28 września 2017

Smuga cienia



„Smuga cienia”

Joseph Conrad


Autor/ właściwie Józef Teodor Konrad Korzeniowski herbu Nałęcz (ur. 3 grudnia 1857 w Berdyczowie, zm. 3 sierpnia 1924 w Bishopsbourne) – pisarz i publicysta angielski pochodzenia polskiego.

Tłumaczenie/ Jan Józef Szczepański

Tematyka/ Powieść Conrada przedstawia problem konfrontacji jednostki ze wspólnotą. Pokazuje bolesny proces przechodzenia od młodości ku dojrzałości, przekraczania symbolicznej „smugi cienia”, poza którą nic nie jest już tak oczywiste i pewne.

Główny motyw/ Akcja powieści, jak większości utworów Conrada, rozgrywa się na Oceanie Indyjskim i jest inspirowana osobistymi doświadczeniami autora. Po śmierci kapitana dowodzenie nad statkiem obejmuje młody oficer brytyjskiej marynarki handlowej. Epidemia febry, która wybucha na pokładzie, zmusza bohatera do przekroczenia symbolicznej smugi cienia, poza którą nie ma łatwych odpowiedzi i oczywistych decyzji. Musi zadać sobie pytania o odpowiedzialność człowieka w obliczu zagrożenia, o granicę pomiędzy dobrem a złem, o cenę honoru i znaczenie ludzkiej solidarności.

 Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

 „Czasami ciekawość bywa uczuciem bardzo gwałtownym”.

„Atmosfera urzędowości zdolna jest zdusić każdy powiew zapału, przygnieść papierem i zalać atramentem zarówno nadzieję, jak lęk”.

„[…] nie ma na świecie człowieka, który nie byłby trochę zwariowany”.

„Ludzie cenią sobie ogromnie pożytki doświadczenia. Ale w praktyce doświadczenie oznacza zawsze coś przykrego- przeciwieństwo uroku i niewinności złudzeń”.

„Nigdy nie należy niczego uważać za rzecz pewną”.

„Chodzi o to, że w niczym w życiu nie należy przesadzać. Ani z dobrym, ani ze złym”.

„Człowiek powinien umieć sprostać złemu losowi i własnym błędom, swojemu sumieniu i w ogóle tego rodzaju rzeczom”.

   
             
                   W roku 1895, mając 37 lat, Joseph Conrad wydał swoją pierwszą książkę. Można powiedzieć, że pojawił się w literaturze angielskiej jak „meteor”. Nie miał wcześniejszych publikacji ani młodzieżowej twórczości. Od razu został uznany za wybitnego pisarza przez takich ludzi jak Wells, Henry James, Galsworthy i Edward Garnett, którzy rozpoznali w nim mistrza. W swojej twórczości poruszał nowe wątki tematyczne, inne niż poruszali ówcześni pisarze. W przeciwieństwie do takich pisarzy, jak Proust, który analizował i mógł wyjaśnić źródła swojej twórczości, Conrad pozostawał nieświadomy sił, które uczyniły go pisarzem.
                Czy psychoanalityczne rozumowanie może rzucić jakieś światło na tę dziwną transformację zawodowego marynarza w wybitnego pisarza? Dwa lata poprzedzające początek jego pisarstwa było naznaczone niepokojem i depresją. Wtedy Conrad zdobył uprawnienia kapitana, ale nie mógł znaleźć posady. Spędził miesiące w Amsterdamie, czekając na angaż. Conrad chorował i z tego powodu wielokrotnie był zmuszony rezygnować z zatrudnienia na dobrych statkach. Innym razem, jak pisze w jednym z listów, stracił dobrą posadę pierwszego oficera przez zwyczajne znużenie. Ostatecznie w roku 1889 w Bangkoku pierwszy raz objął dowództwo na statku o nazwie „Otago”. Na tym statku, po raz pierwszy pełniąc funkcję kapitana, zaczął pisać. Ogarnęła go wtedy obsesja wyjazdu do Afryki. Dla Josepha Conrada „doświadczenie” Afryki było dewastujące. Brutalność, jawny wyzysk, okropności wstrząsnęły nim do głębi. Ponadto trawiła go depresja i niezdiagnozowana choroba. Co do niego niepodobne powrócił do Europy, chory i „rozbity”. Był przygnębiony i pełen obrzydzenia do siebie i swojego ciała. W roku 1894 zmarł wuj pisarza Tadeusz Bobrowski, który przez wiele lat był jego opiekunem.
                    Dlatego przywołałem kilka szczegółów z życia Conrada, gdyż myślę w ślad za wieloma psychoanalitykami, że przeżycia, na których oparte są jego trzy opowiadania, rzucają światło na psychiczną strukturę będącą źródłem jego twórczości. „Tajemny wspólnik” i „Smuga cienia” opowiadają historię młodych ludzi obejmujących po raz pierwszy dowództwo- to okres życia, gdy Conrad rozpoczął także pisanie. Trzecia powieść „Jądro ciemności”, odzwierciedla jego doświadczenia z Konga. W tych utworach, szczególnie w napisanym, jako ostatni i najbardziej dojrzałym w „Smudze cienia”, autor opisuje swój kryzys wieku średniego oraz sytuację emocjonalną, która pobudziła go do tworzenia. Elliot Jaques kanadyjski psycholog daje żywy opis przejścia z wczesnej młodości, do późnej młodości i dojrzałości: „ W wieku około 37 lat osiągamy środek życia, połowę jego przeciętnego trwania (70 lat). To jest jak dotarcie na wierzchołek wzgórza. Do tego czasu człowiek się wspina. I nieoczekiwanie, na stoku, zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy już poza szczytem i rozpoczęliśmy zstępowanie ku śmierci”.


   
            W połowie życia musimy wejść na szczyt. W tym czasie jesteśmy zwykle zmuszeni stawić czoła śmierci naszych rodziców (Conradowi zmarł wuj opiekun) i osobiście wziąć na siebie wszystkie rodzicielskie obowiązki (w przypadku Conrada-pierwsze dowództwo, objęcie funkcji kapitana statku). Musimy także stawić czoła perspektywie własnej śmierci. Jest paradoksem, że ledwie się znajdziemy w kwiecie wieku, wkroczymy w okres spełnienia, a już rozkwit i spełnienie są poza nami. Śmierć pojawia się na horyzoncie. Jak poradzić sobie z tym paradoksem, zależy od stanu naszego świata wewnętrznego i zakresu, w jakim udało nam się „przepracować lęki” prześladowcze i depresyjne. Jeśli nie zostały one dostatecznie przepracowane, pojęcie śmierci nasyca się paranoidalno-schizoidalnym lękiem przed fragmentacją i prześladowaniem, a wtedy nie można stawić czoła perspektywie śmierci. Wiek średni uaktywnia ponownie te problemy, które kiedyś nie zostały wystarczająco rozwiązane. Kryzys wieku średniego oznacza pożegnanie z dzieciństwem i młodością, trzeba ponownie przepracować lęki depresyjne i stanąć realistycznie wobec perspektywy własnej śmierci.



                  „Smuga cienia” Josepha Conrada jest – według psychoanalityków- najbardziej zadziwiającym opisem kryzysu wieku średniego. Powstała w 1916 roku, kiedy syn Conrada był we Flandrii, i jest zadedykowana: „Borysowi i wszystkim, którzy jak on przekroczyli we wczesnej młodości granicę cienia swej generacji”. Opowiadanie to opiera się jednak na doświadczeniach Conrada z czasu, kiedy on sam przekroczył smugę cienia, obejmując w Bangkoku w wieku 32 lat po raz pierwszy dowództwo statku. Zdania otwierające tę opowieść brzmią: „Tylko młodzi przeżywają takie chwile. Nie mówię o bardzo młodych. Nie. Bardzo młodzi właściwie nie przeżywają żadnych chwil. Przywilejem wczesnej młodości jest wyprzedzanie własnych dni w całej pięknej ciągłości nadziei, która nie zna ani przerw, ani samowiedzy”. Narrator, jak sam Conrad, rzuca posadę bez istotnej przyczyny, z powodu zwykłej zawiści. Ale to zniechęcenie nie jest prawdziwą depresją. Typowe dla niego jest złudzenie, poczucie jałowości, drażliwość. Młody człowiek nie zdaje sobie jeszcze sprawy z tego, jak głęboka jest jego depresja. Stan jego ducha przypomina obraz marynistyczny, na którym morze jest płaską, szarawą ciszą, i nic nie zapowiada tkwiących głębiej niebezpieczeństw i grozy. Poczucie bezsensu i daremności łączy się z pogardą wobec innych. Wszyscy bohaterowie opowieści są ukazani z niechęcią i lekceważeniem. Osoby przychylne, jak kapitan Giles, który chce pomóc narratorowi w objęciu dowództwa statku, są opisane z pełnym zakłopotania brakiem zrozumienia. W tym stanie zawieszony młody człowiek rozważa porzucenie pracy marynarza i powrót do domu. Wówczas z pomocą kapitana Gilesa dostaje posadę kapitana statku w Bangkoku. Uniesienie zajmuje miejsce depresji. Lecz bohater wcale nie jest bliższy rozumienia siebie ani innych. Bierze odwet na Ochmistrzu, który poprzez kradzież listu usiłował odebrać mu szansę na tę posadę, pozwalając mu wierzyć, że złożył na niego skargę, choć w rzeczywistości tego nie zrobił. Gdy kapitan Giles usiłuje bronić Ochmistrza, młody człowiek mówi ze wzgardą: „Nie umarłby ze strachu”. A kiedy kapitan Giles oświadcza, że można umrzeć z przedawkowania, młody człowiek tego nie rozumie. Samobójstwo i rozpacz są poza zakresem jego pojmowania.
                  Początkowo obejmuje dowództwo uskrzydlony młodzieńczym entuzjazmem i idealizacją. Zakochuje się w swoim statku od pierwszego wejrzenia. Siedząc w salonie, myśli o dziedzictwie kapitanów, którzy siadywali w tym samym fotelu. Jednak powoli przychodzi rozczarowanie. Kapitan spotyka pierwszego oficera, Burnsa, który opowiada mu okropności o zmarłym poprzedniku- ostatnim kapitanie, który jego zdaniem uległ bezgranicznej rozpaczy i zmarł obłąkany, przeklinając statek. Burns jest przekonany, że zły duch zmarłego chce zniszczyć statek i jego załogę. Natomiast młody kapitan uświadamia sobie, że Burns sam chciał objąć dowództwo statku. Podczas długiego oczekiwania, gdy trwa załadunek w dusznym porcie w Bangkoku, ludzie stopniowo zapadają na malarię, Burns także. Dowództwo zaczyna ciążyć młodemu kapitanowi, ale jeszcze wierzy, że skoro ruszą w drogę, świeży morski wiatr zmiecie zarazę. Jednak to też jest złudzenie. Kiedy statek wypływa w morze, „zabiera chorobę ze sobą”, a morze zamiera na 18 dni. Gorączka powala ludzi jednego po drugim, część z nich umiera. Burns uważa, że skoro ciało poprzedniego kapitana pochowano w morzu na szerokości 80 20’, to oni muszą stoczyć walkę z jego złym duchem na tej właśnie szerokości.
                  
                      Młody kapitan traci wszelką nadzieję, gdy odkrywa, że fiolki z rzekomą chininą zawierają jedynie piasek. Poprzedni kapitan musiał je sprzedać. Przeżywa rozpacz i poczucie winy. Powinien był sprawdzić lek przed rozpoczęciem rejsu. Mężnie staje wobec swojej załogi, biorąc na siebie odpowiedzialność. Ku swojemu zdumieniu nie spotyka się z gniewem, lecz ze zrozumieniem i pomocą. Chorzy i umierający ludzie robią wszystko, co w ich mocy, by nadal pracować. Ale w końcu zostaje tylko dwóch niedotkniętych malarią- kapitan i jego niezwykły sobowtór, steward Ransome. Ransome jest zawsze na miejscu, zawsze pomocny. Lecz ma chore serce. Jest przedstawiony, jako idealna postać, ale jest w nim także coś niesamowitego. Świadomość, że nosi w sobie śmierć, wytwarza wokół niego aurę tajemniczego niepokoju. Będąc w otchłani rozpaczy, kapitan zaczyna pisać pamiętnik. Po 18 dniach mijają w sztormie fatalną szerokość 80 20’, wtedy przychodzi wiatr i w końcu statek może płynąć do Singapuru. Rytuał przejścia został dokonany. W Singapurze kapitan wraca do punktu rozpoczęcia wyprawy, ale jest już innym człowiekiem. Czuje się stary. Przekroczył linię cienia.
             
                       W książce „Smuga cienia” bohater staje wobec grozy, destrukcji, swych upiorów, swojej winy i wobec rozpaczy. Ociera się także o szaleństwo i śmierć. Ale podtrzymywany wzajemnym zaufaniem między nim a załogą oraz wziąwszy na siebie osobistą odpowiedzialność, zaczyna przeżywać świat jak dojrzały człowiek, a nie młodzieniec. W apogeum swojej rozpaczy kapitan zaczyna pisać pamiętnik. Nie ulega grozie. Według słynnej psychoanalityk Hanny Segal Joseph Conrad, który miał traumatyczne dzieciństwo i dźwigał w sercu ciężką depresję, stanął na rozdrożu w swoim kryzysie wieku średniego. Aż do początków trzydziestki mógł, mimo poważnej próby samobójczej we wczesnej młodości, dawać sobie radę z depresją dzięki młodzieńczemu romantyzmowi, niebezpiecznym przygodom, działaniu oraz idealizacji statków, morza oraz, co ciekawe brytyjskiej marynarki handlowej. Gdy osiągnął kryzys wieku średniego, te obrony zaczęły zawodzić i owładnęło nim „zniechęcenie późnej młodości”. Aktywność zewnętrzna nie mogła już wystarczyć. Musiał zajrzeć w głąb siebie, dojść do porozumienia ze swoim światem wewnętrznym i podjąć próbę jego rekonstrukcji. Musiał stanąć wobec jądra ciemności, swoich destrukcyjnych, morderczych i samobójczych impulsów, wobec destrukcji swego wewnętrznego świata. Miłość dawana i przyjmowana, odwaga i poczucie odpowiedzialności dały mu nieco nadziei na wyjście z cienia.
                   
                 Stanąwszy wobec kryzysu wieku średniego, Conrad musiał albo ulec szaleństwu lub śmierci, albo podjąć- w procesie pisania- heroiczną próbę rekonstrukcji swojego świata wewnętrznego. Nie każdy zauważa moment przekroczenia swojej „smugi cienia” owej granicy. Dla jednego jest to matura lub jakiś inny egzamin, dla innego podjęcie pracy zawodowej, małżeństwo, opuszczenie rodzinnego domu. W każdym wypadku przejście przez „smugę cienia” oznacza podjęcie odpowiedzialności.

25 września 2017

Sztuka Słyszenia Bicia Serca

„Sztuka Słyszenia Bicia Serca”

Jan-Philipp Sendker



Autor/ (ur. 1960, Hamburg, Niemcy). Dziennikarz „Sterna”, wieloletni korespondent w USA i w Azji.

 Tłumaczenie/ Irena Kołodziej

Tematyka/ To jedna z najpiękniejszych opowieści o miłości, jakie kiedykolwiek czytałam (czytałem) … - to zdanie powtarzają wszyscy: księgarze, czytelnicy, krytycy w Europie, w obu Amerykach i na Dalekim Wschodzie. Czy można kochać bezwarunkowo? Czy można być bezgranicznie szczęśliwym dzięki miłości, choć jest się ciężko doświadczonym przez los? To zdarza się tylko w marzeniach i w baśniach. A jednak… Czytając książkę „Sztuka Słyszenia Bicia Serca”, wierzy się głęboko, że taka miłość wydarzyła się naprawdę. Opowieść prowadzi nas przez siedem dziesięcioleci - od lat 20. do 90. XX wieku, przez dwa kontynenty, dwie kultury, dwie filozofie życia, dwa systemy wartości.

Główny motyw/ Sławny nowojorski prawnik znika bez śladu w dzień po obronie dyplomu córki. Ani Julia ani jej matka nie rozumieją tajemniczego zaginięcia. Wszelkie próby poszukiwania prowadzą w ślepą uliczkę. Aż pewnego dnia po czterech latach Julia znajduje niewysłany list miłosny, jaki ojciec napisał przed czterdziestu laty do kobiety, o której nigdy nie słyszały. Pragnąc rozwiązać zagadkę przeszłości ojca, Julia wyrusza do birmańskiej wioski, gdzie mieszkała adresatka listu. Tam usłyszy niewiarygodną opowieść o bezgranicznym zaufaniu i bezmiernym uczuciu – uczuciu bezwarunkowym.

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„[…] od lat uczę się godzić z tym, czego zmienić nie mogę”.

„[…] pragniemy posiąść to, czego posiąść się nie da, uchwycić się tego, czego uchwycić się nie sposób”.

„Życie jest krótkie-za krótkie, by je trwonić na daremne nadzieje. Lepiej cieszyć się życiem, jakie jest, niż się łudzić”.

„[…] nie wierzę w żadną siłę potężniejszą niż strach”.

„Jak można szczerze przysięgać komuś miłość, jeśli nie jest się gotowym do dzielenia się z tą osobą wszystkim, włącznie z przeszłością”.

„Czy to możliwe, że można podkręcić ciszę, tak jak podkręca się dźwięk?”.

„[…] los jest kapryśny, co trzeba zaakceptować, jeśli chcemy kochać życie”.

„[…] są rany, których czas nie uleczy, ale może je zmniejszyć do tego stopnia, że życie znowu staje się możliwe”.

„[…] prawdę należy przykroić do granic własnej wyobraźni”.

„Co wiemy o naszych rodzicach i co oni wiedzą o nas? A skoro nie znamy nawet ludzi, którzy towarzyszą nam od urodzenia- my ich, a oni nas- co w takim razie wiemy o kimkolwiek? Czy z tej perspektywy nie powinnam przyjąć, że każdy z nas jest zdolny do wszystkiego […]”.

„Nie istnieje moc, która mogłaby zwolnić człowieka od bólu i smutku […]”.

„[…] życie to dar, którym nie wolno nam wzgardzić. Dar pełen zagadek, gdzie cierpienie nierozerwalnie splata się ze szczęściem, i wszelkie usiłowania, aby mieć jedno bez drugiego, są skazane na niepowodzenie”.

„ […] największym skarbem człowieka są myśli jego serca”.

„Istota rzeczy jest niewidoczna dla oczu”.

„Nasze organy zmysłów bardzo lubią nas zwodzić, a oczy są najbardziej zwodnicze ze wszystkich”.

„Ambicja i strach mają ze sobą coś wspólnego: ani jedno, ani drugie nie zna granic”.

„[…] nie ma takiej rzeczy, do której człowiek nie byłby zdolny, ani dobrej, ani złej”.

„Znacznie gorzej byłoby oczekiwać dobra od ludzi, by następnie się rozczarować, gdy nie dorastają do naszych wyśrubowanych standardów. Prowadziłoby to do rozgoryczenia i pogardy dla ludzkości”.

„Są rzeczy, których ludzie chodzący po świecie na dwu zdrowych stopach po prostu nie rozumieją. Sądzą, że patrzy się oczami. Sądzą, że dystans pokonuje się za pomocą kroków”.

„Żadne życie nie powinno kończyć się pytaniem. Po co?”.

„[…] sny i wyobrażenia bywają bardziej przykre i groźne niż rzeczywistość […]”.

„Miłość ma tyle różnych postaci […] tyle rozmaitych twarzy, że nie jesteśmy w stanie ogarnąć ich wyobraźnią. Najważniejsze, aby ją rozpoznać, kiedy mamy ją przed oczyma”.

„Bo widzimy tylko to, co już znamy. Nasze doświadczenia projektujemy na innych, zarówno te dobre, jak i złe. Dlatego uznajemy za miłość przede wszystkim to, co odpowiada naszej wizji miłości. Chcemy, by nas kochano tak, jak sami kochamy”.

„Jak to dobrze, że miłość nie jest chorobą zakaźną”.

„To miłość sprawia, że jesteśmy piękni”.

„Czy koniecznie trzeba oglądać świat? Tu, w tej wiosce, w każdym domu, w każdej chacie znajdzie pani wszystkie uczucia, do których zdolny jest człowiek: miłość i nienawiść, zazdrość i strach, radość i smutek. Nie musi ich pani szukać. Trzeba je tylko dostrzec”.

„Nie wszystko, co prawdziwe, da się wyjaśnić […]. I nie wszystko, co da się wyjaśnić, jest prawdą”.


       
                    Czy jest w życiu coś takiego jak katastroficzny punkt zwrotny? Kiedy świat, jaki znaliśmy, przestaje istnieć? Kiedy z jednego uderzenia serca na drugie stajemy się inną osobą? Chwila, gdy kochanek wyznaje, że ma kogoś innego i odchodzi? Dzień, w którym pochowaliśmy matkę, ojca, najlepszego przyjaciela czy przyjaciółkę? Sekunda, w której lekarz informuje nas, że ciężko zachorowaliśmy?
                  A może takie chwile to tylko dramatyczne finały bardziej długotrwałych procesów, finały, które moglibyśmy przewidzieć, jeśli zamiast ignorować znaki, umielibyśmy je odczytać? Czy naprawdę zmieniają one fundamentalnie nasze życie, czy też są jedynie fazą smutku czy wstrząsu, po czym wracamy do naszych starych nawyków, starych upodobań i antypatii, starych lęków i kompulsji, przebranych być może w inny strój?
                   A jeśli te punkty zwrotne istnieją naprawdę, czy jesteśmy ich świadomi, kiedy się przydarzają, czy też rozpoznajemy brak ciągłości dopiero później, w retrospekcji?
                 
                    Pierwszy sygnał, że coś jest nie tak w domu, nadszedł tuż po dziesiątej rano, kiedy Julia i jej matka jadły śniadanie. Rodzina poprzedniego wieczoru świętowała obronę dyplomu Julii. Wtem zadzwonił telefon. Dzwoniła Susan, sekretarka ojca. Pytała, czy nie jest chory. Umówiona osoba, czeka na niego i się niecierpliwi. Żadna z kobiet nie powiedziała nic na temat zawalonego spotkania. Matka ani razu nie zadzwoniła do biura, żeby sprawdzić, czy nie było od ojca wiadomości. Musiało zajść coś nieprzewidzianego, zgodziły się obie. Pewnie nie miał możliwości, aby zadzwonić, utknął na jakimś spotkaniu i za jakiś czas na pewno się pojawi, co to tego nie ma wątpliwości.
                    W parę tygodni później siedział w domu u kobiet przy kuchennym stole Francesco Lauria, kierownik specjalnej jednostki, której przydzielono sprawę zaginięcia ojca Julii. Szef nowojorskiej policji przedstawił go, jako jednego z najlepszych śledczych. Lauria był inteligentny, elokwentny, dobierał słowa starannie niczym pierwszorzędny adwokat. Przypadek znikniecie ojca Julii stanowił dla Laurii drogę awansu, i był zdecydowany wyciągnąć z tej sprawy najwięcej, jak się da. „Wpływowy prawnik Wall Street zniknął bez śladu” – głosił nagłówek „Timesa”. Przez parę kolejnych dni gazety były pełne spekulacji. Czy to morderstwo, dokonane z zemsty przez klienta? Dramatyczne porwanie? Czy są jakieś powiązania z Hollywood?
                
                        Wszystko, co ustaliła policja podczas pierwszych dwóch tygodni, sprawiło jedynie, że sprawa stała się jeszcze bardziej tajemnicza. Śledztwo z czasem odsłoniło kulisy tajemniczego zniknięcia. Ojciec Julii pojechał na lotnisko JFK, poleciał do Los Angeles. Z Los Angeles udał się pierwszą klasą do Hongkongu. W Hongkongu spędził noc w hotelu, zjadł posiłek. Nazajutrz udał się do Bangkoku. Wiele okoliczności wskazywało na to, że „zaginiony” nie zaginął, lecz udał się w dalszą podróż do Birmy.
                   Zgodnie z danymi urzędu imigracyjnego, ojciec Julii przyjechał z Birmy do USA w roku 1942 na podstawie wizy studenckiej. Studiował prawo w Nowym Jorku i w roku 1959 został obywatelem Stanów Zjednoczonych. Jako miejsce swojego urodzenia wymienił Rangun, stolicę dawnej kolonii brytyjskiej. Dochodzenie FBI i Ambasady Amerykańskiej w Rangunie do niczego nie doprowadziło. Win to w Birmie pospolite nazwisko i wyglądało na to, że nikt nic nie wie o jego rodzinie.
                   
                         W miarę trwania śledztwa okazało się, że pan Win sam opuścił Stany Zjednoczone bez przymusu kogokolwiek. Julia zaczęła zastanawiać się, kim był mężczyzna, który ją wychował? Z kim żyła pod jednym dachem przez ponad dwadzieścia lat swego życia? Kim tak naprawdę był jej ojciec? Jak jej matka mogła wyjść za człowieka, o którym nic nie wiedziała? Okazuje się, że mąż tak naprawdę zostawił ją długo przedtem, zanim zginął. I tak żyli w równoległych, nieprzystających światach, aż do dnia, kiedy zniknął. Policjant Lauria doszedł do przypuszczenia, że przyczyn tajemniczego zniknięcia należy szukać w okresie dwudziestu lat jego życia. Okazuje się, że birmańskie baśnie, które uwielbiała, kiedy opowiadał jej ojciec stanowiły jedyny wgląd w przeszłość ojca.
                  
                      Pewnego dnia Julia otrzymała od matki przesyłkę z drobnymi osobistymi rzeczami ojca. Na samym wierzchu były zdjęcia i stare dokumenty ojca. Pomiędzy zdjęciami, starymi paszportami i dokumentami leżały niewysłane listy zaadresowane do Mi Mi, która mieszkała w Birmie. Po przeczytaniu owych listów łzy ciekły strumieniami po policzkach Julii. Po czterech latach od zaginięcia ojca Julia postanowiła pojechać do Birmy i odszukać nieznajomą z listów i może także samego ojca.
               
                       Niespełna kilka godzin po przybyciu do Rangunu, do Julii siedzącej w kawiarni podszedł starszy mężczyzna przedstawił się, jako U Ba i powiedział: „Proszę mnie źle nie zrozumieć. Jestem jednak starym człowiekiem i nie mam pojęcia, ile lat mi zostało. Ludzie w naszym kraju szybko się starzeją i wcześniej. Kres mego życia jest coraz bliższy, a mam jeszcze do przekazania pewną historię. Historię przeznaczoną dla pani”. Co ciekawe ów mężczyzna znał jej imię i nazwisko, datę urodzenia i pochodzenie, znał także jej ojca. U Ba znał tyle szczegółów z jej życia, że nie dało się go posądzić o kłamstwo lub szaleństwo. U Ba zaproponował jej, że opowie historię życia jej ojca a także zaprowadzi ją do miejsc jego dzieciństwa.
                      
                 Jej ojciec przyszedł na świat w biednej bengalskiej wiosce, w rodzinie, która wierzyła w przepowiednie astrologa bardziej niż w miłość i własną intuicję. Na swoje nieszczęście Tin Win przyszedł na świat w sobotę w porze jesiennych monsunów, co nie wróżyło dla niego dobrego życia. Lokalny astrolog przepowiedział, że chłopiec może sprowadzić na siebie, rodzinę i wioskę nieszczęście. Astrolog powiedział, że widzi nieszczęście w oczach dziecka. Teraz, gdy wypowiedziały się gwiazdy, los dziecka został przesądzony.
Na początku pozdychały wszystkie kurczaki. Wkrótce po wypadku z kurczętami- w osiem tygodni po narodzinach chłopca- umarła krewna, cioteczna babka. Ojciec małego Tin Wina zaczął wycofywać się z życia aż do tragicznej śmierci na polu golfowym. Kilka lat po tym incydencie wdowa sprzedała dom wzięła chłopca za rękę kazała usiąść mu na pniaku przy drodze i nie pozwoliła mu się ruszać z tego miejsc dotąd dopóki nie wróci. Chłopiec miał z tego miejsca dobry widok na ścieżkę, prowadzącą do ich domu. Matka nie oglądając się za siebie szybko zniknęła z pola widzenia. Mały Tin Win patrzył w ślad za nią. Siedział w kucki od rana do wieczora na pieńku kilka dni, nie czuł ani głodu, ani pragnienia. Lecz matka nie wracała i nigdy już nie wróciła.

               Chłopcem zaopiekowała się siostra sąsiadki pani Su Kyi, energiczna starsza kobieta o niskim głosie i śmiechu. Z czasem mały Tin Win zaczął tracić wzrok aż przestał całkowicie widzieć.  Trafił do pobliskiego klasztoru buddyjskiego i tam poznał dziewczynkę o imieniu Mi Mi. Dziewczynka zmieniła życie chłopca a on zmienił życie jej. Mi Mi była niepełnosprawna, miała wykręconą stopę i poruszała się na czworakach. Tin Win nosił ją na plecach był jej „nogami” a Mi Mi kierowała Tim Winem i ostrzegała przed przeszkodami na drodze- była jego „oczami”. Między nimi „wybuchła” wielka miłość i przywiązanie.  Zakochani spędzali razem każdy targowy dzień i poznawali Kalaw i okolice, jakby odkrywali nieznany ląd. Badali miejscowość skrupulatnie niczym dwoje naukowców. Z czasem ustalił się rytuał odkrywania tajemnic tego nowego świata. Kochali się i na nowo opanowywali alfabet życia.
                  Jednak pewnego dnia do wioski przybyło dwóch nieznajomych mężczyzn, którzy szukali Tin Wina. Astrolog jego dalekiego bogatego krewnego U Sawa przepowiedział, że jeśli pomoże komuś ze swojej rodziny los może się odwrócić na jego korzyć. Tin Win został zabrany z wioski. Najlepsi lekarze z Birmy zbadali chłopca i ustalili, ze cierpi na nietypową w tym wieku kataraktę. Szybko został zoperowany i odzyskał wzrok. Lecz wuj miał wobec niego jeszcze inne plany. Opłacił chłopcu bilet do Ameryki, mieszkanie i stypendium. Od chwili przybycia Tin Win okazał się dla wuja U Sawa nadzwyczaj użyteczny i kompetentny. Odwrócił przepowiedzianą przez astrologa klęskę. Tin Win codziennie pisał do Mi Mi listy a jego ukochana pisała do niego. Lecz listy nigdy do nich nie trafiały, wuj za pomocą służącego je wykradał. Według U Sawa to miłosne szaleństwo musiało się skończyć. Oddalenie i wyjazd do Ameryki tę miłość na pewno zakończą. Tin Win opuścił Birmę a wuj na pożegnanie oznajmił, że oczekuje od chłopca dyplomu uniwersyteckiego z wyróżnieniem. Życzył mu wszystkiego dobrego, w podróży i na studiach.
                
                     W tym miejscu należy zostawić recenzję niedokończoną. Pytanie brzmi, po co wrócił po tylu latach Tin Win do Birmy? I kim jest U Ba, mężczyzna, który opowiedział Julii historię jej ojca? Jan-Philipp Sendker w książce „Sztuka Słyszenia Bicia Serca” odpowiada na dwa egzystencjalne pytania: czy prawdziwą miłość można zaliczyć do świata baśni? Czy trudno znaleźć sobie drogę w świecie, który odwrócił się od nas plecami?
               Należy także wyjaśnić, czym jest w psychoanalizie alegoria utraty wzroku. Opuszczenie dzieci przez rodziców kojarzy nam się zwykle z fizycznym porzuceniem, kiedy to są one oddawane do domów dziecka ( w książce do buddyjskiego klasztoru) lub pozostawiane na ulicy. Pozostawione bez pomocy i wsparcia wobec trudnych sytuacji i emocji, zazwyczaj przerastających dziecięce możliwości narażone są na przeżycie traumy. Poczucie opuszczenia wywołuje w dziecku strach, który wynika z faktu, że samo, bez pomocy rodzica, nie jest w stanie przeżyć. Ten pierwotny lęk ogarnia całe ciało, ale dziecku trudno go wyrazić. Staje się wtedy marudne i napięte, czasami płaczliwe, a czasami agresywne. Nocą często śnią mu się koszmary, w których przeżywa lęk wobec strasznych rzeczy dziejących się we śnie. Takie dzieci „tracą wzrok”, nie muszą wtedy „widzieć” opuszczenia i porzucenia. Rodzice ich nie opuścili tylko wyjechali za granicę albo zginęli w wypadku samochodowym. Dobrym tego przykładem jest „syndrom fałszywych wspomnień Benjamina Wilkomirskiego”, który zasypał dziurę emocjonalną po rodzicach wymyślonymi historiami ze swojego życia.