12 kwietnia 2021

Szpital Przemienienia

 

„Szpital Przemienienia”


Stanisław Lem


Autor/ Czołowy przedstawiciel polskiej fantastyki naukowej, filozof, futurolog i eseista, w swoim dorobku ma również powieści realistyczne i teksty satyryczne. Urodzony 12 września 1921 we Lwowie jako syn wziętego laryngologa Samuela Lehma i Sabiny Woller. Absolwent II Gimnazjum im. Karola Szajnochy, planował rozpocząć studia na Politechnice Lwowskej, jednak w okupowanym przez wojska radzieckie Lwowie okazało się to niemożliwe. Dzięki znajomościom ojca dostał się na studia medyczne, przerwane w okresie okupacji niemieckiej, kiedy to pracował jako pomocnik mechanika i spawacz. Lem kontynuował je również po wojnie, rezygnując jednak z ostatnich egzaminów, by uniknąć poboru do wojska. W 1946 cała rodzina przeniosła się do Krakowa, nie chcąc przyjąć obywatelstwa ZSRR.

Tytuł oryginału/ pl „Szpital Przemienienia”

Tematyka/ Szpital Przemienienia” jest książką zamykającą w sobie filozoficzne kłopoty, przed którymi stoi młody, ponad miarę inteligentny lekarz. Autor jej zdaje się desperacko szukać miejsca, w którym zakotwiczyć by można ludzkie „ja”. W psychice? Ale przecież dość kilku gramów takiej lub innej substancji chemicznej, by psychika objawiła swą zawstydzającą zależność od cielesnego substratu. W ciele? Z jego wątłą kompleksją, poddaną najlżejszym wpływom ze świata zewnętrznego? W rozumie? Z jego skłonnością do aberracji i autodestrukcji?

Główny motyw/ Młody lekarz, Stefan Trzyniecki, rozpoczyna praktykę w szpitalu dla umysłowo chorych w samych początkach okupacji niemieckiej (pewnie nie tyle zaraz po wrześniu 1939, ale po wkroczeniu Niemców na ziemie zabużańskie w 1941 r. — są tam pewne sytuacyjne niekonsekwencje, w których trudno się na pierwszy rzut oka zorientować, bo autor — znów chyba z politycznych powodów — musiał unikać zbyt wyraźnego umiejscowienia akcji). Sytuacja w tamtym wojennym czasie jest z narodowego punktu widzenia tragiczna, ale nie przekracza ostatecznie miary tej gorzkiej wiedzy o własnym losie, jaką Polacy zgromadzili przez półtora stulecia swojej najnowszej historii. W miarę rozwoju akcji powieściowej okazuje się, że tragedia ma jeszcze inne, bardziej uniwersalne wymiary, że polega na głębokich przemianach kultury, która przeżywa chorobę dehumanizacji i nihilizmu.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„W jednolitą dotąd biel krajobrazu wstępował zwiastun przemian – chaos”.

„Jego umysł był jakby uwrażliwiony samotnością, i to, że różnice stanu posiadania trwają dalej w zgromadzeniu umarłych, wydawało mu się absurdalne i nikczemne”.

„Trafiają się w życiu sytuacje nieprzewidziane podręcznikiem dobrych manier, tak trudne i drażliwe, że pokonać je można tylko wielkim taktem i pewnością siebie”.

„Widzisz, gdyby umierającego spytać, czy chce jeszcze raz żyć od nowa, na pewno się zgodzi i nie będzie wcale pytać, po co ma żyć”.

„(…) wierzył bowiem czasami, że istnieje jakaś jedyna, ostateczna prawda o  ludziach i że można ją odkryć, podpatrując ich na gorącym uczynku samotności”.

„(…) odwołanie od medycyny tylko jedno: do trumniarza”.

„Masz miłość macierzyńską, najszczytniejsze uczucie: trochę chemikaliów we krwi!”.

„(…) widzisz przecie, że to los, a nie ja”.

„(…) bo na psychiatrię idą ludzie nienormalni (…)”.

„Zdaje się, że o naszym ciele wiemy nie więcej niż o najdalszej z gwiazd”.

„Kiedy większość tez biologicznych ma swoje antytezy. Teorie naukowe to psychiczna guma do żucia”.

„Niestety, każdy inny człowiek jest zawsze rzeczą”.

„Ale co to ma wspólnego z bliskością? Nikt nie może być mi bliższy ode mnie, a ja, ja jestem sobie czasem taki daleki…”.

„Wszystko to fizjologia mózgu, tresura, nic więcej”.

„Ale ostatecznie każdy z nas jest jakimś projektem na środek świata, tyle że nie zawsze dobrze wykończonym. Wiele, wiele jest partactwa w człekoróbstwie”.

„Ludziom jest zresztą zawsze źle. Kto szuka spokoju, ciszy, łagodności, znajdzie to wszystko na cmentarzu, ale nie w życiu”.

„W sztuce może być coś dobrze zrobione albo źle, nic więcej. Van Gogh namaluje panu stary nocnik tak, że tylko klękać. Tymczasem partacz z najpiękniejszej kobiety zrobi kicz”.

„Niech pan pamięta, że wszystko jest we wszystkim. Najdalsze gwiazdy wpływają na obwolutę kielicha kwiatowego. W rosie dzisiejszego poranka jest wczorajszy obłok. Wszystko splata wszechobecna zależność. Żadna rzecz nie może wyjść spod władzy innych. A tym bardziej rzecz myśląca, człowiek”.

„Uważam, że człowiek i świat zrobieni są z tej samej substancji, choć nie wiem, czym ona jest – poza granicą słów”.

„Dla jednych to są objawy, dla drugich objawienia”.

„Poeta to taki, co umie w ładny sposób być nieszczęśliwy”.

„To własne ciało zabija nas, poddane prawom jedynie rządzącym: natury, nie woli”.

„O tym, że się jest szczęśliwym, wie się dopiero potem, kiedy to minęło. Człowiek żyje zmianą”.

„Umysł mój, kochany panie doktorze przyrównałbym do instrumentu muzycznego, w którym kilka strun fałszowało… Tak więc dusza, ten przedziwny artysta, nie mogła odegrać właściwej melodii”.

„Sądzę, że są miejsca, w których nawet Bóg może się skompromitować”.


               Tytułowy „Szpital Przemienienia” to klinika dla psychicznie i umysłowo chorych. Lekarze dyskutują przy kolacji o teoriach psychiatrycznych, pacjentów zaś poddaje się bolesnym zabiegom, poniżającym eksperymentom lub zgoła się ich maltretuje. Akcja powieści Stanisława Lema (nota bene sam pisarz jej nie cenił) rozgrywa się na ziemiach polskich tuż po wybuchu II wojny światowej. Lada chwila zjawią się niemieckie oddziały, by pozbyć się tych wszystkich „niepotrzebnych” chorych ciał, które zaludniają szpital. W kontekście nadciągającej zagłady akademickie spory lekarzy brzmią dziwnie nie na miejscu. Obnażają bezsilność rozumu wobec przemocy fizycznej. W szpitalu, na początku okupacji, rozpoczyna pracę młody lekarz, Stefan Trzyniecki. Znany literat Sekułowski jest tu „niby na wczasach. Przed Niemcami się schował”. [...]. Stefan, z początku niechętny pisarzowi, ulega fascynacji jego osobowością. „Ich stosunek wyszedł z okresu niezdecydowania i ustalił się wyraźnie: mistrz i uczeń”. Ich długie rozmowy - a właściwie monologi poety - zajmują dużo miejsca w powieści, dotyczą sztuki i filozofii, są pełne paradoksów, ironii, szyderstwa, drwiny, unoszą się nad sprawami życiowymi, czasem ozdabiane są poetyckimi improwizacjami.

            „Szpital Przemienienia” to jedna z najdziwniejszych książek Lema. Nosi datę ukończenia: wrzesień 1948, i w swojej dzisiejszej formie zdaje się być zamkniętą i spuentowaną. A przecież ukazała się początkowo jako część pierwsza dzieła w trójnasób obszerniejszego i noszącego tytuł „Czas nieutracony”. Autor opisywał wielokrotnie, jak doszło do powstania tego niezwykłego tworu. Naciski władz komunistycznych spowodowały, że pisarz musiał nakreślić w dalszych tomach książki wątki partyjno-komunistyczne, stosowną apoteozę nowego ustroju, demaskację wrogów, spekulantów i szpiegów, opis dojrzewania bohaterów w drodze do służby sadowiącej się w Polsce Władzy Ludowej. Młody pisarz dał się przekonać i dopisywał, dopisywał – a jego mentorom wciąż było mało – aż w końcu powstała olbrzymia, trzyczęściowa powieść. Autor po latach nie daje zgody na wznowienie i dodrukowanie książki oprócz pierwszej części zatytułowanej „Szpital Przemienienia”.

O czym jest, więc ta historia? Książka jest rodzajem traktatu filozoficzno-moralnego, nieukrywającego swych związków z „Czarodziejską górą” Tomasza Manna. Z opus magnum Manna łączy ją przede wszystkim „laboratoryjny”, by tak rzec, charakter miejsca akcji, którym jest oddzielone od reszty świata sanatorium, wątek edukacyjny, a nade wszystko połączenie perypetii bohaterów z wielką dyskusją na tematy filozoficzne, która jest zarazem próbą diagnozy sytuacji kultury europejskiej. Różnica przede wszystkim w tym , że Lem – w odróżnieniu od Tomasza Manna – naprawdę był lekarzem, dlatego wątek choroby i w ogóle ciała w jego powieści nie jest tylko metaforą, ale ma całkiem realistyczny wydźwięk.

Młody lekarz, Stefan Trzyniecki przyjeżdża na pogrzeb swojego stryja i rozpoczyna rozważania na temat śmierci,  absurdalności pochówków i rytuałów z tym związanych.  Dobrze wiemy, że śmierć, podobnie jak życie, przychodzi tylko raz. Jej immanentna niepowtarzalność czyni absurdalnym jakiekolwiek doradzanie „jak umierać”. Co najwyżej można samemu się przygotować, biorąc za dobrą monetę słynny aforyzm Marka Tuliusza Cycerona (Rozmowy tuskulańskie, I, 31), sparafrazowany później przez Montaigne’a, że „studiowanie filozofii to nic innego, jak przygotowywanie się, aby umrzeć”. Naprawdę jednak nikt z żyjących nie może mieć osobistego doświadczenia w skutecznym umieraniu, bo może tylko być jego zewnętrznym obserwatorem.  Nasz bohater będąc na cmentarzu - przy okazji jadł chleb z szynką - doszedł do przekonania, że troska o groby jest wyrazem niepamiętnych czasów sięgającej wiary, iż mimo twierdzenia religii, wbrew oczywistości gnicia, na przekór świadectwu zmysłów zmarli wiodą w głębi ziemi jakieś istnienie, może niedogodne, wstrętne nawet, ale przecież istnienie, toczące się póty, póki nad ziemią stoją jeszcze jakieś znaki rozpoznawcze w postaci krzyży lub płyt nagrobnych. W głowie Stefana myśli „biegały” dalej. Tak, to zupełnie pewne, rozważał, że ludzie jakąś najbardziej głuchą na argumenty świata częścią swego jestestwa wierzą w owo właśnie przez niego odkryte „trwanie zmarłych”, gdyby bowiem troska o groby była tylko wyrazem miłości i żalu za utraconym, zadowoliliby się opieką nad naziemnym, widomym kształtem grobu. Sprowadzając jednak motywy cmentarnej działalności ludzi do takich uczuć, nie sposób wytłumaczyć dbałości o wygodę zwłok, która każe zmarłych ubierać, kłaść im poduszeczki pod głowy i zamykać ich w futerałach jak najodporniejszych na działanie sił przyrody. Postępującymi tak musi powodować ciemna i nierozumna wiara w dalsze trwanie zmarłych – to okropne, przerażające żywego, trwanie w ciasnym zamknięciu trumny, które widać lepsze być musi jednak w ich instynktownym mniemaniu od całkowitego unicestwienia i zespolenia z ziemią.

To właśnie po pogrzebie Stefan Trzyniecki spotyka swojego kolegę ze studiów medycznych- Stanisława, który zaproponował mu pracę w szpitalu dla umysłowo chorych w samych początkach okupacji niemieckiej. Sytuacja w tamtym wojennym czasie jest z narodowego punktu widzenia tragiczna, ale nie przekracza ostatecznie miary tej gorzkiej wiedzy o własnym losie, jaką Polacy zgromadzili przez półtora stulecia swojej najnowszej historii. W miarę rozwoju akcji powieściowej okazuje się, że tragedia ma jeszcze inne, bardziej uniwersalne wymiary, że polega na głębokich przemianach kultury, która przeżywa chorobę dehumanizacji i nihilizmu. Diabeł gospodarujący w europejskiej spuściźnie wieków działa, najogólniej rzecz biorąc, w dwóch kierunkach: powoduje zanik poczucia sensu, obejmujący wizję świata, własnej egzystencji, wszelkich tradycyjnych systemów wartości (w tym epatuje kabotyński literat Sekułowski), a z drugiej strony na pozór odwrotnie: instaluje ów diabeł w ramach kultury pewien typ chłodnej racjonalizacji działań, w której nie ma już miejsca na najprostsze odruchy moralne, a przede wszystkim – na poczucie solidarności z innymi ludźmi (klinicznym przykładem takiej postawy jest dr Kauters, a potem psychiatra niemiecki deklamujący o „chirurgicznych zabiegach”, w drodze których naród pozbywa się swych schorzałych członków). Rezultaty obydwu stanowisk nie odbiegają zbytnio od siebie: człowiek, jako przypadkowy wyskok białka i człowiek, jako biologiczny agregat, który lepiej lub gorzej funkcjonuje, dając się zredukować do swej mechanicznej sprawności – jednako mało są warci, a przynajmniej jednakowo mało ważne jest ich jednostkowe istnienie. Skutki takich pomysłów nie dają długo na siebie czekać: w momencie próby, kiedy nad psychicznie chorymi zawisa groźba nakazanej przez hitlerowską władzę masowej eksterminacji, nihiliści zawodzą, rzecz jasna, od pierwszej chwili, a godność człowieczeństwa i zawodu lekarza ratują humaniści starej daty. 

Wiele poglądów i zachowań Sekułowskiego wskazuje, że Lem przy pisaniu „Szpitala Przemienienia” inspirował się postacią Witkacego. Ale poeta Sekułowski jest fikcyjną postacią, jego działania, jego los należą do planu powieści, do zamiaru pisarza. Stanisław Lem pisał o powieści: "[...] jest realistyczna, napisałem ją [...] po to, żeby pozbyć się ciążących doświadczeń wojny, aby wyrzucić je z siebie niczym ropę i pozbyć się ich ciśnienia i ciężaru (być może jednak napisałem tę książkę także i dlatego, aby nie zapomnieć; jeden motyw mógł towarzyszyć drugiemu). Powieść nosi tytuł „Szpital Przemienienia”. Pewien niemiecki recenzent dopatrzył się w niej dalszego ciągu „Czarodziejskiej Góry" Tomasza Manna: „To, co u Manna było jedynie zwiastunem, odległym pomrukiem wówczas jeszcze skrywającej się za horyzontem czasu burzy, w mej powieści przeobraża się w ostatni piekielny krąg, logiczne następstwo przewidywanego upadku Zachodu w postaci masowej zagłady. Wieś, szpital dla umysłowo chorych, zespół lekarzy - nic takiego w rzeczywistości nie istniało, było jedynie owocem mojej wyobraźni. Jednak osoby chore umysłowo - i nie tylko one - rzeczywiście masowo mordowano w okupowanej Polsce. [...] Przekonałem się także jak ludzie zachowują się w warunkach ekstremalnych, jak nieprzewidywalne może okazać się ich zachowanie w wielkim napięciu. [...] Niepojętej daremności ludzkiego istnienia w obliczu masowej zagłady nie sposób przekazać techniką literacką, która jądrem opowieści czyni jednostki lub niewielkie grupy.” Sekułowski jest nihilistą: „Zgubiłem Boga. Nie, żebym przestał wierzyć: zgubiłem go tak, jak niektórzy tracą kobiety — bez powodu i bez możliwości powrotu.” Zastąpił go Ślepą Siłą, jak Schopenhauer Wolą. „Modlę się do Ślepych Sił. Bo właściwie to one rządzą i ciałem naszym, i światem, i słowami, które wypowiadam w tej chwili. Wieczność to dla niego łańcuch chemicznych reakcji: Rozmienimy się na stadia bakterii azotowych w ziemi, wstąpimy w korzenie drzew, zwiążemy się w jabłuszka, które będzie ktoś jadł, filozofując jak my teraz i ciesząc oko zaróżowionymi obłokami, w których będzie woda naszych ciał. Tak w koło”. Poglądy i działania Sekułowskiego, mogą być interpretowane, jako zachowanie cynika, kabotyna, komedianta czy nawet kretyna, są w perspektywie nihilizmu wyrazem dramatycznego załamania wartości i pesymizmu, zaś kabotyńskie gesty - prowokacją wobec filistrów. W zakończeniu powieści Lem poddaje Sekułowskiego i jego poglądy okrutnej i kompromitującej go próbie: Sekułowski - nihilista - traci głowę w śmiertelnym niebezpieczeństwie, zagubiony, przerażony, błaga na kolanach o darowanie życie, szukając ratunku zdradza swych współtowarzyszy - i ginie, jako wariat.

Opowiedziana w taki sposób, fabuła „Szpitala Przemienienia” zdaje się aż nadto prosta, a wymowa powieści – aż nazbyt oczywista. Rzecz skomplikuje się, jeżeli przyjrzymy się bliżej paradoksom Sekułkowskiego: jego wywody o przypadkowości i niecelowości bytu wyglądają bowiem, jakby je, kto wyjął z później napisanych traktatów samego Lema. Nie ulega wątpliwości, że demoniczny, ucharakteryzowany trochę na Witkacego poeta jest naprawdę atrakcyjny intelektualnie, a jego adwersarze – humaniści wypadają w dyskusjach dość blado. Że zakończenie oddaje im w pełni sprawiedliwość? No tak, trudno inaczej rozumować nazajutrz po zbrodniach zorganizowanego nihilizmu. Moralność jednak (niestety!) nie jest ani ostateczną, ani wystarczającą odpowiedzią na szatańskie dylematy tkwiące w porządku świata. A tu pytania Sekułowskiego nie tracą ani trochę ze swej destrukcyjnej siły.

            Stefan Trzyniecki boryka się przez cały czas z problemem, jaki mu Sekułowski zadał: czy istnieją w świecie jakiekolwiek trwałe struktury – systemy odniesienia, względem których można by oceniać moralność czy normalność? Służą temu w powieści najbardziej nawet trywialne, zdawałoby się, wątki – jak owa nieszczęsna namiętność przyjaciela do doktor Nosilewskiej, którą Stefan próbuje leczyć jakimiś bzdurami w stylu „psychotestów” z tygodników ilustrowanych. Lekarze dusz i mózgów, okazują się nagle bezradni jak dzieci, gdy przychodzi im rozwikłać własne problemy.

            Umysł i ciało łączy w książce Stanisława Lema relacja niejasna i paradoksalna, ten sam motyw powtórzy autor w książce „Solaris”. I nie wiadomo, któremu z tych elementów przyznać nadrzędność. Z jednej strony Sekułowski, w którym zwierzęcy strach ciała pokonuje na koniec silnego tylko pozornie ducha, z drugiej – mizernej postury, groteskowy staruszek Pajączkowski, który w chwili próby potrafi zapanować nad cielesną słabością i lękiem. A Kauters ze swymi bezlitosnymi eksperymentami na żywym ludzkim organizmie? Pozornie widzi tylko ciało; traktuje człowieka jako biologiczną maszynę, aparat, który może się zepsuć, nie zaś, jako żywą, czującą jednostkę. Ale czyni to przecież z wyżyn zorganizowanego ducha – nauki.

            Narrator w „Szpitalu przemienienia” jest wszechwiedzący. Podąża wszakże za jednym z bohaterów − za młodym lekarzem, Stefanem Trzynieckim, który, w pewnym sensie próbując poznać i zrozumieć samego siebie, przygląda się spotkanym medykom i ich podopiecznym w szpitalu psychiatrycznym, do którego trafia właściwie przez przypadek. Poprzez jego zachowania i spostrzeżenia możemy spróbować lepiej poznać przestrzeń szpitala i ludzi, dla których stała się ona azylem lub pułapką – a czasem jednym i drugim. Dlatego też Stanisław Lem akcję swojego utworu osadził w roku 1939, kiedy do Polski wkraczają wojska hitlerowskie. Konsekwencją tego jest silne oddziaływanie dramatycznych zewnętrznych zdarzeń na – dotąd dość zamkniętą − enklawę, w której nieraz prości ludzie szukają ratunku przed zesłaniem do obozów pracy czy przed głodową śmiercią, a intelektualiści liczą, że grube jej mury zabezpieczą ich naukowy dorobek, im samym pozwalając doczekać spokojniejszych czasów. Lem z jednej strony na przykładzie dyrektora szpitala, Pajączkowskiego, pokazuje, jak ludzka dobroduszność i łatwowierność mogą doprowadzić do tragedii z powodu wpuszczenia w mury szpitala niekompetentnych i psychicznie skrzywionych pracowników. Z drugiej − prezentuje pewien paradoks polegający na tym, że odizolowana od świata instytucja totalna zostaje odarta z fałszu i gry pozorów przez – odsłaniający prawdę o pracujących w niej ludziach − system totalitarny. To, co wewnętrzne (i dla pacjentów pełniące rolę wyroczni), staje się nagie i bezbronne w konfrontacji z tym, co przychodzi z zewnątrz. Brutalne oblicze faszyzmu, niestety, nie stanowi kontrastu nawet dla części przestrzeni szpitala, która także okazuje się przestrzenią zła i zadawania śmierci – a zatem i faszyzmu swoistą antycypacją.

            W „Szpitalu Przemienienia” jest już cały przyszły Lem – z jego nieufnością wobec nauki czystej, ekspertów, racjonalności absolutnej, a zatem wypranej z etyki. A jednocześnie jest tam Lem, który pewnych zasadniczych, diabolicznie brzmiących pytań o naturę świata i życia nie potrafi wytłumaczyć łatwymi formułkami na temat moralności i humanizmu. W tym ateistycznym świecie diabeł naprawdę zgrzyta zębami i czuć z otchłani piekielna siarkę. Szpital psychiatryczny to we wspomnianych utworach miejsce szczególne, jako przestrzeń, w której to, co oczywiste i logiczne, przeobraża się w niezrozumiałe i skomplikowane. Wpływ na ten stan rzeczy ma wiele czynników. Decydują o tym konkretne choroby pacjentów szpitala: schizofrenia, zaburzenia maniakalno-kompulsywne, depresja, zaburzenia wzroku i słuchu wywołane guzami mózgu zakłócającymi percepcję otaczającego świata, urojenia. Pacjenci szpitala w większości przypadków nie potrafią jasno ocenić otaczającej ich rzeczywistości zewnętrznej, są w swych osądach nadzwyczaj subiektywni, a ich dominujący świat wewnętrzny odbiera im zdolność realistycznej oceny rzeczywistości zewnętrznej. Mamy tu przykłady chorych, reprezentowanych m.in. przez księdza, któremu w drodze przywileju pozostawiono sutannę, tworząc nieregularną czarną plamę na białym tle szpitalnego pokoiku. Miał on halucynacje o niezmiennej treści: podpiwszy na jakiś chrzcinach, usłyszał głos kobiety przemawiający zza jego pleców. Był to głos pięknej perskiej księżniczki. Z drugiej strony mamy pacjentkę, która twierdziła, że sypia z Chrystusem, jeszcze inna, była profesor, deklamowała Iliadę po grecku prawidłowo akcentując cezury heksametru.

            Doktor Orybald Kauters ze „Szpitala przemienienia” Stanisława Lema traktuje szpital psychiatryczny, jako miejsce realizacji swoich osobliwych fascynacji i upodobań. Za jego grubymi murami może bezkarnie prowadzić  nieludzkie eksperymenty. Przedstawiony jest, jako człowiek szczególny – typ samotnika, który nie znosi sprzeciwu. Kauters nie ma też wielu pacjentów. Jego sadystyczne skłonności i przedmiotowe traktowanie ludzi sprawiają, że coraz trudniej jest mu przeprowadzać neurochirurgiczne badania i eksperymenty. To specyficzny człowiek. W swoim mieszkaniu kolekcjonuje dzieła sztuki i eksponaty ewokujące tematykę śmierci i wynaturzenia. Łacińskie nazwy egzemplarzy wskazują na to, że w słojach zamknięte są ludzkie płody. Oephalotho-racopagus to tzw. zroślak głowowo-piersiowy, z kolei craniopagus parietalis to płody zrośnięte czaszkami, a określany mianem rzadkiego okazu epigastrius to zdeformowany płód, u którego występuje tzw. nadbrzusze. Ostatni, należący do tego nietuzinkowego zbioru i z dumą prezentowany przez właściciela diprosopus to jedno ciało rozrywane niejako przez dwie istoty, dodatkowo okaleczone przy porodzie. Zniekształcone embriony, te wybryki natury, od wieków dostarczały pola badawczego przyrodnikom. W powieści Lema stanowią elementy przerażającego panopticum, o którym właściciel wypowiada się niemal z sentymentem i czułością, zarazem z dumą je prezentując. Zdeformowane ludzkie zarodki to niejedyne odpychające dziwactwa, jakie znajdują się w mieszkaniu doktora i jego żony. Ściany tego lokum zdobi galeria masek i ludzkich karykatur, wśród nich twarz Leonarda da Vinci z wywiniętą brodą, sugerującą szaleństwo artysty. Podobizny wielkiego malarza sąsiadują z największymi dziełami Goi, pełnymi czaszek o przypominających skrzydła nietoperza uszach oraz skośnie zaciętych szczękach. Z kolei między oknami, z których światło pada na tę niezwykłą kolekcję owładniętych szaleństwem ludzkich twarzy, widnieje gipsowa maska pochodząca z kościoła Santa Maria Formosa. Składa się ona z dwóch części – prawa przedstawiała dwuznacznie uśmiechającego się opoja, lewa z kolei jest obrazem lica zdeformowanego przez chorobę, pełnego wybrzuszeń, z rozdętym okiem i łopatkowatymi zębami. Wszystko to, co trawi człowieka od wewnątrz, pozostawia swój niezmywalny ślad w jego ciele. Ten rodzaj naznaczenia przedstawiają twarze składające się na niezwykłą kolekcję portretów doktora. Ból i cierpienie człowieka to tematyka, która w tej przestrzeni jest wszechobecna. Świadczą o tym również albumy sztychów Meuniera, przedstawiające dawne, pełne niepohamowanej przemocy, pozbawione humanizmu i refleksji nad uczuciami chorego człowieka terapie.

            Ta wizja szpitala psychiatrycznego, jako instytucji totalnej stanowiącej azyl dla lekarzy-morderców jest mroczna i przygnębiająca zarazem. Co gorsze, wejście do szpitala faszystów sprawia, że doktor, aby się ratować, ujawnia swoje niemieckie pochodzenie i już, jako von Kauters – i dyrektor nowego szpitala SS, który powstanie w miejsce splądrowanej placówki dla umysłowo chorych – będzie swobodnie i bez żadnych ograniczeń mordował pacjentów, prowadząc swoją pseudonaukową działalność. Symbolem nauki i braku moralności jest książka oprawiona w ludzką skórę, pochodzącą z wewnętrznej części ud kobiecych – ulubiony eksponat lekarza. Tomy oprawiane w skórę zwierzęcą były w kręgu zachodniej cywilizacji uznawane za dzieła sztuki. Zastąpienie skóry zwierzęcej ludzką sprawia, że książka przestaje być szlachetnym wytworem ludzkiego kunsztu, staje się ilustracją wynaturzenia, która przywodzi na myśl fascynację tym, co barbarzyńskie i przypisane do pozaeuropejskiego kręgu kulturowego. Wszystkie te sadystyczne zainteresowania w połączeniu z tajemniczą aurą, jaką wytwarza wokół siebie ten bohater, odsłaniają przed czytelnikami mroczną stronę szpitala, a także stwarzają określony obraz samej postaci jak i czasów, kiedy popełniano zbrodnie hitlerowskie.

 

 


01 kwietnia 2021

Płacz ukochany kraju

 

„Płacz ukochany kraju”


Alan Paton


Autor/ (ur. 11 stycznia 1903 w Pietermaritzburg, zm. 12 kwietnia 1988 w Lintrose) – południowoafrykański pisarz, działacz społeczny i polityk. Był jednym z przywódców Partii Liberalnej założonej w 1953 roku. Jego dzieła charakteryzują się obroną tubylców. Przeciwstawia się systemowi segregacji rasowej.

Tłumaczenie/ Jerzy Gawroński

Tytuł oryginału/ en-za „Cry, the Beloved Country”

Tematyka/ „Płacz ukochany kraju” to jedna z największych południowoafrykańskich powieści. Po raz pierwszy opublikowano ją w Stanach Zjednoczonych, kierując uwagę świata na tragiczną historię Afryki Południowej. Książka Patona to mądra, przejmująca opowieść o tym, jak przewrotne jest życie i jak wielka może być siła pojednania, to także książka o bezgranicznym cierpieniu i sztuce jego przeżywania. Powieść śledzi rozwój ludzkich emocji, a wiara Patona w godność ludzką, nawet w najgorszych okolicznościach – jest poruszająca i krzepiąca. „Płacz, ukochany kraju” pokazuje okrucieństwo apartheidu, ale, mimo smutnego portretu rozpaczy afrykańskiej, wciąż daje nadzieję na inną przyszłość. Sama powieść to płacz za Afrykę Południową.  Płacz za ludźmi, ich ziemią i niepewną nadzieją na wyzwolenie od przemocy, biedy i strachu.

Główny motyw/ Książka opowiada o podróży ojca z wiejskich południowych terenów do Johannesburga w poszukiwaniu syna. Czytelnik może jedynie głęboko współczuć głównemu bohaterowi, zuluskiemu pastorowi, Stephenowi Kumalo, podczas jego bolesnych odkryć, jakich dokonuje na miejscu. Kumalo kończy swe poszukiwania: odnajduje syna Absaloma, czekającego w celi więziennej na proces za morderstwo białego człowieka – człowieka, który – o ironio! – głęboko przejmował się uciskiem rdzennych mieszkańców Afryki Południowej i nawoływał do zmian. Spotkamy też innego ojca, ojca ofiary, którego własna podróż, by zrozumieć syna, prowadzi ku niezwykłemu splątaniu losów i żałoby pastora Kumalo.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) bo ziemia ta jest święta – jest taka sama, jaka wyszła z rąk Stwórcy. Mniej o nią staranie, strzeż jej, dbaj o nią, bo ona żywi ludzi, strzeże ich, dba o nich. Jeśli ją zniszczysz, zniszczysz człowieka”.

„(…) bo gdy się raz taką rzecz [list] otworzy, nie można już jej zamknąć”.

„Tak bardzo pragniemy takiego listu a gdy nadchodzi, boimy się go otworzyć”.

„Kto raz pojedzie do Johannesburga, już stamtąd nie wraca”.

„Pokorny człowiek sięgnął do kieszeni po świętą książkę [Biblię] i zaczął czytać. Tylko ten świat był pewny”.

„(…) to, czego Bóg nie zrobił dla Afryki Południowej, musi zrobić człowiek”.

„Nie możesz powstrzymać świata przed postępem”.

„Nie jest to tragedią, że coś się łamie. Tragedią jest, że się tego nie naprawia”.

„Jedna jest tylko rzecz, która posiada całkowitą władzę… To miłość. Bo kiedy człowiek kocha, nie dąży do władzy i dlatego właśnie ją ma”.

„Mam tylko jedną wielką obawę, że w chwili, gdy oni wejdą na drogę miłości, my zwrócimy się ku nienawiści…”.

„Nie tak ciężko być biednym, kiedy wszyscy są biedni”.

„Któż zna naprawdę tajemnicę ziemskiej pielgrzymki? Któż wie naprawdę, jak się to dzieje, że wśród nędzy tego świata można znaleźć ukojenie?”.

„Płacz ukochany kraju, bo to nie koniec jeszcze! Słońce rozjaśnia promieniami tę ziemię, tę piękną krainę, którą człowiek nie może się cieszyć. Ma bowiem w sercu tylko lęk…”.

„Są chwile, w których wydaje się, że Bóg odwrócił się od świata”.

„Płacz, ukochany kraju, płacz nad twymi nienarodzonymi jeszcze dziećmi, którym w dziedzictwie zostawisz swój lęk”.

„Na świecie nie ma nic, prócz lęku i bólu”.

„Któż wie, czym jest życie, skoro życie jest niezbędne?”.

„(…) mówienie prawdy jest ważniejsze niż zbijanie pieniędzy”.

„Dajcie mi chwile czasu, muszę iść w objęcia śmierci”.

„Są tacy, którzy tęsknią za męczeństwem; są tacy, którzy wiedzą, że więzienie przyniesie im sławę”.

„W najbardziej opuszczonej przestrzeni woda pluska o molo. W najciemniejszym, najcichszym lesie opadają liście. Pod lśniącą warstwą farby termity wyjadają drzewo. Nigdzie nie ma spokoju, chyba dla głupców”.

„Ja patrzę w serce, nie na ręce”.

„Gdybym mógł wrócić do Ndotsheni, nigdy bym już stamtąd nie wyjechał”.


2 lutego 1990r. kamery telewizji z całego świata skierowane były na Kapsztad. Tego dnia w parlamencie pojawić się miał urzędujący od kilku miesięcy prezydent Republiki Południowej Afryki Frederik Willem de Klerk, by wygłosić coroczne przemówienie głowy państwa. Opinia międzynarodowa spodziewała się uwolnienia więzionego od 27 lat Nelsona Mandeli. Rzeczywiście, zapowiedź jego wyjścia na wolność padła wówczas w przemówieniu de Klerka, choć stało się to na samym końcu. Wcześniej prezydent zrobił coś zupełnie niespodziewanego – ogłosił koniec apartheidu (z jęz. afrykanerskiego – osobno). „Historia narzuciła przywódcom naszego kraju ogromną odpowiedzialność odejścia od drogi konfliktu i konfrontacji, którą dotychczas kroczył. Tylko my, przywódcy naszych ludów, możemy tego dokonać” – apelował, nawołując do jedności i współpracy przedstawicieli wszystkich sił politycznych w kraju. Ulica wiwatowała, część białych parlamentarzystów płakała. Pokojowy charakter zmiany zapewnił sam Mandela, po wyjściu z więzienia wzywający do powszechnego wybaczenia. Jednak rozpad systemu był procesem długotrwałym, a zakończył się wygranymi przez partię Mandeli wyborami w 1994r. Niedługo potem on sam przejął od de Klerka prezydenturę.

Apartheid narodził się 41 lat wcześniej, jako system polityczny dający białej mniejszości – Burom, potomkom europejskich osadników z XVIw. – władzę nad czarną większością. W teorii oznaczał pełną izolację jednych od drugich. W praktyce – dyskryminację i niewolnicze wykorzystywanie. „Sytuację nierówności, podziałów i dominacji próbowali obwarować wszelkimi możliwymi ustawami. Tych ustaw było ponad 100. Określały one wszystko: kto gdzie może mieszkać, kto z kim może się spotykać, kto z kim się żenić, gdzie pracować i za jakie pieniądze, co wolno czytać, gdzie i którędy wolno chodzić. „Każdy krok był kontrolowany” – mówił w 1993r. Ryszard Kapuściński. Tylko biali mieli prawo głosu i zrzeszania się w związkach zawodowych. Czarnych wysiedlono do zamkniętych kolonii – pseudopaństw zwanych bantustanami, uprzednio pozbawiając ich obywatelstwa RPA. Z czasem okazało się, że wygodne życie białym są w stanie zapewnić jedynie czarni pracownicy. Aby mogli się bogacić, ktoś musiał harować w kopalniach i fabrykach, wydobywać surowce, uprawiać ziemię. Apartheid był regularnie potępiany przez większość państw świata, a jego długi żywot stał się dla organizacji międzynarodowych impulsem do wydawania licznych konwencji równościowych. W 1993 r. Mandela i de Klerk podzielili się Pokojową Nagrodą Nobla przyznaną za wspólne rozmontowanie systemu.

„Płacz ukochany kraju” Alana Patona – to książka, która wyrosła z życia. Jej problematyka została podjęta z miast, przedmieść i wsi tej pięknej ziemi, ziemi pełnej zakątków „wspaniałych ponad wszelką pieśń, jaką byś pragnął o nich wyśpiewać”. Lecz nie zamiłowanie do egzotyki wyznacza tematykę książce Patona. Ziemia ta jest ziemią cierpienia. Krajem tym zawsze rządził lęk. „Można czytać, tak jak ja czytałem będąc chłopcem, broszury o uroczej Afryce Południowej, kraju słońca i piękna, chronionym przed burzami, i można być dumnym z tego kraju i kochać go – a jednak nic o nim nie wiedzieć” – napisze Jarvid-junior, jedna z postaci, o której w tej książce jest mowa. Nie wiemy czy jest to osobiste wyznanie samego autora, czy tylko dokonane spostrzeżenia. Ale jedno wydaje się pewne. Alan Paton wszedł w głąb tego kraju, wsłuchiwał się w jego głos i poszukiwał jego prawdy tam, gdzie rzadko dociera biały człowiek, jeśli los nie wyznaczy mu miejsca na jednym „barłogu” z czarnym bratem. Autor był Południowo-Afrykańczykiem angielskiego pochodzenia. Książka „Płacz ukochany kraju” stanowiła jego debiut literacki. Paton był protestantem, a bohaterem jego powieści – protestancki pastor. Lecz tak naprawdę autor bardzo subtelnie, choć w krytyczny sposób odnosi się do wszystkich Kościołów chrześcijańskich na terenie Południowej Afryki, które wspierały apartheid. W swej powieści ukazał on sprawy, o które się na co dzień ocierał. Przetworzył je w oszczędny i prosty styl, wyróżniający się pełnią własnego uroku, ekonomią słowa. Książkę tę cechuje głęboko chrześcijańskie umiłowanie człowieka. Stephen Kumalo, główny bohater powieści, czarny pastor o gołębim sercu i duszy zranionej bólem – to człowiek, któremu życie nie pozwoliło zrozumieć, że czarni i biali prości ludzie tego kraju muszą sami otrząsnąć się z ucisku i poniżenia. Ale to także człowiek, który zawsze zachowywał głębokie i pogodne ukochanie braterstwa i gorącą, bujną miłość do Boga. Osobisty dramat wyrasta w tej książce z tragedii całego ludu Afryki Południowej i jest z nią najściślej związany.

Zuluski pastor Stephen Kumalo, związany był ze swoimi parafianami nie tylko więzami religijnymi, ale zwłaszcza wspólną dolą, jaka spoczywała ciężkim brzemieniem na mieszkańcach Południowej Afryki. Przysłowie afrykańskie mówi: „Mój dziadek zbudził się pewnego ranka w swoim własnym kraalu i zobaczył białego człowieka, który powiedział: ty mieszkasz na mojej farmie i musisz dla mnie pracować”. Ten stan rzeczy leży w genezy osobistej tragedii bohatera tej książki – pastora Stephena Kumali. „Wszystkie drogi prowadzą do Johannesburga. Czy jesteś biały, czy czarny, one cię wiodą do Johannesburga”. W Johannesburgu było złoto. Kopalnie wyrastały jedna po drugiej, gorączkowo. Kapitalistyczny przemysł rósł nerwowym zygzakiem fabryk i szybów. Ale wszystko to działo się nie dla tego kraju, lecz przeciw niemu. Jego lud żył w skrajnej nędzy, a 90 procent dywidend wędrowało za granicę. 

Pastor Stephen Kumalo z małej wioski Ndotsheni w prowincji KwaZulu Natal, wyrusza do Johannesburga, by odnaleźć swojego syna, Absaloma. Jak wielu młodych ludzi z prowincji, Absalom opuścił rodzinne strony w poszukiwaniu lepszego życia w wielkim mieście. Jednak słuch po nim zaginął. Młodsza siostra pastora, Gertrude, również przepadła tam bez śladu, a jego brat John został z kolei „ważnym człowiekiem" i robił karierę w biznesie. Pewnego dnia Kumalo otrzymuje list z Johannesburga, z którego dowiaduje się, że Gertrude jest ciężko chora. Postanawia, więc nie tylko odwiedzić siostrę, ale także odnaleźć syna i skłonić oboje do powrotu do domu. Paton wspaniale maluje obraz prowincji i miasta. Wioska pastora jest w stanie rozpadu - od dawna panuje susza powodująca nieurodzaj, młodzi nie widzą tam żadnych perspektyw. Johannesburg natomiast to niemalże jądro ciemności - z jednej strony ziemia obiecana, z drugiej miasto pokus, pełne agresji i kontrastów. Można zostać bogaczem w krótkim czasie lub wejść na drogę przestępczości, z której nie ma powrotu. Tak właśnie kończą Gertrude i Absalom: kobieta trudni się prostytucją i nielegalnym handlem alkoholem, a młody chłopak jest członkiem gangu włamującego się do domów zamożnych białych mieszkańców miasta. Podczas jednej z takich napaści Absalom zabija człowieka, który okazuje się być prominentnym białym działaczem ruchu liberalnego, i zostaje skazany na śmierć. Wkrótce wychodzi na jaw, że zamordowany był synem Jarvisa, właściciela ziemskiego i sąsiadem pastora Kumalo. W ten sposób losy obu mężczyzn splatają się na zawsze. Paton w ten sposób pokazuje relacje między białymi i czarnymi mieszkańcami kraju w czasach krystalizowania się systemu apartheidu. Jednak w tej opowieści główni bohaterowie odnajdują wspólną drogę. Wprawdzie Gertrude nie wraca z pastorem do rodzinnej miejscowości, ale jej córka oraz ciężarna żona Absaloma stają się członkami rodziny pastora, który wraz z żoną przygarnia je i próbuje odbudować swoje i ich życie. Jarvis z kolei nie żywi nienawiści do Kumalo. Po tragicznej śmierci syna odnajduje jego zapiski i poznaje go na nowo, jako liberała wierzącego w równość ludzi niezależnie od koloru skóry. Młody Jarvis uważał także, że winę za wysoką przestępczość wśród czarnej społeczności ponoszą biali mieszkańcy, których rasistowska postawa zmusza Afrykanów do szukania bardziej radykalnych metod wymierzania sprawiedliwości. Jego ojciec postanowił wcielić w życie ideały syna i z pomocą pastora odbudować podupadającą wioskę.

Alan Paton nazywa w swojej książce Afrykę Południową krajem, w którym panuje lęk niewoli i niewola lęku. Lęk niewoli – odnosi się do położenia ludu afrykańskiego i nielicznego białego człowieka. Niewola lęku jest zaś udziałem białej rasy panującej. Tkwi w tym określeniu cała diagnoza moralna kolonialno-kapitalistycznego systemu. Zło czynione drugiemu człowiekowi nie przechodzi bezkarnie. System oparty na wyzysku nie tylko krzywdzi wyzyskiwanych, lecz upadla wyzyskujących. Pewien uczciwy człowiek, chrześcijanin, zapytał innego chrześcijanina, rasistę, dostojnika rządowego: „Pan chciałby pójść do nieba? Nieprawdaż? Ale czy pan zdaje sobie sprawę, że tam będzie pan razem z czarnymi?”. Lęk niewoli- Paton pokaże nam go na kartach książki wszędzie. W sądzie, który z majestatem prawa feruje wyroki państwa odpowiedzialnego za nędzę i przestępstwa, i w życiu Shanty Town – w ciągu jednej nocy powstałej dzielnicy bezdomnych pariasów Johannesburga. Znajdziemy ten lęk w oczach szesnastoletniej dziewczyny, która miała już trzech „mężów”, i rozpoznamy go nawet w głosie wspaniałego mówcy, czarnego działacza robotniczego, brata pastora Johna Kumali, który ze strachu nigdy nie przekroczy dopuszczalnej granicy. Był skorumpowanym politykiem, przedstawicielem czarnych wyborców Johannesburga. Do tego stopnia był w „rękach” władz, że nie miał problemu zdradzić swojego bratanka Absaloma, który wspólnie z jego synem napadli na dom Arthura Jarvisa. Przy pomocy rządzących (w zamian miał być im bardziej przychylny) wynajął nieuczciwego prawnika, który przyczynił się do zwolnienia jego syna Matthew z więzienia, nie zwracając uwagi na to, że Absalom zostanie skazany za zabójstwo na karę śmierci.  System ten miał bowiem jeszcze jeden sposób ochrony przed zbyt wielkim uświadomieniem wyzyskiwanych. Stanowiła go policja, strach i pokusa zdrady. Znajdziemy wszędzie ten lęk niewoli. Tubylcy to nie tylko ludzie, którzy często nie mają dachu nad głową i którym nieraz brak chleba. To również ludzie, którzy nie mieli perspektyw życia godnego człowieka, dostępu do edukacji. „Wierz mi, że lęk ogarnął kraj. Bo co może człowiek poradzić, jeżeli tak wielu rządzi się bezprawiem? Kogo cieszyć może piękno kraju, kogo cieszyć może siedemdziesiąty rok własnego życia i promienie słoneczne, rozjaśniające ziemię, jeśli w sercu panuje lęk? Kto może przechadzać się spokojnie w cieniu drzew, jeśli w ich pięknie czai się niebezpieczeństwo? Kto może leżeć wygodnie w swoim łóżku, jeśli ciemność nocy kryje w sobie tajemnicę? I jacy kochankowie mogą spoczywać słodko pod gwieździstym niebem, jeśli wokół nich wzrasta groza – tym wyżej, im staranniej się oni kryją?” – tak oto podsumował Alan Paton lęk panujący w Afryce Południowej w dziele „Płacz ukochany kraju”.

Z książki można wywnioskować (wprost tego autor nie napisał), że i pastor Stephen Kumalo i bogaty ziemianin James Jarvis poznali emocje swoich synów dopiero z ich zapisków: jeden z listów z więzienia, a drugi z notatek z dziennika. Możemy też domyślać się, że obaj młodzi mężczyźni nie są tylko ofiarami polityki apartheidu, ale ofiarami braku zainteresowania ze strony swoich ojców. Pastor Stephen Kumalo poświęcił całe swoje życie posłudze duszpasterskiej, wychowaniu dzieci w swojej parafii, a także pomocy humanitarnej. Ziemianin James Jarvis skupiał się tylko na gromadzeniu majątku. Przykład takiego postępowania możemy znaleźć w historii rodziny Mahatma Gandhiego. Jest to historia powszechnie znana w Indiach, choć wstydliwie skrywana, jako jedno z najboleśniejszych narodowych tabu. Harilal, syn Gandhiego tak w jednym zdaniu podsumował swój konflikt z rodzicem: „Gandhi jest największym ojcem, jakiego każdy z nas mógłby mieć, i jedynym, którego ja nigdy bym nie wybrał". Całą historię zawrzeć można w dwóch obrazach: ojca głoszącego światu zasady moralne, wzywającego do całkowitego bojkotu angielskich towarów i ubranego w wytartą, oberwaną tunikę, oraz syna zadającego się z najpodlejszymi warstwami społecznymi Kalkuty, pijanego i odzianego w subtelne stroje od najdroższych londyńskich projektantów. Zmarł, jako żebrak zaledwie kilka miesięcy przed śmiercią sławnego ojca.

Książka została opublikowana w 1948 roku i co ciekawe padają w niej prorocze słowa: „Mam tylko jedną wielką obawę, że w chwili, gdy oni wejdą na drogę miłości, my zwrócimy się ku nienawiści…”. Od upadku apartheidu w 1994 roku biali uciekają z RPA nie tylko z powodu braku pracy, ale również, dlatego, że obawiają się o życie swoje i swoich bliskich. I nie są to niestety obawy bezpodstawne. Od 1994 roku podczas tysięcy napadów na farmy zostało zamordowanych przez czarnych współobywateli ponad 1500 białych farmerów. Z kolei żony wielu rolników zostały brutalnie zgwałcone, często przez Czarnych chorych na AIDS. Na dodatek trwa powolny proces wywłaszczania w obliczu prawa białych farmerów na rzecz czarnej większości. Oficjalnie – w celu zlikwidowania nierówności ery apartheidu. W ramach odszkodowania rolnicy nie otrzymują więcej niż połowy rynkowej wartości gospodarstwa rolnego. Skutek jest podobny jak w Zimbabwe – ziemia nie jest uprawiana, farmy pustoszeją i niszczeją. Z 57 tys. istniejących w 1992 roku prywatnych farm pozostało mniej niż 40 tys. Do tego Afrykański Kongres Narodowy planuje wywłaszczyć jeszcze około 20 tys. dużych, wysoko produktywnych farm posiadanych przez białych, aby na tej ziemi stworzyć małe, nieefektywne gospodarstwa dla czarnych, którzy nie mają nawet doświadczenia w pracy na polu. Sektor rolny w RPA stoi na skraju głębokiego kryzysu.

Osoby prowadzące farmy kładąc się spać często nie wiedzą czy się obudzą. Śpią zabarykadowani na pierwszym piętrze swojego domu, często celowo pozostawiając część kosztowności na parterze. Co roku mordowanych jest, nieraz w sposób okrutny kilkuset farmerów. Przed zastrzeleniem są wiązani, przypalani papierosami lub żelazkiem. Można uznać to za zemstę albo zwykły lincz. Z roku na rok zmniejsza się populacja białych w Republice Południowej Afryki. W ciągu ostatnich 10 lat wyjechało ich około miliona. W ubiegłym roku decyzję o emigracji podjęło ponad 20 tysięcy przeważnie młodych osób. To oznacza, że białych jest mniej niż 4,5 miliona z 56,5 milionowej ludności, która szybko rośnie. Potomkowie białych - holenderskich, francuskich, brytyjskich i niemieckich osadników żyją w stanie zagrożenia.

„Płacz ukochany kraju" często uznaje się za najważniejszą powieść południowoafrykańską XX wieku. Ta niewielka książka nie straciła na aktualności, bo kwestie rasowe są nadal bardzo żywe na całym świecie. Polecam każdemu, kto chciałby zgłębić wiedzę na temat społeczeństwa RPA, trudnych warunków współżycia między obywatelami oraz poznania mechanizmów drugiego pokolenia dotkniętego traumą po apartheidzie. Jedna z najbardziej przejmujących scen w książce opisana jest na końcowych kartach powieści, kiedy pastor Stephen Kumalo wyczekuje całą noc na egzekucję swojego syna Absaloma, która miała się odbyć w więzieniu w Pretorii o godzinie piątej nad ranem. Pastor patrzy w niebo i powolnie dostrzega wschodzące słońce. Wie, że czas egzekucji się zbliża. Książka została sfilmowana dwa razy: w 1951 i 1995 r., zaadaptowano ją też na scenę teatralną oraz na musical (wystawiany w latach 1949-1950 na Broadwayu pod tytułem „Lost in the Stars").