30 stycznia 2017

Rzeźnia numer pięć



„Rzeźnia numer pięć”

Kurt Vonnegut JR.



Autor/ (ur. 11 listopada 1922 w Indianapolis, zm. 11 kwietnia 2007 w Nowym Jorku) – amerykański pisarz i publicysta, kojarzony z literaturą postmodernistyczną i science fiction.

Tłumaczenie/ Lech Jęczmyk

Tematyka/ Książka uchodząca za jedną z najwybitniejszych amerykańskich powieści antywojennych; książka o pisarzu, który nie potrafi wymazać z pamięci wspomnień z czasów wojny, chociaż z racji swego zawodu od lat zajmuje się tworzeniem fikcji; książka silnie autobiograficzna, mieszająca dokument z science fiction, pełna trupów i gwałtu, oskarżeń i egzorcyzmów, panicznego strachu i miłości; wreszcie - mówiąc słowami autora - książka “krótka i popaprana, bo o masakrze nie sposób powiedzieć nic inteligentnego“.

Główny motyw/ Billy Pilgrim, amerykański żołnierz schwytany przez Niemców podczas ofensywy w Ardenach w 1944 roku, trafia do obozu jenieckiego. Następnie zostaje przeniesiony do Drezna, gdzie jest przetrzymywany w tytułowej rzeźni. Wraz z niewielką grupką więźniów i żołnierzy ukrywa się przed spadającymi bombami w podziemnej chłodni. Jako jeden z nielicznych wychodzi cało z bombardowania miasta.

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„[…] między ludźmi nie ma absolutnie żadnej różnicy”.

„[…] najlepszymi i najweselszymi, i najbardziej nienawidzącymi wojny byli ci, którzy rzeczywiście powąchali prochu”.

„Nie ma sztuki bez tańca ze śmiercią…”.

„[…] głupotą jest płakać na pogrzebie”.

„[…] jesteśmy wszyscy razem uwięzieni w bursztynie danej chwili”.

„Ziemianie są wielkimi specjalistami od wyjaśniania. Wyjaśniają, dlaczego dane wydarzenie jest tak a nie inaczej skonstruowane, tłumaczą, w jaki sposób można pewne sytuacje stworzyć, a innych uniknąć”.

„Ziemia jest jedyną planetą, na której wspomina się o czymś takim jak wolna wola”.

„[…] wszystko, czego można się dowiedzieć o życiu, jest w >Braciach Karamazow< Fiodora Dostojewskiego”.

„Pieniądze mogą być czasem wielką pociechą”.

„[…] wymowa Ewangelii była taka: Zanim kogoś zabijecie, upewnijcie się, czy nie ma on zbyt mocnych pleców”.

„[…] pochodzę z planety, która od zarania swoich dziejów pogrążona jest w bezsensownej rzezi”.

„[…], czego Ziemianie mogliby się nauczyć, gdyby się rzeczywiście postarali: sztuki kontemplowania dobrych chwil i ignorowania złych”.

„Najbardziej szkodliwym ze wszystkich amerykańskich kłamstw jest pogląd, że w Ameryce łatwo można się dorobić”.

„Nigdy nie wiadomo, kogo czym los obdarzy”.




                           W nocy z 13 na 14 lutego 1945 r. na niemieckie Drezno nadleciały trzy fale alianckich bombowców, w sumie prawie 530 ciężkich maszyn, które na centrum miasta zrzuciły lawinę bomb. W jednej chwili miasto zamieniło się w ścianę ognia. Była to już końcówka wojny, do miasta zjechało wielu uciekinierów ze wschodu, stąd liczba ofiar dywanowych nalotów była ogromna. Szacunki mówiły o 25, nawet 35 tys. zabitych, nazistowska propaganda oskarżająca aliantów o zbrodniczy atak wymieniała nawet 200 tys. śmiertelnych ofiar tej operacji. Bomby spadały przede wszystkim na drezdeńską starówkę, użyto do tych ataków najgroźniejszych bomb zapalających, które niszczyły wszystko, co było w pobliżu. Ludzie ginęli nie tylko w walących się budynkach, dusili się też z braku tlenu i wysokiej temperatury. Na powierzchni ok. 40 km kw. nie było po dywanowych nalotach całego budynku, jeszcze długo po wojnie za czasów Niemieckiej Republiki Demokratycznej widać było pozostałości po tych atakach. Naloty przeprowadzono w momencie, kiedy już nikt nie miał wątpliwości, do kogo będzie należała wygrana w tej wojnie. Hitlerowska obrona przeciwlotnicza praktycznie nie funkcjonowała w mieście. Nie było, więc najmniejszych szans na pokonanie falowych ataków brytyjskiego i amerykańskiego lotnictwa.
                 
                          „Rzeźnia numer pięć” Kurta Vonneguta to jedyne w swoim rodzaju osiągnięcie literatury XX wieku, żonglujące wielkim zakresem tematów i złożoną strukturą. Autobiografia z niezwykłą łatwością łączy się tu z historią o obcych podróżujących w czasie, wyjętą jakby z wymyślonej powieści science fiction, tak, że trudno dostrzec czytelnikowi miejsca tych połączeń.  W tym absurdalnym, klasycznym już dziele Billy Pilgrim, Amerykanin niemieckiego pochodzenia, podczas drugiej wojny światowej zwiadowca piechoty, zostaje porwany przez obcych i „odczepiony od czasu”. Kimże jest ten człowiek, że wolno mu podejmować decyzje w kwestiach uniwersalnych, nie wspominając już o zawracaniu nam głowy swym dziełem?
          
                  Bohater książki chce napisać wspomnienia z wojny a dokładnie z bombardowanego Drezna, ale nie potrafi jakoś znaleźć w sobie odpowiednich słów. Zresztą sam nie wie, jak o tym opowiadać, mimo że jest już „starym prykiem, otoczonym wspomnieniami, Pall Mallami i dorosłymi synami”. Pewnego razu znajomy zapytał Billy’ego:, „Dlaczego nie piszesz książek przeciwko lodowcom?”. Chodziło mu oczywiście o to, że wojny będą zawsze i że w równym powodzeniem można próbować powstrzymać lodowce. Przyjaciel miał rację, po co pisać książkę antywojenną: „A gdyby nawet wojny przestały nacierać na nas niczym lodowce, to wciąż jeszcze pozostanie zwyczajna, poczciwa śmierć”. Bo jak tu opisać wojnę skoro w niej tyle absurdów. Co ma być kulminacyjnym punktem książki? Czy egzekucja, poczciwego Edgara Derby’ego: „Cóż za ironia! Spalono całe miasto, zginęło tysiące ludzi, a tutaj ten amerykański piechociniec zostaje wśród zgliszczy aresztowany za kradzież czajnika. Odbywa się normalny sąd i stawiają go przed plutonem egzekucyjnym”. A może opisać historię faceta, który trafił w Dreźnie, jeszcze przed bombardowaniem, do piwnicy pełnej wina i musieli odwieźć go do domu na taczce? A może nakreślić opowieść o dwóch rosyjskich żołnierzach, którzy palili ogromne papierosy skręcone w kawałkach gazet?
             

                              Książka Billy’ego miała być zatytułowana „Krucjata dziecięca”, nawiązując do historii średniowiecznych krucjat dziecięcych, podczas których krzyżowcy byli ciemnymi i dzikimi ludźmi, którymi kierowała bezlitosna bigoteria, a drogę ich znaczyły krew i łzy. Autorzy romansów zaś rozwodzą się nad ich pobożnością i męstwem, przedstawiając w najjaskrawszych, rozpalających wyobraźnię barwach ich cnoty i wielkoduszność, honor, jakim okryli się na wieki, i wielkie zasługi, jakie oddali chrześcijaństwu. Ale zdrowo myślący człowiek wie, – co historycznie jest poza wszelkim sporem - że Europa poświęciła miliony ze swoich skarbców i krew dwóch milionów swoich mieszkańców po to, by garstka kłótliwych rycerzy uzyskała sto lat panowania nad Palestyną!  Czy współczesne nam wojny nie są tak naprawdę krucjatami szaleńców?!

                       Należy wspomnieć, że Billy miał w życiu więcej szczęścia niż rozumu. Kiedy powołano go do wojska na drugą wojnę światową jego ojciec zginął podczas wojny, ale w wypadku podczas polowaniu na jelenie. Został zastrzelony przez pomyłkę przez swojego przyjaciela. Bohater przeżył także katastrofę lotniczą, kiedy samolot „wrąbał” się w szczyt góry Sugarbush w stanie Vermont. Wszyscy zginęli na miejscu z wyjątkiem Billy’ego i drugiego pilota. W tym samym czasie jego żona zmarła na skutek przypadkowego zatrucia tlenkiem węgla. Na dodatek wystąpił w radiu i opowiadał, że został porwany przez obcych, zabrany na planetę Tralfamadorii, gdzie pokazywano go nagiego w ZOO. Skojarzono go tam z inną Ziemianką, byłą gwiazdą filmową nazwiskiem Montana Wildhack. Billy wysyłał swoje wspomnienia z pobytu na Tralfamadorii do gazet i opisywał w nich przemyślenia na temat życia i śmierci Tralfamadorczyków. Najważniejszą rzeczą, jaką nauczył się na obcej planecie było to, że śmierć jest tylko złudzeniem. Człowiek nadal żyje w przeszłości, „tak więc głupotą jest płakać na pogrzebie”. Wszystkie chwile, przeszłe, obecne i przyszłe, zawsze istniały i zawsze będą istnieć:, „Kiedy teraz słyszę o czyjejś śmierci, wzruszam tylko ramionami i mówię to, co mówią o takich rzeczach Tralfamadorczycy; to znaczy: >>Zdarza się<<”. Serce Billy’ego płonęło jasnym ogniem. Rozgrzewała je myśl, że ujawniając prawdę na temat czasu przyniesie ulgę i pocieszenie wielu ludziom. Na Tralfamadorii istniało pięć różnych płci i każda z nią miała swoją rolę w procesie tworzenia nowego osobnika. Dla Billy’ego jednak wszyscy mieszkańcy planety wyglądali identycznie, ponieważ ich różnice płciowe uwidaczniały się wyłącznie w czwartym wymiarze. Prawdziwą bombą z punktu widzenia moralności była, nawiasem mówiąc, wiadomość, jaką Billy uzyskał od Tralfamadorczyków na temat życia płciowego na Ziemi. Powiedzieli mu, że załogi latających talerzy zidentyfikowały na Ziemi, co najmniej siedem płci niezbędnych dla podtrzymania gatunku. Tralfamadorczyce próbowali dać Billy’emu jakieś pojęcie o tym, na czym polega życie płciowe w tym niewidzialnym wymiarze. Jednak Billy nic z tego nie rozumiał.
                     
                  Latający talerz, którym poruszał się Billy wraz z obcymi przybyszami pokonywał barierę czasu. Billy’ego „rzucano” w różne okresy życia. Raz był człowiekiem dorosłym na froncie, innym razem trafiał z powrotem do dzieciństwa, kiedy to ojciec wrzucił go na głęboką wodę w basenie Ymki, a potem zawiózł go na skraj Wielkiego Kanionu. A potem znowu był dorosły, był optykiem i grał w golfa w upalne niedzielne popołudnie. I znowu wypadał z czasu i znajdował się w miejscu gdzie toczyła się jeszcze II wojna światowa.  Ze swoim kolegą Rolandem Weary, który wyglądał jak Kubuś Puchatek uciekał przed ścigającymi ich niemieckimi żołnierzami. Co śmieszne Roland miał na sobie całe oporządzenie, jakie mu kiedykolwiek wydano w wojsku, i wszystko to, co otrzymał z domu, między innymi kuloodporną Biblię, broszurę pod tytułem „Poznaj swojego wroga”, pakiet profilaktyczny zawierający dwie mocne prezerwatywy, mały gwizdek i zdjęcia pornograficzne.

                  Billi i jego towarzysze zostali pojmani i trafiają do Drezna kilka dni przed bombardowaniem miasta. Billy patrzył na ludzi, którzy z takim zainteresowaniem przyglądali się jemu. Idąc przez miasto w operetkowym korowodzie jeńców wojennych podziwiał wesołe amorki nad oknami kamienic i domostw. Z rzeźbionych gzymsów zerkały na niego dzikie fauny i nagie nimfy. Oczarowała go całkowicie architektura miasta. Pamiętając przyszłość Billy wiedział, że mniej więcej za trzydzieści dni miasto zostanie zniszczone, rozbite na drobny mak. Wkrótce zabudowa Drezna miała się walić jakby stąpał po niej olbrzym. Wiedział też, że większość przyglądających mu się przechodniów wkrótce zginie. Korowód dotarł do bramy drezdeńskich rzeźni. Budynki zbudowane były dla świń oczekujących na rzeź, teraz miały służyć za mieszkanie dla amerykańskich jeńców wojennych. Po raz pierwszy podczas wojny Billy zapłakał, kiedy małżeństwo miłośników koni zwróciło mu uwagę na stan zwierząt, które wiozły jego i jego towarzyszy ze zniszczonego miasta. Kazali mu zejść z wozu i popatrzeć na konie. Kiedy zobaczył, w jakim stanie znajduje się jego środek transportu, rozpłakał się. Pyski koni krwawiły, pokaleczone wędzidłami, kopyta popękane sprawiały koniom ból za każdym krokiem, biedne zwierzęta zdychały z pragnienia: „Amerykanie traktowali swój środek transportu, jakby to był sześciocylindrowy Chevrolet”. Billy’emu z tego powodu było ogromnie wstyd.
                     
                  Do końca nie wiadomo, co spowodowało, że Billy wierzył w obecność obcych przybyszy i wędrówki z nimi po różnych wymiarach czasowych. Może wpływ na psychikę bohatera miała trauma wojenna? Może uderzenie w głowę podczas wypadku lotniczego, a może taki wpływ miały na Billy’ego czytane przez niego w obozowej izbie chorych książki science fiction wypożyczane od kolegi Eliota Rosewatera? A może jego opowieści były prawdziwe?
                            
                        Jądro tej historii jest tworzone przez czas, pamięć oraz literacką mieszankę zmyśleń i rzeczywistych przeżyć, ale Kurt Vonnegut rezygnuje z wszelkich nieuzasadnionych sztuczek. Billy Pilgrim postrzega absurdalność wojny i absurdalność obcych, podróżujących w czasie na tym samym poziomie. Towarzyszymy mu w poznawaniu kolejnych faz życia, a powieść całą mocą opiera się wszelkim autorytetom.
Kurt Vonnegut sam walczył podczas II wojny światowej, został wzięty do niewoli, widział tysiące zabitych i był świadkiem alianckiego nalotu dywanowego na Drezno.  Ze swych przeżyć utkał dzieło literackie, które- choć ma uzasadnione pretensje do bycia autorytetem – stanowczo podważa każdy autorytet.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz