10 maja 2025

Król

 

„Król”

Szczepan Twardoch

Autor/ Pisarz i publicysta. Z wykształcenia socjolog i filozof. Znawca języka i kultury śląskiej oraz ekspert w dziedzinie broni. Urodził się 23 grudnia 1979 roku w Żernicy.

Tytuł oryginału/ pl Król

Tematyka/ Żydowska Warszawa, wódka, pistolety, polityka, kobiety: takie są elementy składowe powieści Szczepana Twardocha. Jest 1937 rok. Na najwyższych szczeblach władzy planowany jest zamach stanu, który ma doprowadzić do władzy Rydza-Śmigłego i, dzięki współudziałowi ONR i Falangi, poprowadzić Polskę ostro na prawo. Bojówki, przemoc na ulicach, falangiści i oenerowcy, brunatniejąca Polska – to wszystko jakoś tam rezonuje z dzisiejszym klimatem politycznym, choć podstawowa różnica jest taka, że w opisanym przez Twardocha świecie także i lewe spektrum ma swoich bojówkarzy, gotowych bronić ideałów siłą.

Główny motyw/ Tytułowym królem jest Jakub Szapiro, bokser z żydowskiego klubu Makabi, którego uwielbiała warszawska ulica. Był człowiekiem Kuma, zbierał haracze od bogatych i biednych, zabijał kogo trzeba – czasem oenerowskiego antysemitę, czasem ubogiego krawca z Nalewek. Żadna z tych śmierci nie zostawała na dłużej w jego pamięci – oprócz jednej. I wokół tej winy osnuta jest intryga, bardzo misternie skonstruowana. W taki sposób, by kolejne trybiki historii zazębiały się, a jednocześnie żeby umiejętnie zaskakiwać czytelnika. Pierwsza zagadka brzmi: kim jest narrator?

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Dwie obce sobie Warszawy zgromadziły się dookoła ringu (…)”.

„Nie ma w ringu straszniejszego przeciwnika niż przeciwnik spokojny i pewny siebie. Najstraszniejszą miną, jaką może przybrać bokser, jest uśmiech”.

„Z suchej szmaty woda nie poleci, jakbyś nie wykręcał”.

„Każdy potrzebuje publiczności”.

„(…) słynął z tego, że w walce na pięści wyciągał nóż, a kiedy walczono na noże, strzelał z pistoletu”.

„Powiedz to jakiemuś gojowi, że nie jesteś Żydem, to zabije cię śmiechem”.

„Czas leci szybciej, niż my dajemy radę za nim dążyć”.

„To krew nas połączyła. Krew Nauma Bernsztajna, mojego ojca”.

„Zamiast w Boga, zacząłem wierzyć w potworności”.

„Teraz wiem, czy raczej domyślam się: moja żydowska matka musiała mnie kochać. Ale nigdy nie czułem się kochany. Może nie miałem kiedy”.

„Jest wielka różnica między Żydkiem z Nalewek a szczupłym eleganckim młodzieńcem o semickiej urodzie”.

„Czasem jest tak, że człowiek mówi głośno >nie< i to >nie< na całe życie go grzebie”.

„Jakub zrozumiał, że nie ma czegoś takiego jak szczęście (…)”.

„Nienawidził go, bo Szapiro był Żydem, to przede wszystkim, a żaden Żyd nie powinien być tak silny, tak przystojny, tak dobrze ubrany i tak luksusowo zmotoryzowany (…)”.

„Pierwszą cnotą dozorcy jest pamięć do twarzy. Drugą zdolność ich zapominania”.

„Wszyscy ludzie są tacy sami, droga pani. Takimi Pan Bóg stworzył. Nie ma dobrych ludzi. Są sami źli. Wszyscy są źli”.

„Oto jak upadają królestwa i jak kończą królowie”.

            Książka Szczepana Twardocha „Król” to jedna z najlepszych pozycji książkowych polskiego autora jaką kiedykolwiek czytałem, bo mówi nam coś, czego wcześniej mogliśmy nie wiedzieć. Fakty historyczne w swoich szczegółach nie mają znaczenia. „Król” daje nam natomiast wejrzenie w międzywojenne życie, okraszone pewnymi nadinterpretacjami, ale jednak pokazane w sposób, w który do tej pory go nie czytaliśmy. Powszechność antysemityzmu, i to nie tylko (jak dziś nam wmawia polityka historyczna) wśród społecznych nizin, to fakt, o którym warto wiedzieć. Literatura popularna do tej pory mało się tym zajmowała. A przecież niechęć do Żydów była na uczelniach wyższych niezwykle rozpowszechniona. I nie wyłącznie wśród studentów, ale i wykładowców. Bycie Żydem oznaczało ciągłe represje i ograniczenia. Pobicie Żyda nie było niczym nadzwyczajnym, a już na pewno nie czymś, czego należało się wstydzić. Ogromną zaletą „Króla” jest to, że pokazuje relacje polsko-żydowskie w sposób o wiele bliższy rzeczywistości niż robią to dziś instytucje zajmujące się polityką historyczną. Zapewnienia płynące z ust polskich polityków o „Rzeczpospolitej przyjaciół” nie mają wiele z prawdą wspólnego. Drugim ogromnym plusem tej książki jest pojawienie się w niej języka jidysz. To był jednak jeden z najpopularniejszych języków w Polsce i należy docenić autora, że wykonał ten wysiłek, by w jidysz napisać kilka dialogów.

            Warszawa w drugiej połowie lat 30. XX wieku, stolica państwa nazywanego przez agresywnych sąsiadów sezonowym, co już samo wprowadziłoby klimat dekadencji, gdyby nie to, że w perspektywie bohaterów tej powieści nie ma miejsca na roztrząsanie scenariuszy geopolitycznych. Tu miasto starcza za cały kosmos, wyznacza granice zainteresowań i ambicji ludzi, którzy naprawdę nim rządzą. Nie żaden prezydent Stefan Starzyński, oczywiście, tylko gangsterzy aktywnie kontrolujący każdy przejaw przedsiębiorczości obywateli różnych stanów i pochodzenia etnicznego.

            „Król” trzyma się schematu powieści noir, ale służy do karnawału, czyli odwrócenia na chwilę ról wyznaczonych przez stereotyp albo historię. Polska: miękka dyktatura z mocarstwowymi pretensjami i XIX-wieczną strukturą społeczną, na różne sposoby wciąż kolonizująca własnych obywateli. Na ulicach bojówki ONR-u i komunistów, w prasie ideologiczny bełkot, przepełniony obóz w Berezie – to wszystko w „Królu” ma nadać epicki wymiar losom kilkorga postaci związanych z pewnym żydowskim gangsterem, który sam ustala sobie priorytety w lojalności. Wszyscy oni w przeciwieństwie do współczesnego pokolenia Polaków żyli dla jakiejś idei. Sam autor podsumowuje to w ujmujący sposób: „Nikt z nas nie chciał wtedy żyć dla życia samego. Tacy byli, wszyscy chcieli żyć dla czegoś większego, wszyscy młodzi bundowcy, kominternowcy, fołkiści, oenerowcy, syjoniści, socjaliści, komuniści, endecy. Każdy chciał żyć dla czegoś. Na jakimś poziomie nawet mogli się za to szanować nawzajem, endek z bundowcem, komunista z syjonistą, mogli uznawać jeśli nie swoje wartości, to jakoś swoich charakterów”.

            Narratorem powieści jest Mojżesz Bernsztajn – w latach 30. był podopiecznym Jakuba Szapiro. Opowiada o tym (a swoją opowieść snuje w latach 60. już w Izraelu, gdzie w międzyczasie został wysoko postawionym wojskowym), jak Jakub przybył do warszawskiego domu w charakterze wysłannika Jana Kapicy, warszawskiego gangstera, by ściągnąć zaległy haracz, a nie uzyskawszy go, wyciągnął ojca Moszego z domu na oczach nastoletniego syna, aby później go zamordować. Mimo hańbiącej dla ojca, ortodoksyjnego  Żyda, śmierci (rozczłonkowanie jego zwłok zostaje porównywane do rytualnego uboju), jego syn Mojżesz jest wpatrzony w zabójcę ojca. Ojciec symbolizuje dla niego ciasnotę tradycji, brak perspektyw, wreszcie pogardę, na którą będzie skazany do końca życia. Mojżesz chciałby być taki jak Jakub – piękny, silny, doskonale ubrany, nieczujący się ani Żydem, ani Polakiem, ale wyłącznie sobą.

            Jest wreszcie Kapica (zwany Kumem) – polski gangster o patriotycznej przeszłości, socjalista z przekonania, a zarazem ktoś w rodzaju warszawskiego Robin Hooda wspierającego Żydów i robotników w walce z prawicowymi bojówkami. Ma wysoko postawionych znajomych z przeszłości (telefony od niego odbierają prezydent i premier).

            Cała historia zawarta w książce to historia warszawskiego świata żydowskiego. Poznajemy zarówno żydowskich gangsterów, jak i zwykłych żydowskich rzemieślników i kupców. Dowiadujemy się ile w ich życiu jest wiary, ile prawdy, kłamstwa czy uczciwości. Dowiadujemy się jak dogadują się z innymi, czyli Polakami, choć przecież oni też nimi są. Analizujemy ile jest w tych relacjach antysemityzmu, a ile zwykłej nienawiści do sąsiadów. Niestety, w tym rankingu zwycięża antysemityzm. Dominuje nienawiść na tle rasowym. Nikt raczej Żydów w przedwojennej Warszawie nie lubi. Książka dobitnie to przedstawia. Pokazuje nastroje, mieszankę religii i kultur, ksenofobię. Pokazuje getto ławkowe i chęć pozbawienia Żydów służących w armii obywatelstwa w tym celu, by wykonywali tylko nieznaczące prace. „Dookoła ringu zgromadziły się dwie Warszawy mówiące dwoma językami, żyjąca w osobnych światach, czytające inne gazety i darzące się nawzajem w najlepszym razie obojętnością, w najgorszym – nienawiścią, a zwykle po prostu pełną dystansu niechęcią, jakby mieszkały nie ulica w ulicę, tylko rozdzielone oceanem (…)” – tak przedstawia Szczepan Twardoch życie Polaków i Żydów w przedwojennej Warszawie. „(…) w porannym wydaniu >Kuriera Warszawskiego< niechętny Szapirze polski redaktor Witold Sokoliński nazwie symbolem niezaskakującego u żydowskiego boksera braku sportowego ducha, jasno stwierdzając, że Szapiro dłoni przeciwnika nie uścisnął. Życzliwy żydowski dziennikarz w >Naszym Przeglądzie< napisze, że dłoń Ziembińskiego Szapiro uścisnął lekceważąco” – dodaje autor. 


            Wraz z rozwojem historii przedwojennej Mojsze Bernsztajna i Jakuba Szapiry coraz częściej pojawiają się szczeliny w warstwie narracyjnej powieści. Mosze Inbar, rzekomy narrator i emerytowany tat-aluf[1], zaczyna powątpiewać we własną pamięć, ale i własną tożsamość, „Co ja w ogóle pamiętam? I czy ja, emerytowany tat-aluf Mosze Inbar i mały, chudy Żydek z Nalewek Mojsze Bernsztajn to ten sam człowiek?”. Nie rozpoznaje własnej twarzy w lustrze, nie znajduje w niej śladów dawnych, wojennych ran. Konfrontacja z lustrem naturalnie symbolizuje dysonans poznawczy. Przy pierwszej lekturze czytelnik może odczytać ją jako sygnał, iż Mojsze Inbar nie rozpoznaje dawnego siebie, gdyż tak bardzo się zmienił, być może zdradził własne „ja”. Prawda jednak jest inna i wkrótce objawia się w scenie, w której narrator, dokonując oględzin własnych dłoni, zauważa, że ma identyczny tatuaż jak Szapiro. Dzięki bohaterce powieści, która sprawuje opiekę nad Mosze Inbarem, dowiadujemy się, iż rzeczony Mojsze Bernsztajn zginął w tragicznych okolicznościach w 1937 roku i nigdy nie opuścił Warszawy, a opowieść, którą czytamy, spisywana jest przez samego Jakuba Szapirę. Pytanie, które automatycznie się nasuwa, brzmi: dlaczego Szapiro przybiera tożsamość młodego Mojsze i wyposaża go w alternatywny życiorys w państwie Izrael? Wcielenie się w postać młodego Bernsztajna wynika najprawdopodobniej z wyrzutów sumienia, które Szapiro odczuwa względem chłopca. Jako były żołnierz i bandyta Kuma Kaplicy miał na rękach krew wielu ludzi, nigdy jednak nie odebrał życia dziecku. Gdy pogrążony w malignie młody Mojsze atakuje znienacka wychodzącego z Metropolu Szapirę i w akcie desperacji wbija mu w pośladek nóż, zaskoczony bokser odruchowo zadaje chłopcu cios w skroń. Ten zaś uderza potylicą o krawężnik i ponosi śmierć na miejscu. Szapiro rozpoznaje chłopca i rozumie, że była to desperacka próba pomszczenia śmierci ojca Nauma Bernsztajna. Jak mówi narrator: „Pamiętał mnie, na zawsze zapamiętał moją twarz”. Jako czytelnicy nie wiemy, w którym momencie życia Jakub Szapiro stał się Mojsze Inbarem, czy nastąpiło to wkrótce po wojnie w wyniku doświadczeń Holocaustu, czy też jest skutkiem demencji starczej bądź choroby psychicznej, takiej jak schizofrenia czy Alzheimer. Jasne jest jednak, że nieumyślne spowodowanie śmierci siedemnastolatka staje się w późniejszym okresie kluczowym wydarzeniem w życiu Szapiry. Wyznacza moment, w którym życie warszawskiego boksera–gangstera rozszczepia się na rzeczywiste i alternatywne.

            Przybranie przez Szapirę tożsamości młodego Mosze ma swoje formalne zastosowanie w powieści, pozwala mianowicie nakreślić moralnie wątpliwą postać warszawskiego gangstera w niejednoznacznych barwach. Uwielbienie, jakim darzy boksera jego siedemnastoletni adept byłoby megalomanią ze strony Szapiry jako narratora. Ponadto wcielenie się w Mosze Inbara, tat-alufa zamieszkałego w Tel-Awiwie, jest schronieniem przed samym sobą i własną przeszłością, ucieczką od samego siebie i podjętych decyzji tak brzemiennych w skutki. Tuż przy końcu powieści dowiadujemy się, iż nie tylko Mosze Bernsztajn, ale i Jakub Szapiro nigdy nie dotarł do Palestyny, mimo iż w obliczu politycznej zawieruchy z 1938 roku podjął decyzję o wyjeździe i wraz z żoną i dziećmi był na pokładzie samolotu, który po sześciu międzylądowaniach miał dotrzeć do Lyddy. Pokój w Tel-Awiwie przy ulicy Dizengoffa okazuje się mieszkaniem na ósmym piętrze wieżowca gdzieś na jednej ze śląskich dzielnic, a widok za oknem z arabskim chłopcem ciągnącym wózek pełny starych mebli jest niczym innym niż wyciętą z gazety fotografią, zawieszoną na ścianie.

            Śmierć najbliższych jest zatem równie ciężka do zaakceptowania, jak własne przetrwanie. Potwierdzają to również słowa Marii Orwid, polskiej psychiatry żydowskiego pochodzenia, ocalałej z Holokaustu: „Populację ocalonych charakteryzuje znacznie bardziej poczucie winy niż poczucie krzywdy, co jest wielkim paradoksem filozoficzno-egzystencjalnym”. Zamiast obwiniać Hitlera i nazistów o śmierć Emilii i dzieci, tytułowy bohater bierze winę na siebie, a centralnym przewinieniem czyni zaniechanie wyjazdu do Palestyny.

            „Król” Twardocha jest zatem wariacją na temat alternatywnego życia, które mogło być udziałem wielu, gdyby podążyli za syjonistycznym marzeniem, zanim ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej stało się koszmarną rzeczywistością. Jest opowieścią o traumie tych, którzy ocaleli, gdy wszyscy inni umarli. Jest także swoistym miejscem pamięci, w myśl Pierra Nory, o wielokulturowej przedwojennej Warszawie, bądź też, jak zauważa narrator, dwóch Warszawach, mówiących dwoma językami. Literackie odtworzenie dynamiki stolicy lat trzydziestych wraz z jej tyglem kulturowym wskrzesza pamięć o tym, co niestety często jest wypierane lub przemilczane przez oficjalną narrację władzy. „Król” staje się formą protezy pamięci, gdyż, jak tłumaczy Pierre Nora, „najbardziej podstawowym celem lieu de mémoire jest zatrzymanie czasu, zablokowanie procesu zapominania, ustanowienie pewnego stanu rzeczy, unieśmiertelnienie czegoś martwego, materializacja czegoś niematerialnego”.

            W „Królu” Twardoch postanowił wykorzystać figurę Lewiatana. Raczej w wersji biblijnej niż nowożytnej. Olbrzymi kaszalot wisi nad Warszawą lat 30., zazwyczaj w pionie, niczym wielka szynka serrano nad barem w za drogiej knajpie tapas. I podobnie jak w tym drugim przypadku – służy tylko ozdobie. Oczywiście możemy się jako czytelnik dowartościować samym dekodowaniem figury. Kaszalot nosi imię Litani, co jest zaledwie dalekim echem hebrajskiego Lewitani, więc trzeba nam uczynić śmiałe założenie co do personaliów ssaka i uznać samo rozpoznanie w nim Lewiatana za wartość. Chyba że kazano nam czytać w liceum „Moby Dicka” – wtedy mamy łatwiej. Miłośnicy innych lektur obowiązkowych mogą czuć się usatysfakcjonowani tym, że Twardoch szuka Lewiatana nie w odmętach morskich, lecz na niebie, oddając tym samym uprzejmy hołd „Panu Tadeuszowi”, gdzie kojarzono Lewiatana z Gwiazdozbiorem Smoka. Można bawić się w analogie z symboliką Święta Sukot, zgodnie z którą powrót do Jerozolimy ma nastąpić po zabiciu Lewiatana i uszyciu z jego skóry namiotów wędrowców, i zastanawiać się czy autor „Króla” wziął to pod uwagę, gdy postanowił dręczyć głównego bohatera naprzemiennie wezwaniami do podróży do Izraela oraz wizjami syrenio śpiewającego kaszalota – komentuje Łukasz Kowalczyk w „KULTURA LIBERALNA” (Nr 408 (44/2016) 1 listopada 2016).

Książka Szczepana Twardocha, na podstawie której powstał serial, jest ciekawą podróżą do niejednorodnej, wielokulturowej, barwnej Polski z jej wadami i zaletami. Jest spojrzeniem na świat, który nigdy już nie wróci. Dlatego zarówno książka, jak i serial mają dość istotny wymiar, bo mogą stać się punktem wyjścia do rozmów z uczniami szkół średnich lub studentami. Wiele znakomitych książek historycznych nie przebije się do świadomości szerszego kręgu odbiorców tak skutecznie, jak zrobiły to książka i serial „Król”. A po przeczytaniu „Króla” jest o czym dyskutować. Bo nasza skomplikowana przeszłość to coś, z czego nie wszyscy zdajemy sobie sprawę. Czy przerysowane postaci endeckich spiskowców to jakaś współczesna aluzja? „Nie ma sensu załatwiać spraw politycznych powieścią, to jak wbijanie gwoździa w butelkę” – tłumaczył Twardoch. Ale „Król” to także przestroga przed ryzykiem cynicznego rozgrywania społecznych konfliktów oraz przez niechęcią do wyciągania wniosków z historii.

 

 



[1] Alluf (hebr. ‏אַלּוּף‎) – stopień wojskowy w Siłach Obronnych Izraela, odpowiednik generała majora w anglojęzycznym nazewnictwie generała dywizji. Dowodzi poszczególnymi rodzajami sił zbrojnych jak i regionalnymi dowództwami. Stopniem wyższym od allufa jest raw alluf, którym jest wyłącznie każdorazowy Szef Sztabu Generalnego, stopień niższy – tat alluf to odpowiednik generała brygady.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz