31 lipca 2020

Rubio


„Rubio”

William Wharton
Autor/ William Wharton urodził się w Ameryce w rodzinie robotniczej, tam spędził pierwsze lata swego życia i odebrał wykształcenie, ale większość swojego dorosłego życia spędził we Francji. Jego prawdziwe nazwisko brzmi Albert DuAime, a przodkowie przybyli do Ameryki właśnie z Francji. W 1943 r. ukończył Upper Darby High School. W czasie II wojny światowej zgłosił się ochotniczo do armii amerykańskiej i walczył na terenie Europy. W czasie ofensywy w Ardenach odniósł rany i został wysłany do Ameryki. Do końca życia nie odzyskał pełnej sprawności. Renta inwalidzka pozwoliła mu na podjęcie studiów – ukończył wydział sztuk pięknych na University of California w Los Angeles, zdobył także doktorat z psychologii.
Tłumaczenie/ Zbigniew Batko
Tytuł oryginału/ an-us „Rubio”
Tematyka/ Mężczyzna po 30/40. może być sexy. Jeśli tylko dba o siebie i nie wyhodował brzuszka, to ciało powinien mieć całkiem do rzeczy. Ewentualna siwizna na skroniach może być nawet atutem, bo pozwala mieć nadzieję, że ten facet przestał już być (totalnym) chłopcem, posiada trochę doświadczenia i można z nim porozmawiać na różne tematy i nawet oddać się pod jego opiekę. Zmarszczki, gdy się już pojawią, dodają męskości – zwłaszcza, jeśli za młodu miał „zbyt gładką buzię. Dla wielu, szczególnie młodych, kobiet jest to wyznacznik, że mają do czynienia z dojrzałym mężczyzną, a to obiecuje z kolei, że ma on im więcej do zaoferowania niż tylko silne męskie ramię. Kobiety mogą wówczas zakładać, że może wie coś więcej o uczuciach i partnerstwie, i o tym, że w życiu nie są ważne pieniądze i seks, tylko samorealizacja i miłość. Czy zatem tytułowy Rubio okaże się dojrzałym i odpowiedzialnym mężczyzną, tak jak go widzi młoda hiszpańska dziewczyna Dolores?
Główny motyw/ Trzydziestotrzyletni Amerykanin, porzucony przez żonę i dopiero co rozwiedziony, udaje się do Hiszpanii, by odzyskać równowagę emocjonalną. Przemierza cały kraj i w końcu na skraju półwyspu znajduje samotnię, w której ma nadzieję dojść z sobą do ładu. Z pasją remontuje zrujnowany dom na wzgórzu, w czym znajduje ukojenie. Z czasem zżywa się z hiszpańską rodziną, która nazywa go Rubio, „blondyn, i traktuje jak swego. Rubio jest w Hiszpanii, a nie w Ameryce. Tu sprawy nie układają się tak prosto, jak by chciał. Czy naprawdę umie nie tylko brać, ale i dawać szczęście?
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Jak można być nieszczęśliwym, żyjąc w tak pięknym miejscu?”.
„Po dwudziestu sześciu latach wykonywania cudzych poleceń trudno wziąć własne sprawy w swoje ręce”.
„Boże, jak trudno czasem pozbyć się pewnych natrętnych myśli! Krążą obsesyjnie wokół jednej sprawy i nic nie można na to poradzić”.
„Jest to jedna z najlepszych stron życia: być z kimś i czerpać z tego radość graniczącą ze szczęściem”.
„(…) jeżeli można się zakochać, to można się też odkochać. Ale czasami bywa to bardzo trudne”.
„(…) może miłość jest czymś, czego wszyscy pragną, a nikt nie osiąga? Może to pustka, której nie można wypełnić? Jak pojęcie Boga?”.
„(…) seks musi nieuchronnie zakłócić relacje pomiędzy kobietą i mężczyzną”.
„Dawanie siebie wzajemnie rozkoszy jest rozkoszą największą”.
„Szczęście wydaje się czymś nieosiągalnym, dopóki się go nie zazna”.

Nie jest łatwo pisać w Polsce o twórczości Williama Whartona. Pozorne bogactwo materiałów jest w przypadku tego pisarza złudne, ponieważ publikacje dzielą się w ogromnej części na panegiryki i krytyki totalne. W obu przypadkach teksty te służą przede wszystkim wyrażeniu osobistego stosunku autorów do jego pisarstwa – niezwykle rzadko posuwają się oni przy tym do próby obiektywnego opisu czy analizy. Czytelnicy Whartona także dzielą się na dwa antagonistyczne obozy – miłośników i zażartych wrogów. Niewątpliwie znakomita większość krytyków należy do obozu drugiego. Twórczość Williama Whartona funkcjonuje zatem często jako synonim wszelkiego zła w literaturze, sam zaś Wharton obarczany jest odpowiedzialnością za zjawiska negatywne: od spadku zainteresowania literaturą polską poprzez spadek sprzedaży książek innych autorów aż po postępującą amerykanizację społeczeństwa. Wharton był wielbiony przez polskich czytelników. Lata dziewięćdziesiąte były czasem jego największej popularności w Polsce. Odwiedził Polskę dziesięć razy, gościł w ponad trzydziestu miastach, w niektórych kilkakrotnie. Na spotkania z nim przychodziły tysiące czytelników.
Na amerykańskim rynku Wharton radził sobie nieco gorzej. Jego proza jest bardzo osobista, skupiona na znaczeniu podstawowych emocji: miłości, tęsknoty, gniewu, żałoby. Tymczasem w amerykańskiej literaturze lata 90. to okres triumfu tzw. brat pack, grupy cynicznych pisarzy wyśmiewających wszelkie moralizatorstwo, jak Bret Easton Ellis czy Chuck Palahniuk. W Polsce z lat 90. cynizm sprzedawał się gorzej niż w Ameryce i chyba gorzej niż w Polsce XXI wieku. Woleliśmy wtedy czytać proste i wzruszające opowieści z pasją, przekonujące o tym, jak wielką wartość mają ludzkie życie, uczucia, rodzina. Teraz się chyba zmieniliśmy, jako czytelnicy – ale czy to dobrze?
Analizując biografię i całą twórczość Williama Whartona, dochodzi się do wniosku, że pisze on o wieloaspektowości życia, trudnych decyzjach, reakcjach człowieka na tragedię, ale przede wszystkim o codzienności, która nie musi być szara ani rutynowa, z której można czerpać pełnymi garściami. Postacie z jego książek świadomie przeżywają to, co je spotyka i czego są autorami, korzystają z talentów i oddają się pasji, pomimo tego, że nie zawsze jest ona opłacalnym zajęciem.
Wśród wielu książek Whartona jedna ma szczególny charakter: „Rubio”, opowiadająca o romansie nastolatki z dojrzałym mężczyzną. Powieść Whartona opowiada o trzydziestotrzyletnim Amerykaninie, który porzucony przez żonę szuka równowagi emocjonalnej w hiszpańskiej „pustelni”. Z czasem zaprzyjaźnia się z hiszpańską rodziną, która nazywa go Rubio, blondyn, i traktuje jak swego. Mężczyzna, choć wydawało mu się, że nie jest zdolny do miłości, namiętnie i z wzajemnością zakochuje się w hiszpańskiej siedemnastolatce. Miejscem akcji książki jest mała wioska w Hiszpanii niedaleko Malagi. Tam główny bohater zauważa stary walący się dom i postanawia go kupić i wyremontować. Przy okazji chodzi do wiejskiego fryzjera, senora Ramosa, i tak zaprzyjaźnia się z jego hiszpańską rodziną oraz zakochuje się w jego 17-letniej córce Dolores. Uczucie wybucha z taką siłą, jakiej tytułowy Rubio (blondyn) jeszcze nigdy nie zaznał. Zapomina tylko, że jest na hiszpańskiej prowincji, gdzie sprawy nie układają się tak prosto, jak w Ameryce.
Przez większą część książki obserwujemy bohatera próbującego własnymi siłami wyremontować stary dom. Jeździ samochodem po potrzebne narzędzia i materiały budowlane na Gibraltar. Kupuje osła (nazywa go Jozue), który służy mu do przewożenia piachu, żwiru i kamieni. Rubio korzysta z zaproszeń seniora Ramosa na rodzinne kolacje – nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ Hiszpanie swoją miłość dzielą, więc pomiędzy życie i jedzenie oraz rodzinę – i tam pada propozycja pracy dla Dolores. Dziewczyna ma pomóc Rubio w prowadzeniu domu. Można by kolokwialnie powiedzieć, że „wrzucono młodą kurkę do klatki z głodnym lisem”. Wyobraźmy sobie dojrzałego mężczyznę, w którego domu „kręci się” hiszpańska młoda piękność. Nie ma chyba w tym nic dziwnego, że traci on bez pamięci głowę dla młodej dziewczyny. Jest to zjawisko stare jak świat. Trzeba zaznaczyć, że Dolores zaręczona jest z młodym Hiszpanem, Antoniem, który jest w wojsku i regularnie pisze do niej miłosne listy, w których snuje plany na wspólną przyszłość. Hiszpańska prowincja nie różni się niczym od prowincji w Polsce, wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. Nie będziemy zdziwieni, kiedy w książce „ktoś życzliwy” wysyła list do Antonia o rzekomym romansie Dolores z Amerykaninem. Chłopak ucieka z wojska z bronią, aby przeprowadzić prywatne „śledztwo” w tej sprawie. 

W książce pada bardzo ważne pytanie w sprawie remontu starego domu zadane „blondynowi” przez Dolores: „Po co robisz to wszystko, Rubio? Pochłania to cały twój czas. Nie rozumiem tego. Czy twoje życie polega na budowaniu domu dla siebie? Jaki masz cel?”. Rubio zaczyna się zastanawiać nad swoim życiem, szczególnie, kiedy zauważa, że w wyobraźni Dolores są już małżeństwem. Poczuł, że zachowuje do niej z rezerwę, kręci, lawiruje. Co z nim jest nie tak, że nie potrafi stawić czoła takim sytuacjom? Czy rzeczywiście jest „patologicznie nieszczery wobec własnych emocji”, jak to określiła jego była żona Gerry? Po pierwsze, Rubio zastanawia się nad efektami swoich dotychczasowych wyborów i działań. Po drugie, zaczyna do niego docierać, że jego ciało się zmienia, nie jest już tak niezawodne i sprawne, w związku z czym zmieniają się również jego możliwości. Uświadamia sobie, że nie uniknie podjęcia decyzji, czy ma kontynuować tę ścieżkę, czy raczej rozmontować system, w którym do tej pory funkcjonował: „Po dwudziestu sześciu latach wykonywania cudzych poleceń trudno wziąć własne sprawy w swoje ręce”pomyślał Rubio. Mężczyzna zaczyna rozumieć, że ścieżka zawodowa, którą szedł, wypaliła się, zaczyna więc spokojnie poszukiwać innego sposobu na życie. I robi to w sposób, który jest histerycznym zerwaniem czy paleniem mostów, nie uwzględnia relacji, w których żyje. Taki rodzaj przewartościowania to klasyczny „kryzys” wieku średniego. Widzi, że nie ma prostej recepty. Zaczyna marzyć równocześnie o dwóch różnych życiowych światach. Czasem czuje wielkie pragnienie posiadania własnego potomstwa – przypomina mu o tym mała siostra Dolores, Tia – ale system, w którym do tej pory funkcjonował, absolutnie mu na to nie pozwalał. Zastanawia się nad związkiem z Dolores. Pożądana przez niego dziewczyna sprawia, że Rubio musi zmienić swoje nastawienie do życia, zmienić także swoje plany. Jak to osiągnąć? Odpowiedź jest ciągle jedna i ta sama: bliskość. A bliskość to nic innego jak dialog autentyczności. Innym rodzajem obrony przed dostrzeżeniem przemijalności życia jest po prostu fantazja o wolności, dlatego wybrał na zamieszkanie dom na hiszpańskiej prowincji, ale wiemy, że dom symbolizuje rodzinę, symbolizuje go młoda seksowna Dolores. A jak wiemy pożądanie niezaspokojone, bywa traktowane, jako źródło cierpienia. Może się trzeba trochę zestarzeć, żeby docenić sam fakt jego istnienia? Trzeba dojrzeć do tej świadomości, ponieważ wymaga ona autorefleksji, której na ogół brak młodym ludziom. Konieczna jest analiza własnych przeżyć, zastanowienie się nad ich treścią i umiejętność ich nazwania. Tymczasem człowiek ma często kłopot z odróżnieniem pożądania od podniecenia. I tak Rubio zaczął wpadać w błędne koło w rozumowaniu swoich pragnień.  
Ja używam słowa „kryzys” w rozumieniu zmiany. Zmiana jest pewną informacją, że określony stan przestaje spełniać swoje funkcje, ponieważ zmieniły się warunki. Kryzys wieku średniego jest momentem, w którym mężczyzna zaczyna się konfrontować ze swoimi słabymi stronami, i to na bardzo różnych poziomach. Wszystko byłoby dobrze, gdyby jeszcze nie to pożądanie, ostatnie akty udowadniania sobie swoich samczych ambicji. A kiedy taka dziewczyna, jak Dolores wyznaje mu miłość i dochodzi jeszcze do tego pikantna różnica wieku, urzeka piękno młodego ciała, to wszystko działa niczym lont z krótkim zapłonem. Otóż to, w tym sedno sprawy. Tuż przed rozwodem była żona bohatera, Gerry, powiedziała mu, że nie sądzi, aby mógł kochać jakąkolwiek kobietę, bo nie potrafi żadnej tak naprawdę poznać; że kobiety są dla niego jakimś innym „gatunkiem” stworzeń. Uważał, że kochał swoją żonę, ale ona miała rację – nie potrafił nawet określić, na czym polega miłość. Nie miał o tym pojęcia.
Pierwszy raz spotkałem w literaturze tak subtelny opis śpiącej dziewczyny. Autor pokazał w kilku krótkich zdaniach swój literacki kunszt. To niewątpliwa korzyść bycia mężczyzną, patrzeć na śpiącą kobietę i zatracić się do granic pożądania. To stan najbardziej odległy od samotności, jej absolutne zaprzeczenie: „Rozpuszczone włosy układają się na poduszce jak czarna aureola”. „Pod jej oczami księżyc maluje głębokie cienie, usta ma rozchylone, oddycha równo, głęboko”. „Między zębami lśni jej srebrzyście cienka niteczka śliny, nozdrza poruszają się miarowo. Trudno uwierzyć, że to nieskazitelnie piękne stworzenie ulegnie kiedyś procesowi starzenia i umrze”.
William Wharton obrał ciekawą drogę w prowadzeniu czytelnika po kartach swojej powieści. Przez większość część książki mamy szczegółowe opisy remontowania domu, wesołe spotkania przy kolacji. Do czasu. Sytuacja się zmienia prawie przy końcu książki, kiedy Rubio i Dolores jadą na górski spacer w Sierra Nevada. Tam w jednej z jaskiń natrafiają na zagryzioną przez wilki ciężarną kozicę. Wyglądała na świeżo zabitą; wnętrzności walały się w pyle, jasnobrązową sierść pokrywała zakrzepła krew. Jest to moment, od którego zaczyna się dramat. Napięcie pod koniec gwałtownie wzrasta, po czym Wharton funduje nam niespodziewanie dreszczowiec. Ostatnie strony powieści pokazują, jak nie do końca przemyślane decyzje mogą zakłócić sielankowy obraz wsi i niewinnej miłości.
Niektórzy czytelnicy nie lubią książek Whartona. Myślę, że to zależy od gustu, upodobań, oczekiwań, charakteru człowieka... To, czy dana książka się spodoba, czy nie. Nie umiem tego inaczej wytłumaczyć. Powieści Whartona należy czuć sercem. Nie wiem, dlaczego, ale tylko w taki sposób przypadły mi do gustu – choć też nie wszystkie, czego również nie potrafię wyjaśnić. Uważam, że książki są wartościowe, wcale nie płytkie. Może to zależy od naszych oczekiwań, od tego, co chcemy w nich znaleźć? Mnie osobiście kilka z nich dało do myślenia – o życiu, o rodzinie, o śmierci. W swoich najlepszych książkach opisuje niezwykłe historie z dużym wyczuciem psychologii bohaterów. Bardzo to sobie w nich cenię. Wharton trafia do czytelników przystępnym językiem, autentycznością bohaterów, realnością miejsc, zwięzłą fabułą, zaskakującymi wtrąceniami. Wreszcie odrobiną miejsca na wyobraźnię i interpretację. Życie Whartona nie rozpieszczało go od najmłodszych lat, a i potrafiło dotkliwie zranić, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Udział w wojnie, z której wyniósł trwałe inwalidztwo, całkowite unicestwienie w pożarze pierwszego domu, tragiczna śmierć córki, zięcia i dwóch wnuczek, to dużo jak na jednego człowieka.
Po pióro sięgnął w latach czterdziestych, traktując pisanie, jako swoistą terapię – by uporać się z wojennymi koszmarami, potem pisał dla dzieci, rodziny, przyjaciół. W końcu zaczął swoje powieści wydawać. Pisał o swoim własnym życiu, takim, jakim było na poszczególnych etapach - raz lepszym, innym razem gorszym. I to jest chyba siłą jego opowieści - są autentyczne. Niektóre z nich mogą wydawać się nieco nużące, bo kogo obchodzi na przykład przycinanie desek i wbijanie gwoździ, ale za to są szczere. William Wharton tworzył psychologiczne powieści, w których bohaterem było zawsze jego alter ego. Przekazywał w nich wyjątkową filozofię życiową, którą warto poznać.

18 lipca 2020

Nieoswojona ziemia


„Nieoswojona ziemia”

Jhumpa Lahiri
Autorka/ (ur. 11 lipca 1967) – amerykańska powieściopisarka, autorka opowiadań. Jej rodzice pochodzą z Bengalu. Ona sama urodziła się w Londynie, od trzeciego roku życia mieszka w Stanach Zjednoczonych. Studiowała na Boston University.
Tłumaczenie/ Anna Kołyszko
Tytuł oryginału/ en-us „Unaccustomed Earth”
Tematyka/ Jhumpa Lahiri pisze o tym, co zna. O tożsamości składanej z przemieszanych puzzli. Dla pierwszego pokolenia Hindusów z Bengalu Zachodniego, które, ukształtowane w Indiach, tworzy nową tożsamość na emigracji, ilość rdzennych puzzli jest większa. Wyraźniejsza siła kontrastu, konieczność potwierdzenia umiejętności zawodowych, zaradności życiowej, utrzymania się na fali przy diametralnie innych wiatrach. To prawdziwa fuzja. Drugie pokolenie ma do dyspozycji puzzle o stonowanych barwach, ale i tu, gdyby zabrakło kilku cząstek tradycji, mozaika tożsamości byłaby niepełna. Te proste historie mieszczą w sobie znacznie więcej. Opowiedziane sprawnie, bez dłużyzn, wybrzmiewające na koniec finałem zamykającym pewien rozdział w życiu postaci. Dobrze skomponowane, z rewelacyjnie ustawioną perspektywą oglądu. Teraz, gdy wertuję tę książkę, podpatruję, jak ciekawie autorka rozdzielała rolę narratora. Delikatnie obecny jest narrator nadrzędny (auktorialny), raz po raz wprowadzone są osoby trzecie (kilkakrotnie dziecko, ściślej: wspomnienia z czyjegoś dzieciństwa), to znów naprzemiennie główni bohaterowie.
Główny motyw/ Osiem opowiadań obyczajowych, rozgrywających się w środowisku Bengalczyków rzuconych na amerykańską ziemię. Autorka analizuje ludzkie emocje, życiowe wybory i skomplikowane międzypokoleniowe i międzykulturowe relacje. W tytułowej „Nieoswojonej ziemi” Ruma zaprasza do siebie osamotnionego po śmierci matki ojca, obserwuje więź tworzącą się pomiędzy nim a wnukiem. Waha się pomiędzy poczuciem obowiązku a lękiem. Czy przyjąć go na stałe pod swój dach ryzykując, że jego ciągła obecność zdominuje jej życie? Okaże się, że jej ojciec ma własne plany... „Samo dobro” opowiada o utracie niewinności i poczuciu winy. Sudha czuje się odpowiedzialna za kłopoty młodszego brata, a jednocześnie próbuje ułożyć sobie życie. Kulminacja następuje, gdy Rahul przyjeżdża do niej w odwiedziny. Upija się i pozostawia jej dziecko samo w wannie.... Trzy ostatnie opowiadania tworzące elegię o życiu, miłości, śmierci i przeznaczeniu wiąże para bohaterów: dziewczyna i chłopak. Hema kocha Kaushika pierwszą dziecięcą miłością. On nie zwraca na nią uwagi. W końcu otwiera się przed nią, by jej powiedzieć, że jego matka umiera na raka. Drogi życiowe obojga się rozchodzą. Po latach Hema i Kaushik spotykają się przypadkowo w Rzymie i wdają w romans. Niestety los ludzki jest nieodgadniony a szczęście ulotne...
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Najpierw człowiek latami żyje, myśli, oddycha, je, doświadcza miliona trosk, uczuć i myśli, zajmuje miejsce w świecie, a potem w jednej chwili staje się nieobecny, niewidzialny”.
„Cała ta historia brzmiała jak mit grecki albo opowieść biblijna, niosła wybawienie i zwiastun dobrego (…)”.
„Po co kupować książki komuś, kto nie umie czytać?”.
„Ci mężczyźni wcale nie chcieli jej poznać. Interesowała ich mityczna istota stworzona w wyniku pogmatwanej sieci plotek, myślenia życzeniowego kręgów Hindusów (…)”.
„(…) pani Gharibian miała rację, że najgorsze jest czekanie na śmierć, że pustka potem okazuje się łatwiejsza do zniesienia niż straszliwe brzemię poprzedzających ją dni”.
„W końcu na tym polega życie: kilka talerzy, ulubiony grzebień, para kapci, sznur dziecięcych koralików”.
     
„Nieoswojona ziemia” opisuje indyjskie doświadczenia emigrantów w Ameryce zarówno z punktu widzenia starszego pokolenia emigrującego do Stanów Zjednoczonych, jak i ich dzieci, które urodziły się już w Ameryce, ale nadal są „obciążone” indyjską przeszłością kulturową. Wszyscy oni odnieśli sukcesy zawodowe i pochodzą z wyższej klasy średniej, ich dzieci także odniosły wielki sukces albo przynajmniej otrzymały narzędzia, by go zdobyć. W opowiadaniach Jhumpy Lahiri drugie pokolenie odrzuciło tak wiele ze swojej kultury poprzez zawarcie małżeństwa lub założenie rodziny z nie-Indyjczykami, że doświadczenia te stały się główną siłą narracyjną tej książki. Życie imigranta jest naznaczone cechami pamięci. Doświadczenie życia w obcym kraju jest zawsze historią podzielonego „ja”: z jednej strony istnieje potrzeba zachowania więzi z tradycją, ojczyzną i wspomnieniami, a z drugiej strony słodki smak wolności, jaki daje kontakt z inną kulturą. Jhumpa Lahiri, laureatka Nagrody Pulitzera, od czasu swojej pierwszej książki zajmuje się doświadczeniem życia w dwóch odrębnych kulturach i tym, jak ludzie radzą sobie z jedną i drugą. Książka „Nieoswojona ziemia”, ukazuje, jak funkcjonują wewnętrzne relacje między wspominaniem a zapominaniem i jak ta dynamika staje się problematyczna w świetle wydarzeń, które kiedyś były obecne, a obecnie stają się normalne.
Książki pisane przez dzieci imigrantów (w tym przypadku przez Jhumpę Lahiri) skupiają się zazwyczaj na złożoności relacji między pokoleniem, które żyło w diasporze a ich dziećmi, urodzonymi na „obcej ziemi”, które, inaczej niż ich rodzice, nie miały ani ojczyzny do zapamiętania, ani tradycji do podtrzymania ich więzi kulturowych w innym kraju niż Indie. Według Maurice'a Halbwachsa, twórcy pojęcia „pamięć społeczna”, zachowanie pamięci jest odpowiedzialne za utrwalenie poczucia tożsamości i to właśnie w swojej grupie kulturowej, religijnej ludzie zazwyczaj zdobywają, przypominają, rozpoznają i lokalizują swoje wspomnienia. Twierdził on zatem, że niemożliwe jest, aby jednostki pamiętały o swojej kulturze w sposób spójny i wytrwały poza kontekstem grupowym. Jednostka jest częścią konstruktu własnych doświadczeń i produktem zbioru reguł społecznych, zinternalizowanym poprzez działanie pamięci zbiorowej. Oprócz tego, że przynależność do grupy dostarcza materiałów do pamięci i promuje jednostkę w przywracaniu jej w kontekście konkretnych wydarzeń i zapominaniu innych, grupy mogą nawet tworzyć w jednostkach wspomnienia o wydarzeniach, których te nigdy bezpośrednio nie doświadczyły. Dzieci imigrantów doświadczają tego, że zapożyczają pamięć w sposób bardziej dotkliwy, ponieważ nigdy nie miały prawdziwego kontaktu z ziemią swoich rodziców. Będąc dzieckiem imigrantów, urodzonym w Anglii i wychowanym w USA, Jhumpa Lahiri jest prawdziwym przykładem „przetłumaczonej" jednostki, jak określa termin używany przez Salmana Rushdiego w odniesieniu do ludzi, którym doświadczenie migracji nadało kosmopolityczny pogląd, istniejący ponad ścisłym znaczeniem przynależności.
Tytułowa opowieść „Nieoswojona ziemia” zawiera narrację wewnętrznego konfliktu hindusko-amerykańskiej kobiety, Rumy, która wyszła za mąż za Amerykanina i która wkrótce ma urodzić drugie dziecko. Kiedy odwiedza ją ojciec, hinduski emeryt, w jej nowym domu w Seattle, wizyta ta wywołuje niezliczoną ilość uczuć, przywołując stare urazy i głęboką refleksję nad jej związkiem z przeszłością. Podobnie jak w poprzednich książkach, bohaterami Jhumpy Lahiri są zazwyczaj imigranci z Indii i ich wychowane w Ameryce dzieci, wygnani, którzy przemierzają dwa kraje, dwie kultury i nie należą do żadnego z nich; ludzie zbyt przyzwyczajeni do wolności, by zaakceptować rytuały i konwencje domowe, a jednak zbyt pochłonięci tradycją, by w pełni przyjąć amerykańskie obyczaje. Historia zaczyna się od retrospektywy ostatnich działań ojca Rumy: jego podróży po Europie, po przejściu na emeryturę w firmie farmaceutycznej. Ukazuje też dyskomfort Rumy przed zwięzłą komunikacją z ojcem, a także jej niechęć do bycia tak bardzo od niego oddaloną emocjonalnie. Jako młoda dziewczyna, Ruma uważała, że niezwykle trudno jest żyć według indyjskich obyczajów. Ku niezadowoleniu jej rodziców, ją i jej brata Romi za bardzo pociągał amerykański styl życia. Do tego stopnia, że kiedy Ruma i Adam, jej przyszły mąż, zaczęli się spotykać, trzymała to w tajemnicy aż do dnia oficjalnego ogłoszenia zaręczyn. Jej rodzice interpretowali jej wybór jako wstyd własnych korzeni, odrzucenie pochodzenia. Jeszcze przed ślubem jej stosunki z rodzicami były trudne, a po ślubie z Adamem stały się jeszcze trudniejsze. Kiedy ojciec zapowiedział odwiedziny w jej nowym domu w Seattle, zaczęła się obawiać, że zechce zamieszkać wraz z nią i jej rodziną. Obawiała się także, że ojciec przypomni jej stare nawyki, do których nie jest już przyzwyczajona, i wskrzesi przeszłość, którą już kiedyś „pochowała”. Zgodnie z indyjską tradycją to córka opiekuje się ojcem na starość, ale Ruma nie czuje się na to przygotowana. Wie, że wizyta odbędzie się między dwoma wyjazdami ojca: staruszek ma wrócić z wakacji we Włoszech, a następnym jego celem ma być Praga. Od samego początku czytelnik ma świadomość niejednoznaczności uczuć Rumy, kiedy kobieta jest zła z powodu odwiedzin ojca, w tym samym czasie ogląda wiadomości, aby upewnić się, że nie doszło do żadnej katastrofy lotniczej. Po śmierci matki, przyjęła na siebie obowiązek komunikowania się z nim każdego wieczoru. W miarę upływu czasu rozmowy telefoniczne stały się wyjątkową, cotygodniową rozmową, zwykle w niedzielne popołudnia.
Ruma robiła karierę w kancelarii prawnej, ale po dwóch tygodniach żałoby spowodowanej śmiercią matki postanowiła rzucić pracę i pozostać w domu, aby opiekować się dzieckiem. W rzeczywistości jej rezygnacja rozpoczęła się jeszcze wcześniej, gdy po urodzeniu Akasha poprosiła o pracę w niepełnym wymiarze godzin. Nieświadomie, Ruma postawiła sobie warunek, który w pewnym sensie dał jej niezależność, jako jednostce, by poświęcić się domowi, z drugiej strony zaczęła powtarzać społeczną rolę kobiety tak, jak przed laty jej matka. Jej samotność pojawia się, gdy widzi ojca wysiadającego z wypożyczonego samochodu po przyjeździe z Włoch. Wtedy uświadamia sobie, że jej ojciec jest zaskakująco stary, a ubrany w zachodnim stylu, wyglądał bardziej amerykańsko niż hindusko. Miał kosmopolityczny wygląd, bez śladów pochodzenia hinduskiego. Gdyby żyła, jej matka, ubierałaby się w kolorowe sari. Ta myśl pozwoliła jej zrozumieć, jak bardzo różniły się one od siebie. Sama starała się utrzymać jedną nogę w przeszłości, ucząc Akasha kilku słów w języku bengalskim, ale kiedy jej syn stał się trochę starszy, nie miała wystarczającej dyscypliny, aby kontynuować lekcje. W rzeczywistości jej świat był podzielony na dwa języki: bengalski, z dzieciństwa, i angielski, w jej dorosłym życiu. 

Stopniowo w jej umyśle zaczynają pojawiać się rzeczy, o których nigdy wcześniej nie myślała. Doskonałość matki prowadzącej dom, jej zdolności, jako kucharki, która nigdy nie była chwalona przez męża oraz jej oddanie rodzinie, bez uznania najbliższych. Osamotnienie Rumy spowodowane zbliżającym się porodem sprawia, że przypomina ona sobie, jak ważna była obecność matki, która w chwili narodzin jej pierwszego syna, Akaszu, dała jej poczucie bezpieczeństwa i komfortu. Jej matka, w całym swoim tradycjonalizmie, powiązaniu z korzeniami, była jej „prawdziwą ojczyzną”. Określenie to jest tu użyte w znaczeniu nadanym przez Rushdiego, jako wyimaginowana ojczyzna, w której zakotwiczona jest tożsamość. Ze względu na swoją mityczną naturę przyjmuje ona cechy wyidealizowane, nierzeczywiste.
W „Refleksjach na temat wygnania” Edward Said argumentował, że choć emigranci, którzy dobrowolnie mieszkają w obcym kraju, żyją w samotności i wyobcowaniu, niektórzy z nich zdają się wyznawać odwieczne poczucie bezdomności, próbując odtworzyć w nowej ziemi zasady, które kierowały ich życiem w ojczystym kraju. „Wszystkie rodziny wymyślają swoich rodziców i dzieci, dają każdemu z nich historię, charakter, przeznaczenie, a nawet język” – tak rozpoczynają się wspomnienia Saida zatytułowane „Out of Place” [„Poza miejscem”], będące jedną z najważniejszych jego prac, a na pewno kluczem do wszystkich pozostałych. Dla czytelnika nie bez znaczenia jest fakt, że przez lata Ruma budowała paradoksalną relację ze swoją matką. Jednocześnie uznawała w matce atrybuty, których sama nigdy by nie uznała, odrzuciła poddanie się tradycji. Istotą tej relacji był konflikt, z którym Ruma borykała się przez całe życie: jej trudność w zrozumieniu, kim właściwie była i do jakiego świata należała.
Poglądy autorki na doświadczenia związane z migracją aktualizują refleksje nad pamięcią zbiorową. Dla niej miejscem przynależności jest to, co pozwala jednostce być tym, czym faktycznie jest, niezależnie od tego, gdzie się urodziła, niezależnie od tradycji, z którymi się zetknęła. Dialektyczna walka między pamięcią a zapomnieniem towarzyszy migrantowi, który przemierza drogę między przeszłością a teraźniejszością. Jednak będąc migrantem w drugim pokoleniu, Lahiri nadaje tej dialektyce szczególny niuans. „Nieoswojona ziemia” nie skupia się ani na tradycji, ani na procesie akulturacji. Jest to narracja, która obnaża konflikty właściwe dla tożsamości hybrydowej, wynikającej z negocjacji między różnymi kulturami.
Druga część książki składa się z trzech części: „Raz się żyje”, „Koniec roku” i „Upragniony brzeg”. Narracja personalna raz oddaje głos Hemie, raz Kaushikowi. Ich matki poznały się, gdy jedna zajęta była radosnym macierzyństwem, a druga właśnie dowiedziała się, że jest w ciąży. Przyjaźń obu rodzin, ukazana w kilku odsłonach stanowi tło znajomości i preludium historii miłosnej między Hemą a Kaushikiem. Historii zawiłej, pełnej zakrętów, wydarzeń możliwych, choć niespodziewanych, rozgrywającej się w perspektywie kilkudziesięciu lat. To nietypowe. Pierwszych pięć opowiadań rozpisanych jest znacznie skromniej. Postaci umieszczone są w ciaśniejszym pierścieniu czasu i przestrzeni. Nie dzieje się wiele, lecz nawet w niepozornym zdarzeniu uruchamia się wszystko, co ważne w danej relacji. Jej zdystansowana narracja uwydatnia wpływ tych historii, dzięki czemu czytamy o wielu wydarzeniach, nie doświadczając ich bezpośrednio. Prosi po prostu, byśmy zwracali uwagę i obserwowali szczegóły światów jej bohaterów z taką samą starannością, z jaką stara się je przedstawić, ufając, że ujawni ich znaczenie w odpowiednim momencie emocjonalnym. Agrafka trzymająca razem sari nabierze szokującego, tragicznego znaczenia. Nowe kafelki na ścianie w kuchni z perspektywy czasu wydadzą się złowieszcze. Złota bransoleta będzie symbolizować cały łuk romantycznego związku. Choć utrata czegoś w życiu często definiuje jej bohaterów, opowieści Lahiri z takiej straty czynią jej powieści bardzo interesujące i nadają im większy wymiar psychologiczny.
 Najbardziej emocjonalna z tych wszystkich opowieści przedstawionych w książce „Nieoswojona ziemia” dotyczy właśnie tych dwojga bohaterów: Hemy i Kaushika. Historia ich życia przedstawiona jest w zestawie trzech luźno splecionych opowiadań. Śledzimy w nich dwoje dzieci bengalskich imigrantów, od czasów ich dorastania do dorosłości. Historia zaczyna się od ich znajomości od czasów dzieciństwa, poprzez wiek dojrzewania, kiedy Hema rozbudza w sobie niewypowiedziane uczucie do Kaushika. Historia ta rozwija się przez lata, kiedy bohaterowie dorastają i rozwijają swoją karierę, ale życiowe okoliczności rozdzielają ich od siebie. W końcu spotykają się po latach dzięki wspólnemu przyjacielowi, kiedy to oboje są już dojrzałymi, dorosłymi ludźmi. Budzi się między nimi uczucie i zainteresowanie, które przeradzają się w namiętny romans, choć Hema jest zaręczona i wkrótce ma wyjść za mąż za Navina. Tak, jak powinno być w dobrej powieści, autorce udaje się głęboko wciągnąć czytelników w życie swoich bohaterów, którym trudno jest zinterpretować prawdziwe znaczenie „domu". Czytelnicy śledzący na kartach książki dziesiątki lat podróży Hema i Kaushika, będą głęboko poruszeni ostatnimi akapitami opowieści, ponieważ oboje bohaterowie spotykają się z różnymi życiowymi tragediami.
Podobał mi się sposób, w jaki Lahiri radzi sobie z emocjami swoich bohaterów. Czasami wydawało mi się, że to ja jestem tłumaczem książki. Odczuwałem każdą z tych emocji, czułem się niczym towarzysz, biorący bezpośredni udział w ich życiu, patrząc jak radzą sobie z trudnymi emocjami. Historia Hemy i Kaushika jest moją ulubioną ze wszystkich, pięknie utkanych, melancholijnych historii z tej książki. Autorka w zachwycający, psychoanalityczny wręcz sposób dotyka problemów kreowanych przez siebie postaci. Widzimy jak utrata matki głęboko wpływa na syna i córkę. Kaushik, który nie może znieść oglądania zdjęć swojej matki, jedzie do najbardziej wysuniętego na wschód parku stanowego w kraju i zakopuje pudło z fotografiami tuż obok miejsca, gdzie wcześniej rozsypano jej prochy. W innej wzruszającej scenie, Ruma przykleja znaczek na pocztówce, którą wyśle do nieuznawanej przez nią nowej towarzyszki życia ojca, co symbolizuje akceptację dla śmierci matki i zrozumienie potrzeby ojca do życia z kobietą inną niż jej matka. Lahiri jest utalentowaną pisarką, jej talenty sięgają daleko poza sztukę opowiadania historii. Jej opowiadania oferują ciekawe, egzystencjalne spostrzeżenia i odrobinę mądrości, nadające jej dobrze opowiedzianym historiom dodatkową psychologiczną i filozoficzną głębię. W opowiadaniu „Koniec roku" Kaushik zastanawia się nad bolesnym procesem oczekiwania na śmierć matki. Wie, że matka umrze i wie także, że człowiek nigdy nie jest przygotowany na niczyją śmierć.
Dzieci rodziców imigrantów w tych opowieściach, niektóre urodzone w Indiach, a niektóre w Stanach Zjednoczonych, na ogół radzą sobie lepiej w tej często szokującej „nieoswojonej ziemi" niż ich rodzice.  Odrzucają aranżowane małżeństwa na rzecz małżeństw mieszanych, mówią lepiej po angielsku niż po bengalsku, zamiast sari noszą spódnice i spodnie, a zamiast curry i dal jedzą makarony w pudełkach i ser. Ostatecznie niektórzy z ich rodziców decydują się na powrót do ojczyzny swojego dzieciństwa, ale ich dzieci niezmiennie zostają w Ameryce, nawet jeśli czują się wyobcowane i samotne. 





11 lipca 2020

Ludzkie dzieci



„Ludzkie dzieci”

P.D. James
Autorka/ urodziła się w Oksfordzie w roku 1920, zm. 27 listopada 2014 roku tamże. Wykształcenie zdobyła w Cambridge High School. Napisała 14 powieści, których bohaterem jest inspektor Adam Dalgliesh. Stworzyła także postać prywatnej detektyw Cordelii Gray.
Tłumaczenie/ Maria Głębicka-Frąc
Tytuł oryginału/ an-gb „The Children of Men”
Tematyka/ Największą siłą „Ludzkich dzieci” – zarówno książki P. D. James, jak i filmu Alfonso Cuaróna – jest bez wątpienia wyjściowy pomysł. Przyznać należy jednak, że i autorka, i reżyser potrafili znakomicie go rozwinąć i, dzięki temu, przedstawić wiarygodną wersję fantastycznego świata. Świata mrocznego, ponurego, ale – co najbardziej przerażające – prawdopodobnego.
Główny motyw/ P.D. James napisała tę powieść w roku 1992, z punktu widzenia 72-letniej babci, która raczej już nie dożyje roku 2021, kiedy to akcja książki się rozgrywa. I całe szczęście, książka bowiem roztacza wizję przyszłości, w której tajemniczy kataklizm uczynił nasienie wszystkich mężczyzn bezpłodnym. Powieść pokazuje umierający świat, w którym brak osób poniżej 26 roku życia, zaś za kilkadziesiąt lat umrze ostatni człowiek. Książka pokazuje świat, w miejscu tym buntują się tylko nieliczni, a większość ludzi pogodziła się z życiem bez dzieci. Nieodwracalnie zniknęła tam potrzeba wolności, zastąpiona przez starczy konformizm.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Jesteśmy rozwścieczeni i zdemoralizowani nie tyle przez nieuchronnie zbliżający się koniec naszego gatunku, nie tyle nawet przez niezdolność do zapobieżenia temu stanowi rzeczy, ile przez porażkę w odkryciu przyczyny”.
„Powtarzam to sobie, ale czy wierzę, kiedy przyjemność przychodzi teraz tak rzadko, a gdy już jest, tak trudno odróżnić ją od bólu.
„Nie możemy doświadczyć niczego prócz chwili obecnej, nie możemy żyć w żadnej innej sekundzie czasu (…)”.
„Czasami się wydaje, że natura w swej skrytej nieprzychylności pragnęła dobitnie ukazać nam to, co utraciliśmy”.
„Jeśli dzieci są od niemowlęctwa traktowane jak bogowie, jest wysoce prawdopodobne, że w życiu dorosłym będą się zachowywać jak wcielone diabły”.
„(…) w prawie wszystkich bliskich przyjaźniach istnieje podskórne mrowienie pociągu seksualnego”.
„Podniesienie spuszczonej kraty, która strzeże zwieńczone blankami serce i umysł, wymagałoby czegoś znacznie potężniejszego niż seksualna miłość”.
„Ostatecznie, gdyby życie seksualne było zdeterminowane przez pierwsze młodzieńcze eksperymenty, większość świata byłaby skazana na celibat. W żadnej innej dziedzinie ludzie nie są bardziej przekonani, że spotka ich coś lepszego, jeśli tylko wytrwają”.
„(…) zawsze są sposoby na unikanie, bez poczucia winy, zobowiązań miłości”.
„Dzieci zawsze są skłonne wierzyć, że ponoszą winę za nieszczęścia dorosłych”.
„Świat śmiertelnie chorych jest światem ni to żywych, ni martwych”.
„Przypuszczam, że ucieczka na starość do własnego świata ma swoje zalety, choć nie wtedy, gdy to miejsce jest piekłem”.
„Rola widza ma w sobie pewną powagę i gwarantuje duże bezpieczeństwo, lecz w obliczu pewnych potworności człowiek nie ma innego wyboru, jak wyjść na scenę”.
„Wszyscy umieramy samotnie. Znosimy śmierć tak, jak kiedyś znieśliśmy narodziny. Nie można z nikim dzielić ani jednego, ani drugiego doświadczenia”.
„Wielkoduszność jest cnotą jednostek, nie rządów”.
„Chcesz, by ogród był piękny, ale pod warunkiem, że smród gnoju nie trafi do twojego delikatnego nosa”.
„Czy znasz kogoś, kto kiedykolwiek zrezygnował z władzy, prawdziwej władzy?”.
„Świata nie zmieniają ludzie pełni szacunku dla samych siebie, lecz ci, którzy są gotowi robić z siebie głupców”.
„Nic skuteczniej niż śmierć dziecka nie obnaża, bez możliwości okłamywania samego siebie, pustki nieudanego małżeństwa”.
„Każda epoka ma swoje okrucieństwo”.
„W każdym społeczeństwie są malkontenci”.
„Każde miejsce, w którym spoczywa dobry człowiek, jest święte”.

              Pierwszego stycznia 2021 roku, trzy minuty po północy, ostatni człowiek urodzony na Ziemi zginął w publicznej burdzie na przedmieściu Buenos Aires, w wieku dwudziestu pięciu lat, dwóch miesięcy i dwunastu dni. Jeśli można było wierzyć doniesieniom, Joseph Ricardo zmarł tak, jak żył. Nigdy sobie nie radził z zaszczytem, jeśli tak można to nazwać, bycia ostatnią istotą ludzką, której urodziny zostały oficjalnie zarejestrowane, z zaszczytem w jego przypadku niemającym żadnego związku z osobistymi zaletami czy talentem.  A teraz nie żył. Wiadomość dotarła do Wielkiej Brytanii i została podana w radiowym programie informacyjnym”. Tak oto zaczyna się książka P. D. James „Ludzkie dzieci”, skłaniająca czytelnika do refleksji.
I stało się tak. „A Bóg wiedział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre.” (Rdz. 1, 28, 30-31) …ale człowiek poddał się knowaniom Węża i wyciągnął popędliwą rękę po zakazany owoc, lekceważąc Jego zaufanie i miłość. Zapominając o biblijnym potopie, jął łamać pańskie przykazania, dopasowywać je do siebie, uciekać przed nimi, w swej pysze ignorować nawet fundamentalne „nie zabijaj” – o miłości do bliźniego już nie wspominając. I tak Bóg odebrał ludzkości największy dar, jaki kiedykolwiek od niego otrzymała. Dar dawania życia. Ludzkość stanęła na krawędzi zagłady, od roku 2008 na naszej planecie nie urodziło się ani jedno dziecko. Co jest tego powodem? Zanieczyszczenie powietrza? Eksperymenty genetyczne? A może to kara wymierzona przez samego Boga, który niegdyś już „dotknął dziecko, które urodziła [królowi] Dawidowi żona Uriasza, tak iż ciężko zachorowało. Dawid błagał Boga za chłopcem i zachowywał surowy post. (…) W siódmym dniu dziecko zmarło” (2 Sm 12, 15-16, 18). Tak czy inaczej, winna jest ludzka pycha. „Pycha – to mój ulubiony grzech”, mówi sam Szatan, John Milton, w „Adwokacie diabła”. Taki los zgotowaliśmy sobie sami.
W książce „Ludzkie dzieci” autorka ukazuje, jakich substytutów ludzkość musi używać, aby oderwać się od wszelkich dotkliwych wspomnień o bolesnej stracie możliwości posiadania potomstwa. Dziecięce place zabaw w parkach zostały zlikwidowane, obsiano je trawą i kwiatami niczym małe zbiorowe mogiły. Zabawki spalono, z wyjątkiem lalek, które dla na wpół oszalałych kobiet stały się namiastką dzieci. Szkoły dawno już przestały funkcjonować, więc na głucho zabito je deskami albo przeobrażono w ośrodki kształcenia dorosłych. Książki dla dzieci systematycznie usuwano z bibliotek. Lalkarstwo, jako jedyny dział przemysłu zabawkowego, rozkwitało wraz z wyrobem wózków przez dekadę, produkując lalki dla całego wachlarza kobiet sfrustrowanych niemożnością zaspokojenia potrzeby macierzyństwa. Jedne były tanie i kiczowate, inne zaś piękne, niezwykle starannie wykonane. Te droższe – niektóre kosztowały znacznie powyżej dwóch tysięcy funtów – były dostępne w różnych rozmiarach: noworodki, sześciomiesięczne niemowlęta, dzieci roczne i półtoraroczne, mogące stać i chodzić, napędzane przez skomplikowane mechanizmy.
Seks stał się najmniej ważną ze zmysłowych przyjemności mężczyzn. Można było mniemać, że – wolny od wyeliminowanego na stałe lęku przed ciążą i mało erotycznej otoczki pigułek, prezerwatyw czy arytmetyki owulacji – seks stanie się dziedziną nowych, pomysłowych rozkoszy. Stało się na odwrót. Nawet tym mężczyznom i kobietom, którzy w normalnych okolicznościach nie chcieli się rozmnażać, najwyraźniej brakowało pewności, że mogliby mieć dziecko, gdyby go pragnęli. Seks zupełnie oddzielony od prokreacji stał się niemal bezsensowną akrobatyką.
Na jednym z wykładów główny bohater oraz narrator Theo poznaje kobietę, która kontaktuje go z podziemną organizacją ukrywającą jedyną ciężarną kobietę na świecie, nadzieję na uratowanie ludzkości. To odkrycie przywraca mu wolę życia. Theo przed laty wycofał się z polityki, choć należał do najbardziej wpływowych osób w kraju, jako doradca dyktatora, który przyjął funkcję „zarządcy Anglii" (demokracja upadła na początku XXI wieku). Perspektywa pojawienia się na świecie pierwszego dziecka od ćwierćwiecza elektryzuje wielu mężczyzn. Dyktator chce umocnić swoją władzę, przywódca rebeliantów chce wykorzystać narodziny dziecka do wywołania rewolucji. Zanim jeszcze dziecko przyszło na świat, mężczyźni już rywalizują między sobą o to, jak je wykorzystać do swoich ambicji – nie interesując się zdaniem matki. Powieść alegorycznie podkreśla to, że chociaż misterium ciąży, porodu i karmienia piersią zawsze było domeną matek, mężczyznom i tak od tysiącleci nigdy nie brakowało tupetu, by kobietom narzucać swoje poglądy na temat tego, jak powinno wyglądać macierzyństwo.
Książka w mądry sposób oddaje ponurą strukturę moralną świata, w którym zapewnianie potomności przestało mieć sens, a celem jest krótkoterminowy komfort i rozrywka. Anglia jest rządzona przez dyktatorskiego naczelnika, nadzorowana przez Państwową Policję Bezpieczeństwa. Uciążliwe starsze osoby są wysyłane na „Wyciszenie”, ceremonie, formę masowego „samobójstwa”, podczas gdy uchodźcy (młodzi z mniej zamożnych krajów) są importowani do wykonywania brudnej pracy i przymusowo repatriowani, gdy są zbyt starzy albo chorzy, by wykonywać jakąkolwiek pracę. Wyścig w poszukiwaniu naukowego lekarstwa na bezpłodność zrodził nieufność między narodami. Sama nauka była postrzegana, jako bóg, który zawiódł, co spowodowało, że w niektórych krajach nastąpił powrót do starych mitów i przesądów. Omegowie (ostatni młodzi, którzy się urodzili) oddają się rytualnej dzikości, która przeradza się w zabójstwa na tle rytualnym. 

Nie można zaprzeczyć, że koncepcja „Ludzkich dzieci” jest fascynująca i jednocześnie wiarygodna, ponieważ naprawdę możemy doczekać takich czasów. Naukowcy ostrzegają: spada jakość męskiego nasienia. Jak podaje Światowa Organizacja Zdrowia, przez ostatnie 40-50 lat pogorszyła się ona aż o 50 procent. Plemniki coraz częściej zawierają zdeformowany materiał genetyczny, zauważają lekarze. W związku z tym coraz więcej mężczyzn zmaga się z niepłodnością. Problem jest poważny, bo nic nie wskazuje na to, by w przyszłości sytuacja miała zmienić się na lepsze. Książka ma wiele dobrych stron, jest dobrze napisana, często przejmująca i zawsze zachęca czytelnika do zastanowienia się nad różnymi tematami – od eutanazji po imigrację. Najbardziej zainteresował mnie sposób, w jaki autorka pokazała, jak pobłażliwość udzielana ostatnim urodzonym dzieciom doprowadziła do eskalacji przestępczości i brutalizacji ich zachowań społecznych. Moją uwagę zwróciło również to, jak imigranci byli wykorzystywani do wypełniania luk w zatrudnieniu. Najbardziej fascynujące było jednak spojrzenie na to, jak rychłe wyginięcie ludzkości zmienia zachowania i poglądy społeczeństwa w ogóle.
Wolność od strachu zabezpiecza surowa kara dla łamiących prawo. Drobni przestępcy, a nawet chorzy umysłowo są wygnani do kolonii karnej założonej na Wyspie Man, gdzie nie ma żadnych rozsądnych, prawnych i moralnych ustaleń dotyczących utrzymania więźniów, gdzie warunki życia przerodziły się w anarchię i okrutną walkę o przetrwanie. Pomimo swojej brutalności, system ten był ogólnie popularny wśród społeczeństwa, a starzejący się obywatele nie mieli ochoty na jego zreformowanie lub zniesienie.
 „Jesteśmy rozwścieczeni i zdemoralizowani nie na tyle przez nieuchronnie zbliżający się koniec naszego gatunku, nie tyle nawet przez niezdolność do zapobieżenia temu stanowi rzeczy, ile przez porażkę w odkrywaniu przyczyny” – ten cytat z książki dość dobrze opisuje nasze zagubienie w świecie. Zachodnia nauka i zachodnia medycyna nie przygotowały nas na skalę i upokorzenie tej ostatecznej klęski. Przykład pandemii koronawirusa pokazuje nam, jak łatwo wywołać na całym świecie ogromny lęk i bezradność. Rozpowszechniający się wirus doprowadził do sytuacji, gdy ludzie zmuszeni byli do rezygnacji z wychodzenia na zewnątrz, robili zapasy żywności i na bieżąco śledzili wszystkie informacje. Dla części Polaków kwarantanna i koronawirus przypominały stan wojenny – puste półki, kolejki w sklepach, żywność na kartki i zamknięte granice. Wiele chorób zaczęło opierać się zdiagnozowaniu albo leczeniu i jedna z nich opanowała cały świat. Nadaliśmy nazwy wirusom i bakteriom, od których, niestety, nawet dzisiaj nie jesteśmy wolni; nękają nas jak odwieczni wrogowie, toczący potyczki i powalający przypadkowe ofiary chyba tylko w celu powiększenia naszej goryczy, bo przecież wiadomo, kto odniesie ostateczne zwycięstwo. Zachodnia nauka była (jest!) naszym bogiem. W różnorodności swojej potęgi chroniła, krzepiła, uzdrawiała, ogrzewała, karmiła nas i bawiła, a my czuliśmy, że mamy prawo ją krytykować i od czasu do czasu odrzucać, jak ludzie zawsze odrzucali swoich bogów, ale zawsze ze świadomością, że pomimo naszego odstępstwa to bóstwo, nasz twór i nasz niewolnik, wciąż będzie zapewniał nam środki przeciwbólowe, zapasowe serca, nowe płuca, antybiotyki, ruchome koła i ruchome obrazy, drukarki 3D. Światło zawsze będzie się zapalać po naciśnięciu kontaktu, a jeśli nie, znajdziemy przyczynę. Jednak niczego się nie nauczyliśmy. Nawet historia idealnego lądu, jakim miała być Atlantyda, nie przyniosła potrzebnej refleksji. Żyzna gleba tego utraconego raju i świetne warunki atmosferyczne zapewniały obfite plony nawet dwa razy do roku, a duża ilość zwierzyny nie pozwalała głodować. Mieszkańcy tego miasta na początku wiedli cnotliwe życie, byli wrażliwi i skupiali się na rozwoju duchowym. W końcu jednak dobrobyt i narastająca chciwość sprawiły, że pięli się coraz wyżej i wyżej w rozwoju cywilizacyjnym, nie tylko duchowym. Jej zniknięcie z powierzchni Ziemi nie było wystarczającym ostrzeżeniem dla pełnej pychy ludzkości. 
Taką – niezwykle ponurą i nihilistyczną przyszłość, nakreśliła w „Ludzkich dzieciach” Phyllis Dorothy James. Emanuje z tej wizji groza powodowana przede wszystkim tym, że do zagłady naszej cywilizacji doprowadziliśmy sami i to bez udziału technologii przyszłości, a raczej między innymi przez nieodpowiednią politykę czy wypranie z moralności. W końcu w ukazanym w książce problemie masowej bezpłodności odbija się głębokim echem przestroga przed aborcją, czy eksperymentowaniem na ludzkich embrionach, sztucznym ingerowaniem w to, co naturalne. To jednak zaledwie jeden z głównych problemów poruszonych w książce. Świat przyszłości pogrążony jest, bowiem we wszelkiego rodzaju wojnach, czy to religijnych, czy politycznych, a na pierwszy plan wysuwa się bezgraniczny chaos, nad którym tym bardziej nie da się zapanować, im ludzkość bardziej pozbawiona jest nadziei. Wielka Brytania, w której rozgrywa się akcja książki, stała się państwem rządzonym przez totalitarny reżim, gdzie wszelkie przejawy niesubordynacji są karane. Wbrew pozorom panuje tu jednak względny spokój, dlatego ciągną tam tabuny imigrantów z różnych części świata. Wydzielane są im getta, gdzie tłoczą się, jedni na drugich, toczeni przez choroby i zarazę.
Słynny filozof i krytyk kultury, Slavoj Žižek, w jednym z wywiadów powiedział: „Geniusz »Ludzkich dzieci« polega na tym, że spoglądamy na naszą własną rzeczywistość, jako na rzeczywistość alternatywną, umowną, dzięki czemu dostrzegamy o wiele wyraźniej kwestie, które, na co dzień nam umykają. Kryzys imigrancki, z którym nie potrafi poradzić sobie współczesna Europa, to najbardziej oczywisty aspekt profetyzmu »Ludzkich dzieci«". Książka zadaje także pytanie: czy moralność zależy od religii? Jedna z przejmujących scen w powieści przedstawia kotkę rodzącą kocięta. Właścicielka zwierząt zabiera maleństwa i zaczyna je chrzcić. Ta potrzeba duchowości, religijności, transcendencji jest w człowieku ogromna. Zagadnienie, czy Bóg objawił nam moralność, czy też istnieje jakaś powszechna moralność ponadwyznaniowa, interkonfesjonalna, było zagadnieniem charakterystycznym dla XVIII wieku, zagadnieniem rozstrzyganym na ogół zgodnie z drugą ewentualnością. Konfucjusz bez odwoływania się do Boga ukształtował moralność Chin, które cieszyły się w dobie Oświecenia wielkim moralnym prestiżem. Toteż Locke wierzył, że można rządzić się słusznymi normami moralnymi nie dostąpiwszy światła prawdziwej wiary. Analizując przy okazji dyskusji nad książką „Ludzkie dzieci” wpływ wiary na nasz poziom moralny, widzimy, że nie musi być on taki oczywisty. Pominęliśmy ewentualne wpływy ujemne, tj. pasywa, dające się zauważyć przede wszystkim tam, gdzie panuje przymus i nietolerancja. Te sprawy są nazbyt dobrze znane, żeby je tu przypominać.
Narracja apokaliptyczna w książce Phyllis Dorothy James pokazuje także, że taka wizja rodzi się wewnątrz świadomości kryzysu, ożywiana perspektywą końca dziejów. Funkcją apokaliptyczności jest nadawanie sensu obecnej chwili, tu i teraz, poprzez umiejscowienie człowieka „w samym środku” problemu. Warunki życia w każdej kulturze wywołują jakieś obawy, które mogą wynikać z zagrożeń zewnętrznych (katastrofa żywiołowa, ofensywa ze strony wroga), z określonych układów społecznych (wrogość wynikająca z tłumienia niesprawiedliwości, frustracji) czy z tradycji kulturowych (pogwałcenie tabu), niezależnie od ich pierwotnego źródła. Człowiek może tym obawom ulegać, ale może także przyjąć założenie, że są one narzucone każdemu obywatelowi danej kultury, i że w zasadzie nie można ich uniknąć. A zatem nieokreślony niepokój, będący przeżyciem związanym z samym faktem istnienia, w sposób naturalny wpisany jest w egzystencję każdego człowieka. Zarówno lęk, jak i strach są reakcjami emocjonalnymi na niebezpieczeństwo, któremu towarzyszą doznania somatyczne. Powieść jest stylizowana na antyutopię, w której bohaterowie chcieli walczyć z systemem, a przede wszystkim z Zarządcą stojącym na czele państwa. To właśnie próby wprowadzenia demokratycznych rządów były motorem napędowym buntowników. Sprzeciwiali się także przymusowym samobójstwom najstarszych mieszkańców, a gdzieś na samym końcu żądali lepszego traktowania „Tymczasowych” – ludzi spoza Anglii, sprowadzanych w celu wykonywania najtrudniejszych zajęć, którym starzejące społeczeństwo nie było w stanie sprostać.
A teraz zastanówmy się nad tym czy świat i nasze życie nie zmierzają do katastrofy? Na co dzień chyba nie zdajemy sobie sprawy, iż wszystko, co robimy, robimy po to, by coś po sobie zostawić. Jaki sens jest w zarabianiu pieniędzy, gdy nikt ich po nas nie odziedziczy? Po co wymyślać nowe rzeczy, gdy nikt z nich nie skorzysta? Rozwój nauki, nauka sama w sobie, miłość, seks, wszystko traci dla nas sens.