10 stycznia 2024

Grochów

 

„Grochów”

Andrzej Stasiuk

Autor/ (ur. 25 września 1960 w Warszawie) – polski prozaik, poeta, dramaturg, eseista, publicysta i wydawca, laureat Nagrody Fundacji im. Kościelskich (1995), Nagrody Literackiej „Nike” (2005) i Nagrody Literackiej Gdynia (2010). Wydalony kolejno: z liceum zawodowego, technikum, zasadniczej szkoły zawodowej. We wczesnych latach 80. zaangażowany w działalność Ruchu Wolność i Pokój. Zdezerterował z wojska, za co półtora roku spędził w więzieniu (swoje przemyślenia z tego okresu zawarł później w broszurze Prison is Hell). W 1986 wyjechał z Warszawy i zamieszkał w Czarnem, a kilka lat później w Wołowcu w Beskidzie Niskim.

Tytuł oryginału/ pl  „Grochów”

Tematyka/ Cztery opowiadania o śmierci – tak mogłaby się nazywać najnowsza książka Andrzeja Stasiuka. Mamy śmierć babki, umierającą sukę i śmierć dwu przyjaciół. „Nie od razu jesteśmy śmiertelni. Wtedy nie byliśmy. Teraz wracam do nich (...). Tamte dni. Gdy nic nam nie groziło” – pisze w „Grochowie”. Kiedy śmierć się pojawia? – zastanawia się narrator. Wydaje nam się, że nic się nie zmieniło, jesteśmy tacy sami jak dawniej i kiedy śmierć nagle się objawia, nie wiemy, jak się zachować. Co robić wobec umierania bliskiego zwierzęcia? Stasiuk opisuje śmierć w opuszczeniu, w zakładzie, usuniętą sprzed oczu innych ludzi.

Główny motyw/ Grochów ze swoimi specyficznym klimatem miejskiego marginesu, blaszakami, psimi wygonami i turpistyczną brzydotą idealnie pasuje do historii o przemijaniu, które jest tematem spajającym teksty z tego tomu. „Uczestnicząc w śmierci innych ludzi, w śmierci bliskich, sami trochę umieramy, sami stajemy się trochę bardziej śmiertelni", pisze Stasiuk i wspomina ostatnie dni życia zaprzyjaźnionego pisarza Augustyna Barana („Augustyn"), śmierć ukochanej babci („Babka i duchy") czy powolne odchodzenie 16-letniego psa („Suka"). Melancholia służy Stasiukowi. „Grochów" łączy najlepsze cechy jego twórczości: dbałość o detale, celność puentowania, niespieszną narrację toczącą się bez jasno określonego celu czy liryczny patos ujęty w prostą formę.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Prawda, że człowiek bliższy jest śmierci, potępieniu i przypadkowości niż zbawieniu, znajdowała w jej życiu ucieleśnienie”.

„To była pierwsza w życiu lekcja o przewadze symbolu nad rzeczywistością”.

„Czasami jest tak, że zapatrzymy się w oczy psa i nagle dostrzegamy w nich nicość”.

„Pięć, sześć, siedem spotkań w życiu. Zawsze potem jest mało. Zawsze potem widać, że trzeba było częściej”.

„Teraz widzę, jak trudno jest opisać to doświadczenie strasznej obcości i jednocześnie bliskości”.

„To był znak, że choroba i kalectwo oddzieliły go od świata i od nas, ale nie dotknęły jego najgłębszej istoty”.

„Chyba nie potrzebował niczego więcej. Przeszłość i teraźniejszość. Miejsce jego prywatnej mitologii, jego prywatnej geografii”.

„(…) dominującym sensem jest tu fizjologia”.

„(…) szczeka do swoich psich myśli, urojeń, może szczeka do swojej psiej pamięci”.

„Tak, wieś boi się obcych psów, ponieważ obce psy gryzą i nic tej wielowiekowej wiary nie podważy”.

„Jest kundlem najczystszej krwi”.

„(…) bo poza ludzkim dotykiem, jedzenie jest jedyną radością, której doświadcza”.

„Bo przecież uczestnicząc w śmierci innych ludzi, w śmierci bliskich, sami trochę umieramy, sami stajemy się trochę bardziej śmiertelni”.

„Dziwna jest ta nasza cywilizacja. Ratuje, chroni, przedłuża nam życie. A jednocześnie czyni nas bezbronnymi wobec śmierci”.

„Jest nas coraz więcej i coraz więcej będzie nas umierać. Coraz bardziej samotnie”.

„Będziemy się pozbawiać bezużytecznego życia. Skoro nauczyliśmy się je wydłużać, damy sobie prawo do jego skracania, ponieważ od jakiegoś czasu wydaje nam się, że wszystko jest w naszych rękach”.

„Tak pachniało życie ludzi, którzy dzień i noc przebywają razem”.

„Co się dzieje z czasem, który minął? Dokąd odchodzą zdarzenia, które były naszym udziałem?”.

„Stara słoma z butów, z której dopiero z wiekiem nauczyliśmy się być dumni”.

„Niczym nie przewidzisz do końca i nie wiesz, kto cię będzie przeprawiał przez Styks”.

Nie muszę przypominać czytelnikom bloga, że literatura często jest formą autoterapii. „Grochów” Andrzeja Stasiuka to właśnie taka książka, to próba zmierzenia się z przypadkiem, który spotka każdego z nas: „Bo to w końcu przychodzi. I to tak jakoś szybko i zwyczajnie, jakby zawsze było obok” - wyznaje na okładce autor. Książka Andrzeja Stasiuka jest o śmierci, żałobie, samotności i o świecie, który wypycha śmierć z ludzkich domostw i świadomości do szpitali, domów samotnej starości i zakładów pogrzebowych. „Jest nas coraz więcej i coraz więcej będzie nas umierać. Coraz bardziej samotnie” – podsumowuje Stasiuk zmiany, jakie cywilizacja zrobiła w znanej od początku istnienia gatunku Homo sapiens tajemnicy umierania.

Chociaż książka opowiada o śmierci babki autora, która widziała duchy oraz o śmierci najbliższych przyjaciół,  jednak dopiero po przeczytaniu opowiadania o odejściu psa możemy zadać sobie pytanie, dlaczego tylko w ostatnim przypadku, konania zwierzęcia, tekst jest bezpośrednią, naturalistyczną relacją ze śmierci.  - „Ponieważ byłem obecny tylko przy tej śmierci” -  tłumaczy Stasiuk, jednocześnie zastrzegając, że nie jest pewien, czy byłby w stanie w podobnie naturalistyczny sposób opisać śmierć człowieka i czy miałby na tyle odwagi literackiej.  Jak twierdzi pisarz, opisując śmierć człowieka, szczególnie przyjaciela, chodziło mu o opisanie uczucia pustki, którą pozostawia odejście oraz „bezradności w obliczu śmierci”. Zapytany o rolę w jego życiu bohaterki jednej z czterech zawartych w książce historii, a dotyczącej wierzącej w duchy, znanej z talentu do opowiadania historii babci autora, Stasiuk przyznał, że nie tylko ona była dla niego autorytetem: „W zasadzie kiedy myślę o moim dzieciństwie, jestem pewien, że to nie tyle miasto odcisnęło piętno na moim życiu, ale czas który spędzałem na wsi u dziadków. To moje najsilniejsze, najbardziej intensywne doświadczenia z dzieciństwa”. Stasiuk przyznaje, że babcia była dla niego najważniejsza i że rzeczywiście potrafiła nadzwyczajnie opowiadać: „We wsi, w której mieszkała jeszcze w latach 60. nie było prądu, więc jak się sąsiedzi schodzili, to dużo było opowieści. A w opowieściach mojej babci rzeczywistość przenikała się z zaświatami. Mimo swojej religijności babcia nie miała z tym najmniejszych problemów. Sam zacząłem wierzyć w duchy. Jak umarła, wystraszyła mnie nie tyle jej śmierć, co powiewająca nad domem czarna flaga z krzyżem” – wspomina Stasiuk. Zapytany o własną zabobonność i wiarę w duchy Stasiuk przyznaje z uśmiechem, że pielęgnuje to w sobie: „jestem Słowianinem, a przez to należę do pogan, których to się bardzo trudno chrystianizuje. A ponadto chrześcijaństwo przyszło do nas z Niemiec”. Autor wyjaśnia potrzebę bycia innym, posiadania „własnego, niemożliwego do podrobienia tła”. I do tego właśnie Stasiuk zalicza wiarę w duchy i przeczucia oraz pielęgnację wręcz „postmodernistycznego podejścia do śmierci”. „To jest właśnie moja tożsamość – obojętnie czy jest rzeczywista, czy wyimaginowana” – puentuje pisarz.

Wśród problemów podejmowanych przez Andrzeja Stasiuka w opowiadaniach ważne miejsce zajmuje śmierć. Autor oscyluje w swoich tekstach pomiędzy fascynacją a bezradnością wobec niej. Eksplorowanie tematu śmierci wpisuje się w szerszy kontekst, którym jest pragnienie doświadczenia całości bytu. Stasiuk werbalizuje owe zainteresowania dwutorowo: w fikcjonalnych zapośredniczeniach oraz w prozie osobistej. W wykreowanych przestrzeniach świat zamyka się w ramach doczesności, czym bohaterowie bywają najwyżej rozczarowani. Opowieść tytułowa mówi o dzieciństwie spędzonym na warszawskiej Pradze, o losie ojców, których codziennie pożerała czeluść fabryki, o synach, w których żarzył się głód ucieczki, niepozwalający oderwać oczu od torów kolejowych. I o przyjacielu z tamtych lat, który teraz, po dekadach, wie, że wkrótce umrze, i z którym można już tylko wyruszyć na ostatnią, jeszcze przedśmiertną włóczęgę.

Gdy dorastający na Grochowie chłopak testował schodzące z taśmy fabrycznej fiaty 125, wędrując w nieskończoność jedynie po elipsie zamkniętego toru,  zaś jego kolega – wygłaszający teraz tę pozbawioną patosu i czułostkowości pieśń żałobną – przyglądał mu się z zazdrością z wysokiego okna kombinatu, obaj byli pewni, że są „bohaterami opowieści, która nigdy się nie skończy”. Dziś pierwszy z nich zda się coraz bledszy, bardziej znikliwy, jakby rzeczywiście – nie tylko w naszych metaforach – przechodził na stronę cienia. Drugi zaś – nadal zdrowy i silny, pożerający japońską terenówką tysiące słowackich, węgierskich, rumuńskich czy albańskich kilometrów – zaczyna rozumieć, że nie ucieknie: „trudno powiedzieć, kiedy do nas dociera, że to się stanie. Może nie dociera, dopóki nie nadejdzie? Może nawet teraz, gdy już wiem, że to jest, że przyjdzie do każdego, to i tak na razie oglądam się na innych? Odganiam, opędzam się, umykam?”.

Taka ucieczka nie udała się bohaterowi innego opowiadania, Augustynowi, który po wylewie dożywa dni w szpitalu, z rzadka dając niewielką oznakę świadomości, częściej pozostawiając przyjaciół z rachunkiem sumień, poczuciem, że gdy był jeszcze na to czas, poświęcili mu go zbyt mało. Za mało wypowiedzianych słów, wysłuchanych zdań, zadanych pytań, bo teraz „najgorszy był ten nieruchomy wzrok. Wydawało się, że patrzy przez nas na wylot. Bałem się. Czasami jest tak, że zapatrzymy się w oczy psa i nagle dostrzegamy w nich nicość. To było coś takiego”. Pozostała tylko najprostsza forma czułości – przytulenie, głaskanie, dotyk. Ten sam dotyk, którym przedostajemy się przez granicę dzielącą nas od zwierzęcia, także wtedy, gdy zwierzę, niedawny przyjaciel, towarzysz spacerów – zdycha. Jak ta szesnastoletnia suka, która w najbardziej wzruszającej części książki straciła już słuch, wzrok i węch, leży tylko na werandzie w ciepłej plamie słońca jak szkielet okryty brudną żółtą watą, ale „głaskanie i dotyk wciąż ją cieszą”. 


Zestawiwszy przytoczone zdania z urywkami prozy Stasiuka, otrzymamy oryginalną interpretację w tonie posthumanistycznego dyskursu: materia organizuje przestrzeń (cmentarze, drogi, budowle), aktualizuje i stabilizuje przeszłość (dowodzi prawdziwości życia), ustanawia modele ludzkich zachowań (stosunek do miejsc pochówku lub ich braku). Świat realny nie do końca i nie zawsze bywa poznawalny – by sparafrazować piosenkę Skaldów – skoro i obcowanie z materią może wywołać atawistyczny lęk człowieka. Obserwator rejestruje tylko półmrok i brak całości, destrukcję rzeczy. Materia ulega rozpadowi. To wzbudza sprzeciw, niepokój, brak poczucia bezpieczeństwa, oparcia w czymkolwiek. Absolutne zanurzenie w doczesności i dostępnej empirycznie materialności, przy jednoczesnej świadomości jej kruchości musi powodować wewnętrzne konflikty. Nie każdemu i nie zawsze starczy siły na racjonalizowanie wszystkiego, co niepokoi. A może ci, którym fizykalna rzeczywistość, doczesność, materialność świata wystarcza, są albo pozbawieni wyobraźni, albo okaleczeni emocjonalnie?  Autobiograficzne opowieści Stasiuka skłaniają i do takich dywagacji.

            Tytułowy Augustyn zachowywał konsekwentną postawę nawet zmagając się ze skutkami udaru mózgu. Odwiedzający go w domu opieki Andrzej Stasiuk tak zrelacjonował pewien, dotyczący „spraw ostatecznych”, epizod: „Augustyn zawsze wyznawał poglądy dość antyklerykalne, a gdy dostrzegał w czyichś oczach potępienie, natychmiast przyznawał się do ideowego komunizmu. Siedząc wtedy pod drzwiami kaplicy, zapytałem go, czy nie wydaje mu się, że samo życie daje mu ostatnio szanse pojednania się z Kościołem, więc może by tak czasem dołączał do rozmodlonych niewiast w chustkach?  Popatrzył na mnie z ukosa, podturlał się wózkiem do uchylonych drzwi i sprawną ręką z całej siły je zatrzasnął. A potem powrócił do nas z diabolicznym uśmiechem i bardzo z siebie zadowolony. To był znak, że choroba i kalectwo oddzieliły go od świata i od nas, ale nie dotknęły jego najgłębszej istoty. Za pomocą gestów umykał nicości. Pielęgniarki mówiły: jest uparty. Tymczasem on po prostu się nie poddawał”. Wierność zasadom życiowym, jaką reprezentował Augustyn, została bezsprzecznie ukazana, jako wyraz humanizmu heroicznego, na swój sposób absolutnego, bo niezakładającego perspektywy transcendentnej. Charakterystykę bohatera dopełnia jeszcze uwaga o kształcie jego kreacji artystycznych: „Czułość, groteska, ostentacyjna lubieżność, plebejska żywotność, siła wszędobylskiej biologii i cudowna niepowtarzalność życia. I śmiech, śmiech jako ostatnia deska ratunku przed nadciągającą nicością”. Tym samym otrzymujemy spójny portret człowieka, który dokonał świadomego wyboru: zanurzył się w świecie, chłonął go, szukając w życiu przyjemności i nie godząc się na kompromisy. Dokonywanie wyborów jest przejawem ludzkiej wolności. Szanując godność człowieka, należy również uszanować jego wybór. Stasiuka fascynował Augustyn. Jednocześnie, w kontakcie z nim – osobą, w której perspektywie Absolut pozostawał nieobecny – uświadamiał sobie dramatyzm jego sytuacji, czemu dał wyraz pisząc o próbach uciekania przed nicością. Sam też spróbował pomóc choremu w poszukiwaniu dróg owej ucieczki. Dlatego zaproponował mu modlitwę, a może i przyjęcie wiatyku. Propozycja zmiany perspektywy z nihilistycznej na metafizyczną została odrzucona. Można dla Augustyna nie istniały sakramenty, tylko rytuały, a na ich celebrowanie nie miał ochoty ani siły? Może nie znalazł w Stasiukowej propozycji nic ponad pascalowski zakład? Jakiekolwiek by były odpowiedzi, nie zmienią one faktu, że w tym przypadku zabrakło „wychylenia się” poza człowieczeństwo w jego zamkniętej, „wsobnej” doczesności. Ostatni akapit „Augustyna” brzmi: „Umarł w lipcu i nikogo przy nim nie było. Znalazł go sanitariusz. Pochowaliśmy go na cmentarzu z szerokim widokiem na wschód, gdzie w oddali, wśród zielonych wzgórz wił się srebrnoniebieski wąż Sanu”.

            Wiemy już, że dla Stasiuka ważne są funeralne rytuały. Umieranie poza domem i w osamotnieniu stanowi dlań tyleż występek przeciwko tymże rytuałom, ile znak czasów. Zarówno krytyczna diagnoza współczesności, jak i pesymistyczne przewidywania tego, co zafunduje sobie człowiek w przyszłości, nie będą oznaczały w pisarstwie Stasiuka ani akceptacji eutanazji, ani – szerzej – bezdyskusyjnego uznania samotności, definiowanej egzystencjalistycznie, jako wyróżnik ludzkiej kondycji, pośród eschatologicznej pustki. Granice realnego świata wydają się być coraz odleglejsze w miarę, jak coraz szczegółowiej uczy się człowiek analizować składniki materii i ich wzajemne zależności.

            Tak poetycko-filozoficzne sformułowanie pojawia się w opowieści o kontaktach z duchami babki pisarza – tej samej, której twarz przybrała dlań upostaciowiona śmierć. Babka, a w ślad za nią jej wnuk-literat jawią się czytelnikowi niemal jako wcielenia człowieka pierwotnego, dla którego przestrzenie jawy, snu, mitu stanowią całość. Przekazują historie o zmarłych, widzianych w konkretnych miejscach, w ludzkich postaciach przez żyjących albo o innych, zwiastujących nieszczęście, postaciach, których status pozostawał nieokreślony.  Czy pozostaje tylko śmierć? A może jest tu też jakiś ślad nadziei, gdy „suka zjadła i znów zwinęła się w kłębek w swojej norze ze śpiworów i koców? Nasz młody, bury kot wchodzi za nią i zwija się obok w cieple jej stygnącego ciała”. Taką nadzieję, a raczej pewność, miała stara kobieta z otwierającej „Grochów” opowieści: babka z oświetlonej lampą naftową chaty w osikowym zagajniku gdzieś na Podlasiu, dla której granica między światem naszym a tym drugim, innym, była mało ważna, co rusz przekraczana. Dla niej umarli żyli nadal, przechodzili miedzą, zaglądali do chaty i nie było w tym niczego zaskakującego. „Niebawem umrą ostatnie babki, które na własne oczy oglądały świat duchów. Oglądały z wiarą i spokojem, oczywiście z lękiem też. Żywa, istniejąca nadprzyrodzona rzeczywistość odejdzie wraz z nimi. Wyjąwszy rzadkie mistyczne doświadczenie wybranych, będziemy skazani na pełną wysiłku i trudną ufność w istnienie niewiadomego. Gładka i wypolerowana powierzchnia codzienności usłużnie podsunie nam nasze własne, płaskie odbicie jako głębię”.

            Najbardziej przeszywające serce Stasiuka to opowiadanie „Suka”. Faktem jest, że ludzie i zwierzęta otrzymali od Stwórcy podobne tchnienie życia i dlatego wszystkich, zarówno ludzi, jak i zwierzęta, czeka na tym świecie analogiczny los, którym jest śmierć fizyczna. W swej cielesności ludzie w niczym nie przewyższają zwierząt. To również pokazuje, że cielesna doczesność jest pozbawiona wiecznej wartości!  Przeznaczeniem wszystkich istot na Ziemi, zarówno ludzi, jak i zwierząt,  jest miejsce w grobie. Wszystko bowiem powstało z prochu ziemi i wszystko do niego wraca. 

Któż zatem może mieć pewność, co dzieje się z ludzkim duchem? Czy ulatuje on w górę do Boga, czy jak tchnienie zwierząt schodzi w dół – w objęcia ziemi? – uczy nas mądry Kohelet.

„Los bowiem synów ludzkich jest ten sam,

co i los zwierząt;

los ich jest jeden:

jaka śmierć jednego, taka śmierć drugiego,

i oddech życia ten sam.

W niczym więc człowiek nie przewyższa zwierząt,

bo wszystko jest marnością.

 Wszystko idzie na jedno miejsce:

powstało wszystko z prochu

i wszystko do prochu znów wraca.

Któż pozna, czy siła życiowa synów ludzkich idzie w górę,

a siła życiowa zwierząt zstępuje w dół, do ziemi? (Księga Koheleta 3,16-22)

„Teraz widzę ją, jak leży na werandzie w plamie zimowego słońca. (…) Gdy któreś z nas podchodzi bardzo blisko, podnosi łeb. Trudno ocenić, czy nas poznaje. Lecz głaskanie i dotyk wciąż ją cieszą. Tak jak przez całe życie. Ale teraz przypomina, strzępiący się dywanik”. „Piszę o tym wszystkim, ponieważ pierwszy raz oglądam powolną, długą śmierć istoty, z którą przez lata dzieliło się właściwie każdą chwilę. Rozmawiam o tym z ludźmi, którzy mówią, że najrozsądniej byłoby ją uśpić. (Swoją drogą, ciekawy to eufemizm. Nikt nie mówi >zabić<. Wszyscy mówią o >uśpieniu<, czyli czymś łagodnym i jakby tymczasowym)”. „Nie ma dwóch serc, jednego dla zwierząt i jednego dla ludzi. Albo mamy serce, albo go nie mamy” – twierdził słynny pisarz i polityk Alphonse de Lamartine. Niektóre są bardzo blisko – na kanapie, parapecie, w nogach łóżka. Inne migną nam za oknem, w lesie czy podczas dalekiej podróży. Zwierzęta żyją z nami i obok nas, sprawiając, że nigdy nie jesteśmy sami. Bywają najwierniejszymi przyjaciółmi. „Piszę ten psi ni to nekrolog, ni to wspomnienie o żyjącym zwierzęciu, ponieważ pierwszy raz w życiu jest mi dane tak długo, systematycznie i dokładnie oglądać, jak żywa istota zmienia się w trupa” – pisze Andrzej Stasiuk.  Powolna utrata zmysłów, konstytuujących przecież — przynajmniej w oczach człowieka — psa, nie oznacza utraty woli życia. Suka wciąż tęskni za dawną witalnością, która wszak w ludzkim słowniku jest niemal synonimem zwierzęcości: „Ale jeszcze trochę się porusza i ma ogromny apetyt. Czasami próbuje na coś szczekać”. Jednak stary umierający pies uczy nie tylko woli życia, ale — co przyznaje Stasiuk — także sztuki umierania. Suka leży u progu domu i powoli odchodzi. Jeśli oczywiście nie dokonamy, łagodnie nazywanej usypianiem, eutanazji, jest to nasz pierwszy kontakt ze śmiercią — zdychanie domowego zwierzęcia. Zdychanie, bo zwierzętom odmawia się umierania. Śmierć, choć inaczej nazywana, pozostaje śmiercią, a odrębne słowo nie musi konotować pogardy, może zacząć oznaczać nowe pole refleksji.

Jeśli mimo wszystko jesteśmy – jak mówił niegdyś Herbert – stróżami naszych braci, to co możemy zrobić, gdy bracia ci odejdą? Odstaną? Zaprzepaszczą się gdzieś w ciemności? Musimy ich „zawołać po imieniu”, powinniśmy ich opowiedzieć. Andrzej Stasiuk ze wzruszającą piękną prostotą próbuje ocalić choć drobinę bytu, na przekór codziennej korozji, diabelskiej pustce, blademu nicestwieniu. Stasiuk z żalem odnosi się do dehumanizacji śmierci: „Taką mam wizję. Że nie umiera się w szpitalach, hospicjach i domach starców, tylko w domach, w mieszkaniach, które przez większość czasu stoją opustoszałe. Kłopot mamy z posiadaniem i wyprowadzaniem psa, a co dopiero z umierającym. A jak znieść trumnę z ósmego piętra? Wieźć ją windą w pionowej pozycji? A potem?”.

 

 

 

 

 

Mury Hebronu

 

„Mury Hebronu”

Andrzej Stasiuk

Autor/ Polski pisarz, poeta, publicysta, eseista, dramaturg, wydawca. Wydalony kolejno: z liceum ogólnokształcącego, technikum, zasadniczej szkoły zawodowej. We wczesnych latach 80. zaangażowany w działalność Ruchu Wolność i Pokój. Zdezerterował z wojska, za co półtora roku spędził w więzieniu. W 1987 roku wyjechał z Warszawy i zamieszkał w Wołowcu, w Beskidzie Niskim. Jego książki zostały przetłumaczone na wiele języków, m.in. na angielski, fiński, francuski, holenderski, niemiecki, rosyjski, norweski, ukraiński, węgierski, włoski, czeski i rumuński. Wraz z żoną Moniką Sznajderman prowadzi wydawnictwo Czarne, specjalizujące się w literaturze środkowoeuropejskiej, szczególnie w reportażu.

Tytuł oryginału/ pl „Mury Hebronu”

Tematyka/ Prawdziwą mitologię i realizację odwiecznych opowieści o męskiej inicjacji znajdziemy w „Murach Hebronu”, czyli powieści, od której zaczęła się archetypiczna wędrówka po obszarach męskiej tożsamości. Wędrówka iście piekielna, bo debiut Stasiuka przypomina to, o czym pisze Robert Bly w Żelaznym Janie – katabazę[1], czyli upadek, pierwszy etap duchowej drogi mężczyzny, który zostaje ze wszystkiego ograbiony i musi zmierzyć się ze swoimi słabościami i ograniczeniami. Bohater „Murów Hebronu”, więzień odbywający karę za dezercję, zstępuje na samo dno swojego jestestwa, gdzie nie ma nic prócz bólu, apatii i tęsknoty. To jego nowa topografia istnienia. Jedyne, co mu pozostaje, to on sam, a właściwie jego ciało.

Główny motyw/ Na doświadczeniach więziennych oparte są opowiadania z debiutanckiego zbioru „Mury Hebronu” (1992). Są to obrazki z życia w celi, zapis nagiej, odczłowieczonej egzystencji w świecie, w którym rządzi siła i chytrość. Drastyczne opisy poniżenia oraz przemocy i zarazem patos połączony z liryzmem, sarkazm i artyzm, wyrafinowanie językowe, umiejętność poetyckiego skrótu - oto cechy całej prozy Stasiuka.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Pamięć za dnia oddana do biura rzeczy znalezionych, do biura rzeczy zbędnych i nie moich”.

„W nędznym świetle żarówek krew ma kolor czarny”.

„Dzieciakom się wydaje, że im mocniej nienawidzą, tym są silniejsze”.

„Naogląda się człowiek telewizji i potem myśli, że w życiu jest tak samo”.

„Jak się zaczyna kraść, to trzeba się pogodzić z tym, że prędzej czy później brama kryminału jebnie za plecami”.

„Nawet we śnie widziałem żarówkę”.

„Trzeba wiedzieć, kto jest kurwą, a kto człowiekiem”.

„Nie wiem, jak to jest z tymi babami, małolat. Zawsze mi wierzyły. Może ja mam poczciwą mordę, a może one takie głupie”.

„Tutaj nie liczy się to, co ci się podoba, ale to, co postanowią ludzie”.

„Kryminał nie jest dla tych, którzy wpierdolili się do niego przez przypadek i żałują za grzechy”.

„Jak coś się łatwo zaczyna, to kończy się piekłem”.

„Wystarczy zamknąć oczy i jak ktoś dobrze nawija, to jest jak w kinie”.

„Lecz jego to już nie dotyczyło, bo na horyzoncie bielały mury Hebronu”.

            Wokół prozatorskiego debiutu Andrzeja Stasiuka pojawiła się aura skandalu, bowiem tekst określany często mianem „epifanii spod celi” podejmował w sposób niesłychanie drastyczny, przedstawiając wręcz z naturalistyczną dokładnością obrazowania, eksplorację środowiska kryminogennego. W „Murach Hebronu” brutalność więziennej rzeczywistości z jej skrajnościami w postaci homoseksualnych gwałtów odzwierciedla wulgarny język, którym komunikują się postaci pochodzące ze środowiska przestępczego. Recepcja książki została dodatkowo wzmocniona wątkiem biograficznym jej autora, który jak wiadomo wszystkim, którzy znają życiorys Stasiuka, odbywał wyrok za dezercję z wojska. Z fenomenologicznej perspektywy dzieło wchodzi na rynek jako fikcja literacka, twór intencjonalny i jego racja bytu istnieje w umyśle odbiorcy, tak więc doszukiwanie się analogii pomiędzy bohaterem stworzonym przez świadomość autorską w świecie przedstawionym utworu z postacią autora jest bezprawne. Pojawiła się u Stasiuka konstrukcja bohatera – człowieka wykluczonego ze społeczeństwa, ale bardzo dobrze funkcjonującego na jego marginesie. Obrazoburczość zogniskowana jest tutaj wokół usiłowań mających na celu zbudowanie etyki indywidualnej, odmiennej od etycyzmu prozy lat osiemdziesiątych. Do tematu wieloaspektowego wykluczenia jednostki w społeczeństwie Stasiuk w swojej prozie wracać będzie wielokrotnie. W opowiadaniach więziennych już dostrzec można rysy bohatera typowego dla prozy Stasiuka. Zazwyczaj jest to pozornie silny mężczyzna, brutalny, cyniczny, zdolny do zbrodni, którego można oskarżać o amoralizm. Pod tą maską skrywa się jednak często zagubienie, samotność, słabość, brak poczucia sensu, a także tęsknota za uczuciem, za bliskością, przyjaźnią, pokłady wrażliwości.

            Zanim przejdziemy do szerszej analizy rewizyjnej, w swej wymowie chciałbym zatrzymać się na chwilę przy samym tytule książki i wyjaśnić, czym jest miasto Hebron.

Hebron jest jednym z czterech świętych miast Izraela. Izrael ma cztery święte miasta: Jerozolimę, Tyberiadę, Safed i Hebron. Hebron jest jedynym, w którym Żydzi stanowią obecnie niewielką część populacji, ale zajmuje szczególne miejsce w sercach narodu żydowskiego. Po raz pierwszy Hebron jest wspomniany w Biblii jako miejsce, gdzie Abraham zbudował ołtarz, aby służyć Bogu, po tym, jak Bóg powiedział mu: „Powstań, obejdź kraj [Kanaan] wzdłuż i wszerz [Kanaan], gdyż tobie go oddam” (Bereszit, 13:17-18). Miejsce, w którym się osiedlił, określa się jako „równinę Mamre, która znajduje się w Hebronie”. W Mamre Abraham usłyszał nakaz Boży, aby obrzezać siebie i każdego potomka płci męskiej. W wielu przypadkach Tora określa, że wcześniejsza nazwa Hebronu to Kirjat Arba („miasto czterech”). Raszi cytuje tradycję midraszową, według której ta nazwa pochodzi od podania o czterech gigantach, którzy tam mieszkali: Ahiman, Szeszaj, Talmai oraz ich ojciec. Innym wyjaśnieniem tej starszej nazwy jest to, że tam zostały pochowane cztery małżeńskie pary: Adam i Ewa, Abraham i Sara, Jicchak i Riwka oraz Jakow i Lea.

Bóg dał Żydom sprawiedliwe prawa, które nie tolerowały żadnego grzechu ani wykroczenia. „Jeżeli kto zabije człowieka, poniesie śmierć” – 3 Mojż. 24:17; „Oko twoje nie zlituje się: życie za życie, oko za oko, ząb za ząb, ręka za rękę, noga za nogę” – 5 Mojż. 19:21. Zdarzyć się jednak mogło, że ktoś w jakichś nieprzewidzianych okolicznościach stał się zabójcą, nie mając wcale złych zamiarów wobec swej ofiary. Co wówczas mu groziło? Według prawa groziła mu śmierć. Lecz czy byłoby to sprawiedliwe przed Bogiem? Bóg, znając człowieka i jego niedoskonałość wiedział, że nie będzie on w stanie doskonale wypełniać Jego praw. Dlatego też przygotował sposób na oczyszczanie się z win i upadków. Dlatego Żydzi otrzymali nakaz wydzielenia miast schronienia. Miasta te były rozmieszczone na terenach wszystkich pokoleń. Spośród tych 48 miast sześć zostało wydzielonych jako miasta schronienia lub ucieczki. Oto one:

• Kedesz w Galilei na pogórzu Neftalego

• Sychem na pogórzu Efraima

• Hebron na pogórzu Judy

• Beser należące do plemienia Rubena

• Ramot w Gilead należące do Gada

• Golan w Baszanie należące do Manassesa.

Na dwa pokolenia przypadało jedno miasto schronienia. Zabójca miał prawo wyboru miasta, w którym chciał się schronić, by uniknąć śmierci z rąk mściciela krwi. Mścicielem krwi mógł być powinowaty zabitego lub ktoś spoza jego rodziny. Miasta dawały ochronę dla wszystkich Izraelitów i przybyszów mieszkających między nimi (Jozue 20:7-9). Nie każdy zabójca mógł znaleźć schronienie. Z tej szansy mogli korzystać tylko zabójcy „z nieobaczenia”. Szczegóły podaje 4 Księga Mojżeszowa 35:22 i następne: „Jeśli uderzył kogokolwiek znienacka bez wrogiego nastawienia albo rzucił nań jakimkolwiek narzędziem bez złego zamiaru”. W takich wypadkach zabójcę przyjmowały miasta schronienia, a starsi miasta nie wydali go w ręce mściciela krwi, lecz mieszkał pomiędzy obywatelami jednego z tych miast. Skazaniec mógł wrócić do domu z miasta schronienia, kiedy zmarł arcykapłan. Różne narody zapewniały mordercom oraz innym przestępcom prawo skorzystania z azylu. Schronieniem takim była chociażby świątynia bogini Artemidy w starożytnym Efezie. Na temat podobnych sanktuariów powiedziano: „Niektóre miejsca święte stawały się wylęgarniami przestępców i często trzeba było ograniczać liczbę takich azylów. W Atenach na udzielanie schronienia prawo zezwalało tylko określonym świątyniom (na przykład niewolnikom wyznaczono świątynię Tezeusza). Za czasów Tyberiusza zgrupowania rzezimieszków w przybytkach stały się tak niebezpieczne, że prawo udzielania azylu ograniczono do kilku miast (w roku 22”). 


Niewątpliwie taka książka jak „Mury Hebronu”, może wręcz uchodzić za podręcznikowy przykład konstruowania męskiej tożsamości i męskiego obrazu świata. Budowanie przez Stasiuka świata fikcji poprzez pryzmat spojrzenia mężczyzny jest swoistym dopełnieniem oraz domknięciem jego prozy. Istotna w kontekście męskiego bohatera jest jeszcze jedna kwestia – mit biograficzny, który Stasiuk świadomie tworzy i który towarzyszył odbiorowi jego twórczości od samego początku. Od „Murów Hebronu” zaczyna się mitologizowanie Stasiukowej biografii, a i on sam ją ulepsza i konstruuje na nowo, przy okazji ją „umetafizyczniając”. Stasiuk łamie własny mit o czadowym życiorysie. Wojsko, dezercja, samobój, więzienie – jakie to przewidywalne. Świadomość bohatera zamknięta jest w jego ciele, które tym razem odmawia mu posłuszeństwa. „Ja” bohatera nie czuje się w nim bezpiecznie, nie ufa mu, obserwuje je i intensywnie wsłuchuje się w „bulgotanie krwi” i „szelest mięśni”. Bohater jest więc nagi i całkiem bezbronny, czuje się rozbity, czuje też, że jego oczy, uszy, dłonie, nos tracą swoją rolę i są zupełnie niepotrzebne. Dopiero wraz z momentem podążania w stronę tytułowych murów Hebronu następuje powolne scalanie jego ciała, które tożsame jest z ponownym scalaniem jego osobowości. Ten moment, kiedy mężczyzna rodzi się na nowo, jest najważniejszym etapem jego duchowego rozwoju. Bohater odbył w więzieniu swoisty obrzęd przejścia i rozpoczął nowe życie – brutalne, pełne agresji, przemocy i rywalizacji.

Stary więzień objaśnia reguły nowego życia, reguły męskości, których bohater będzie musiał przestrzegać, jeśli chce uczestniczyć w więziennej wspólnocie. Sam bohater podczas monologu więźnia milczy, ale jego obecność jest znakomicie wyczuwalna dzięki licznym zwrotom opowiadacza do jego osoby. To milczenie może być wyraźnym symptomem pozwalającym zauważyć pewne pęknięcie w budowaniu męskiej tożsamości. Wydaje się, że Andrzej Stasiuk specjalnie igra z „efektem kobiety” właśnie poprzez specyficzną konstrukcję podmiotu. Bohater nie akceptuje do końca reguł rządzących męskim światem. W tym kontekście znaczące może być ostatnie opowiadanie  tomu. Bohater przemierza celę wzdłuż i wszerz, monotonnie i miarowo odliczając kroki, by w końcu udać się w kierunku Hebronu, biblijnego miejsca, gdzie ukojenie znajdowali wszyscy więźniowie: „Gdy mijał tysięczny kilometr, obejrzał się za siebie i zobaczył klawisza myszkującego w celi. Klawisza chodzącego w kółko i w kółko w nadziei, że za którymś zwrotem odnajdzie szczelinę, którą wydostał się więzień. Lecz jego to już nie dotyczyło, bo na horyzoncie bielały mury Hebronu”. Nie oznacza to, że bohater ucieka przed swoją męską tożsamością, ale przed więzieniem, które, paradoksalnie, może tej tożsamości zagrażać. Reakcja na scenę gwałtu jest wiele mówiąca – mężczyzna został tam potraktowany przedmiotowo, został wykorzystany i zhańbiony, do końca swego pobytu w więzieniu skazany na szykany i pełnienie roli kozła ofiarnego. Staje się obcym, podrzutkiem, kimś balansującym między tożsamością mężczyzny a tożsamością kobiety. Kimś takim jest Maria – więzień. Jego tożsamość psychiczna i fizyczna zostaje zawieszona, to tylko „kobiece imię i bezużyteczny penis”. Nie przypomina nawet człowieka.

            Więzienie jest wszędzie, bohaterowie noszą je w sobie i nie istnieje żaden inny świat, któremu można by je przeciwstawić. Symbolem tej absolutnej jednolitości jest szarość. Metafora świata ciepniętego na pół staje się w pewnym momencie narracji podstawą zupełnie nieoczekiwanej wolty o podtekście politycznym. Dodajmy, że jest to jedyna tego rodzaju wycieczka w „Murach Hebronu”, która wszakże wydaje się szczególnie znacząca: „Brama była wielka, stalowa, pomalowana na szaro. Wszystkie więzienne bramy, jakie widziałem, pomalowane były na szaro. Oni tej farby muszą mieć do chuja i jeszcze trochę. Tej, i jeszcze czerwonej. Pomyśl - cały kraj ciepnięty na dwa kolory”. Wymowna alternatywa dwóch kolorów więziennej szarości i komunistycznej, „radzieckiej” czerwieni - jedyna pojawiająca się w tekście alternatywa, czyni rzeczywistość Stasiukowej opowieści tym bardziej przygnębiającą, że obraz zaprezentowanej tu metafory rysuje się na tle narracji na ogół nadzwyczaj realistycznej i przez to sam nabiera cech realistyczności. W pewnym sensie zresztą był on realistyczny. Przygnębiająca szarość i bardziej jeszcze od niej przygnębiająca czerwień - oto jak wyglądała w „Murach Hebronu” Polska w latach osiemdziesiątych, piekło podłości i okrucieństwa, przed którymi nie ma ucieczki. Operowanie metaforą często staje się w utworach Stasiuka sposobem wyjścia w narracji poza ciasną perspektywę „Murów Hebronu”, z konieczności ograniczoną. W rozdziale „Opowieści jednej nocy” akcja toczy się po części poza murami więzienia, bo należą do niej przywołane w retrospekcji różne wydarzenia z życia narratora. Inaczej jest w pozostałych tekstach. W ostatnim utworze cyklu spacer po celi - przestrzeni zamkniętej, która tylko w wyobraźni, poprzez zabieg odliczania kroków może być wielokrotnie rozbudowana - przekształca się naraz w prawdziwą wędrówkę. Dwie przestrzenie - zamknięta i otwarta - stanowiące dwa człony porównania, w pewnym momencie utożsamiają się, zespalają w metaforze i okazują się jedną, otwartą na daleki horyzont przestrzenią. Skomplikowana metafora rozwija się w narracji, gdzie nakładają się na siebie realistyczna relacja („Poznałem każdy kąt, rysę na ścianie, a szczury nie boją się mnie. Ja przestałem bać się szczurów”) oraz projekcja wyobrażeń i odczuć narratora - część opowieści dotycząca wchodzenia bohatera do szczurzych jam, sygnalizująca swoistą, odczuwaną przez więźnia „przynależność” do miejsca, w którym siedzi.

            Morze wulgaryzmów, przemoc, perwersje. Świat osadzonych mężczyzn, ale także strażników, to świat bez wartości moralnych, bez wstydu, często bez naturalnych, ludzkich odruchów, takich jak współczucie. Akcja się toczy, a wraz z nią codzienne życie więźniów, którzy już bez nadziei dopuszczają się czynów niegodnych człowieka. Stasiuk ukazuje ludzi, u których ujawniają się czysto zwierzęce instynkty, które ich obezwładniają i rządzą ich zachowaniem. Obserwujemy, jak codzienna egzystencja „mieszkańców" zaczyna sprowadzać się do zaspokajania niewielu potrzeb, zdaje się, że jedynie bezpieczeństwa (aby przeżyć wśród innych, często brutalnych towarzyszy) i przyjemności (żeby jakoś uprzyjemnić sobie swoją karę). Książka z pewnością przytłacza, a niektóre sceny wręcz rażą swoistym okrucieństwem i patologią prezentowanych zachowań. Dlatego odradzam ją osobom szczególnie wrażliwym. Czy poleciłbym ją reszcie? Niekoniecznie. Kto chce, niech czyta, ale na własną odpowiedzialność. Pozycja Stasiuka jest z pewnością pozycją szczególną. Mało jest aż tak mocnych przekazów w literaturze, podróży w głąb ludzkiego, ukrytego, szatańskiego Ja. Niektórym może rzeczywiście otworzyć nieco oczy na to, co może stać się z człowiekiem w ekstremalnych warunkach.

            W świadomości dzisiejszego czytelnika nie ma już „tamtego” Stasiuka. Uliczne życie, edukacja przerwana po szkole podstawowej, dezercja, próba samobójcza, więzienie – wszystko to postanowił podobno wykreślić ze swojego życia w dniu, gdy wraz z przyjacielem wdrapał się na dźwig stojący przy budowanym w latach 80. hotelu Marriott. Kiedy ujrzał Dworzec Centralny wielkości paczki papierosów, uznał, że zostawi dom i spełni swoje największe marzenia.



[1]  (gr. κατάβασις 'zejście' od κατά 'w dół' i βαίνω 'iść') – literacki topos zejścia bohatera do świata umarłych.