29 czerwca 2021

Msza za miasto Arras

 

„Msza za miasto Arras”


Andrzej Szczypiorski


Autor/  (ur. 3 lutego 1928 w Warszawie, zm. 16 maja 2000 tamże). W okresie okupacji hitlerowskiej żołnierz Armii Ludowej. Uczestnik powstania warszawskiego, po kapitulacji więzień obozu w Sachsenhausen. Debiutował w 1946 r. na łamach prasy jako publicysta. Od 1955 r., kiedy wydał swój pierwszy zbiór opowiadań, ogłosił ponad 20 tomów prozy, w tym powieści, zbiory reportaży i felietonów, szkice i eseje. Pod koniec lat 70. Szczypiorski związał się z opozycją demokratyczną; w stanie wojennym (1981-1982) był internowany, a w latach 1989-1991 pełnił urząd senatora. Później zrezygnował z czynnego uprawiania polityki; stał się za to niezwykle cenionym publicystą, autorytetem moralnym i intelektualnym w Polsce lat 90. O jego teksty zabiegały najbardziej wpływowe gazety. W twórczości powieściowej i publicystyce Szczypiorski zajmował się przede wszystkim dwoma zagadnieniami - problemami współczesnych stosunków polsko-niemieckich oraz konfliktami moralnymi i politycznymi ostatnich dziesięcioleci.

Tytuł oryginału/ pl „Msza za miasto Arras”

Tematyka/ Msza za miasto Arras” to opowieść i swego rodzaju przypowieść o piętnastowiecznym, francuskim miasteczku. Niegdyś należało ono do spokojnych, lecz z pamiętnika uczestnika wydarzeń (i narratora zarazem), Jana, wyłania się zgoła inny obraz – przepełniony samosądami, oskarżeniami, prześladowaniami. Powieść stara się odpowiedzieć więc na pytanie, w jakich warunkach elementy zła i szaleństwo mogą przepełnić ludzkie serce i umysł. Jak zatem właściwie powinno się opowiadać o skutkach fanatyzmu? Jak przedstawić relację jednostka – społeczeństwo? Jak ukazać wady i zalety zamknięte w zbiorowości? Jak poruszyć delikatne struny wiary, siły, wolności, obywatelstwa i człowieczeństwa?

Główny motyw/ „Mszę za miasto Arras” Szczypiorski napisał w reakcji na Marzec ’68, jest to powieści o fałszywych oskarżeniach w burgundzkim miasteczku w połowie XV w., manipulacji tłumem, żydowskim pogromie i zarazie fanatyzmu. Andrzej Szczypiorski skupia się w książce na tym, co ponadczasowe: mechanizmach manipulacji ludem. Mistrzem w tym jest Albert, duchowy przywódca miasta, a zarazem fanatyk, widzący w rozlewie krwi drogę do oczyszczenia i uwznioślenia mieszkańców Arras. Po drugiej stronie jest przybywający w finale dramatu biskup Dawid, który po śmierci bratanka stracił wiarę w Boga i postawił na wartości ziemskie. Pośrodku zaś znajduje się Jan, świadek wydarzeń. „Stając” przed czytelnikami wraca do przeszłości, opowiada o rozkręcającym się terrorze i zadaje, także sobie, pytanie, jak mogło do tego dojść.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) niczego, poza tępym klepaniem pacierzy, nie potrafiłem czynić samodzielnie”.

„(…) choć może w istocie nie jestem panem swojego losu, winienem przecież zawszy czynić starania, by nim być!”.

„(…) zwątpienie w wolność nakazuje myśleć tyłkiem zamiast głową. >Tyłek – powiada Chastell - zdaje się być wówczas ze szkła. Człowiek o niczym innym nie myśli, jak tylko o ochronie swojego siedzenia, które jest kruche i arcydelikatne. Tymczasem – dodawał zwykle – dobry Bóg dał nam tyłki, aby w nie kopano<”.

„Żyjemy w okrutnych czasach, drogi Janie. Ludzie nie chcą już być zacnymi chrześcijanami, biorą przykład z rozwiązłości książąt i głupich biskupów, oddają się cudacznym zboczeniom, poszukują boskiej obecności w życiu codziennym i starają się wyśledzić zamysły Boga, aby wyjść im naprzeciw. Lecz Bóg sobie tego nie życzy, by ludzie tak gorliwie zabiegali o zbawienie”.

„Jeśli [Bóg] ci dał umysł, to nie po to, abyś sięgał ku niebiosom, lecz wiedział, jak się poruszać po ziemi”.

„(…) pies, kot, krowa, a nawet osioł obdarzone zostały przez Boga czymś w rodzaju świętej iskry, która dozwala im istnieć, cierpieć i radować się”.

„Nie wszystko, czego Bóg pragnie, zostało zapisane w księgach (…)”.

„Wymagania boskie wobec człowieka są tysiąckroć większe niżeli wobec szczura, ale to wcale nie znaczy, by szczur miał po wsze czasy zostać potępiony”.

„Jeśli ci dano wysokie urodzenie, to tylko po to, abyś spadł z wysoka. Z wyroku boskiego tak się dzieje, że cała dogodność i subtelność twojej egzystencji służyć ma tym cięższej i smutniejszej śmierci. Bowiem rozstawać się z nędzą nie jest trudno”.

„Żyda może sądzić każdy”.

„Ojcze krew tego Żyda spada na twoje sumienie”.

„U niego rachunek jest prosty. Jeden koń, jeden Żyd”.

„Biedny Żyd! Widać zachciało się Bogu uczynić z niego ofiarę”.

„Śmiechu warte! Kogóż to obejdzie jeden trup żydowski?!”.

„Wywrzaskujemy grzechy, bo się nam wydaje, że nazywając nasze czyny, uwalniamy się od ich ciężaru”.

„Bóg zawsze jest taki, jakim jest człowiek, który  w Niego wierzy”.

„Jakże rozpaczliwie zbudowany jest świat…”.

„Jesteśmy dobrymi ludźmi, w naszych sercach mieszka Jezus Chrystus. A wtedy? Każdy ostrzył nóż, aby nim poderżnąć gardziel sąsiada…”.

„Lecz natura ludzka jest w gruncie rzeczy nader prosta. Poszukuje ona nieustannie i trwożnie znaków, które mogą stanowić oparzcie dla sumień. Na czymże w końcu polega całe nasze życie, jeśli nie na pragnieniu usprawiedliwień dla każdego czynu”.

„Jeśli się jest z miastem na jawie, trzeba razem z nim doświadczyć snów”.

„Piekło jest w nas wszystkich…”.

„Za dużo tu było wiary, za mało rozumu”.

„Czy Bóg stworzył nas po to, byśmy się unicestwiali w imię przeróżnych urojeń?”.

„Powiadam wam, że muszą istnieć jakieś miary dla naszych myśli i uczynków, a także dla miłości Boga. Nawet gdyby Bóg nie istniał wcale, a stanowił tylko naszą tęsknotę – musi ona być mierzona pomiędzy jednym a drugim ludzkim sercem”.

„Być sobą znaczy nie być kimś innym”.

„Kiedy można pokochać proste życie? Gdy się otarło o śmierć!”.

„(…) nie można poznać i zmienić świata bez słów”.


            Źródła antyjudaizmu można znaleźć już w antyku. Żydzi byli prześladowani jako wyznawcy jednego Boga, podczas gdy dominującym wówczas poglądem był politeizm. Zarzuty wobec Żydów można znaleźć w Starym Testamencie, w Księdze Estery, w której to dostojnik królewski Haman namawia króla Aswerusa do wytępienia narodu żydowskiego powołując się na wszechobecność Żydów, ich izolację i przekonanie o wyjątkowości oraz lekceważenie praw politycznych. Całkowicie niezrozumiałe praktyki religijne Żydów były dla pogan powodem kpin. Obrzezanie stanowiło wymyślny kaprys, szabat interpretowano jako dzień bezczynności, a powstrzymywanie się od spożywania mięsa wieprzowego nasilało jeszcze bardziej izolację Żydów od pogan. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa stosunki pomiędzy wyznawcami judaizmu i Chrystusa układały się w miarę poprawnie. Oddalanie się obu religii miało swoje źródło w nieuznawaniu przez Żydów Jezusa Chrystusa, jako Mesjasza. Jedną z pierwszych i najbardziej żywotnych przyczyn wykluczania Żydów było postrzeganie ich jako winnych śmierci Jezusa Chrystusa. Na potwierdzenie prawdziwości tego przekonania chrześcijanie przez wieki powoływali się na Ewangelię św. Mateusza. Kiedy Piłat obmywał ręce, odpowiedzialność za śmierć Chrystusa przejęli żydowscy kapłani wypowiadając słynne zdanie: „Krew jego na nas i na dzieci nasze”.

            We wczesnym średniowieczu przedstawiciele społeczności żydowskiej spotykali się ze względną tolerancją ze strony znacznie liczniejszych chrześcijan. Władcy nadawali im przywileje rozumiejąc korzyści gospodarcze płynące z ich działalności, jednak zawsze dbali o ścisłą izolację Żydów od chrześcijan. Znaczne pogorszenie tych relacji nastąpiło w epoce wypraw krzyżowych, kiedy to Żydów przedstawiano jako pomocników muzułmanów. Żydzi, pokazywani w charakterze pomocników diabła, działający na rzecz zagłady cywilizacji chrześcijańskiej oskarżani byli także o wykorzystywanie hostii dla celów magicznych. Krew tryskająca z opłatka miała służyć Żydom do usuwania foetor judaicus (specyficzny „zapach żydowski”, całkowicie odmienny od „woni świętości”, jaką roztaczać mieli chrześcijanie), leczenia chorób, sporządzania eliksirów czy upiększania policzków bladych kobiet.  W rozpowszechnianiu oskarżeń dużą rolę należy przypisać duchownym, którzy często tworzyli miejsca kultu religijnego przy grobach rzekomo zamordowanych przez Żydów ofiar. W wieku XIII do oskarżeń o porwania dodano motyw krwi i zaczęto kojarzyć mord rytualny z obrzędem Paschy. Przekonanie, że krew chrześcijańska używana jest do wypieku macy, pojawia się dopiero w wieku następnym. W niektórych podaniach wymienia się także inne organy ciała (zwłaszcza serce, wątrobę czy głowę), których Żydzi mieli rzekomo używać podczas celebracji świąt. Stąd też wziął się antysemicki obraz w sandomierskiej katedrze. Na 12 obrazach, według miesięcy, przedstawione są różne rodzaje śmierci męczenników chrześcijańskich. Każdą z nich opatrzono datą dzienną – jeśli odnajdzie się dzień swoich narodzin, podobno pozna się sposób własnej śmierci. Dodano do nich cztery obrazy przedstawiające krzywdy sandomierzan z ręki obcych. Szwedzi wysadzają zamek, Tatarzy mordują błogosławionego Sadoka i 40 męczenników, a bezbożni Żydzi, „dziecię aptekarskie porwawszy”, krew z niego toczą na macę, potem psu dają szczątki.

            Żydzi byli posądzani o kontakty z szatanem oraz działalność w jego służbie w celu zniszczenia chrześcijańskiego świata. W świadomości ludowej przesąd ten był wzmacniany poprzez kreowanie demonicznego obrazu Żyda. Był on przedstawiany jako postać przygarbiona, wsparta na kosturze lub kiju (symbol diaspory i bycia wiecznym tułaczem), z haczykowatym nosem i płomiennymi oczami. Takiego pojmowania Żyda dopełniały świńskie uszy i ogon. Wizerunek taki był utrwalany w opowieściach, literaturze i malarstwie. Podczas klęsk żywiołowych i epidemii Żydów oskarżano o zatruwanie studni (według religijnego prawa żydowskiego znanego jako Halacha, przed posiłkiem a w szczególnie przed spożyciem chleba należy umyć ręce. Z tego też między innymi powodu Żydzi podczas zarazy rzadziej zapadali na choroby niż chrześcijanie, stąd wziął się przesąd, że Żydzi są odporni na choroby, ponieważ wiedzieli, z których studni nie wolno czerpać wody, bo jest skażona) i roznoszenie zarazy w celu wyniszczenia wyznawców Chrystusa. Prześladowania Żydów podczas epidemii czarnej śmierci (cholery) były wielokrotnie dotkliwsze niż w czasie wypraw krzyżowych.

            Przyjrzyjmy się więc tej historii pochodzącej jakoby z miasta Arras w Burgundii, choć przecież znanej z wielu miejsc i z różnych czasów. Zacznie się ona od wspólnej złej pamięci, z którą nie wiadomo, co czynić. Otóż miasto nawiedziła w swoim czasie zaraza, podczas której nakazano zamknąć bramy, żeby się nie rozniosła, a wewnątrz murów szalały głód i śmierć. Uwięzieni w nich mieszkańcy, owładnięci ślepą wolą trwania, odrzuciwszy wszelką wiarę, oddawali się rozpuście i mordowali się nawzajem, żeby nasycić głód świeżym ludzkim mięsem. Zaraza zabrała pół miasta i odeszła tak jak przyszła – z dnia na dzień. Przygnieceni ciężarem haniebnych uczynków uratowani szukają formuły, która wyjaśni wszystko, co się wtedy wydarzyło, i zdejmie z nich winę.

            W mieście mieszkają też Żydzi. Pewnego razu koń sukiennika pada w niewyjaśnionych okolicznościach. Z uwagi na to, że ani jego właściciel, ani inni mieszkańcy Arras nie są w stanie uwierzyć, że zdrowe zwierzę zdechło z dnia na dzień, oskarżenie pada na Żyda Celusa. Mężczyzna nie ma możliwości obrony (to prawo zostaje mu odebrane), za to w mieście pojawiają się kolejne osoby, które twierdzą, że na pewno jest winny tej zbrodni. Zaszczuty, czekający w celi na karę Celus popełnia samobójstwo. Od tej chwili zaczynają się prawdziwe prześladowania. Historia opowiedziana w książce przez mężczyznę imieniem Jan, to w dużej mierze po prostu lista kolejnych niedorzeczności i niesprawiedliwości, jakich dopuszczali się nie tylko zwykli ludzie zamieszkujący Arras, ale też ojciec Albert, formalnie stojący na czele miejscowości.    

Łatwo zgadnąć, że Żydzi nie mają praw. „Gdzież jest napisane, że miejskie trybunały winny sądzić Żyda?! Żyda sądzić może każdy!”. Wśród mieszczan krążą z początku wątpliwości, czy dobrze się stało, że wtrącono tego Żyda do lochu, w którym później się powiesił. Jedność uciera się powoli. Gdy padnie najcięższe oskarżenie, minione nieszczęścia dostaną wreszcie swoich sprawców, a okropne sceny zatruwające pamięć oddalą się, by obciążyć obcych, czym pomogą zepchnąć ich wszystkich razem do grobu. Poznajemy psychologię tłumu. Społeczności w krańcowym wycieńczeniu śmiertelną chorobą i zezwierzęcenia. W głodzie i całkowitej izolacji, która miała doprowadzić do zagłady miasta. Ci, którzy wbrew wszystkiemu ocalili życie, przetrwali, szukają odkupienia za popełnione czyny, i w tym ratowaniu własnej godności, upadają jeszcze niżej. Znajdują kozła ofiarnego, Żydów, i dokonują pogromu. Zabijają też te jednostki, które się z tym nie zgadzają np. Farias de Saxe. Mordują niewinnych. Wyrównują osobiste rachunki. Stykamy się poprzez opowieść z anarchią tłumu, terrorem jednostki, która manipulując jednocześnie bezmyślną, zastraszoną, zawsze jednomyślną Radą Miasta, włada także niepodzielnie  sumieniami obywateli. Działaniom przyświeca myśl, by miasto poznało do końca siebie. By było wolne wolnością zdefiniowaną na potrzeby usprawiedliwienia zbrodni. Wyparcia wstydu, zagłuszenia grzechu, przeniesienia winy na innych. Bo nie ważne są czyny i fakty, a jakie mają imię. Jak je nazwiemy. Jak je zmanipulujemy werbalnie. By rozpętać piekło, wystarczy znaleźć winnych. Potem spirala wydarzeń nakręca się już sama. Umysły zwykłych, z pozoru uczciwych ludzi, ogarnia szaleństwo. Wiedzieli o tym naziści, wiedzieli komuniści, wszelkiej maści manipulatorzy. Jak widać, największym złem są wszelkie ideologie. To one zatruwają ludzkie dusze.

Ale „zbawcy” ludzkości, przywdziewając się w maski hipokrytów, grają na ludzkich lękach, nieszczęściach, fobiach i osiągają swoje. Zaczynają więc płonąć stosy, giną niewinne ofiary, sprawcy zacierają ręce. Rzeź rozkręca się nie bez oporu, stawiając w swej niepewności ludzkie sumienia. Ale żadne sumienie nie jest doskonałe. A prawo natury mówi, że dobro wspólnoty jest najważniejsze i wierność stadu to najświętszy obowiązek. Jak wiemy w całej historii ludzkości do rzeczy najgorszych dochodziło wtedy, kiedy wewnętrzne sumienia ustępowały sumieniu zewnętrznemu – giętkiemu sumieniu wspólnoty, słuchającemu prawa natury, goniącemu za mirażem pożytków i żądającemu wierności. Pospołu wytoczona żydowska krew miała uleczyć rozbitą i udręczoną wspólną ranę. Aby świat mógł chwalebnie powrócić do swojej naturalnej niewinności należało unicestwić wraz z nosicielem wyimaginowane zło, pochodzące z cudzego paskudnego wnętrza.

Ta powieść powstała po Marcu '68, kiedy świeża była jeszcze pamięć wojennej apokalipsy i zagłady Żydów. 8 marca 1968 r. na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego odbył się wiec protestacyjny w związku ze zdjęciem przez władze komunistyczne wystawianych w Teatrze Narodowym „Dziadów” oraz relegowaniem z uczelni Adama Michnika i Henryka Szlajfera. Zostali oni brutalnie zaatakowani przez oddziały milicji oraz „aktyw robotniczy”. Stało się to początkiem tzw. wydarzeń marcowych, czyli kryzysu politycznego związanego z falą studenckich protestów oraz walką polityczną wewnątrz PZPR, rozgrywaną w atmosferze antysemickiej i antyinteligenckiej propagandy. Protesty środowisk akademickich zostały stłumione w całym kraju do końca marca 1968 r. Nie znalazły one większego poparcia w społeczeństwie. Komunistyczna propaganda, rozbudzając nastroje antyinteligenckie i antysemickie, przedstawiała je, jako prowokację i syjonistyczny spisek. W całym kraju w zakładach pracy organizowane były tzw. masówki popierające władze i potępiające wystąpienia młodzieży akademickiej. Odbywały się one pod hasłami: „Studenci do nauki, literaci do pióra!”, „Ukarać prowodyrów!”, „Syjoniści do Syjamu!” (sic!), czy „Mośki do Izraela!”.

Antysemicka nagonka wiosną 1968 r. i fala emigracji sprawiły, że Marzec jawił się, jako koniec prawie tysiącletniej obecności Żydów w Polsce. Głównym powodem wyjazdów z Polski po Marcu nie była chęć lepszego życia, ale antysemicka kampania nienawiści i czystka, które cynicznie przeprowadziły komunistyczne władze - z inspiracji zwolenników kierującego tajnymi służbami gen. Mieczysława Moczara, ale za przyzwoleniem I sekretarza KC PZPR Władysława Gomułki. Jednak już pod koniec wojny Żydzi obawiali się o swój los. W czterech falach emigracji olbrzymia większość z nich wyjechała. Po pogromie kieleckim w 1946 r. wyjechało ponad 70 tys. Żydów, następnie w latach 1949-50, na podstawie polsko-izraelskiej umowy, zgodnie z którą Izrael płacił za wypuszczanych przez komunistów emigrantów, wyjechało blisko 30 tys. Dzięki odwilży po śmierci Stalina, w latach 1956-59, Polskę opuściło znów ok. 50 tys. Żydów. I na koniec omawiane przez nas wydarzenia 1968 r. spowodowały, że z Polski wyjechało ponad 13 tys. Żydów. Bicie na ulicach, aresztowania, pobór do wojska. Nagonka antyżydowska była częścią tej reakcji - jej propagandowym tłem. Media mówiły, że za buntem młodzieży stoi żydowski spisek, przebiegli żydowscy staliniści dążący do władzy, na dodatek wspierani przez neofaszystów z RFN. To brzmi paranoicznie, i było paranoicznie, ale propaganda korzystała ze spiskowej wizji dziejów bez zahamowania i zdaje się, że nie bez rezultatów. Nagonka wiosną 1968 r. wykorzystywała stare klisze antysemickie i to począwszy od figury Judasza-zdrajcy. Paradoksalnie wykorzystywała też mit żydokomuny, sugerując, że to, co złe w PRL-u było winą Żydów, a wystarczy się ich pozbyć, by zbudować piękny, polski socjalizm.

Większość żydowskich emigrantów opuściła Polskę z dokumentem podróży, a władze zmuszały ich do rzeczywistego zrzeczenia się obywatelstwa. W ten sposób pozbywano się odpowiedzialności za emigrujących, a co było ważniejsze dla ówczesnych władz: zamykano im możliwość powrotu do kraju, gdyż dokument podróży był biletem w jedną stronę. To byli ludzie, których większość państw próbowałaby zatrzymać w swoich granicach za wszelką cenę. Polskie władze pozwoliły jednak, by ich umiejętności zostały wykorzystane gdzie indziej. Nawet więcej: otwarcie zachęcano ich do wyjazdu. Z jednego powodu. Byli Żydami. Jednym z pomarcowych emigrantów był także profesor Zygmunt Bauman. Wśród emigrantów było 200 dziennikarzy i redaktorów, ponad 60 pracowników radia i telewizji, blisko 100 muzyków, aktorów i plastyków – w tym 23 aktorów i reżyserów Teatru Żydowskiego z jego dyrektorką, słynną Idą Kamińską na czele, oraz 26 filmowców. Tak wysoki udział inteligencji był skutkiem nie tylko wysokiego jej odsetka wśród polskich Żydów, ale i wybitnie antyinteligenckiego tonu kampanii marcowej. Trudno przecenić straty, jakie Polska poniosła wskutek odpływu osób wysoko wykształconych lub utalentowanych.

Otóż opowiadając tę okropną historię Andrzej Szczypiorski przypomina nam bezmiar rozpaczliwie gorzkiej i mrocznej beznadziejności, jaka płynie z kart polskiej historii. Albowiem w tle powieści „Msza za miasto Arras” jest drugie miasto Brugia. Rządziło tam w przeciwieństwie do Arras prawo ludzkie, oparte na ludzkim sumieniu. Brugia jest alegorią krajów, do których wyemigrowali polscy Żydzi po Marcu 1968 roku. „Msza za miasto Arras” to wielowymiarowa analiza stanu psychiki zbiorowej, zachowań tłumu i jednostki na jej tle. To świat, w którym demoniczność ludzkiej natury, dehumanizacja, agonia cywilizacji i arogancja moralna osiągają monstrualne rozmiary. Podstawowym problemem, nasuwającym się po lekturze powieści, jest niezależność wobec systemu, jednostki rządzącej oraz pojęcie wolności człowieka w obliczu zbiorowej manipulacji, psychozy. Ale przede wszystkim, powieść Andrzeja Szczypiorskiego to smutne i bolesne spojrzenie na współczesność, w której nie istnieje człowiek – istnieją idee.

Kiedy dziś zdarza mi się zajrzeć na fora internetowe i zobaczyć strumień nienawistnej mowy, zwanej dziś z angielska hejtem, to podobieństwo do języka nienawiści z 1968 r. jest nierzadko uderzające. Na szczęście, o ile w PRL-u partia miała monopol na środki społecznej komunikacji, to dziś tak nie jest - mamy niezależne media i media społecznościowe, ale nienawistnicy wypracowali nowe techniki propagandy, które wykorzystują słabe strony tych mediów, wymyślają i doskonalą nowe metody budzenia nienawiści. Gramatyka tego języka jest niestety bardzo podobna.

07 czerwca 2021

Wyznaję

 

„Wyznaję”


Jaume Cabré


Autor/ (ur. 30 kwietnia 1947 w Barcelonie) – kataloński pisarz, filolog i scenarzysta. Ukończył filologię katalońską na Uniwersytecie Barcelońskim, obecnie jest wykładowcą i nauczycielem na uniwersytecie w Lleidzie.

Tłumaczenie/ Anna Sawicka

Tytuł oryginału/ ca „Jo confesso”

Tematyka/ Od początku widać, że jest to rzecz imponująca – niemal 800 stron, kilkaset lat akcji, wielu bohaterów, wiele języków i odwołań do literatury i filozofii, a wszystko to powiązane w precyzyjną układankę z sensacyjnym wątkiem w tle. Cabré napisał misterną opowieść o roli przeznaczenia w życiu, o wychodzeniu temu przeznaczeniu naprzeciw, o małości ludzkich działań i o tym, że w konfrontacji z szeroko rozumianym złem wciąż jesteśmy bezsilni i biernie się mu poddajemy. To książka o ludzkim okrucieństwie i okrucieństwie czasów, w jakich przyszło żyć tym, którzy powinni poznawać życie w innej epoce, na innej płaszczyźnie, w inny niż wyznaczony im sposób.

Główny motyw/ Poznajemy historię hiszpańskiej rodziny, do której trafiają niezwykle cenne skrzypce. Ojciec Feliks był kolekcjonerem sztuki i zdobył je od ukrywającego się faszysty, lekarza z Auschwitz. Syn Feliksa Adrian odziedziczył po ojcu pasję kolekcjonerską i łatwość nauki języków. Kształcony na skrzypka wirtuoza, został wykładowcą uniwersyteckim zajmującym się problemem zła. Cała powieść opowiada o różnych przejawach zła. Przenosimy się do klasztoru, w którym inkwizytor torturuje heretyka, uczestniczymy w scenie kamienowania niewinnej kobiety, jesteśmy w obozie koncentracyjnym. Elementami łączącymi poszczególne sceny z historii są tu przedmioty, które ma w swoim posiadaniu Adrian: medalik, skrzypce i szmatka żydowskiej dziewczynki z Auschwitz. W tle pojawiają się wielkie teksty i postaci kultury – Adorno, Celan, Levi. Imię Adriana przywołuje oczywiście „Doktora Faustusa” Tomasza Manna.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) przyjście na świat w tej rodzinie było niewybaczalnym błędem”.

„Ten gabinet to mój świat, moje życie, moje uniwersum, w którym jest wszystko poza miłością”.

„Ale są takie zakamarki duszy, które pozostają nieznane, bo nie da się poznać do końca drugiego człowieka, choćby nie wiem co”.

„(…) ludzie nie mieszkają w kraju, mieszkają w języku”.

„Zawieranie odpowiednich znajomości to sztuka”.

„W ich domu nigdy nie było miłości. Ja byłem tylko przypadkową konsekwencją wydarzeń”.

„Aż trudno uwierzyć, jakie niewiarygodne tragedie potrafią się wykluć z całkiem niewinnych myśli”.

„Innym razem to tak jak nigdy”.

„(…) myślałem wtedy, że dotknąłem nieba, nie mając nawet pojęcia o piekle, które było na wyciągnięcie ręki”.

„Nie wiedziałem, co było gorsze: matka, która nigdy na ciebie nie spojrzy, czy matka, która cię oskarża”.

„Bardzo trudno jest być dzieckiem, które udaje dorosłego (…)”.

„Nigdy nie byłem w odpowiednim wieku na cokolwiek. Albo byłem za młody, albo jestem za stary”.

„(…) rzeczywistość nigdy nie nadąża za pragnieniem (…)”.

„Myślę, że w życiu odbywamy drogę w jedną stronę, a potem wracamy do początków. Kiedyś przychodzi czas na powrót do korzeni. O ile śmierć nie stanie na przeszkodzie”.

„(…) ludzie w jarzmie dyktatury uczą się wyrażać treści między wierszami i między oklaskami, za pomocą niewinnych gestów (…)”.

„(…) chciałem powiedzieć, oddałbym pół życia, ale dzisiaj takie powiedzenie w moich ustach nie ma najmniejszego sensu”.

„Nie urodziliśmy się po to, żeby być szczęśliwi”.

„Dobry futerał nie kryje złego instrumentu”.

„Ale często mówił, że ocalenie życia może być gorsze od śmierci”.

„W jednej kwestii Eurypides miał rację: rozum ludzki nie potrafi przezwyciężyć irracjonalnej siły pierwotnych emocji”.

„Gdybym teraz mógł zacząć życie od nowa, zacząłbym od szukania szczęścia, a następnie, gdyby to było możliwe, chroniłbym je pancerzem i już niczego bym nie pragnął przez całe życie”.

„Dla prawdziwej wiary heretyk jest tysiąc razy bardziej niebezpieczny niż poganin”.

„Są takie chwile, że nawet przyzwoici ludzie cieszą się z czyjejś śmierci”.

„Wszystko w życiu i w opowiadaniu tak się zaczyna, kochana Saro, od niegroźnego ziarenka piasku, na które nie zwraca się uwagi”.

„Czym innym jest przedmiot, czym innym jego wartość”.

„I powiedział książkom bądźcie płodne i mnóżcie się, abyście uczyniły sobie dom poddanym”.

„Piekło zawsze jest gotowe, żeby wcisnąć się do jakiegoś zakątka naszej duszy”.

„Goethe ostrzegał: jeżeli jakieś postaci próbują w wieku dojrzałym zrealizować marzenia młodości, szykują sobie zgubę”.

„Dla kogoś, kto nie poznał czy nie rozpoznał szczęścia w stosownym czasie, później, żeby nie wiem jak się wysilał, nie ma już szans. Miłość odnaleziona w wieku dojrzałym to w najlepszym wypadku czuła powtórka dawnych szczęśliwych chwil”.

„Wtedy zrozumiał, że ten człowiek jest niereformowalny i że będzie się potykał na tym samym kamieniu przez całe życie, nieskończenie wiele razy”.

„Kiedy człowiek zakosztuje piękna artystycznego, jego życie się zmienia. (…) po przeczytaniu Prousta nie jesteś już tym samym człowiekiem”.

„Człowiek niszczy człowieka, ale także komponuje Raj utracony. Tak, to nie do pojęcia”.

„Są sprawy, których nie da się rozwiązać nawet za pomocą odrobiny miłości”.

„Dzieła sztuki wywodzą się z nieskończonej samotności, mawiał Rilke”.

„Zbrodnia bez powodu jest czymś najbardziej nieludzkim, co można sobie wyobrazić”.

„Jeżeli mogę czynić zło, bo taką mam ochotę, i nic się nie dzieje to znaczy, że ludzkość nie ma przyszłości”.

„Zabijać w imię Boga czy w imię przyszłości to to samo. Kiedy pojawia się ideologiczne usprawiedliwienie, znika empatia i współczucie. Zabija się na zimno, bez najmniejszego zaangażowania sumienia. To coś jak bezinteresowna zbrodnia psychopaty”.

„Niczym od ziarenka piasku dramat może się zacząć również od niewinnego gestu bez znaczenia”.

„W moim wieku zacząłem rozumieć, że ważniejszy niż same rzeczy jest entuzjazm, który w nie wkładamy”.

„(…) wszystko wywodzi się z głębokiego poczucia braku satysfakcji, jakie ogarnia duszę człowieka”.

„W naszym życiu pojawiło się na ziemi stłuczone szkło i w każdej chwili można było się skaleczyć”.

„Pomyślałem o Szymborskiej, która mówiła, że choć kolejny dzień zapowiada się słonecznie, tym, którzy ciągle żyją, przyda się jeszcze parasol”.

              

            Głównym tematem powieści Jaume Cabré, ukrytym za rozpasaną narracją, jest zło, jakie od stuleci, ba, od zawsze przenika ludzki świat i to w taki sposób, że nie zawsze zdajemy sobie sprawę z jego obecności. Zło atakuje zawsze i wszędzie i niszczy co może, wykorzystuje ludzkie słabości, kryje się za religijnym integryzmem oraz ideologicznym doktrynerstwem, rozpala rasowe uprzedzenia i zastępuje nienawiścią miłość. Jaume Cabré opowiada o tym wszystkim portretując zło w najrozmaitszych jego wcieleniach. Począwszy od ludzkiej zawiści, która jest niejako punktem startowym snutej przez narratora opowieści, poprzez niegodziwości inkwizycji, a także barbarzyństwo hitlerowców, aż po zwyczajną chciwość i skądinąd szlachetną pasję kolekcjonerską, która prowadzi zaślepionych nią ludzi poza obszar obowiązywania elementarnych zasad etycznych. W takim świecie pojawiają się miłość i przyjaźń jako znaki dobra i moralnego ładu. Miłość jednak upada podcięta przez zło ukryte w napisanym nie wiadomo przez kogo liście. Pisarz nie gasi jednak swoim czytelnikom tego ostatniego światełka w ciemności – miłość udaje się bohaterom uratować, ale po krótkim i szczęśliwym wzlocie została ona wystawiona na straszne próby. Nic więc dziwnego, że w takim świecie ludzie muszą cierpieć z powodu niemożliwości spełnienia swoich marzeń. Jednym z nich (pomijając miłosne uwikłania) jest utalentowany i wybitny skrzypek, który cierpi, bo chce być pisarzem, ale w dziedzinie literatury utalentowany jest średnio i nie osiąga żadnych sukcesów, choć finałowe przekroczenie norm może to zmienić. Z kolei znakomity myśliciel, autor cenionych prac naukowych przez całe dorosłe życie ubolewał, że nie został skrzypkiem, bo uświadomił sobie, że nie dysponuje odpowiednimi zdolnościami i przestał ćwiczyć.

            Bohaterem najbardziej współczesnej części historii jest wybitny humanista, znający kilkanaście języków, piszący mistrzowskie rozprawy, starający się zgłębić istotę zła. Poznajemy go jako małego chłopca, którego rodzice podejmują decyzje mające zaważyć na całym jego życiu. Matka chce, żeby został skrzypkiem, ojciec zamierza wychować go na wybitnego humanistę. A ponieważ to ojciec rządzi, więc syn zaczyna się uczyć kolejnych języków. Przychodzi mu to z wyjątkową łatwością, a na dodatek uwodzi go świat, w którym żyje ojciec, kolekcjonujący stare rękopisy i handlujący antykami. Te stare przedmioty przemawiają do niego, a my poznajemy dzięki temu ich historie. Młodzieniec przesiąka pasją ojca i przejmuje po nim kolekcjonerską obsesję. Gdy ojciec chłopca ginie w tajemniczych okolicznościach, matka postanawia postawić na swoim i skrzypce znowu mają stać się najważniejsze w życiu naszego bohatera. Wie on już jednak dobrze, że nigdy nie zostanie naprawdę doskonałym skrzypkiem, a jego przeznaczenie jest zgoła odmienne.

Tak naprawdę to właśnie osiemnastowieczne skrzypce stają się główną osią tej historii. Poznając ich dzieje (zaczynamy w czasach, gdy nie były jeszcze skrzypcami, a drzewem rosnącym sobie spokojnie gdzieś w lesie), obserwujemy równocześnie różne oblicza ludzkiej niegodziwości - od tych najprostszych, codziennych (zazdrość, zawiść, uraza, uprzedzenia, nienawiść...), poprzez barbarzyństwo inkwizycji, aż po holokaust. Wolny od niegodziwości nie jest też nasz bohater (ze skrzypiec ojca, zdobytych bardzo nieuczciwie, nie chce zrezygnować nawet w imię miłości życia), ani jego wierny przyjaciel skrzypek, który za wszelką cenę chce zostać uznanym pisarzem. Dodam jeszcze, że nawet najbardziej przejmująca scena książki okazuje się w końcu zręczną mistyfikacją...

Bohater książki „Wyznaję” Adrian Ardèvol, syn barcelońskiego antykwariusza, zamiast miłości otrzymuje od ojca przytłaczające intelektualne wymagania. Trudno wyjaśnić, o czym jest ta powieść, bo jest o wszystkim. Jest w niej pasja do wiedzy, piękna, miłości, a nawet zła i zdrady, upływu historii, poczucia winy, relacji ojciec-syn, i nauki języków obcych... Najbardziej uderzające w sposobie jej napisania jest to, że daje ona czytelnikowi poczucie bycia jednocześnie we wszystkich miejscach i okresach historycznych w ciągu 600 lat- zdanie może zaczynać się w XVI wieku, a kończyć w XXI wieku. Postać, jak w przypadku średniowiecznego inkwizytora Nicolau Eimeric, może nagle zostać przekształcona w nazistowskiego zbrodniarza Rudolfa Hössa. Wzajemnie przenikają się również etapy życia bohaterów, od dzieciństwa do starości. Adrian dorasta w gabinecie swojego ojca wśród przedmiotów, które mają swoje własne życie. Są to oryginalne rękopisy średniowiecznych tekstów, japońskie antyki, kaiken, przedmioty badań naukowych, a nawet skrzypce. Wśród skarbów Feliksa Ardèvol, których Adrian nie może nigdy dotknąć, znajdują się XVIII-wieczne skrzypce wykonane przez mistrza rzemiosła Lorenza Storioniego.  Każdy przedmiot w sklepie i gabinecie miał swoją własną historię produkcji i własności, a historia tych skrzypiec i sposób, w jaki weszły one w posiadanie Feliksa, przenosi czytelnika do ich początków, począwszy od Jachiama z Muredów w średniowieczu, który posadził drzewa i obrobił drewno, z którego skrzypce są wykonane.  Podróż tych skrzypiec przez wieki to historia dobra i zła, walki o zadośćuczynienie za zbrodnie, które są niewybaczalne, oraz nieprzejednanej religijności i mitu ludowego, gdy jest on używany do utrwalania zła, takiego jak hiszpańska inkwizycja i nazistowskie ludobójstwo. Adrian traci miłość swojego życia z powodu tych skrzypiec, traci przy tym spokój ducha, tak jak mnich w klasztorze kilka wieków wcześniej... Skrzypce nie są zwykłym przedmiotem, co zresztą podkreślane jest wielokrotnie w powieści. Jeżeli jakiś przedmiot, bowiem posiada swoje imię, oznacza to, że żyje. A skrzypce, które należały do rodziny Ardèvol swoje imię posiadają i noszą je, wydaje się z dumą – Vial, czyli pierwsze skrzypce Storioniego. Vial, czyli nazwisko zabójcy. Przenoszony z rąk do rąk, znaczony krwią wielu, którzy usilnie pragnęli go zatrzymać, uwodzący swoim niskim brzmieniem. W czasach, kiedy Ziemia zaczynała być coraz bardziej okrągła skrzypkowie byli przyzwyczajeni do gry w małych, kameralnych salach, jednak z biegiem lat, kiedy muzyka przestawała być hobby tylko dla nielicznych koneserów, miejsca, w których występowali skrzypkowie, musiały być coraz większe. Stradivarius jest delikatniejszym instrumentem, Storioni jest bardziej szorstki, ale jego dźwięk jest zawsze doskonały. Budowniczy instrumentów muzycznych tacy jak Stradivarius, Amati czy Guarneri tworzyli je dla konkretnego skrzypka, a Lorenz Storioni tworzył instrumenty zupełnie inaczej, przy budowie myślał tylko o dziele, przystosowywał właściciela do skrzypiec, instrument nie należał do skrzypka, to muzyk należał do instrumentu.  

Powieść „Wyznaję” to wyznanie chłopca, utalentowanego i niekochanego, cóż jednak z tego, że urodzony był w rodzinie wysokiej burżuazji katalońskiej, pod koniec lat czterdziestych XX wieku, skoro musiał ukrywać mroczną przeszłość a przy tym próbował sobie wytłumaczyć, dlaczego zło, otacza jego rodzinę od samego początku jej istnienia. Jest to faustowska opowieść o stałej obecności zła w świecie i historii ludzkości, którą może uosabiać: piętnastowieczny kataloński inkwizytor lub lekarz w obozie koncentracyjnym w Auschwitz. I to o wiele więcej, bo historia ta w mistrzowski sposób przechodzi przez historię cywilizacji Zachodu i „wrasta” w życie, w niezliczoną ilość bohaterów, co zmusiło autora do umieszczenia indeksu tak, aby czytelnik mógł się odnaleźć, jeśli się w niej zgubi. Jest to również portret duszy obsesyjnego kolekcjonera, ale w zasadzie książka „Wyznaję” jest powieścią o złu.

Cremona, Pardác/Predazzo, Paryż, Rzym, Auschwitz, klasztor Santa Maria del Burgal w Gironie, wyimaginowana muzułmańska wioska, Tybinga, Barcelona... Średniowieczny inkwizytor, mnich, chłop pachnący drewnem, lutnik, kompozytor, ksiądz, który stracił wiarę i stał się partyzantem, córka z nieprawego łoża, morderca, oficer SS, udręczony lekarz, ocalały, który stracił rodzinę... Skrzypce, złoty medal, sklep z antykami, rękopis w języku aramejskim, kilka figurek, zabawek, współczesny palimpsest... Ucieczka i kara w XIV wieku, morderstwo w XVIII wieku, staż na katolickim uniwersytecie przed i w czasie I wojny światowej, eksperymenty w obozie zagłady podczas drugiej wielkiej wojny, życie w kłamstwie, zdradzie i nielegalnym wzbogacaniu się w okresie powojennym w Hiszpanii... „Wyznaję” to powieść o życiorysach wielu ludzi, osobista i zbiorowa analiza zła, jako autentyczny, trwały element ludzkiej duszy. Zło w swoim czystym, wolnym stanie, bez przyczyny ideologicznej, towarzyszyło Adrianowi przez całe jego życie. Zło jest stałą w równaniu, a “X” w tym równaniu nie zostaje oczyszczone przez miłość, przebaczenie, odkupienie lub przyjaźń. Zło trwa, ponieważ pamięć bohaterów jest rozbita na kawałki i nigdy nie znika. A poczucie winy jest bezpośrednią tego konsekwencją: poczucie winy raz przyjęte, innym razem odrzucone, raz po raz zapomniane lub z kolei zapamiętane na tyle by zmusić bohatera do autoanalizy.  

Trudno jest recenzować powieść, która ma złożoną, ale nie gęstą fabułę, która porusza się praktycznie sama, ze stylem narracyjnym zrywającym z linearnością i która od początku wchodzi w przemienność głosów narracyjnych, czasów, gatunków... Formalnie jest to autobiografia, wyznanie, list miłosny, który otwiera się na inne głosy i w którym pierwsza osoba staje się trzecią, a bohater, który opowiada swoją historię, staje się z kolei bohaterem któremu teraźniejszość ustępuje miejsca przeszłości, aby stać się innym scenariuszem jego życia, w tym samym rozdziale lub nawet w tym samym zdaniu. Cabré bawi się hybrydyzacją, jako strukturą narracyjną i to właśnie ta hybrydyzacja sprawia, że tekst jest jedną z najbardziej oryginalnych powieści, jakie kiedykolwiek czytałem. Kończy się powieść i przychodzi emocjonalny „sierociniec”, uczucie porzucenia, pozostawienia po sobie literackiego i życiowego doświadczenia, osobistego i jednocześnie zbiorowego.

Adrian spędza swoje akademickie życie zgłębiając naturę zła, nie spodziewając się, że w swoim własnym życiu będzie musiał zmierzyć się z jego międzypokoleniowymi konsekwencjami, które dotykają w szczególności jego rodzinę.  Na początku czytelnik również tego nie dostrzega, ponieważ naszą uwagę i współczucie skupiamy na dzieciństwie Adriana oraz na trudnościach związanych w kształtowaniu jego relacji z rodzicami. Jego matka, zimna, odległa i pragmatyczna kobieta, pozostawia go w samotnej grze, pełnej niechcianych pytań. Bo w domu rodziny Ardèvol wszystkie sprawy załatwiało się szeptem i najbardziej donośnym dźwiękiem, jaki dało się słyszeć, poza ćwiczeniami portamento małego Adriana, był stukot wysokich obcasów, kiedy matka wkładała buty przed wyjściem z domu. Matka zawsze sprawiała wrażenie męczennicy, osoby zdominowanej, dyskretnej, która nigdy na nikogo, poza swoim synem, nie podnosiła głosu. W tym domu do zwierzeń służył papier, a rozmawiano ze sobą tylko wtedy, kiedy już naprawdę nie dało się uniknąć bezpośredniej konfrontacji twarzą w twarz. Tajemniczy wypadek kończy życie enigmatycznego ojca, wypełniając świat Adriana poczuciem winy, sekretami i głęboko niepokojącymi tajemnicami, których odkrycie zajmuje mu lata.

Ojciec Adiana, Félix Ardévol, pragmatyczny i chciwy do granic możliwości człowiek, niedyskretny kochanek, zły mąż i jeszcze gorszy ojciec; osoba oddana tylko swojej działalności, swojemu majątkowi i swoim pieniądzom. Ale jest to także człowiek bardzo inteligentny, który marnuje swoją mądrość. Symbolem jego zmarnowanych szans są półki pełne książek, starożytnych cennych przedmiotów, które zabierają nas z powrotem, poprzez dygresje, do przeszłości, gdzie ludzkość była wystawiana na próby, które zakończyły się indywidualnym lub zbiorowym szaleństwem; wojny, rewolucje, eksterminacja i barbarzyństwo. Sklep z antykami Felixa Ardévola jest, więc drzwiami do mądrości i wiedzy, ale także tunelem, który zabiera Adriana w przeszłość poprzez przedmioty, których dotyka. A potem jest pamięć, ta, którą bohater traci, albo wspomnienia, te, które bohater spisuje, bo jedyną ucieczką od utraty pamięci, od choroby na Alzehimera, jest pisanie, budowanie opowieści, historii; o tajemnicach ojca i rodziny, której członkowie ledwo się znają. Adrian za pomocą wspomnień, odtwarza historię swojego życia, tak jak samo życie ta rzeczywistość ubarwiona jest fikcją, która nadaje także naszej egzystencji barw i kolorów.

 Ambitna, potężna i głęboko poruszająca, ta wspaniała powieść ukazuje wielkie życiowe problemy i bada związek między winą a przebaczeniem, między złem a odkupieniem, a przede wszystkim między miłością a bólem. Poza tym, co mogę powiedzieć? Że struktura powieści zbudowana jest z perfekcyjnego rusztowania, że można czuć zapachy, dotykać i poznawać wszystkie przedmioty, widzieć dokładnie otoczenie, miejsca i krajobrazy, w których rozgrywa się powieść. Że jesteśmy w stanie zakochać się w skrzypcach i bohaterach, którzy żyją z nami nawet po skończeniu czytania tej powieści. Że jest to interesująca książka, a czytanie jej to czysta przyjemność. Że jest w tej książce mnóstwo poczucia winy, miłości i tajemnicy. To, jacy jesteśmy, zawdzięczamy w dużym stopniu wszystkim ludziom, którzy pojawili się w naszym życiu. Że jest znakomicie opowiedziana – w oryginale w języku katalońskim. Książka mówi także o przyczynowo – skutkowości naszego życia. Jak podsumował to sam bohater powieści: „Czy zauważyłaś, że całe nasze życie to nieodgadniony zbieg okoliczności? Z milionów plemników ojca tylko jeden zapładnia odpowiednie jajeczko. To, że ty się urodziłaś, że urodziłem się ja, to naprawdę niezwykły zbieg okoliczności. Moglibyśmy przyjść na świat, jako milion różnych ludzi, innych niż ty czy ja. Przypadkiem jest również to, że oboje lubimy Brahmsa. Że w twojej rodzinie było tylu zmarłych i że tak niewielu twoich krewnych przeżyło. Wszystko jest przypadkiem. Gdyby tor naszych genów, a potem naszego życia, na jednym z miliona możliwych zakrętów skierował się w inną stronę, nie powstałyby te słowa, nie wiadomo, dla kogo zapisane. Coś strasznego!”.