„O pięknie”
Zadie Smith
Autorka/ (ur. 25
października 1975 w Londynie) – brytyjska pisarka, autorka
opowiadań i powieści. Ukończyła King's
College
w Cambridge.
Tłumaczenie/ Zbigniew Batko
Tematyka/ Zadie Smith
opowiada historię dwóch rodzin, a przy tym z dystansem i humorem porusza
najważniejsze tematy współczesności: zagadnienia tożsamości, rasy, globalizmu i
fanatyzmu religijnego.
Główny motyw/ Profesorów Belseya i Kippsa łączy zamiłowanie do piękna i podziw dla
Rembrandta. Dzieli zaś stosunek do piękna i do Rembrandta, a to wystarczy, by
zostali wrogami na śmierć i życie. Gdy Kippsowie przenoszą się za ocean i
osiedlają w kampusie, gdzie mieszkają Belseyowie, losy ich rodzin splatają się
w nieprzewidywalny sposób, a komplikacje mnożą się jak szalone.
Cytat z
książki charakteryzujący problematykę utworu:
„Wiesz, co jest dziwne? Że można
być doktorem w jednej dziedzinie, a jednocześnie takim niesamowitym durniem w
innych sprawach”.
„[…] pisanie o muzyce jest jak
tańczenie o architekturze”.
„Łatwo pomylić kobietę z
filozofią…”.
„Pomyłką jest już samo wiązanie
się ze światem. Nie podziękuje ci za twoje przywiązanie. Miłość jest niezwykle
trudna do zrozumienia”.
„[…] malarz nie chce, żebyśmy
oglądali twarze, on chce, żeby oglądać dusze. Twarze tylko umożliwiają wejście
w głąb”.
„Każde małżeństwo ma swój
kabaret”.
„Czas nie jest tym, czym jest w
istocie, tylko tym, jak się go odczuwa […]”.
„[…] życie jest ważniejsze od
Pisma Świętego. Bo inaczej, po co by było Pismo?”.
„Nie warto żyć życiem przez nas
niepoznanym”.
Można by zacząć od maili
Jerome’a do ojca, w których opisuje pracę w biurze u konkurenta ojca prof.
Monty’ego Kippsa. Co ciekawe syn Howarda nie tylko pracuje u Kippsa, ale także
mieszka z jego rodziną. List przepełniony jest peanami na temat rodziny
Kippsów: na temat ich dzieci, rodzinnych śniadań i wspólnego spędzania czasu.
Jeremi pisze to wszystko z nadzieją, iż ta cała wojna klanów, czy cokolwiek to
jest, to kompletna strata czasu. No, bo jak tu można mówić o „wojnie” skoro
profesorowie nigdy się tak naprawdę nie poznali – było tylko mnóstwo
publicznych debat i głupich listów. Jak to podkreślił trzeźwo myślący syn
Howarda Belsey’a: „To takie beznadziejne
marnowanie energii. Większość okrucieństwa na świecie bierze się z takiej
niewłaściwie ukierunkowanej energii”. Jerome zakochał się w rodzinie
Kippsów. I czuł, że nie może powiedzieć o tym fakcie swoim bliskim. Im
wygodniej było wierzyć, że zeszły rok
stanowił dla Jerome’a „romantyczną
przygodę seksualną”. W jaki sposób miał im wytłumaczyć, jak przyjemną
rzeczą było całkowite oddanie się Kippsom? Dla niego był to rodzaj błogostanu,
wyrzeczenia się własnej tożsamości. Domyślał się, że jego ojciec nie pozwoli,
aby świat Kippsów i ich styl życia zawładnęły nim bez reszty. I tak pomału w
oczach Jerome’go upadali jeden po drugim bogowie Belseyów. Na długo przedtem, nim Victoria zjawiła się
po wakacjach w domu, on był już zakochany. Rzecz polegała na tym, że jego
totalne uwielbienie dla rodziny Kippsów znalazło w Victorii „doskonałe, szczególne naczynie- w
odpowiednim wieku, odpowiedniej płci, piękne jak idea Boga”. Howard czyta
to wszystko z niedowierzaniem szczególnie zdanie, w którym jego syn Jerome
napisał, że jest zakochany w córce Monty’ego Kippsa Victorii i chce ją poprosić
o rękę. Howard zdał sobie sprawę z tego, że musi przerwać te zapędy syna i
wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji.
Monty Kipps był „gówniarzem”,
to prawda, ale nie głupcem. Jego książka o Rembrandcie, zdaniem Howarda to
przewrotna i rozjuszająco esencjonalistyczna manifestacja wstecznictwa, nie
była jednak prostacka ani głupia. Była dobra. Skrupulatna i wnikliwa. Miała też
tę wielką zaletę, że wydano ją w twardej oprawie i dystrybuowano w całym
anglojęzycznym świecie, podczas gdy książka Howarda na ten sam temat
pozostawała nieukończona i miała postać luźnych kartek, które, miał czasem
wrażenie, „[...] drukarka wypluwała z
głębokim niesmakiem”. Przez piętnaście lat obaj obracali się w tych samych
kręgach, pracowali na tych samych uczelniach, pisali do tych samych periodyków,
czasem nawet występowali publicznie, – choć zawsze zajmując odmienne stanowiska
–podczas dyskusji panelowych. Howard nigdy nie lubił Monty’ego, „[...] tak jak żaden rozsądny liberał nie
lubiłby człowieka, który poświęcił swoje życie perwersyjnej polityce
prawicowego obrazoburstwa”, ale nigdy nie czuł do niego prawdziwej
nienawiści, aż do chwili, kiedy trzy lata temu dowiedział się, że Kipps również
pisze książkę o Rembrandcie. Książkę,
która, jak przeczuwał Howard, jeszcze zanim się ukaże, stanie się niezwykle
popularną cegłą, skazaną na to, by przez pół roku królować na liście
bestsellerów „New York Timesa”.
Howarda Belseya spotykają
jeszcze inne kłopoty. Na jaw wyszedł jego romans. Wszyscy wiedzieli o tym
romansie. Z upływem lat sprawa powoli przysychała. Żona Howarda Kiki wybaczyła
mu „skok w bok”, ale dopiero teraz Howard dowiedział się, jakie poziomy
czyśćcowej pokuty trzeba zaliczyć, aby uzyskać wybaczenie. Od tamtej pory,
kiedy wystawiał swoim studentom reprodukcje obrazu Rembrandta „Lekcja anatomii
doktora Nicolaesa Tulpa” z 1632 roku, zamiast zwłok na obrazie widział siebie,
jako ułożonego na stole trupa z białą skórą, człowieka, który zakończył swe
relacje ze światem i teraz leży z głęboko rozciętym ramieniem, żeby studenci
mogli je zbadać. Za każdym razem demonstrując ten obraz powtarzał sobie maksymę
„Nosce te ipsum”, „Poznaj samego
siebie”. Jednak stara, wciąż rozdrapywana rana wojenna w tym małżeństwie nadal
pozostała.
Książka ukazuje ponadczasową
prawdę, prawdę o tym, że rzeczywistość – szczególnie ta bolesna- weryfikuje nasz
stosunek do ludzi i świata. Śmierć Carlene żony Monte’go z powodu złośliwego
nowotworu, którego Carlene ukrywała przed rodziną pokazała, że idiotyczne spory
jej męża z Belsey’em były przez nią przyjmowane z „przymrużeniem oka". Kiedy
odczytano „testament” w postaci listu do rodziny okazało się, że żony
profesorów się przyjaźniły. Wymieniały się drobnymi sekretami. Obie znały
Anglię, obie kochały psy i ogrody, obie podziwiały swe utalentowane dzieci. I
tylko one rozmawiały potajemnie o ciężkiej chorobie Carlene. Szokiem dla całej
rodziny Kippsów było zapisanie przez zmarłą swojego ulubionego obrazu, którego
wartość przekraczała trzysta tysięcy funtów swojej przyjaciółce Kiki. Poczucie
prawdziwej niedoli i straty przybrało postać gniewnego niedowierzania. Na
światło dzienne wyszedł fakt, że Kiki miała niewątpliwie większy wpływ na
Carlene niż cała jej rodzina, która nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Ta
prawda o ich matce i ukrywana przez nią tajemnica przyjaźni spowodowała taką
wściekłość wśród najbliższych, że postanowili spalić „testament” w kominku. Co
zresztą uczyniono. Postanowiono tylko zaprosić Kiki na pogrzeb Carlene.
W
tej książce rodzinne wojenki oraz wendetty przybierały różne patologiczne
działania. Córka Kippsów Victoria na stypie po pogrzebie matki wykorzystując
swoją urodę i seksapil uwiodła Howarda. „Lolita” zmieniła się nagle w
kusicielkę. Podczas gdy na dole w salonie goście wspominali pochowaną przed niespełna
godziną jej matkę, w buduarze na górze oddała się Balsey’owi niczym
doświadczona aktorka filmów porno. W swojej próżności seksista Balsey Howard
zastanawiał się po tym zdarzeniu: „Kiedy
człowiek uwodzi cudzą żonę, nazywa się to przyprawianiem rogów. Ale jak nazwać
uwiedzenie cudzej córki?”. Lecz Howardowi zaświtało, że ta fantastyczna
dziewiętnastoletnia panna, okazująca zainteresowanie pięćdziesięciosiedmioletnim,
(choć obdarzonym bujną czupryną) żonatym mężczyzną, może się kierować innymi
motywami niż czystą zwierzęcą namiętnością. Czy ona gra z nim w jakieś kulki?
Zadie Smith w książce „O pięknie” przedstawia rodzinę, jako byt doskonały, ale ruchomy,
dynamiczny, organizm poddany zagrożeniom wewnętrznym i zewnętrznym, w ciągłym
dzianiu, przebóstwieniu. I żal jej tego ruchomego piękna, tego święta.
"O pięknie" to w pewnym sensie powieść feministyczna. Przedstawieni tu mężczyźni żyją w świecie abstrakcyjnych idei, sporów intelektualnych, wojen, w których stawką jest puchnące ego, sława i władza. W rzeczywistości są słabi i egoistyczni. Wiarołomność Howarda jest tylko zwieńczeniem szeregu niechlubnych cech, koronnym dowodem w sprawie przeciwko niemu. Ale Smith nie idzie na łatwiznę - postacie nie są czarno-białe, a mężczyźni to nie potwory. Tym łatwiej nam w tę historię uwierzyć, tym bardziej staje się dotkliwa.
Autorka obala mit poczciwego, poświęconego pasji pracownika uniwersytetu i samego uniwersytetu, jako nobliwej instytucji w ogóle. To bagienko - załatwia się tu osobiste porachunki, knuje, nawiązuje romanse, nienawidzi jak wszędzie indziej. Prócz tego mocno zhierarchizowana i dysponująca pewną niezależnością hermetyczna instytucja to pole do nadużyć. Wysoki stopień naukowy nie tylko nie czyni ludzi lepszymi, ale niebezpiecznie stymuluje ich próżność i wyzwala najgorsze cechy, niezdrowe ambicje, protekcjonalność i egocentryzm. W tym sensie to powieść antyinteligencka. Szczerze rozmawiają tu ze sobą kobiety i to tylko te odległe od świata wielkich idei i intelektualnych dysput.
Ale "O pięknie" to nie powieść przeciw wszystkim. Żałujemy bohaterów: nieszczęśliwej, poniżonej zdradą Kiki - mądrej i dobrej "królowej życia"; słabego, przerażonego utratą miłości Howarda; zagubionych, neurotycznych dzieci, które dojrzewają w poczuciu totalnej destabilizacji. A jednak Smith lubi ludzi, podziwia ich - są dowcipni i wielowymiarowi. Długie passusy poświęca uważnemu studiowaniu wyrazu twarzy, łamaniu kodów mimiki, dwuznacznym gestom sygnalizującym wewnętrzne dramaty i tajemnice. Przekonanie o nieobliczalności człowieka każe jej rozpatrywać go, jako jednostkę w jakimś sensie surrealistyczną, niezrozumiałą i piękną jednocześnie.
Oczywiście są tu też zagadnienia, które Smith prześwietla od lat - kwestia tożsamości, problemy rasowe, konfrontacja różnych filozofii, idei i religii. Ale napisała książkę "do czytania", ani na chwilę nie traci kontaktu z czytelnikiem. Przy tym dysponuje nieprzezroczystym językiem i projektuje fabułę z wdzięcznym rozmachem. Sugestywność i zmysłowość tej prozy są zniewalające.
"O pięknie" to w pewnym sensie powieść feministyczna. Przedstawieni tu mężczyźni żyją w świecie abstrakcyjnych idei, sporów intelektualnych, wojen, w których stawką jest puchnące ego, sława i władza. W rzeczywistości są słabi i egoistyczni. Wiarołomność Howarda jest tylko zwieńczeniem szeregu niechlubnych cech, koronnym dowodem w sprawie przeciwko niemu. Ale Smith nie idzie na łatwiznę - postacie nie są czarno-białe, a mężczyźni to nie potwory. Tym łatwiej nam w tę historię uwierzyć, tym bardziej staje się dotkliwa.
Autorka obala mit poczciwego, poświęconego pasji pracownika uniwersytetu i samego uniwersytetu, jako nobliwej instytucji w ogóle. To bagienko - załatwia się tu osobiste porachunki, knuje, nawiązuje romanse, nienawidzi jak wszędzie indziej. Prócz tego mocno zhierarchizowana i dysponująca pewną niezależnością hermetyczna instytucja to pole do nadużyć. Wysoki stopień naukowy nie tylko nie czyni ludzi lepszymi, ale niebezpiecznie stymuluje ich próżność i wyzwala najgorsze cechy, niezdrowe ambicje, protekcjonalność i egocentryzm. W tym sensie to powieść antyinteligencka. Szczerze rozmawiają tu ze sobą kobiety i to tylko te odległe od świata wielkich idei i intelektualnych dysput.
Ale "O pięknie" to nie powieść przeciw wszystkim. Żałujemy bohaterów: nieszczęśliwej, poniżonej zdradą Kiki - mądrej i dobrej "królowej życia"; słabego, przerażonego utratą miłości Howarda; zagubionych, neurotycznych dzieci, które dojrzewają w poczuciu totalnej destabilizacji. A jednak Smith lubi ludzi, podziwia ich - są dowcipni i wielowymiarowi. Długie passusy poświęca uważnemu studiowaniu wyrazu twarzy, łamaniu kodów mimiki, dwuznacznym gestom sygnalizującym wewnętrzne dramaty i tajemnice. Przekonanie o nieobliczalności człowieka każe jej rozpatrywać go, jako jednostkę w jakimś sensie surrealistyczną, niezrozumiałą i piękną jednocześnie.
Oczywiście są tu też zagadnienia, które Smith prześwietla od lat - kwestia tożsamości, problemy rasowe, konfrontacja różnych filozofii, idei i religii. Ale napisała książkę "do czytania", ani na chwilę nie traci kontaktu z czytelnikiem. Przy tym dysponuje nieprzezroczystym językiem i projektuje fabułę z wdzięcznym rozmachem. Sugestywność i zmysłowość tej prozy są zniewalające.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz