25 listopada 2018

Głęboka rzeka


„Głęboka rzeka” 



Shusaku Endo




Autor/ (ur. 27 marca 1923 w Tokio, zm. 29 września 1996) – japoński pisarz, tworzący swoje utwory z perspektywy katolika żyjącego w społeczeństwie buddyjskim.

Tłumaczenie/ Mikołaj Melanowicz

Tematyka/ Jak Orfeusz ze starogreckiego mitu, pragnący odzyskać strąconą do Hadesu Eurydykę, bohater „Głębokiej rzeki", typowy współczesny biznesmen japoński, nie chce pogodzić się ze śmiercią żony. Wiedziony ułudą głoszoną przez parapsychologiczne koncepcje reinkarnacyjne wyrusza w głąb Indii w nadziei, że odnajdzie nowe wcielenie zmarłej. Czy tak się stanie? Shusaku Endo na kartach powieści odtwarza i analizuje kulturę duchową współczesnego człowieka. Nie można jej sprowadzić do ścisłych ram żadnego określonego wyznania. Formuje się ona z najszlachetniejszych, najsubtelniejszych i najgłębiej ludzkich pierwiastków chrystianizmu i buddyzmu. I ta głęboka rzeka uduchowienia przyjmuje w swój nurt współczesnego japońskiego Orfeusza.

Główny motyw/ Japońscy turyści wyruszają na wycieczkę do Indii. Nie dla wszystkich jest to jednak wyjazd tylko turystyczny. Jadą tam po to, aby odnaleźć coś, co jest, zdawałoby się, nieuchwytne. Każdy ma własny bagaż doświadczeń, swoje „pogmatwane” koleje losu. W Indiach u brzegów Gangesu, świętego dla Hindusów, dokonuje się ich duchowe „oczyszczenie", nurt głębokiej rzeki zabiera wszystko to, z czym tu przybyli, uwalniają się od swoich wspomnień.

Cytaty z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„Na tym świecie jest mnóstwo rzeczy, których nie sposób pojąć rozumem”.

„(…) bo przecież różne smutki życia ludzkiego zaczynają się już w dzieciństwie”.

„(…) zwierzę jest towarzyszem, który rozumie jego smutki”.

„Ptaki- jak ludzie- też mają swój los”.

„(…) w każdej przyjaźni pozostaje poczucie samotności, niemożliwe do przezwyciężenia”.

„Od lat chłopięcych tajemnicami serca dzielił się z psem lub ptakami, ale nie z ludźmi”.

„Jest jednak w tym kraju różnica między tym, co piękne, a tym, co święte”.

„Tak wielu rzeczy w życiu nie można przewidzieć ani zrozumieć”.

„Łatwiej jest sądzić, że po śmierci wszystko się kończy, aniżeli uważać, że można z całym bagażem przeszłości iść w nowe życie pośmiertne”.

„Nawet gdy coś się kończy w naszym życiu, nie oznacza to, że wszystko całkowicie wygasa”.

„Nie potrafię nikogo szczerze pokochać. Nikogo nigdy nie kochałem. Jak taki człowiek ma potwierdzić swoje istnienie na tym świecie?”.

„Chinina wywołuje wysoką gorączkę, jeśli zażyje ją ktoś zdrowy, ale staje się nieodzownym lekiem dla chorych na malarię. Myślę, że grzech jest czymś takim jak chinina”.

„Przyroda ma być medium, które ułatwia łączność między człowiekiem i siłami życia”.

„Ganges pochłania prochy wszystkich ludzi i niesie je z nurtem, nie odrzuca  ani kobiety wyciągającej bezpalce ręce w żałobnym geście, ani zamordowanej premier Gandhi”.

„Zrozumiał jednak, że nawet religijni ludzie nienawidzą się wzajemnie, występują przeciw sobie i zabijają się. Nie można więc zaufać religii”.

„Lecz kiedy usłyszał te ostatnie słowa żony wypowiedziane na łożu śmierci, zrozumiał, czym są więzy łączące ludzi, więzy, których nic nie może zastąpić”.

„Zemsta i nienawiść nie ograniczają się do świata polityki, istnieją nawet w świecie religii”.

„Gdy powstaje grupa na tym świecie, rodzą się antagonizmy, rodzą się waśnie, spiski, wszystko po to, by poniżyć przeciwnika”.

„Z doświadczenia wiedział, że w duszy każdego człowieka gnieździ się egoizm i ci, co głoszą swoje dobre intencje i słuszność tylko swoich działań, w ten sposób naśladowali tylko egoizm”.

„Lecz teraz gdy został sam, w końcu zrozumiał, że istnieje fundamentalna różnica między egzystowaniem a życiem”.

„Ludzkość łączy bowiem bardziej nienawiść do kogoś niż miłość. Solidarność ludzka rodzi się nie tylko dzięki miłości, ile znalezieniu wspólnego wroga. W ten sposób przetrwały państwa i religie”.

„To głęboka rzeka, tak głęboka, że pomieści nie tylko hindusów, lecz wszystkich ludzi świata”.

„Bywają takie miejsca i bywa taki czas, gdy człowiek pragnie wyjawić sekret długo skrywany w sercu”.

„(…) pośród czynów człowieka nie ma takich, które można by określić jako jednoznacznie słuszne”.

„Uczucia, którym się teraz poddawał, niczemu nie służyły w świecie ludzkich spraw”.



                                     Shusaku Endo ma długą karierę literacką. Napisał kilka bardzo interesujących powieści, które zanurzają się głęboko w podróży duchowego poznania. W większości swoich powieści skupiał się na dwóch głównych zagadnieniach, takich jak wschodnia i zachodnia kultura, szczególnie rozbieżności między kulturą japońską a chrześcijańskim Zachodem. Jego powieści przedstawiają szeroki zakres zagadnień tożsamości kulturowej i duchowej, alienacji i osobistej obietnicy wiary. Historia, którą opisał w książce „Głęboka Rzeka" jest fascynującą podróżą „objawień” dla bohaterów książki, szczególnie dla związku między Mitsuko z Otsu.

                Endo to japoński pisarz katolicki żyjący w latach 1923-1996. Jego książki poruszają tematy wiary i dylematów moralnych. Bywa nazywany „japońskim Grahamem Greenem”. Książkę „Głęboka rzeka” napisał u kresu swego życia. Uznano go za moralne i duchowe sumienie narodu japońskiego. Dzieło to podsumowuje osobiste konflikty i problemy społeczne, z jakimi spotkał się pisarz w ciągu swego życia. Tytułowa rzeka to indyjski Ganges, odwiedzany przez japońskich turystów, z których każdy przechodzi życiowy kryzys. Jednym z nich jest weteran drugiej wojny światowej, którego prześladują straszenie wspomnienia z czasów japońskiej inwazji na Birmę w 1942 roku. Kolejny to dręczony poczuciem winy biznesmen, który pragnąłby, by jego zmarła na raka żona powróciła. Religijne uczucia Endo (był katolikiem) znajdują ujście w osobie bohatera książki Otsu, który został odrzucony przez kościół europejski i próbuje żyć wiarą na sposób indyjski.  Jest też Misuko, poszukująca przebaczenia, gdyż uległa pokusie podważenia wiary Otsu.

                    Prezentując japońską wizję Indii i jej wierzeń, Shusaku Endo pozostaje wierny charakterystycznej dla siebie tematyce- Japonii i katolicyzmowi. Ostro krytykuje materializm i brak duchowości w społeczeństwie japońskim. Nie szczędzi cierpkich słów hierarchii Kościoła katolickiego w Europie i jego pretensji do kontrolowania chrześcijaństwa. Endo podaje pod rozwagę wizję religii globalnej, tolerancyjnej i uniwersalnej. Bohaterowie znajdują jakąś formę łaski, samoakceptacji i spełnienia. Kei Kumai nakręcił film „Głęboka rzeka” w 1995 roku.

                      Tytuł książki „Głęboka rzeka” a późniejszy „Ganges”, służy, jako płynna metafora całej powieści. Waranasi dawniej Benares, Kashi – miasto indyjskie w stanie Uttar Pradesh stanowi ono ważny ośrodek kultu wyznawców hinduizmu i buddyzmu. Miejsce znane z rytualnych kąpieli w świętej rzece Ganges i palenia zwłok zmarłych na ghatach. Na obrzeżach Waranasi (ok. 13 kilometrów na wschód) mieści się Park Jeleni – miejsce pierwszego kazania Buddy skierowanego do pięciu ascetów, do tego miasta Endo przenosi obsadę nietypowych, ale emblematycznych japońskich turystów, z których każdy jest rodzajem nowoczesnego pielgrzyma.

                Jest Isobe, który żałuje, że jego żona zmarła i stara się zrozumieć sens jej śmierci. Na łożu śmierci powiedziała mu: „szukaj mnie… znajdź mnie…". Jest Numada, pisarz dziecięcy, który podobnie jak Endo dorastał w okupowanej Mandżurii i spędził długie okresy w szpitalu, widzi on Boga w oczach swojego mandżurskiego psa jedynego przyjaciela z dzieciństwa. I jest Kiguchi, stary żołnierz ze wspomnieniami o wojnie w dżungli w Birmie i okropnościami tzw. „autostrady śmierci", która reprezentuje starą, imperialną Japonię. Są też głupi Sanjos ze świeżo poślubioną żoną, którzy spędzają miodowy miesiąc, którego komiczny charakter budzi pogardę uczonego przewodnika, Enamiego.

                Przypadek Isobego, u którego żony lekarz zawyrokował, iż jest chora na raka, a na leczenie jest za późno pokazuje jak człowiek zaczyna żałować tego, że nie potrafi być blisko z drugą osobą. Fakt, że lekarz zgodził się na wszystkie metody łagodzenia jej bólu, oznaczał, że już nie było dla niej żadnej nadziei. Wchodząc do szpitalnej windy, nadal miał poczucie nierealności. Nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło, że żona może umrzeć. Odnosił wrażenie, że ogląda jakiś film i nagle, niespodziewanie zaczęto wyświetlać zupełnie inny. Za każdym razem, kiedy odwiedzał ją w szpitalu, uśmiechała się. Nigdy dotąd nie słyszała od męża tak ciepłych słów jak teraz w szpitalu; ten szczególny uśmiech żony, na początku, po ślubie, gdy wracał z pracy do domu zmęczony złą atmosferą w firmie, witała go w drzwiach tym swoim uśmiechem, który go serdecznie otulał. A teraz uśmiecha się tak samo na łożu śmierci. Jeszcze miesiąc temu Isobe uważał, że obecność żony w domu jest czymś tak naturalnym, iż tak naprawdę nie uświadamiał sobie jej istnienia i nawet nie odzywał się do niej, jeśli to nie było konieczne. Isobe, który był raczej małomówny, nie potrafił mówić ciepłych słów żonie; po prostu nie był zdolny do wyrażania swoich uczuć. Podczas posiłków to raczej żona mówiła- on ograniczał się do zdawkowego potwierdzenia: „aha” albo „to chyba dobrze”. Z żoną tak naprawdę zaczął rozmawiać, dopiero, kiedy poszła do szpitala. I tak nadszedł ten dzień. W jego sercu zapanowała pustka, jakby stanął samotnie na powierzchni księżyca.
                       
                   Minęło kilka dni jak we śnie. Isobe w żaden sposób nie mógł się pogodzić z myślą, że żona naprawdę odeszła. Ciągnęły się puste dni. Aby wypełnić pustkę w sercu, starał się jak najdłużej pozostawać w pracy, opóźniając godzinę powrotu do domu. Podobnie jak większość Japończyków nie miał żadnej religii; dla niego wszystko kończyło się wraz ze śmiercią. Pod wpływem książek Shirley MacLaine o reinkarnacji zaczął zastanawiać się, czy czasami nie działają na nas niewidzialne siły. Ta myśl uświadomiła mu, jak bardzo musiał być ważny dla żony przez całe życie, i poczuł silny ucisk w piersiach. Isobemu bardziej przypadła do serca relacja z prac profesora Stevensona, który przedstawiał liczne przykłady badań terenowych, niż książki MacLaine. Twierdził on w nich, że istnieją zjawiska reinkarnacji, ale nie można ich obiektywnie udowodnić, że człowiek ma życie poprzednie. Do sprawy podchodził z całą powagą, więc można mu było zaufać. Po przeczytaniu tej przekonującej książki, Isobe zaczął trochę wierzyć w sensowność ostatnich słów żony: „szukaj mnie…znajdź mnie...”. Jej ostatnie słowa „zmusiły” go do wyjazdu do Indii w poszukiwaniu jej nowego wcielenia.

                    Gdy Mitsuko była studentką romanistyki, koledzy nazywali ją „Mojrą”. Pół żartem nadano jej ten przydomek, kiedy na zajęciach omawiali powieść „Mojra” Juliena Greena, jako tekst do nauki francuskiego. Mojra była dziewczyną, która dla żartu uwiodła purytańskiego młodzieńca, studenta imieniem Józef, mieszkającego w wynajętym pokoju przy jej rodzinie. Uczelnię, do której uczęszczała Mitsuko prowadził męski zakon katolicki, dlatego też wśród studentów byli również i tacy, którzy przyjęli chrzest i byli głęboko wierzący.  W zachowaniu tej nielicznej zresztą grupy chrześcijan z punktu widzenia innych studentów było coś, co wywoływało pogardę, z jaką traktuje się zazwyczaj nieprzystępnych, trudnych we współżyciu czy wręcz prostackich i zacofanych studentów. W zasadzie nie dyskryminowano ich, ale nie pożądano ich towarzystwa. Koledzy Mitsuko namówili ją, aby zakpiła z jednego studenta o imieniu Otsu. Był to rodzaj studenta, który zawsze się uśmiechał i zawsze był miły. A Mitsuko była w tym wieku, kiedy człowiek bardzo pragnie rozwinąć skrzydła. Nękana kompleksem niższości, tylko, dlatego, że pochodziła z prowincjonalnego miasteczka, wymusiła na ojcu, który pobłażał swojej córce, żeby wynajął jej mieszkanie, jak na studentkę –luksusowe; zgromadziła wokół siebie paczkę kolegów i koleżanek, popijała z nimi koniak, na który nie mógł pozwolić sobie przeciętny student, woziła ich sportowym samochodem. Mimo to w sercu wciąż odczuwała pustkę.

                   Otsu pod żadnym względem nie był mężczyzną, który mógł zaciekawić czy choćby zwrócić uwagę dziewczyny. Po latach Mitsuko nie mogła pojąć, jak to się stało, że mogła nawiązać jakikolwiek kontakt z Otsu. Jeśli się zastanowić, to początkowo skłaniało ją do tego jakby dziecinne pragnienie, by pośmiać się nie tyle z niego, ile z Boga, w którego wierzył. Była przekonana, że jest jego mojrą, czyli losem, i podobnie jak Józef z książki Jeliena Greena, musi wpaść w zastawione przez kobietę sidła. Podczas zakrapianej alkoholem studenckiej imprezy, Mitsuko opiła Otsu i kpiła z jego wiary. Przypomniała sobie o drugiej kobiecie, o Ewie, która skusiła Adama i doprowadziła do wypędzenia człowieka z raju na wieki. Wierzyła, że w każdej kobiecie kryją się impulsy prowadzące do samozniszczenia. Dla niej była to niewinna zabawa, lecz dla Otsu próba wiary.  Nagle Mitsuko przypomniała sobie historię urzędnika, który w epoce prześladowań zmuszał chrześcijan do deptania obrazu Matki Boskiej. Jaką przyjemność musiał odczuwać taki urzędnik, kiedy zmuszał ludzi do odrzucenia Boga, w którego wierzyli? Mitsuko z poczuciem sadystycznej satysfakcji patrzyła na swoją „zdobycz”. Otsu to mężczyzna, który słucha wszystkiego, co mu powie, mężczyzna, który wyrzeknie się dla niej Boga- takiego właśnie mężczyznę pragnie torturować. Kila razy pozwoliła mu się dotykać po swoich piersiach, rozkochała w sobie tego niedojrzałego jeszcze człowieka. A kiedy zobaczyła, że jest już w jej „sidłach” ośmieszyła go i wreszcie porzuciła.  Kiedy Mitsuko po latach przypomniała sobie, jak się zachowywała w tamtych czasach, musiała spuszczać oczy z zakłopotania. Czuła odrazę do siebie. Ta wiejska dziewczyna, która zamieszkała w Tokio, z całych sił starała się odkryć i pokazać, co potrafi. Teraz po latach wraz z odrazą poczuła, że łączy ich jakaś niewidoczna nić; wydawało się jej, że coś niepojętnego wiązało ją z Otsu. A przecież nic takiego nie powinno się zdarzyć.

                   Kiedy skończyła studia i została normalnym członkiem społeczeństwa, zrozumiała, jak głupie były pragnienia samozniszczenia, drzemiące w jej ciele. W głębi serca Mitsuko kryła się jakaś destrukcyjna siła. Wyszła za mąż za Yatchana pracownika korporacji, którego nie interesowała sztuka ani muzyka. To podczas przyjęcia weselnego Mitsuko dowiedziała się, że Otsu przeżył załamanie nerwowe, że złamała mu serce. Dowiedziała się, że Otsu wstąpił do zakonu i mieszka obecnie w klasztorze we Francji. Kiedy jej mąż zaproponował jej kilka krajów na miesiąc miodowy, wybrała Francję. I co dziwne, przed dziewczyną pojawiła się postać Otsu stojącego na ulicy w wytartym zakonnym stroju seminarzysty i w wielkich sznurowanych butach. Otsu starał się nie zwracać uwagi na jej uczucia, opowiadał tylko o Bogu. Po tym spotkaniu Otsu postanowił opuścić zakon, zamieszkał w aśramie w Indiach, został ascetą noszącym umierających nad Ganges. Mitsuko rozwiodła się z mężem i zamieszkała z „poczuciem winy”. Dowiedziawszy się, że Otsu mieszka w Waranasi w Indiach postanowiła wykupić wycieczkę i tam go odnaleźć.

                 Kolejną ważną postacią książki jest Numada. Numada dzieciństwo spędził w Dalian w Mandżurii, kolonizowanej wówczas przez Japonię. Dalian, jaki mu pozostał w pamięci, przesycony był zapachem Rosjan okupujących ten kraj, zanim przyszli Japończycy. Nowobogaccy, agresywni Japończycy patrzyli z góry na Chińczyków. Chińska dzielnica nawet w oczach małego Numady była uboga, nędzna. Matka Numady wzięła chińskiego chłopca na służbę. Chłopiec zatrudniony w rodzinie Numady miał piętnaście lat, nazywał się Li. Mówił łamaną japońszczyzną, niewprawnymi rękami pomagał matce w kuchni, a późną jesienią dokładał węgla do pieca. Miał dobry, łagodny charakter, bo kiedy o sześć lat młodszego Numadę rodzice łajali, on go bronił; niepokoił się też, kiedy opóźniał się jego powrót ze szkoły, i wychodził mu na spotkanie.

                     Pewnego dnia, wracając ze szkoły Numada znalazł i zabrał do domu bezdomnego psa. Był to pies mandżurski o czarnej sierści i purpurowym języku. Miał zaropiałe oczy i był tak brudny i zabłocony, że matka zabroniła zatrzymać go w domu i kazała wyrzucić. Syn tak błagał ją i płakał, że pozwoliła zostawić go na jeden dzień. Li umył psa i umieścił go w wyściełanej słomą skrzynce, którą postawił na klepisku przy kuchni. Nocą samotny piesek ciągle skamlał. Gdy Numada poszedł do kuchni pogłaskać go, pojawił się ojciec w piżamie i kazał wyrzucić psa. Następnego dnia Numada nawet w czasie zajęć szkolnych myślał o piesku. Po lekcjach wracał do domu biegiem. Li rąbał drzewo na podwórku, a gdy zobaczył Numadę, położył palec na ustach dając znak, żeby z nim poszedł. Li schował pieska do szopy na węgiel. Od tego dnia szopa na węgiel stała się miejscem ich wspólnej tajemnicy. Kiedy rodzice dowiedzieli się o tym sekrecie Li został wyrzucony z domu. Odszedł tylko z maleńkim i brudnym tobołkiem ze swoimi rzeczami. W dniu rozstania Li powiedział do Numady: „Do widzenia, paniczu, do widzenia”. Numada po tylu latach, pamięta uśmiech rezygnacji na twarzy odchodzącego chłopca.

                   Pies o imieniu Kuro wyrósł na duże psisko. Machał ogonem tak żywo, że zdawało się, iż mu odpadnie. Jesienią, kiedy Numada chodził do trzeciej klasy szkoły podstawowej pogorszyły się stosunki miedzy rodzicami, które doprowadziły do ich rozwodu. Było to zaskakujące wydarzenie, z którym nie mógł się pogodzić. Matka musiała opuścić dom. Numado pamięta ten dzień, kiedy na ulicy czekał wóz, który miał ich zabrać do portu. Tylko pies kręcił się niespokojnie obok muła. Gdy wóz ruszył, Numada obejrzał się i zobaczył biegnącego za nim psa. Starał się nie płakać. W końcu Kuro się zmęczył, stanął i patrzył z rezygnacją na Numadę. To właśnie dzięki Li i temu psu Numada po raz pierwszy poznał smak rozstania.

                      Kiedy Numada dorósł zaczął pisać książki dla dzieci, w których występowały zwierzęta. Pewnego dnia za sprawą zbiegu okoliczności otrzymał w drewnianej klatce czarnego ptaka, mierzącego zaledwie około pięciu, może sześciu centymetrów, ale o wielkim dziobie, na którym sterczał czerwony róg jak u nosorożca. Numada zaprzyjaźnił się z ptaszkiem. Żona Numady nie była uszczęśliwiona faktem, że jej mąż zaczął hodować tak kłopotliwego ptaka. Kiedy Numada trafił na operację do szpitala, jego żona, aby go rozweselić przyniosła mu owego ptaka. Numada czuł się winny wobec żony. Od lat chłopięcych tajemnicami serca dzielił się z psem lub ptakami. Po trwającej cztery i pól godziny operacji przewieziono go do pokoju, a gdy następnego dnia obudził się rano zapytał, co słychać u ptaka. Żona odpowiedziała, że w czasie, kiedy go operowali ptak zdechł. Numada przypomniał sobie to uczucie ból w rozciętej piersi podczas operacji. Uświadomił sobie, jak bardzo wspierały go w życiu psy, ptaki i inne zwierzęta. Kiedy Numada wyszedł ze szpitala, tuż po szybkiej rekonwalescencji postanowił wyjechać na wycieczkę do Indii. Zdecydował uratować, choć jedno życie cierpiącego zwierzęcia. 

                   Pilotem wycieczki Japończyków po Indiach był przewodnik Enami, który w Indiach mieszkał już od kilkunastu lat. Pierwszym zabytkiem, który był na trasie zwiedzania –ważniejszym nawet od Tadź Mahal - była skromna świątynia bogini Ćamundy. Enami miał niemal encyklopedyczną wiedzę zarówno na temat samej bogini, jak i jej kultu.  Można pokusić się o stwierdzenie, że Enami miał na temat bogini obsesję. Kim była owa bogini? Boginie indyjskie nie zawsze przybierają łagodną i subtelną postać jak Matka Boska w religii katolickiej. Maria jest symbolem matki, a indyjskie boginie są też symbolami sił natury, które upajają się do szaleństwa śmiercią i krwią. Ćamunda mieszka na cmentarzu, dlatego u jej stóp leżą ciała ludzkie, które rozdziobują ptaki i rozszarpują szakale. Ćamunda przedstawiana jest na rzeźbach z obwisłymi piersiami, a mimo to z tych zwiotczałych piersi płynie mleko, którym karmi dzieci stojące w kolejce. Jej prawa noga gnije z powodu trądu. Ma brzuch zapadnięty z głodu, na którym siedzą skorpiony. Cierpiąca, schorowana znosi piekielne katusze, a jednocześnie karmi rodzaj ludzki, mlekiem ze zwiotczałych piersi. Bogini wyrażała cierpienia ludu indyjskiego. Cierpienia, śmierć i głód, które musiał znosić lud Indii przez długie lata. Ta bogini zapadła na wszystkie choroby, jakie przechodzili tu ludzie przez wieki. Wytrzymała truciznę kobry i ukąszenia skorpionów. Enami tak naprawdę mówił o cierpiącej bogini pod pretekstem, że tłumaczy im Indie, ale faktycznie kompulsywnie wspominał zdarzenia z własnego życia, myślał o swojej matce, która po odejściu męża wychowywała go, przezwyciężając własne choroby i nieszczęścia.

                      „Głęboka rzeka” to książka przepiękna, mówiąca o tym, że kiedy nagle ze świata, który znasz, zostajesz tylko Ty sam, kiedy cały ten świat zostaje gdzieś daleko, a na jego miejscu pojawia się coś zupełnie innego, nieznanego – wtedy nie masz wyjścia, musisz oprzeć się na tym, co masz wewnątrz. Porzucasz cały wysiłek i kontrolę, bo i tak nic one nie dają – zostawiając czystą świadomość i doświadczenie prawdziwego życia. I to w sobie odnajdujesz ten boski spokój i akceptację, i odkrywasz, że to w sobie masz radość i pełnię – nie w odhaczonych zadaniach na liście i nie w egzotycznej krainie. Chociaż bez tej krainy dużo trudniej byłoby to zobaczyć. Tym bardziej, że w Indiach jest aż gęsto od duchowości. Tam możesz pogadać o kosmosie z każdym przypadkowo napotkanym człowiekiem (po tym, jak już zrobicie sobie razem zdjęcie). A po powrocie odkrywasz, że to, co znalazłaś w sobie, kiedy byłaś tam, daleko – zostało z Tobą. Bo to, co mamy wewnątrz, jest z nami na stałe. Tylko to, co na zewnątrz, nieustannie się zmienia i płynie. I kiedy zobaczysz w Indiach tych wszystkich biednych i umierających ludzi, to doświadczysz prawdziwego oświecenie, prawdziwej „nirwany”. Będziesz się kładł do łóżka z myślą: „memento mori” a rano budzić się będziesz z myślą: „carpe diem”.

17 listopada 2018

Klucz do ogrodu


„Klucz do ogrodu”


Jenny Erpenbeck



Autorka/ (ur. 12 marca 1967 w Berlinie Wschodnim) – niemiecka pisarka i reżyserka teatralna. Jest córką fizyka i filozofa Johna Erpenbecka oraz arabistki Doris Kilias. Jej dziadkowie ze strony ojca, Fritz Erpenbeck i Hedda Zinner także zajmowali się pisarstwem. Erpenbeck uczęszczała do szkoły Erweiterte Oberschule w Berlinie Wschodnim, gdzie w roku 1985 zdała maturę. Ukończyła także 2-letnią naukę introligatorstwa, po czym przez pewien czas pracowała w różnych teatrach, jako reżyserka i garderobiana. W latach 1988–1990 studiowała teatrologię na Uniwersytecie Humboldtów w Berlinie. W 1990 przeniosła się na studia reżyserskie (uczona m.in. przez Rutha Berghausa, Heinera Müllera i Petera Konwitschny’ego) do konserwatorium im. Hannsa Eislera. Po ukończeniu studiów w roku 1994 pracowała, jako asystentka reżysera w Operze Graz.

Tłumaczenie/ Eliza Borg

Tematyka/ Książka „Klucz do ogrodu” pielęgnuje pamięć minionych stu lat urokliwie położonej parceli na ziemi niemieckiej. Przesycona jest miłością do ogrodu i domu. Przypomina o ich zmiennych losach, włącznie z niemym świadectwem okresów wojny. Przywołuje sceny sielskie, bogate w obrzędy minione i współczesne zwyczaje, czasem dotyka codzienności i brzydoty. Literackimi zabiegami obrazuje też dramat pojedynczych losów z okresu wojny z jej brutalnością i bezsensem. Dzięki pisarce wkraczamy w świat refleksji nad życiem, jego nieprzewidywalnością i nieuchronnością kresu.

Główny motyw/ Jenny Erpenbeck w książce „Klucz do ogrodu” opisuje dzieje ojca (sołtysa) i jego czterech córek z początku ubiegłego wieku, w które wpisuje – odległe już w formie - zwyczaje z życia: obrzęd zaślubin, chowania nieboszczyka. Wszystko w klimacie wiejskiej, bogatej obrzędowości.  Nieco dalej przechodzi do kresu II wojny światowej. Nawiązuje do tematu grabieży ziemi niemieckiej przez Rosjan podczas tej wojny, ich „wchodzenia w ziemię”, penetrowania ogrodów, szukania ukrytych skarbów. Komentuje, że nawet ogrodnika to rozżaliło. Refleksje autorki są objętościowo powściągliwe, lecz ujawniają esencję doświadczanych emocji.  W jednym z rozdziałów przejmujące swym dramatyzmem są myśli małej Żydówki ukrywającej się przed światem wojny w ciemnej i ciasnej komórce. Dziewczynka fantazjuje na temat podwodnego świata jeziora swego dzieciństwa. Żyje jedynie wspomnieniem ciepłego pomostu, pamięcią o zwyczajowych zajęciach członków swojej rodziny. Myśli te, choć iluzorycznie chronią ją przed zagładą. Potęgują jednak bezmiar bezsensu rasowej eksterminacji. Kumulują ból wspomnień o zagładzie narodu żydowskiego.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Nawet na Saharze była niegdyś woda”.

„Dom więc także milczy, tak jak jego właściciel, i jak to jest z każdym milczeniem, może to wprawdzie oznaczać, że kryje jakąś tajemnicę, ale równie dobrze, że jest w nim po prostu wielka pustka”.

„Dom, trzecia skóra po tej na ciele i po ubraniu”.

„Ten, kto buduje, przykleja swoje życie do ziemi, tak to jest”.

„(…) jedna z najwspanialszych przygód w życiu może polegać na tym, że zostaje się poślubioną”.

„(…) finalny krzyk jest we wszystkich językach zawsze taki sam”.

„To jasne, że lepiej być obcym na obczyźnie niż we własnym domu”.

   

                 Ta historia zaczyna się od geologicznego prologu, który mówi o topniejącym lodowcu, który tysiąclecia później doprowadził do powstania Jeziora Brandenburgii gdzie rozgrywa się akcja książki. Około dwudziestu czterech tysięcy lat temu do masywu skalnego, który teraz widoczny jest tylko, jako łagodny wzgórek powyżej domu, dotarł lodowiec. Wskutek potwornego ciśnienia, jakie wywierał lód, połamane i zmiażdżone zostały zamarznięte pnie dębów, olch i sosen, masyw skalny został zgruchotany, starty na pył, a lew, gepard i tygrys szablasty musiał uciekać w cieplejsze, południowe regiony. Poza ten masyw skalny lodowiec się nie wdarł. Potem stopniowo narastała cisza, a lodowiec rozpoczął swą „pracę- sen”.  Przez całe tysiąclecia przesuwając i obracając swe potężne, zimne cielsko tylko o centymetry, cierpliwie wygładzał ostre kanty skalnych brył pod sobą.  W cieplejszych latach, dziesięcioleciach, stuleciach woda na powierzchni lodowego bloku topniała po trochu i w miejscach, gdzie piasek pod lodowcem dawał się łatwo wypłukać, ściekała pod jego ciężkie, masywne ciało. Około trzynaście tysięcy lat przed narodzeniem Chrystusa przemienił się znowu w wodę, wsiąkł w ziemię. Tak pomału powstawało Jezioro Brandenburskie, ale pewnego dnia i ono zniknie, gdyż, jak każde jezioro, i to będzie tylko czymś przejściowym, jak wszystkie formy życia. „Nawet na Saharze była niegdyś woda”.

                Od czasów topnienia lodowca książka przenosi nas do nowo zjednoczonych Niemiec w lata 90-te XIX wieku, gdzie bogaty rolnik sprawuje opiekę nad ziemią - i który ostatecznie sprzedaje posiadłość w czasach Weimaru architektowi i żydowskiemu wytwórcy tkanin. Rosyjskie siły wyzwoleńcze grabią posiadłość pod koniec II wojny światowej. Jego mieszkańcy uciekają do Berlina Zachodniego, zanim zostanie pobudowany mur berliński.  Niemieccy komuniści wracają z wygnania w czasie wojny z Syberii i osiedlają się na nieruchomości, obecnie skolektywizowanej przez władze miejskie NRD. Upadek muru prowadzi do sporów o to, kto jest prawowitym właścicielem. Dom popada w ruinę, a na końcu książki zostaje zrównany z ziemią.

                Wydarzenia te tworzą ramy narracyjne i są na tyle kuszące, aby wyczytać z nich skomplikowaną historię Niemiec; jednak Erpenbeck jest ostrożna, aby książka nie stała się „zimną” relacją kronikarską. Położenie domu poza Berlinem stawia go poza politycznymi wpływami, a jego główne zastosowanie, jako domu letniskowego lub weekendowego nadaje inny sposób pomiaru czasu, który lepiej opisuje odwieczne sygnały przyrody i krajobrazu. Podczas gdy w brytyjskiej tradycji okazałe domy wiejskiej Anglii zwykle są gospodarzem symbolicznego upadku jednej rodziny, dom w powieści Jenny Erpenbeck ujawnia jeszcze bardziej ekspansywną historię. Korzysta z doświadczeń swoich mieszkańców w ciągu ostatnich siedemdziesięciu lat, aby przedstawić wykresy wstrząsów dwudziestowiecznych Niemiec. Historia każdego mieszkańca zajmuje rozdział a każdy rozdział, podobnie jak refren w piosence, kończy się „litanią” pracy ogrodnika; spulchnianiem gleby, rozłupywaniem drewna, podlewaniem, kompostowaniem, przycinaniem i innymi jego różnymi rutynami. Ogrodnik podlewa róże, krzewy i młode drzewka, w lecie dwa razy dziennie, raz wczesnym rankiem i drugi raz, gdy się ściemnia, polewa gołą ziemię na obu łąkach tak długo, aż trawa zacznie kiełkować. Ogrodnik, przycina wszystkie krzewy porastające obramowanie z kamienia. Wyrywa chwasty spomiędzy róż, przycina róże, od chłopów bierze nawóz krowi i rozrzuca go pod czerwonym głogiem i japońską wiśnią. Jesienią obcina długą piłą suche gałęzie wysokich drzew, wykurza dymem krety, grabi liście na łące i pali je, z końcem jesieni spuszcza wodę ze wszystkich rur domu i zakręca główny zawór. Pamięć o wojnie pokazana jest alegorycznie przez ogrodnika, który zastanawia się nad chrząszczem, który dokonuje inwazji na rośliny w ogrodzie, tak jak Niemcy dokonali inwazji na Polskę. Bezimienny i scharakteryzowany wyłącznie przez swoją pracę, którą wykonuje ogrodnik, pozostaje „zakorzeniony”, nie tylko do ziemi, ale także do kolejnych jej posiadaczy.  

               Najtrudniejszy rozdział książki „Klucz do ogrodu” rozgrywa się poza miejscem akcji. Po zlikwidowaniu getta warszawskiego dwunastoletnia siostrzenica żydowskiego producenta odzieży ukrywa się w jednej z kamienic w przechowalni mioteł. Ma głębokie przekonanie, że albo umrze, czekając na odnalezienie, albo okaże się, że zostanie zabita. Ukrywając się w ciemnościach i ciasnocie, jej strach zamienia się pod wpływem wspomnień o tym, że spędza lato w domu wujka nad Jeziorem Brandenburskim, ponieważ było to jedyne miejsce, które wciąż może być uznane w jej wyobraźni za bezpieczne. Ten rozdział książki Jenny Erpenbecka jest najtrudniejszy i zarazem najlepszy.

                 Dom nad jeziorem pochodzi z „przeklętego” dziedzictwa. Początkowo królewska ziemia należała do rodziny sołtysa wsi od 1650 roku. Krótka historia córek sołtysa, opisanych w pierwszym rozdziale, pokazuje umiejętności autorki w tworzeniu zagrożenia, jakie wywołuje cykliczność przemijania. Matka czterech dziewcząt zmarła przy narodzinach Klary. Sołtys nie ma syna. Są we wsi komornicy i chałupnicy, jest dwóch zagrodników i paru gospodarzy, ale sołtys jest tylko jeden. Pierwsza córka Greta nie wyjdzie za mąż, bowiem najstarszy syn chłopa Sandkego, z którym się zaręczyła, jedyny spośród sześciu synów, który się wyuczył gospodarstwa, bo miał objąć zagrodę po ojcu, tuż przed ślubem ku zaskoczeniu swojemu, a także swego ojca, nie został przez właściciela majątku wyznaczony na spadkobiercę. Druga córka Hedwig zadała się z wyrobnikiem, który latem „młócił zboże” w ich gospodarstwie. Gdy ojciec dowiedział się o tym od sąsiada, wpadł w środku dnia do stodoły, wyrwał robotnikowi cep z ręki i ze słowami: „Jak wezne zaraz siekierę, to cie ubije!”, wygnał go z zagrody. Ojciec zamknął Hedwig na kilka dni do wędzarni na strychu, gdzie straciła dziecko, które było w tym czasie malutkim krwawym strzępkiem. Trzecia z kolei córka sołtysa Emma, z pewnością nadawałaby się na ten urząd, gdyby przyszła na świat, jako mężczyzna. Pomagała ojcu we wszystkim, pod jego nieobecność decydowała o świadczeniach od mieszkańców, zatrudniała parobków i dziewczyny, doglądała wycinki, pól i bydła. Na temat zamążpójścia Emmy nigdy nie padło nawet jedno słowo, ani w rodzinie, ani we wsi. Z kolei Klarze, najmłodszej córce sołtysa, jako część ojcowizny przypadł w udziale las, który na dole graniczył z Jeziorem Brandenburskim. Z początku siostry nic nie zauważyły, no może czasem Klara znikała i nie wiedziały gdzie jest. Klara często wychodziła z kubłem, w którym były odpadki dla świń, na drogę, zamiast opróżnić go w chlewie. Czyżby Klara się z kimś potajemnie spotykała? Kiedy ojciec zabronił jej opuszczać zagrodę, Klara z czasem zaczęła tracić rozum. Siostry zaczęły chować wszystkie ostre noże do zamykanej na klucz szafy, parobcy kładli siekiery na wysoką półkę w bramie wjazdowej, gdzie kobieta nie sięgnie bez drabiny, a w pokoju Klary ojciec odkręcił uchwyty okienne i wewnętrzną klamkę w drzwiach. Następnego dnia Emma odkryła ślady Klary na świeżo spadłym śniegu. Nieco później znajduje ciało, na brzegu przy cegielni.         
             
                  Lista rytuałów weselnych opisana jest na kilka stron, zamieniając antropologiczną relację ciekawych regionalnych obyczajów w coś ciemniejszego - listę praw odróżniającą konwencjonalność od niekonwencjonalności, a więc oddzielającą osobę wewnętrzną od intruza. Jednak przy wszystkich tych matrymonialnych przepisach żadna z córek burmistrza nie wychodzi za mąż. Zamiast tego jedna z nich traci swojego narzeczonego, który wyjechał na emigrację, druga rujnuje swoją reputację jeszcze inna pozostanie w celibacie a Klara popełnia samobójstwo. Nie mając żadnych spadkobierców, burmistrz dzieli działkę w latach 30-tych i sprzedaje część nienazwanemu architektowi, żydowskiemu handlarzowi sukna. Gdy Arthur obserwuje budowę domu sąsiada, planuje dom dla swojego jedynego syna, Ludwiga, który w planach zamierza całą posiadłość dziedziczyć. Jednak Holocaust przerywa ich plany.  
                Tymczasem, obok, architekt buduje swój wymarzony dom, aby rozkoszować się swoją młodą żoną. Wypełnia go ukrytymi szafami, tajnymi punktami widokowymi, balkonem z dekoracjami żelaznych ptaków. „Dom, trzecia skóra po tej na ciele i po ubraniu”- uważa architekt, którego duma z jego stworzenia jest wyszczególniona z charakterystyczną dla Erpenbecka dokładnością. Małżonkowie cenią sposób, w jaki schody skrzypią przy pierwszym, drugim, trzecim kroku aż do ostatniego schodka. Ale po prawie dwudziestu latach życia w domu architekt musi go porzucić. W 1951 r., wyjeżdża do Berlina Zachodniego, uciekając z powodu grożącego mu uwięzienia za kupno śrub z Niemiec Zachodnich - nie ma ich na Wschodzie - w celu ukończenia budowy zamówionej przez rząd NRD. Wraz z żoną przenosi się do mieszkania w Berlinie Zachodnim, a państwo przejmuje dom.
                 W następnych rozdziałach Erpenbeck opowiada historie innych osób związanych z domem, w tym z żoną architekta, handlarza suknem; jego dwunastoletnią wnuczkę, ukrywająca się w warszawskim getcie; rosyjskiego majora, który zajmuje dom w czasie wojny; po wojnie pisarką, która nabywa dom dzięki nieskazitelnym autorytetom komunistycznym; i jej wnuczką, która ostatecznie musi sprzedać dom, gdy okazuje się, że rachunki bankowe we wschodnich Niemczech są o połowę mniejsze. Pomiędzy każdym z tych rozdziałów znajduje się opis ogrodnika, który opiekuje się ogrodem, bez względu na to, kto tam mieszka. Inną postacią powieści jest sam czas, który często nęka bohaterów, przybierając niemal fizyczną obecność. Chociaż architekt był mistrzem trzech wymiarów, dopadł go czwarty wymiar: czas, który teraz wypędza go z domu. O tym, że dziecko ukrywa się w getcie, pisze Erpenbeck: czas ją zawlekał i zamknął ją w tej ciemnej komnacie. Jednak dom nad jeziorem stanowi schronienie dla swoich mieszkańców, jakkolwiek tymczasowe. W ciągu dwudziestu lat mieszka tam żona architekta, dla której czas wydaje się być na jej wezwanie.
                     W czasie ofensywy Armii Czerwonej na Berlin dom zajmują pijani i agresywni żołnierze. Gdy przychodzą Rosjanie, stawiają w ogrodzie ze dwieście skradzionych koni, około siedemdziesięciu na mniejszej łące przed samym domem i ze sto trzydzieści na większej, po prawej stronie dróżki prowadzącej do jeziora.  Konie grzebały kopytami w ziemi, która akurat rozmarzała i w ciągu jednego dnia zamieniła się w błoto, i zżarły wokół wszystko, co nadawało się do jedzenia: świeże listki i kwiaty forsycji, młode pędy świerków, pączki leszczyny i bzu.
                  O Jenny Erpenbeck można powiedzieć, że jest mistrzem ukrywania i opóźnień. Pomija niemal całkowicie dialogi i interakcję; każdy rozdział zanurza czytelników w umyśle tytułowego bohatera, tworząc luki, które mogą być wypełnione dopiero późniejszymi relacjami z życia innych. Z początku sympatyzujemy z uciekającym architektem, ale potem dowiadujemy się, że w 1939 r., "Zapłacił Żydom połowę wartości rynkowej" za kąpielisko, nawet używał ich ręczników - towaru najwyższej, jakości, własnej marki handlarza tkaninami, które tam zostawili. Podaje słabe uzasadnienie, że pieniądze, które zapłacił Żydom, pozwoliły im uciec do Afryki lub Szanghaju.
                   Strategia Jenny Erpenbecka - to „ukrywanie i stopniowe ujawnianie” - tworzy subtelną warstwę opowieści, która jest największą siłą książki, to powiedziawszy, czasami pragnie się, aby „Klucz do ogrodu” pozostawił nieco więcej wyobraźni, np. Erpenbeck opisuje pełną historię 12-letniej wnuczki żydowskiego kupca tkanin, której wspomnienia z jeziora zapewniają komfort, gdy ukrywa się w warszawskim getcie. Czytelnik zastanawiają się nad późniejszym losem wnuczki. Autorka powtarza poszczególne zdania, pozwalając nam prześledzić świat naszego zrozumienia, ponieważ stopniowo ujawnia czytelnikowi więcej dzięki koncentrycznym opisom.              
               Tłumaczenie Elizy Borg finezyjnie oddaje język Jenny Erpenbeck, która w przekonujący sposób przedstawia grupę bohaterów - Rosjan i Niemców, chrześcijan i Żydów, dzieci i dziadków, komunistów i kapitalistów - jednocześnie wyrażając swój wspólny ból po utracie kraju i domu. Pokazuje, że przemijanie dotyka nie tylko materialnej strony życia. Dowodzi, że wszystko, co doczesne, czeka kiedyś kres. Początków takiego myślenia upatrywać można w biblijnej „Księdza Koheleta” oraz w poglądach filozoficznych Heraklita z Efezu. Motyw przemijania w książce „Klucz do ogrodu” przejawia się w akcentowaniu nieuchronnego upływu czasu i zmian, jakie ze sobą pociąga. Zmiany te mogą dotyczyć zdrowia, miłości, urody, kondycji fizycznej i psychicznej człowieka. Mogą być jednak rozumiane szerzej – wówczas przemijanie oznacza kres pewnej formacji kulturowej, odchodzenie w niepamięć aktualnych nie tak dawno idei i prądów myślowych, postępujących zmian społecznych, gospodarczych, historycznych. Przemijaniu towarzyszy bolesna świadomość śmierci.  

11 listopada 2018

Ludzie Julya


„Ludzie Julya”


Nadine Gordimer




Autorka/ (ur. 20 listopada 1923 w Springs, zm. 13 lipca 2014 w Johannesburgu) – południowoafrykańska pisarka, pisząca w języku angielskim, laureatka literackiej Nagrody Nobla w 1991. Była córką żydowskich imigrantów. Jej ojciec – Isidore Gordimer – był zegarmistrzem z Litwy. Matka – Hannah „Nan” z d. Myers – pochodziła z Londynu. Mimo żydowskiego pochodzenia obojga rodziców, Gordimer została wychowana w duchu świeckości, a w życiu dorosłym deklarowała się, jako ateistka. W swojej twórczości poruszała sprawy konfliktów społecznych i psychologicznych następstw systemu apartheidu w RPA, a także inne tematy społeczno-polityczne swojego kraju i innych krajów afrykańskich. Była zaangażowana w zwalczanie apartheidu, została członkinią Afrykańskiego Kongresu Narodowego.

Tłumaczenie/ Dariusz Żukowski

Tematyka/ Osią powieści południowoafrykańskiej noblistki jest skomplikowana relacja między małżonkami Maureen i Bamfordem Smalesami oraz ich czarnoskórym służącym Julyem. July nie ma się, za co mścić. Smalesowie zawsze traktowali go z godnością i darzyli dużym zaufaniem, dlatego też nawet po nieoczekiwanym przewrocie wciąż zachowuje się względem nich jak oddany służący. Na jak długo jednak wystarczą zakodowane w świadomości zasoby służalczości? Jak długo żywa będzie pamięć o wyświadczonych mu przez przełożonych dobrodziejstwach? Świadomość, że to on jest panem sytuacji narasta w nim powoli, Smalesowie natomiast z lękiem wypatrują jakiejkolwiek zmiany w jego zachowaniu, zdając sobie sprawę ze swego położenia. Nie pomaga również presja ze strony żony i matki Julya, którym nie podoba się obecność białoskórych gości.

Główny motyw/ Podczas krwawych zamieszek w Soweto rodzina Smalesów decyduje się uciekać do wioski ich wieloletniego służącego, Julya. Biali Smalesowie stopniowo tracą na rzecz Julya atrybuty władzy: kluczyki do samochodu, pieniądze, wreszcie broń, bez których są nikim. I w końcu nie wiadomo, czy ucieczka do buszu była sposobem na ocalenie białej rodziny, czy wręcz przeciwnie…

  Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„W różnych wyjątkowych sytuacjach pewne osoby i przedmioty okazują się niezbędne”.

„Podróż przebiegła pomyślnie jednym wielkim cudownym zrządzeniem losu, a z dziejów świętych męczenników wiadomo, że cudom towarzyszą cierpienia”.

„To, czy ktoś jest uczciwy, zależy po prostu od tego, ile o nim wiemy”.

„Należała do osób obchodzących się z własnym >ja< niczym z elektrycznym przyrządem, który może poranić człowieka, jeśli użyje się go w niewłaściwy sposób”.

„(…) biali ludzie przynoszą kłopoty”.

„A kiedy nikt ci nie wierzy, zaczynasz adaptować się do sytuacji, dopasowywać do oskarżenia (…)”.

„Prawdziwe fantazje dziczy oszukują zmysły skuteczniej niż atrakcje romantycznych lasów braci Grimm i Disneya”.



                      Akcja tej apokaliptycznej powieści rozgrywa się w czasie fikcyjnej wojny domowej, która wybuchła po inwazji dokonanej przez Mozambik na RPA w 1980 r. Miasta ogarnia pożoga, płoną farmy. Maureen i Bam Smales wraz z dziećmi i służącym Julym wyruszają furgonetką („żółtym pikapem z otwartym tyłem”), by szukać schronienia w odległej wiosce, z której July pochodzi. Maureen świetnie sobie radzi w trudnych realiach wioskowego życia, natomiast Bam – bez swojej strzelby czuje się po prostu zagubiony- zachowuje się jak pokonany człowiek. Relacje Bamy z Julyem stają się coraz trudniejsze, kiedy „białe” małżeństwo zaczyna dzień po dniu tracić kontakt z kulturą. Maureen pozuje niczym modelka na furgonetce, ale July nie rozpoznaje znaczenia tej chwili. Pożądanie i powinności są teraz w znacznym stopniu kształtowane przez względy ekonomiczne, a „białe”, liberalne założenia dotyczące wspólnej części natury ludzkiej stają pod znakiem zapytania.

                 Na powierzchownym poziomie książka wydaje się być opisem wspaniałej przygody. Ma pomysłowość „Robinsona Crusoe", jednak rodzina Smalesów, których pośpiesznie zapakowany bagaż zawiera gadżet do usuwania etykietek z pralni chemicznych bez uszkadzania paznokci, w jednej chwili zmuszona jest przystosować się do życia jak ludy prymitywne: w zbieraniu roślin, gotowaniu posiłków na ognisku, przeżywają lęki i dreszcze w czasie burzy, podczas gdy ściany chaty stają się mokre, a biegające karaluchy zamieniają się w jeden wielki „dywan”. Naczynia gliniane, które Maureen zbierała, jako ozdoby, są teraz jej naczyniami kuchennymi. W tej wiosce, którą kiedyś wyobrażali sobie, jako „opcję” na wakacje - kojarząc ją z wyprawą fotograficzną i przenośną lodówką - Maureen musi szorować w pobliskiej rzece naczynia gdzie obok kobiety odbywają ablucje menstruacyjne. Wszystkie stare życiowe „gry i zabawy”, podniecające strzelanie do tarczy przez Bama, pozorowane kryjówki podczas paintballu, nagle stały się rzeczywistością. Banknoty były tu jedynie kawałkami papieru. Nie reprezentowały w ich oczach niczego, za drobniaki z szafki nocnej tutaj nic nie dało się kupić. Kiedy Maureen lub Bam, będąc całkowicie uzależnieni od miejscowych, dawali im te kawałki papieru, gdyż nie mogli oddać nawet ubrań tak pożądanych przez ubogich, wieśniacy chowali banknoty do szmacianych zawiniątek i dziwnych pomarszczonych woreczków noszonych przy ciele. Potrafili połączyć abstrakcyjny symbol z konkretną rzeczą. July i jemu podobni- wszyscy zdrowi mężczyźni wyjeżdżali do pracy- przysyłali te papierki od bardzo dawna, lecz dla tubylców nic nie znaczyły.

                            W „poprzednim życiu” Bam Smales był architektem, posiadał samochód, dom i prowadził wygodne życie na przedmieściach. W wiosce, jest po prostu „białym” człowiekiem z rodziną na łasce swojego służącego i jego najbliższych.  Jednak zarówno Maureen, jak i Bam są im wdzięczni za pomoc w ucieczce, przed możliwą przemocą i śmiercią w czasie zamieszek. Przede wszystkim życie w wiosce oznacza prymitywne warunki i utratę własności.  W celu pozyskania żywności i innych potrzebnych rzeczy dla rodziny Smalsów, July używa - bez ich zgody- z pomocą przyjaciela z wioski Daniela ich samochodu, aby dotrzeć do najbliższego sklepu. Oboje Bam i Maureen są bardzo zdenerwowani jego świadomym zachowaniem. Pik-up należał do Bama, był prezentem urodzinowym, który służył mu, jako pojazd na „polowania” z aparatem fotograficznym. Co więcej, był to jedyny przystosowany pojazd do ucieczki z Johannesburga, samochód, który z łatwością mógł pokonać sześciuset kilometrową trasę.  Tak, więc samochód Bama jest symbolem jego poprzedniej pozycji społecznej. Chociaż Bam wyraża swoje niezadowolenie i złość na całą sytuację, wydaje się, że dostosował się do nowego życia w wiosce. Jego dni wydają się być wypełnione pracą; pomaga naprawiając narzędzia rolnicze, a także tworzy własne „aranżacje”, takie jak zbiornik na deszczówkę. Zaangażowanie Bama w codzienne zadania wioski imponuje tubylcom i w związku z tym zostaje zaproszony na spotkanie z okazji sobotniego picia piwa. Po tym zaproszeniu, Bam odczuwa akceptację innych mężczyzn, ma nadzieję, że ułatwi mu to dostosowanie się do ich mentalności i kultury.

                 Załamania się reżimu apartheidu spodziewał się zarówno Bam, jak i Maureen, a nawet próbowali sobie wyobrazić życie w RPA bez przywilejów dla białych ludzi. Pomimo poglądów liberalnych Bam nie spodziewał się, że można odebrać mu przywileje i majątek. Jego liberalne poglądy zostały skonfrontowane w sytuacji korzystania przez July z jego samochodu. Nie był przygotowany na taką ewentualność, że ktoś pozbawi go dobytku. Inny aspekt zmienionego zachowania Bama można dostrzec, gdy przyczynia się do dostarczenia wiosce mięsa. Ustrzelił wieprza z karabinu, który pierwotnie był przeznaczony na ptaki. Dreszczyk, którego doświadczył podczas swoich poprzednich wypraw myśliwskich, gdzie
zabijanie wydawało mu się być tylko przyjemnością i grą, całkowicie zmieniło się w tych prymitywnych warunkach. Bam uświadamia sobie prawdziwą „rzeczywistość” polowania, zdaje się żałować wieprzy, których zabił i porównuje ich widok z ptakami, które fotografował podczas swoich poprzednich wypraw „myśliwskich”. Warto zauważyć, że Bam, w przeciwieństwie do swojego życia na przedmieściach, teraz wydaje się mieć bardziej ojcowską postawę w stosunku do swoich dzieci.

                    Dla Maureen, ucieczka z Johannesburga oznaczała uczucie „przemieszczenia” się także w życiu wewnętrznym. Jako gospodyni domowa w domu na bogatych przedmieściach, lubiła czytać i to była jej jedyna droga ucieczki od rzeczywistości. Natomiast życie w wiosce oferuje jej ciągle nowe wrażenia, rzeczywistość przewyższa fikcję i dlatego nie jest w stanie skupić się na lekturze, którą zabrała ze sobą, kładąc ją do torby z papierem toaletowym. Po paru dniach deszczu wszystko parowało roślinność, strzechy, wilgotne koce o najróżniejszych wzorach i barwach rozwieszone na każdym krzaku i paliku, który mógł wytrzymać ich ciężar. Tam, w mieście, życie na łasce żywiołów było czymś zupełnie nieznanym. Teraz Maureen dygotała, nie miała suchych ubrań na zmianę. Wypełniające chatę dymem palenisko stanowiło centrum świata. Dzieci, kury, psy, koty podchodziły do niej na tyle blisko, na ile pozwalała im na to ich pozycja w hierarchii istnienia. Dzięki palenisku jedzenie było gorące, owsianka bulgotała na przezroczystych od żaru szczapach drewna, a krew zaczynała żywiej krążyć w żyłach. Bamowi i Maureen brakowało papierosów, wina i innych trunków, ich dzieci pragnęły słodyczy. Jednak w czasie deszczowych dni małe palenisko zaspokajało wszystkie potrzeby. Gliniane naczynia, które Maureen niegdyś zbierała, teraz służyły jej za sprzęty domowe. Robaki, kury, słabe dzikie koty, które by przetrwać, otwarcie lub skrycie chodziły za nią, wyczuwając zapach jedzenia na jej rękach i słysząc bliskość jedzenia w jej krokach, świnie, które podążały za nią, by pożreć jej odchody- wśród nich pojawiały się dodatkowo małe kocięta. Kotka, która je urodziła, zrobiła sobie legowisko na chlebaku, którego Bam używał, jako poduszki. Ostrożnie ją stamtąd przegonił. Ich dzieci Gina i Victor bawiły się starymi obręczami rowerowymi. Maureen demonstruje, że zmieniła swoje zachowania społeczne, gdy kradnie z apteki pigułki na malarię. Funkcjonowanie w wiosce oznacza, że musi podejmować najlepsze decyzje dla rodziny i w rezultacie stała się przez to bardziej niezależna, teraz sama podejmuje inicjatywy. Rosnąca niezależność Maureen wzrasta, lecz częściowo jej poczucie macierzyństwa maleje, ponieważ dzieci same sobie radzą w towarzystwie innych dzieci, ale także, ponieważ uczestniczą w codziennych zajęciach w wiosce. Dlatego jest też bardziej świadoma tego, że nie wypełnia obowiązków matki, zgodnie z normami i wartościami wsi; okoliczności zmieniły się radykalnie, co oznacza, że Maureen nie jest w stanie zapewnić dzieciom jak najwięcej uwagi.
                           
                   Maureen widząc jak inne kobiety z wioski również zapewniają żywność dla swoich rodzin, wyraża swoje pragnienie przyłączenia się do nich na polach, podobnie, kiedy widzi nad rzeką kobiety piorące ubrania. I kiedy myślimy, że wszystko układa się pomyślnie, na stosunki w wiosce zaczynają wpływać drobne incydenty i kłótnie. Ktoś ukradł broń Bama. Maureen widząc, że July broni przed oskarżeniami o kradzież swojego przyjaciela Daniela oskarża byłego służącego o kradzieże w przeszłości w ich domu. Zarówno Bam, jak i Maureen, zauważają w chatach innych tubylców skradzione przedmioty z ich domu. W osadzie odkryła wiele rzeczy dawniej należących do niej: małą szlifierkę do noży, nożyczki w kształcie bociana z ostrzami w miejscu dzioba, które zobaczyła w ręku Julya po tym, jak skarcił staruszkę za przycinanie paznokci u stóp jego dziecka za pomocą brzytwy. Te przedmioty, tam, daleko, należały kiedyś do niej. Musiał je zwędzić dawno temu. Co jeszcze zabrał przez te wszystkie lata? A przecież był bardzo uczciwy- gdy znalazł centa podczas mycia podłogi, odkładał go na szafkę nocną. Nigdy niczego nie zamykali, nawet barku. Gdyby zrządzeniem losu nie trafiła do tej osady- szansa jedna na milion, która ziściła się wskutek powolnego mielenia młynów historii i zemsty- nigdy nie zauważyłaby braku różnych przedmiotów. „To, czy ktoś jest uczciwy, zależy po prostu od tego, ile o nim wiemy”.  July broniąc się przed zarzutami oskarżył „białe” małżeństwo o rasizm. Maureen i Bam „rekompensowali” sobie te drobne straty, sytuacją, jaka gwałtownie nastąpiła. Przecież żona Julya zaakceptowała jego decyzję, kiedy przyjechał w aucie „białego” człowieka w otoczeniu pięciu „białych” twarzy unoszących się w ciemnościach. Oddała im drugie łóżko, pożyczyła piecyk parafinowy. Patrzyła, jak mąż rankiem wyjmuje piękne szklane filiżanki, które kiedyś przywiózł z miejsca swojego „drugiego życia”. Jego matka oddała własną chatę- drewno na konstrukcję dachu i ścian ściął on, a kobiety we dwie zmieszały błoto i postawiły ściany- która w następnym sezonie miały mieć wymienioną strzechę. Matka i żona bez słowa postępowały zgodnie z jego wolą. I teraz mieli oskarżać go o te wszystkie drobne kradzieże? „W różnych wyjątkowych sytuacjach pewne osoby i przedmioty okazują się niezbędne”. Sama natura walki o przetrwanie sprawia, że nie sposób zawczasu określić, które. Wydarzeń nie da się skalkulować, nie sposób określić, co się dokładnie stanie, nawet, jeśli kierując się politycznymi czy apokaliptycznymi przesłankami, można przewidzieć nadejście katastrofy. Nie można też przewidzieć, kto w takich warunkach nam pomoże.

                     Przez lata w mieście zachowanie July było zadowalające i Smalsowie nie mieli powodów do narzekań; został uznany za wiarygodnego. Z punktu widzenia Smalesa ich nierówny związek działał bez większych problemów i czuli, że mogą mu ufać. Jednak teraz, we wsi, July podejmuje własne decyzje i swoje inicjatywy bez pozwolenia Bama. W wiosce, jest to całkiem naturalne, że on jest odpowiedzialny za kluczyki do samochodu, ponieważ zapewnia im niezbędne bezpieczeństwo w czasie ich pobytu w wiosce. Co więcej, kłopot z Julym jest wyraźnie widoczny, kiedy Smalsowie zgłaszają krytyczne uwagi dotyczące brakujących kluczy do ich samochodu. Smalsowie zostali pozbawieni majątku, a w konsekwencji ich związek z byłym służącym, jako „pan i sługa”, jest inny.  Dominująca postawa Julya jest dostrzegalna, kiedy instruuje Bama i Maureen w obecności ich dzieci i wyjaśnia im, że mają obowiązek przyjść do niego za każdym razem, gdy on ich do siebie wzywa. Po jakim czasie okaże się, że fotele wyjęte z samochodu przestaną być częścią jego wyposażenia, a zaczną stanowić umeblowanie chaty. Oczami wyobraźni Smalsowie widzieli, że auto tam, za doliną będzie porośnięte wilczomleczem i ostem, i tylko kozy będą zaglądać do niego przez okna. Wkrótce zardzewieje i zostanie rozebrany do kadłuba, chyba że zdarzy się cud i ruszą w drogę powrotną, i to szybko.

                Kiedy mieszkali na przedmieściach, małżeństwo Bama i Maureen opierało się na ich życiu towarzyskim oraz na pozycji, która obejmowała ich własności i prawa. Dlatego nigdy nie zastanawiali się poważnie nad stanem ich związku. Najwyraźniej życie w wiosce przekształca ich role płciowe, które mają głęboki wpływ na ich małżeństwo. Bam i Maureen rzadko rozmawiają ze sobą, tylko od czasu do czasu, kiedy omawiają sprawy dotyczące ich rodziny. Nawet podczas takich dyskusji odległość w ich związku jest ogromna; Maureen kwestionuje ich ucieczkę do wioski i oskarża Bama o tę decyzję. Jej oskarżenia zostały odrzucone przez męża, który stanowczo stwierdza, że ucieczka była ich wspólną decyzją. Ich dyskusja charakteryzuje się wzburzonymi uczuciami i brakiem wzajemnego szacunku oraz zrozumienia dla siebie nawzajem.

                  Trudna proza Gordimer w nadzwyczaj aluzyjny i implikacyjny sposób zestawia ze sobą pewność przeszłości z wątpliwością teraźniejszości, niewiele akapitów jest osadzonych w spokojnej współczesności. Ciężko znaleźć odpowiedzi na te głębokie pytania. Kiedy w wiosce ląduje helikopter, Maureen rzuca się w jego stronę, choć nie wie czy jest to maszyna wojskowa, czy rewolucjonistów. W tym miejscu powieść się kończy: rozstrzygnięcia nie ma. Książka „Ludzie Julya” daleka jest od wiernego przekazania historii i samego momentu zmian w RPA. Z pewnością jednak dokonuje szczegółowej analizy słabości człowieka. Książka bada naturę wstrząsu zarówno na poziomie osobistym, jak i społecznym. Przedstawia przeznaczenie rodziny Smalsów, która ucieka na wieś. Uciekają przed przemocą, ale po drodze tracą także status ekonomiczny, społeczny i tożsamość.