29 sierpnia 2020

Bóg rzeczy małych


„Bóg rzeczy małych”

Arundhati Roy
Autorka/ (ur. 24 listopada 1961, Shillong) – indyjska pisarka znana z rytmicznej prozy i lirycznych opisów Kerali, autorka kilku zbiorów esejów politycznych, poruszających kwestie humanitarne. Laureatka Nagrody Bookera w 1996.
Tłumaczenie/ Jerzy Łoziński
Tytuł oryginału/ an-gb “The God of Small Things”.
Tematyka/ Życie składa się z milionów drobnych zdarzeń. Każde z nich jest ważne z innego powodu. „Parędziesiąt godzin może wpłynąć na bieg całego życia. A kiedy tak się stanie, te parędziesiąt godzin, jak ocalałe resztki spalonego domu (…) trzeba wyjąć spośród zgliszczy i obejrzeć. Zachować. Wytłumaczyć. Małe zdarzenia, zwyczajne rzeczy, stłuczone i na powrót sklejone. Nasycone nowym znaczeniem”. Czyż nie jest to istotą każdego życia? Bohaterami książki są bliźnięta, które przyjeżdżają wraz z matką, po jej rozwodzie, do Ajemenem – małej wioski w Kerali, gdzie żyją w miarę szczęśliwie, przeżywając swoje dziecięce radości i troski, aż do pewnego wydarzenia, które spowodowało, że ich dzieciństwo rozbiło się jak kruche szkło. Rozgrywający się dramat jest osią całej powieści. Jednak nie tylko tragiczny wypadek wpłynął na los tych dzieci o wrażliwych sercach i ich matki o niepokornej duszy, lecz suma różnych z pozoru nic nieznaczących zdarzeń, złych decyzji, opacznie zrozumianych słów, manipulacji i uprzedzeń społecznych.
Główny motyw/ Debiutancka książka pisarki Arundhati Roy opowiada o zagmatwanych i dramatycznych losach bliźniąt: Esthy i Rahel. Dorosła już Rahel przywołuje obrazy przeszłości, wciąż pełne jednak smaków i zapachów; wspomina jak ich matka, Ammu, rozbita po nieudanym małżeństwie, wróciła do rodzinnego domu w Ajemenem, małym miasteczku na zachodzie Indii, do domu, w którym mieszkali babka bliźniąt, przewrażliwiona ciotka i brat Chacko. Przez pryzmat odkrytej tajemnicy historia minionych lat rysuje stracone przez brutalną ingerencję dorosłych, pełne obaw i rozpaczy dzieciństwo, i jego wpływ na późniejsze życie bliźniąt.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Nie można jednak usłyszeć krzyków przez ziemię i kamień”.
„To osobliwe, jak pamięć o zmarłych może trwać dłużej niż pamięć o żywych, podkradając jej miejsce”.
„Były to czasy, gdy rzeczy nie do pomyślenia stawały się jak najbardziej do pomyślenia, a rzeczy niemożliwe zdarzały się naprawdę”.
„Może to prawda, że rzeczy mogą zmienić się w jeden dzień. Że kilkanaście godzin może zmienić bieg całego życia”.
„Małe zdarzenia, zwykłe rzeczy, rozdeptane i odtworzone. Przesycone nowym znaczeniem. Wtedy znienacka stają się zbielałym końcem opowieści”.
„Że tak naprawdę zaczęło się to w dniach, kiedy ustanowiono Prawa Miłości. Prawa, które ustalają, kogo należy kochać i jak. I jak bardzo”.
„(…) wybieranie pomiędzy nazwiskiem męża a nazwiskiem ojca zostawia kobiecie niewielki wybór”.
„Bywa, że nieszczęśnicy nie lubią osób równie nieszczęśliwych (…)”.
„(…) marksizm był prostym substytutem chrześcijaństwa. Wystarczy Boga zastąpić Marksem, Szatana – burżuazją, Niebo – bezklasowym społeczeństwem, Kościół – partią, a wtedy forma i cel podróży stają się podobne”.
„»Przepraszam« nikomu nie przywróci życia”.
„Zapachy, podobnie jak muzyka, podtrzymują wspomnienia”.
„Niektóre rzeczy same niosą ze sobą karę”.

 W Indiach nikomu nie trzeba przedstawiać Arundhati Roy. Łączy status literackiej gwiazdy i czarnej owcy. Kiedy w 1997 roku 36-letnia debiutantka opublikowała „Boga rzeczy małych” – pełną liryzmu powieść o dorastaniu i zakazanej miłości – krytycy oniemieli. Roy, jako pierwsza indyjska kobieta otrzymała Międzynarodową Nagrodę Bookera, a książka, przetłumaczona na ponad 40 języków, sprzedała się w kilku milionach egzemplarzy. Wyglądało na to, że w 50. rocznicę odzyskania niepodległości Indie zyskały nowy symbol.
Akcja tej debiutanckiej, nagrodzonej powieści rozgrywa się w Kerali w latach 60. XX wieku i śledzi losy rodziny Ammu, skupiając się zwłaszcza na dwujajowych bliźniaczkach – Estha i Rahel. Kulminacyjnym momentem książki okaże się utonięcie angielskiej kuzynki, która przyjechała w odwiedziny. Utwór ten charakteryzuje się brakiem linearnego czasu, chaotyczną układanką barwnych spotkań i opisów wyrażonych prozą. Czytelnik układa świat dziecka w jedną całość, jednak tragedie dorosłych niszczą sielankowy ład. Łyżkę dziegciu dodaje również życie Veluthy, przyjaciela bliźniaczek, będącego przewoźnikiem łodzi, który należy do kasty „nietykalnych”.
Prozę tej indyjskiej pisarki można porównać do stylu Salmana Rushdiego, ale autorka jest bardziej rytmiczna i poetycka, a jej styl, jako całość posiada więcej wyjątkowości i zmysłowości. Trafnym punktem odniesienia jest „Droga do Indii” E.M. Forstera. Dziwne i dzikie piękno świata naturalnego jest przywoływane jako kontrapunkt i przyczyna ludzkiego porządku. Siła tejże pisarki tkwi w ekscentrycznej prostocie, z którą Roy oddaje umysł dziecka i emocje obecne w różnorodnych relacjach międzyludzkich. Kwestie polityczne poruszone w powieści skupiają się na myśli: kto decyduje o tym, „kogo i jak bardzo trzeba kochać”. Autorka posługuje się pełnymi polotu transgresjami nie po to, by szokować odrobinę, ale by poruszyć Czytelnika. Ukazując polityka, który opowiadał się za sprawami uciskanych i został wtrącony do więzienia za sprzeciwianie się indyjskiemu sądowi, Arundhati Roy wyraźnie podnosi kwestię potencjału człowieka, który jednocześnie ratuje, jak i niszczy. Ta książka może stać się nie lada wyzwaniem dla tych, którzy próbują powiedzieć nam, co znaczy miłość.
 Ammukutty Kochamma, córka znanego entomologa, zamiast aranżowanego małżeństwa pragnęła kontynuować edukację. Jednak największym marzeniem jej rodziców były jej zaślubiny z członkiem tej samej kasty. Ammu po raz pierwszy sprzeciwiła się woli rodziców i wyszła za mąż z miłości za członka kasty Bengali, co w oczach jej ojca było mezaliansem. Wraz ze swoim mężem wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Po dwóch latach małżeństwa ukochany okazał się rozrzutnym i agresywnym pijakiem. Ammu, wraz z bliźniakami, dziewczynką Rahel i chłopcem Esta, wróciła do domu rodzinnego. Od tej pory skazana została na życie w nędzy, jako społeczny wyrzutek. Pomimo inteligencji i urody dzieci rodzina jest niezadowolona z powrotu pierworodnej. Ojciec Ammu zmarł, matka oślepła, a na czele rodu stanął jej wuj Chacko, były uczony i członek partii komunistycznej. Jednak to ciotka dziewczyny, Dzidzi Kochamma, za jedyny cel w życiu postawiła sobie zniszczenie wszystkich ludzi należących do jej rodziny.
„Bóg rzeczy małych” jest literaturą bardzo wymagającą. To książka dla odważnych, z bonusem w postaci piękna (nawet, jeśli na pierwszych stronach trochę zbyt gęsto od metafor). To jedna z tych opowieści, które stwarzają na naszych oczach kompletny świat: jędrny, pełen kolorów i zapachów, zaludnionych postaciami z krwi i kości. W wyobrażeniu czytelnika ożywa i ulokowana na tyłach domu rodzinna manufaktura Rajskich Przetworów i Marynat, ze stosami pociętych mango, papryki czy kurkumy i jakąś muchą zastygłą w stercie kardamonu, i błękitne auto – dawno temu duma pana domu – telepiące się po dziurawych drogach z zamocowaną na dachu reklamą Rajskich Marynat. Kolekcja ciem, osadzający się dekadami tłuszcz na mosiężnych klamkach i nienaganny, odprasowany trzyczęściowy garnitur Papaciego, nestora rodu, wkładany na co dzień, nawet w upały. Wreszcie ów ciągły zaduch letniego popołudnia, odczuwalny dla czytelnika nie mniej niż duchota relacji rodzinnych.
Weźmy tę próbkę: Mammaci, matriarchini rodu, nie tylko ofiara mężowskiej przemocy, ale też kat (jak tylko ofiary potrafią być katami), i jej hołubiony syn. Gdy rodzinę odwiedza jego była brytyjska żona, ciągle niewypalona miłość, Mammaci upycha drobne sumy pieniędzy w jej ubrania, bo w ten sposób może wierzyć, że „opłaca tę panią, realizującą odpłatnie naturalne męskie potrzeby syna”.
Książka jest trudna i ciężko w sposób tradycyjny opisać ją w rutynowy sposób, tak jak pisze się prozaiczną recenzję, bo każde dodatkowe zdanie zdradzające sens, treść i konstrukcję zabierze czytelnikowi część zdumienia, że czyta nie o tym, o czym myślał. Jak pisze Martyna Bunda w Wyborczej, „(...) okrucieństwo pokazane z wrażliwością i współczuciem jest innej skali i innej natury, niż początkowo może nam się wydawać. Bo ono najdotkliwiej uderza tam, gdy udaje troskę o dobro innych. Drobne bezduszności składają się na tragedię.” 

Ponadto Roy jest dziś bodaj najwybitniejszą autorką o tak wyrazistych poglądach wolnościowych. Do rozmowy o biedzie i bogactwie wprowadza cenną jakość. Podważa gładki neoliberalny żargon, lecz zdaje sobie sprawę z ułomności języka niezgody. W czasach, gdy ten drugi jest często skostniałym frazesem (marksistowskim, feministycznym, anarchistycznym...), ona szuka żywej formy dla mówienia o krzywdzie. Nie zawsze ją znajduje. Jej teksty pisane pod ciśnieniem dramatycznych zdarzeń nieraz są niestarannie zredagowane, chybocą się na skraju egzaltacji, a ich sarkazm bywa ciężkawy. Tak stanowcze poglądy przysparzają wrogów. Roy pozywano i skazywano za obrazę moralności, nawoływanie do buntu lub obrazę sądu. Na symboliczną dobę trafiła do Tihar, największego więzienia w Azji Południowej. Jej dom był obrzucany kamieniami. Internet także kipi. Niedawno parlamentarzysta i słynny aktor Paresh Rawal żartował (?) na Twitterze, że należałoby ją uwiązać do wojskowego jeepa w charakterze wyrzutni pocisków. Postulaty mordu i zbiorowego gwałtu są na porządku dziennym. Czytając Arundhati Roy, trudno nie zadać sobie pytania, skąd w patriarchalnych Indiach – także w najuboższych warstwach społeczeństwa, jak w przypadku Sampat Pal, twórczyni Gangu Różowego Sari z książki Amana Fontanella-Khan – biorą się kobiety obdarzone tak nieugiętym instynktem wolności.
„Dwa tysiące lat temu – napisała Martyna Bunda, pisarka i dziennikarka „Polityki” – z okładem ludzie różnych kultur, urodzeni na różnych kontynentach przeszli tę samą drogę: powszechnego zdumienia okrucieństwem i zbiorowej niezgody na nie. U źródeł nowożytnych religii i systemów filozoficznych – buddyzmu, etyki platońskiej, chrześcijaństwa – legło właśnie owo wspólnotowe zdumienie”. Wielkim religiom nie udało się jednak wyrugować okrucieństwa. Choć zbudowały struktury, zawładnęły wyobraźnią ludzką i całymi społecznościami, dziś najważniejszą codzienną emocją pozostaje lęk. Wystarczy otworzyć komputer, by dowiedzieć się o trzęsieniach ziemi, wojnach, nieszczęściach i śmierci. I okrucieństwie właśnie, w najwymyślniejszych formach. Dwa tysiące lat po wielkim zbiorowym zrywie być może jesteśmy w podobnym punkcie. Może nie mamy wyjścia; wzniesiemy wspólną wrażliwość chociaż trochę wyżej albo przepadniemy. Albo zbierzemy się na odwagę, by z wrażliwością spojrzeć w okrucieństwo, albo czeka nas martwy punkt.
Do tego dochodzi w Indiach otwarta islamofobia rządu Modiego, nagłośniona przez bezwstydne, nieodpowiedzialne media głównego nurtu, które bez ogródek obwiniały muzułmanów o roznoszenie choroby COVID-19. Całe programy telewizyjne poświęcono już w Indiach „dżihadowi COVID” i tym podobnym. Najpierw odebrano Kaszmirowi status specjalny, co doprowadziło do dziesięciomiesięcznego odcięcia od świata 6 milionów ludzi w dolinie Kaszmiru, fizycznego i komunikacyjnego, czyli według wszelkich standardów doszło do złamania praw człowieka. Wprowadzono nowe, antymuzułmańskie prawa o obywatelstwie. W pogromie muzułmanów w północno-wschodnim Delhi zaobserwowano czynne uczestnictwo delhijskiej policji. Codziennie aresztuje się młodych muzułmanów, studentów i aktywistów za rzekome „uczestnictwo w spisku”, jakim była masakra. Tymczasem politycy partii rządzącej, którzy dosłownie wyszli na ulice, wzywając do zastrzelenia „zdrajców”, pozostają na dobrze widocznych pozycjach władzy. W ostatnich kilku latach w Indiach doszło do bardzo wielu linczów albo zabójstw takich jak to, którego ofiarą padł George Floyd. Różnica jest taka, że w Indiach morderstw dokonują bandy samozwańczych stróżów hinduistycznego porządku, a policja, wymiar sprawiedliwości i klimat polityczny pozwalają im to robić bezkarnie. Faszyzm hinduistów ma też lokalne korzenie. Fundamenty pod postawy faszystowskie położył system kastowy – rzekomo otrzymana od bogów hierarchia społeczna, w ramach której bramini uważają się za rasę panów.
Społeczeństwo opisane w książce „Bóg rzeczy małych” jest bardzo rozdarte. Chociaż zniesiono system kastowy, ludzi nadal dzieli się na lepszych i gorszych. Arundhati Roy pokazuje nam Indie z innej perspektywy. Tu nie jest kolorowo jak w produkcjach Bollywoodzkich. Są za to prości ludzie, prawdziwi i doświadczeni przez życie. Na kartach tej powieści spotkamy się wielokrotnie z bólem i cierpieniem. Podkreślam jeszcze raz – to trudna, choć warta uwagi powieść. Pokazuje Indie z innej perspektywy. Opowiada o bólu i cierpieniu, ale nie jest pozbawiona nadziei i radości. Zmusza do refleksji i pozostaje w sercu. Jej konstrukcja bierze w nawias czas liniowy. Powieść mówi też o elementarnych relacjach pomiędzy matką i synem, mężczyzną i kobietą, bratem i siostrą. Mówi o miłości, w której od początku tkwiły ziarna szaleństwa, złudzenia i rozpacz. Spojrzenie pisarki jest badawcze. Co to znaczy? Pisząc o bliźniakach, zauważa: „Dorastali, wymacując sposoby, jak żyć z tym, co zobaczyli. Będą starali powiedzieć sobie, że w kategoriach czasu geologicznego było to zdarzenie nieistotne”. Powieść konstrukcyjnie przypomina jakiś pozaczasowy kobierzec tkany z tysięcy drobnych narracji, które dopiero w głowie czytelnika tworzą jakąś całość, nad którą trudno nie rozmyślać, medytować. Ale ta medytacja nie skłania ku radości. Ciekawe dla czytelnika jest też wejście w świat obyczajowości indyjskiej, tak odmiennej od europejskiej. To świat pełen smaków i zapachów, emocjonalnie pulsujący, oniryczny. Rodzina bliźniąt jest chrześcijańska. Ciekawy jest, zatem synkretyzm hinduizmu i chrześcijaństwa, który ma raczej destrukcyjną moc, jak zdaje się sugerować wymowa powieści. Roy opisuje, nie ocenia, bo temu służy powieść. Jako tło pojawiają się elementy polityki, krytyczna ocena wpływu marksizmu na Indie. 
Czytając tę książkę, miałem nieodparte wrażenie, że za tym opisem czai się coś, co Jean Paul Sartre zawarł w znanej sentencji: „Piekło to inni”. Ale być może to, co jest realistyczne, zdeprawowani przez dobrobyt sentymentalni Europejczycy mogą postrzegać już jako pesymizm.

07 sierpnia 2020

Podróż do kresu nocy


„Podróż do kresu nocy”

Louis-Ferdinand Céline
Autor/ właśc. Louis-Ferdinand Destouches (ur. 27 maja 1894 w Courbevoie na przedmieściach Paryża, zm. 1 lipca 1961 w Meudon) – francuski prozaik; pisarz i eseista, zwany „enfant terrible świata literackiego”. Uczestnik I wojny światowej. Jeden z najważniejszych, najbardziej wpływowych i zarazem najbardziej kontrowersyjnych pisarzy XX wieku, prekursor egzystencjalizmu w literaturze, porównywany nieraz do Markiza de Sade. Z wykształcenia lekarz, co znalazło odzwierciedlenie w percepcji świata w jego powieściach. Innowator języka literackiego, który wzbogacił o argot i specyfikę języka mówionego, wyzwolonego ze składni francuskiej. Znany zwłaszcza dzięki skandalizującej powieści „Podróż do kresu nocy”, określanej przez Jerzego Stempowskiego, jako powieść bez estetyzmu. Wyróżniał się ostrym, prowokacyjnym stylem obfitującym w wulgaryzmy, pełnym ironii, satyry i czarnego humoru. Uznany za jednego z największych (obok Jeana-Paula Sartre’a, Alberta Camusa i Samuela Becketta) pisarzy opisujących kondycję człowieka XX wieku.
Tłumaczenie/ Oskar Hedemann
Tytuł oryginału/ fr „Voyage au bout de la nuit”
Tematyka/ Ostry, prowokacyjny, obfitujący w wulgaryzmy, ironię i czarny humor. Taki jest styl, którym posługiwał się jeden z najbardziej kontrowersyjnych pisarzy XX wieku, a zarazem najwybitniejszych prozaików i eseistów francuskich – Louis-Ferdinand Céline. Literaturoznawcy, niezależnie od poglądów ideologicznych, zgadzają się w zupełności, że Louisa-Ferdinanda Céline’a można określić, jako wielkiego geniusza i reformatora języka francuskiego, ale wielu ludzi nie zapomina mu tego, że był bardzo mocno uwikłany w pewien rodzaj kolaboracji z niemieckim okupantem w czasie II wojny światowej. Do dziś toczą się spory i kontrowersje wokół antysemickich poglądów Céline'a. Ja jednak spróbuję skupić się na twórczości pisarza, a nie na jego poglądach.
Główny motyw/ Dzieje bohatera przedstawiają spory przekrój społeczeństwa przedwojennego. Wędruje on pośród różnych środowisk społecznych, walczy na wojnie, pracuje w koloniach, podróżuje do Stanów Zjednoczonych, by wreszcie osiąść w Paryżu, jako źle opłacany lekarz. Wiedzie czytelników przez fabryki, pola bitew, kiepskie dzielnice i podłe przybytki – w każdym z tych miejsc ukazuje patologie, zachowania skrajnie egoistyczne i bezmyślne. Bezwzględnie obnaża ludzkie grzechy i grzeszki, nie oszczędza żadnej z pobocznych postaci, nawet samego narratora. Céline unika taniego podziału na „złych bogaczy" i „niewinnych prostaczków". Równie ostro atakuje kolonizatorów, jak i kolonizowanych. Nikt nie pozostaje bez winy, wszyscy tworzą piekło na ziemi.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Z więzienia wychodzi się żywym, z wojny – nie”.
„Nigdy już nie będę wierzył w to, co mówią, w to, co myślą. Bo to właśnie ludzi i tylko ludzi należy się bać, i to zawsze”.
„Kiedy brak wyobraźni, umieranie to pryszcz, ale kiedy wyobraźnia jest, śmierć to za dużo”.
„Największą klęską, tak naprawdę i całkiem poważnie, jest to, że się zapomina, zwłaszcza o tym, co was wykańcza za życia, i że zdycha się, nie zdając sobie sprawy, do jakiego stopnia człowiek potrafi być ścierwem".
„Koty, gdy już zanadto zagraża im ogień, mimo wszystko decydują się wskoczyć do wody”.
„Inwokacja do potomności to jak przemowa do robali”.
„Podczas starannie dopracowanych pogrzebów zdarza nam się, że bywamy smutni, ale kiedy się pomyśli o spadku, o przyszłych wakacjach, o tej wdówce, która wydaje się milutka i która, podobno, ma temperament, to myśli się też i o tym, że chciałoby się, dla kontrastu, pożyć jeszcze długo i może w ogóle nigdy nie zdechnąć… Kto to wie?”.
„Smutek tego świata ogarnia ludzi na różne sposoby, lecz, ogarniając ich, niemal zawsze dociera do samego sedna”.
„Najlepsze, co pozostaje do zrobienia, kiedy się już jest na tym świecie, to się od niego oderwać! I wszystko jedno, czy jest się wariatem, czy nie… Z lękiem czy bez”.
„(…) aby was uważano za sensownych, wystarczy mieć po prostu chamski tupet. A kiedy już posiadamy tenże tupet, to jesteśmy w domu, wszystko wtedy wam wolno, zupełnie wszystko. Mamy za sobą większość i to ona wydaje dekrety stanowiące o tym, co jest szaleństwem, a co nim nie jest”.
„W tej kwestii, myślę tu o sprawach męsko-damskich, odrobina perwersji to tak jak dodanie pieprzu do sosu, coś, co jest naprawdę niezbędne i co mocno wiąże”.
„Kiedy wszystko na tym świecie dzieje się na opak i kiedy szaleństwem nazywa się to, że ktoś ośmiela się zapytać, dlaczego mają go zamordować, to, rzecz jasna, niewiele już potrzeba, aby w każdym widzieć wariata”.
„Bo tak naprawdę to, co interesujące, odbywa się w cieniu i doprawdy niewiele wiemy o prawdziwej historii ludzkości”.
„Moje sumienie stało się całkowicie odporne na wszelkie wyrzuty sumienia”.
„(…) ostrzegam was, że kiedy wielcy tego świata zaczynają was kochać, to oznacza, że chcą was przerobić na mięso armatnie… To czytelny i nieomylny znak… Zaczyna się wszystko od przyjaznych uczuć”.
„Trudniej jest zrezygnować z miłości niż z życia. Całe nasze życie na tym padole wypełnione jest zabijaniem lub uwielbieniem, a wszystko to dzieje się równocześnie”.
„Ale śmierci z nikim się nie dzieli…”.
„Wojna bez wątpienia działa mocno na jajniki, więc panie domagały się bohaterów, a wszyscy ci, którzy nimi nie byli ani trochę, musieli się za takich podawać, bo inaczej czekał ich nieprawdopodobnie okrutny los”.
„Kiedy nienawiść ludzka jest wolna od wszystkiego ryzyka, ich głupota szybko bierze górę, a motywy i powody zawsze znajdą się same”.
„Kiedy żołnierz nie zajmuje się zabijaniem, jest właściwie jak dziecko”.
„I nie ma takiej istoty ludzkiej, która w pierwszej kolejności nie byłaby przede wszystkim próżna”.
„We śnie psy także przypominają wilki”.
„Świat potrafi jedynie zabijać, tak jak ktoś, kto, śpiąc, obraca się na bok i zabija przez sen pchły”.
„A zaufać ludziom to jest tak, jakby się trochę zabijało samego siebie”.
„Ale na tym świecie życzliwość nigdy nie trwa zbyt długo (…)”.
„Za mało jest już w nas muzyki, aby zatańczyło w nas życie i tyle”.
„Prawda jest jak niekończąca się agonia. Prawdą tego świata jest śmierć. Trzeba, więc wybierać pomiędzy śmiercią a kłamstwem. A ja nigdy nie byłem w stanie się zabić”.
„Prawie wszystkie pragnienia biednych ludzi kończą się karą więzienia”.
„Wśród snów wybierać zaś trzeba te, które najbardziej rozgrzewają duszę”.
„Bo niemożliwe jest zasnąć w samotności…”.
„Filozofowanie jest po prostu inną formą lęku i prowadzi jedynie do zalęknionych wyobraźni”.
„Egzystencja ludzi, którzy nie mają pieniędzy, jest jedyną wielką odnową pogrążoną w obłędzie, a poznać dobrze samego siebie można jedynie wtedy, gdy wyzwolimy się od tego, co posiadamy”.
„Życie to jedna wielka bujda”.
„Okropne, jak straszną niechęć wzbudzają w nas ludzie, których zamierzamy prosić o przysługę”.
„Odwaga nie polega na wybaczaniu, gdyż i tak wybacza się za dużo!”.
„Nic dziwnego, piękno jest jak alkohol albo jak komfort: przyzwyczajamy się i przestajemy na to zwracać uwagi”.
„Po raz pierwszy jakaś ludzka istota zainteresowała się mną, tak od wewnątrz, jeżeli mogę to tak określić, ktoś wreszcie pomyślał o moim egoizmie, postawił się w mojej sytuacji, a nie tylko oceniał ze swojego miejsca, tak jak wszyscy to czynią”.
„Życie to najbardziej autentyczna kochanka prawdziwych mężczyzn”.
„Mózg jest jak nieporównywalny w niczym tyran”.
„Deklasacja. Kiedy chcemy stracić resztki szacunku dla samych siebie, wyruszamy w objęcia ludu”.
„W naszych czasach sława uśmiecha się już jedynie do bogatych, czy są uczeni, czy nie”.
„(…) obłęd jednych niekoniecznie przynosi szczęście innym (…)”.
„Gdy nie ma się co robić z własnym sercem, to chętnie się je oddaje”.
„Tym właśnie jest życie, odrobina światła, które ginie w ciemności”.
„Zdrada… Łatwo powiedzieć. Ale jeszcze trzeba znaleźć odpowiednią okazję, żeby móc zdrady dokonać. Bo to zupełnie tak jak otwarcie okna w celi więziennej. Wszyscy mieliby na to ochotę, ale rzadko kiedy można to zrobić”.
„Oznacza to, że nie można istnieć bez przyjemności, nawet przez sekundę, i że ciężko jest tak naprawdę żyć w rozpaczy. Takie już jest to nasze życie”.
„Powagę można tolerować tylko wtedy, gdy jest odpowiednio zagrana”.
„Dzisiaj ordery przypina się wszędzie, w kiblu, w rzeźni, w lombardzie, a wszystko po to, żeby się zabawić, rozerwać, zapomnieć na chwilę o Przeznaczeniu”.
„Życie na trzeźwo, to ci dopiero męka”.
„Ludzie się może zmienili, ale nie zmieniły się idee”.
„Rodzina jest dobra na wszystko, z wyjątkiem tego, aby ją oglądać”.
„… życie jest jedynie jednym wielkim obłędem, w którym króluje kłamstwo (…)”.
„Nigdy nie mamy za dużo czasu, to fakt, żeby chociaż zdążyć pomyśleć o nas samych…”.
„Samotność to takie przysposobienie się do śmierci”.
„Pomijając wszystko, kiedy egoizm odpuści nam przez chwilę, kiedy nadchodzi czas rozliczenia się z życiem, jedyne wspomnienia, jakie pozostały w sercu, to te o kobietach, które kochały mężczyzn naprawdę (…)”.
„Nie ma nic gorszego od zafiksowanych przekonań”.
„Każdy ma swoje powody, żeby uciec od własnej, intymnej udręki i każdy z nas, aby to osiągnąć, wybiera sobie z tego, co podsuwają mu okoliczności, swoją własną drogę. Szczęśliwi ci, którym wystarcza burdel!”.
„Miałem tak spapraną przeszłość, że nawet wtedy odbijało mi się niewąsko moim Przeznaczeniem”.

               „Podróż do kresu nocy” to nowatorskie arcydzieło, które nie zatraciło swej zdumiewającej siły i nadal może budzić wstrząs. Swobodna, autobiograficzna narracja w pierwszej osobie opisując historię młodego Bardamu, który po wybuchu I wojny światowej jest 21-letnim ochotnikiem służącym w wojsku, a na początku lat 30. XX wieku zostaje dyplomowanym lekarzem. W tym czasie przechodzi załamanie nerwowe, podróżuje do Afryki Środkowej i USA, a następnie wraca do Francji, aby uzupełnić studia medyczne. Powieść, napisana aroganckim, naturalistycznym językiem, przesyconym sardonicznym humorem i zjadliwym cynizmem, jest zarazem liryczna i wymowna, choć narracja obfituje w wyrażenia slangowe zapożyczone przez pisarza z języka argot, czyli żargonu. Bohater powieści, Bardamu ujawnia bezlitośnie ponure poglądy na temat człowieczeństwa („ludzkość składa się z dwóch bardzo różnych ras, bogatej i biednej”) i, chociaż więcej łączy go z tą drugą rasą, odczuwa pogardę dla obu. Jedyne, czego możemy być pewni w życiu to ból, starość i śmierć. Nawet mimo tych nihilistycznych poglądów bohatera Céline nasyca narrację sporą dawką humoru, który nigdy nie przestaje bawić. Wpływ oryginalnej, anarchistycznej powieści Céline jest nieoceniony; William Burroughs był jej znanym wielbicielem. Reprezentanci świata przestępczego krytykowanego przez Céline’a stanowią oczywisty pierwowzór pesymistycznego antybohatera Becketta. Ta książka doskonale obrazuje gatunkową ewolucję powieści. Wielokrotnie podkreślano podwójny czy nawet potrójny wymiar jego życia – życia wybitnego literata, apolitycznego lekarza, ale też głośnego zwolennika rasizmu i antysemityzmu, autora zarówno wolnych od ideologii książek, jak i politycznie zaangażowanych i wzbudzających ogromne oburzenie pamfletów. Można powiedzieć, że jego życie miało schizofreniczny charakter. Pacjenci człowieka przedstawiającego się, jako doktor Destouches nie mieli często pojęcia, że ten sam lekarz pisze powieści, ukrywając się pod pseudonimem Céline. Na nagrobku pisarza czytamy: Louis-Ferdinand Céline. Pod tym napisem jest drugi: Docteur L.F. Destouches. Céline jest obecnie we Francji powszechnie uznawany za wybitnego pisarza, a jego książki można kupić w niemal każdej księgarni. „Podróż do kresu nocy” ma wysokie, szóste miejsce na głównej liście 100 książek stulecia dziennika Le Monde. Pisarzowi poświęcono dwa pełnometrażowe filmy dokumentalne, a jego zasług dla literatury raczej nikt nie kwestionuje. Niektórzy stawiają go na równi z Proustem.
            Szukając porównań, można powiedzieć, że pisarstwo Céline’a w pewnym stopniu przypomina twórczość Emila Zoli (swoisty naturalizm). Céline przedstawia człowieka w pełni jego biologiczności, mechanizmy, które nim sterują, są atawistyczne: lęk, głód, pragnienie. Działa jak zwierzę – cała bohaterskość, na jaką od czasu do czasu zdobywa się jednostka, dość szybko zamienia się w krwawą farsę. Bardzo ważnym elementem pisarstwa Célina jest język: brutalny, miejscami szalony, agresywny, żywy, który pulsuje na stronach powieści jak serce. Jest to żywy, przeniesiony ze świata studentów, nędzarzy, starców i drobnych kryminalistów w domenę literatury pięknej argot, slang. Rozwibrowane zdania stają się znakomitym nośnikiem dla potężnych emocji (a wszystkie te emocje są w jakiś sposób skorelowane z fizjologią, ów lęk bohaterów Célina to ten sam lęk, który powoduje skurcze w jelitach). Przy okazji jednak nie wytraca się warstwa artystyczna dzieła, (co współcześnie dzieje się dość często). Opis Afryki, który znajduje się w „Podróży do kresu nocy”, jest jednym z lepszych, a na pewno jednym z bardziej wyrazistych opisów Czarnego Lądu, zaraz za „Jądrem ciemności” Conrada, czy za „Biblią jadowitego drzewa” Barbary Kingslover. Niezmiernie plastyczny, oszałamiający zmysłowo (Céline w jakiś sposób przemyca Levi-Straussowy smutek tropików), działa na czytelnika tak, jak zapewne na samego autora zadziałał kontakt z lepkim, malarycznym powietrzem Kamerunu. Pisarz buduje atmosferę znużenia, wyczerpania, blazy: Europejczycy, którzy umierają przez tak im obcy, afrykański klimat, nie zdając sobie z tego sprawy, tylko sączą whisky i rozmawiają o poceniu się – majstersztyk! Zmusza czytelnika do poczucia lepkiego powietrza, którym oddycha się jak wodą, zmusza do usłyszenia różnych, dziwacznych odgłosów, prezentuje przed nim klaustrofobiczną atmosferę – innymi słowy: porywa czytającego przez książkę, niczym przez lustro, do swojej Afryki. Bohater, aby poznać Prawdę, wyrusza w podróż na trzy kontynenty. Po Europie podróżuje jako żołnierz – ta wyprawa jest z tego punktu widzenia „prośbą” o pacyfizm. Bardamu lawiruje między tchórzostwem a duchem heroizmu. Poprzez tchórzliwość wyraża się jego instynkt przetrwania. W Afryce odnajduje się jako pracownik kolonialny. Autor opisuje ten świat, jako zgniły, nękany alkoholizmem i niskimi pobudkami przybyłych tam osadników. Tak zwana cywilizacja, przyniesiona przez Zachód, jest kłamstwem. W Ameryce natomiast główny bohater pracuje w fabryce Forda, gdzie odkrywa stan odrętwiającej pracy przy linii montażowej. 

Bardamu przechodzi przez cztery kręgi piekła: I wojnę światową, Afrykę, Amerykę, aż w końcu wraca do domu we Francji, aby dokończyć studia medyczne. Na wszystkich tych etapach martwi się swoim życiem, perspektywami i stanem świata; nieustannie boi się i wprawia w zakłopotanie sytuacjami i niebezpieczeństwem, w których się znalazł. Jest archetypowym królikiem w lesie rojącym się od wilków.
Najbardziej imponujący z czterech rozdziałów to fragment, zajmujący około 100 pierwszych stron, który dotyczy doświadczeń Bardamu podczas I wojny światowej. Bardamu, jako samozwańczy ostatni tchórz na ziemi, jest całkowicie poza swoim żywiołem. Nie może zrozumieć, dlaczego Niemcy chcą go zabić, ani dlaczego jego rodacy chcą go skazać na śmierć. Każda chwila jest dla niego wysiłkiem, by pozostać przy życiu, oszukać los; jest najlepszym antybohaterem i antypatriotą. W pewnym momencie próbuje nawet dać się schwytać, by pójść do niewoli, ponieważ widzi w tym najpewniejszy sposób na uratowanie swojej skóry. W zasadzie kilkaset stron powieści opisuje wyłącznie parszywe i odrętwiałe życie. Céline opowiada o wojnie w sposób, który musi zaszokować czytelnika; bezsensowna jatka, z elitami, dla których życie ludzkie nie ma najmniejszej wartości. Co więcej, pisze to z perspektywy osoby, która sama zgłosiła się do wojska, by walczyć w imię Francji. W gruncie rzeczy jednak ta Francja ma go zupełnie gdzieś, a na konflikcie zbrojnym zarabiają wszyscy tylko nie żołnierze. Nie ma bohaterów. Jest strach i tchórzostwo. Kilka dekad temu każdy młody pacyfista byłby zachwycony tą oczywistą prawdą o wojnie i jej skutkach.
Następna część książki, opowiadająca o przygodach Bardamu w Afryce, to fragment według mnie ciekawy jeszcze z innego powodu. Na pozór niewiele odróżnia ją od rozdziału dotyczącego wojny – Ferdynand wciąż jest uciskany przez innych, wciąż się boi i stara się przetrwać dzień. Rzeczywiście, ten rozdział podobny jest do książki Josepha Conrada „Jądro ciemności”. Europejczyk wkracza do skolonizowanej, niegościnnej Afryki, która wydaje mu się niebezpieczna i obca, i poszukuje zagadkowej postaci. Jednak różni się od książki Josepha Conrada jednym kluczowym aspektem, po doświadczeniach wojennych zaczynamy lepiej rozumieć bohatera książki, zauważamy, że Céline nie idealizuje Afryki, pokazuje, że wszyscy są szaleni, niebezpieczni i w stosunku do siebie obcy.
            Jaki jest świat według Celine’a w „Podróży do kresu nocy”? Śmierć, rozpacz, cierpienie, rozkład, hipokryzja, podłość… Lista mogłaby być o wiele dłuższa. Wszystko zmierza do upadku, żadnej nadziei, znikąd pomocy – to potworna i przygnębiająca wizja tego, co nas otacza. Ale przecież jest to książka ważna, bardzo ważna, uznawana za jedną z najważniejszych powieści dwudziestego wieku. Wiele powiedziane już zostało na temat politycznych wyborów pisarza, jego drapieżnego antysemityzmu, kolaboracji z Niemcami, lecz nie miejsce tu na dogłębną analizę jego biografii w kontekście tego, jak wyglądała, co odczuwała i przeżywała Francja w latach trzydziestych XX wieku.
Autor wiele razy w książce daje czytelnikowi jasno do zrozumienia, że lepiej jest nie robić sobie złudzeń, bo ludzie i tak nie mają sobie nic do powiedzenia, mówią tylko o swoich własnych troskach i bólu. Wszyscy chcą się pozbyć egzystencjalnego bólu i starają się zrzucić ten swój żal na innych. Starzejąc się, stajemy się w tej grze życiowej coraz brzydsi i bardziej odpychający, coraz trudniej jest też ukryć rozczarowanie losem. Zdajemy sobie z tego najlepiej sprawę po sposobie, w jaki wbrew sobie kochamy nasze nieszczęścia. Natura jest od nas silniejsza, i tyle. Testuje nas w jednej roli, a później nie umiemy się od niej oderwać. W całym naszym życiu odkrywamy tyle śmieszności właśnie, tyle oszustw i tyle łatwowierności. Celine prowadzi bohatera przez kolejne kręgi: rynsztoki miasta, szpital dla wariatów. Przedziera się przez to z całkowitą pewnością, że Nieba nie ma. Nie ma też żadnej miłości poza syfilitycznymi prostytutkami. Raz, może dwa pojawia się w tej podróży jakieś pozaziemskie światło, jak ów przegrany Alcide z odległej kongijskiej placówki, który dobrowolnie zostaje w tropikach, by za zarobione pieniądze móc leczyć swoją – choć właściwie nieznaną sobie – bratanicę.
            Jak pisze Elwira Przyjemska, „Pewna dama w pociągu powiedziała kiedyś: >>Egzystencjalizm – cóż za okropność, proszę pana! Syn mojej koleżanki jest egzystencjalistą; mieszka z Murzynką w czyjejś kuchni!<<. Trudno mówić o jakiejkolwiek filozofii w oderwaniu od jej genezy, pierwszej iskry czy twórcy.” W związku z tym cała książka Céline’a oparta jest na elementach autobiograficznych, ale z rzeczywistością transponowaną przez autora. Sam powiedział: „Jestem człowiekiem stylu, a nie pomysłów”. Pierwszym elementem autobiograficznym, który można dostrzec w „Podróży do kresu nocy”, jest oczywisty znak łączący Bardamu z autorem: ich wspólne imię, Ferdynand. Praca społeczna, pobyt na froncie podczas I wojny światowej, pobyty w Afryce i Stanach Zjednoczonych, praktykowanie medycyny na ubogich przedmieściach Paryża to elementy życia pisarza zawarte w powieści. Istnieją jednak znaczące różnice między historią wyobrażoną przez autora a jego życiem. Céline został odznaczony medalem podczas wojny, a następnie odbywał rekonwalescencję po doznanych ranach, podczas gdy Bardamu okazał się dezerterem. W latach dwudziestych XX wieku pojawiły się ważne teksty Freuda, zwłaszcza dotyczące traumy wojennej. Odnajdujemy w książce „Podróż do kresu nocy” strukturę, która nawiązuje do reaktywacji traumy wojennej w snach weteranów, o których Freud wspomina w swoich pismach. Rzeczywiście, Bardamu przywołuje wspomnienia o wojnie przywoływane przez różne drobne elementy: na przykład poprzez napisy na murach wojskowych koszar.
            Po rekonwalescencji, Bardamu postanawia wyjechać do Afryki. Tam odkrywa koszmar kolonialnego wyzysku. Na „Czarnym Lądzie” spotyka Robinsona, znajomego z czasów wojny, którego zastępuje w jego obowiązkach, przejmując kierownictwo nad placówką handlową. Z czasem zapada na malarię, która doprowadza go do napadów majaczenia. Na wpół żywy, wykończony opuszcza Afrykę na hiszpańskim statku i trafia do Nowego Jorku. Po przybyciu zostaje umieszczony w kwarantannie. Choroby na Manhattanie szerzyły się tak samo, jak w Afryce Céline’a. Podobnie jak tam, do głównych winowajców należała żółta febra, przenoszona przez moskity, świetnie radzące sobie w letnim klimacie Manhattanu, na bagnach i w stojących wodach. Do symptomów choroby poza gorączką, wypryskami skórnymi, mdłościami, czarnymi wymiotami zaliczano także brak kontroli nad czynnościami fizjologicznymi, żółtaczkę, a w końcu śmierć. W tym mieście, o którym Ferdynand tak dużo marzył, doznaje tylko samotności i biedy. Bohater jedzie do Detroit, aby podjąć pracę w fabryce Forda. Spotyka Molly, prostytutkę, która wyciąga go z piekła fabryki. Molly kocha Bardamu, utrzymuje go i dzieli się z nim swoim szczęściem. Jednakże jego pragnienie odkrywania życia popycha go do porzucenia tej hojnej kobiety.
Za pomocą tych wszystkich amerykańskich doświadczeń bohatera książki, Celine pokazuje, że egzystencja w kapitalizmie jest tak samo wyniszczająca, jak wojna i kolonializm. Możemy zauważyć, że ruch ludzi w Nowym Jorku jest ograniczony nie tylko racjonalną topografią, ale także pogonią za pieniędzmi i ich akumulacją o tyle, o ile prostopadła siatka ulic stanowi analogię dla siatki kapitalizmu z krótkoterminowymi planami (ulice) i długoterminowymi wizjami przyszłości. Do tego czasu jest jasne, że Bardamu staje się coraz bardziej rozczarowany Ameryką – na przestrzeni mniej więcej trzydziestu stron po tym, jak zostaje odnotowane przybycie do Nowego Jorku w trajektorii zachowań cielesnych i percepcji, można prześledzić to, jak początkowa romantyczna fantazja i podniecenie związane z przyjazdem przemieniają się w obrzydzenie i rozpacz. Bardamu czuje się uwięziony między różnymi modalnościami doświadczenia, które wyraża się na poziomie jego rozpadającego się zaufania, ciała, które nie znajduje bezpiecznej przestrzeni zamieszkania. Opuszcza Stany Zjednoczone i wraca do Paryża. Powraca do Francji z „opuchniętym i posiniaczonym sercem”.
„Podróż do kresu nocy” jest wciągającą książką, prowokującą do myślenia, eksploracją zmieniającego się świata, w szczególności kapitalistycznej nowoczesności, w której obecnie żyjemy. Autor jest wyraźnym prekursorem egzystencjalizmu. Céline był człowiekiem empatycznym, który widział świat taki, jakim jest, pomagał biednym i chorym, dlatego tym bardziej jesteśmy zaskoczeni informacją, że był rasistą, antysemitą i nazistą. Może, dlatego w tytule książki istnieje słowo „noc”, będące metaforą wewnętrznej ciemności nie tylko bohatera, ale samego pisarza. Jego popularność opierała się na dwóch ważnych elementach w jego twórczości. Często kolokwialne, szorstkie i proste słownictwo, które stosował plus brak długich, arystokratycznych, proustowskich zdań sprawia, że książka lepiej przemawia do niewymagającego czytelnika. Dostajemy bardzo jasny obraz refleksji narratora na temat jego życia i otaczających go ludzi. Narrator, Ferdynand Bardamu, jest bezkierunkową porażką, zmaltretowaną przez życie i przenoszącą się z jednego negatywnego środowiska do drugiego. Zawsze czuje się wyobcowany i samotny, a nawet znienawidzony. „Podróż do kresu nocy” reprezentuje – bez wątpienia – najbardziej ponure spojrzenie na ludzkość i życie, jakie kiedykolwiek spotkałem w poważnej powieści. Bohaterowie przeżywają wydarzenia i doświadczenia, które sugerują, że dla Celine życie (podróż do końca tytułowej nocy) jest bezsensowną męką, którą trzeba znosić, zanim umrzemy. W rezultacie występki i zbrodnie bohaterów są rzadko opisywane z dramatyczną atmosferą lub oburzeniem, jakie można spotkać w powieściach Camus lub Zoli. „Imadło” życia dla pisarza jest naturalne, zbrodnie nie mają znaczenia. Bohaterowie są zbyt zmęczeni, by znaleźć w swoich życiowych dramatach większy sens, zbyt małostkowi i za bardzo świadomi beznadziejności życia, by być na nie lub na Boga oburzonym.
Wybrana przez Céline’a forma powieści na wpół autobiograficznej, jaką stanowi „Podróż do kresu nocy”, dokumentująca drogę, którą przebył on z Europy do Afryki Zachodniej, a następnie Ameryki, unika spójności niezbędnej naukom społecznym i staje się bogatym materiałem umożliwiającym badanie różnych sposobów cielesnego doświadczenia, wyobrażeń moralnych i świadomości estetycznej, związanych z podróżowaniem i przemieszczaniem się. Percepcja, świadomość i przedstawienie świata u Céline’a zmieniają się nieustająco wraz z niespójnością jego stanów umysłowych i cielesnych. Ludzie i miejsca są doświadczane poprzez zasłonę przelotnych nastrojów: zmęczenia, choroby, euforii, pożądania, wstydu, lęku, radości, nocnego sentymentalizmu, chorobliwej obsesji i pragnienia odwetu. Świat Céline’a, nawet, jeśli został ujęty w codziennej poufałości, jest niespójny, nieuporządkowany i uwikłany emocjonalnie. Pozostaje raczej tworem niedoskonałości i różnorodności ludzkiej percepcji niż usystematyzowanych metod i racjonalnej teorii. Jego podróż stawia wiele pytań na temat, jakości prawd wytwarzanych dzięki badaniom etnograficznym oraz tego, w jaki sposób zmiany cielesne, nastrój i percepcja wpływają na ich status epistemologiczny i ontologiczny. Bohater ma świadomość tego, że owa nazbyt krótka chwila nie ujawni prawdy wiecznej, lecz taką, która będzie się zmieniać na skutek kolejnych sposobów bycia. Może najlepiej będzie oddać ostatnie słowo Bardamu: „W takich chwilach wszystko składa się na nasze nieludzkie zagubienie, zmuszając nas bezsensownie do postrzegania rzeczy, ludzi i przyszłości takich, jakie są, to znaczy szkieletów, czegoś, co jest uboższe od nicości, a przecież będziecie musieli je pokochać, wielbić, bronić, ożywiać tak, jakby one rzeczywiście istniały. Inny kraj, inni ludzie wokoło, rozbiegani w trochę dziwny sposób (…)”.