28 grudnia 2023

Wariacje pocztowe

 

„Wariacje pocztowe”

Kazimierz Brandys

Autor/ Prozaik i eseista. Urodził się 27 października 1916 roku w Łodzi, zmarł 11 marca 2000 w Paryżu. Kazimierz Brandys pochodził z inteligenckiej rodziny pochodzenia żydowskiego zasymilowanej w Polsce. Dużą popularnością cieszyła się powieść Brandysa „Miasto niepokonane" (1946) z heroiczną tonacją obrazu życia okupowanej Warszawy. W trylogii „Między wojnami": „Samson", 1948 (ekranizacja Andrzeja Wajdy w 1961 roku); „Antygona", 1948; „Troja, miasto otwarte", 1949; „Człowiek nie umiera", 1951), pisarz odzwierciedlił pokolenie mieszczańskich inteligentów czasów II Rzeczypospolitej, okupacji niemieckiej i w okresie powojennym.

Tytuł oryginału/ pl „Wariacje pocztowe”

Tematyka/ Autor dokonuje rozrachunku z przeszłością naszego narodu. Książka, wydana w 1972 roku, była reakcją Brandysa na model Polaka patrioty, który jest dumny ze swojej historii. Dlatego nie brakuje tu groteski i komizmu, ale także ponurych opisów. Co ciekawe, synowie są niezrozumiani przez ojców, a gdy sami stają się ojcami, nie rozumieją swoich synów. W dodatku w ich listach pojawia się wiele razy motyw choroby psychicznej. O polskości i innych demonach – tak można by spróbować określić tematykę tej powieści. Nie jest to przedstawiona w obrazkach historia Polski - we wszystkich swoich upadkach   i   nielicznych   wzlotach.   Konfederacje,   powstania, konspiracje,   wojny,   emigracje   wszystko   to   istnieje   tu   niejako   na marginesie, odbija   się   na   egzystencji,   na   podejmowanych życiowych wyborach, lecz nie działanie stoi w centrum zainteresowania, ale odpowiedzialność za nie.

Główny motyw/ Przygody i perypetie rodzinne, jakie zdarzyły się w obrębie jednej rodziny są zaskakujące. Jeden z rodu Zbierskich musiał tańczyć z małpą przed wezyrem, inny upiekł i zjadł własną nogę podczas kampanii napoleońskiej. Pozostawiony na pastwę losu, nie ma wyjścia. Targają nim rozterki moralne, zadaje sobie pytanie, czy jest zwierzęciem, czy zasługuje na miano człowieka. Próbuje tego dociec poprzez wiarę w Boga... Jeszcze inny popełnił „grzech ciężki” z małpą, z którą zamknięto go w klatce. Śmieszność i nierealność niektórych wydarzeń zawsze łączy się jednak z refleksją na temat Polski, jej historii i losów przyszłych pokoleń.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Więcej ciemna jest ciemność w cudzym kraju niżeli najciemniejsza w własnym (…)”.

(…) bo ludzki sposób na świat przychodzenia jest jeden (…)”.

„Z niewiadomości to wesele, bo nie wie wesoły człowiek, jak nędznie upaść może”.

„(…) przyjdzie potrzeba, ożenisz się z małpą, przyjdzie potrzeba, zagryziesz człeka”.

„Twarzom się przyjrzyj, miłości w nich nie znajdziesz. Tak, w kościołach się modlą, lecz o co? O interes własny. Robaczywa to wiara, nie trzeba jej Boga”.

„Każdy ze śmiertelnych ma w swym ręku nić, co go z labiryntu ciemności wywieść może. Wszakże niewidzialna to nić, łacno ją zgubić w mroku”.

„Na czyim wózku jedziesz, tego piosenkę musisz śpiewać (…)”.

„(…) albowiem im niżej pada człowiek, tym niższe miewa ideje i w prawdziwej mizerii ludzkość jego staje się bydlęcą”.

„Można Bogiem prawie zostać, można też i przestać być człowiekiem”.

„Bo bywa i tak, że niegodziwy postępek trafia się człowiekowi, jak głodnemu chleb”.

„Przeźroczyste dźwigamy łańcuchy i przeźroczyście się nimi opasamy, gardła sobie wzajem przeźroczyście dławiąc (…)”.

„Taką widać musi być nasza dola, że coś we świecie o nas wiedzą, a dobrze nic nie wiedzą”.

„Jużci skutek niewoli nie ubezwolnienie jest tylko, ale też wścieklizna, garb karli i waryjactwo”.

„Bo co jest być Polakiem, to nałóg jak inne choroby”.

„Dziś łotr, by móc być łotrem, znajduje wszelkie argumenta, stoi za nim urządzenie socjalne i ucywilizowana bestialskość”.

„Oni się czują nowym rządem dusz, lecz w dusze nie zaglądają”.

„Cóż, sny bywają rozmaite. Jedni śnią czyn i ofiarę, drugim się przyśni grzybobranie w lesie, innym bodaj nienawiść do kogo lub strach przed szkolną dwóją z geografii. Tobie się śnił testament”.

„Nikt, najsilniejszy wolą, nie zdoła przeskoczyć przez strugę, gdy to struga krwi niewinnej”.

„Jak to się stać mogło, że z Cydów i Rolandów narodził się podwórkowy Hamlet, a Waligóry wydały na świat miejskiego gryzonia?”.

„Trzeba samemu, bez pomocy Boga i Szatana, wyrzeźbić z Chaosu swą tajemnicę (…)”.

„(…) bo u nas ludzie są takimi mistrzami w symulacji uczuć, gdy chodzi o cele ideowe, że w szczerą ideę nikt nie wierzy”.

„Mój drogi, ja czasy niewoli pamiętam i mogę Ci powiedzieć, iż w niewoli jest pewna wygoda, leżąca w braku odpowiedzialności”.

„(…) Mussolini w 10 lat przerobił Lazzaronów na Rzymian. A taką siłą może być dla Polaków idea wegetarianizmu”.

„U nas drobniutki pryszczyk rozdyma się nieraz do ogromu wrzodu, z czego następnie urastają potworne wieże Babel, istotne burdele kłótni i gadania – w szwargotach zaś prym wiodą redakcje gazet”.

„Wszystko szło w kierunku przeze mnie nie zaplanowanym, a teraz jeszcze mieszali mi się w interes politycy, księża i pijaczki. Polski bigos! Wódeczność, groch z kapustą i kadzidło, nie licząc kiełbasy wyborczej, bo tej aromat już zwietrzał”.

„U nas gdy zaczyna się gadać o krwi, możesz być pewien że krew się poleje. A nigdy nie wiadomo czyja”.

„Przed sobą nikt nie jest strzeżony, bo wierz mi, każdy w sobie nosi jakąś godzinę czy dzień, co po latach wystarczą, by poczuł się winny cudzego ukamieniowania”.

„Od moru gnijemy, od ognia, od kłamstwa i obojętności”.

„Mam zasadę nie polemizować z gradobiciem (…)”.

„Opinia publiczna natomiast to odwet warzyw na owocach (…)”.

„Wojna to również przerwa w obojętności”.

„Nie ma nic gorszego niż powtarzać sobie: tragedia istnienia. Przodkowie nasi byli nieszczęśliwi, kiedy bolały ich zęby. Cierpieli także z powodu niewoli. Ból zębów i niewola to są przyczyny ziemskie. Człowiek cierpi wtedy na skutek czegoś, co może przeminąć. Nie należy mówić: Bóg jest winien. Trzeba mówić: cesarz jest winien, dentysta jest winien, albo ja idiota jestem winien”.

„Sprawy na ziemi rozważać w kategoriach wyłącznie historycznych albo wyłącznie etycznych – nie potrafię”.

    

Celowe lub nieświadome wymazanie przez Polaków różnych wydarzeń historycznych uniemożliwia uzyskanie samoświadomości przez klasę średnią, najsilniejszą teraz klasę społeczeństwa. Nie wiedząc, skąd się wzięła, więcej, mając nieczyste sumienie w związku z zatartym wspomnieniem przemocy, której zawdzięcza swoja genezę – ta nowa, potężna siła unika jasnego określania swojej tożsamości. Pławi się w nostalgicznych rojeniach na temat swojej pseudoszlacheckiej przeszłości, na temat dworków i hektarów, powstań i cmentarzy, albo „odlatuje” jak napisał profesor Andrzej Leder „ku jakimś hiperglobalnym wzorcom, czego znakomitym przykładem jest zawrotna kariera, jaką w warstwie mieszczańskiej  zrobiło spożywanie sushi”. Unikając jednak wzięcia kulturowej oraz ideowej odpowiedzialności za siebie i innych, adekwatnie do społecznej roli, którą odgrywa, i polityczne siły, którą reprezentuje, nowe mieszczaństwo unika wejścia w życie publiczne jako świadomy siebie podmiot polityczny. Patriotyzm to nie tylko szacunek i miłość do tradycji, lecz również nieubłagana selekcja elementów tej tradycji, obowiązek intelektualnego wysiłku. Wina za fałszywą ocenę przeszłości, za utrwalanie fałszywych moralnie mitów narodowych, za służące megalomanii narodowej przemilczanie ciemnych plam własnej historii jest zapewne mniejsza z moralnego punktu widzenia niż wyrządzanie zła bliźnim, lecz przecież jest źródłem dzisiejszego zła i zła przyszłego.

W „Wariacjach pocztowych” jedyna bezpośrednia refleksja nad historią pojawia się w wypowiedzi ostatniego z Zabierskich — Zyndrama, który obserwując kręcenie filmu o wojnie, mówi: „przeszłość się dziedziczy w postaci wspólnej nieprawdy dla powszechnego użytku. Moment stawania się historii jest zwykle lekkomyślny. W przeszłości nie byłem majorem, ale oni dostali naszą przeszłość jako scenariusz z nami w roli majorów. I w tej liczbie mnogiej jest już manipulacja historii. Powstanie film — ja umrę. I ze mną odejdzie moja prawda pojedyncza”. Słowa te można uznać za kluczowe w powieści. „Wariacje pocztowe” są polemiką z oficjalną wersją Historii, obroną „prawdy pojedynczej”, która ginie w procesie dziejowym. Ta prawda pojedyncza zostaje przekazana w długich, osobistych listach-testamentach pisanych przez ojców do synów i przez synów do ojców — przez całe 200 lat, od czasów konfederacji barskiej (1770) do pomarcowych represji (1970). Siedmiu bohaterów „Wariacji pocztowych”, przedstawicieli rodu Zabierskich, to zwykli „szeregowcy”, uczestnicy powstań i walk narodowowyzwoleńczych (konfederacja barska, kampania napoleońska, powstania 1830, 1863), emigranci i sybiracy, o czym informują nagłówki listów (daty, miejsca, adresy). Jednak przedmiotem ich refleksji nie są bynajmniej dzieje narodowe, ale osobiste, często dramatyczne przeżycia i przemyślenia, które pragną przekazać potomkom. Są to przeważnie problemy egzystencjalne i etyczne: granice człowieczeństwa, moralność ludzka w sytuacji skrajnego zagrożenia, człowiek w konflikcie między naturą a normami obowiązującymi w społeczeństwie (przypadek Jakuba i Seweryna), jednostka a grupa ludzka (Jan Nepomucen), osobiste perypetie miłosne (Julian), dewiacje i fiksacje Zabierskich (Michał, Jan Nepomucen). Historia narodowa kształtuje biografie, ale prawda pojedyncza wykracza ponad historię, jest prawdą ogólnoludzką i ponadczasową.

            „Wariacje pocztowe” to powieść w listach, która pokazuje przemiany stylu, języka, obyczajów w przeciągu 200 lat, ale przede wszystkim sugeruje, że prawda pojedyncza jest nieprzekazywalna. Wiedza o ojcach w żaden sposób nie wpływa na synów, nie zmienia ich życia, nie zostaje przekazana dalej ani utrwalona. Zyndram czyta historię Marii Sochnackiej i nie wie (lub nie pamięta), że wmieszany w nią był jego rodzony ojciec i wuj. Ze strzępów i okruchów prawdy pojedynczej tworzą się mity i plotki (sprawa Michała). One fałszują prawdę, ale zapewniają ciągłość tradycji.

„Wariacje pocztowe” w ten lub inny sposób dotykają większości najważniejszych dla Polski wydarzeń z ostatnich dwóch stuleci, powieść nie jest jednak zbeletryzowaną lekcją narodowej historii, zwłaszcza historii rozumianej jako obiektywnej prawdy dziejów, dającej się ująć w naukowej narracji. Historia u Brandysa bowiem to z jednej strony losy jednostek, uwikłane w niejasne układy okoliczności zewnętrznych, z drugiej zaś — opowieść o tym, co dawne, czyli podatny na rozmaite interpretacje i odkształcenia zespół przekonań na temat przeszłości, który wprawdzie pełni wobec minionych zdarzeń funkcję porządkującą i wskazuje ich sens, ale właśnie, dlatego więcej mówi o teraźniejszości historiografa niż o rekonstruowanym przebiegu faktów. Charakterystyczne, że jako medium takiego rozumienia historii wybrał Brandys właśnie list — formę maksymalnie osadzoną w teraźniejszości i bardzo osobistą, a zarazem nastawioną na kreowanie własnego wizerunku w oczach adresata. Prezentacja źródeł i ich wzajemnego dialogu (w „Wariacjach…” wiele się dzieje między poszczególnymi elementami fikcyjnego zbioru listów) zastąpiła tutaj porządkującą i interpretującą narrację historyczną. Taka forma literacka to jawny wyraz nieufności pisarza do „prawdy powszechnej”, podporządkowującej sobie prawdę indywidualną.


Surowe, nieczytelne oblicze dziejów zwrócone ku ich uczestnikom zmusza kolejnych Zabierskich do stawiania sobie pytań o własną tożsamość, o relacje z macierzystą zbiorowością, o granice wolności i konieczności, wreszcie o istotę człowieczeństwa. Powtarzanie się, co pokolenie podobnego wzorca egzystencjalnego sugeruje brak ciągłości między biografiami ojców i synów, niemożliwość przekazywania i kumulowania doświadczeń. Jednak losy bohaterów oglądane z perspektywy czytelnika układają się nie tylko w niezmienny model kondycji ludzkiej, lecz także w dynamiczny obraz ewolucji polskiej warstwy szlacheckiej, która dzięki osobistemu zaangażowaniu w sprawy narodowe, żywotności i mobilności (zazwyczaj wymuszonej przez sytuację, a nie wynikłej z temperamentu) stopniowo przekształca się w nowoczesną inteligencję. W powieściowym opisie tego procesu ważną, chociaż niewyeksponowaną rolę odgrywają koligacje Zabierskich z rodzinami o mniej słowiańsko brzmiących nazwiskach: z Hirszkowiczami, Tylmanami, Heftmanami. Dla cywilizacyjnego wątku „Wariacji pocztowych”, który streszcza się w zdaniu: „krew pomieszana wzbogaca się przez sny obce”, istotne jest zarówno to, że jeden z bohaterów żeni się z pół-Żydówką, a pół-Kreolką, jak i to, że na całym rodzie ciąży fantastyczna plotka o spokrewnieniu z małpami — groteskowy pogłos teorii Darwina i zoofilskich przygód któregoś z przodków w tureckiej niewoli. Dwudziestowieczny inteligent i artysta, owoc tego mieszanego rodowodu, nosi w utworze miano, które jest znanym nam już anagramem nazwiska autora: Zyndram Zabierski.

Poszczególne pary listów datowane są na lata: 1770, 1799, 1833, 1867, 1900, 1932, 1970, które pełnią zarazem funkcję tytułów rozdziałów powieści Brandysa. Znajduje tu odzwierciedlenie „mechanizm adaptacji ludzi różnych pokoleń do nowych wzorów”, wprowadzanych przez kolejne epoki. Polega to na pielęgnowaniu wartości rodzinnych, jako ostoi polskości: Zabierscy „zmieniają się... i pozostają ci sami”. Pozbawieni własnego państwa poszukują pomocy i zrozumienia w rodzinie, gdzie struktura władzy opiera się na instancji rodzicielskiej. To ojcowie racjonalizują sytuację. Jako realizatorzy strategii patriarchów czynią przy sposobności zadość ekspiacji za odgrywaną w młodości rolę syna marnotrawnego.

Sztuka konwersacji epistolarnej w „Wariacjach pocztowych” to nie tylko wymiana myśli z adresatem, również rozmowa ze sobą, bo - jak czytamy - „Bóg wie, czy ten rękopis Cię dojdzie, lecz ja i do siebie go piszę i ze sobą się sądzę”. Koncentracja na „faktach wewnętrznych” powoduje, że list zaczyna pełnić rolę dziennika intymnego. Staje się aktem autopsychoterapii, i to nawet ekshibicjonistycznym, gdy mowa na przykład o rozterkach moralnych, wywołanych rozpamiętywaniem okoliczności spółkowania z małpą w klatce, pamięcią o zjedzeniu własnej amputowanej nogi, zawiedzioną miłością do urodziwej panny w powstańczym mundurze, która okazała się... mężczyzną, czy - w innym jeszcze przypadku - nieudaną próbą samobójstwa w rezultacie miłosnego zawodu. I choć owe drastyczne sytuacje nie gwarantują Zabierskim miejsca w historii, to przecież odczuwają oni potrzebę określenia własnego miejsca w dziejach. Wyraziście ilustrują to losy Jana Nepomucena Zabierskiego, zaznającego ostracyzmu ze strony współtowarzyszy emigracyjnej niedoli. W celu podporządkowania sobie niepokornej jednostki grupa emigrantów manipuluje narodową tradycją. Wywołuje to pusty śmiech Jana Nepomucena i pogłębia jego wewnętrzną pustkę. Klęska, która go spotyka, ma podwójny wymiar - ani nie jest on w stanie zintegrować się z grupą „brukselczyków”, ani też nie potrafi jej opuścić z własnej woli. „Żółć do mnie hypokryty mają, żółć patryjotyczną, o to żem śmiał nie razem z nimi w Bruxelii za Ojczyznę cierpieć”, „A Nepomucek tatkowy nie klęknął, czyli nie dość uklęknął albo li-tylko przyklęknął. Aj, bieda! Bo oni tasiemką mierzą, czy przy uklęknieniu głowa należycie schylona do posadzki, gdy zaś nieco odstaje, krzyczą: on nie nasz! Nie z nami! I przygniatają ręką albo i siędą na łbie, dusząc zadem”. Taki to ironiczny wydźwięk zyskuje „uwięzienie” w polskości. Temu, co zbiorowe, przeciwstawione więc zostaje to, co indywidualne. Konflikt indywidualnego ze zbiorowym ujawnia się zresztą we wszystkich listach. Świadomość i zachowanie jednostki okazuje się w końcu lepiej umotywowane. Tym samym uwydatnione zostaje znaczenie opozycji między kultywowaniem tradycji a koniecznością jej weryfikacji - przede wszystkim z indywidualnego punktu widzenia.

Odpowiedzialnością za sytuację egzystencjalną Zabierscy obarczają m. in. diabła oraz głęboko tkwiące w człowieku „diabelskie pierwiastki”. O udziale diabła traktuje każdy bez mała list, począwszy od facecji o przyczynach bólu zęba Prota Zabierskiego, protoplasty rodu. Ukazana za pomocą niewyszukanych środków stylistycznych przypadłość owa daje asumpt do rozważań religijnych, zwieńczonych sentencją: „Dyabeł mnie przy jedzeniu wlazł w gębę i stamtąd zaprawia z żydowska po lutersku moją animam christianam”. Wiekuista i bolesna jak – niestety – jej dawca i włodarz, jak Demiurg. Jak ów posępny animator Annuszki z powieść Michaiła Bułhakowa „Mistrz i Małgorzata”, która rozlała olej. Jak jej rzekomo niebiański lub diabelski, rzekomo dobry i rzekomo sprawiedliwy „macher”. I dawca początku z jego zawsze złym zakończeniem. U Bułhakowa był to rozlany olej, u Brandysa bolący ząb. Szczegóły nie są zresztą ważne, ważny jest plan ogólny, ważny zamiar.

W tym momencie przypomniał mi się tekst Jana Józefa Lipskiego pt. „Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy”. Uwagi o megalomani narodowej i ksenofobii Polaków, w którym autor zawarł oto takie słowa na temat książki Kazimierza Brandysa: „Ojczyźniano-patriotycznej frazeologii w prasie oficjalnej towarzyszy od wielu już lat nagonka na tych, którzy ośmielają się psuć malowanki i panoramki dla głuptasków. Utkwił mi w pamięci szczególnie atak na >Wariacje pocztowe< Kazimierza Brandysa. Jest to jedna z najambitniejszych i najmądrzejszych książek tego autora. Cała sfora bardzo „patriotycznych” dziennikarzy i krytyków rzuciła się na niego, jako na tego, który ośmiesza i wyszydza naszą przeszłość. Było to zdumiewające. Brandys w sposób przejmujący przedstawił los jednej polskiej rodziny, która w każdym kolejnym pokoleniu zrywa się wraz z narodem do walki o niepodległość ojczyzny - i w każdym pokoleniu ponosi klęskę, strącającą pokonanych na dno nędzy, wykolejającą społecznie i psychicznie. Taka właśnie jest tragiczna prawda o losie, jeśli nie całego narodu, to przynajmniej elity, niosącej w sobie jego samoświadomość. Czytałem tę powieść tak, jak czyta się relacje historyków o kolejnych klęskach narodowych; prawie byłem chory podczas lektury, jeszcze raz przeżywałem tragizm naszych dziejów. I potem dowiaduję się, że autor >Wariacji pocztowych< ośmiesza i wyszydza. To zależy, jakie kto ma poczucie humoru i jakiego obszaru ono dotyczy”.

Zbiorową pamięć wypełnia nie tyle prawda historyczna, ile mityczna opowieść o dawnych przewagach lub cierpieniach. Pamięć wygrywa z historią. W bliższych nam czasach mity polityczne uważano – jak Karol Marks – za formę fałszywej świadomości lub – jak Roland Barthes – za pole bitwy o panowanie nad zbiorową wyobraźnią. Żaden IPN nie poradzi sobie z pamięcią narodową. Co prawda władcy budują piramidy, łuki triumfalne czy tylko przejmują archiwa, by następnym pokoleniom narzucić własną wizję historii. Jednak pamięć zawsze wymykała się im spod kontroli. W narodowych mitach dawne triumfy mają takie same znaczenie jak klęski. Między dwoma mieczami spod Grunwaldu i kotwicą z Powstania Warszawskiego nie ma większej różnicy. Są uświęconym symbolem walki z wrogiem dziedzicznym. Ale mity narodowe nie są wieczne, choć ich symbole są wykute w granicie, odlane w spiżu, zapisane na pergaminach lub taśmie filmowej. Kostnieją i obumierają, gdy państwo czyni z nich dogmat obwarowany cenzurą i represjami wobec dysydentów. I odżywają, gdy mogą być wciąż na nowo odkrywane i interpretowane, gdy pobudzają do sporu. Śmieszność i nierealność niektórych wydarzeń opisanych w „Wariacjach pocztowych” zawsze łączy się jednak z refleksją na temat Polski, wydarzeń historycznych, jakie ją spotykają i losów przyszłych pokoleń. Oto jedna z ocen naszego narodu: „U nas drobniutki pryszczyk rozdyma się naraz do ogromu wrzodu, z czego następnie urastają potworne wieże Babel, istne burdele kłótni i gadania [...]”. Pytanie, jakie stawia autor w swoim dziele brzmi: czy Polacy umieją poradzić sobie z bagażem romantycznej tradycji, zesłańców, z całą mitologią powstańczą? Nie odpowiada na to pytanie wprost, jednak dokładna lektura przyniesie czytelnikowi autorską odpowiedź. Książka nie podobała się ówczesnym krytykom. Zarzucali autorowi mieszanie się do spraw Polski, twierdzili, że Żyd nie będzie pouczał Polaków o historii narodu. Opinie te nie zniszczyły ważnego dla polskiej literatury dzieła. Po tej wspaniałej, ale jakże trudnej lekturze zadałem sobie pytanie: czy dałoby się napisać dalszy ciąg listowej historii dotyczącej wydarzeń współczesnych? Myślę, że tak i nie byłby on za bardzo optymistyczny.