„Król”
Szczepan Twardoch
Autor/
Pisarz
i publicysta. Z wykształcenia socjolog i filozof. Znawca języka i kultury
śląskiej oraz ekspert w dziedzinie broni. Urodził się 23 grudnia 1979 roku w
Żernicy.
Tytuł
oryginału/ pl
Król
Tematyka/
Żydowska
Warszawa, wódka, pistolety, polityka, kobiety: takie są elementy składowe
powieści Szczepana Twardocha. Jest 1937 rok. Na najwyższych szczeblach władzy
planowany jest zamach stanu, który ma doprowadzić do władzy Rydza-Śmigłego i,
dzięki współudziałowi ONR i Falangi, poprowadzić Polskę ostro na prawo.
Bojówki, przemoc na ulicach, falangiści i oenerowcy, brunatniejąca Polska – to
wszystko jakoś tam rezonuje z dzisiejszym klimatem politycznym, choć podstawowa
różnica jest taka, że w opisanym przez Twardocha świecie także i lewe spektrum
ma swoich bojówkarzy, gotowych bronić ideałów siłą.
Główny
motyw/ Tytułowym
królem jest Jakub Szapiro, bokser z żydowskiego klubu Makabi, którego
uwielbiała warszawska ulica. Był człowiekiem Kuma, zbierał haracze od bogatych
i biednych, zabijał kogo trzeba – czasem oenerowskiego antysemitę, czasem
ubogiego krawca z Nalewek. Żadna z tych śmierci nie zostawała na dłużej w jego
pamięci – oprócz jednej. I wokół tej winy osnuta jest intryga, bardzo misternie
skonstruowana. W taki sposób, by kolejne trybiki historii zazębiały się, a
jednocześnie żeby umiejętnie zaskakiwać czytelnika. Pierwsza zagadka brzmi: kim
jest narrator?
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Dwie obce sobie Warszawy zgromadziły się dookoła ringu (…)”.
„Nie ma w ringu straszniejszego przeciwnika niż przeciwnik spokojny
i pewny siebie. Najstraszniejszą miną, jaką może przybrać bokser, jest
uśmiech”.
„Z suchej szmaty woda nie poleci, jakbyś nie wykręcał”.
„Każdy potrzebuje publiczności”.
„(…) słynął z tego, że w walce na pięści wyciągał nóż, a kiedy
walczono na noże, strzelał z pistoletu”.
„Powiedz to jakiemuś gojowi, że nie jesteś Żydem, to zabije cię
śmiechem”.
„Czas leci szybciej, niż my dajemy radę za nim dążyć”.
„To krew nas połączyła. Krew Nauma Bernsztajna, mojego ojca”.
„Zamiast w Boga, zacząłem wierzyć w potworności”.
„Teraz wiem, czy raczej domyślam się: moja żydowska matka musiała
mnie kochać. Ale nigdy nie czułem się kochany. Może nie miałem kiedy”.
„Jest wielka różnica między Żydkiem z Nalewek a szczupłym
eleganckim młodzieńcem o semickiej urodzie”.
„Czasem jest tak, że człowiek mówi głośno >nie< i to
>nie< na całe życie go grzebie”.
„Jakub zrozumiał, że nie ma czegoś takiego jak szczęście (…)”.
„Nienawidził go, bo Szapiro był Żydem, to przede wszystkim, a żaden
Żyd nie powinien być tak silny, tak przystojny, tak dobrze ubrany i tak
luksusowo zmotoryzowany (…)”.
„Pierwszą cnotą dozorcy jest pamięć do twarzy. Drugą zdolność ich
zapominania”.
„Wszyscy ludzie są tacy sami, droga pani. Takimi Pan Bóg stworzył.
Nie ma dobrych ludzi. Są sami źli. Wszyscy są źli”.
„Oto jak upadają królestwa i jak kończą królowie”.
Książka
Szczepana Twardocha „Król” to jedna z najlepszych pozycji książkowych polskiego
autora jaką kiedykolwiek czytałem, bo mówi nam coś, czego wcześniej mogliśmy
nie wiedzieć. Fakty historyczne w swoich szczegółach nie mają znaczenia. „Król”
daje nam natomiast wejrzenie w międzywojenne życie, okraszone pewnymi
nadinterpretacjami, ale jednak pokazane w sposób, w który do tej pory go nie
czytaliśmy. Powszechność antysemityzmu, i to nie tylko (jak dziś nam wmawia
polityka historyczna) wśród społecznych nizin, to fakt, o którym warto
wiedzieć. Literatura popularna do tej pory mało się tym zajmowała. A przecież
niechęć do Żydów była na uczelniach wyższych niezwykle rozpowszechniona. I nie
wyłącznie wśród studentów, ale i wykładowców. Bycie Żydem oznaczało ciągłe
represje i ograniczenia. Pobicie Żyda nie było niczym nadzwyczajnym, a już na
pewno nie czymś, czego należało się wstydzić. Ogromną zaletą „Króla” jest to,
że pokazuje relacje polsko-żydowskie w sposób o wiele bliższy rzeczywistości
niż robią to dziś instytucje zajmujące się polityką historyczną. Zapewnienia
płynące z ust polskich polityków o „Rzeczpospolitej przyjaciół” nie mają wiele
z prawdą wspólnego. Drugim ogromnym plusem tej książki jest pojawienie się w
niej języka jidysz. To był jednak jeden z najpopularniejszych języków w Polsce
i należy docenić autora, że wykonał ten wysiłek, by w jidysz napisać kilka
dialogów.
Warszawa w
drugiej połowie lat 30. XX wieku, stolica państwa nazywanego przez agresywnych
sąsiadów sezonowym, co już samo wprowadziłoby klimat dekadencji, gdyby nie to,
że w perspektywie bohaterów tej powieści nie ma miejsca na roztrząsanie
scenariuszy geopolitycznych. Tu miasto starcza za cały kosmos, wyznacza granice
zainteresowań i ambicji ludzi, którzy naprawdę nim rządzą. Nie żaden prezydent
Stefan Starzyński, oczywiście, tylko gangsterzy aktywnie kontrolujący każdy
przejaw przedsiębiorczości obywateli różnych stanów i pochodzenia etnicznego.
„Król”
trzyma się schematu powieści noir, ale służy do karnawału, czyli odwrócenia na
chwilę ról wyznaczonych przez stereotyp albo historię. Polska: miękka dyktatura
z mocarstwowymi pretensjami i XIX-wieczną strukturą społeczną, na różne sposoby
wciąż kolonizująca własnych obywateli. Na ulicach bojówki ONR-u i komunistów, w
prasie ideologiczny bełkot, przepełniony obóz w Berezie – to wszystko w „Królu”
ma nadać epicki wymiar losom kilkorga postaci związanych z pewnym żydowskim
gangsterem, który sam ustala sobie priorytety w lojalności. Wszyscy oni w
przeciwieństwie do współczesnego pokolenia Polaków żyli dla jakiejś idei. Sam
autor podsumowuje to w ujmujący sposób: „Nikt z nas nie chciał wtedy żyć dla
życia samego. Tacy byli, wszyscy chcieli żyć dla czegoś większego, wszyscy
młodzi bundowcy, kominternowcy, fołkiści, oenerowcy, syjoniści, socjaliści,
komuniści, endecy. Każdy chciał żyć dla czegoś. Na jakimś poziomie nawet mogli
się za to szanować nawzajem, endek z bundowcem, komunista z syjonistą, mogli uznawać
jeśli nie swoje wartości, to jakoś swoich charakterów”.
Narratorem
powieści jest Mojżesz Bernsztajn – w latach 30. był podopiecznym Jakuba
Szapiro. Opowiada o tym (a swoją opowieść snuje w latach 60. już w Izraelu,
gdzie w międzyczasie został wysoko postawionym wojskowym), jak Jakub przybył do
warszawskiego domu w charakterze wysłannika Jana Kapicy, warszawskiego
gangstera, by ściągnąć zaległy haracz, a nie uzyskawszy go, wyciągnął ojca
Moszego z domu na oczach nastoletniego syna, aby później go zamordować. Mimo
hańbiącej dla ojca, ortodoksyjnego Żyda, śmierci (rozczłonkowanie jego
zwłok zostaje porównywane do rytualnego uboju), jego syn Mojżesz jest wpatrzony
w zabójcę ojca. Ojciec symbolizuje dla niego ciasnotę tradycji, brak
perspektyw, wreszcie pogardę, na którą będzie skazany do końca życia. Mojżesz
chciałby być taki jak Jakub – piękny, silny, doskonale ubrany, nieczujący się
ani Żydem, ani Polakiem, ale wyłącznie sobą.
Jest
wreszcie Kapica (zwany Kumem) – polski gangster o patriotycznej przeszłości,
socjalista z przekonania, a zarazem ktoś w rodzaju warszawskiego Robin Hooda
wspierającego Żydów i robotników w walce z prawicowymi bojówkami. Ma wysoko
postawionych znajomych z przeszłości (telefony od niego odbierają prezydent i
premier).
Cała historia zawarta w książce to historia warszawskiego świata żydowskiego. Poznajemy zarówno żydowskich gangsterów, jak i zwykłych żydowskich rzemieślników i kupców. Dowiadujemy się ile w ich życiu jest wiary, ile prawdy, kłamstwa czy uczciwości. Dowiadujemy się jak dogadują się z innymi, czyli Polakami, choć przecież oni też nimi są. Analizujemy ile jest w tych relacjach antysemityzmu, a ile zwykłej nienawiści do sąsiadów. Niestety, w tym rankingu zwycięża antysemityzm. Dominuje nienawiść na tle rasowym. Nikt raczej Żydów w przedwojennej Warszawie nie lubi. Książka dobitnie to przedstawia. Pokazuje nastroje, mieszankę religii i kultur, ksenofobię. Pokazuje getto ławkowe i chęć pozbawienia Żydów służących w armii obywatelstwa w tym celu, by wykonywali tylko nieznaczące prace. „Dookoła ringu zgromadziły się dwie Warszawy mówiące dwoma językami, żyjąca w osobnych światach, czytające inne gazety i darzące się nawzajem w najlepszym razie obojętnością, w najgorszym – nienawiścią, a zwykle po prostu pełną dystansu niechęcią, jakby mieszkały nie ulica w ulicę, tylko rozdzielone oceanem (…)” – tak przedstawia Szczepan Twardoch życie Polaków i Żydów w przedwojennej Warszawie. „(…) w porannym wydaniu >Kuriera Warszawskiego< niechętny Szapirze polski redaktor Witold Sokoliński nazwie symbolem niezaskakującego u żydowskiego boksera braku sportowego ducha, jasno stwierdzając, że Szapiro dłoni przeciwnika nie uścisnął. Życzliwy żydowski dziennikarz w >Naszym Przeglądzie< napisze, że dłoń Ziembińskiego Szapiro uścisnął lekceważąco” – dodaje autor.
Wraz z
rozwojem historii przedwojennej Mojsze Bernsztajna i Jakuba Szapiry coraz
częściej pojawiają się szczeliny w warstwie narracyjnej powieści. Mosze Inbar,
rzekomy narrator i emerytowany tat-aluf[1], zaczyna powątpiewać we
własną pamięć, ale i własną tożsamość, „Co ja w ogóle pamiętam? I czy ja,
emerytowany tat-aluf Mosze Inbar i mały, chudy Żydek z Nalewek Mojsze
Bernsztajn to ten sam człowiek?”. Nie rozpoznaje własnej twarzy w lustrze, nie
znajduje w niej śladów dawnych, wojennych ran. Konfrontacja z lustrem
naturalnie symbolizuje dysonans poznawczy. Przy pierwszej lekturze czytelnik
może odczytać ją jako sygnał, iż Mojsze Inbar nie rozpoznaje dawnego siebie,
gdyż tak bardzo się zmienił, być może zdradził własne „ja”. Prawda jednak jest
inna i wkrótce objawia się w scenie, w której narrator, dokonując oględzin
własnych dłoni, zauważa, że ma identyczny tatuaż jak Szapiro. Dzięki bohaterce
powieści, która sprawuje opiekę nad Mosze Inbarem, dowiadujemy się, iż rzeczony
Mojsze Bernsztajn zginął w tragicznych okolicznościach w 1937 roku i nigdy nie
opuścił Warszawy, a opowieść, którą czytamy, spisywana jest przez samego Jakuba
Szapirę. Pytanie, które automatycznie się nasuwa, brzmi: dlaczego Szapiro przybiera
tożsamość młodego Mojsze i wyposaża go w alternatywny życiorys w państwie
Izrael? Wcielenie się w postać młodego Bernsztajna wynika najprawdopodobniej z
wyrzutów sumienia, które Szapiro odczuwa względem chłopca. Jako były żołnierz i
bandyta Kuma Kaplicy miał na rękach krew wielu ludzi, nigdy jednak nie odebrał
życia dziecku. Gdy pogrążony w malignie młody Mojsze atakuje znienacka
wychodzącego z Metropolu Szapirę i w akcie desperacji wbija mu w pośladek nóż,
zaskoczony bokser odruchowo zadaje chłopcu cios w skroń. Ten zaś uderza
potylicą o krawężnik i ponosi śmierć na miejscu. Szapiro rozpoznaje chłopca i
rozumie, że była to desperacka próba pomszczenia śmierci ojca Nauma
Bernsztajna. Jak mówi narrator: „Pamiętał mnie, na zawsze zapamiętał moją
twarz”. Jako czytelnicy nie wiemy, w którym momencie życia Jakub Szapiro stał
się Mojsze Inbarem, czy nastąpiło to wkrótce po wojnie w wyniku doświadczeń
Holocaustu, czy też jest skutkiem demencji starczej bądź choroby psychicznej,
takiej jak schizofrenia czy Alzheimer. Jasne jest jednak, że nieumyślne
spowodowanie śmierci siedemnastolatka staje się w późniejszym okresie kluczowym
wydarzeniem w życiu Szapiry. Wyznacza moment, w którym życie warszawskiego
boksera–gangstera rozszczepia się na rzeczywiste i alternatywne.
Przybranie
przez Szapirę tożsamości młodego Mosze ma swoje formalne zastosowanie w
powieści, pozwala mianowicie nakreślić moralnie wątpliwą postać warszawskiego
gangstera w niejednoznacznych barwach. Uwielbienie, jakim darzy boksera jego
siedemnastoletni adept byłoby megalomanią ze strony Szapiry jako narratora.
Ponadto wcielenie się w Mosze Inbara, tat-alufa zamieszkałego w Tel-Awiwie,
jest schronieniem przed samym sobą i własną przeszłością, ucieczką od samego
siebie i podjętych decyzji tak brzemiennych w skutki. Tuż przy końcu powieści
dowiadujemy się, iż nie tylko Mosze Bernsztajn, ale i Jakub Szapiro nigdy nie
dotarł do Palestyny, mimo iż w obliczu politycznej zawieruchy z 1938 roku
podjął decyzję o wyjeździe i wraz z żoną i dziećmi był na pokładzie samolotu,
który po sześciu międzylądowaniach miał dotrzeć do Lyddy. Pokój w Tel-Awiwie
przy ulicy Dizengoffa okazuje się mieszkaniem na ósmym piętrze wieżowca gdzieś
na jednej ze śląskich dzielnic, a widok za oknem z arabskim chłopcem ciągnącym
wózek pełny starych mebli jest niczym innym niż wyciętą z gazety fotografią,
zawieszoną na ścianie.
Śmierć
najbliższych jest zatem równie ciężka do zaakceptowania, jak własne
przetrwanie. Potwierdzają to również słowa Marii Orwid, polskiej psychiatry
żydowskiego pochodzenia, ocalałej z Holokaustu: „Populację ocalonych
charakteryzuje znacznie bardziej poczucie winy niż poczucie krzywdy, co jest
wielkim paradoksem filozoficzno-egzystencjalnym”. Zamiast obwiniać Hitlera i
nazistów o śmierć Emilii i dzieci, tytułowy bohater bierze winę na siebie, a
centralnym przewinieniem czyni zaniechanie wyjazdu do Palestyny.
„Król”
Twardocha jest zatem wariacją na temat alternatywnego życia, które mogło być
udziałem wielu, gdyby podążyli za syjonistycznym marzeniem, zanim ostateczne
rozwiązanie kwestii żydowskiej stało się koszmarną rzeczywistością. Jest
opowieścią o traumie tych, którzy ocaleli, gdy wszyscy inni umarli. Jest także
swoistym miejscem pamięci, w myśl Pierra Nory, o wielokulturowej przedwojennej
Warszawie, bądź też, jak zauważa narrator, dwóch Warszawach, mówiących dwoma
językami. Literackie odtworzenie dynamiki stolicy lat trzydziestych wraz z jej
tyglem kulturowym wskrzesza pamięć o tym, co niestety często jest wypierane lub
przemilczane przez oficjalną narrację władzy. „Król” staje się formą protezy
pamięci, gdyż, jak tłumaczy Pierre Nora, „najbardziej podstawowym celem lieu de
mémoire jest zatrzymanie czasu, zablokowanie procesu zapominania, ustanowienie
pewnego stanu rzeczy, unieśmiertelnienie czegoś martwego, materializacja czegoś
niematerialnego”.
W „Królu”
Twardoch postanowił wykorzystać figurę Lewiatana. Raczej w wersji biblijnej niż
nowożytnej. Olbrzymi kaszalot wisi nad Warszawą lat 30., zazwyczaj w pionie,
niczym wielka szynka serrano nad barem w za drogiej knajpie tapas. I podobnie
jak w tym drugim przypadku – służy tylko ozdobie. Oczywiście możemy się jako
czytelnik dowartościować samym dekodowaniem figury. Kaszalot nosi imię Litani,
co jest zaledwie dalekim echem hebrajskiego Lewitani, więc trzeba nam uczynić
śmiałe założenie co do personaliów ssaka i uznać samo rozpoznanie w nim
Lewiatana za wartość. Chyba że kazano nam czytać w liceum „Moby Dicka” – wtedy
mamy łatwiej. Miłośnicy innych lektur obowiązkowych mogą czuć się
usatysfakcjonowani tym, że Twardoch szuka Lewiatana nie w odmętach morskich,
lecz na niebie, oddając tym samym uprzejmy hołd „Panu Tadeuszowi”, gdzie
kojarzono Lewiatana z Gwiazdozbiorem Smoka. Można bawić się w analogie z
symboliką Święta Sukot, zgodnie z którą powrót do Jerozolimy ma nastąpić po
zabiciu Lewiatana i uszyciu z jego skóry namiotów wędrowców, i zastanawiać się
czy autor „Króla” wziął to pod uwagę, gdy postanowił dręczyć głównego bohatera
naprzemiennie wezwaniami do podróży do Izraela oraz wizjami syrenio
śpiewającego kaszalota – komentuje Łukasz Kowalczyk w „KULTURA LIBERALNA” (Nr
408 (44/2016) 1 listopada 2016).
Książka Szczepana Twardocha, na podstawie której
powstał serial, jest ciekawą podróżą do niejednorodnej, wielokulturowej,
barwnej Polski z jej wadami i zaletami. Jest spojrzeniem na świat, który nigdy
już nie wróci. Dlatego zarówno książka, jak i serial mają dość istotny wymiar,
bo mogą stać się punktem wyjścia do rozmów z uczniami szkół średnich lub
studentami. Wiele znakomitych książek historycznych nie przebije się do
świadomości szerszego kręgu odbiorców tak skutecznie, jak zrobiły to książka i
serial „Król”. A po przeczytaniu „Króla” jest o czym dyskutować. Bo nasza
skomplikowana przeszłość to coś, z czego nie wszyscy zdajemy sobie sprawę. Czy
przerysowane postaci endeckich spiskowców to jakaś współczesna aluzja? „Nie ma
sensu załatwiać spraw politycznych powieścią, to jak wbijanie gwoździa w
butelkę” – tłumaczył Twardoch. Ale „Król” to także przestroga przed ryzykiem
cynicznego rozgrywania społecznych konfliktów oraz przez niechęcią do
wyciągania wniosków z historii.
[1]
Alluf (hebr. אַלּוּף) – stopień wojskowy
w Siłach Obronnych Izraela,
odpowiednik generała majora w anglojęzycznym
nazewnictwie i generała dywizji. Dowodzi poszczególnymi
rodzajami sił zbrojnych jak i regionalnymi dowództwami. Stopniem wyższym od
allufa jest raw alluf, którym jest wyłącznie każdorazowy Szef Sztabu Generalnego,
stopień niższy – tat alluf to odpowiednik generała brygady.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz