„Rzeźnia numer pięć”
Kurt
Vonnegut JR.
Autor/ (ur. 11 listopada 1922 w Indianapolis, zm. 11 kwietnia 2007 w Nowym Jorku) –
amerykański pisarz i
publicysta, kojarzony z literaturą postmodernistyczną i science
fiction.
Tłumaczenie/ Lech Jęczmyk
Tematyka/ Książka
uchodząca za jedną z najwybitniejszych amerykańskich powieści antywojennych;
książka o pisarzu, który nie potrafi wymazać z pamięci wspomnień z czasów
wojny, chociaż z racji swego zawodu od lat zajmuje się tworzeniem fikcji;
książka silnie autobiograficzna, mieszająca dokument z science fiction, pełna
trupów i gwałtu, oskarżeń i egzorcyzmów, panicznego strachu i miłości; wreszcie
- mówiąc słowami autora - książka “krótka
i popaprana, bo o masakrze nie sposób powiedzieć nic inteligentnego“.
Główny motyw/ Billy Pilgrim, amerykański żołnierz schwytany przez Niemców
podczas ofensywy w Ardenach w 1944 roku, trafia do obozu jenieckiego. Następnie
zostaje przeniesiony do Drezna, gdzie jest przetrzymywany w tytułowej rzeźni.
Wraz z niewielką grupką więźniów i żołnierzy ukrywa się przed spadającymi
bombami w podziemnej chłodni. Jako jeden z nielicznych wychodzi cało z
bombardowania miasta.
Cytat z
książki charakteryzujący problematykę utworu:
„[…] między ludźmi nie ma
absolutnie żadnej różnicy”.
„[…] najlepszymi i
najweselszymi, i najbardziej nienawidzącymi wojny byli ci, którzy rzeczywiście
powąchali prochu”.
„Nie ma sztuki bez tańca ze
śmiercią…”.
„[…] głupotą jest płakać na
pogrzebie”.
„[…] jesteśmy wszyscy razem
uwięzieni w bursztynie danej chwili”.
„Ziemianie są wielkimi
specjalistami od wyjaśniania. Wyjaśniają, dlaczego dane wydarzenie jest tak a
nie inaczej skonstruowane, tłumaczą, w jaki sposób można pewne sytuacje
stworzyć, a innych uniknąć”.
„Ziemia jest jedyną planetą, na której
wspomina się o czymś takim jak wolna wola”.
„[…] wszystko, czego można się
dowiedzieć o życiu, jest w >Braciach Karamazow< Fiodora Dostojewskiego”.
„Pieniądze mogą być czasem
wielką pociechą”.
„[…] wymowa Ewangelii była taka:
Zanim kogoś zabijecie, upewnijcie się, czy nie ma on zbyt mocnych pleców”.
„[…] pochodzę z planety, która
od zarania swoich dziejów pogrążona jest w bezsensownej rzezi”.
„[…], czego Ziemianie mogliby
się nauczyć, gdyby się rzeczywiście postarali: sztuki kontemplowania dobrych
chwil i ignorowania złych”.
„Najbardziej szkodliwym ze
wszystkich amerykańskich kłamstw jest pogląd, że w Ameryce łatwo można się
dorobić”.
„Nigdy nie wiadomo, kogo czym
los obdarzy”.
W nocy z 13 na 14
lutego 1945 r. na niemieckie Drezno nadleciały trzy fale alianckich bombowców,
w sumie prawie 530 ciężkich maszyn, które na centrum miasta zrzuciły lawinę
bomb. W jednej chwili miasto zamieniło się w ścianę ognia. Była to już końcówka
wojny, do miasta zjechało wielu uciekinierów ze wschodu, stąd liczba ofiar
dywanowych nalotów była ogromna. Szacunki mówiły o 25, nawet 35 tys. zabitych,
nazistowska propaganda oskarżająca aliantów o zbrodniczy atak wymieniała nawet
200 tys. śmiertelnych ofiar tej operacji. Bomby spadały przede wszystkim na
drezdeńską starówkę, użyto do tych ataków najgroźniejszych bomb zapalających,
które niszczyły wszystko, co było w pobliżu. Ludzie ginęli nie tylko w walących
się budynkach, dusili się też z braku tlenu i wysokiej temperatury. Na
powierzchni ok. 40 km kw. nie było po dywanowych nalotach całego budynku,
jeszcze długo po wojnie za czasów Niemieckiej Republiki Demokratycznej widać
było pozostałości po tych atakach. Naloty przeprowadzono w momencie, kiedy już
nikt nie miał wątpliwości, do kogo będzie należała wygrana w tej wojnie.
Hitlerowska obrona przeciwlotnicza praktycznie nie funkcjonowała w mieście. Nie
było, więc najmniejszych szans na pokonanie falowych ataków brytyjskiego i
amerykańskiego lotnictwa.
„Rzeźnia numer pięć” Kurta Vonneguta to jedyne w swoim rodzaju
osiągnięcie literatury XX wieku, żonglujące wielkim zakresem tematów i złożoną
strukturą. Autobiografia z niezwykłą łatwością łączy się tu z historią o obcych
podróżujących w czasie, wyjętą jakby z wymyślonej powieści science fiction, tak,
że trudno dostrzec czytelnikowi miejsca tych połączeń. W tym absurdalnym, klasycznym już dziele Billy
Pilgrim, Amerykanin niemieckiego pochodzenia, podczas drugiej wojny światowej
zwiadowca piechoty, zostaje porwany przez obcych i „odczepiony od czasu”. Kimże jest ten człowiek, że wolno mu podejmować
decyzje w kwestiach uniwersalnych, nie wspominając już o zawracaniu nam głowy
swym dziełem?
Bohater książki chce napisać wspomnienia z wojny a dokładnie z
bombardowanego Drezna, ale nie potrafi jakoś znaleźć w sobie odpowiednich słów.
Zresztą sam nie wie, jak o tym opowiadać, mimo że jest już „starym prykiem, otoczonym wspomnieniami, Pall Mallami i dorosłymi
synami”. Pewnego razu znajomy zapytał Billy’ego:, „Dlaczego nie piszesz książek przeciwko lodowcom?”. Chodziło mu
oczywiście o to, że wojny będą zawsze i że w równym powodzeniem można próbować
powstrzymać lodowce. Przyjaciel miał rację, po co pisać książkę antywojenną: „A gdyby nawet wojny przestały nacierać na
nas niczym lodowce, to wciąż jeszcze pozostanie zwyczajna, poczciwa śmierć”. Bo
jak tu opisać wojnę skoro w niej tyle absurdów. Co ma być kulminacyjnym punktem
książki? Czy egzekucja, poczciwego Edgara Derby’ego: „Cóż za ironia! Spalono całe miasto, zginęło tysiące ludzi, a tutaj ten
amerykański piechociniec zostaje wśród zgliszczy aresztowany za kradzież
czajnika. Odbywa się normalny sąd i stawiają go przed plutonem egzekucyjnym”. A
może opisać historię faceta, który trafił w Dreźnie, jeszcze przed
bombardowaniem, do piwnicy pełnej wina i musieli odwieźć go do domu na taczce?
A może nakreślić opowieść o dwóch rosyjskich żołnierzach, którzy palili ogromne
papierosy skręcone w kawałkach gazet?
Książka Billy’ego miała być zatytułowana „Krucjata dziecięca”,
nawiązując do historii średniowiecznych krucjat dziecięcych, podczas których
krzyżowcy byli ciemnymi i dzikimi ludźmi, którymi kierowała bezlitosna
bigoteria, a drogę ich znaczyły krew i łzy. Autorzy romansów zaś rozwodzą się
nad ich pobożnością i męstwem, przedstawiając w najjaskrawszych, rozpalających
wyobraźnię barwach ich cnoty i wielkoduszność, honor, jakim okryli się na
wieki, i wielkie zasługi, jakie oddali chrześcijaństwu. Ale zdrowo myślący
człowiek wie, – co historycznie jest poza wszelkim sporem - że Europa
poświęciła miliony ze swoich skarbców i krew dwóch milionów swoich mieszkańców
po to, by garstka kłótliwych rycerzy uzyskała sto lat panowania nad Palestyną! Czy współczesne nam wojny nie są tak naprawdę
krucjatami szaleńców?!
Należy wspomnieć, że Billy miał w życiu więcej szczęścia niż rozumu.
Kiedy powołano go do wojska na drugą wojnę światową jego ojciec zginął podczas
wojny, ale w wypadku podczas polowaniu na jelenie. Został zastrzelony przez
pomyłkę przez swojego przyjaciela. Bohater przeżył także katastrofę lotniczą,
kiedy samolot „wrąbał” się w szczyt góry Sugarbush w stanie Vermont. Wszyscy
zginęli na miejscu z wyjątkiem Billy’ego i drugiego pilota. W tym samym czasie
jego żona zmarła na skutek przypadkowego zatrucia tlenkiem węgla. Na dodatek
wystąpił w radiu i opowiadał, że został porwany przez obcych, zabrany na
planetę Tralfamadorii, gdzie pokazywano go nagiego w ZOO. Skojarzono go tam z
inną Ziemianką, byłą gwiazdą filmową nazwiskiem Montana Wildhack. Billy wysyłał
swoje wspomnienia z pobytu na Tralfamadorii do gazet i opisywał w nich
przemyślenia na temat życia i śmierci Tralfamadorczyków. Najważniejszą rzeczą,
jaką nauczył się na obcej planecie było to, że śmierć jest tylko złudzeniem.
Człowiek nadal żyje w przeszłości, „tak
więc głupotą jest płakać na pogrzebie”.
Wszystkie chwile, przeszłe, obecne i przyszłe, zawsze istniały i zawsze będą
istnieć:, „Kiedy teraz słyszę o czyjejś
śmierci, wzruszam tylko ramionami i mówię to, co mówią o takich rzeczach
Tralfamadorczycy; to znaczy: >>Zdarza się<<”. Serce Billy’ego
płonęło jasnym ogniem. Rozgrzewała je myśl, że ujawniając prawdę na temat czasu
przyniesie ulgę i pocieszenie wielu ludziom. Na Tralfamadorii istniało pięć
różnych płci i każda z nią miała swoją rolę w procesie tworzenia nowego
osobnika. Dla Billy’ego jednak wszyscy mieszkańcy planety wyglądali
identycznie, ponieważ ich różnice płciowe uwidaczniały się wyłącznie w czwartym
wymiarze. Prawdziwą bombą z punktu widzenia moralności była, nawiasem mówiąc,
wiadomość, jaką Billy uzyskał od Tralfamadorczyków na temat życia płciowego na
Ziemi. Powiedzieli mu, że załogi latających talerzy zidentyfikowały na Ziemi,
co najmniej siedem płci niezbędnych dla podtrzymania gatunku. Tralfamadorczyce
próbowali dać Billy’emu jakieś pojęcie o tym, na czym polega życie płciowe w
tym niewidzialnym wymiarze. Jednak Billy nic z tego nie rozumiał.
Latający talerz, którym poruszał się Billy wraz z obcymi przybyszami
pokonywał barierę czasu. Billy’ego „rzucano” w różne okresy życia. Raz był
człowiekiem dorosłym na froncie, innym razem trafiał z powrotem do dzieciństwa,
kiedy to ojciec wrzucił go na głęboką wodę w basenie Ymki, a potem zawiózł go
na skraj Wielkiego Kanionu. A potem znowu był dorosły, był optykiem i grał w
golfa w upalne niedzielne popołudnie. I znowu wypadał z czasu i znajdował się w
miejscu gdzie toczyła się jeszcze II wojna światowa. Ze swoim kolegą Rolandem Weary, który wyglądał
jak Kubuś Puchatek uciekał przed ścigającymi ich niemieckimi żołnierzami. Co
śmieszne Roland miał na sobie całe oporządzenie, jakie mu kiedykolwiek wydano w
wojsku, i wszystko to, co otrzymał z domu, między innymi kuloodporną Biblię,
broszurę pod tytułem „Poznaj swojego wroga”, pakiet profilaktyczny zawierający
dwie mocne prezerwatywy, mały gwizdek i zdjęcia pornograficzne.
Billi i jego towarzysze zostali pojmani i trafiają do
Drezna kilka dni przed bombardowaniem miasta. Billy patrzył na ludzi, którzy z
takim zainteresowaniem przyglądali się jemu. Idąc przez miasto w operetkowym
korowodzie jeńców wojennych podziwiał wesołe amorki nad oknami kamienic i
domostw. Z rzeźbionych gzymsów zerkały na niego dzikie fauny i nagie nimfy.
Oczarowała go całkowicie architektura miasta. Pamiętając przyszłość Billy
wiedział, że mniej więcej za trzydzieści dni miasto zostanie zniszczone,
rozbite na drobny mak. Wkrótce zabudowa Drezna miała się walić jakby stąpał po
niej olbrzym. Wiedział też, że większość przyglądających mu się przechodniów
wkrótce zginie. Korowód dotarł do bramy drezdeńskich rzeźni. Budynki zbudowane
były dla świń oczekujących na rzeź, teraz miały służyć za mieszkanie dla amerykańskich
jeńców wojennych. Po raz pierwszy podczas wojny Billy zapłakał, kiedy
małżeństwo miłośników koni zwróciło mu uwagę na stan zwierząt, które wiozły
jego i jego towarzyszy ze zniszczonego miasta. Kazali mu zejść z wozu i
popatrzeć na konie. Kiedy zobaczył, w jakim stanie znajduje się jego środek
transportu, rozpłakał się. Pyski koni krwawiły, pokaleczone wędzidłami, kopyta
popękane sprawiały koniom ból za każdym krokiem, biedne zwierzęta zdychały z
pragnienia: „Amerykanie traktowali swój
środek transportu, jakby to był sześciocylindrowy Chevrolet”. Billy’emu z
tego powodu było ogromnie wstyd.
Do końca nie wiadomo, co
spowodowało, że Billy wierzył w obecność obcych przybyszy i wędrówki z nimi po
różnych wymiarach czasowych. Może wpływ na psychikę bohatera miała trauma
wojenna? Może uderzenie w głowę podczas wypadku lotniczego, a może taki wpływ
miały na Billy’ego czytane przez niego w obozowej izbie chorych książki science
fiction wypożyczane od kolegi Eliota Rosewatera? A może jego opowieści były
prawdziwe?
Jądro tej
historii jest tworzone przez czas, pamięć oraz literacką mieszankę zmyśleń i
rzeczywistych przeżyć, ale Kurt Vonnegut rezygnuje z wszelkich nieuzasadnionych
sztuczek. Billy Pilgrim postrzega absurdalność wojny i absurdalność obcych,
podróżujących w czasie na tym samym poziomie. Towarzyszymy mu w poznawaniu
kolejnych faz życia, a powieść całą mocą opiera się wszelkim autorytetom.
Kurt Vonnegut sam walczył podczas II wojny światowej,
został wzięty do niewoli, widział tysiące zabitych i był świadkiem alianckiego
nalotu dywanowego na Drezno. Ze swych
przeżyć utkał dzieło literackie, które- choć ma uzasadnione pretensje do bycia
autorytetem – stanowczo podważa każdy autorytet.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz