21 grudnia 2021

Lolita

 

„Lolita”


Vladimir Nabokov


Autor/ (właśc. Władimir Władimirowicz Nabokow, ros. Владимир Владимирович Набоков; ur. 10 kwietnia?/ 22 kwietnia 1899 w Petersburgu, zm. 2 lipca 1977 w Montreux) – rosyjski i amerykański pisarz, tworzący do mniej więcej 1938 roku głównie w języku ojczystym, potem głównie w języku angielskim, autor kilku tekstów w języku francuskim. Szeroką sławę przyniosła mu powieść „Lolita” (opublikowana w Paryżu, 1955).

Tłumaczenie/ Michał Kłobukowski

Tytuł oryginału/ an-us „Lolita”

Tematyka/ Dzika namiętność głównego bohatera, a zarazem narratora powieści, Humberta do 12-letniej Lolity oraz skala, jaką ta namiętność przybiera, pozostają prawdziwie szokujące nawet dzisiaj, szczególnie w społeczeństwach borykających się z problemem molestowania dzieci i ich seksualności. Książka, prowokacyjna i kontrowersyjna, napisana została w charakterystycznym dla Nabokowa klarownym stylu, przez co staje się poruszającym pytaniem o rolę jaką powinna pełnić literatura. Czy powinniśmy dostrzegać piękno moralnie nagannej opowieści i czerpać z niej przyjemność? Czy powinniśmy powstrzymywać się od sądów moralnych w imię estetycznego podziwu dla  świetnie ułożonego akapitu, czy doskonale wyważonego zdania?

Główny motyw/ Główny bohater i narrator powieści to człowiek ukrywający się pod pseudonimem Humbert Humbert. Niewątpliwie hołdujący nienaturalnym żądzom mężczyzna, zręcznymi słowami i swoją wielką elokwencją potrafi momentami wzbudzić w czytelniku sympatię (i empatię). Molestowanie Lolity przez Humberta i ich szalona ucieczka przed wymiarem sprawiedliwości  przez Stany Zjednoczone sprawiają, że książka ta nie tylko otwiera nurt postmodernistyczny, ale również stanowi rodzaj  zwiastuna filmów drogi. Humbert pochodzi z Europy, ze starego świata, jest miłośnikiem Rimbauda i Balzaka, i nie może się odnaleźć w pełnym blichtru amerykańskim świecie lat 50. XX wieku. Nabokov bronił się przed licznymi zarzutami i teoriami: niektórzy doszukują się w „Lolicie” głęboko ukrytego morału; inni interpretują powieść jako alegoryczne „Uwiedzenie młodej Ameryki przez starą Europę” (lub na odwrót).

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Na mordercę zawsze można liczyć, że błyśnie kunsztowną prozą”.

„Początkowo zamierzałem zdobyć dyplom psychiatry, wzorem wielu niespełnionych talentów (…)”.

„(…) na blade pokwitające dziewczęta o sklejonych rzęsach można było gapić się z bezkarnością nieomal równą tej, jaka bywa nam dana w snach”.

„Czułem, że pora na jakieś przetasowania w moim życiu. Poza tym mole zdążyły już wygryźć pierwsze dziurki w pluszu małżeńskich pieleszy”.

„(…) ot, jedno z przeoczeń spowodowanych roztargnieniem dystrybutora snów”.

„(…) diabeł pomimo całej swej wynalazczości powtarzał dzień w dzień ten sam schemat”.

„Nikomu z ludzi nie może się udać zbrodnia doskonała; potrafi jednak dokonać tego przypadek”.

„Dziś trzeba być uczonym, jeśli chce się zostać zabójcą. Nie, nie byłem ani jednym, ani drugim”.

„(…) u bliskich krewnych najlżejszy gulgot gastryczny odzywa się tym samym głosem”.

„(…) czas biegnie szybciej niż nasze mrzonki!”.

„Nie ma nic głośniejszego od amerykańskiego hotelu (…)”.

„Żadne okrucieństwo nie dorównuje potwornością okrucieństwu uwielbianego dziecka”.

„(…) mieszkałem jednak w samym mateczniku swego dobrowolnie wybranego raju  - pod nieboskłonem koloru piekielnych płomieni, lecz mimo to w raju”.

„Nie zapominajmy, że u Freuda pistolet symbolizuje środkową kończynę przednią praojca”.

„Wbrew twierdzeniom pewnych szarlatanów i szamanów, zdolności artystyczne wcale nie są drugorzędnymi cechami płciowymi; wręcz przeciwnie: seks jest zaledwie służką sztuki”.

„Wiesz, w umieraniu najstraszniejsze wydaje mi się to, że człowiek jest zdany tylko na siebie”.

„Życie pośmiertne, o ile nam wiadomo, może być wiecznym bólem i obłędem”.


„W życiu wolno mniej niż w wyobraźni. Odpowiedzialność za uczynki różni się tak bardzo od odpowiedzialności za własne fantazje, jak realne, zdolne cierpieć istoty różnią się od postaci fikcyjnych. Gdy wyobraźnia tworzy literaturę, odpowiedzialność staje gdzieś w pół drogi. Trzeba uważać, bo fikcja literacka żyje pośród prawdziwych ludzi w prawdziwym świecie. Jednakże nadal pozostaje fikcją. Nie wolno postępować tak, jak gdyby książka i jej bohaterowie byli tym samym, co działanie istot z krwi i kości, tyle że sterowanych przez autora – człowieka, który ich powołał do życia. Za to palenie książek z pewnością działaniem jest. (…) Nieco gorzej mam z „Lolitą", którą również nasi świeccy purytanie chcieliby wysłać na zieloną trawkę (byle nie w krzaki). Na szczęście „Lolita" Nabokova również jest w sieci, a nawet w chmurze, i żaden wpis do Indeksu Ksiąg Zakazanych nie uczyni z niej prawdziwego prohibitum. Co najwyżej kilku wydawców w kilku krajach zrezygnuje ze wznowień, z czego skwapliwie skorzystają inni, reklamując skandaliczną powieść jako potępianą przez lewicę i feministki. Dyskusje o tym, czy wypada, czy też nie wypada tłumaczyć, wznawiać czy wydawać takie czy inne niegrzeczne książki, są przeto raczej akademickie” -napisał profesor Jan Hartman (Gazeta Wyborcza 27 sierpnia 2021).

„Lolita” ma postać psychiatrycznego studium przypadku osobnika cierpiącego na pedofilię, Humberta Humberta, mężczyzny w średnim wieku, który został kochankiem dwunastoletniej Lolity. Książka opowiada o seksualnej obsesji Humberta na punkcie młodych dziewcząt, o jego małżeństwie z matką Lolity, Charlottą, oraz długiej podróży przez Stany Zjednoczone, w którą zabiera Lolitę po śmierci Charlotty. Pod koniec powieści szesnastoletnia już nimfetka, zamężna, w ciąży i psychicznie wypalona, pisze do bohatera list z prośbą o pieniądze. Humber, nadal obsesyjnie zafascynowany, histerycznie błaga ją, by związała się z nim ponownie, jednak dziewczyna odmawia. Zdesperowany Humbert proponuje jej czek na 3600 dolarów i 400 dolarów w gotówce za zdradzenie nazwiska człowieka, z którym kiedyś od niego uciekła. Jest nim Quilty, przyjaciel zmarłej matki dziewczyny i kochanek Lolity z czasów, gdy Humbert namiętnie pożądał dwunastolatki. Humbert, ogarnięty pragnieniem zemsty, zabija Quilty’ego i trafia do więzienia.

Pierwsze spotkanie Humberta z Lolitą kryje w sobie silny ładunek napięć erotycznych. Humbert odnotowuje najdrobniejsze zmysłowe szczegóły jej dziecięcego ciała, po czym zaczyna rozmyślać, w jaki sposób zaspokoić swoje seksualne pragnienia. W jednej z pierwszych scen przekomarza się z Lolitą, biorąc od niej jabłko, gdy siedzi obok niego na kanapie. Humbert czuje „iskrzące mrowienie”, po czym ogarnia go „głęboka gorąca słodycz”, którą z trudem może opanować. Czuje, że „obnażone zostały nerwy rozkoszy”. Humbert poślubia Charlottę, żeby tym samym swobodniej kontaktować się z Lolitą, i śni na jawie. Charlotta ginie w wypadku, gdy wybiega na jezdnię wzburzona odkryciem sekretnego dziennika Humberta, który szczegółowo opisał swoje fantazje. Korzystając z okazji Humbert próbuje zrealizować swój plan uśpienia dziewczynki, zabrawszy osieroconą Lolitę z letniego obozu młodzieżowego. Wprawdzie pigułki nie wprawiają jej w głęboki sen, jak się spodziewał, ale i tak ją uwodzi. Rozpoczyna się ich dwuletnia wędrówka po kraju, podczas której udają ojca i córkę, podróżując z motelu do motelu przez bezbarwne, nieciekawe rejony kraju. Gdy Lolita w końcu od niego ucieka, Humbert przeżywa kolejne załamanie nerwowe i trafia do sanatorium, skąd po dwóch latach wychodzi z pragnieniem, by odnaleźć i pomścić swoją stratę.

Jan Hartman w Gazecie Wyborczej dalej tłumaczy czytelnikom pewne moralne granice w czytaniu „Lolity”: „Wolałbym nie stać się ani na chwilę panem Humbertem, wobec czego rezygnuję z powtórnej lektury tej genialnej skądinąd powieści. Podobnie jak odwracam wzrok, gdy widzę na ulicy ponętną nastolatkę. Jeśli jest niedorosła, to podlega pełnej ochronie przed pożądliwością dorosłych mężczyzn, zaś godność dorosłego mężczyzny wymaga, aby nie sycił wzroku dekoltem nastolatek. Proste reguły zdrowego tabu rozszerzające zakaz pedofilii na ukształtowane już fizycznie, lecz psychicznie jeszcze niedorosłe osoby (płci obojga). Z wielkim trudem do świadomości poprawiaczy świata przebija się idea wolności obejmująca prawo do czynienia rzeczy, które owi moraliści uważają za niestosowne i szkodliwe. Ta sfera wolności nie pokrywa się z prywatnością, choć zajmuje znaczny jej obszar. Czasami jednakże wychodzi na arenę społeczną. Potocznie identyfikujemy ją za pomocą określenia „moja sprawa". Może się komuś nie podobać, że ktoś inny tłumaczy, wydaje albo czyta „Lolitę". Dopóki nie nakazuje ani nie zakazuje czynić tego komukolwiek innemu, ma do tego prawo. Można to krytykować, lecz na tyle powściągliwie, żeby nie pojawiły się wątpliwości, czy ktoś tu przypadkiem nie myśli o jakichś zakazach lub represjach”.

Ewa Stusińska w dwumiesięczniku „Książki magazyn do czytania” z kwietnia 2021 opisała historię profesor Mikit Brottman, która pewnego lutowego dnia 2015 roku przekroczyła bramy więzienia w Maryland. Nie była skazana, nie należała do służby więziennej, nikogo nie odwiedzała. W tej placówce o zaostrzonym rygorze prowadziła od dwóch lat klub książki. Z grupą więźniów czytała i omawiała m.in. „Makbeta”, „Jądro ciemności” czy „Ćpuna” Burroughsa. Wybierała lektury, które mierzą się z jakąś formą mroku, ciemną stroną człowieczeństwa. Jednak tego zimowego poranka, gdy przed wejściem na teren placówki przechodziła rewizję osobistą, zawahała się. W torbie miała egzemplarz nowej lektury. Na okładce lekko rozchylone dziewczęce nogi i kawałek szkolnego fartuszka. Strażnik nie wydał się jednak zdziwiony, „Lolita” Vladimira Nabokova – a właśnie tę pozycję przygotowała Brottman na kolejne zajęcia – znajdował się już w więziennej bibliotece. W dziale klasyki. 


Więźniowie z klubu książki Brottman nie znali „Lolity” Nabokowa, ale owszem, kojarzyli termin „lolita” – slangowe określenie przedwcześnie aktywnej seksualnie dziewczyny. Dopiero tam, za murami więzienia profesor Brottman zauważyła, że by nas uwieść, bohater książki Humber Humbert korzysta nie tylko z całego bogactwa swojej wymowy, ale też ze zręcznych racjonalizacji. Pod urokiem Humberta była niewątpliwie profesor Mikita Brottman, która „Lolitę” czytała jako historię tragicznej miłości, opowiadającą o cierpieniu kochanków, ale również jako opowieść o samej literaturze. Dlatego obawiała się, że więźniowie - osadzeni za zbrodnie równie poważne jak gwałt – przeczytają tę książkę inaczej niż ona. Że sprowadzą ją do jednego wątku. I – co gorsze – będą czuli jakiś rodzaj sympatii dla narratora. Sympatii innej natury, niż żywiła ona, profesor literatury, dla której alegoria i intertekstualne gry mistrza Nabokova nie były przecież obce. Tym bardziej szokujące było to, co wydarzyło się w klubie książki już po godzinie lektury. „To po prostu stary pedo” – rzucił z oburzeniem jeden z więźniów. „Widzę go na wylot. To wszystko ściema. Wiem, co chce z nią zrobić” – dorzucił drugi. A gdy próbowała opanować, tłumaczyć językowe zasadzki, kadencję zdań, cały geniusz pomysłu Nabokova, trzeci podsumował: „Lolita nie jest historią miłosną. Odłóż na bok ten wymyślny język, sprowadź to do najniższego wspólnego mianownika – i masz dorosłego faceta molestującego małą dziewczynkę”.

Dlaczego pani profesor była zdruzgotana? Dotarło do niej, że członkowie więziennego klubu książki, spośród których byli winni strasznych zbrodni, od początku sympatyzowali z 12-letnią Dolores, podczas gdy ona, wykształcona kobieta i wykładowczyni akademicka, wzięła stronę mężczyzny, który dopuścił się gwałtu na dziewczynce. Oni kibicowali Dolly, gdy robiła się coraz sprytniejsza, cieszyli, kiedy wreszcie uciekła Humbertowi. Ona zaś zachwycała się humbertowską frazą, rozwodziła się nad maestrią satyry. Dała się uwieść.

Osadzeni w Maryland mieli paradoksalnie pewną przewagę nad profesor Brottman. Dla nich Humbert nie był nikim więcej niż zwykłym przestępcą, współosadzonym, kumplem z celi, co nie odbiegało przecież od prawdy. Historię opowiedzianą w „Lolicie” poznajemy przecież dzięki niejakiemu doktorowi Rayowi, autorowi przedmowy, w którego ręce trafiły zapiski mężczyzny zmarłego w więzieniu. Humbert Humbert – bo taki pseudonim przyjął ów oskarżony za morderstwo – zwraca się do nas z ławy przysięgłych i opisuje minione wydarzenia z perspektywy czasu. Ale skazańcy z Maryland znali przecież wszystkie sztuczki i manipulacje, jakich używają oskarżeni, by wybielić swe czyny. Pikantne szczegóły, które przemycał w kalamburach i ironicznych niedopowiedzeniach, by z jednej strony wzbudzić zaufanie i udowodnić, że mówi wszystko, a z drugiej – nie epatować przemocą. Rozszyfrowali je z łatwością.

Sam Nabokov wiódł przykładne życie męża i ojca, a jedyny związek z pedofilią mógł mieć… jako ofiara molestowania. Co sugeruje Brian Boyd, przytaczający w biografii epizod z jego lat młodzieńczych. Z drugiej strony niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto choć przez moment nie wziął „Lolitę” za romans, nie uwierzył w słodką dwuznaczność nimfiego czaru czy tragizm głównego bohatera? Co ciekawe sam autor daje nam wskazówki dlaczego bohater stał się pedofilem. „Raz po raz kartkuję te nieszczęsne wspominki i zadaję sobie pytanie, czy to właśnie wtedy, w migotaniu tego odległego lata, moje życie naznaczyła pierwsza rysa; a może nieumiarkowane pożądanie, jakim pałałem do tamtego dziecka, było jedynie wstępnym symptomem wrodzonej mi predylekcji? (…) Jestem jednak przekonany, że w pewien magiczny, wręcz opatrznościowy sposób Lolicie dała początek Annabel [jego pierwsze zauroczenie erotyczne]. (…) Wiem też, że szok wywołany jej śmiercią utrwalił we mnie pozostałą po tamtym koszmarnym lecie frustrację, która potem przez całą zimną młodość udaremniała mi wszelkie romanse”.

Dziś, po #Me Too, kolejnych skandalach pedofilskich, a także krytycznej lekturze „Lolity” przez ofiary molestowania seksualnego, wahadło lektury wychyliło się w drugą stronę. Obrońca „Lolity” z orędownika Literatury zamienił się w dziadersa, a sojusznik Dolores z naiwnego czytelnika – w głosiciela jedynie słusznej Prawdy. Wielu nie chce już słyszeć więcej ani o literackości, ani o jej właściwościach typu rozdzielność narratora od pisarza, fikcji i rzeczywistości. Na fali kultury unieważniania (ang. cancel culture) krytycy coraz częściej kwestionują pozycję dzieła w kanonie. Ba, gotowi są go nawet zakazać.

Nie wiem, czy takie komentarze potrzebne są w przypadku „Lolity". Z pewnością igranie z pedofilią, łącznie jej „romantyzacją" czy „estetyzacją", stało się w ciągu ostatniego półwiecza bardzo źle widziane. Ochrona dzieci przed wszelką przemocą została bowiem niebywale wzmocniona. Ciekawe, że w tym samym czasie poszerzone zostały granice tego, co akceptowalne w sztuce. Dziś jednakże te granice niebezpiecznie się zawężają. Wynika to z coraz powszechniejszego moralnego i społecznego zaangażowania artystów. Skoro tak wiele obrazów czy utworów literackich służy celom ideowym, a nawet propagandowym, to łatwo zapomnieć o tym szczególnym uprawnieniu artystów, jakim jest amoralizm (lecz nie niemoralność). Aspektem wolności sztuki jest prawo każdego twórcy do zachowania moralnej neutralności bądź wieloznaczności jego czy jej dzieł. Powieść nie musi mieć morału ani przesłania. Nie musi być moralitetem i nie musi bronić swej cnoty (ani cnoty autora). Może być wyzywająca, perwersyjna, a nawet oddziaływać antywychowawczo na nieodpornych czy nieukształtowanych odbiorców.

Ciekawe, że to wewnętrzne wyzwolenie, dzięki któremu wielkoduszne społeczeństwa pozwalają żyć pośród siebie ekscentrykom igrającym z tabu, tak wiele zawdzięcza rozmaitym obyczajowym aferom i skandalom z artystami w rolach głównych. Bez Bukowskiego, Rotha czy Nabokova być może wciąż tkwilibyśmy w pruderii połowy XX wieku. Zanim zdecydujemy się ukryć ich książki przed oczami naszych dzieci, pomyślmy, ile zawdzięcza im wolna kultura, z której jesteśmy tak dumni. Lepiej przy niej nie majstrować, bo za jakiś czas wszyscy możemy się znaleźć tam, gdzie trafił Oscar Wilde. Przynajmniej w sensie mentalnym.

Pruderia niejedno ma imię. Odzywa się w różnych okolicznościach i przybiera różną postać. Czasami przebiera się za bezpruderyjność. Ta sama osoba na jednym oddechu może z szokującą otwartością publicznie rozprawiać o doświadczeniach seksualnych dwunastoletnich dziewczynek i potępić „Lolitę" Nabokova. Bądźmy ostrożni, bo samozwańcza policja obyczajowa w różne ubiera się kostiumy. I brońmy wolności sztuki, bo bez niej nie utrzymamy wolnego społeczeństwa ani demokracji. W 1857 roku niemal wiek przed publikacją „Lolity”, przed sądem postawiono inną powieść – „Panią Bovary” Flauberta, ukochane dzieło Nabokova. „Lolita” procesu uniknęła, chociaż gdyby do niego doszło, oskarżenie mogłoby wytoczyć podobne działa. W obu przypadkach mamy do czynienia z nienasyconym pragnieniem rozkoszy głównych bohaterów oraz niewzruszoną powściągliwością autorów, którzy powstrzymywali się od wydawania jakichkolwiek wartościujących sądów. Czyż Humbert Humbert nie estetyzował molestowania podobnie jak Emma Bovary cudzołóstwa? Jak można pozwolić bohaterom literackim na takie niemoralne zachowanie? – oburzano się odpowiednio w XIX i XX wieku. Przy okazji w obieg weszły pytania o naturę tekstu literackiego czy granice między literacką fikcją a rzeczywistością. Czy na przykład autor kryminałów opisując zbrodnie i zachowania zabójcy namawia czytelnika do popełnienia przestępstwa? Skoro nie znaleziono dowodów winy ani pisarza, ani powieści, czy na karę nie zasłużył raczej czytelnik, który z kolei pomylił sztukę z życiem?

 

 

05 grudnia 2021

Przysięga wierności

 

„Przysięga wierności”


Szmuel Josef Agnon


Autor/ urodził się w 1888 roku, jako Szmuel Josef Halewi Czaczkes w Buczaczu, położonym na odległych, galicyjskich rubieżach monarchii Franciszka Józefa, w dawnych dobrach Potockich, na skrzyżowaniu prastarych szlaków handlowych. Podług legendy, którą sam skrupulatnie podtrzymywał, przyszedł na świat 9 dnia miesiąca aw. Data nie bez znaczenia: Tisza beAw to dzień postu i żałoby po zburzonej Świątyni, a więc emblematycznej żydowskiej tragedii, a jednocześnie dzień, w którym należy spodziewać się narodzin Mesjasza. Nawet, jeżeli Agnon naprawdę urodził się, kiedy indziej, to Tisza beAw, ze swoją wieloraką symboliką katastrofy, grzechu, zerwania, nadziei i odkupienia, (chociaż niekoniecznie powrotu do dawnych form życia religijnego i społecznego), doskonale ilustruje napięcia w jego twórczości. A jest to pisarstwo głęboko tradycyjne i zarazem pełne zwątpienia i ambiwalencji, sycące się niegdysiejszą chwałą Syjonu i Jerozolimy, lecz czerpiące przede wszystkim z wielowiekowej kultury intelektualnej Żydów stworzonej poza Jerozolimą i nieodwracalnie naznaczonej duchem diaspory, którą Agnon konsekwentnie nazywał gola – wygnaniem. Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 1966.

Tłumaczenie/ Piotr Paziński

Tytuł oryginału/ he שבועת אמונים Szewuat emunim

Tematyka/ „Przysięga wierności” to opowieść, co najmniej dwuznaczna. Można odczytywać ją jako rzecz właśnie o agunah: dawnym przyrzeczeniu, które wciąż wiąże przynajmniej jedną ze stron. Stąd wplecione w tekst obrazy z „Księgi Rodzaju” i „Pieśni nad pieśniami”. W myśl takiej interpretacji Szoszana byłaby biblijną Rachelą albo Bogiem Izraela, Jakob z kolei mężczyzną, który odrzuca wszelkie ziemskie pokusy, byle tylko z nią żyć. A z nią żyć się nie da, jest chora i lunatykuje… Z drugiej strony, seksualność Jakoba jest zagadką: być może jest gejem, obojętnym na wdzięki sześciu młodych, atrakcyjnych dziewczyn, które go adorują, może lęka się związków z kobietami, a może pragnie tylko świętego spokoju. W finałowej scenie, kiedy te dziewczyny się o niego ścigają, obawia się, że wyścig wygra najatrakcyjniejsza. Dotąd Agnonowi w jego pisaniu towarzyszyły pokolenia rabinów i mędrców, w „Przysiędze wierności” dołączył do nich jeden mędrzec nowy: Zygmund Freud.

Główny motyw/ „Przysięga wierności” to opowieść o młodym biologu, Jakobie Rechnitzu, który w Wiedniu, jako dziecko przyjaźni się z Szoszaną Eherlich, córką zamożnego konsula; przysięgają sobie, że gdy dorosną, wezmą ślub. Mijają lata, Jakob wyjeżdża do Jafy, jako naukowiec odkrywa nieznane gatunki morskich roślin. Ugania się za nim sześć pięknych dziewczyn, dostaje zaproszenie do objęcia katedry na uniwersytecie w Nowym Jorku – aż nagle w Palestynie zjawiają się Szoszana z ojcem.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Tak czasem bywa, że posada znajduje człowieka, a nie człowiek posadę”.

"Był jak ktoś, kto próbuje ugasić pragnienie morską wodą. Coraz bardziej spragniony”.

„Są chwile i miejsca, że człowiek nic nie mówi, nawet w towarzystwie”.

„Wszystko ma swoją porę, a każde przedsięwzięcie swój czas”.

„Jeśli od dziewczyny w Jafie usłyszysz coś o Grecji albo o Rzymie, o Safonie czy Medei, wiedz, że dowiedziała się tego od Rechnitza”.

„A z przyjemnymi rzeczami jest tak, że człowiek, który się nimi cieszy, innym też przynosi radość”.

„Świat toczy się po staremu, z gazetami jest podobnie. Chcą, żebyśmy zajmowali się sprawami, które one uznają za ważne. Przez nie ludzie robią się do siebie podobni, wszyscy zaczynają mieć to samo zdanie”.

„Wydaje mi się, że każdy człowiek jest ciekawy na swój sposób”.

„Z każdym pokoleniem zmieniają się obyczaje. Nasi przodkowie pili ziółka na sen, my pijemy po to, żeby nie spać. Cóż jest takiego na świecie, że warto nie spać?”.

„Ludzie Wschodu wolą oliwę zamiast tłuszczu zwierzęcego”.

„Cóż, wygląda na to, że nauka to wygodna kochanka, rywalki jej nie wadzą”.

„Dobrzy bogowie czasem pozwalają śmiertelnikom przez krótką chwile poczuć życie wieczne”.

„Tak już jest z ludzką pamięcią, że jedne wspomnienia pociągają za sobą następne, czasem bliskie, czasem odległe”.

„Nie ma organizmu na świecie, który nie byłby podatny na jakąś chorobę”.

„Bywa, że człowiek wyjdzie z domu i widzi takie rzeczy, że nie dowierza własnym oczom. A co dopiero w dalekich i dziwnych krajach”.

„Nie ma na świecie dwóch identycznych rzeczy, może z wyjątkiem mądrali i szyderców, oni wszędzie i zawsze są tacy sami”.

„Herbata jest dobra na każdą okazję”.  

             

            W biblijnej Księdze Liczb możemy przeczytać oto takie zdanie: „Jeśli mężczyzna złoży ślub Panu albo zobowiąże się do czego przysięgą, nie może łamać swego słowa, ale winien wypełnić dokładnie to, co wyrzekł swymi ustami. Gdy kobieta złoży ślub Panu lub podejmie jakie zobowiązanie, to w wypadku, gdy jest jeszcze młoda i mieszka w domu swego ojca, a ojciec wie o jej ślubie czy zobowiązaniu, które uczyniła, i nie sprzeciwia się, wówczas ślub, jakikolwiek by był, i zobowiązanie będą ważne”. (Lb 30: 3) Więcej na temat ślubów i przysiąg możemy dowiedzieć się z Miszny z traktatu Nedarim – ten tekst Talmudu bardzo szczegółowo omawia rodzaje przysiąg, ich ważność oraz następstwa religijno-prawne, na wypadek ich nie przestrzegania. Talmud stwierdza, że kara za złamanie ślubowania powinna być tak bolesna jak śmierć dzieci. Shulchan Aruch wyraźnie ostrzega ludzi, aby nie składali ślubów w ogóle i stwierdza, że osoba, która nawet, jeśli dotrzymała ślubowania powinna być nazywana niegodziwcem i grzesznikiem. Wielu religijnych Żydów praktykuje sposób wystrzegania się ślubowania wymawiając słowo „b'li neder” („bez ślubowania"), gdy obiecują coś zrobić, aby podkreślić, że nie składają przysięgi. Przed świętem Rosz Haszana, niektórzy Żydzi mają zwyczaj wykonywania rytuału znanego jako „hatarat nedarim” (dosłownie „unieważnienie ślubów."). Jest to rytuał, mający na celu uwolnienie ludzi od wszelkich złożonych przysiąg, które mogą być postrzegane jako obietnice. Zwyczaj odbywa się w obecności trzech osób, które występują w roli  trybunału religijnego. Jest to część większego procesu introspekcji i pokuty wprowadzającej osobę do Żydowskiego Nowego Roku i święta Jom Kippur, święta pokuty. Aby to zrozumieć musimy posiadać odrobinę wiedzy o czasach antycznych, gdzie nie było takich instytucji jak biuro notarialne, gdzie nie spisywano jeszcze umów prawnych, aktów ślubnych czy innych dokumentów urzędowych. Wszystkie umowy cywilnoprawne były zawierane ustnie.  

            W książce „Przysięga wierności” Szmuel Josef Agnon podejmuje temat przysięgi i mocy jej przestrzegania. Do opowiedzenia tej historii posiłkuje się historią biblijnego Jakuba. Z Księgi Rodzaju (28: 10 – 32: 3) dowiadujemy się o oszustwie Labana. Obiecał, że da Jakubowi Rachelę, swoją młodszą córkę, za żonę. Kiedy jednak przychodzi czas spełnienia obietnicy, podsuwa mu starszą córkę Leę. Jakub więc pyta Labana, dlaczego go oszukał. Na co ten odpowiada: „Nie czyni się tak w miejscu naszym, aby dać młodszą przez pierworodną”. Eliezer Aszkenazy (zm. w 1567 r.), komentując wypowiedź Labana, odczytuje w jego słowach sarkazm i drwinę z Jakuba. Czyż Jakub nie musiał uciekać z domu, dlatego, że jako syn młodszy wykradł błogosławieństwo należne pierworodnemu? „U nas się tak nie robi” – mówi Laban, szydząc z Jakuba. A więc historia życia biblijnego Jakuba jest historią łamania zasad, ślubów i przyrzeczeń. Szmuel Josef Agnon w swojej książce „Przysięga wierności” na nowo opisał historię biblijnego Jakuba, która rozgrywa się na początku XX wieku w Jafie, współcześnie w dzielnicy Tel Awiwu.

            Jafa to morska piękność nad morzem śródziemnym, fale czule muskają jej brzegi, codziennie otula ją błękit nieba. Ludzi w niej mrowie: Żydzi, Arabowie i chrześcijanie, zajęci handlem, pracą na statkach i załadunkiem towarów. Ale byli w Jafie i tacy, którzy nie zajmowali się podobnymi sprawami. Na przykład nauczyciele, wśród nich Jakob Rechnitz. Po studiach ukończonych z tytułem doktora Jakob Rechnitz dołączył do grupy podróżujących w drugiej aliji do Palestyny, podczas masowej imigracji Żydów pobudzonych ideami syjonizmu, która trwała w latach 1904–1913. Zobaczywszy, że Kraj jest piękny, a jego mieszkańcy żyją cicho i spokojnie, powiedział sobie: „gdybym znalazł jakąś pracę, może bym tu zamieszkał”. Jafa podbiła jego serce tym mocniej, że leży nad morzem, a pasją Rechnitza była flora morska. Zdarzyło się, że odwiedził szkołę, w której brakowało nauczyciela łaciny i niemieckiego. Spodobał się dyrekcji i zaproponowano mu pracę, a on ją przyjął.

            Rechnitz był z wykształcenia botanikiem, specjalistą od nauk przyrodniczych, ale miejsce nauczyciela przyrody było zajęte, a łaciny i niemieckiego wolne, wobec tego przydzielono mu łacinę i niemiecki. Trzeba jednak powiedzieć, że Rechnitz nadał się na to stanowisko. A więc został nauczycielem i obowiązki wypełniał sumiennie. Wybierał odpowiednie książki, nie przeciążał nudnym materiałem, nie był surowy i nie wywyższał się ponad innych nauczycieli, z których większość była samoukami. Życie było proste, działo się niewiele. Dni płynęły spokojnie, a ludzie odnosili się do siebie życzliwie. Potrzeby były skromne i łatwe do zaspokojenia. Człowiek wstawał rano, pił herbatę, zjadał kawałek chleba z oliwkami i jarzynami, potem szedł do swoich zajęć, pracował do obiadu i wracał do domu przed zmierzchem, gdzie czekał na niego dymiący samowar. Sąsiedzi odwiedzali się nawzajem, popijali herbatę z konfiturami. Jakoba Rechnitza chętnie podejmowano w każdym domu. Cieszył się, gdy ludzie próbowali rozmawiać z nim po niemiecku. A to dlatego, że doktor Rechnitz przybył z kraju Najjaśniejszego Pana Cesarza Austro-Węgier. 


            Kiedy księżyc nie świecił i gdy nie było widać gwiazd, drogę oświetlały mu oczy dziewcząt. Wiele dziewczyn interesowało się Jakobem Rechnitzem i on też interesował się wieloma dziewczynami. Na pewno niejedna myślała o tym, żeby wyjść za niego, i możliwe, że on też chciał się z którąś ożenić, chociaż jeszcze nie widział siebie, jako męża i nie miał pojęcia, która z dziewczyn mu się podoba. Tak czy owak, odwiedzał Rachelę Halperin, spacerował z Leą Lurią, odwiedzał Osnat Magergut, plotkował z Raja Zabłudowska, gawędził z Mirą Werbrzycką, a niekiedy spotykał się z Tamarą Lewi. Czasem spacerował ze wszystkimi naraz, nocą, brzegiem morza, kiedy fale czule gładziły plażę, a niebo muskało ziemię. A ponieważ było ich razem siedmioro, to znaczy Rechnitz i sześć dziewcząt, i spacerowali w nocy, mówiono o nich w mieście „siedem planet”. Inny młodzieniec na jego miejscu do szczęścia nie potrzebowałby nic więcej, jednak Jakob Rechnitz myślami był gdzie indziej. Kochał morze i badanie flory morskiej. Był aktywny nawet w te miesiące, gdy pogoda w Jafie ściąga na ludzi senność i osłabia ich ducha. Z morza, które przynosi zysk armatorom, kupcom służy do przewożenia towarów, a rybakom do łowienia ryb, on wydobywał rośliny. Odkrył gatunki, jakich nie widział dotąd inny uczony. Napisał o nich swojemu profesorowi, a ten ucieszył się niezmiernie, że wybrzeże Kraju Izraela ma wreszcie prawdziwego badacza. Ogłosił artykuł Jakoba w czasopiśmie Cesarsko-Królewskiego Towarzystwa Zoologiczno- Botanicznego z siedzibą w Wiedniu i namawiał ulubionego ucznia, aby wytrwał w swoich dociekaniach, ponieważ wód Kraju Izraela i ich roślin nikt dotychczas nie zgłębiał. Ale Rechnitza namawiać nie było trzeba. Już dawno przylgnął do morza, jak zatoka przylega do brzegu. Codziennie wychodził i zbierał to, co fale dla niego wyrzuciły, a jeżeli pora była odpowiednia, wynajmował łódź rybacką. Rosły tam, w morskich odmętach, uczepione klifów, skał i głazów, jak kwiatowe ogrody, gąszcze krzewów, cieniste zagajniki zatopione w wodzie. Wyglądały jak oliwki, jak korale, jak pawie pióra, spozierały oczyma koloru siarki albo purpury niczym żywe istoty. Z miłości do morza i morskich roślin Rechnitz mówił o nim w najczulszych słowach: „mój sad owocowy, moja winnica”. Po powrocie z morza płukał znaleziska w słodkiej wodzie, żeby pozbyć się soli, którą były przesiąknięte, a potem rozkładał je na płaskim talerzu. Ktoś, kto zastałby go przy tych czynnościach, mógłby pomyśleć, że Rechnitz przyrządza sałatkę, tymczasem on przez swoje wodorosty zapominał o kawałku chleba. Był przeto panem swojego czasu. Studiował, zbierał rośliny, badał ich całe mnóstwo. Gdy znalazł gatunek dotąd nieodkryty, wysyłał go za granicę w nadziei, że profesorowie mogą wiedzieć o nim coś więcej. Jeden nazwano jego imieniem: Colrapha Rechnitzi. Nie minęło wiele czasu, a poproszono go o napisanie artykułu o większych wodorostach Morza Śródziemnego do antologii profesora Horsta.

            Jednak żeby zrozumieć pasję Jakoba Rechnitza do roślin morskich musimy cofnąć się do czasów jego dzieciństwa, kiedy to poznał pana Gottholda Ehrlicha, który pomógł chłopakowi wyjechać do Ziemi Izraela, a wcześniej podjąć naukę w gimnazjum. Pan Gotthold Ehrlich był majętnym kupcem i konsulem honorowym małego kraju, niezajmującego większego miejsca na mapie. Ogród jego rezydencji sięgał aż po dom ojca Jakoba. W dzieciństwie Jakob bawił się z Szoszaną, jedyną córką Ehrlicha, kapryśną dziewczynką, która wybrała sobie Jakoba spośród wszystkich dzieci i nie pozwalała innym z nim się bawić. Powtarzała: „Jakob jest mój. Jak dorosnę, wezmę go sobie za męża”. Na potwierdzenie swoich słów odprawiła rytuał: obcięła sobie pukiel włosów i jeden kędzior Jakobowi, wymieszała je i spaliła. Powstały popiół zjedli i przysięgli sobie wierność.

            Pewnego dnia, krótko przed Chanuką, Jakob Rechnitz dostał list z Afryki od pana Gottholda Ehrlicha. Konsul zawiadamiał, że od roku podróżują z córką po świecie i teraz, wracając do domu z Egiptu, chcieliby zobaczyć Ziemię Świętą i święte miasto Jerozolimę. Wiadomość uradowała Jakoba. Po pierwsze, zobaczy konsula. Po drugie, będzie mógł, chociaż w niewielkim stopniu odpłacić mu za wyświadczone dobro.  W owych dniach Jakob często wracał myślami do konsula i do jego domu, do suto zastawionego stołu i do jego żony pani Ehrlichowej. W wspomnieniach znów spacerował z małą Szoszną, widział jak zrywa kwiaty i wije z nich wianki, i jak ślizga się na zamarzniętej sadzawce w ogrodzie. Lato i zima, wiosna i jesień, wszystkie pory roku pomieszały się i zlały w jedno dobro i piękno. Ile wiosen i ile zim minęło od tamtych czasów? Rezydencja konsula stoi teraz zamknięta, nikt nie siada do stołu, a ogród wydaje owoce i kwiaty, których nie wącha żaden domownik. Pani Gertrude nie żyje, a Szoszana jeździ z ojcem od kraju do kraju, bo od dnia śmierci pani Ehrlichowej konsul nie zaznał spokoju i szuka go w zajęciach, które człowieka zwykle ze spokoju wytrącają. Pewnego dnia Jakob wszedł do pokoju nauczycielskiego i zobaczył starszego mężczyznę w eleganckim ubraniu. Siedział i czekał na niego. Obok niego wysoka i ładna dziewczyna. Kiedy Jakob powitał swojego dobroczyńcę, Szoszana podała mu rękę, ciepłą i przyjemną, zwróciła się do niego po imieniu i popatrzyła jak ktoś, kto patrzy i widzi tylko przeszłość. Jej spojrzenie było badawcze i pełne namysłu, jakby rozmyślała o tym, co minęło, i porównywała. Jakob był skonsternowany. Nie przyszło mu do głowy, że Szoszana uważa się za tak mu bliską, by zwracać się do niego po imieniu. Serce mu waliło. Był tak zmieszany, że nawet na nią nie patrzył. On też rozmyślał o tym, co minęło, ale nie porównywał dawnej Szoszany z tą Szoszaną, która stała teraz przed nim.

            Jakob robił wszystko, aby umilić pobyt w Jafie konsulowi i jego córce. Rozmawiali przy obiedzie i kolacji, pili kawę i spacerowali po plaży. Podczas jednej z takich wieczornych wycieczek nagle oczy Jakoba zaokrągliły się, jakby miały wyskoczyć z orbit. Zmieniła mu się twarz. Był jak malarz, któremu objawiło się coś, czego dotąd nie widział, i próbuje to na gorąco uchwycić. Przypomniał sobie sadzawkę w ogrodzie konsula i wodne rośliny, które oglądał tam w zachwycie. Czy nie wtedy pokochał rośliny wodne? Minęło dwadzieścia jeden lat od dnia, kiedy razem z Szoszaną pierwszy raz weszli do sadzawki, a on nazbierał mokrych roślin. Dziwne, przez tyle lat tamto wspomnienie nie wracało do niego. Teraz zobaczył okrągłą sadzawkę ukrytą wśród krzewów i kwiatów, które Szoszana zbierała, żeby wić wianki. Nagle Szoszana wskoczyła do wody, zniknęła na chwilę i z powrotem się wynurzyła. We włosach, po których ściekała woda, miała pełno wodorostów. Wyglądała jak syrena. Na wspomnienie jej włosów przypomniał sobie dzień, gdy dziewczyna ścięła sobie pukiel, jemu obcięła jeden z kędziorów, wymieszała je i spaliła, a potem zjedli popiół i przysięgli sobie wierność. I jak popiół z włosów Szoszany zmieszał się z popiołem z jego włosów, tak samo tamten dzień, gdy złożyli przysięgę wierności, zmieszał się Jakobowi z dniem, gdy nad brzegiem morza Szoszana mu o niej przypominała. 

            I tutaj dochodzimy do sedna tematu z książki Szmuela Josefa Agnona, a mianowicie do psychologii człowieka. Zygmunt Freud, twórca psychoanalizy, jako pierwszy zwrócił uwagę, że doświadczenia dzieciństwa mają decydujący wpływ na psychikę każdego z nas. Choć zwykle nie zdajemy sobie z tego sprawy, źródło większości naszych problemów tkwi w dzieciństwie. To wtedy kształtuje się nasz charakter i system wartości. Dziś wszyscy psychologowie zgodnie twierdzą, że charakter człowieka kształtuje się w pierwszych latach życia. I choć zazwyczaj niewiele z nich pamiętamy, to właśnie ten okres decyduje o tym, co jest dla nas w życiu ważne, jaki mamy zawód, jakimi jesteśmy partnerami, rodzicami, pracownikami. Okazuje się, że każdy z nas mniej lub bardziej nieświadomie powiela doświadczenia wyniesione z domu rodzinnego i kopiuje życiorysy rodziców. Wcześniej czy później, często ku własnemu zdumieniu, odkrywamy, że bardzo wiele nas z nimi łączy. Dziedziczymy ich zalety, kłopotliwe nawyki, uciążliwe cechy charakteru. Jakob, bohater z książki „Przysięga wierności” tak dobrze czuł się w domu konsula i jego żony, tak dobrze był przez nich traktowany, niemal jak syn, że podświadomie całe swoje życie poświęcił badaniom flory morskiej, która symbolizowała bezpieczny świat jego dzieciństwa. Freud nawet mówił o tzw. dziecięcej amnezji, zaniku pamięci. Nieświadomie wypieramy uczucia i obrazy, które były dla nas trudne. Zapominamy o rzeczach złych. Jakby chcąc obronić się przed wszystkimi nieprzyjemnymi doznaniami, pamiętamy jedynie fragmenty wydarzeń i to często w zmienionej, znacznie lżejszej wersji. W książce autor podsuwa czytelnikom podpowiedź: i konsul Gotthold Ehrlich i Zygmunt Freud pochodzili z Wiednia gdzie narodziła się psychoanaliza.

            Na kartkach książki „Przysięga wierności” widzimy fascynującą historię Jafy, kroczymy śladami Jakoba Rechnitza i Szoszany Erlich, którzy wystawili starą miłość na próbę czasu. Historia kończy się zaciętym wyścigiem siedmiu dziewczyn do „mety” - serca Jakoba Rechnitza. Stara Jafa jest najfajniejszym miejscem Tel Awiwu nazywaną przez Izraelczyków „Narzeczoną morza". Jeżeli będziecie w izraelskiej stolicy, zajrzyjcie tam koniecznie. Warto podumać o pięknej historii tego miejsca: według mitologii greckiej na rafach Jafy Perseusz uwolnił Andromedę w momencie, gdy miał ją połknąć potwór morski. Również Biblia kilkukrotnie wspomina o Jafie, jako porcie, z którego wypłynął prorok Jonasz, udając się do Tarszisz. Według Tanachu Jafę miał założyć Jafet zaraz po ustąpieniu potopu, który przyniósł sławę jego ojcu – Noemu. I pomyślcie o Jakobie Rechnitzie, kiedy fale wyrzucać będą na plażę roślinę Colrapha Rechnitzi. W tym samym czasie Arabowie z Jafy przyrządzą wam kawę w miedzianych tygielkach. Słodką, gotowaną z przyprawami o intensywnym smaku kardamonu.