Na całym świecie rodzice boją się takich widoków jak ognia”.

„Jeśli chciałeś chłonąć sztukę, musiałeś amputować połowę swoich zmysłów” [nie można powąchać obrazów, ani dotknąć rzeźby i poczuć jej ciepła].

„Cóż, wiemy dobrze, o czym marzą miliony ludzi: >Och, żeby chociaż przez jedną chwilę być kimś zupełnie innym niż się jest!<”.

„Cóż, pułkowniku Hartmann, są tacy, którzy uważają, że ich prawdziwe >ja< to jakaś przeklęta kula u nogi”.

„Własna twarz to nie parasol. W domu zostawić się jej nie da”.

„Tu każdy mógł być każdym, nikt jednak nie wiedział, kim chce być naprawdę. To było główne cierpienie szaleństwa, palący ból choroby, który wstrząsnął ramionami, głowami i kolanami”.

„Zgoda, prawdziwy makijaż, jak mawiał nieodżałowany pan Rasermann, to taki makijaż, którego nie widać”.

„Oko dziecka jest nawet okropniejsze niż Oko Opatrzności”.

„Według nauki człowiek jest istotą poligamiczną. Zresztą, czy ktoś, kto w tańcu mocniej przyciśnie znajomą żony, zdradza żonę? Ciało jest tylko powierzchnią duszy. Nosimy je na sobie jak ubranie”.

„O ludziach takich jak ja historia milczy”.

„Bilans życia zawsze wypada źle, nawet jeśli życie mieliśmy zazwyczaj udane”.

„Każda choroba ma swój zegar biologiczny”.

„Ale cóż, taki jest już nasz los – nas, skromnych budowniczych katedr, ludzi bez imienia i nazwiska, po których nie zostaje w historii nawet najmniejszy ślad z wyjątkiem samego dzieła cieszącego ludzkie oczy”.

„Wielkie moce historii nie lubią tych, którzy wiedzą zbyt wiele”.

„Cóż, katastrofy, które wywracają do góry nogami cały świat, zwykle zaczynają się od drobiazgów, bo nie ma nic lepszego niż celnie dobrany drobiazg, który trafia prosto w serce”.

„(…) czyż ludzie, którzy nienawidzą wojny, sami nie chodzą chętnie na filmy wojenne? A malarze i poeci, którzy z całego serca potępiają rzezie i pożogi, czyż sami nie lubią malować patriotycznych fresków ze scenami krwawych jatek, zyskując powszechny szacunek i podziw swoich wdzięcznych współobywateli?”.

„Na całym świecie większość małżeństw uprawia seks bez żadnej miłości. Czy jednak to właśnie nie jest prawdziwą zdradą?”.

„Zamiast cieszyć się tym, co mamy, lubimy się pchać w kłopoty”.

„Mój Boże, jak w gruncie rzeczy niewiele wiemy o naszych najbliższych”.

„O przyszłości też nie myślałem, bo na cóż myśleć o rzeczach przykrych, skoro są wiadome”.

„Bez prawdziwej duszy żyć się nie da”.

„Pomyślałem, jak dziwne bywają ludzkie losy. Na przykład student religioznawstwa marksistowskiego na Uniwersytecie Łomonosowa w Moskwie zostaje oficerem NKWD (…)”.

„W milczeniu dokonywałem bilansu życia, który – jak to bywa z bilansem podobnego typu – nie przedstawiał się korzystnie”.

„Dlaczego Bóg stworzył taki świat, w którym każdy ma rację? Bo na tym świecie wszyscy mają rację, a kiedy te racje zderzają się ze sobą, to strumieniami płynie ludzka krew”.

„(…) bo to, co dotknięte śmiechem, broni nas przed śmiercią bardziej niż cokolwiek”.

„Żyliśmy z Anną na uboczu świata, jak miliony ludzi między Łabą a Władywostokiem, choć świat nie zna miejsc, które można nazwać uboczem świata”.

„Światłem był tylko ktoś, kto umiał czekać z obiadem i wymówką, że się spóźniłem, każdym swoim spojrzeniem mówiąc, że nawet chwila mojej nieobecności boli naprawdę”.

„Nasze ja jest jak wielki Urząd Bezpieczeństwa. Gromadzimy w nim portrety pamięciowe naszych wrogów i przyjaciół, którzy w każdej chwili mogą stać się naszymi wrogami”.

„Każdy z nas codziennie podpisuje układ Ribbentrop-Mołotow. Tajność jest fundamentem życia. Bez niej zawaliłby się świat”.

„A ja? Ja przyszedłem na świat pewnie po to, by na własnej skórze, wrażliwej skórze poznać wszystkie odmiany ludzkiego losu, zgłębić sekret, zakryty przed wszystkimi”.

Istota w książce Stefana Chwina „Dolina Radości” tkwi niewątpliwie w zniechęceniu humanizmu, w ścisłym tego słowa znaczeniu. Humanizm sensu stricto oznacza wiarę, która z metafizycznego, a co za tym idzie moralnego punktu widzenia przypisuje człowiekowi centralne miejsce w świecie – ze względu na jego godność i odpowiedzialność. Klasyczna myśl zachodnia, wywodząca się z tradycji judeochrześcijańskiej oraz myśl oświeceniowa, która za nią podąża i ją radykalizuje, jest w tym względzie typowym humanizmem – nawet jeśli oświecenie rozpoczyna ów proces przesunięcia środka, który pozbawia człowieka jego słonecznego miejsca. Rzeczą logiczną jest, że kiedy transcendencja znika, gdyż chodzi tu o religię transcendentną, to pozostają odpowiadające jej zasady moralne, ponieważ żadna nie istnieje bez moralności, lecz kiedy za maską „naprawiaczy moralności stoją szaleńcy to blisko już do katastrofy. Jedna z postaci książki Stefana Chwina, doktor Liebermann z obozu w Auschwitz, powiada: „Ach, żeby tak stworzyć wreszcie człowieka bardziej udanego niż ten, który istnieje obecnie (…). Jak ja patrzę na ludzi, myślę sobie, że stworzył nas jakiś partacz”. Doktor Lieberman brzydził się ludźmi, bo bardzo kochał Człowieka, tego z rzeźb Arno Brekera. A kiedy zatoczył ręką szeroki krąg, mając na myśli tłumy więźniów stłoczonych w barakach obozu koncentracyjnego, a może nawet wszystkich ludzi na Ziemi zapytał: „Czym są oni wszyscy?”. Autorowi nie chodzi już o utopię ziemskiego zbawienia, podobną do tych, które tkwiły i zabijały przez całe XX stulecie. Zbawienie nie jest już opisywane z ową metodyczną precyzją cechującą sprawców terroru. „Zbyt wiele rozczarowań nauczyło nas – napisała kiedyś słynna francuska profesor filozofii Chantal Delsol – że nie można rysować konturów szczęścia, nie paląc sobie przy tym skrzydeł”. A przecież chodzi tu właśnie o doskonalenie moralne, mające nieugięcie zmierzać ku triumfowi, którego już się nie opisuje. Ale czy w świecie współczesnym, w świecie wirtualnej rzeczywistości i sztucznej inteligencji, bezpośredni, aktywny wpływ AI na ludzką świadomość nie stanowi takiego samego niebezpieczeństwa, jak udoskonalanie ludzkości przez doktora Liebermana?

W powieści „Dolina Radości” nie brakuje pytań o sacrum i Boga w obliczu zlaicyzowanego świata bez autorytetów. Tematy te także często przewijają się w wypowiedziach medialnych Chwina. Nowoczesność funduje społeczeństwu nieuchronny pęd ku zagładzie – widać to wyraźnie w „Dolinie Radości”, gdzie narrację zdominowały rozważania moralno-filozoficzne, dla których punktem wyjścia – jest ujawnienie katastrofy, która dokonała się właśnie u progu nowoczesności. Od początku XX wieku i, w znacznym stopniu, od lat powojennych, nasze moralne hierarchie zostały dosłownie wywrócone. Nie jest niczym niespotykanym, że w odniesieniu do zachowań indywidualnych i aktów społecznych w ciągu niewielu lat zło stało się dobrem i na odwrót, że dawne wywołujące wstyd postępowanie stało się teraz postępowaniem chwalonym, że dawny podziw zmienia się w odrzucenie. W tym świecie bez głębi rozgrywa się dramat tożsamości, gdzie „ja” gubi się wśród masek, pozorów oraz – co według Chwina najbardziej niebezpieczne i powszechne – nieprzejrzystości. Mowa jest także o sytuacji sztuki i artysty, o terrorze piękna, o płytkości tzw. światopoglądu naukowego. To żywioł bardziej publicystyczny niż literacki, stawia on jednak literaturę w pozycji jednego z głosów walczących o rząd dusz, o rację i przekonania. Taka różnorodność w dorobku Chwina każe zastanowić się, do kogo pragnie on dotrzeć. O jakiego czytelnika mu chodzi? Czy autor „Doliny Radości” w ogóle go szuka? Czy jedynie – jako pisarz, moralista, badacz literatury, profesor – „chce zabrać głos” i dołączyć do szeregu znamienitych poprzedników, których zajmowały doniosłe sprawy i zasadnicze pytania? Niezależnie od tego, jakiej odpowiedzi udzielimy, a także od tego, jakiego znajdziemy czytelnika wpisanego w tekst, wracamy do zagadnienia indywidualizmu w twórczości Chwina. Skoro osobowość jego bohaterów zasadza się na tym, co wewnętrzne, to właśnie świat wewnętrzny będzie rozpalał jego pisarską ciekawość. Coś nieodkrytego, co porusza wyobraźnię, co krąży wokół zagadnienia znikania i śmierci. Chwinowi chodzi więc o kondycję jednostki w dobie nowoczesnej, ale i o wzięcie odpowiedzialności za życie. Decyzja ta łączy się z pytaniem: czy na pewno chcielibyśmy się narodzić, wiedząc, jak wygląda świat?

„Dolina Radości” opisuje losy Eryka Stamelmanna, mistrza makijażu i przebrania. Umiejętności te nabył Eryk, terminując u pana Rasermanna, charakteryzatora w monachijskiej operze. „Nieodżałowany pan Rasermann” nauczył głównego bohatera nie tylko sztuki charakteryzacji, ale wpoił mu także mnóstwo zasad, w tym jedną, w całej powieści chyba najważniejszą, że „nie ma głębi, jest tylko powierzchnia”. Zasadę tę Eryk będzie miał na uwadze przez całe swoje niebanalne życie. Niebanalne, ponieważ Stamelmann spotka w nim m.in. Marię Magdalenę von Losch, vel. Marlenę Dietrich (którą zresztą odkryje dla światowego kina), Leni Riefenstahl, Hitlera czy Stalina. Będzie także ratował Żydów przed nazistami (przez co sam trafi do Auschwitz), weźmie udział w niemieckiej kampanii pod Stalingradem, stanie się opiekunem zwłok Lenina, w końcu zostanie podwójnym agentem w czasach Zimnej Wojny. A jest to tylko bardzo drobny wycinek wydarzeń zawartych w powieści, na dodatek wcale nie najważniejszych; już to ukazuje „Dolinę Radości” jako utwór, w którym akcja jest wartka, a losy bohaterów niejednokrotnie dramatyczne. Zresztą nie może być inaczej, skoro główny bohater, często nazywający siebie – z pewną dozą obłudy – „skromnym pracownikiem piękna”, poprawia fizjonomię samemu Hitlerowi czy Stalinowi i pożytkuje swoje umiejętności w laboratorium, w którym modyfikuje się ludzki genom, a także na froncie, gdzie tworzy niemal doskonały kamuflaż dla wojska. Dzięki swoim umiejętnościom potrafi przystosować się prawie do każdej sytuacji. Zwodzi tych, którzy w danym momencie występują przeciwko niemu, złapany – współpracuje z nimi, następnie ich zdradza; mimo wszystko zawsze udaje mu się jakoś wyjść z opresji. Jest postacią intrygującą i moralnie dwuznaczną: opisując otaczający go świat, potrafi być cyniczny, by niewiele później pięknie i szczerze wspominać Annę, swoją miłość, której powieściowe losy są równie skomplikowane jak jego własne. Zarówno Niemców, jak i Rosjan, Polaków czy Żydów nazywa „swoimi braćmi”, po czym bez większych rozterek współpracuje z tymi, wśród których akurat przyszło mu się znaleźć, nie zważając na to, że jego współpraca może przynieść szkodę innym „braciom”. Zmieniając rysy twarzy tych, którzy mniej lub bardziej świadomie oddali się w jego ręce, często przyrównuje siebie do tego, który naprawia „nieudane dzieła Boga”; gdy z krwawych strzępów tworzy kompletne i wspaniale wyglądające ciała zabitych żołnierzy, mówi: „Śmierć, bezsilna wobec mojego rzemiosła, jadła mi z ręki jak posłuszna suka”. Co ciekawe, Eryk, pomny innej zasady swojego nauczyciela, pana Rasermanna, że „liczy się dzieło, nie honory”, żąda bardzo niewiele za swoje mistrzowskie zdolności, często przy tym konstatując z goryczą: „o takich jak ja historia milczy”. 


            Ciekawe jest także pochodzenie Eryka Stamelmanna. Gdy Eryk był dzieckiem, służąca państwa Stamelmann, lubiła mu wieczorami opowiadać o chłopcu, którego pewnej chłodnej wiosny znaleziono na Długim Targu w Gdańsku. W pochmurny, kwietniowy dzień, gdy wiatry znad morza nie dawały spokoju miastu, pod studnią Neptuna ujrzano małego, jasnowłosego chłopca, który stał na zimnie w obszarpanym ubraniu, jakby na kogoś czekał. Trzymał w ręku pogniecioną kartkę, na której było wypisane jego imię. Skąd chłopiec się tam wziął? Pewnie pod studnią Neptuna zostawili go rodzice, działo się to bowiem w strasznych czasach wielkiej biedy, gdy chleb kosztował w Gdańsku parę milionów marek i wielu ludzi ze strachu przed nędzą zostawiało swoje dzieci na progu szpitali lub kościołów, w nadziei, że może ktoś bogaty weźmie pod swoją opiekę istotę nierozważnie sprowadzoną na świat, na który wcale się nie prosił. Jednak Eryk nie chciał wierzyć w tą historię. Mając bogatą wyobraźnię sam skonstruował historię swojego pochodzenia. Pewnego razu Eryk wybrał się do doliny Freudental zupełnie sam, nie wspominając o tym przybranym rodzicom, jakby chciał sprawdzić coś ważnego, czego nie mógł sprawdzić w ich obecności. Tam Eryk zbliżył się go ogromnego głazu, ostrożnie wszedł między dwie rozłupane części, przywarł plecami do zimnej powierzchni jednej z nich, zamknął oczy, po czym cierpliwymi poruszeniami ramion i bioder umieścił się w pionowym wgłębieniu, dopasowując kształt ciała do granitowej formy. Spostrzegł, że jego ramiona, głowa, biodra pasują do wgłębienia jak ulał. Wtedy zrozumiał, że jest „synem kamienia”.

Jednak „Dolina Radości” to nie tylko wartka akcja i ciekawi bohaterowie. Największą zaletą tej powieści jest niezwykła złożoność. Liczne wątki poboczne, między innymi: miłosne (historia Eryka i Anny), fantastyczne (motyw tytułowej „Doliny Radości”, miejsca rzekomego przyjścia Eryka na świat), historyczne czy militarne, współistnieją obok siebie bez żadnych zgrzytów. Świat przedstawiony w powieści odmalowany jest przez autora z ogromną dbałością o szczegóły, bez względu na to, czy pisze on o przedwojennym Gdańsku, teatralnej garderobie czy też wyposażeniu sali operacyjnej. Wszystko to, zanurzone w filozoficznych i historycznych kontekstach, a wyłożone klarownie i bez erudycyjnego nadęcia, daje wspaniały efekt, potęgowany dodatkowo przez mnóstwo zgrabnie wplecionych w tok powieści pytań i myśli dotyczących Boga, Świata i Człowieka. Do tego ciekawa, momentami utrzymana w konwencji czarnego humoru narracja, liczne odniesienia do ważnych dzieł światowej kultury, spiskowa teoria dziejów, a wszystko to umieszczone w powieści z bezbłędnym wyczuciem i w doskonałych proporcjach. I ten język: „Nie potrafiłem się od nich uwolnić, więc ostrożnie, jak akuszerka pomagająca przy porodzie, wyjmowałem jedna po drugiej z dna pamięci wrażliwe jak pajęczyna twarze, a potem z kauczukowej pianki, sporządzonej w porcelanowej kuwecie, odtwarzałem je po kolei na głowach krawieckich manekinów, obdarzając przezroczystą materię czułego wspomnienia dotykalną widzialnością”. U Chwina można dostrzec świetne operowanie pewną stereotypowością niektórych postaci. I tak, wiadomo, że Niemcy są czyści, pedantyczni, a niektórzy z nich mają wręcz obsesję aryjskiego piękna (doktor Liebermann); urodzony na Kaukazie rosyjski generał Gumbajew jest wspaniałomyślny i wylewny, by za chwilę zupełnie bez powodu przyłożyć komuś do głowy pistolet; Żydzi są bajecznie bogaci, ale kornie chylą czoła przed tymi, wobec których czują respekt. Rozdrażnienie mija jednak w chwili, w której czytelnik uświadamia sobie, że „Dolina Radości” nie jest powieścią realistyczną czy historyczną (chociaż może się taką wydawać), lecz przypowieścią, współczesną baśnią o Człowieku, który – gdy tylko dostanie taką szansę – potrafi przeżyć w nawet najmniej sprzyjających ku temu warunkach.

Kim był Eryk Stamelmann? Przybyszem z innej planety? Wysłannikiem nieba aby poprawić to, co zostało niedokończone przez Stwórcę? A może jednak był wysłannikiem Szatana, aby pokazać, że jakiś nieudany jest ten człowiek „stworzony na obraz i podobieństwo Boże”? Eryk obdarzał nową twarzą każdego, kto o to prosił. Wiedział, że przynosi ludziom wolność. Kiedy tworzył swoje dzieła sam zastanawiał się, czy naprawdę nie zjawił się na Ziemi po to, by naprawić błąd Ojca. Niektórzy prosili, by chociaż na jedną noc dał im rysy znanych polityków, wysokich urzędników, księży, policjantów wysokiego szczebla, bo chcieli zagrać światu na nosie. Ale czy miał prawo odmówić tym, w których próbach kryła się prawdziwa rozpacz? Zwykli ludzie, którzy w życiu nic nie znaczyli, pragnęli chociaż na jedną noc wcielić się w ludzi znanych, wpływowych, groźnych. Dziwne zajęcie, prawda? Ale któryż to z ludzi nie robi min w łazience przed lustrem? Patrzymy w lustro, by sprawdzić, czy mamy uśmiech, którym moglibyśmy uwieść kobietę, robimy groźne miny, szykując się do walki z szefem, oglądamy siebie z profilu, dziwiąc się, że nie mamy rzymskiego nosa, próbujemy miny smutne, wesołe, agresywne, pokojowe, zachęcające, zniechęcające, łagodne, nienawistne, wściekłe, słodkie, czułe, groźne, pełne dumy i okrucieństwa, a wszystko stąd, że wszyscy chcemy wyglądać inaczej niż wyglądamy. Powiedźmy jeszcze wyraźnie, że pod powierzchnią każdej, najuczciwszej nawet twarzy kryje się głębia zła, którą należy ujarzmić. Dla każdego rozumnego człowieka jasne jest, że na świecie wszystko ma swoją głębię i powierzchnię. Co innego na wierzchu, a co innego pod spodem. Doktor Liebermann wierząc w zbrodniczą ideologię, tłumaczył Erykowi, że „My wszyscy jesteśmy nieudane egzemplarze próbne. Przyroda produkuje nie wiadomo po co miliony marnych kobiet i mężczyzn. No, powiedz mi, Stamelmann, po co ona właśnie to robi? Ale kiedy my stworzymy ludzi bardziej udanych niż ludzie, którzy istnieją obecnie, to, zobaczysz, cała przyroda zaniemówi z wrażenia”. Dariusz Nowacki w „Gazecie Wyborczej”[1] podkreślił, że „Punktem wyjścia rozważań moralno-filozoficznych wmontowanych w materię fabularną „Doliny Radości" jest ujawnienie katastrofy, jaka dokonała się na progu nowoczesności. Chodzi o zniesienie opozycji między tym, co zewnętrzne, i tym, co wewnętrzne, poprzez zakwestionowanie tego drugiego wymiaru (jako iluzji metafizycznej). W powieści wielokrotnie powraca zdanie będące przetworzeniem myśli Nietzschego („Nie ma głębi, jest tylko powierzchnia”), a Chwin próbuje uchwycić i skatalogować rozliczne i nieodmiennie przykre konsekwencje utraty głębi.

Przede wszystkim w świecie, który jest powierzchnią bez głębi, rozgrywa się wielki dramat tożsamościowy. Ponieważ człowiek jest tylko wyglądem, pojawia się pokusa ucieczki od „ja”, która zawsze przynosi opłakane skutki. Do tego dochodzi cała rozbudowana problematyka maski, pozoru, fasady czy - szerzej - ogólnej nieprzejrzystości, która jak sugeruje Chwin, jest największym utrapieniem człowieka XX wieku. Idąc tym tropem należy przypomnieć także słowa amerykańskiej pisarki Flannery O’Connor: „Jeśli minione wieki były mniej wrażliwe od naszego, to przynajmniej postrzegały głębiej, choćby oczami ślepymi, profetycznymi (…)”.

Jaki jest więc morał książki Stefana Chwina? Pół żartem, pół serio: dobrze mieć jakiś dobry fach w rękach, a wtedy niezależnie od okoliczności i zdarzeń wszędzie będziesz potrzebny, co pozwoli ci przeżyć. Drugi sens jest bardziej filozoficzny niż praktyczny. Podobno Włodzimierz Iljicz Lenin powiedział: „Życie jest formą istnienia białka”. Mistrz Eryka, pan Rosermann, przekazał swojemu podopiecznemu pewną lekcję: „Drogi Eryku, czyż historia ludzkości nie jest, że się tak wyrażę, przygodą jednej formy białka istniejącego na Ziemi, które lubi przebieranki (…). To białko, drogi Eryku, raz przybiera pełną wdzięku formę cesarstwa rzymskiego, raz również uroczą formę komunizmu, raz kapitalizmu, raz demokracji, raz Kościoła Katolickiego, raz świętego Islamu, raz prezydenta Stanów Zjednoczonych, raz papieża, raz samego Maxa Factora, raz ciebie, raz mnie, a wszystkie te piękne formy przybiera ono tylko po to, by jak najdłużej przetrwać na Ziemi w stanie żywym”. Białko chce tylko przetrwać jak najdłużej na Ziemi, nic więcej. Czasami potrafiło oddać życie za ojczyznę, naród, partię lub Boga, ale dobrowolnie robiło to raczej rzadko. Wolało zmieniać barwy. Raz wieszało sztandary ze swastyką, raz sztandary z sierpem i młotem. Było wierne sobie. Nie chciało w nagrodę żadnego złotego runa nicości. Wiedziało, że dobry wygląd jest lepszy od złego, a aryjskie papiery są lepsze od żółtej gwiazdy. Farbowało włosy. Zapuszczało wąsy. Goliło brodę. Uczyło się na pamięć Katechizmu, Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, Krótkiego Kursu Historii Partii Bolszewickiej albo Mein Kamf. Wiedziało, że jeśli będzie umiało we właściwej chwili wypowiedzieć właściwe słowo, przetrwa na ziemi jeszcze jeden dzień. Żyje na Ziemi już pół miliona lat i żarłocznie pragnie nadal żyć. Raz nazywało się Truman, raz Brecht, raz Mao Tse-tung, innym razem Piłsudski, Hitler, Adenauer, Bierut, Marylin Monroe, Mołotow. I zmienia wciąż swoją powierzchnię, jak wąż zmienia skórę. Skórą białka były religie, wiary, idee, języki, sztandary, gesty, filozofie. Któż z nas (szczególnie osoby starsze lub w średnim wieku) nie zna choć jednej osoby, która dawniej nosiła czerwone sztandary i śpiewała „Gdy naród do boju…”, a teraz nosi nad księdzem baldachim i śpiewa „Błękitne rozwińmy sztandary”?.

 

 


[1] Gazeta wyborcza „Dolina Radości , Chwin, Stefan” - Dariusz Nowacki [30.10.2006]. 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz