28 stycznia 2018

Poczucie kresu


„Poczucie kresu”

Julian Barnes




Autor/ (ur. 19 stycznia 1946 w Leicester) – angielski powieściopisarz, autor opowiadań i eseista.

Tłumaczenie/ Jan Kabat

Tematyka/ Bohater ma otrzymać w spadku pamiętnik przyjaciela z młodości. Musi nawiązać relacje z kobietą, która ich rozdzieliła, i skonfrontować się z własną, tak do tej pory uładzoną, przeszłością. W „Poczuciu kresu” Eros sąsiaduje z Tanatosem, a wyparcie – z winą. Barnes obnaża łatwość, z jaką przystosowujemy rzeczywistość do naszych oczekiwań i wyobrażeń. Pokazuje, w jaki sposób wymazujemy z pamięci to, co niewygodne.

Główny motyw/ Anthony Webster, sześćdziesięciolatek, przyjaźnił się w młodości z niezwykle inteligentnym Adrianem. Poróżniła ich kobieta. Po latach Anthony otrzymuje nieoczekiwany spadek, odkrywając sekret, który na zawsze zmąci mu dobre samopoczucie…

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„(…) ale to, co pozostaje w pamięci, nie zawsze jest równoznaczne z tym, czego człowiek był świadkiem”.
(…) życie nauczy was poczucia rzeczywistości i realistycznego spojrzenia”.
„Po co komu sytuacja warta fikcji literackiej (…)?”.
„Historia to kłamstwo zwycięzców, (…) to także iluzja pokonanych”.
„Historia jest pewnością, która rodzi się w chwili, gdy niedoskonałość pamięci spotyka się z niedostatkami dokumentacji”.
„Najbardziej podejrzane bywają stwierdzenia wypowiadane z myślą o przyszłości”.
„Idealizujesz coś, czego nie doświadczasz”.
„Jakiś Anglik powiedział kiedyś, że małżeństwo to długi i nudny posiłek, ze słodkim puddingiem serwowanym na początku”.
„I takie jest właśnie życie, prawda? Trochę osiągnięć, trochę rozczarowań”.
„Nie ma nic złego w geniuszu, który potrafi zafascynować w młodości”.
„Życie w samotności ma także chwile, kiedy człowiek użala się nad sobą i ulega paranoi”.
„Żyjemy przekonani o prawdziwości pewnych hipotez”.
„(…) istnieją dwa rodzaje kobiet: te, które można bez trudu określić, i te, które odznaczają się tajemniczością”.
„Mówi się, że czas demaskuje człowieka, czyż nie?”.
„Uderza mnie różnica, która- być może- zachodzi między młodością a wiekiem podeszłym: kiedy jesteśmy młodzi, wymyślamy dla siebie różne przyszłości; kiedy jesteśmy starzy, wymyślamy dla innych różne przeszłości”.
„Jakiemu to ewolucyjnemu celowi mogłaby służyć tęsknota?”.
„Im więcej się uczycie, tym mniej się boicie. >>Uczycie<< nie w znaczeniu studiów akademickich, ale praktycznego rozumienia życia”.
”Życie nie jest tylko dodawaniem i odejmowaniem. Jest także kumulacją, mnożeniem- straty, porażki”.
„Ktoś kiedyś powiedział, że jego ulubione momenty w historii to te, gdy wszystko się waliło w gruzy, ponieważ oznaczało to, że rodzi się coś nowego”.
„Wiem jedno: istnieje czas obiektywny, ale też subiektywny, ten, który nosi się po wewnętrznej stronie nadgarstka, obok miejsca, gdzie wyczuwa się puls”.
„(…) nie ma większego głupca niż stary głupiec”.


                      W książce „Poczucie kresu” Julian Barnes zadaje pytania czy wymazywanie wydarzeń z pamięci jest równie naturalną czynnością umysłu jak konfabulacja? Czy pamięć poleruje przeszłość, żeby ocalić nas od szaleństwa? A może porządkowanie własnego losu w kategoriach wygodnej dla nas narracji to równie pierwotna funkcja jak oddychanie czy myślenie? Barnes woli pytania od odpowiedzi, a książka „Poczucie kresu” jest powieścią pełną wątpliwości.

                      Głównym bohaterem jest Tony Webster, emeryt, który wybrał „życie spokojne”: po studiach objechał Stany Zjednoczone, wrócił do domu, zdobył ciepłą posadę, ożenił się, został ojcem, rozwiódł się bez większych emocji. O sobie mówi, że „nie jest złym człowiekiem”. To typowy Barnesowski przeciętniak, niewymagający i osamotniony. Julian Barnes nie pozwala mu jednak na spokojną starość.

                      Żyjemy w czasie -przekonuje nas autor- nigdy jednak nie odnosimy wrażenia, że pojmujemy go zbyt dobrze. Autor nie ma na myśli teorii, według których czas zakrzywia się i powraca ani też tego, że może istnieć w jakiś równoległych wersjach. Nie chodzi mu o zwykły, codzienny czas, który upływa regularnie, o czym przekonują zegarki i zegary. „Czy istnieje coś bardziej wiarygodnego niż duża wskazówka?”. Jednak wystarczy drobna przyjemność czy nieznaczny ból, by uświadomić nam plastyczność czasu. Niektóre emocje przyśpieszają jego bieg, inne sprawiają, że zwalnia.

               Bohater książki Tony Webster nie przejawia zbytniego zainteresowania swoimi szkolnymi czasami, nie tęskni też za nimi, lecz wszystko zaczęło się właśnie w szkole. Było ich trzech, a później pojawił się czwarty. Nazywał się Adrian Finn, wysoki, nieśmiały chłopiec, który spuszczał wzrok i nie zdradzał swoich myśli. Nauczyciele darzyli go większym zainteresowaniem niż koledzy. Musieli przecież ocenić jego inteligencję i zmysł dyscypliny, zorientować się w jego wcześniejszych postępach i zdecydować, czy stanowi „odpowiedni materiał”. Adrian pozwolił się wchłonąć grupie, nie dając po sobie poznać, że mu na tym nie zależy. Nie zmienił też poglądów, by dopasować je do grupy. Szkoła była usytuowana w centrum Londynu i każdego dnia chłopcy dojeżdżali z różnych dzielnic, „zmieniając jeden system kontroli, ten rodzicielski, na drugi, ten edukacyjny”. W owych czasach wszystko było „prostsze”: mniej pieniędzy, żadnych elektronicznych wynalazków, tyrania mody w formie szczątkowej, nieobecność dziewczyn. Nie istniało nic, co mogłoby ich odciągnąć od ludzkiego i synowskiego obowiązku, którym była nauka, zdawanie egzaminów, wykorzystywanie zdobytych kwalifikacji do znalezienia odpowiedniej pracy, a następnie urządzenie sobie życia, „niegroźnie pełniejszego” niż życie ich rodziców.

                  Koledzy zaczęli się już przyzwyczajać do zmysłu ironii Adriana, a także do tego, że mógł równie dobrze obrócić ją przeciwko nim. Kiedy zachowywał się prowokacyjnie albo chciał skłonić kolegów do powagi, zwracał się do kolegów per Anthony, Alex zamieniał się w Aleksandra, natomiast Colin, którego imię nijak nie dawało się wydłużyć, przybierał zdrobniałą formę Col. Wydawało się, że Adrian nie ma powodów do narzekań niż większość ludzi. Przed laty odeszła jego matka, pozostawiając męża z synem i córką na głowie. Nikt wtedy nie znał pojęcia „samotnego rodzica wychowującego dzieci”; mówiło się „rozbity dom”, Adrian zaś był jedynym znanym im człowiekiem, który z takiego domu pochodził. Powinno to na dobrą sprawę rozbudzić w nim niezmierzone pokłady egzystencjalnej wściekłości, ale jakoś do tego nie doszło; mówił, że kocha swoją matkę i szanuje ojca. Koledzy próbowali przeanalizować na osobności jego przypadek, czego rezultatem była pewna teoria: „klucz do szczęśliwego życia rodzinnego to brak rodziny”. Dokonawszy tej analizy, chłopcy jeszcze bardziej zazdrościli Adrianowi, tymczasem towarzystwo było spragnione książek, seksu, merytokracji, anarchii. Wszystkiego rodzaju polityczne i społeczne systemy wydawały się im skorumpowane, a jednak nie zamierzali rozważać jakiejkolwiek alternatywy z wyjątkiem hedonistycznego chaosu. Adrian jednakże nakłaniał kolegów, by wierzyli w sens posługiwania się w życiu myślą, w tym znaczeniu, że działaniami powinny rządzić zasady. Chłopcy zaczęli rozczytywać się w dziełach słynnych filozofów: jeśli Alex czytał Russella i Wittgensteina, to Adrian czytał Camusa i Nietzschego. Tony czytał George’a Orwella i Aldousa Huxleya; Colin czytywał Baudelaire’a i Dostojewskiego. Może rzeczywiście byli pretensjonalni – ale, od czego innego jest młodość?

                      Pewnego razu na lekcji historii nauczyciel poprosił uczniów, żeby omówili początki pierwszej wojny światowej, a zwłaszcza odpowiedzialności zabójcy arcyksięcia Ferdynanda za rozpętanie całej afery. Chłopcy w tym wieku, niemal wszyscy byli absolutystami. Lubili kontra „Tak” kontra „Nie”, Pochwałę kontra Potępienie, Winę kontra Niewinność. Tak, więc dla jednych ów serbski zamachowiec ponosił stuprocentową osobistą odpowiedzialność: wystarczyło pozbawić go wyznaczonej mu roli, a do wojny nigdy by nie doszło. Inni opowiadali się za stuprocentową odpowiedzialnością sił historycznych, które sprawiły, że antagonistyczne narody znalazły się na nieuniknionym kursie kolizyjnym: „Europa była beczką prochu” i tak dalej. Jednak Adrian Finn miał swoją teorię: „Chcemy rzucić winę na jednostkę, by można było usprawiedliwić wszystkich pozostałych. Albo winimy jakiś proces historyczny, co uwalnia od zarzutów konkretnych ludzi. Albo twierdzimy, że to anarchistyczny chaos, co na jedno wychodzi. Wydaje mi się, że istnieje- istniał- łańcuch indywidualnych odpowiedzialności, bez wyjątku nieodzownych, nie tak jednak długi, by każdy mógł zwalać winę na kogoś innego”. W klasie zapadła cisza. O nie, Adrian nie „robił sobie jaj”, nawet w najmniejszym stopniu. Po tych słowach nauczyciel odpowiedział do Finna; „Za pięć lat przechodzę na emeryturę, Finn. Gdybyś zechciał zająć moje miejsce, byłbym szczęśliwy, mogę cię zarekomendować”. Nauczycie też „nie robił sobie jaj”.

                  Chłopcy ukończyli szkołę, przyrzekli sobie dozgonną przyjaźń i rozeszli się każdy w swoją stronę. Adrian, co nie wywołało najmniejszego zdziwienia, uzyskał stypendium w Cambridge. Tony zaczął studiować historię na Uniwersytecie Bristolskim; Colin poszedł na Uniwersytet Sussex, Alex zaś zdecydował się na pracę w firmie ojca. Pisywali do siebie, jak robili w owych czasach ludzie, nawet ci młodzi. Obiecali sobie solennie, że będą się spotykać za każdym razem, gdy przyjadą do domu na wakacje; nie zawsze jednak im to wychodziło, potem życie wzięło górę, a czas przyspieszył.

                 Po latach Tony Webster poznał dziewczynę, nazywała się Veronica Ford. Veronica nie różniła się szczególnie od innych dziewcząt tamtej epoki. Podczas wakacji Tony został zaproszony na weekend do domu jej rodziców. Mieszkali w Kencie, niedaleko linii kolejowej. Wbrew wcześniejszym przypuszczeniom to właśnie podczas tego pobytu Tony poczuł jakby „los przyspieszył swoje działanie”. Matka Veroniki powiedziała do chłopaka: „Nie pozwalaj Veronice na zbyt dużo”. Tony nie wiedział, co odpowiedzieć. Czy miał się poczuć obrażony tym wtrąceniem się w ich związek, czy też wpaść w konfesyjny ton i „omówić” kwestię Veroniki? Związek z dziewczyną nie potrwał długo. Logika: tak, gdzie jest logika? Gdzie ona jest na przykład, jeśli chodzi o następny moment dalszej opowieści? Tony mniej więcej w połowie ostatniego roku na uniwersytecie, dostał list od Adriana. Adrian pytał w liście, czy może chodzić z Veronicą? Dlaczego ona i dlaczego wtedy; co więcej, dlaczego prosił o pozwolenie?

                 Kiedy Tony wrócił z wojaży po Ameryce otrzymał list od Alexa, który zawierał krótką wiadomość: „Drogi Tony. Adrian nie żyje. Zabił się”. Chłopak zastanawiał się nad tym, co takiego mogło się wydarzyć. „Z pewnością nigdy nie próbował nikogo zranić” – czytamy w pierwszej części tej 176-stronicowej powieści. „Pamięć jest jednak niedoskonała. I może płatać figle. Webster przekonuje się o tym, kiedy po latach dostaje niespodziewany list od prawnika, który otwiera wieko młodzieńczej przeszłości naznaczonej podwójnym samobójstwem i nieudanym związkiem. Tony chciałby, by „życie mocno go nie trapiło”, tymczasem przychodzi mu zmagać się nie tylko z bolesnymi zdarzeniami sprzed kilku dekad, ale i z ich współczesnymi konsekwencjami. Tony nie mógł uwierzyć, przecież wszyscy doznajemy krzywd w taki czy inny sposób. Jak moglibyśmy ich uniknąć, jeśli wykluczyć świat idealnych rodziców, braci, sióstr, sąsiadów, przyjaciół? Jest jeszcze kwestia, od której tak wiele zależy-jak reagujemy na krzywdę: czy uświadamiamy ją sobie, czy tłumimy jej poczucie? Jak wpływa na nasze reakcje z innymi? Niektórzy uświadamiają sobie jej rozmiary, inni próbują łagodzić jej skutki. Niektórzy przez resztę życia starają się pomóc innym, których skrzywdzono, ale są też tacy, których główna troską jest uniknięcie kolejnego urazu, bez względu na koszty. I ci właśnie odznaczają się największą bezwzględnością, i to na nich trzeba najbardziej uważać.

                  Przez następnych kilka dni Tony próbował rozważać wszelkie aspekty śmierci Adriana. Choć sam nie mógł się za bardzo spodziewać listu pożegnalnego, był rozczarowany, że Colin i Alex takowego nie otrzymali. Myślał o Veronice. Adrian Kochał ją, a jednak się zabił: czy poddawało się to wyjaśnieniu?  Dla większości z nas pierwsze doświadczenie miłości, nawet, jeśli kończy się klęską stanowi dowód, że oto istnieje coś, co uzasadnia, co usprawiedliwia życie. I choć następne lata mogą zmienić ten pogląd, aż w końcu niektórzy z nas porzucą go na dobre, to jednak, gdy miłość pojawia się po raz pierwszy, nic się z nią nie może równać.

Tony nie zazdrościł Adrianowi jego śmierci, zazdrościł mu jednak jasności życia. Nie tylko, dlatego, że widział, myślał, czuł i postępował jaśniej niż pozostali z tej czwórki przyjaciół; chodzi też o to, w jakim momencie umarł. Odszedł w kwiecie wieku. Ponieważ jak prędzej czy później rozczarowuje każda polityczna i historyczna zmiana, tak też rozczarowuje dorosłość. Tak też rozczarowuje życie. „Czasem myślę sobie, że celem jego jest pogodzenia nas z jego ostateczną utratą poprzez zmęczenie nas samych, poprzez udowodnienie, jakkolwiek długo to trwa, że życie nie jest wcale takie wspaniałe, za jakie uchodzi” – zastanawiał się Tony. Po 40 latach od tych wydarzeń historia znajduje dopełnienie. Webster ma otrzymać w spadku pamiętnik przyjaciela z młodości. Musi nawiązać relacje z kobietą, która ich rozdzieliła, i skonfrontować się z własną, tak do tej pory uładzoną, przeszłością.  

                  Powieść bardziej niż o ślepym fatalizmie mówi o niewiedzy, na jaką jesteśmy skazani. Żyjemy w iluzjach, z których umknąć nie sposób, gdyż tworzą nasze naturalne środowisko, a nawet więcej - są budulcem, z którego ulepiona jest nasza tożsamość. Choć w swojej opowieści o kresie, śmierci i samobójstwie Julian Barnes przejawia angielską powściągliwość, bliżej mu do kontynentalnego egzystencjalizmu niż do rodzimej tradycji filozoficznej. Stąd bierze się chyba jego fascynacja końcem, jako jedynym momentem naprawdę wiarygodnym, bo naznaczonym pewnością. Tytuł powieści odsyła do tak samo zatytułowanej rozprawy brytyjskiego teoretyka literatury Franka Kermode'a dotyczącej tematu końca, zarówno w myśleniu apokaliptycznym, jak i w kompozycji dzieł literackich. Sporo miejsca Kermode poświęca perypetii, czyli zdarzeniu odmieniającemu bieg akcji, które rzucając nowe światło na kończącą się opowieść, każe bohaterowi i czytelnikowi zrewidować dotychczasowe przekonania. U Barnesa koniec, jak w klasycznej perypetii, zakorzeniony jest w tym, co go poprzedza. Przy ponownej lekturze widać wyraźnie, jak wyrasta z każdego niemal epizodu.

               W książce trudno doszukiwać się brawurowo prowadzonej akcji, wielkich tragedii, dramatów czy morza łez. A jednak, mimo leniwie toczących się wydarzeń, książka porusza czytelników do głębi, pozwalając docenić kunszt autora i jego mistrzostwo we władaniu słowem. W powieści tej wszystko jest jakby spowite mgłą, niewyjaśnione, pełne znaków zapytania czy niedopowiedzeń. Julian Barnes unika patosu, nie ma tu wzniosłych słów czy choćby jednego zbędnego epitetu. Można odnieść wrażenie, że książka jest doskonale wyważona, dopracowana w każdym calu -tak, że nawet przewidywalne zakończenie nie budzi rozczarowania, ale staje się kolejnym zapisem na osi czasu.







                             

21 stycznia 2018

Drugie zabicie psa / Nawrócony w Jaffie


„Drugie zabicie psa”

             „Nawrócony w Jaffie”

Marek Hłasko




Autor/ (ur. 14 stycznia 1934 w Warszawie, zm. 14 czerwca 1969 w Wiesbaden) – polski prozaik i scenarzysta filmowy. We wczesnym dzieciństwie stracił ojca. Przez kilka lat pracował, jako kierowca samochodowy. Był korespondentem "Trybuny Ludu". Po sukcesie literackim noweli „Baza Sokołowska” (1954), którą drukował w prasie, poświęcił się twórczości pisarskiej. Pracował krótko w redakcji studenckiego tygodnika "Po prostu" (redaktor działu prozy). W 1958 wyjechał do Berlina Zachodniego, z podróży tej już do Polski nie powrócił. Przebywał w różnych krajach, miastach, regionach świata (Izrael, Berlin Zach., Paryż, Niemcy, Kalifornia, gdzie uzyskał licencję pilota), pracę pisarską łączył z zarobkowymi zajęciami fizycznymi. Współpracował z paryską kulturą. Zmarł na skutek przedawkowania leków nasennych. W 1975 jego prochy sprowadzono do kraju.

Tematyka/ Rozgrywające się w izraelskiej scenerii mini powieści, napisane przez Hłaskę na emigracji. Robert i jego kolega Jakub to para oszustów matrymonialnych. Pierwszy obmyśla scenariusz, dzięki któremu uda im się wyłudzić pieniądze od kolejnej bogatej, rozczarowanej życiem kobiety. Drugi gra w nim rolę melodramatycznego amanta. Początkowo wszystko idzie zgodnie z planem: ofiara – samotna kobieta z dzieckiem – ulega czarowi Jakuba, odgrywającego doświadczonego przez los outsidera. Wszystko psuje jednak chamsin – „wiatr, który robi z ludzi wariatów…”.

Główny motyw/ „Drugie zabicie psa” to opowieść o dwójce przyjaciół, Robercie i Jakubie, którzy wyłudzają pieniądze od starzejących się spragnionych wielkiej miłości kobiet, spędzających wakacje w Izraelu. Ci dwaj to artyści, podnoszący oszustwo matrymonialne do rangi sztuki. Ich „przekręty” to spektakle, w których ważne jest każde słowo, każda pauza, każdy gest. Ponownie spotykamy bohaterów w „Nawróconym w Jaffie”. Bez grosza przy duszy nadal brną w kłamstwa i czekają na dobry moment, by uwieść następną kobietę. Podczas pobytu w Tel Awiwie zawierają znajomość z kanadyjskim misjonarzem i jego młodą żoną...

 Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„(…) w prawdziwym interesie pracuje się na promile procentu”.
„Najbardziej złodziejska rodzina Azderbalów jest we Wrocławiu. Jeśli nie da się zrobić jakiegoś dobrego kantu przynajmniej raz na miesiąc, trzeba do nich wzywać psychiatrę. Popadają w depresję. Bywał już próby samobójstwa”.
„Każdemu wolno kochać”.
„Mój ojciec mi mówił, że w młodości był zazdrosny o wszystkie kobiety. A ja jestem tylko jego krwią i kością”.
„Co ty wiesz o kobietach? Jeśli one już kogoś kochają, to nie ma na nie siły”.
„W Izraelu masz co dwa kilometry domy dla wariatów”.
„To tylko lustro, którego nie można rozbić. Nie można rozbić wszystkich luster”.
„Ktoś, kto poluje przez czterdzieści pięć lat, nie zabija się przypadkiem podczas czyszczenia broni”.
„Niemcom po każdej wojnie jest przykro”.
„Nic tak nie potęguje uczuć patriotycznych jak brak gotówki”.
„Dramaty brzydkich kobiet mało kogo obchodzą”.
„Człowiek przyjeżdża tutaj z idealizmu, z entuzjazmu, a pierwsza rzecz to policja, zanim się człowiek zdąży rozglądnąć za tym czy owym. I to jest to państwo żydowskie, na które czekaliśmy dwa tysiące lat”.
„O mężczyznach nic nie wiadomo, dopóki nie zaczną mówić o swoich żonach”.
„Każda kobieta jest szczęśliwa, jeśli jej powiesz, że daje ci sen”.
„Już słyszałem w życiu tyle głupstw, że mogę usłyszeć jeszcze jedno”.
„Żadna kobieta nie zapomni swoich marzeń o tym, kogo chciała mieć”.
     

             „Żył krótko, a wszyscy byli odwróceni” - głosi napis na warszawskim grobie pisarza, położony przez matkę, która sprowadziła zwłoki syna do Polski i niestrudzenie walczyła o przywrócenie jego dobrego imienia. Przed śmiercią w kraju trwała nagonka na pisarza. Podróżował on w tym czasie po Europie: przebywał we Włoszech, Szwajcarii, Niemczech. W październiku roku 1958, w Berlinie Zachodnim, poprosił o azyl polityczny. W roku 1959 wyjechał do Izraela; tam współpracował z czasopismem "Maariv", później zarabiał wykonując ciężkie prace fizyczne. Ciągle starał się o powrót do kraju. Marek Hłasko opuścił Niemcy w środku zimy. Po paru godzinach nocnego lotu z Grecji znalazł się w zupełnie innym świecie. Ciepło. Położone na pustyni lotnisko. Stamtąd kilkukilometrowa podróż do Tel Awiwu. Miasto w tamtym czasie częściowo przypominało nowoczesne jasne dzielnice Gdyni, częściowo parterową zabudowę Tłuszcza lub Wołomina, pustynną oazę i afrykańskie slumsy sklecone ze skrzynek i blachy, miasto, gdzie później niż w Europie skończyła się wojna. Duszne i upalne centrum, ale każda przecznica kończy się widokiem wody i szeroką piaszczystą plażą.  Miasto geograficznie znajdujące się w Azji, ale położone nad europejskim Morzem Śródziemnym. Świat i bardziej obcy niż Europa, i nieporównywalnie bardziej swojski. Można się porozumieć po polsku, a język, który posługują się Żydzi, to ten, który słyszał Hłasko od wcześniejszego dzieciństwa w Polsce.

W tym odległym mieście Marek Hłasko trafia do licznych domów, w których można odnieść wrażenie, że nie wyjechał z Polski. Obrazki, fotografie, książki, język-takie same jak w Warszawie czy Lwowie. Takie same pamiątki w prowizorycznych mieszkaniach w barakach, gdzie czasowo mieszkali niedawno przybyli emigranci, niby podobne, tylko rankiem w upalnym od świtu powietrzu rozlega się nie szczekanie psów, a w minaretach śpiew muezinów. Nic, więc dziwnego, że właśnie w Izraelu rozgrywa się akcja książek „Drugie zabicie psa” i „Nawrócony w Jaffie”.
                    Hłasko miał ten komfort, iż mógł jednocześnie wykazywać się swoim talentem, jak również czerpać z życia najlepsze chwile. Nie musiał, nie miał potrzeby oglądać się za siebie, by utwierdzać się w przekonaniu, zadając sobie absurdalne pytanie — czy jestem podziwiany czy też nie? Hłasko, to jeden z nielicznych artystów, który przekazał światu swoją twórczość  bez kompromisów i kompleksów. W swoich utworach dokonywał analizy zachowań i problemów ludzi z niższych warstw społecznych. Jego bohaterami są ludzie, którzy bezskutecznie mierzą się ze swymi słabościami, którzy mają swoje marzenia, a i one ostatecznie okazują się niespełnione. Hłasko po wojnie pracował, jako kierowca ciężarówki. Bardzo często zmieniał miejsce zatrudnienia, jednak mimo owych zmian otoczenia, cały czas wykonywał tę samą profesję; kierowcy!  By nie zgłupieć, i nie zginąć w monotonii życia codziennego, zajął się pisaniem.
                    Tak oto przedstawia się fabuła obu opowiadań: Jakub, mężczyzna w średnim wieku jest Polakiem. Nie ma zezwolenia na pracę w Izraelu; gdy pracował na czarno na budowie, uległ poważnemu wypadkowi. Fatalnie złamał rękę. Trafił do szpitala i został bez środków do życia. Został unieruchomiony na sześć tygodni. Podejrzane znajomości spowodowały, że znalazł się w więzieniu, gdzie poznał Roberta. Robert, starszy od Jakuba, jest polskim Żydem. Z zawodu i zamiłowania jest reżyserem teatralnym. Zaczął pracować w teatrze w Tel Awiwie, ale szybko go stamtąd wylali, bo robił stałe awantury, że grają tak, jak tego chciał Stanisławski, o on, Robert, Stanisławskiego nie uznawał; było to dziwne, bo kochał jednocześnie Kazana i Lee Strasberga. Tak długo im w tym teatrze przeszkadzał i nudził, aż się go pozbyli pod jakimś nikczemnym pretekstem. Potem założył z jakimiś dwoma cwaniakami kabaret literacki i udało mu się już po pierwszym występie obrazić wszystkich; wierzących i niewierzących, świeżo przybyłych emigrantów i „sabrów”- ludzi urodzonych tutaj; prasę, wojsko i Bóg wie jeszcze, kogo. Wspólnicy uciekli taksówką z Tel Awiwu zaraz po występie i nie zapomnieli o kasie, a Robert został sam, mając na karku ze trzy albo i więcej procesów: między innymi i za to, że nie zapłacił za salę, i wtedy go właśnie posadzili. Napisał błagalny list do swoich wspólników, żeby go wyciągnęli, ale nie wyciągnęli go, wobec tego zaczął udzielać rad prawnych innym więźniom. Gdy wyszedł, założył teatr lalek. Robili te lalki przez trzy tygodnie, jedząc tylko raz dziennie hummus, który przynosili z narożnej arabskiej restauracji, a kiedy byli już gotowi – Robert namówił jakiegoś właściciela półciężarówki, aby ich woził: i to był nowy wspólnik. Dali dwa przedstawienia w kibucach gdzieś koło syryjskiej granicy, a w czasie trzeciego pobożni Żydzi zniszczyli im ten cały teatr, a lalki zostały spalone; pobożni biegli za nimi jeszcze z kilometr, plując i złorzecząc, a Robert zaskarżył właściciela ciężarówki i Robert znów „usiadł”- tym razem z oskarżenia cywilnego. Wtedy opracował scenariusz wyłudzania pieniędzy od bogatych amerykańskich turystek i wciągnął do interesu Jakuba.
                 "Pracują" razem od roku; Robert jest „reżyserem”, a Jakub „aktorem”. Zaprzyjaźniony portier wynajduje Jakubowi kolejne "narzeczone”, czyli ofiary. Scenariusz jest zawsze prawie taki sam, różni się tylko w szczegółach. Koledzy zastanawiali się często podczas „prób” nad tym, że mężczyźni nie potrafiliby przez piętnaście lat odkładać forsy tylko po to, aby się ożenić z kimś, o kim nawet nic nie wiedzą, nawet tego jak będzie wyglądać kobieta, z którą mają spędzić życie. Główne role grają Jakub i niczego niepodejrzewająca Amerykanka; role drugorzędne - najbliższych przyjaciół - grają Robert i pies, ważny element scenariusza. Rolę drugorzędną gra również dziecko - dziecko ofiary, jeśli kobieta ma dziecko lub dziecko podstawione przez Roberta. Pieniądze na realizację projektu - hotel, wyżywienie, utrzymanie psa, fryzjera, papierosy, wynajęcie leżaka - wykłada trzeci wspólnik, bogaty Żyd, którego Robertowi udało się namówić do zainwestowania w podejrzany interes. Robert kiedyś powiedział: „Jedno jest tylko śmieszne. Czasami budzę się w nocy i duszę się ze śmiechu, kiedy pomyślę o tych wszystkich, którym mówisz o miłości, i o tym życiu, które razem zaczniecie. I żadna z nich się nigdy nie dowie, że te wszystkie teksty wymyślił stary gruby Żyd, który ma obustronną przepuklinę i któremu niedobrze jest nawet po poziomkach ze śmietaną. A tym starym Żydem jestem ja. To ty wszystko robisz, – mówił dalej do Roberta- a ja leżę  sobie spokojnie w łóżku i czekam na tego momentu, kiedy zainkasujesz forsę i szepcząc najświętsze słowa, oddalisz się w sobie tylko wiadomym kierunku (…) To ja wymyśliłem ciebie i ten cały teatr”.
                Jak zawsze, Jakub zawiera znajomość na plaży. Niby przypadkiem siada obok Mary, choć plaża jest pusta. Udaje, że jest bardzo zdenerwowany i z tego powodu zachowuje się nieuprzejmie, a nawet agresywnie. Po chwili przychodzi Robert; Mary ma stać się "przypadkowym" świadkiem ich rozmowy, która, niczym teatralna ekspozycja, wprowadzi ją w życiową sytuację Jakuba. Otóż Jakub jest rzekomo filologiem klasycznym; mimo wyższego wykształcenia postanowił podpisać pięcioletni kontrakt na pracę w australijskiej kopalni. Według scenariusza Jakub ma długi, ponieważ zapożyczył się na leczenie matki, a wierzyciele mają jego paszport, lecz australijska firma doszła do porozumienia z wierzycielami i obiecała zapłacić za przejazd do Australii, pod warunkiem, że Jakub podpisze pięcioletni kontrakt. W stosownym momencie Mary dowie się, że Jakub zadłużył się, by zapłacić za kurację staruszki w szwajcarskiej klinice: oprawione w srebrną ramkę zdjęcie starej kobiety, której Jakub nawet nie zna, jest ważnym rekwizytem. Kuracja nie przyniosła efektów - matka zmarła na raka. Na razie Mary słucha opowieści Roberta o dzieciństwie Jakuba. Miał ojca despotę, "który był czasem lekarzem, a czasem adwokatem: dla kurew z Nowego Jorku adwokatem, a dla tych z Kalifornii lekarzem. Może zresztą odwrotnie. Nie w tym rzecz.(..) To nieszczęśliwe dziecko rosło jak chwast przeszkadzający wszystkim oczom. (…) I oboje mieli przy tym łzy w oczach”.
                       Gdy Johnny, rozbrykany syn Mary, uderza piłką plażowicza i strąca mu w ten sposób z głowy perukę, Jakub broni chłopca przed furią mężczyzny. W ten sposób nie tylko zyskuje wdzięczność Mary, ale też pokazuje swoje inne - łagodne oblicze. "One nie bardzo wierzą tym, co siadają koło nich i od razu mają miód na ustach". Zaczyna się romans, w którym tylko jedna strona - Mary - zachowuje się spontanicznie. Jakub wypowiada wyuczone kwestie, rzadko pozwala sobie na improwizację. Gdy zapomni fragmentu roli, oddala się pod byle pretekstem i dzwoni do reżysera. Każdy gest, pauza, intonacja są przemyślane i wyćwiczone. Mary mimo woli uczestniczy w inscenizacji, nieświadoma, że wpadła w pułapkę zastawioną przez przebiegłych mężczyzn. Tylko jeden z nich - Robert - jest pozbawiony skrupułów. Jakub ma wyrzuty sumienia, w chwili słabości mówi Mary, że jest "małym alfonsem" i przyjechał do hotelu tylko po to, żeby wyłudzić od niej pieniądze. Mary nie wierzy mu; co więcej: jeszcze bardziej przywiązuje się do Jakuba, (który później postanowi włączyć to wyznanie do scenariusza). Jakub chce się wycofać, ale jest za późno: Robert pożyczonymi pieniędzmi zapłacił już za hotel.
We wskazanym przez reżysera momencie Jakub zabija psa - wielkiego pięknego psa: "Nikt nie płacze przecież po pekińczyku. Albo po ratlerku", co ma pokazać jego desperację: "Ten biedny pies to było wszystko, co on miał" i symuluje próbę samobójczą. Łyka dostateczną ilość tabletek, by rzecz wyglądała wiarygodnie i na tyle niedużą, by dało się go odratować. Robert tłumaczy w szpitalu roztrzęsionej Mary, co się stało. Mary reaguje tak, jak Robert to zaplanował: "I ty chcesz mi powiedzieć, że on chciał się zabić dla dwóch tysięcy dolarów?". Chciałaby zabrać Jakuba do Stanów, lecz, zdaniem Roberta, Jakub, jako imigrant z Polski musiałby czekać kilka lat na wizę. Mary proponuje, więc, że spłaci dług Jakuba, realizując w ten sposób ostatni punkt scenariusza. Jakub wychodzi ze szpitala, Mary wraca do Stanów, wspólnicy dzielą się pieniędzmi. W Twerii (w Tyberiadzie) na Jakuba czeka już nowa "narzeczona", jest też nowy pies...
                     Druga część książki „Nawrócony w Jaffie” dzieje się cztery dni po oszukaniu Mary. Mężczyźni zatrzymali się u znajomego, któremu pomagają podrabiać perskie dywany. Chodzą godzinami po nowych zwykłych dywanach, aby wyglądały jak oryginalne stare perskie. Tym razem główny bohater nosi nazwisko autora - Marek; ma trzydzieści trzy lata jak Jezus w Ewangelii. Stary kolega Marka Izaak, który prowadzi firmę transportową zaproponował mu „biznes”. W Jerozolimie ma się odbyć przetarg na samochody ciężarowe. Jednak konkurencja „nie śpi”. Trzeba opóźnić podróż do Jerozolimy szefowi konkurencyjnej firmy. Marek dowiedział się, że ma zablokować przejazd człowiekowi, do którego poszedł kiedyś przed laty i poprosił go o pracę. To było wtedy, kiedy był głodny, i zanim jeszcze został alfonsem. On jednak nie dał mu pracy i nawet nie spojrzał na niego tylko jadł kurczaka. Po kilku kilometrach jazdy Marek zepchnął tamtego z drogi ze skarpy. Zszedł na dół i rzucił w rannego kierowcę przygotowanym wcześniej ugotowanym kurczakiem. Odstawił samochód na miejsce i poszedł do kawiarni na trzy hamburgery.
                 Właściciel fałszywych dywanów ma dla nich pracę tylko na kilka dni, Robert wpada, więc na pomysł wykorzystania protestanckiego misjonarza, Seana, którego zwierzchnicy odwołują do Kanady, bo nie udało mu się nikogo nawrócić. Marek ma udawać Żyda, który chce przyjąć chrzest. Robert słusznie zakłada, że misjonarz chętnie podzieli się z nim każdym groszem. Marek zręcznie zarzuca wędkę: "Chciałem zapytać cię o jedną rzecz. Dlaczego Ewangelie różnią się między sobą?". Pastor opowiedział Markowi, czym jest miłosierdzie: wracając niedawno drogą z Jerozolimy do Tel Awiwu, napotkał wypadek. Przy poszkodowanym leżała kura. Kiedy kierowca „wypadł” z zakrętu, jakiś człowiek chciał go ratować, ale nie miał nic w samochodzie, tylko gotowaną kurę, którą kupił dla siebie na drogę. Dał mu jeść: „Biedny człowiek zawsze myśli, że jeśli ktoś jest chory, to trzeba mu dać przede wszystkim jeść”.  Zgodnie z przewidywaniem Roberta żona pastora, która nienawidzi męża za to, że wszyscy się z nich śmieją, śpi z Markiem mszcząc się za drwiny. Z tego samego powodu nie zdradza mężowi, że Marek nie jest obrzezany. Robert zaleca, by Marek przy okazji trenował swój "warsztat aktorski", potrzebny przy wyłudzaniu pieniędzy od Amerykanek: "Wyrobisz się dramatycznie, pogłębisz swój talent i nie wyjdziesz z rutyny". Daje wspólnikowi precyzyjne wskazówki: "nie szczekaj za szybko dialogu [...] Nie patrz jej nigdy prosto w oczy, tylko patrz gdzieś w kąt [..] Bądź powolny, poruszaj się niezgrabnie, możesz nawet zbić jakąś popielniczkę". Po kilku dniach Sean, wierząc, że udało mu się nawrócić Żyda, postanawia zostać w Izraelu; wtedy żona wyjawia mu prawdę. „Ten człowiek jest od trzydziestu trzech lat katolikiem. I zawsze nim był. I był jeszcze na tyle uprzejmy, że zabawiał cię wieczorami rozmowami na tematy religijne. (…) Spałam z nim. Lepiej jednak weź się teraz do pakowania”.  Po tych słowach pastor jest w takim stanie, że Robert każe zawiadomić szpital psychiatryczny. 
                     Co chce przekazać nam Marek Hłasko w swoich książkach? Że wszystko, co dotyczy człowieka rzadko bywa jednoznaczne i w tych książkach też tak jest jak sądzę. Każdy z nas ma swój subiektywny świat przeżyć, wartości, sprawy najważniejsze i mniej ważne. Swoją drogę. Z pewnością warto przyjrzeć się swoim maskom, rolom, sytuacjom, kiedy je zakładamy, warto zwrócić uwagę na to jak często się do nich uciekamy i do czego nam służą. Bohaterom tych dwóch opowiadań służyły do złodziejskiego procederu, ale także do „gry” z życiem, które też w stosunku do nich przybierało maski.

                       
 

14 stycznia 2018

Odyseja


„Odyseja”


Barbara Kingsolver




Autorka/ 8 kwietnia 1955, Annapolis, Maryland, Stany Zjednoczone. Amerykańska pisarka, poetka i eseistka, z wykształcenia biolog. Zdobywczyni wielu nagród literackich, nominowana do Nagrody Pulitzera.

Tłumaczenie/ Małgorzata Małecka

Tematyka/ Czy jednak współczesny Odys z powieści Barbary Kingsolver dotrze do swojej Itaki? Najpierw musiałby ustalić, co nią jest. Ojczysty kraj, który początkowo przyjął go z otwartymi ramionami i zapewnił sukces wydawniczy, wkrótce się od niego odwróci. A skutki tego będą tragiczne. Jak się okazuje, nie każda podróż ma szczęśliwe zakończenie. Szczególnie, kiedy jest się „mieszańcem” z pogranicza dwóch światów, wychowanym w dwóch kulturach. Życie takich ludzi to wieczna odyseja. Tyle, że w porcie nie czekają na nich wierna żona i syn. Bo tego portu często po prostu nie ma.

Główny motyw/ Historia niezwykłego chłopca Harrisona William Shepherda, który żyje na pograniczu kultur, zarówno meksykańskiej oraz amerykańskiej, jak też na pograniczu dwóch światów, rzeczywistości i fikcji. Zawsze trochę inny, nigdzie nie przynależy, a jego największym marzeniem jest znalezienie miejsca, które będzie mógł nazwać domem. Poszukiwanie tożsamości przez chłopca przeniesie czytelników do serca burzliwych wydarzeń XX wieku.

 Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„Prawdziwym demonem jest tu chłopiec o zbyt bujnej wyobraźni”.
„(…) człowiekowi sukcesu wyobraźnia nie jest potrzebna”.
„Prawo obowiązujące wśród ryb jest takie samo jak prawo obowiązujące wśród ludzi: kiedy zbliża się rekin, wszystkie uciekają, zostawiając cię na pożarcie”.
„Koza w sukience wciąż pozostaje kozą”.
„Czas najpierw cię leczy, a potem zabija”.
„(…) nie należy mówić, iż nie ma się rodziny. Nawet jeśli jej członkowie nie żyją, to wciąż się ich ma”.
„Ufaj swoim najbliższym tak samo jak swoim najgorszym wrogom”.
„Lepiej być pokarmem bogatego niż psem biednego”.
„Współcześni ludzie są zupełnie jak starożytni. Tylko jest ich więcej”.
„Większość dni jest jak z kiepskiej powieści, w której nikt niczego się nie uczy”.
„Proszę bardzo, każdy ma prawo być frajerem”.
„Cóż, gówno śmierdzi. Nawet jeśli wylatuje z tyłka bohatera”.
„Każdy powie, że końskie łajno pachnie jak kwiaty, jeśli chce się przypodobać końskiej dupie”.
„Czy człowiek jest rewolucjonistą z powodu wiary w to, że ma prawo do radości, a nie do poddaństwa?”.
„Stare domy mają swoją mądrość”.
„Jego zbrodnią jest to, że jest synem swego ojca. Kto może zmienić sposób, w jaki przyszedł na świat?”.
„Człowiek, którego wieszają w poniedziałek, ma niezbyt udany początek tygodnia”.
„Ludzkości jeszcze nigdy nie udało się usprawiedliwić swojej historii”.
„Kiedy rodzaj ludzki czuje się wyczerpany, tworzy nowych wrogów, nowe religie”.
„Prawa rządzące domostwem są podobne do praw, jakie rządzą światem”.
„W kuchni plotki parzą bardziej niż piecyk”.
„Im dłużej gotuje się sos, tym bardziej pieprzny się staje”.
„Jesteśmy z ciała, marzenia mamy od czasu do czasu, ale pragnienia zawsze”.
„Ludźmi rządzi miłość i pęcherz”.
„Jakimż węzłem w historii może stać się jeden błąd”.
„Nasze mózgi mają słabość do ponurych i przerażających fabuł”.
„Każdy powinien codziennie ubrudzić sobie ręce. Lekarze, intelektualiści, a już najbardziej politycy. Jak możemy zakładać, że polepszymy egzystencję człowieka pracy, jeśli nie szanujemy tego, co robi?”.
„Kiedy jakaś prawda ukaże się drukiem, nie może istnieć żadna inna”.
„Przeszłość jest wszystkim, co wiemy o przyszłości”.
„Jeśli obecność ludzi w twoim życiu nie potwierdzą oni sami, ich fotografie czy też opisy na papierze, to wtedy mogą się jedynie czaić w jego zakamarkach jak duchy”.
„(…) najważniejsze jest to, czego o kimś nie wiemy. Tak samo najważniejszą częścią każdej historii jest to, czego w niej brakuje”.
„Fałsz i bezmyślność są bardziej pożądane niż cisza. Nie możesz sobie wyobrazić, jakie to skutki. Ci, którzy mówią, wypierają tych, którzy myślą”.
„Jednak życie jest najczęściej wymianą uprzejmości na wąskim moście, który wisi nad przepaścią skandalu”.
„To, co nazywamy historią, to rodzaj noża tnącego w miarę upływu czasu. Niewiele jest takich, którzy potrafią zakrzywić jego krawędź. Większość nie chce nawet zbliżyć się do ostrza”.
„(...) kiedy Bóg chce cię ukarać, odpowiada na twoje modlitwy”.
„Nie lubimy zdawać sobie sprawy z tego, jak silne są nasze przywiązania z przeszłością”.
„Historia to nic innego jak cmentarz”.


                    Bohater książki „Odyseja” Barbary Kingsolver trzynastoletni Harrison Shepherd urodził się w USA, ale wychowuje się na meksykańskiej wyspie Pixol ze swoją neurotyczną ciągle poszukującą bogatych kochanków matką i jej nieprzystępnym konkubentem don Enrique. Przyjaźń z kucharzem Leandro, książki z biblioteki na hacjendzie, a przede wszystkim odkrywanie podwodnego świata podczas nurkowania, pomagają chłopcu oswoić się z otoczeniem, które na początku go przeraża. Matka, której nie udało się skłonić don Enrique do poślubienia jej, postanowiła szukać szczęścia w stolicy Meksyku. Ale czas jest nieubłagalny- im jest starsza, tym kochankowie mniej skłonni do małżeństwa i mniej hojni. Aby przeżyć, Harrison musi zarabiać. Szczęście mu sprzyja- dostaje pracę u samego Diego Rivery, dla którego miesza tynki, i Fridy Kahlo uwielbiającej przyrządzane przez niego tortille. Mimo to matka wysyła go do ojca do Waszyngtonu, ten zaś umieszcza syna- teraz już szesnastoletniego- w szkole wojskowej z internatem. Dwa lata później Harrison kończy edukację, powraca do Meksyku i zostaje sekretarzem samego Lwa Trockiego. Śmierć rewolucjonisty zamyka meksykański okres życia Harrisona, który wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych w epoce nagonki na komunistów, pracuje przy nadzorze dzieł sztuki, a potem zostaje pisarzem. Hołubiony przez czytelników, robi oszałamiającą karierę. Wydawało się, że nic nie może jej przerwać, gdy na horyzoncie pojawia się senator Joseph McCarthy- inicjator powszechnej kampanii oskarżeń o działalność komunistyczną i szpiegowską...

                     A oto inny sposób opowiedzenia tej historii.  Przez pierwszy rok po przeprowadzce do domu Enrique w Meksyku każdego dnia o świcie budzili się przerażeni, słysząc okropny skowyt. Chłopiec i matka wierzyli, że wycie za oknem z pomiędzy drzew to głosy demonów o oczach wielkich jak spodki, które walczą o swoje terytoria i żywią się ludźmi. Stworzeniami tymi okazały się małpy o długich ogonach, które żywiły się liśćmi. Każdy Indianin to wiedział. Nie było, zatem żadnych drzewnych demonów. Małpie matki tuliły swoje małe, które przychodząc na świat na tej niebezpiecznej wysokości, trzymały się kurczowo w obawie o swoje życie. Enrique wychowywany był tak, by rozumiał, jak przydatny bywa lęk. Minął, więc prawie rok, nim powiedział im prawdę: to małpy tak wyją a nie demony. 


                 Miało być jak w bajce. Tak mu matka obiecywała w małej, zimnej sypialni w Wirginii, w Ameryce Północnej. Jeśli uciekną do Meksyku razem z Enrique, ona zostanie żoną bogacza, a jej syn stanie się młodym dziedzicem w hacjendzie nieopodal plantacji ananasów. Wyspa będzie otoczona lśniącym morzem niczym ślubną obrączką, której klejnot stanowią położone w głębi lądu pola naftowe- źródło bogactwa Enrique. Ich bajka powinna raczej nosić tytuł „Więzień Zendy”. On nie został młodym dziedzicem, a jego matka po tylu miesiącach wciąż nie była żoną. Enrique ich uwięził. Jedząc śniadanie, zimno patrzył na ich przerażenie. Okoliczni mężczyźni mówili, że Salome matka Harrisona nie da się zbić z pantałyku. Mówili, że jest wspaniała, zachwycająca, trochę jak czarodziejka, ale też, że niezłe z niej ziółko, ponieważ wciąż jest żoną amerykańskiego męża. Minęło tyle czasu a jeszcze się nie rozwiodła; to był jakiś biedaczyna z Waszyngtonu, księgowy w ministerstwie. Wdała się w romans z meksykańskim attaché tuż pod jego nosem, nie mogła mieć wtedy więcej niż dwadzieścia pięć lat, no i miała dziecko. Wykiwała tego drugiego gościa. Mężczyźni nawzajem się ostrzegali, trzeba uważać na tę kokietkę Salome. Łatwo znika z życia mężczyzn.

                    Chłopiec odkrył świat ryb, gdy Leandro podarował mu okulary do nurkowania. Leandro był kucharzem w domu Enrique, zrobiło mu się żal tego drobniutkiego chłopca z Ameryki, który przez cały dzień nie miał do roboty nic innego prócz błąkania się po klifach na plaży i udawania, że czegoś szuka. Okulary miały szklane soczewki i były zrobione z gumy, większość elementów pochodziła z okularów lotniczych. Leandro powiedział, że używał ich jego brat, kiedy jeszcze żył. Harrison przez cały dzień nie chciał wyjść z morza. Pod wodą istniał cały świat. Wszelkie kolory ryb, w paski i w kropki, złote łuski, błękitne głowy. Państwo zawieszone w wodnym świecie, cała społeczność ryb. Chłopiec był tak przerażony i jednocześnie tak szczęśliwy, że aż dostawał erekcji.

Pewnego dnia, kiedy próbowali uciec od Enrique, w sklepie przy przystani Salome kupiła Harrisonowi notatnik. Chciała, żeby zaczął opisywać tę historię, żeby opowiedział, co się działo w Meksyku, zanim „połkną” ich wyjce z drzew i nie zostanie po nich śladu. Byli więźniami na wyspie niczym hrabia Monte Christo. Notatnik z kiosku z tytoniem był iskierką nadziei, planem ucieczki dla więźnia. Jego puste strony staną się księgą wszystkiego, cudowne i nieskończone jak morze nocą, bicie serca, które nie ustaje.

Najlepszym pomysłem, jaki każdego dnia przychodził do głowy chłopcu, było zniknąć na cały dzień. Wyjść przez kuchnię, iść aleją wysadzaną drzewami mulata o czerwonej korze łuszczącej się z pni, przejść na skróty przez spłacheć piasku w stronę plantacji ananasów, nad niskim kamiennym murkiem w stronę morza. Miał plecak, w którym była książka i tortille na lunch, okulary pływackie oraz kąpielówki. Nikt go nie widział prócz Leandra, którego uważne spojrzenie, kiedy chłopiec szedł piaszczystą dróżką, sprawiało, że czuł w sobie smutek, choć tak nie było. Każdego dnia w pobliżu rafy pojawiały się ryby, przypływały po resztki tortilli, przynoszone przez chłopca z kuchni. Rwał je na kawałki i rzucał na wodę. Ryby były jego najlepszymi „przyjaciółmi”.

                  Zbieg okoliczności sprawił, że Harrison trafił do pracy u rodziny Diego Rivery i jego żony Fridy Kahlo. Życie Harisona nabrało „rumieńców”, kiedy rozpoczął pracę, jako pomocnik kucharza w Cayoacán, w domu Fridy Kahlo zwanym „Niebieskim Domem”. Kilka miesięcy później do tej meksykańskiej posiadłości przyjeżdża Lew Trocki. W 1937 zaangażowana politycznie komunistka Frida, udostępniła Trockiemu i jego żonie swój dom. Rosyjski polityk uzyskał wówczas w Meksyku azyl polityczny. Kahlo nawiązała z nim romans; po jego ujawnieniu Trocki wraz z żoną przenieśli się do innej rezydencji w Coyoacán. Goście urządzili się w domu, dawna jadalnia służyła im za sypialnię, pracownia Lwa znajdowała się w niewielkim, przylegającym do niej pokoju. Harrison często widywał Trockiego, kiedy pracował przy biurku. Zalecenia domostwa i ochrony, które należy tu odnotować, były bardzo surowe; pod żadnym pozorem nie wolno podawać jedzenia z nieznanych źródeł. Żadnej nieznajomej osobie nie wolno wchodzić do domu. Harrison ma pomagać gościowi w pisaniu na maszynie i korespondencji oraz zapisywać wydarzenia. Zasady bezpieczeństwa zostały wprowadzone po tym, kiedy Stalin zlecił zamordowanie Lwa Trockiego.

Trocki próbował oczyścić się z zarzutów postawionych przez Stalina. Organizował konferencje oraz przesłuchania. Tłumaczem oraz sekretarzem podczas tych konferencji był dwudziestoletni kucharczyk Harrison Shepherd, który nie wiedział nic na temat polityki i mógł pomylić „tak” z „nie”. Od tego przecież mogła zależeć historia. Ktoś mógł przecież stracić życie z powodu źle przetłumaczonego słowa. Lepiej być kucharzem, w tym zawodzie błąd sprawia jedynie, że ktoś odejdzie głodny lub-w najgorszym razie- będzie musiał popędzić do łazienki. To wydarzenie sprawi, że w przyszłości Harrison będzie miał z tego powodu same kłopoty a jego kariera pisarska skończy się równie szybko jak się rozpoczęła.

                W domu rozpętało się piekło. Diego i Frida dowiedzieli się o romansie swoich współmałżonków, co doprowadziło do nieprzyjemności, których można się było spodziewać. W tym samym czasie zmarła matka Harrisona. Nowym kochasiem matki był zagraniczny korespondent. Kochanek obiecał jej spotkania ze sławnymi ludźmi, zamiast tego spotkali się czołowo z ciężarówką, która wiozła bydło na targ. Salome zginęła na miejscu. Jej życie pełne tak wielkich nadziei okazało się pod koniec takie małe. Kochankowie okazywali się coraz mniej hojni. Umierając w taki sposób, została przynajmniej zauważona przez gazety. Mała notka w dużej kolumnie wiadomości specjalnych brzmiała: „W tłumie dziennikarzy ranny został korespondent zagraniczny, a jego znajoma zginęła w wypadku, do którego doszło, kiedy spieszyli na Viaducto Aleman”. Jej ślad w historii: „znajoma”.

              Harrison był także świadkiem zabójstwa Lwa Trockiego. Po fiasku pierwszej mało wyrafinowanej próby zamachu – bezpośredniego ataku na rezydencję Trockiego w dzielnicy Coyoacán, NKWD wcielił w życie plan B. Trzy miesiące później Ramón Mercader, jako kanadyjski trockista Frank Jackson odwiedził Lwa Trockiego w strzeżonej willi twierdzy. Był już dobrze znany domownikom, więc nie został zrewidowany, a miał ze sobą rewolwer, nóż i alpinistyczny czekan. Mercader podsunął Trockiemu artykuł, który napisał, i poprosił o ocenę. Stanął za jego plecami. Wziął zamach i uderzył czekanem. Zbiegli się ochroniarze. Prawdopodobnie skatowaliby zamachowca na śmierć, gdyby nie powstrzymał ich sam Trocki. Organizator bolszewickiego przewrotu początkowo sprawiał wrażenie nieśmiertelnego. W szpitalu następnego dnia prosił jeszcze o bieżące dokumenty – chciał pracować. Obrażenia były jednak poważne i zmarł pod wieczór po 26 godzinach od zamachu. Jego pogrzeb w Meksyku zgromadził ponad 300 tys. osób. Harrison nie mógł w to uwierzyć. Przecież kilka godzin wcześniej Trocki był w doskonałym nastroju. Posadził w nowym ogrodzie cztery kaktusy. Był zadowolony, ponieważ opracował technikę sadzenia kaktusów. Nakarmił króliki, podyktował artykuł a teraz nie żyje. Był światkiem tego morderstwa. Zapamiętał słowa Trockiego zaraz po zamachu: „Nie zabijajcie go!”.

                   Po tym wydarzeniu Harrison Shepherd postanowił wyjechać z Meksyku do Stanów Zjednoczonych. Zabrał ze sobą wspomnienia. Morska jaskinia na wyspie Pixol, lodowata woda na pokrytej gęsią skórką skórze chłopca. Obrazy, rozmowy, ostrzeżenia. Pierwsze spotkanie z Fridą na rynku. Matka w małym mieszkaniu. Nazwy drzew i wiosek. Przepisy i zasady życiowe usłyszane z ust Leandra. Zatoka pełna ryb. Co leżało na dnie jaskini? Ile dokładnie czasu potrzeba było, aby przepłynąć przez nią i nie utonąć?

                 Po przybyciu do Stanów otworzył skrzynkę, którą dostał od Fridy. Była to niemal „puszka Pandory”, jak można stwierdzić teraz, kiedy wiadomo, co się później stanie. Nikt nie wiedział, że Shepherd od lat pisał książkę. Myślał, że została spalona. Jednak Frida zaraz po śmierci Trockiego zmusiła policję by oddała jej zapiski młodego pisarza. Pisząc do Harrisona miała rację, że w tej skrzynce jest coś „żywego”, coś, co chciało się wydostać. Kiedy wyruszył pociągiem do innego świata, chyba już niczego od życia nie oczekiwał. Po wydaniu trzech książek Harrisona zaczęło nachodzić FBI. Był w kręgach podejrzanych o udział w komunistycznym spisku i obalenie rządu Stanów Zjednoczonych. Ten chłopka, który przepadkiem został sekretarzem Lwa Trockiego w Ameryce stał się najbardziej poszukiwanym człowiekiem w kraju. Z książki dowiadujemy się o senatorze Josephie McCarthym, który przeszedł do historii, jako inicjator kampanii oskarżeń o działalność komunistyczną znanych osób w kręgach władzy i w show-biznesie w Stanach Zjednoczonych. On i jego ludzie prowadzili nagonki, rzucali oskarżenia i pomówienia często niewinnych osób w tym na Harrisona Shepherda. W tym okresie w USA panowała powszechna obawa przed radziecką infiltracją. Umożliwiło to początkowo McCarthy'emu uzyskanie wpływowej pozycji. Ta polityka zyskała od jego nazwiska miano makkartyzmu. Była ona realizowana od 1950 r. przez McCarthy’ego, który był przewodniczącym komisji śledczej w senackim komitecie ds. działalności rządu.

                       Książka Barbary Kingsolver „Odyseja” to przepiękna historia napisana w połowie w stylu pamiętnika opowiadająca o dojrzewaniu, poznawaniu ludzi i pojmowaniu świata. Pomysł na powieść był prosty. Historia stylizowana na prawdziwą – dziennik Harrisona Williama Shepherda, zredagowany przez niego samego po latach, a później uzupełniony o aktualne wydarzenia. Zostawiony w rękopisie i wydany po jego śmierci przez bliską mu osobę, która co jakiś czas pojawia się w książce ze swoimi „redaktorskimi” wstawkami. Tym bardziej to wszystko jest prawdopodobne, że autorka umieściła bohaterów pośród rzeczywistych postaci, jak chociażby Frida Kahlo i Diego Rivera oraz Lew Trocki. Historia jest cały czas obecna na kartach książki. Towarzyszy już małemu chłopcu, choć marginalnie, by z czasem przybrać na sile i wkroczyć z brutalnym impetem w życie dorosłego Shepherda, uznanego pisarza, oskarżonego o współpracę i sympatyzowanie z komunistami.