10 lutego 2023

Bankiet w Blitwie

 

„Bankiet w Blitwie”

Miroslav Krleža

Autor/ (ur. 7 lipca 1893 w Zagrzebiu, zm. 29 grudnia 1981 tamże) – chorwacki pisarz, uważany za jednego z najwybitniejszych twórców literatury chorwackiej. Miroslav Krleža jest jedną z najważniejszych postaci współczesnej kultury chorwackiej i jednym z najwybitniejszych twórców chorwackich. W swojej twórczości podjął dzieło generalnej reedukacji narodowej Chorwatów. Główne problemy jego twórczości to tragizm dziejów Chorwacji i obrachunek z jej feudalną i mieszczańską przeszłością. W wielu utworach autor zajmuje się tematyką chłopską, dokonuje też historyczno-kulturowej analizy teraźniejszości.

Tłumaczenie/ Maria Krukowska

Tytuł oryginału/ hrv „Banket u Blitvi”

Tematyka/ Napisana w 1939 roku, powieść koncentruje się wokół losów Nielsa Nielsena, politycznego emigranta z Blitwy, rządzonej przez dyktatora, eks-komendanta legionów, walczących swego czasu o wyzwolenie spod jarzma zaborców, płk. Barutańskiego. Coś się kojarzy? Jeśli tak, to dobrze, bo fikcyjny kraj Blitwa, z grubsza przynajmniej, wzorowany jest na sanacyjnej Polsce, choć praktycznie z każdego kraju Mitteleuropy coś można by w nim znaleźć. Kogoś, kto nic nie wie o historii Europy Środkowej w 20-leciu międzywojennym, powieść znudzi i zniechęci, za to dla osoby, która się w owym okresie przynajmniej pobieżnie orientuje, stanowić będzie ciekawą rozrywkę.

Główny motyw/ Książka „Bankiet w Blitwie” została napisana w latach trzydziestych XX wieku, aby między innymi skrytykować kwestie polityczne, psychologiczne, artystyczne i etyczne ówczesnych europejskich społeczeństw. Przysporzyła autorowi przeciwników z faszystowskiego rządu w byłej Jugosławii. Pułkownik Kristian Barutański, władca mitycznego bałtyckiego narodu Blitwy uwolnił swój kraj od obcego ucisku i teraz rządzi żelazną pięścią. Sprzeciwia się mu Niels Nielsen, melancholijny intelektualista, który zarzuca dyktatorowi hipokryzję a społeczeństwu moralne bankructwo.

Cytaty charakteryzujące problematykę utworu:

„Niewielkie, zacofane, pozbawione kultury miasteczka i panujące w nich drobnomieszczańskie stosunki rodziły małych ludzi (…)”.

„Od Szekspira aż po nasze czasy nie napisano ani jednego dramatu, którego bohater nie byłby łotrem (…)”.

„Aby można było podać choremu rosół, trzeba najpierw zarżnąć kurę… Kura czyli ludzkość, to właśnie drobiazg, jeśli zastosujemy do tego na przykład miarę wszechświata”.

„Nie ma porodu bez krwi… Prawo natury. Każdy zabieg chirurgiczny wywołuje, niestety krwawienie…”.

„Polityka od wieków żyje w teatrach i kościołach (…)”.

„Wiadomo, że wszyscy nosimy maski (…)”.

„Strach w żołądkach obywateli jest najlepszym eliksirem – pod wpływem tego cudownego leku nawet sparaliżowani tańczą”.

„Sztuczne łzy wywierają zwykle na scenie większe wrażenie niż prawdziwe…”.

„Ostatecznie, nie ma na świecie rzeczy, której nie można byłoby naśladować, zastosować czy nauczyć się na pamięć według doskonalszych wzorców: dotyczy to w równej mierze znaczków, przepisów drogowych, anatomii patologicznej, różnych ideologii, sonetów i parasoli… Obojętne”.

„(…) prawda, nie składa się wyłącznie z dwu elementów: tak i nie; pomiędzy nimi jest jeszcze cała skala półtonów…”.

„No cóż, trudno, ludzka krew leje się od wieków!”.

„Ludzkość od dziesięciu tysięcy lat nic innego nie robi, tylko przemawia. Od Sokratesa do Watykanu same mównice i kazalnice…”.

„Polityka jest mianowicie dziwką z założenia, a sztuka przestaje być sztuką w tym dniu, kiedy oddała się bez miłości”.

„I trzeba przyznać, że nasi ministrowie, którzy zachodnią cywilizację znają, jedynie od strony amerykańskich kremów do golenia lub zagranicznych prezerwatyw (…)”.

„Życie, widzi pan, nie byłoby takie wstrętne, gdyby po świecie nie chodziło tylu demonów i wampirów (…)”.

„Bo historia nie wywąchuje każdego szczegółu, historia maluje szerokimi, syntetycznymi, dekoracyjnymi pociągnięciami pędzla!”.

„(…) nie wierzę w nic, ani w Boga, ani w ludzi, i uważam to za przeżytek”.

„W anatomii społeczeństwa kłamstwo, jest substancją wypełniającą szkielet”.

„Wszystko, co istnieje, osnute jest śmiercią, Śmierć jest pytaniem, które odzywa się w każdym uderzeniu pulsu, i nie ma takiego ucha, w którym nie szumiałby pustką śmierci tak jak w muszli szumi szarym i posępnym morzem”.

„Jedyną rzeczywistą rzeczą, jaka istnieje na ziemi, jest instynkt obrony przed Śmiercią”.

„Ale przecież życie jest właściwie ciągłym umieraniem od pierwszego dnia do ostatecznego, które kończy się wówczas, gdy człowiek umrze. Logiczne. Śmierć jest końcem umierania”.

„A w obliczu faktu, że człowiek przestaje istnieć, cóż znaczą puste ludzkie pojęcia, jak >zdrowy rozsądek< (…)”.

„Wszystko, co słoneczne w nas, pragnie wrócić do słońca (…)”.

„(…) ze wszystkich błędów współczesnego człowieka najfatalniejszym jest ten nieszczęsny wulgarny materializm”.

„Umysł ludzki przypomina tybetański drewniany młynek do modlitw, który obraca się klekotając bez sensu i składu. Kult mózgu jest zwyczajnym fetyszyzmem”.

„Banda analfabetów, która zatruwa życie innym analfabetom i robi z tego zyskowy interes”.

„Człowiek nie potrafi zorganizować własnego domu, a chce zmieniać Blitwę, Europę, a nawet wszechświat (…)”.

„Kto to widział, aby chłop kierował państwem? Niech mi pan przytoczy choć jeden przykład z historii, kiedy chłopi cokolwiek stworzyli?”.

„A w ogóle – czy istnieje na świecie rzecz lub uczynek, którego nie można byłoby uzasadnić lub usprawiedliwić tak zwanym światopoglądem, a nawet sumieniem?”.

„(…) ten sam człowiek, który potrafi prześwietlić materię promieniami rentgena, nie może się wyzwolić spod wpływu religii!”.

„(…) ale prowadzić wojnę bez wódki, bez koniaku czy rumu, byłoby taką samą naiwnością, jak żądać od chirurga, aby przeprowadził operację bez narkozy”.

„Okazało się, że polityka jest podobna do jarmarku: kto nie ma czegoś na sprzedaż, nie może nic kupić…”.

„A przecież należałoby postawić pytanie, czy człowiek może w ogóle w >brutalnym< świecie znaleźć swoje miejsce, jeśli sam nie jest >brutalny<?”.

„(…) sympatie ludzkie są zawsze tajemnicze i nielogiczne (…)”.

„Na tym świecie żyją naiwni idioci, którzy wbrew wszelkim argumentom zdrowego rozsądku żywią zaufanie do poszczególnych jednostek wyłącznie na podstawie swoich sympatii lub antypatii”.

„Są słowa wypowiedziane w oparach wódki i dymu, które gasną bez szmeru i zostaje po nich tylko zapach dymu i kilka krótkich falujących w mgle nicości”.

„(…) śmierć jest mimo wszystko jedną pociechą człowieka i jedyną gwarancją szczęśliwego zakończenia”.

„Idiota pisze, idioci drukują i idioci czytają”.

„Pod hasłem >rewolucji< działają różne terrorystyczne smarki (…)”.

Akcję swojej powieści „Bankiet w Blitwie” Miroslav Krleža umieścił w Blitwie, położonym w północno-wschodniej Europie fikcyjnym kraju, który po wiekach obcego panowania odzyskuje niezależność. Dyktatorską władzę w młodej republice obejmuje jej faktyczny twórca – pułkownik Barutański, rządzący krajem z pałacu Beauregard „za pomocą bankietów i rozstrzeliwania”. Zderzenie tej postaci i prezentowanego przez nią światopoglądu z osobą i poglądami intelektualisty Nielsena na tle wewnętrznych i zewnętrznych politycznych problemów Blitwy wypełnia dwie pierwsze części powieści, pochodzące z lat 1938 i 1939. Powieściowy portret wzmagających się totalitaryzmów międzywojennej Europy poszerzony tu zostaje o typowe dla Krležy wątki eseistyczne, dotykające rozmaitej tematyki: od problemów etyki i moralności do rozważań nad rolą sztuki i sensem życia ludzkiego.

Świat przedstawiony „Bankietu w Blitwie” zmontowany został ze składników pochodzących z wielu źródeł. Niewątpliwie do jego powstania przyczyniła się zarówno spora wiedza Krležy o Polsce sanacyjnej (przykład hymnu Blitwy: „Jeszcze Blitwa nie zginęła, póki my żyjemy…”), jak i trafna obserwacja rodzimych, bałkańskich realiów, na co zwraca uwagę wielu badaczy skupiając się na tak szczegółowych zagadnieniach, jak udział oryginalnej poezji ludowej w pastiszach ustnej twórczości błotwijskiej czy wykorzystanie ludowych porzekadeł w języku blitwańskich demagogów. Prześledzenie tych indykatorów nie wyczerpuje konstrukcyjnej złożoności powieści: wystarczy wspomnieć, iż państwa fikcyjne umieszczone zostały na realnej mapie Europy. Wśród rzeczywistych nazw geograficznych, takich jak Bałtyk czy Kaukaz, wymienia się nieistniejącą rzekę Isterę, obok Gdańska i Berlina port Ankersgaden, a losy Blitwy i Błotwy splatają się z historią wielkich mocarstw: Ingermanladii, Anglii i Galii.  Przede wszystkim czytelnik-recenzent podkreśla, jako warunek udanej lektury konieczność lokalizacji użytych w powieści odniesień. Odnajdowanie „wzorów” świata przedstawionego stanowi w tym schemacie odbioru o jego powodzeniu i dostarcza intelektualnej przyjemności. Jednak najbardziej uderzającą cechą zawartego w recenzji krótkiego streszczenia materii powieści jest użycie frazeologii charakterystycznej dla tekstów dotyczących odzyskania niepodległości przez Polskę w roku 1918: jarzmo zaborców, komendant legionów. Otóż sformułowań tych nie odnajdziemy w obrębie polskiej wersji powieści Krležy! Pułkownik Barutański na czele legionów walczy tu wprawdzie o wyzwolenie Blitwy spod cudzego jarzma, ani razu jednak nie zostaje nazwany komendantem, nie pada również określenie zaborcy. W tym wypadku określony styl odbioru okazał się tak silny, że wpłynął na wzbogacenie świadectwa lektury elementami, które nie są czerpane ze świata przedstawionego, lecz ze świata historycznego, rzeczywistego, do którego zdaniem czytelnika stanowi on aluzję.

W książce Miroslav Krleža przedstawia także problemy związane z transformacją, która będąca alternatywą poprzedniego ustroju tworzy nowe dylematy dla ludzi z potrzebami sukcesów, awansów i karier. Zagrożeń było dużo, począwszy od mało znaczących, ale częstych, a skończywszy na takich, które skazują na samotność, utratę i brak wiary w siebie oraz na wybór wszystkiego innego prócz celów, jaki się chce osiągnąć. Te i inne psychologiczne przesłanki funkcjonują, jako aspiracje, nadzieje i obawy oraz jako społeczne czy jednostkowe porażki, niepokoje, lęki oraz rozczarowania z nieudanego życia. Awanse i kariery ekscytują przysłowiowy świat pracy, nauki, kultury, biznesu, polityki, rozrywki itp. Po kawiarniach, karczmach, cukierniach, na ulicy, wszędzie się oczerniało, szkalowało, rozpowszechniało plotki, że w Blitwie nie ma właściwie konstytucji ani mandatów, ani wyborów, ani sprawiedliwości i praworządności, przestępczość wzrastała, nepotyzm tym bardziej, kodeksy prawne nic nie były warte, paragrafy nie miały znaczenia, pieniądze nie miały wartości, pokrycia w złocie nie było, umowy nie miały mocy prawnej, podpisy w dokumentach nie miały żadnego znaczenia, handlowe i prawne gwarancje nie istniały, brak kredytów, zaufania do administracji państwowej, łapówka była jednym środkiem rządzenia, za dekrety trzeba było płacić, brak spójni politycznej, wytyczonego kierunku polityki zagranicznej. Blitwa piła, Blitwa się bawiła, pędziła w mrok i mgłę. Nie było dobrobytu ani chleba, budowało się gmachy dla zamydlenia oczu. Nienawiść wpełzła w idyllę spokojnego życia rodzinnego, obywatele byli rozdrażnieni, nerwy mieli rozszarpane, każdy każdego szpiegował, co drugi człowiek był szpiegiem, a po tym całym zwariowanym mrowisku blitwańskim biegali zacietrzewieni mieszkańcy tędy i owędy, bez sensu, bez ładu i składu, bez zdrowia, bez uczciwości, wszystko stało się bezsensownym błąkaniem się tłumów, morzem ludzkiej głupoty, oszalałej ze strachu, demonicznym, bezgłowym pożeraniem własnej substancji, piekielnym blitwańskim nokturnem, przeklętą nocą Walpurii. 


W takiej sytuacji społeczno-politycznej mądrość polegała na tym, aby człowiek płynął z życiem… Niech psy szczekają do ochrypnięcia, najważniejsze, że wszystkie się zbiegną na bankiet, gdy tylko władza gwizdnie. Wszystkie „pieski” przybiegały, merdały ogonami, łasiły się; wszystkie: zarówno pudle z administracji państwowej, jak i generalskie dogi, oraz kilka pinczerków z dziekanatu wydziału filozofii wraz ze swymi arystokratycznymi małżonkami. Wszyscy oni pragnęli zmyć z siebie piętno kompleksów, splamionej godności obywatelskiej. Odczuwali nieustanną potrzebę czyszczenia plam ze swoich życiorysów. „Ale dlaczego tacy ludzie nie otworzą jakiejś moralistycznej pralni, zamiast zajmować się polityką?” –zadaje autor pytanie czytelnikom. Ot, właśnie! Ludzka głupota zwyciężała we wszystkich dziedzinach i ta właśnie zorganizowana ludzka głupota, jako kanonizowany światopogląd wydała tylu „genialnych” malarzy, pisarzy oraz duchownych. Wszystko to, co zostało namalowane, napisane, wygłoszone z kazalnic w imię ludzkiej godności i ludzkiego umysłu - nie miało najmniejszego odbicia ani w sztuce plastycznej, ani w literaturze a tym bardziej w życiu moralnym blitwiańskiego duchowieństwa. Kardynał Armstrong nazwał małpę imieniem Giordana Bruna, na przekór godności ludzkiego umysłu. Mottem do powieści „Bankiet w Blitwie” jest sfingowany wers z dzieła fikcyjnego poety blitwańskiego Andrzeja Waldemarasa (1869–1895): Blitvo, zavičaju moj, ti truješ kao bolest! brzmiący w polskiej wersji:Blitwo, ojczyzno moja, trujesz jak choroba!”.  Tam, gdzie mowa o kulturowych akcesoriach, skrótowo charakteryzujących temperament obywateli Blitwy oraz rodzaj ich patriotyzmu, repolonizacja pojawia się często: zveket mačeva to pobrzękiwanie szabelką, przedstawiana na oleodrukach w mieszczańskich domach legendarna księżniczka Tugomiła, ze swej celi wysyłająca gołębia do ojczystego kraju, śpiewa (prawdopodobnie na polską melodię ludową): „Ach, gdybym ptaszyno, skrzydła twoje miała, do Blitwy bym z tobą zaraz poleciała...”. Nigdzie na świecie nie opluwało się ludzi w tak bezwstydny sposób jak w prasie blitwiańskiej, ludzi skazanych na śmierć, ludzi niewinnie skazanych. „Czytając to człowiek czuł potrzebę wyrzucenia przez okno własnej głowy”. Wszystko co otaczało ludzi, było idiotyzmem, w prasie istniały same fikcje: gramatyczne, moralne, intelektualne, niewysławione i niepojęte oszustwa. „Idiota pisze, idioci drukują i idioci czytają”- kwituje Miroslav Krleža.

W Blitwie człowiek człowiekowi wilkiem i to właśnie, jak powiadali, przetrwało w obywatelach i pozostało z praczłowieka, chaosu, natury, z ludożerczych, zwierzęcych instynktów. Tak wyglądał „człowiek blitwiański” tonący we mgle niewiedzy i lęku przed Nieznanym. W takich warunkach nie mogło być innej etyki poza psią: podwinąć ogon i lizać stopy raz zaborcy, a innym razem wyzwolicielowi, który z czasem stał się dyktatorem. Ta metoda przystosowania się zatruła w ciągu stuleci wszystkie zasady, na których były oparte europejskie teorie o wzajemnej przyjaźni, i tak przez stulecia rozwijała się feudalna mentalność; mentalność nieufności, podejrzliwości i niesolidarności, wiadomo było bowiem, że osiągnąć dobrobyt w takiej ojczyźnie mógł tylko ten, kto miał od urodzenia krótki ogon i potrafił łgać jak pies… „I w ogóle… gdy narodowość osiąga stopień boski, wówczas zegar ludzkiego rozsądku wybija północ i nie ma nadziei, aby wkrótce zabłysła jutrzenka, albowiem ten rodzaj nacjonalistycznego fetyszyzmu oznacza koniec…”- podsumowuje Miroslav Krleža.

Na kartach książki Miroslava Krleža podsuwa czytelnikom sugestię dotyczącą między innymi zamachu na prezydenta Gabriela Narutowicza. Autor posługuje się piórem niczym skalpelem opisuje mentalność bohaterów czy miejski sposób życia społeczeństwa, które dostąpiło awansu społecznego. Nie wiedzą, skąd się wzięli, więc, mając nieczyste sumienie z związku zatartym wspomnieniem przemocy, której zawdzięcza swoją genezę – ta nowa, potężna siła unikała jasnego określenia swojej tożsamości. Pławiła się w nostalgicznych rojeniach na temat swojej pseudoszlacheckiej przeszłości, na temat dworków i hektarów, powstań i cmentarzy. Unikają jednak wzięcia kulturowej oraz ideowej odpowiedzialności za siebie i innych, adekwatnie do społecznej roli, którą odgrywa, i politycznej siły, którą reprezentuje, nowe mieszczaństwo unikało wejścia w życie publiczne jako świadomy siebie podmiot polityczny. Autor opisuje okres po 1926 roku nazywany sanacją, rządami pułkowników, którzy demontowali demokrację. Miał to być czas regresu w sprawach wojska, co rzekomo prowadziło do porażki w 1939 r. Upadek systemu demokratycznego w Polsce nie był żadną anomalią. Jak się okazało, w Europie w dwudziestoleciu międzywojennym liberalne demokracje parlamentarne padały jedna za drugą. Spis autorytarnych wodzów, naczelników i regentów rozwalających i marginalizujących parlament jest długi. Przed Piłsudskim: we Włoszech Benito Mussolini, na Węgrzech adm. Miklós Horthy, od 1926 r. na Litwie prezydent Antanas Smetona, w Portugalii António Salazar, w Hiszpanii Primo de Rivera, a potem Francisco Franco, w Estonii Konstantin Päts, na Łotwie Kārlis Ulmanis, w Rumunii król Karol II, a potem gen. Ion Antonescu, w Austrii kanclerz Engelbert Dollfuss, w Grecji gen. Joanis Metaksas. Te kryzysy i upadki demokracji mieściły się między dwoma totalitarnymi ekstremizmami, personifikowanymi przez Hitlera i Stalina, które dość solidarnie kwestionowały powojenny ład europejski, nie uznawały kształtu i przebiegu granic, jawnie zapowiadały ich rewizję. Nowe państwa nie potrafiły udźwignąć trudności i ciężarów kryzysów gospodarczych, napięć społecznych, nierównowagi rozwoju i egoizmów państwowych, rozczarowań i powojennej demoralizacji. Sploty konfliktów klasowych, narodowych, granicznych, które szybko zostawały obudowane ideologicznie, prowadziły do nieuchronnego megakonfliktu.

Pojęcie wszechświata w umysłach polityków w Blitwie sprowadzono do pojęć Tworzywa i Siły. Zniknęła dobroć, a w związku z tym i grzech, zabrakło Boga w sercach (był tylko na ustach kaznodziei), zabrakło sumienia. Wyzwolony stopniowo z majaków i średniowiecznych przesądów człowiek pozostał sam na ziemi i we wszechświecie i w tej bezbożnej samotności wymyślił sobie kilka pocieszających prawd, z których jedna nazywała się Blitwą. I tak nowe bożyszcze pułkownik Kristian Barutański doszedł do wniosku, że w imię tego nadprzyrodzonego pojęcia ma prawo mordować bez żadnych skrupułów, ponieważ rzeczywistość blitwańska od samego początku była skąpana we krwi i bez mordów, pogromów nie do pomyślenia. Nawet pojęcie śmierci w tym blitwiańskim tłumaczeniu tajemnicy życia nie miało innego sensu, jak uzupełnianie wykazów statystycznych o bitwach, wyrokach śmierci lub skrytobójstwach. W książce „Bankiet w Blitwie” Miroslav Krleža ostrzega, że faszyzm to nie ideologia, to sposób dochodzenia do władzy. W każdym społeczeństwie istnieją podziały, zawsze były. Niektóre z nich powstały na przykład z powodu problemów gospodarczych. Ale cechą charakterystyczną prawie każdej sytuacji była (jest!) obecność silnego lidera, który mówi, że stoi po stronie jednej grupy. A kiedy automatycznie pojawiają się ci, którzy myślą inaczej, stają się kozłami ofiarnymi, i podział się zaostrza. W historii nie brak przypadków, gdy totalitaryzm  dochodził do władzy drogą parlamentarną. Mamy wtedy do czynienia z metodą tzw. pełzającego totalitaryzmu. Pozornie żyjemy w zupełnie innym świecie. Ale wielu ludzi odczuwa teraz podobne emocje i szuka podobnych recept na swoje obawy. W wielu krajach poważnie liczą się już politycy, którzy idą ścieżkami przetartymi przez dwudziestowiecznych faszystów. Jest popyt na taką politykę, więc pojawiła się podaż. Ale jest to szczególny rodzaj podaży, który nie zaspokaja popytu, tylko go podsyca. Przynajmniej na tym etapie.

Technologia zmienia biznes, relacje między ludźmi, państwami, kulturami. Jedni wiążą z tymi zmianami nadzieje, a inni się ich obawiają. To dzieli społeczeństwa nie w pojedynczych kwestiach, ale w odniesieniu do toczących się procesów. Jedni chcą podążać za nimi, a inni chcą je zatrzymać, cofnąć, zmienić ich kierunek. To są dramatyczne pęknięcia, które pod względem rodzaju społecznych emocji przypominają przełom lat 20. i 30. XX w. we Włoszech, w Niemczech, w Hiszpanii i w mniejszym czy większym stopniu na całym ówczesnym Zachodzie. Takie emocje sprawiają, że wielu ludzi gotowych jest zaufać tym politykom, którzy z dużą pewnością siebie oferują proste, zrozumiałe recepty i obiecują jakąś świetlaną przyszłość tym, którzy im dadzą władzę – tak jak to robili Mussolini i Hitler. Kiedy ludzie czują się nieszczęśliwi albo zagrożeni, pojawiają się często przywódcy, którzy zdobywają władzę, wykorzystując społeczne różnice i podziały albo je stymulując. Primo Levi napisał: „Każda epoka ma swój faszyzm”.

Miroslav Krleža w książce „Bankiet w Blitwie” porusza wiele tematów filozoficzno-egzystencjalnych. Na przykład: jeśli porównać pluskwę pod pluszowym obiciem teatralnego fotela z muzyką Ryszarda Wagnera w drugim akcie „Tristana i Izoldy”, to pomiędzy jej pluskwią umysłowością a wartością artystyczną Wagnerowskiej partytury jest niezmierzona odległość. Ale - choćby ta odległość była o wiele większa, niż nam się wydaje z naszej ludzkiej perspektywy, to nie jest ona żadnym dowodem istnienia w przyrodzie zjawisk nadprzyrodzonych. Zarówno pluskwa pod pluszowym obiciem fotela, jak Wagnerowska partytura są wyrazem tej samej siły życiowej, która działa w jednym i drugim wypadku, wprawdzie z różnym nasileniem, ale w swej istotnej treści jest tym samym. Najbardziej logiczne sprzeczności, jak prawda i fałsz, uczciwość i złodziejstwo, współczucie, sprawiedliwość, wdzięczność, poczucie obowiązku, miłość macierzyńską, życie rodzinne, jednym słowem to wszystko, co nazywamy dodatnimi cechami ludzkimi, człowiek podeptał (i depta!) jako przeżytek i przesądy. Najsilniejszy wśród zwierząt ruszył w swoją triumfalną zwierzęcą drogę, biała miękka bestia wytrwale i zwycięsko tocząca walkę z przyrodą. Człowiek lata jak ptak, przy pomocy swych maszyn prześcignął szybkością wszystkie zwierzęta, pokonał klimat, skalpelem i lekarstwami zwycięża choroby, jest na drodze ku przezwyciężeniu oporu materii, przedłużeniu życia doczesnego przez pielęgnację, człowiek ogromem doświadczeń przewyższył wszelkie stworzenie, a jednak – ten sam człowiek jest wciąż jeszcze zwyczajnym, szalonym, ślepym, powiedziałbym wściekłym zwierzęciem! Dziś, pomimo niesłychanego postępu technicznego, człowiek jest bliższy przedpotopowemu ludożercy niż istocie, która potrafi odróżnić dobro od zła i widzi w swym bliźnim człowieka o równych wartościach. Ten zwycięzca bestii sam jest wciąż jeszcze bestią. Morduje, kradnie, podpala, prowadzi wojny, rżnie, żre, upija się, dręczy swoich towarzyszy, oszukuje, drwi, nienawidzi, zazdrości, wyśmiewa się niby małpa ze wszystkiego co duchowe. Tak wygląda niestety ten szatański światopogląd, jakim usiłuje rozjaśnić ciemności kosmiczne dzisiejszy człowiek tonący we mgle samouwielbienia. Na koniec chciałbym podsumować tą nieco pesymistyczną wizję cytatem z książki: „Bo i cóż znaczą ci panowie ludożercy wraz ze swymi sztandarami i orkiestrą dętą? Ta mieszanina błota, głupoty, wiatru i smolistego dymu z pochodni, te rozwiązłe, wyjące baby o moralności (…). Miał rację Marks mówiąc, że wstyd (narodu) jest pogrążonym w sobie gniewem”.

 

 

04 lutego 2023

Pieśń Salomonowa

 

„Pieśń Salomonowa”

Toni Morrison

Autorka/ właśc. Chloe Anthony Wofford-Morrison (ur. 18 lutego 1931 w Lorain, zm. 5 sierpnia 2019 w Nowym Jorku) – amerykańska powieściopisarka i eseistka, laureatka literackiej Nagrody Nobla (1993), z przekonań feministka.

Tłumaczenie/ Zofia Uhrynowska-Hanasz

Tytuł oryginału/ an-us „Song of Solomon”

Tematyka/ „Pieśń Salomonowa” rozpoczyna się obrazem zdesperowanego i samotnego mężczyzny, który chce latać. Obserwuje go kobieta, zaczynająca rodzić. Następnie akcja powieści przenosi czytelnika w samo centrum opowieści o czarnoskórym dziecku, pierwszym dziecku, które urodziło się w Szpitalu Miłosierdzia przy ulicy Not Doctor. Matka została przyjęta do szpitala tylko z powodu zamieszania po nieudanym skoku mężczyzny z dachu, a także ze względu na fakt, że ojciec dziecka był pierwszym lekarzem w mieście. Okoliczności narodzin – pragnienia, rozczarowania i straty, które mu towarzyszą – to problemy, którym to dziecko będzie musiało stawić czoło, gdy dorośnie.  

Główny motyw/ Macon-Nieboszczyk-Junior, jest synem, który przyszedł na świat w bogatej rodzinie czarnoskórych. Macon cieszy się uprzywilejowanym dzieciństwem, ale pozbawionym ciepła i miłości. Dopiero kiedy poznaje krewnych ciotki ze strony ojca, dowiaduje się o rodzinnej historii bogatej w tajemnice i zagadki, z którymi chce się zapoznać. Wyrusza w podróż i wraca na Południe do ludowych korzeni, z którymi dawno nie miał kontaktu. Tam odkrywa historię rodziny, dzięki której dowiaduje się, kim jest. Ale po powrocie uświadamia sobie, jakie spustoszenie poczynił jego wcześniejszy, lekkomyślny i niefrasobliwy styl życia człowieka uprzywilejowanego. I poznaje prawdziwą odpowiedzialność, której źródłem jest świeżo nabyta wiedza.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Większość ludzi w ogóle nie zwraca uwagi na takie rzeczy. Widzą je, ale nie dostrzegają w nich piękna. Nie zauważają, że natura sama tworzy to, co najpiękniejsze”.

„Ale żeby przetrwać od rana do wieczora, potrzeba czegoś więcej – jakiegoś balsamu, delikatnego dotyku, pieszczoty”.

„Wszelkie zło, jakie go w życiu spotkało, wynikało stąd, że nie potrafił czytać”.

„(…) nigdy nie będziecie nosili na koszuli czterech gwiazdek, ani nawet trzech. I nigdy wam nie przyniosą na śniadanie tacy z czerwoną różą i dwoma jeszcze ciepłymi rogalikami, i filiżanką gorącej czekolady. Figę. Nigdy”.

„Nie ufał ludziom, którzy nie lubili słodyczy”.

„W stosunku do  kogoś kochanego nie można być egoistą”.

„Nie ma na świecie nic takiego, czego by pragnął na tyle, żeby w imię tego ponieść jakieś ryzyko czy choćby narazić się na niewygodę”.

„Nie ma nic złego w panowaniu nad sobą, ale nikt nie powinien panować nad innymi”.

„A przecież całą swoją wiedzę o świecie czerpał z tego, co mu powiedzieli inni. Czuł się jak pojemnik na śmieci, pełen cudzych czynów i nienawiści”.

„Śmierć jest czymś naturalnym jak życie”.

„To świat jest jednym wielkim zoo i ja w nim nie widzę miejsca dla siebie”.

„Zmierzam do tego, że w określonych okolicznościach każdy z nich by to zrobił. I w tych okolicznościach żaden z nas by tego nie zrobił”.

„Ziemia jest przesiąknięta krwią czarnych ludzi. A przedtem jeszcze krwią Indian. Biali się nie zmienią i jeżeli tak dalej pójdzie, nie zostanie nikt z nas, a dla tych, co zostaną, zabraknie miejsca”.

„Niewolnicze nazwiska mi nie przeszkadzają; przeszkadza mi niewolniczy status”.

„(…) są im dane tylko dwa rodzaje podróży: podróż ostateczna albo ucieczka raz na zawsze”.

„Pieniądze to wolność. Jedyna prawdziwa wolność, jaka istnieje”.

„Jak się nie ma szansy, trzeba ją stworzyć”.

„Nigdy nie uniosłeś ciężaru większego niż własne stopy i nie rozwiązałeś problemu poważniejszego niż zadanie na poziomie czwartej klasy. Co ci daje prawo decydowania o naszym życiu?”.

„Narodziny, życie i śmierć – wszystko to mieściło się na odwrotnej stronie liścia”.

„Zmarli nie lubią być niepogrzebani”.

„Co człowiekowi z życia, skoro nie może nawet wybrać, w imię czego ma umierać”.

„Nie można mieć człowieka na własność. I nie można stracić tego, czego się nie miało”.

„Jeśli człowiek zna swoje imię, powinien się go trzymać, bo ono zginie razem z nim, chyba że zostanie w jakiś sposób zapisane i zapamiętane”.

                        „Pieśń Salomonowa” wydana w 1977 roku jako pierwsza książka Toni Morrison dotarła do masowego czytelnika. Żadnych objaśnień, żadnego oprowadzania po obcym kulturowo terytorium. Żadnego traktowania siebie samej jako osobliwego przypadku, który może wymagać instrukcji obsługi. Otwierające zdanie rzeczywiście wrzuca czytelnika w środek akcji. A w każdym razie czegoś na kształt akcji. „Agent Towarzystwa Ubezpieczeń Wzajemnych na Życie Karoliny Północnej zapowiedział, że przeleci z dachu Szpitala Miłosierdzia na drugą stronę Jeziora Górnego o godzinie trzeciej”. Lot oznacza tak naprawdę skok z dachu, agent zaś nie potrafi latać. Skok z dachu szpitala miał być najbardziej interesującym czynem, jakiego w życiu dokonał. Publiczne samobójstwo budzi takie emocje u jednej z przypadkowych widzek, ciężarnej Ruth, że doprowadza ją do porodu. W ten sposób przychodzi na świat Macon Nieboszczyk, zwany Mleczarzem, główny bohater powieści. „Nieboszczyk” okaże się, a jakże, nazwiskiem znaczącym. „Lot”, po angielsku flight, oznacza również „ucieczkę”. Mit latającego Afrykanina to element czarnego folkloru, sen o ucieczce z niewoli. Dla niewolników jedyną ucieczką niejednokrotnie było samobójstwo.

            Od początku dostajemy więc tekst obfity w symbole, ukryte znaczenia i psychoanalityczne tropy. W „Pieśni Salomonowej” alegoryczne zapędy Morrison objawiają się w całej pełni. Książka jest doskonałą pożywką intelektualną, wszystko da się zinterpretować, o każdym wątku można napisać esej. Weźmy rodzinę Macona: jego ojciec, człowiek oschły i brutalny, zarabia na najmie nieruchomości, wierząc, że tylko własność daje wolność; własność jest atrybutem białych. Matka – nieszczęśliwa w małżeństwie – szuka pociechy w wychowywaniu dzieci; wciąż karmi Macona piersią, gdy ten ma cztery lata, i tym samym przysparza synowi prześmiewczego pseudonimu (Mleczarz). Ciotka zaś nazywa się Piłat i jest kolejną z linii Morrisonowskich kobiet żyjących poza społeczną konwencją – zdaje się, że posiada czarnoksięskie moce i rozmawia z duchem zamordowanego ojca. Troje bohaterów, trzy literackie motywy: uwewnętrznionej pogardy rasowej, toksycznej relacji rodzicielskiej i – to chyba ulubiony motyw noblistki  - kobiety wyzwolonej jako wiedźmy.

            Czy mamy więc do czynienia z tekstem wciąż tylko gęstym, czy już przeładowanym? Niełatwo odpowiedzieć, bo mimo ogólnego natłoku wrażeń proza Morrison w obrębie poszczególnych scen jest zdyscyplinowana, świetnie skomponowana i śmiała. Weźmy skok agenta ubezpieczeniowego z dachu szpitala. Nie widzimy nawet, jak leci, czytamy za to o wirujących w powietrzu różnych płatkach aksamitu, goniących za nimi dzieciakach, błękitnych jedwabnych skrzydłach przypiętych samobójcy i o kobiecie, która pośród tego chaosu zaczyna nagle śpiewać „potężnym kontraltem”: „Wujaszek odleciał, do nieba się wzbił. Tam wrócił Wujaszek, gdzie dom jego był”. Zanim na miejsce przybędą strażacy, by ściągnąć desperata z dachu, pan Smith zdąży już „zobaczyć płatki róż, usłyszeć pieśń i wykonać skok”. Jeśliby mnie ktoś zapytał, to odpowiem: właśnie dla takich scen tworzy się literaturę.

            Z czasem jednak warstwa symboliczna zaczyna przejmować kontrolę nad opowieścią. Toni Morrison mnoży wątki, które w innych rękach miałyby rys awanturniczy albo wręcz przygodowy – a to pojawia się sekretna organizacja mordująca białych w odwecie za krzywdę czarnych; a to bohaterowie wyruszają na poszukiwania ukrytego skarbu – ale dramaturgia zdarzeń nieszczególnie ją interesuje. Psychologiczna i emocjonalna prawda też miewa tu mniejsze znaczenie niż wydźwięk. Szczególnie ważna w powieści, podobnie jak w pozostałym dorobku twórczym Morrison, jest tradycja biblijna oraz tradycja afroamerykańska i afrykańska, nieustannie się ze sobą przeplatające. Napięcie pomiędzy sensem biblijnym i afroamerykańskim widać w całej książce „Pieśń Salomonowa”, gdzie motywy zaczerpnięte z Pisma Świętego nie stanowią tylko i wyłącznie odwołań do Biblii. Sam tytuł powieści przywodzi na myśl oczywiste skojarzenie z „Pieśnią nad Pieśniami”, ale jej fabuła nie wskazuje na to bezpośrednio, bo tytułowa „pieśń salomonowa” to ludowa piosenka-wyliczanka (nursery rhyme), w tekście której Mleczarz odkrywa historię swojej rodziny i swojego przodka o imieniu Shalimar- Salomon.

            Najistotniejszym bodaj afroamerykańskim motywem w „Pieśni Salomonowej” jest odwołanie do mitu „Flying Africans”, będącego opowieścią o niewolnikach, którzy przemienili się w ptaki i wrócili do domu, do Afryki. Historia bardzo podobna do historii Ikara, ale jednak nie do końca z nią tożsama. Podstawowa różnica pomiędzy mitem ikarskim a mitem „Flying Africans” polega na tym, że grecka opowieść jest skostniała; czytamy ją tak, jak czyta się fikcję. Narracja „Flying Africans” jest prawdziwa, wierzy się, że te wydarzenia miały miejsce naprawdę – a to podstawowa różnica.


Jak zauważyła Elżbieta Bińczycka w eseju „Imiona i nazywanie w powieści Toni Morrison Song of Solomon”, bez wahania można powiedzieć, iż niemal wszystkie imiona w powieści „Pieśń Salomona” to imiona znaczące. Głównym bohaterem jest Mleczarz Nieboszczyk. W jego rodzinie najstarszy syn nazywany jest po ojcu: prawdziwe imię Mleczarza to Macon, „Mleczarz” stanowi tylko przezwisko wymyślone przez sąsiada, który przez przypadek odkrył, iż był on karmiony piersią o wiele dłużej niż jest przyjęte. Podczas gdy imię męskie przechodziło zawsze z ojca na syna, imiona kobiet w rodzinie Nieboszczyków wybierane były zawsze z Biblii. Dziadek głównego bohatera wybrał dla swojej córki imię Piłat (Pilate). W języku angielskim czyta się je jako /paɪlət/ - podobnie jak słowo „pilot”, co jest znamienne w kontekście wspomnianego wcześniej mitu „Flying Africans, będącego jednym z głównych motywów powieści, i faktu, iż to właśnie ta bohaterka staje się duchową przewodniczką Mleczarza. Matka Mleczarza również nosi w powieści biblijne imię Ruth, zaś jej panieńskie nazwisko brzmi „Foster”. Jej relacja z synem jest mocno zaburzona, dlatego badacze twórczości Morrison chętnie zwracają uwagę na jej nazwisko: „foster parents” to w języku angielskim rodzina zastępcza. Ruth nie jest dla Mleczarza prawdziwą matką, więc miejsce to ma zająć Piłat, będąca jego ciotką – siostrą ojca. Pozostałe ważne w powieści kobiety również mają biblijne imiona. Obok Ruth i Piłat spotykamy tu Magdalenę, Hagar, Rebę i „Pierwszy List Do Koryntian”. Ostatnie z tych imion jest szczególnie ciekawe, ponieważ odnosi się do listu Świętego Pawła, z którego pochodzi słynny Hymn o miłości i koresponduje tym samym z tytułem powieści – „Pieśń Salomonowa” to „Pieśń nad Pieśniami”; jej tematem jest miłość. To właśnie miłość, co jednak nie jest na pierwszy rzut oka takie oczywiste, stanowi także kolejny bardzo ważny motyw tej powieści.

            Na tle imion biblijnych uwagę zwraca tajemnicza postać o greckim imieniu Circe, którą spotyka Mleczarz, tropiąc ślady swojej rodziny. Imię to nosi jedna z bohaterek Odysei, co jest znamienne, ponieważ fabułę „Pieśni Salomonowej” kształtuje motyw podróży i powrotu. Motyw ten jest odwołaniem do podróży niewolników z Afryki, wyprawy z północy na plantacje, gdy zakazano już transatlantyckiego handlu niewolnikami. W tekście mamy do czynienia także z eskapadą dziadka Mleczarza na północ i jego samego na południe. Ta ostatnia podróż organizuje treść powieści na jej poziomie fabularnym i jest równocześnie symbolicznym powrotem bohatera do korzeni. Obok niego możemy mówić również o motywie symbolicznego powrotu do Afryki i powrotu do domu w odwołaniu do mitu Flying Africans. Wybór greckiego imienia dla jednej z bohaterek, którą Mleczarz spotyka na swojej drodze, wydaje się pewną niekonsekwencją. Circe koresponduje z postacią Piłat – jest akuszerką, a przy tym wiedźmą. Z fabuły wynika, że jest bardzo stara, przyjęła na świat kilka pokoleń dzieci w rodzinie Macona. Co ciekawe, na jej widok Mleczarz reaguje erekcją, mimo iż jest ona starą, zgrzybiałą kobietą. W scenie tej, co znamienne dla prozy Morrison, nic nie jest jednak bez znaczenia. Za takim właśnie wyborem imienia kryje się nawiązanie do antycznych przedstawień znanej z Odysei postaci czarodziejki Circe. Kiedy przyjrzymy się greckiej sztuce, znajdziemy właściwą odpowiedź: Circe często portretowana jest jako osoba o afrykańskim fenotypie, zaś stojący obok niej Odyseusz często przedstawiany bywa z penisem we wzwodzie.

            Dziwne, bluźniercze nawet imię „Piłat” zostało wyszukane przez ojca bohaterki w tekście Pisma Świętego – zaznaczył je szpilką i nie chciał wybrać innego, nawet kiedy dowiedział się, kto je nosił. W tym miejscu wkraczamy w wymiar typograficzny – imię „Pilate” zostało wybrane z powodu kształtu składających się na nie liter, ojciec noworodka nie umiał czytać, zobaczywszy ciąg znaków nie wiedział więc, co on oznacza. Słowo „Piłat” wydało mu się silne, odpowiednie dla nowo narodzonej córki, która sama wydostała się z łona zmarłej przy porodzie matki. Później karteczkę ze swoim napisanym, czy też raczej odrysowanym z Biblii ręką ojca, imieniem, zamknie kilkuletnia Piłat w tabakierze, z której zrobi sobie kolczyk noszony odtąd stale w uchu. Gdy jej ojcu odczytano słowo, które wybrał jako imię nowo narodzonej córki, nie zmienił zdania, ponieważ prawdziwy sens i znaczenie nie leżały w biblijnej konotacji, ale w graficznym przedstawieniu mającym swoje źródło w Piśmie Świętym. Nieistotne, kto nosił to imię, ważne, że zostało wybrane ze świętej księgi, że sam jego kształt nosi w sobie moc.

Toni Morrison i jej bohaterka Piłat, wkładając do kolczyka karteczkę ze swoim imieniem – traktują jego pisaną formę w bardzo podobny sposób – jako nośnik pewnej tajemnicy, prawdy. Odniesienia do biblistyczno-filozoficznej analizy tekstu Pisma Świętego i treści afrykańskich wierzeń są tu jak najbardziej uzasadnione. Imiona dzieci wybierane są w „Pieśni Salomonowej” przypadkowo z Biblii nie ze względu na jakąś szczególną łączność bohaterów z religią chrześcijańską, ale na przekonanie, że w ten sposób to sam Bóg ma jakiś udział w przypisywaniu bohaterom ich imienia. Kształt graficzny jest ważny, ponieważ to, co zapisane, nie znika, nie rozwiewa się w pamięci. Forma graficzna pozwala uchwycić słowo, utrwala jego znaczenie, zaś samo imię ma niezwykłą wagę – zawiera w sobie niezależność, tożsamość, wolność; do istnienia nie wystarczy tylko dźwięk, potrzebny jest także zapis.

            I mimo że w patriarchalnej murzyńskiej społeczności główną rolę odgrywają mężczyźni (na poły mityczny stary Salomon, Jake-Macon Nieboszczyk, jego syn Macon i wnuk, zwany Mleczarzem), jest to również poruszająca opowieść o losach kobiet. To one rodzą w bólach, bronią siebie i innych przed nieszczęściem, grzebią kości i opłakują zmarłych. A także śpiewają pieśni, w których żywa jest pamięć o przeszłości. Jak Piłat Nieboszczyk, siostra Macona, która recytuje starą wyliczankę o chłopcu spadającym z nieba na brzeg i czarnej pani wijącej się w bólach porodowych. Ale gdy jest taka potrzeba, Piłat potrafi też wbić nóż w serce mężczyźnie próbującym skrzywdzić jej dziecko.

Dlatego właśnie jednym z najważniejszych wątków powieści jest czarny terroryzm, którego korzenie sięgają aż do pierwszych lat po I wojnie światowej. Bo już wtedy zdarzały się odwetowe akty terroru wymierzo­ne w przypadkowo wybranych białych ludzi. W latach 60. ten właśnie ruch zdobywa niepokojąco groźne rozmiary – zawsze jako zemsta za doznane krzywdy. Główny bohater powieści, Mleczarz Nieboszczyk, nie widzi w fanatycznym zaślepieniu czarnych ter­ro­ry­stów żad­ne­go sen­su i zdecydowanie sprzeciwia się swojemu przyjacielowi, który jest w stanie zabić przypadkowych białych w ramach akcji odweto­wej. I dlatego będzie się musiał z nim zmie­rzyć na śmierć i życie.

            Główne motywy twórczości Morrison to rodzina, afroamerykańska historia i amerykańskie dziedzictwo rasowe. Pisarka chętnie przełamuje tradycyjne sposoby myślenia o rodzinie i kwestionuje bezrefleksyjne konstruowanie ról genderowych. W swych powieściach opisuje wielopokoleniowe społeczności kobiece, w których role matek, kochanek czy opiekunek często są wymienne. Portretuje przy tym kobiety niepokorne, przekraczające granice obyczajowe i dumnie stawiające czoła przeciwnościom losu. Do historii literatury amerykańskiej szturmem wkroczyła androgyniczna właśnie Piłat z „Pieśni Salomonowej”. Toni Morrison, poprzez wiele różnych opisanych rodzajów miłości; kazirodczą miłość Ruth, romantyczną miłość Mleczarza i Hagar oraz miłość Guitary do swojej rasy, demonstruje nie tylko gotowość, z jaką miłość zamieni się w niszczycielską i destrukcyjną siłę, ale także natychmiastowość, z jaką to zrobi. Morrison zajmuje się amorficzną i odporną na przeciwności losu ludzką emocją jaką jest miłości nie po to, aby gloryfikować jej radosne odczucia, które może wywołać, ale aby ostrzec czytelników przed jej niestabilną naturą.

Początkowe ujęcie pytania o męskość sugeruje dość konwencjonalną walkę pokoleniową o patriarchalną władzę – między Mleczarzem a jego konwencjonalnie męskim ojcem. Kobiety w domu Nieżywych są marginalizowane i w dużej mierze podporządkowane, siostry Mleczarza zasadniczo żyją w rodzaju skamieniałej otchłani, matka Mleczarza, Ruth, była często upokarzana (a czasem bita) przez męża. Ale wraz z postępem powieści, między Mleczarzem a jego ciotką Piłat oraz kuzynką Hagar rozwija się relacja (związek, który staje się seksualny, a później emocjonalnie toksyczny). Jego spojrzenie na męskość zmienia się. Przechodzi dość dramatyczną przemianę podczas swojej podróży do Wirginii, a pod koniec powieści znajduje nowe uznanie dla swojej babci, Sing i prababci, rdzennych Amerykanów, a także mocy posiadanej przez jego ekscentryczną ciotkę Piłat.

            Toni Morrison, szczególny nacisk kładzie w swojej powieści na archetypowe obawy związane z przemocą, uciskiem, niewolnictwem, autodestrukcją, dyskryminacją rasową czarnych i białych, dziedzictwem, dewastacją duchową, alienacją, równością i wolnością. Jest to też powieść o upamiętniającym akcie nazewnictwa i o zapewnieniu, że nie stracimy z oczu rzeczy, które kryją się za nazwami. Nazwy mówią o historii miejsc – jak w przypadku ulicy Lekarskiej, nadane nazwy mówią o historii ludzi, o ludziach, którzy zajmują to miejsce. Pseudonimy, imiona zaczerpnięte z Biblii, imiona nadane przez pomyłkę lub przez przypadek - te również utrzymują przy życiu zmarginalizowane tożsamości, które są zagrożone spłaszczeniem lub zapomnieniem przez dominującą kulturę. Komitet Noblowski napisał, że Morrison „w powieściach charakteryzujących się siłą wizji literackiej i poetyckich wartości, przedstawia najważniejsze problemy amerykańskiej rzeczywistości”. Przychodzi mi w tym momencie na myśl, że dawanie życia – w głębokim sensie psychoanalitycznym, reanimacja kultury, zajmowania się tradycją, angażowania się w przywracanie tożsamości, twórczość jako techne – jest właśnie tym, o czym jest ta powieść, w nadawaniu imion, za którymi kryje się doświadczenie przemijania.