27 kwietnia 2019

Obsesyjna miłość


„Obsesyjna miłość”

Elena Ferrante




Autor/ Elena Ferrante – pseudonim włoskiej powieściopisarki lub włoskiego powieściopisarza o nieznanej oficjalnie tożsamości. Nie wiadomo, kto kryje się pod tym pseudonimem. Przed publikacją swojej pierwszej powieści Ferrante zapowiedziała wydawcy, że nie będzie udzielała wywiadów, ponieważ zrobiła już wystarczająco dużo dla powieści – napisała ją.

Tłumaczenie/ Lucyna Rodziewicz-Doktór

Tematyka/ Delia, bohaterka pierwszej książki Ferrante, wychowana w południowych Włoszech, w kulturze maczyzmu, przemocy, ról płciowych, z których nie da się wyzwolić i do których nie sposób się dostosować, gdy tylko dorasta, ucieka z Neapolu na północ, do Bolonii. Zostawia Amalię, swoją matkę, brutalnego ojca zazdrośnika, Casertę – obsesyjnego amanta matki – oraz jego syna, towarzysza dziecięcych, niebezpiecznych zabaw w ciemnych piwnicach. Przede wszystkim Delia porzuca jednak Neapol, miasto straszliwe i nieznośne, pełne agresji i wulgarne, gdzie na ulicach rozbrzmiewa znienawidzony dialekt – język uczuć, których nikt nie jest w stanie znieść ani odwzajemnić. Do Neapolu wraca, jako kobieta w średnim wieku, dopiero wtedy, gdy okazuje się, że jej matka utonęła w morzu. Przypuszcza, że to nie było samobójstwo, i rozpoczyna podróż jej śladami, która – jak nietrudno się domyślić – jest też podróżą w głąb siebie.

Główny motyw/ W „Obsesyjnej miłości” bohaterka przyjeżdża z Bolonii do Neapolu na pogrzeb matki, próbując ustalić, co przyczyniło się do jej śmierci. Jak to bywa u Ferrante, główni bohaterowie czują się „outsiderami we własnym mieście”, pozostają odcięci od rzeczywistości, która z każdą chwilą staje się dla nich coraz bardziej wroga i nieprzejednana. Zarówno literackie, jak i filmowe wydanie „Obsesyjnej miłości” przypomina thriller, w którym badanie bolesnych wspomnień bohaterki jest zarazem opowieścią o problemach miasta.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Kiedy wchodzi się do domu kogoś, kto niedawno umarł, trudno uznać go za opuszczony”.

„Domy nie goszczą duchów, ale zachowują echo ostatnich czynności”.

„Na twarzach starych ludzi ciężko dostrzec rysy z czasów młodości. Czasami trudno uwierzyć, że w ogóle jakąkolwiek młodość mieli”.

„Jeszcze wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że ja też się dowiem, jak potworną i okrutną bestią potrafi być starość”.

„Mówić to zakuwać w kajdany utraconą czasoprzestrzeń”.

    

              Elena Ferrante nie udziela wywiadów, nie promuje swoich dzieł, nie wiadomo, jak naprawdę się nazywa ani jak wygląda. Ale marzy o niej każdy wydawca. Sprzedała 10 mln egzemplarzy swoich książek w 40 krajach. Serial HBO na ich podstawie może ten wynik jeszcze podbić. Plotka pierwsza. Osoba znana, jako Elena Ferrante nie istnieje. Pod tym pseudonimem ukrywa się grupa ghostwriterów wynajętych przez wydawcę. (To bzdura. Każdy, kto przeczytał jej powieści, dostrzega jedność stylu i powracające autorskie obsesje). Plotka druga. Elena Ferrante istnieje, ale jest mężczyzną i nazywa się Domenico Starnone.
Podobieństwa? Starnone, mieszkający w Rzymie pisarz i scenarzysta, urodził się, tak jak autorka znana pod pseudonimem Ferrante, w Neapolu, a jedna z jego powieści do złudzenia przypomina fabuły Ferrante o samotnych kobietach. Pisarz ceniony we Włoszech, a na świecie znany głównie z tego, że jest - być może - Eleną Ferrante, w jednym z wywiadów zirytowany koniecznością ponownego zaprzeczania odparował, że pani Ferrante nie ma monopolu na pisanie o samotnych kobietach. „Czemu nie mówimy o podobieństwie między powieściami Ferrante i 'Anną Kareniną'?" - dodał. A Ferrante, jeśli istnieje i jest kobietą, w jednym z rzadkich mailowych wywiadów wyraziła podziw dla jego książek i dodała dwuznacznie: „Jestem pewna, że rozumie motywy, dla których się nie ujawniam". Elenie Ferrante przez wiele lat udawało się pozostawać gwiazdą literatury światowej i jednocześnie zachowywać anonimowość. Dopiero
śledztwo przeprowadzone przez Claudio Gattiego ujawniło jej uporczywie skrywaną tożsamość. Ferrante nazywa się Anita Raja, mieszka w Rzymie i jest tłumaczką literatury. Jej matka, Golda „Goldi” Petzenbaum, pochodzi z żydowskiej rodziny z Wadowic, a ojciec był urzędnikiem państwowym w Neapolu. Jednym z tropów, który naprowadził literackiego paparazzi na jej ślad, była wieloletnia przyjaźń z Christą Wolf, pisarką wydawaną i tłumaczoną również w Polsce Ludowej. Wolf, w Polsce obecna przez pewien czas na liście licealnych lektur nadobowiązkowych, po roku 1989 popadła w niełaskę i zapomnienie. „Rozmyślania nad Christą T.” Christy Wolf powstały w 1968 roku, czterdzieści lat przed czteroksięgiem neapolitańskim Eleny Ferrante (polskie wydania: 1974 i 1986, Wydawnictwo Poznańskie) i pod wieloma względami stanowią jego pierwowzór.

 Pierwsza opublikowana powieść Eleny Ferrante „Obsesyjna miłość”, jak żadna inna z jej książek dotyczy ciemnej strony relacji matki-córki. Utonięcie Amalii w dniu urodzin jej córki Delii natychmiast łączy życie ze śmiercią, przygotowując w ten sposób konstrukcję narracyjną, w której obie kobiety stają w obliczu dezorientującego konfliktu między różnymi emocjonalnymi siłami. Półnagie martwe ciało matki Delii, Amalii, wyłowione z morza wyraźnie oznacza proces „ubierania” matki we wspomnienia z dzieciństwa. Ubrania reprezentują nie tylko formę wspomnień, lecz także komunikację między postaciami, która odbywa się poprzez wymianę nowych i starych ubrań, tkanin i bielizny. Nowe przedmioty i ubrania to puste „ramki” bez historii; są pustą tkaniną bez śladów pamięci, które Delii musi dopiero przywołać z podświadomości. Z drugiej strony, stare ubrania zachowują zapach i ślady przeszłości: stare, ale starannie naprawione prześcieradła, zużyte ubrania, staromodne szmaty, mają zniechęcać mężczyzn do podrywania i zapobiegają zazdrości męża Amalii; te stare bezkształtne biustonosze, kontrastują z wyhaftowanym, nowym, jedynym wstępnym przedmiotem-tropem znalezionym na jej martwym ciele i wciąż pachnącym, jakby właśnie zabrano go z eleganckiego sklepu z bielizną. Niemniej jednak stare ubrania są inspiracją dla wyobrażonych przedsięwzięć i niespójnych wspomnień, które były obiektem pożądania i obsesji. Ich żółtawe kolory są równie wyblakłe jak mgliste otoczenie ich opowieści, których niewyraźne linie pojawiają się na stronach powieści, podczas gdy fałdy i zmarszczki ich tkanin ukrywają niezliczone historie, szkicując nieprzepuszczalny kurs, jaki musi podjąć narracja. Symbolika tych ubrań jest widoczna w zamianie i przenoszeniu z jednej postaci na drugą, a zwłaszcza w wymianie między matką a córką.

Idea „naturalnej winy” zdaje się sugerować, że samo posiadanie ciała czyni Amalię złą, a zarazem nie do zniesienia zarówno dla zaborczego męża, jak i urażonej młodej córki. Postrzeganie Delii wydaje się być dość zawiłe, zwłaszcza, gdy wiąże się z przewrotnością jej ojca: Delii nie tylko nie pochwala zachowania matki, ale jednocześnie była w stanie zrozumieć zazdrość ojca i przewidzieć jego reakcję. W następstwie śmierci matki Delia uświadamia sobie, że, już, jako dziecko identyfikowała własne obawy z podejrzliwością ojca i nieświadomie uzasadniała jego brutalną reakcję, ponieważ jego obsesja paradoksalnie zbiegała się z jej zazdrością, która zaostrzała się szczególnie podczas nieobecności matki. Przewrotna zazdrość ojca o matkę wyrażała się w przemocy domowej, za każdym razem, kiedy ojciec widział, że za Amalią oglądają się mężczyźni, bił ją w domu i oskarżał o zdradę.
Anita Raja (Elena Ferrante)

Delia walczy z własnymi wspomnieniami i stara się zrozumieć postawę matki, a nawet własne nastawienie do niej. Jest to poszukiwanie, które wykracza poza fakty lub jej śmierć. Powieść porusza zagadkę ich życia. Amalia była kobietą, która w swoim domu była niezwykle uległa, była ofiarą wyraźnej przemocy, ale jednocześnie i zgodnie ze swoją naturą śmiała się, tańczyła i robiła wszystko, co było sprzeczne z tym, czego pragnął jej mąż. Przemoc jest bardzo wyraźna w całej historii, zamieszkuje każdy zakątek Neapolu. Przemoc pomiędzy kobietami, między mężczyznami, między związkami mężczyzn i kobiet, w ich dialekcie. Jak już wspomniałem Neapol jest miastem bestialskiej agresywności, w którym przemoc zamieszkuje w każdej bramie, w każdej kawiarni: przemoc w języku, obsceniczna, bezpośrednia, zadająca ból; przemoc w relacjach między mężczyznami, którzy postrzegają siebie, jako mężczyzn alfa, zmuszonych do ochrony i obrony swojej własności- kobiet, ale jednocześnie bliźniaczych i solidarnych ze sobą, ponieważ wina jest zawsze tylko kobiet: te prowokujące cygańskie włosy, ten kręty chód, te grzeszne śmiechy, te biodra, które zakrzywiają się pod ich spódnicami; przemoc wśród kobiet, które nie ufają sobie, widzą siebie, jako rywalki zakłócające spokój rodzinny, jednocześnie piją kawę w swoich domach, by nałożyć „różowe okulary” na oczy i zwierzać się sobie; i przemoc, oczywiście, w stosunkach między mężczyznami i kobietami. W próbce tej sprzecznej kultury neapolitańskiej (nie trudnej do przeniesienia na naszą), w której nieprzyzwoite jest, aby kobieta została dotknięta przez nieznajomego, ale jest akceptowana, kiedy mąż bije, upokarza swoją żonę, córkę lub siostrzenicę, aby je „edukować i reformować”. Te sprzeczności nabierają brutalnej siły w obrazach, które Ferrante wykorzystuje w powieści, a przede wszystkim w obrazie półnagich Cyganek, z których zasłynął ojciec, które malował je naiwnie. Wzorem obrazu była sama Amalia, jej nagie ciało, długie włosy, jej kręta postawa. Ojciec nie pozwala nikomu patrzeć na żonę, ale sprzedaje jej portret turystom i mieszkańcom, wystawia ją publicznie, ze sprzedaży tych obrazów utrzymuje rodzinę. Jakby ta przemoc wewnątrztekstowa nie była wystarczająca, nikt tak jak Ferrante nie mówi z taką naturalnością o menstruacji, plamach nasienia na sukience, o brudnych majtkach, o masturbacji... Tworzy środowisko klaustrofobicznej melancholii, w którym udaje się przekazać nie tylko złożoność uczuć, które napadają na Delię przed śmiercią jej matki, ale także emocjonalną ambiwalencję.

Po pogrzebie Delia zmusza się do pogodzenia się z tą tajemniczą śmiercią matki. Postacie, ale przede wszystkim demony wyłaniają się z przeszłości, trzymane z wielką siłą: żałosny i gwałtowny ojciec wobec Amalii; Caserta, który odzyskuje własną godność, pomimo niejasnej przeszłości; Antonio, towarzysz z jej dzieciństwa, z tajemniczym życiem jak ich dziecięce gry; wujek Filippo, jedyny, który ma cechy ludzkie i jasność w całej sprawie; Amalia, uwodzicielska i czysta postać, ofiara chorobliwych myśli wszystkich osób, które kręcą się wokół niej. Kłamstwo, które dominuje w przeszłości i teraźniejszości, jest równoznaczne z karą. Delia stara się przywrócić prawdę, która „oczyściłaby” postać matki, jednocześnie jej nie naruszając, ale to siła wydarzeń sprawi, że przepływ pamięci wpłynie z powrotem do obiegu i sprawi, że Amalia zaakceptuje niewysłowioną pamięć. Historia rozwija się, ale jednocześnie odchodzi od niej ze względu na silny ładunek emocjonalny bohaterów: grę wzlotów i upadków, fizyczną i umysłową podróż, która poprzez zjawiskową atmosferę miesza myśli, rzeczywistość i koszmary z ponurych chwil i napięć, które w końcu trochę się uspokajają. Istnieją trzy stałe, które znajdziemy w książce i kilku innych pracach autorki: gorzki i duszący Neapol; dialekt będący echem nieprzyzwoitości i gwałtownych kłótni między rodzicami i krewnymi, groźba powrotu do tych nieświadomie nigdy niezapomnianych źródeł; związek matka-córka, burzliwa i złożona relacja, to centralny punkt historii. Somatyczne podobieństwo między obiema kobietami tylko „karmi” Delię poszukiwaniem macierzyńskiego uczucia, wielkiej niepewności wynikającej z tłumienia jej kobiecości ze względu na edukację daną jej przez ojca. W rzeczywistości w drugiej połowie książki pojawia się wyrażenie Delii, które podkreśla wszelką dwuznaczność jej własnego zachowania i jej własnej postaci, aby wyobrazić sobie własne ciało, jako kamień do wypolerowania. Caserta zabrał wszystko, co należało do niej- miłość i uwagę matki. Delia nieświadomie szuka siebie, a raczej tej, która nigdy nie potrafiła sobie pozwolić, nawet na seksualną przyjemność. Jest to głęboka i niepokojąca praca wewnętrzna, która może doprowadzić Delię do zaakceptowania własnej tożsamości przy jednoczesnym utrzymaniu fizycznej więzi z matką pod postacią niebieskiego kostiumu, jedynego ubrania Amalii, który był w dobrym stanie, i który pozwoli jej ponownie odkryć powinowactwo obu kobiet. Miłość można zdefiniować, jako miłość dziecka do rodziców, jako miłość mężczyzny do kobiety. Delia, jako dziecko kocha matkę, chce jej miłości tylko dla siebie. Dorosła Delia nienawidzi jej, wypędza ze świadomości. Miłość i nienawiść to dwa uczucia, które łatwo można wymieniać w życiu zrozumiała Delia. W szeregu wydarzeń, pościgów i kłótni, Delia zrozumie, kim była jej matka i ile jest jej w Delii.

Ale sprawy nie potoczyły się dokładnie tak, jak Delia zgromadziła je w swojej pamięci: nie było równoległej historii. Prawdą było, że pan Caserta miał obsesję na punkcie zmysłowości Amalii, ale nic w tym kierunku się nie zmaterializowało. Intymne relacje, o których jako dziecko Delia powiedziała ojcu, były w rzeczywistości nękaniem, które sama doznała od ojca Caserta a dziadka Antonio, w jego kolonialnym sklepie. Długo ukryta prawda, która raz ujawniona wreszcie pozwoli jej zawrzeć „pokój” z matką i ze samą sobą, oraz pozwoli jej kontynuować życie bez oglądania się za siebie.

Powieść jest emocjonalnym wirem relacji rodzinnych, w którym krewni kochają się z niepokojącą miłością. Najbardziej bolesny, trudny i ambiwalentny jest bez wątpienia ten między córką a matką. Jest to miłość podważona przez strach przed porzuceniem, nieufnością, dwuznacznością postaci matki i wreszcie poczuciem winy córki zarówno za śmierć, jak i za życie matki. Żal, który bada również uczucie zazdrości o Delię wobec Amalii, męskie uczucie podobne i niemal silniejsze niż ojcowska zaborczość wobec wszystkich ludzi, którzy do niej mówią, uśmiechają się i o niej myślą. Książka, podobnie jak wszystkie książki Eleny Ferranta, jest głęboko ludzka i wzruszająca. Niewielu pisarzy ma talent do odkrywania z absolutną prawdą często sprzecznych i bolesnych relacji, które wyznaczają nasze życie. Wyrafinowana i złożona historia, inteligentna i okrutna, znakomicie napisana, ale nie pretensjonalna.

Mój entuzjazm dla tej książki, pomimo bolesnej historii, jest związany z narracją Eleny Ferrante. Szczerze mówiąc, nigdy nie spotkałem się z takim stylem pisarskim, nigdy w żadnej książce. Tutaj jest wszystko, historia, zdumienie, intensywność. Nic nie jest pozostawione przypadkowi, każdy przedmiot i sytuacja są ważne dla celów narracji. Czytelnik zostaje wciągnięty w wir sytuacji, myśli i możliwych scenariuszy. „Pióro” autorki pozostawia na kartkach wyraźne słowa „owinięte” w tajemniczy rytm, który nie pozostawia jasnych odpowiedzi. To „wyścig z zawrotną prędkością” pod mrocznym neapolitańskim niebem, w tłumnym tłumie, w mglistej i cierpiącej duszy Delii.

„Obsesyjna miłość” jest lekturą gęstą i mroczną. Ferrante bez litości rozprawia się tu z miłością, którą znamy z pięknych pieśni. Pokazuje krok po kroku jej mielizny, wiry. Pokazuje, jak płynne są granice tego, co przyjęliśmy uważać za miłość, i jak łatwo przechodzi ona w zniewolenie. Jak blisko od miłości do nienawiści i przemocy. Ferrante krok po kroku obnaża okrucieństwo kultury maczyzmu, pokazuje, do czego prowadzi, na co dzień, jak unieszczęśliwia wszystkich – kobiety, mężczyzn, dzieci, starców. Kiedy skończysz czytać tę książkę, zrozumiesz, dlaczego miłość nie zawsze jest czymś pięknym, ale jest czymś irytującym. Ponieważ nawet najczystsza miłość może zostać zakłócona przez różne okoliczności, które występują przez całe życie i przez bliskich nam ludzi.




20 kwietnia 2019

Oczyszczenie


„Oczyszczenie”


Sofi Oksanen



Autor/ (ur. 7 stycznia 1977 w Jyväskylä) – współczesna pisarka fińska. Jej ojciec jest Finem, natomiast matka Estonką, co miało wpływ na literackie zainteresowania pisarki. Studiowała teatrologię na Fińskiej Akademii Teatralnej.

Tłumaczenie/ Sebastian Musielak

Tematyka/ Rzadka okazja poznania świetnej literatury fińskiej i rzeczywistości Estonii, gdzie rozgrywa się opowiadana historia. Co łączy starą estońską wieśniaczkę z młodą, zmaltretowaną Rosjanką, którą znajduje przed domem? Sugestywny psychologiczny portret dwóch kobiet z różnych pokoleń, uwikłanych w tajemnice zbrodni, namiętności i marzeń o szczęściu. W tle dramat wojenny i panorama czasów chaosu tuż po rozpadzie ZSRR, gdy „możliwe było absolutnie wszystko - nawet to, czego człowiek nie potrafił sobie wyobrazić”.

Główny motyw/ Pewnego jesiennego dnia 1992 roku w zachodniej Estonii Aliide Truu znajduje przed swym domem młodą dziewczynę, Zarę, uciekinierkę. Wydaje się, że Zara dotarła do zapadłej estońskiej wioski zupełnie przypadkiem, działając impulsywnie i uciekając od tyranizującego ją partnera. Aliide podchodzi do dziewczyny z dużą nieufnością, bo i jej całe dotychczasowe życie oparte było na tym, by tak naprawdę nie ufać nikomu poza samą sobą. Oksanen napisała powieść genialną, doskonale skomponowaną, z fantastycznymi portretami psychologicznymi, z wątkiem obyczajowym tak poprowadzonym, że przypomina najlepszy kryminał. Jednocześnie jest to szalenie ważny tekst rozliczeniowy, bo pokazuje uwikłanie estońskiego społeczeństwa w historię, niemożność przywołania pamięci, amnezję, którą wybiera się często po to, by móc normalnie funkcjonować.



  Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Tak wytresować człowieka można tylko strachem, i to w dużych dawkach”.
„I pies nie przegryzie łańcucha dziedziczności”.
„Upływ czasu można liczyć nie tylko wskazaniami zegara (…)”.



              Na początku recenzji musimy przypomnieć sobie kilka zagadnień historycznych dotyczących Estonii. Pozwoli nam to na lepsze zrozumienie książki Sofi Oksanem „Oczyszczenie”. Pośród krajów, które w czasie II wojny światowej znalazły się w strefie interesów Związku Radzieckiego, wyróżniają się państwa bałtyckie. Po zakończeniu wojny Estonia, Łotwa i Litwa, należące podobnie jak inne kraje europejskie do Ligi Narodów, nie zdołały odzyskać niepodległości utraconej na mocy niemiecko-radzieckiego paktu o nieagresji (tzw. pakt Ribbentrop-Mołotow czy też pakt Hitler-Stalin). Związek Radziecki wcielił w życie jego ustalenia w połowie czerwca 1940 roku, dokonując okupacji wszystkich trzech republik nadbałtyckich. Na konferencjach w Teheranie, Jałcie i Poczdamie alianci ostatecznie wyrazili milczącą zgodę na włączenie państw bałtyckich do Związku Radzieckiego. Jednak w związku z zimną wojną państwa zachodnie mogły nie uznawać aneksji krajów bałtyckich przez Związek Radziecki. Podstawą tej polityki była wypowiedź amerykańskiego podsekretarza stanu Sumnera Wellesa, który 23 lipca 1940 roku oświadczył, iż Stany Zjednoczone nie akceptują bezprawnego zajęcia terytorium państw nadbałtyckich. Politykę tę kontynuowano przez pół wieku. To właśnie ona, a także wola obywateli państw bałtyckich sprawiły, iż po upadku ZSRR w 1991 roku udało się na nowo stworzyć państwowość Estonii, Łotwy i Litwy. W odróżnieniu od innych republik radzieckich Estonia, Łotwa i Litwa nie są, zatem państwami, które narodziły się dopiero po rozpadzie radzieckiego imperium.

            W latach 1940-41, gdy trwała radziecka okupacja Estonii, z powodów politycznych aresztowano nawet 8 tys. osób, które na początku wojny trafiły do obozów odosobnienia. Jednakże przynajmniej 300 osób skazano na śmierć i jeszcze na terytorium Estonii stracono. W czerwcu 1941 roku 10 tys. mężczyzn, kobiet i dzieci deportowano do Związku Radzieckiego. Najbardziej bolesnym skutkiem radzieckiej okupacji były ogromne straty w ludziach i szybkie zmniejszenie odsetka Estończyków w społeczeństwie. Większość estońskich rodzin straciła swoich bliskich w działaniach wojennych, obozach jenieckich, za sprawą deportacji lub ucieczki za granicę podczas najazdu Armii Czerwonej. Estońskie elity oraz rolnicy sprzeciwiający się władzom państwowym byli ofiarami ucisku ze strony partii komunistycznej; towarzyszył temu niski standard życia. Wszystko to nastawiło przeważającą część Estończyków przeciw Związkowi Radzieckiemu, choć byli oni członkami Partii Komunistycznej. Pomimo to większość estońskich obywateli postrzegała reżim sowiecki, jako czasowy i wierzyła w jego koniec.

            Na początku lat 1990-ych rozpoczęto usuwanie pomników i tablic pamiątkowych radzieckich – zwłaszcza tych, które były poświęcone Leninowi i innym postaciom reżimu komunistycznego i które stały we wszystkich większych miastach. W Estonii istnieje około stu pomników ku czci żołnierzy Armii Czerwonej poległych w II wojnie światowej, a także komunistów. Mają one duże znaczenie emocjonalne i nostalgiczne w okolicach zamieszkałych przez ludność rosyjską. Nierzadko zapomniano już, dlaczego w ogóle wzniesiono dany pomnik. Mimo to w całej Estonii można napotkać na monumenty poświęcone ludziom, którzy samych siebie określali mianem komunistów i „wywrotowców”.

            Powieść Sofi Oksanen „Oczyszczenie” skupia się przede wszystkim na życiu dwóch kobiet: Aliide Truu, estońskiej chłopki oraz jej siostrzenicy Zary Pekk. Historia Aliide jest związana z rokiem 1936, to znaczy pod koniec krótkiego okresu niepodległości Estonii, podczas gdy historia Zary jest opowiedziana już po upadku Związku Radzieckiego od 1991 roku. Obie kobiety doświadczają przemocy seksualnej: Aliide podczas przesłuchań przez tajną policję w estońskiej Republice Radzieckiej (ESSR) na początku wojny, natomiast Zara z rąk rosyjskiego alfonsa, który zmusza ją do niewolnictwa seksualnego w Niemczech po upadku komunizmu. Zara i Aliide spotykają się po raz pierwszy na początku lat 90., XX wieku, kiedy Zara próbuje uciec przed swoim prześladowcą. Ucieka z niemieckiego domu publicznego przez Polskę, Litwę, Łotwę do Estonii, ponieważ chce odnaleźć wioskę babci, z której została wygnana do Władywostoku w 1949 roku za rzekome zbrodnie przeciwko socjalizmowi. Jak się później dowiemy, to wygnanie jest częścią historycznych powojennych deportacji obywateli Estonii. Wywózka Ingel była wynikiem donosu jej siostry Aliide, która była wówczas żoną oddanego komunisty Martina Truu. Główną przyczyną nienawiści Aliide do jej siostry Ingel, która później stanie się babcią Zary, jest małżeństwo Ingel z Hankiem Pekkiem, jedynym mężczyzną, którego Aliide była w stanie kochać. Hans był członkiem antyradzieckiej grupy partyzanckiej i krótko walczył po stronie Niemców, gdy Wehrmacht wkroczył do Estonii, aby wypędzić siły radzieckie w 1941 roku. Hans wrócił do swojej wioski i został ukryty przez Aliide i Ingel w sekretnym pokoju w ich domu. Bite, torturowane, przesłuchiwane nie wydają bliskiego człowieka. Hans nie jest jednak ważny w tej historii, jego obecność za ścianą stanowi, bowiem tylko pretekst, by opowiadać, jak radziły sobie kobiety zmuszone do pracy w gospodarstwie, jak bały się strzałów w lesie i jak po wojnie zadawano im rozmaite cierpienia, by wydały swoich bliskich – teraz wrogów ludu.  Ten subwersywny, rewindykacyjny charakter opowieści odnajduje potwierdzenie w konstrukcjach narracyjnych, bo autorka w strategii odwracania porządku „po nitce do kłębka” idzie konsekwentnie przez wszystkie poziomy powieściowego świata. Oksanen rozbija różne schematy, które znamy z filmowych i literackich popularnych historii o wojnie: Aliide, by chronić Hansa-partyzanta, zabija, szantażuje, wysyła na zesłanie. W „świecie” Sofi Oksanen nie istnieje żadna wartość absolutna, którą udawałoby się jakoś obronić, nie porzucić jej, gdy nadciągnie niebezpieczeństwo. W „Oczyszczeniu” „rzuca się na stół do tortur” małą dziewczynkę, jej matka pozwala na to, by bronić swego męża, ukrywającego się we wsi. Aliide, jako samotna kobieta, doświadcza zbiorowego gwałtu. Aby więc zapobiec takim sytuacjom w przyszłości, wychodzi za mąż za najżarliwszego komunistę we wsi. Po deportacji Ingel ze swoją córką Lindą, Aliide nadal mieszka w domu rodzinnym ze swoim mężem Martinem, jednocześnie ukrywa Hansa. Te dramatyczne kobiece losy są, zatem oskarżeniem świata męskiego, jego zakłamanego systemu wartości, takiego przebiegu procesu historycznego, w ramach, którego to kobieta zawsze więcej traci: dom, dzieci, godność, integralność cielesną, dobre imię. Sofi Oksanen zdaje się mówić, że nie tylko męski popęd seksualny ma charakter prymitywny i destruktywny, że popęd polityczny równa się z nim na skali zniszczeń. Nie ma u niej pociągającego obrazu wojny, nie ma wpisanych żadnych wyższych znaczeń, ponieważ celem wszystkich kobiecych wysiłków jest jedynie ocalenie życia, biologicznego istnienia, którego nie ima się żadna ideologia. Nie ma zderzenia wartości, bo kruche kobiece ciało zawsze ugina się wobec męskiej przemocy.

            Ostatecznie jednak staje się dla Aliide jasne, że Hans nigdy jej nie pokocha, a kiedy Hans niebezpiecznie zaczyna tracić kontrolę nad sobą, Aliide pomału traci cierpliwość i zaczyna bać się o swoje życie. Wiele lat później, kiedy Zara wraca do wioski i szuka pomocy u Aliide przed rosyjskim alfonsem, Paszą i jego poplecznikiem, byłym oficerem KGB Lavrentim, Aliide ponownie zwraca się do przemocy, strzelając do obu mężczyzn schowanym pistoletem Hansa jeszcze z czasów II wojny światowej. Daje pieniądze oraz dokumenty własności ziemi dziewczynie, aby mogła uciec do domu do Władywostoku. Aliide sama planuje spalić się w własnym domu, w którym pod podłogą pochowany jest Hans.

       Jak pokazuje powyższe podsumowanie, jest to powieść pełna incydentów i dramatów, prawdopodobnie nawet melodramatyczna w swojej konstrukcji. Po części z powodu tych cech pozytywny odbiór powieści poza Estonią był poprzedzony szeroko zakrojoną i kontrowersyjną debatą w prasie krajowej w Estonii. Moje spostrzeżenie na temat powieści Sofi Oksanen jest takie, że autorka bardzo dobrze wykorzystuje konwencje literatury popularnej z jej melodramatycznymi zwrotami akcji, zbiegami okoliczności i przedstawieniami skrajnych doświadczeń, aby zwrócić uwagę na ofiary i ich cierpienia. „Kreśli” wyraźne powiązania między ofiarami i sprawcami. Dla czytelnika polskiego perspektywa Finko-Estonki, paradoksalnie, wydaje się naturalna, bliska. Oksanen odwołuje się do II wojny światowej, do doświadczeń małego narodu, który ulec musi dominacji Związku Radzieckiego – Polakom łatwo się, zatem utożsamić z losami jej bohaterów. Wydaje się, że czytamy o sobie: walka partyzantów z komunistami w latach 40., „czyszczenie” podziemia, umacnianie władzy ludowej i wiodąca rola towarzyszy z ZSRR w Estonii przebiegały podobnie jak w Polsce. Jednocześnie autorka opowiada o świecie wojennym zupełnie nam obcym: zanim nastało w Estonii panowanie komunistów, silne były wpływy nazistów, spora część społeczeństwa popierała też wojnę Hitlera, widziała siebie, jako nadludzi, wyraźnie odróżniając się od żydowskich i słowiańskich obywateli. Takich doświadczeń Polacy w latach 40. nie mieli, a jak pokazuje wyraźnie Oksanen, los wspólnoty kuszonej przez dwa totalitaryzmy, zbyt słabej politycznie, by móc podjąć walkę, jest losem wybitnie demoralizującym, konstruującym dylematy trudne do pojęcia dla kogoś spoza żelaznej kurtyny.

              Co ważne, w książce „Oczyszczenie” stereotyp zła gromadzi się w przestrzeni miejskiej, dlatego Zara ucieka na wieś. Wyraźna antyteza powstaje między wrogimi ulicami Tallina a ratującymi obszarami wiejskimi. Przejście od złego miasta do pozytywnie zakodowanej natury przywołuje mit natury, jako wyzwalający, mimo że dom i estońska wioska „służyła”, jako miejsce najszczęśliwszych jak i najbardziej makabrycznych wydarzeń w życiu rodzinnym, jednak Zara nie jest świadoma tych ponurych faktów. Wręcz przeciwnie, kultywuje w swoim umyśle wyidealizowany obraz przedwojennej przeszłości. Idealizujące przedstawienie estońskiego domu, jako czegoś stabilnego i ponadczasowego, a także ściśle związanego z naturą i jej rytmem, można postrzegać, jako część mitycznej perspektywy osadzonej w powieści, odziedziczonej przez Zarę po jej babci Ingel w „tajnym języku” - przedwojennym estońskim - który dzielą, mieszkając w klaustrofobicznym mieszkaniu komunalnym we Władywostoku. Symboliczny powrót Zary do estońskiego domu (i przejście z wyimaginowanego miejsca post pamięci do prawdziwego miejsca) można odczytać, jako spełnienie utopijnego marzenia emigrantów o powrocie do utraconego zaginionego raju.

            Ponadto perspektywa idealizująca dom w „Oczyszczeniu” przylega do typowej narracyjnej kontrastującej natury, jako „świętej czasoprzestrzeni nieskażonej duchowości” z kulturą i cywilizacją / miastem, jako „profanum”. W książce bluźniercze miasto reprezentuje porządki patriarchalne i kolonialne: totalitarny reżim radziecki (Władywostok), globalny kapitalizm (Berlin) i opresyjne stereotypy dotyczące poradzieckich części Europy (Tallin). Inną cechą typową dla tej narracji jest to, że wyidealizowany - i, co ważne, wyobrażony - dom (ziemia) jest przedstawiane, jako otwarta przestrzeń (natura) i skontrastowany ze zbyt realnym klaustrofobicznym życiem na wygnaniu, wyobrażonym w malutkim komunalnym mieszkaniu we Władywostoku i podobnym do więzienia mieszkaniu w Berlinie, gdzie Zara jest zamknięta, a także w ograniczonej przestrzeni samochodu, w którym Zara jedzie z Berlina do Tallina.

            Sofi Oksanen nie chce jednak być ani pisarką narodową, ani eksportową. „Klucz” polityczny nie jest dla niej najważniejszy, choć obsesyjnie w kolejnych tekstach wraca ona do podległości estońskiej wobec nazistów i komunistów. To, co wydaje się dla jej pisarstwa najbardziej istotne, to starcie żeńsko-męskie na tle wydarzeń historycznych. Zmiana optyki z męskiej na kobiecą przekształca zupełnie sensy wypełniające opowieści wojenne. Każda z nich przesuwa punkt ciężkości z mężczyzny na kobietę, pokazuje wojnę, jako szereg czynności absurdalnych, mężczyzn zaś, jako głupców, którzy dają się uwodzić ideologii. U Sofi Oksanen w tę męską wojnę kobiety zostają uwikłane nie z własnej woli, lecz z powodu męskiej decyzji.

13 kwietnia 2019

Wymazywanie


„Wymazywanie”


Thomas Bernhard




Autor/ (ur. 9 lutego 1931 w Heerlen w Holandii, zm. 12 lutego 1989 w Ohlsdorfie w Austrii) – austriacki pisarz i dramaturg, uważany za jednego z najwybitniejszych reprezentantów literatury niemieckojęzycznej. Jego proza nazywana jest „największym literackim osiągnięciem od czasu drugiej wojny światowej".

Tłumaczenie/ Sława Lisiecka

Tematyka/ Bernhard ustami swego bohatera formułuje oskarżenie pod adresem dwóch instytucji, które zawładnęły świadomością Austriaków - narodowego socjalizmu i Kościoła katolickiego. Pierwszy oskarża o zbrodnie ludobójstwa, nierozliczone po wojnie, drugi - o zniszczenie niezależnego myślenia i zarażenie strachem. Narodowy socjalizm mógł istnieć między innymi dzięki milczącemu przyzwoleniu Kościoła katolickiego, a po wojnie przetrwał dzięki cudownej mocy „rozgrzeszenia”. Tak radykalnego i bezwzględnego zerwania z dziedzictwem kulturowym i historycznym próżno szukać w XX-wiecznej literaturze. Nie ma takiego składnika rzeczywistości, którego bohater książki Munrau by nie podważył. Począwszy od gazet, które bezwstydnie gonią za sensacją, przez lekarzy (nudnych i obłudnych), fotografię (wykrzywia rzeczywistość), architektów (zeszpecili krajobraz) aż po język niemiecki (tłamsi i zafałszowuje każdą myśl) - wszystko staje się celem krytyki. Zgorzkniały Munrau w swoim ataku na obłudę i kłamstwo ociera się o śmieszność. Nie upiekło się nawet gołębiom, które jako wielbiciel starej architektury oskarża o niszczenie najpiękniejszych budowli.

 Główny motyw/ Podobnie jak inne utwory Bernharda „Wymazywanie" ma kształt monologu, który ciągnie się nieprzerwanie przez ponad 400 stron. Jego autorem jest Franz Josef Munrau, 48-letni filozof i niespełniony literat, potomek starej rodziny ziemiańskiej, który z rodzinnej Austrii wyemigrował do Rzymu, gdzie zajmuje się kształceniem syna bogatych mieszczan. W chwili, kiedy rozpoczyna się akcja, Munrau otrzymuje z rodzinnego domu telegram o tragicznej śmierci swoich rodziców i brata Johannesa w wypadku i wyrusza do Austrii. Powieść jest uboga w wydarzenia. Oprócz przygotowań do pogrzebu i rozmów bohatera z siostrami nie dzieje się nic specjalnego. To, co najważniejsze, rozgrywa się pod spodem rzeczywistości, w umyśle bohatera. Jest to proces, który sam Munrau nazywa „wymazywaniem”, czyli rozliczaniem i przekreślaniem przeszłości związanej z jego rodziną, domem i ojczyzną, a szerzej - z Europą Środkową i jej historią.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Nie mogę jednak wymazać mojej rodziny ze świata tylko, dlatego, że tego chcę”.

„Cała ludzkość wydaje się nieskończona ze wszystkimi swymi urokami i możliwościami, mawiał wuj Georg. Jedynie tępak uważa, że świat kończy się tam, gdzie on sam się kończy”.

„Dopiero, kiedy już dysponujemy należytym pojęciem sztuki, dysponujemy też należytym pojęciem natury. Dopiero, gdy z pojęcia sztuki umiemy zrobić właściwy użytek, czyli delektować się nią, możemy również zrobić właściwy użytek z natury i delektować się nią”.

„Człowiek musi wietrzyć głowę, co znaczy, że bez ustanku, dzień w dzień, musi wpuszczać do głowy świat”.

„Kobiety pojawiają się i pozbawiają mężczyznę, za którego w końcu wychodzą zawsze wbrew woli owego mężczyzny, jego dobrych cech, ba, jego całego dobrego charakteru, po czym niszczą go albo w najlepszym razie robią z niego pajaca”.

„Ja przez całe życie nienawidziłem wszystkich tych tytułów i ludzi je noszących. Są mi tak wstrętni, jak nic poza tym. Kiedy słyszę: profesor uniwersytetu! Robi mi się niedobrze. Wszak taki tytuł jest prawie zawsze dowodem na wyjątkowo nieprzeciętnego durnia. Im bardziej niesamowicie brzmi taki tytuł, tym większy dureń go posiada”.

„Ona pochodzi właśnie stamtąd, gdzie zawsze wdeptywano ducha w ziemię”.

„W ukochanym mieście ma się zawsze człowieka, którego darzy się miłością”.

„I podobnie jak w niewłaściwych momentach w teatrze, również w swoim życiu klaszczą w niewłaściwych momentach, i podobnie jak na koncercie, również w swoim życiu nieustannie okazują radość w momentach, w których w ogóle nie ma się, z czego radować, a w najbardziej odrażający sposób wykrzywiają te swoje aroganckie gęby w chwilach, gdy powinni się serdecznie śmiać”.

„Głupcy zawsze wywierają na otoczenie znacznie bardziej destrukcyjny wpływ niż inni”.

„Cały świat cierpi na chorobę świadectw i tytułów, która uniemożliwia jakiekolwiek naturalne życie”.

„Ponieważ jednak ludzie zawsze wolą oglądać życie jako spektakl, a nie jako samo życie, które ostatecznie wydaje się im zbyt mozolne, beznamiętne i bezwstydnie upokarzające, wolą grać niż żyć, wolą grać niż pracować”.

„Gdy do głosu dochodzi element podłości, moralność staje się śmieszna”.

„Nienawidzimy wszakże tylko wtedy, gdy nie mamy racji, i tylko, dlatego, że jej nie mamy”.

„Dlaczego gdy chodzi o innych, wolimy raczej czepiać się, by tak rzec, coraz bardziej ich nieudolności i wad, zamiast widzieć zalety?”.

„(…) śmierć w żaden sposób nie powinna korygować wizerunku zmarłego”.

„Sztuczny świat wydał sztucznego człowieka i odwrotnie, sztuczny człowiek sztuczny świat”.

„Gdybyśmy nie posiadali sztuki przerysowywania, bylibyśmy skazani na przerażająco nudne życie, na istnienie niewarte istnienia”.

                         „Wymazywanie” Thomasa Bernharda, to dwa wieczory o pamięci, w jej wymiarze materialnym i niematerialnym, o poczuciu winy i pragnieniu wykorzenienia, nienawiści do własnej przeszłości. Franz Murau jest Austriakiem, mieszka poza granicami kraju. Śmierć rodziców i brata zmusza go do przyjazdu do rodzinnej posiadłości Wolfsegg. Tam wracają koszmarne wspomnienia dzieciństwa, lecz wspomnienia te są dalekie od sielankowego wyobrażenia o wieku dziecięcym. Franzowi znów stają przed oczyma despotyczna matka i ojciec, którzy po wojnie ukrywali funkcjonariuszy nazistowskiego aparatu. Rozpoczyna on, więc proces wymazywania - materialnego, likwidując majątek rodziców i niematerialnego - starając się oczyścić własną pamięć.

                     Wymazywanie” jest książką, w której austriacki pisarz nadał przyjaźni funkcję jednego z dwóch biegunów. Franz Josef Murau, główny bohater powieści, jest, bowiem wpisany w przestrzeń, której jedną część stanowi rodzina, związane z nią traumy, ciężar przeszłości i poczucie wyobcowania. Druga część to natomiast nawiązane przez niego relacje z poetką Marią, filozofem Zacchim, rabinem Eisenbergiem i uczniem Gambettim. Rozdarcie obrazowane jest w powieści również podziałem geograficznym na rodzinną Austrię, z której i od której się ucieka oraz Rzym — nową ojczyznę z wyboru. W „Wymazywaniu” przyjaźń staje się azylem, przestrzenią zrozumienia, pozwala na bycie sobą. I choć nie jest tu dominującym tematem, to jednak Bernhard jasno opowiada się po jej stronie w ostatniej wydanej powieści. Tekst ten jest swoistym rozliczeniem z byłymi rodzicami i rodzeństwem, sprowadzającym się do upokorzenia ich, wyjawienia wstydliwych tajemnic, wyśmiania i wystawienia na pokaz światu zupełnie innego obrazu niż ten, który rodzina chciałaby prezentować. Mieszkający w Rzymie narrator z perspektywy lat przygląda się tym, którym kiedyś ufał, których dawniej kochał i dokonuje porażającego zestawienia wspomnień.

                        Franz „bał” się przez całe życie swojej rodziny tak bardzo, jak niczego innego na świecie, i z tego lęku uczynił największą potworność swojego życia. Od rodziny przez całe życie nie potrafił się odsunąć, chociaż raz po raz podejmował takie próby, ale wszystkie jego próby były koniec końców skazane na porażkę. Wyjechał z domu do Wiednia, żeby odsunąć się od rodziców i brata, do Londynu, żeby się od nich „odciąć”, pojechał do Paryża, Ankary, Stambułu, a wreszcie do Rzymu, nadaremnie. Musieli zginąć tragicznie i „skurczyć” się do rozmiarów śmiesznego świstka papieru zwącego się „telegramem” zawiadamiającego o ich śmierci, by nie mogli mu już dłużej szkodzić. Mania prześladowcza się skończyła. Nie żyją. Jest wolny. 

              Sile własnej woli, nakazującej mu wydostać się ze złowrogiego Wolfsegg, czyli wyzwolić się z nieuleczalnego zła, jakie wyrządzili mu rodzice, a także przenikliwości wuja Georga, zawdzięcza  ostatecznie swoje „ocalenie”. Jako dorosły nie musiał wieść żywota podobnego do żywota wszystkich członków swojej rodziny, poza wspomnianym wujem, lecz przeciwnie do nich wieść taki żywot, jaki wiódł wuj Georg. Przez całe życie członkowie rodziny nienawidzili wuja, a w ostatnich dziesięcioleciach wcale tego nie ukrywali. Wuj zawsze znajdował dla Franza czas. Nauczył go, że na świecie istnieje jeszcze coś innego oprócz krów, służby i surowo przestrzeganych świąt ustawowych. Jemu także zawdzięczał, że nauczył się nie tylko czytać i pisać, lecz w istocie także myśleć i posługiwać się wyobraźnią. Wuj Georg otworzył przed swoim bratankiem świat muzyki i literatury i przybliżył mu kompozytorów oraz pisarzy jako zwykłych ludzi. Rodzice Franza od urodzenia żyli wyłącznie według zasad ustalonych przez przodków i nigdy nie przyszło im do głowy, że mogliby je złamać, że mogliby ustanowić dla siebie własne, nowe zasady, według których mogliby żyć.

                    Siostry Franza Amali i Caecilia nie rozwinęły się i pozostały „głupimi wiejskimi dziewuchami”. Początkowo obie wydawały się muzykalne, wobec czego wuj Georg usiłował wykierować je na pianistki, co było żałosną próbą, która musiała skończyć się porażką. Brakowało im wytrwałości, muzyka była im zresztą obojętna, wskutek czego, muzykalność gdzieś się rzecz jasna im ulotniła. Nigdy nie miały nic do powiedzenia. Każda nosiła na szyi odziedziczone po babce srebrny łańcuszek, a kiedy pytano je kim są, ich pierwsze słowa brzmiały: „katoliczkami”. Obie posłano na kursy gotowania, myślano bowiem, że nauczą się tam podstaw cesarskiej kuchni, ale żadna z nich nie nauczyła się gotować, gotowały jeszcze gorzej niż matka, która kompromitowała się zawsze wtedy, gdy kucharka była na urlopie. Kartoflanka to jedyne, co matka umiała dobrze gotować. Jego siostry były zawsze, jak to się mówi, dobrze wychowane, co nie zmieniało faktu, że były też przebiegłymi kobietami. Czegóż to one nie wymyślały, żeby go poniżyć. Matka od samego początku „przywiązywała” je do siebie. Nie wolno im było podróżować, chodzić na bale i nawet gdy zbliżały się do dwudziestki musiały pytać matkę o pozwolenie czy mogą iść na targ czwartkowy. Buty na miarę robił im zasadniczo tylko szewc ze Schwanenstadt, który szył buty już ich dziadkom, wskutek czego zawsze były niemodne, a z czasem spowodowały, że siostry chodziły niezdarnym krokiem, który został im także później, kiedy miały już możliwości kupowania sobie butów w Wiedniu.
             
                    Thomas Bernhard „ustami” swojego bohatera Franza ośmiesza małomiasteczkową mentalność. Na przykład kpi z tytułomanii. Ludzie nie dążą do niezależności i w ogóle nie dążą do naturalnego rozwoju, tylko do zdobywania świadectw i tytułów, i gdyby wręczyć je im i dawać bez jakichkolwiek warunków, w każdej chwili oddaliby życie za te świadectwa i tytuły, taka jest naga i przygnebiająca prawda. Tak mało cenią życie samo w sobie, że istnieją dla nich tylko świadectwa oraz tytuły. Wieszają te świadectwa i tytuły na  ścianach mieszkań rzeźników, filozofów, pomocy kuchennych, adwokatów i sędziów, którzy przez całe życie wpatrują się w te świadectwa i tytuły wzrokiem pełnym pożądliwości, jakie ich oczy nabrały od nieustannego wpatrywania się w nie. W istocie nie mówią o sobie, jestem takim a takim człowiekiem, lecz jestem takim a takim tytułem, jestem takim a takim świadectwem. I nie utrzymują kontaktów z takim a takim człowiekiem, lecz tylko z takim a takim świadectwem i z takim a takim tytułem. Możemy więc spokojnie stwierdzić, że w rodzie ludzkim obcują ze sobą nie ludzie, ale wyłącznie świadectwa i tytuły, ludzie są w rodzie ludzkim, brutalnie mówiąc, nie istotami, są wyłącznie papierami i tytułami. Już od wieków nie widuje się ludzi, tylko tytuły i świadectwa. Na przykład w kawiarni nie spotyka się „pana Huberta”, lecz tytuł „doktora Huberta”, a na obiad nie idzie się z „panem Maierem, lecz z „magistrem inżynierem” o tym nazwisku. Każdy z nich uważa, że osiągnął swój cel, jak się zdaje, dopiero wtedy, gdy nie jest już człowiekiem, lecz „magistrem inżynierem”, gdy nie jest już, jak sądzi, tylko „panią Muller”, lecz „panią radczynią sądową”. Do pracy też nie przyjmują ludzi, lecz świetne świadectwa. Owa żądza świadectw i tytułów jest wprawdzie rozpowszechniona w całej Europie, ale niewątpliwie w Austrii, osiągnęła przerażający poziom niesamowitości i groteski. Brat Franza Johannes też powiesił sobie świadectwo ukończenia szkoły na ścianie. O ile ulubionymi słowami brata stawały się stopniowo wyłącznie takie, jak: zboża, świnie, świerki, sosny, dla Frazna były: Paryż, Londyn, Kaukaz, Tołstoj, Ibsen. Kiedy Franz wzorem wuja Georga, spędzał większość czasu w bibliotekach, jego brata można było najczęściej spotkać w zabudowaniach gospodarczych, on czekał w oborze, aż krowa się ocieli, tymczasem Franz oczekiwał „narodzin” myśli jakiegoś filozofa. I jeden i drugi mieli swój świat, świat nie gorszy i lepszy lecz tak odmienny, jak można było sobie tylko wyobrazić.

                      Weszło mu w nawyk nieustanne myślenie (i mówienie!), że jego matka była wstrętna, siostry również wstrętne i głupie, ojciec to słabeusz, brat nieszczęsny błazen, a wszyscy razem wzięci są głupcami. Ten nawyk to broń, polegająca w gruncie rzeczy na odsądzaniu od czci, co prawdopodobnie służyło tylko rozgrzeszeniu własnego nieczystego sumienia. Tak zwana rodzinna tragedia nie dawała wszakże prawa do tego, aby gruntownie zafałszował obraz swojej rodziny. Aby ulec nagłemu przypływowi sentymentu. Nieszczęśliwy wypadek rodziców i brata, choćby był najstraszliwszy, nie uprawiał go przecież do zafałszowania umysłu, zafałszowania świata, zafałszowania wszystkiego, krótko mówiąc, poniżania się do obłudy. Często doświadczał sytuacji, kiedy o zmarłych, którzy za życia  wydawali się wstrętni i odrażający, zaczynano nagle mówić tak, jakby nigdy w ogóle nie byli wstrętni, ani odrażający. Śmierć nie robi przecież z człowieka kogoś innego, nie zmienia jego charakteru na lepszy, nie czyni z niego geniusza, skoro był głupcem, ani świątobliwego, skoro za życia był potworem. Powiada się, iż nie powinno się mówić źle o zmarłych, ale to obłuda i zakłamanie. Takiego braku dobrego smaku doświadczamy zawsze, gdy ktoś umrze. Przecież kiedy człowiek umiera, zmarł ze wszystkimi swoimi wadami, wszystkimi swoimi radościami, w każdym razie ze wszystkimi dziwactwami, śmierć w żaden sposób nie powinna korygować wizerunku zmarłego.

                 Takie same zachowanie jak w przypadku „rozgrzeszania” zmarłych występuje także w przypadku robienia sobie fotografii. Każdy chce, by sfotografować go jako człowieka szczęśliwego. Każdy chce być sfotografowany jako piękny i szczęśliwy, chociaż niektórzy są przecież szpetni i nieszczęśliwi. Ludzie przez całe swoje życie wpatrują się w te swoje piękne i szczęśliwe zdjęcia na ścianach i odczuwają przy tym satysfakcję. Zdjęcie chroni ludzi przed tą straszliwą wiedzą, nie myślą, że są brzydcy, nieszczęśliwi i zakłamani. Można powiedzieć, że człowiek żyje w dwóch światach, w rzeczywistym, który jest smutny i podły, i w sfotografowanym, który jest na wskroś zakłamany, ale przez przytłaczającą większość upragniony i idealny.

                        Autor poddaje krytyce Kościół katolicki. Kościół katolicki wyrządza tyle szkód w młodych umysłach, że trudno to sobie nawet wyobrazić. Katolicyzm jest największym niszczycielem dziecięcej duszy, wielkim napędzaczem strachu, wielkim burzycielem charakteru dziecka. Kościół katolicki z tymi swoimi bajkami dla dzieci i z tymi swoimi widowiskami dla dorosłych dąży wyłącznie do całkowitego uwodzenia ludzi, którzy dostali się w jego „szpony”. Franz wraca wspomnieniami do romansu jego matki z arcybiskupem Spadolinim, który wówczas był wysokim urzędnikiem watykańskim. Matka znała Spadoliniego z czasów, gdy był jeszcze podrzędnym radcą w wiedeńskiej nuncjaturze. Matka Franza „pasowała” do arcybiskupa Spadoliniego, ponieważ zawsze była żądna wszelkich ceremonii, uwielbiała pompatyczność, a przede wszystkim uwielbiała ceremonie podczas pogrzebów. Prawdę mówiąc Franz zastanawiał się jak taki człowiek jak arcybiskup Spadolini, człowiek światowy, wykształcony, poliglota, człowiek który przeczytał tyle książek, mógł zbliżyć się do jego matki i mieć z nią romans, z tak powierzchowną i głupią kobietą?! Pomijając ten niesmaczny romans matki z arcybiskupem Franz, cenił tego człowieka jednak nader wysoko, był to jeden z najinteligentniejszych ludzi jakiego w swoim życiu spotkał. Jak to możliwe, aby człowiek o tak niezwykle wrażliwym usposobieniu, o tak wzniosłym umyśle mógł być związany z jego matką tak odrażającą tajemnicą jak romans ich dwojga?! Być może arcybiskupa fascynowała owa beztroska tej kobiety, ta jej głupota i prostactwo?!

                      Do Wolfsegg przyjeżdżali na polowania sami faszyści. Ojciec Franza został nazistą waśnie pod presją myśliwych. W rocznicę urodzin Hitlera regularnie wieszano w Wolfsegg flagę nazistowską. Z tego powodu wuj Georg wyjechał z Wolfsegg do Cannes bo nie tolerował narodowego socjalizmu. W końcu matka i ojciec stali się nazistami, nie tylko wskutek wywartej na nich presji otoczenia lecz z przekonania. Członkowie Hitlerjugend „balowali w domu”, śpiewali nazistowskie pieśni. Po wojnie, kiedy do Wolfsegg wkroczyli Amerykanie, matka uszyła z nazistowskich flag fartuchy robocze dla ogrodników i kucharek. Ojciec nosił surdut, w którym do końca była dziurka po odznace partyjnej. Członkowie rodziny Franza zawsze byli oportunistami, ich charaktery można było spokojnie określić jako nikczemne. Zawsze dostosowywali się do danej sytuacji politycznej i każda metoda ciągnięcia korzyści ze związków z każdym dowolnym reżimem była dobra. Obok ukochanego Pana Boga naraz zyskali nowy obiekt westchnień wielkiego Fuhrera, albowiem narodowy socjalizm jego rodziców nie skończył się wraz z końcem wojny, był on w istocie, podobnie jak katolicyzm, wyłączną treścią ich życia, która była im niezbędna i bez której nie mogli istnieć. Właśnie w ich domu rodzice po wojnie ukrywali podłych zbrodniarzy wojennych, zapewniali im luksusowe życie, w czasie największej biedy i nigdy się tego nie wstydzili. Wręcz przeciwnie, jeszcze się tą niegodziwością chełpili.

                      Matka przez całe życie traktowała Franza jako dziecko niechciane i zawsze go tak przedstawiała, przy wszystkich możliwych okazjach, nazywając go  też często „najbardziej zbędnym dzieckiem, jakie można sobie wyobrazić”. Franz zawsze słyszał, że matka nie chciała go mieć. Urodziła, jak mawiała „sprawcę swoich nieszczęść” . Jej ukochanym synem a zarazem dziedzicem majątku był Johannes, Franz traktowany był jak jego zastępca, przez całe życie musiał odgrywać rolę „tego drugiego”. Podobno matka, kiedy była w ciąży z Franzem udała się pewnego dnia do internisty, żeby się go „pozbyć”. Ale ów internista odmówił jej wykonania tego zabiegu.

                    Wszyscy ci ludzie z rodziny Franza oprócz wuja Georga nienawidzili tego co on kochał, pogardzali tym, co on poważał, lubili to, czego on nie lubił. Na całym świecie Franz miał przyjaciół, tylko tam gdzie właściwie powinien czuć się jak w domu, nigdy ich nie miał. Na całym świecie czuł się zawsze, przynajmniej przez jakiś czas, niezwykle szczęśliwy, w wielu miejscach był najbardziej zadowolonym i szczęśliwym człowiekiem, ba, nawet najwdzięczniejszym, tam zaś, gdzie powinien nim być, nigdy nim nie był.

                     Ale czy nienawiść, pasja, wściekłość, gniew nie mogą łączyć się z rozpaczą? Czy rozpacz nie musi ogarnąć człowieka, który nie może „odpluć” tym znienawidzonym światem, autoironicznej, rozpaczliwej świadomości uwikłania w to, czego się nie znosi, Bernhard nigdy bowiem nie traci. Już choćby dzięki temu nienawistne, oszalałe tyrady wypełniające jego książkę, choć ostentacyjnie monotonne, nigdy nie są nudne, płaskie czy mentorskie: przesycona rozpaczą autoironia nieustannie rozszczepia ten język nienawiści i każe mu tworzyć coraz to nowe formy. Każe mu być literaturą. Obiektem nienawiści jest tu bowiem często nie tyle Austria po prostu, ile demoniczne dziedzictwo, które chcąc nie chcąc przejmuje udręczona jednostka, brzemię martwej i przesyconej fałszem kultury, martwego języka, które chciałoby się, odrzucić. I nienawidzi się też spraw, rzeczy i postaci całkiem już szczególnych, ale w te idiosynkrazje wpisane mogą być znaczenia nader istotne. Obsesją możemy nazwać w wypadku Bernharda nieustającą potrzebę krytykowania i rozliczania swojego narodu i państwa – z powodu narodowego socjalizmu, faszystowskiej przeszłości Austrii, mieszczańskiej mentalności Austriaków. „Wymazywanie” daje pełen obraz procesu, jaki człowiek musi przejść, by uwolnić się od przeszłości, która go ukonstytuowała. Śmierć rodziców i brata Johannesa daje asumpt do rozważań najpierw na temat rodziny, potem Wolfsegg, przyległych do niego miejsc, aż docieramy do przekraczającej wszelkie granice krytyki Austrii i ludzkiej mentalności. To stopniowanie, można by nawet nazwać amplifikacją, oraz transgresyjność, która wiąże się z łamaniem kolejnych tabu, doprowadzają Muraua do autokrytyki. Chwilami przybiera ona postać obsesyjnego dopatrywania się w sobie cech godnych potępienia, choćby złośliwości w ocenie sióstr i szwagra czy poczucia wyższości wobec wszystkich mieszkańców Wolfsegg. Jednak ostatecznie bohater stwierdza, iż to, co robi, jest jego obowiązkiem. Nawet w obliczu śmierci i pogrzebu najbliższych nie waha się, dokonując krytycznych obserwacji. Powinność mówienia prawdy i przede wszystkim świadomość owej powinności pozwala na pełne oczyszczenie, na które nie mieli szansy bohaterowie pozostałych powieści, a także na zawarcie w „Wymazywaniu” wszystkich pól krytyki, rozproszonych we wcześniejszych tekstach. Wydaje się więc, jakby Bernhard przez lata gromadził materiał, by w ostatnim utworze wykorzystać go w pełni i stworzyć nie tylko arcydzieło, lecz także arcykrytykę.

07 kwietnia 2019

Kamienie z dna rzeki


„Kamienie z dna rzeki”

Ursula Hegi



Autorka/ (ur.1946 r.), pisarka amerykańska urodzona w Niemczech. Głośna powieść „Kamienie z dna rzeki” to jak dotąd najważniejsza książka w dorobku tej autorki i zarazem pierwsza prezentowana w Polsce.

Tłumaczenie/ Monika Sujczyńska

Tematyka/ Wyszydzana i seksualnie atakowana Trudi, jako młoda dziewczyna przez czterech miejscowych chłopców, życzy im choroby, planuje ich zniszczenie, ale, kiedy wszyscy jej agresorzy cierpią, zaczyna rozumieć żrącą siłę nienawiści. Tymczasem samo miasto jest mikrokosmosem niemieckiej historii, ponieważ Trudi żyje w latach kryzysu ekonomicznego w Niemczech 1920 roku. Później do władzy dochodzi Hitler, rośnie antysemityzm i następują lata powojenne, kiedy wszyscy chcą zapomnieć o swojej nazistowskiej przeszłości. Masa postaci bierze udział w tych wydarzeniach: odważna Frau Eberhart, którą zdradza syn nazista; Leon Montag, mądry i odważny ojciec Trudi; jej kochanek Max, który zginął w zamachu w Dreźnie; i przyjaciółka Ingrid, która, opętana przez seksualne poczucie winy, popełnia samobójstwo. Trudi, bierze udział w smutkach i radościach, przeżywa, aby opowiedzieć swoją historię. Życie w małym mieście i znane okropności z czasów III Rzeszy są żywo przywoływane przez bohaterkę, która nigdy nie jest w centrum uwagi.

Główny motyw/ Trudi Montag jest karlicą. Według otoczenia zasługuje na pogardę albo, w najlepszym razie, chłodną obojętność. Wkrótce przekona się jednak, że doznawane przez nią upokorzenia niewiele znaczą wobec fali ostracyzmu, która wzbiera w jej ojczyźnie. Akcja utworu rozgrywa się w latach 1915-1952 w małym miasteczku nad Renem, ale nakreślony przez autorkę portret mieszkańców Burgdorfu to portret całego narodu niemieckiego z tego okresu - pełen obraz zróżnicowanych postaw Niemców wobec nazizmu. „Kamienie z dna rzeki", będąc znakomitą książką rozrachunkową, są jednocześnie poruszającą opowieścią o losach zwykłych ludzi, wciągniętych w wir historii.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„W książkach zobaczę znacznie więcej niż w lusterku”.

„Ludzie niekochani umierają”.

„(…) choć Żydzi potrafią człowiekowi wszystko wmówić- nigdy nie sprzedadzą kapelusza, w którym nie jest ci do twarzy”.

„Odkryli, że wiele da się powiedzieć o ludziach na podstawie tego, w jakiej odległości od ołtarza siadają, i ile zajmują miejsca”.

„W kościele widać było, jak się, komu w danej chwili powodzi: nowe nieszczęścia rzucały się w oczy tak samo jak nowe kapelusze; podobnie rzecz się miała z nowymi sympatiami i nowymi animozjami”.

„Do niektórych ludzi grzech przywierał niczym nazwisko, nawet grzech rodziców”.

„Historia lubiła się powtarzać, tyle, że z udziałem innych osób (…)”.

„Przekleństwem pięknych kobiet jest czerpanie przyjemności z ranienia bliskich”.

„Starym ludziom zawsze jest trudniej. Zawsze”.

„Cierpienia nie należy porównywać”.

„Łatwo stracić wiarę w ludzkość”.

„Co to za świat, w którym człowiek wychodzi z piwnicy na szare, gęste powietrze i cieszy się, że Bóg zachował go przy życiu”.

„(…) z tym smażeniem się w piekle musiała zajść jakaś pomyłka, wszak piekło to najzimniejsze miejsce, jakie człowiek może sobie wyobrazić”.

„Mieć, kogo wspominać to wielkie szczęście”.

„Gdy człowiek posiądzie jakąś wiedzę, trudno mu jej nie wykorzystać”.

   

                           Jako dziecko Trudi Montan myślała, że każdy dobrze wie, co się dzieje w drugim człowieku. Tak było, zanim poznała siłę bycia inną. Udrękę bycia inną. Oraz grzech utyskiwania na nieudolnego Boga. Przedtem jednak- wiele, wiele lat wcześniej – modliła się, żeby urosnąć. Co wieczór zasypiała, prosząc: „Boże spraw, żebym się w czasie snu wyciągnęła, dogoniła wzrostem koleżanki (…) spraw, żebym się obudziła z rękami i nogami normalnej długości oraz małą, kształtną głową”. Aby ułatwić Mu zadanie, wisiała na futrynach drzwi aż do omdlenia palców, gotowa przysiąc, że czuje wydłużenie się kości, a na noc krępowała głowę jedwabnymi apaszkami matki.

                         Jakże się ona modliła! A kiedy rano stwierdziła, że ręce ma krótkie i grube, a nogami, po spuszczeniu ich z materaca, nadal nie sięgała podłogi, dochodziła do wniosku, że albo nie dość żarliwie się modliła, albo sprawa wymagała czasu, modliła się, zatem dalej, licząc, że jeśli modlisz się o coś bardzo gorąco, to twoja prośba na pewno zostanie spełniona, musisz tylko cierpliwie czekać. Jako dorosła kobieta Trudi będzie patrzeć z pogardą na klęczących w kościele, cierpliwie czekających na zmiłowanie Boga głupców. Będąc małą dziewczynką, w niedzielę chodziła na mszę, śpiewała w chórze, w dni powszednie zaś, wracając ze szkoły, wstępowała do kościoła Świętego Marcina, aby się porozkoszować zapachem kadzidła i cicho się pomodlić do kolorowych gipsowych figur. Trudi, zatem modliła się do świętych i faktycznie rosła, tyle, że- chyba za sprawą jakiegoś okrutnego żartu- nie do góry, jak chciała, choć zapomniała zaznaczyć to w modlitwach, lecz wszerz, co skończyło się tym, że ramiona będzie miała barczyste, jak miejscowy rzeźnik, żuchwę zaś potężną jak sąsiadka i właścicielka sklepu spożywczego.

                  Narodziny Trudi, jej karłowatość jest kolejnym wyzwalaczem powolnego wchodzenia matki w szaleństwo. Przejmująco obserwujemy słodko-gorzką naturę pragnienia dziecka, by zadowolić i uszczęśliwić rodzica, który jest bezradny wobec emocjonalnych przymusów, które wywołuje choroba psychiczna. Przez pierwsze miesiące po wydaniu Trudi na świat matka w ogóle jej nie dotykała. Z podsłuchanych później strzępków rozmów dziewczynka dowiedziała się, że matka na widok jej krótkich kończyn i zbyt dużej, nawet jak na noworodka, głowy zakrywała twarz rękoma. Oczy Trudi wydawały się starsze niż u innych noworodków; czytało się w nich doświadczenie kogoś, kto ma już za sobą kawał życia. W miarę jak inni rówieśnicy dorastają i podążają ścieżkami życia natury, Trudi czuje się uwięziona, ale zdeterminowana, by wzrastać pod każdym względem, ale jej obsesja bycia „normalną” uczy ją trudnych, ale ważnych lekcji, które utrzymują ją przy życiu w nadchodzących latach. Nieodwzajemniona miłość, sekretne nadużycia, samotna agonia i samotność. Trudi ma niewielki wzrost, ale jest bardzo porywcza, zaciekła i namiętna w swoich nienawiściach i osobistych bitwach.

                   W rodzinie matki przedwczesne obchodzenie świąt i różnych uroczystości kończyło się nieszczęściem; ciotka Mechthilda utonęła w Renie podczas pikniku, który urządzili z okazji przypadających następnego dnia urodzin dziadka; kuzyn Will został ranny w wypadku kolejowym, kiedy wracał z obchodzonego o tydzień za wcześnie srebrnego wesela swoich rodziców; Helena, siostra, złamała rękę podczas rozpakowywania prezentu trzy dni przed przystąpieniem do pierwszej komunii. Z biegiem lat matkę Trudi też miało dotknąć nieszczęście. Po kilku razowym pobycie w szpitalu dla obłąkanych matka oznajmiła córce, że bocian przyniesie jej braciszka lub siostrzyczkę. Opowiedziała Trudi historię o tym skąd się biorą dzieci. Nazajutrz wieczorem matka włożyła w dłoń Trudi dwie kostki cukru i podniosła córkę na wysokość parapetu kuchennego, aby je położyła na przyszykowanym dla bociana talerzyku. Rankiem Trudi najpierw pędziła do kuchni. Okno było zamknięte, cukier wszelako zniknął. Trudi pomyślała, że jeśli nadal będą zostawiać cukier na parapecie, to bocian niechybnie przyniesie im chłopca lub dziewczynkę, którzy bardzo szybko ją przerosną. Odtąd budziła się w środku nocy, wstawała z łóżka, boso schodziła do kuchni, przesuwała krzesło do okna i zjadała kostki cukru, obserwując, czy nie nadlatuje bocian. Nie mogła pozwolić, aby jakieś dziecko wygryzło ją z domu. Po jakimś czasie matka dostała wysokiej gorączki, dniami i nocami przebywała w łóżku. Z prowadzonych szeptem rozmów Trudi dowiedziała się, że braciszek umarł, bo za wcześnie przyszedł na świat. Trudi domyśliła się, że śmierć jej brata ma jakiś związek z tym cukrem, który zjadała po nocach- po prostu bocian zemścił się na dziecku. Będzie ją to prześladowało- to poczucie winy- jeszcze w dorosłym życiu, albowiem za każdym razem, gdy weźmie cukier do ust, poczuje w gardle gorzko-słodki smak żółci.

                    Po pewnym czasie matka ze zgryzoty umarła. Zaraz po pogrzebie ojciec rozwiesił na ścianach swojej sypialni fotografie trumny, w której leżała jego zmarła żona, która dla Trudi była „obcą” kobietą, ponieważ dla Trudi matka nie umarła. Dziewczynka jeszcze z większą intensywnością i determinacją zaczęła wykonywać różnego rodzaju ćwiczenia, aby się wydłużyć. Trudi była pewna, że jeśli tylko zdoła się wydłużyć, matka natychmiast wyzdrowieje i do niej wróci. Niemożność dotarcia do matki napełniała ją lękiem, którego nie koiły modlitwy, budziła w niej tęsknotę, na którą jedynym lekarstwem było wejście do szafy. Stojąc nieruchomo między wieszakami, dotykając twarzą jedwabistych sukienek matki, czuła czysty zapach łąk nad Renem wczesnym latem i dławiącą w gardle radosną pewność, że matka wkrótce wróci. Postanowiła jednak kontynuować rozciąganie metodą przewieszania nóg przez pręt, na którym trzepano chodniki; niestety, od wieszania do góry nogami głowa robiła jej się tak ciężka i gorąca, że dała sobie z tym spokój, wtedy zaczęła wchodzić na stół kuchenny i zaczepiać się palcami o futrynę, na której wisiała, póki nie ścierpły jej ręce i ramiona. Z czasem wytrzymywała w tej pozycji coraz dłużej. Jednak te ćwiczenia na nic nie pomagały.
                 
                  Burgdorf, w której rozgrywa się akcja książki to mała wioska w Niemczech, jedna z wielu miejscowości, które często otaczają lub są w pobliżu większego, kosmopolitycznego miasta. Ursula Hegi doskonale radzi sobie z małomiasteczkową mentalnością, dzięki czemu można „zobaczyć” i „poczuć”, jak to jest żyć w takim miejscu: małe związki, zazdrości, krótkotrwałe przechwałki i sprawy, które utrzymywały wszystkich w pewnej odległości od siebie, ale zawsze razem. Mieszkają tam dobrzy ludzie i źli ludzie, których ostatecznie, jako czytelnicy możemy ocenić na różne sposoby, ale sama autorka nie podejmuje takich prób. Daje nam tylko informacje, abyśmy mogli wyciągnąć własne wnioski. Skomplikowany podział klasowy, jaki obowiązywał w Burgdorfie- ze sztywnymi granicami, wyznaczonymi przez zamożność, wykształcenie, historie rodzinną oraz inne tajemnicze czynniki-, nie przeszkadzał wszelako jego mieszkańcom jednoczyć się przeciw przybyszom lub różnego rodzaju odmieńcom. Równocześnie ich uprzedzenia przegrywały w walce z ciekawością: z zapartym tchem słuchali plotek i obserwowali przez okno życie w swoim miasteczku. Nikt nie kwestionował tego, że grunt to dobre imię rodziny, co bynajmniej nie przeszkadzało im plotkować. Po śmierci matki Trudi w miasteczku plotkowano, że jej śmierć jest wynikiem romansu z przeszłości, kiedy to jej mąż spędzał dnie i noce w okopach podczas I wojny światowej, ona jeździła na motocyklu i romansowała z sąsiadem. I trwało by to jeszcze dłużej, gdyby nie to, że  powrócił z wojny wcześniej w wyniku poniesionych ran, czego rezultatem było sztuczne kolano.

                 Charakterystyka postaci jest niezwykle ważna dla pisarki, nawet, jeśli ilość imion i opisów może być czasami myląca, w każdej osobie Ursula Hegi pokazuje aspekty niemieckich problemów, ich osobliwości, błędy i pozytywy. Mniej więcej w połowie książki Hegi w końcu wkracza na drogę ludzkich tragedii, gdy nieuniknione wydarzenia, które znamy z historii, zaczynają się stopniowo rozwijać. Prawie szaleńczo jesteśmy wciągnięci w emocjonalną „powódź” rodzenia się w Niemczech nazizmu i powstawania III Rzeszy. Czytelnik mając wiedzę o okropnościach czasów narodowego socjalizmu, niejako zaczyna martwić się o każdego bohatera książki, niechętnie zdajemy sobie sprawę z tego, co nieuniknione, bo przecież niepełnosprawni, kalecy, karły, homoseksualiści, komuniści i Żydzi mieli zostać unicestwieni.

                  Trudi z ciekawością obserwowała zmiany, jakie zaczęły zachodzić w niemieckim społeczeństwie, po dojściu Hitlera do władzy. On sam wcale nie był wysoki tak jak na zdjęciach w gazetach. Była zdziwiona, że ten ciemnowłosy mężczyzna o śmiesznym wąsiku wielkości i kształcie znaczka pocztowego- mężczyzna w żadnym stopniu nieodpowiadający aryjskiemu ideałowi, o którym tyle mówił w swoich przemówieniach- porywał tłumy na swoich wiecach. Tamtego dnia aptekarz Herr Heidenreich, kupujący tytoń w sklepie u jej ojca opowiadał, że udało mu się uścisnąć wilgotną dłoń Adolfa Hitlera. Zdążył pokłócić się o dokładny odcień błękitu oczu Führera w klubie szachowym z wypychaczem zwierząt. Aptekarz przez kilka dni nie mył prawej dłoni, „Mam na niej pot naszego Führera”, -mówił ze wzruszeniem.

                     Wiosną 1933 roku ponad dwustu pisarzy- między innymi Bertolta Brecht, Zygmunta Freuda, Irmgarda Keuna, Stefana Zweiga, Franza Werfla, Liona Feuchtwangera i Heinricha Manna- określano, jako dekadenckich, zdradzieckich, marksistowskich, skorumpowanych. Padł rozkaz, „Oczyśćcie swoje biblioteki” – i w całych Niemczech zaczęło się polowanie na książki wyklętych autorów. Urządzono naloty na księgarnie, biblioteki i prywatne domy, a za posiadanie zakazanych książek groziło aresztowanie. W szkołach zachęcano dzieci, żeby donosiły na rodziców, którzy takie książki posiadali. W nocy z dziesiątego na jedenastego maja w całych Niemczech, a przede wszystkim w miastach uniwersyteckich, zapłonęły ogniska, do których młodzież wrzucała książki, z których jeszcze niedawno się uczyła. W samym tylko Berlinie ułożono stos z dwudziestu tysięcy książek i następnie go podpalono, a orkiestra SA[1] grała marsze.

                   W tym czasie wyrządzanie zła innym przychodziło łatwiej niż w warunkach demokracji. Sąsiedzi, którzy do tej pory grali razem w szachy oskarżali się o współpracę z komunistami lub, że są Żydami. Empatia nawet wśród dzieci spadła do zera. Pewnego dnia Trudi została zaciągnięta siłą przez starszych kolegów ze szkoły do stodoły, tam ją rozebrano do naga, wyśmiewano, molestowano i upokarzano. Ze wstydu, że dotykano ją w ten sposób, Trudi chciała wskoczyć do rzeki. Lecz zamiast tego czynu upokorzona dziewczyna zaczęła ciskać kamienie do rzeki i za każdym razem wymieniając imię każdego z jej agresorów rzucała na nich w taki symboliczny sposób „klątwę”.

                  Czytelnicy, którzy wiedzą, czym jest narodowy socjalizm lub komunizm, w książce wyraźnie zobaczą przykłady tego, jak powstaje państwo policyjne i jak za pomocą mechanizmów demokracji powstaje w społeczeństwie „zamordyzm”. Jednym z najbardziej godnych uwagi przykładów w książce jest pokazany bardzo subtelny przymus udowodniania przez obywateli swojej lojalności wobec państwa; dzieci zwracały się przeciwko rodzicom, rodzeństwo przeciw rodzeństwu, starzy przyjaciele przeciwko przyjaciołom. A później, aby zminimalizować lub uzasadnić te akty, aby wygodnie zapomnieć o swoich ohydnych czynach, próbowano w racjonalny sposób usprawiedliwiać swoje zachowania. Jest oczywiste, jak widać w oczach Trudi Montag, czym są i mogą być ludzie. Jako karzeł, często była ignorowana, poniżana i odrzucana, jej ocena jest „brutalnie” uczciwa, jest jak akceptowalna prawda. Symbolizuje postać, którą często spotykamy we współczesnym społeczeństwie niemieckim, gotowość do surowego zbadania siebie, przyznania się do słabości myśli lub czynów z przeszłości, z pragmatyzmem, który akceptuje te niewygodne fakty. Życie toczy się dalej. Niektórzy nazywają to arogancją. Sądzę jednak, że ja sam wolałbym raczej przebywać wśród ludzi, którzy przyznają się do złych uczynków i kontynuują życie, zamiast tych, którzy obficie przepraszają, ale nie mają w sobie poczucia winy czy wstydu.

                     W książce zdumiewa czytelnika łatwość, z jaką ludzie zapominali, że popierali nazistów, łatwość, z jaką zaprzeczali faktom, wydarzeniom, w które dziesięć lat wcześniej nikt z mieszkańców Buregdofu by nie uwierzył. Kiedy Amerykanie wkroczyli do miasta zaczęli prowadzić dochodzenia, odbywały się rozprawy sądowe, ferowano wyroki. Podejrzani o przynależność do różnych organizacji faszystowskich byli ścigani i „doprowadzani przed Temidę”. Okazało się, że w miasteczku mieszkają sami antyfaszyści. Niektórzy mieszkańcy przychodzili do Trudi, aby prosić ją o napisanie listu do Amerykanów i zaświadczenie, że taki a taki cieszy się nieposzlakowaną opinią i nigdy nie popierał nazistów. Ludzie ci posługiwali się szantażem, żeby tylko uzyskać dokument od Trudi. Mówili, że wiedzieli, że Trudi i jej ojciec ukrywali Żydów, ale oni ich nie zadenuncjowali. Przyszła też Frau Weinhart, aby Trudi stanęła w obronie jej syna nazisty. Mówiła, że jej syn jest niewinny, że jest taki dobry, „muchy by nie skrzywdził”, że nikt nie zna go tak dobrze jak ona -matka. Trudi jednak nie wstawiła się za tym chłopakiem, ponieważ był on wśród tych czterech gwałcicieli, którzy jeszcze przed wojną zawlekli ją do stodoły i wyrządzili jej krzywdę. Pewien mężczyzna tak nie mógł się pogodzić z klęską Niemiec i z upadkiem III Rzeszy, że kiedy widział jak zagipsowano stare swastyki na murach wziął pistolet zabił swoją żonę a później siebie. Pewna kobieta zabrała na spacer swoje córki i pod wpływem psychozy i wiary, że kiedy dorosną nie pójdą do nieba wskoczyła z nimi z mostu do Renu. Kiedy przyjaciółce Trudi Juttcie zmarło dziecko po pogrzebie na cmentarzu doszła do niej pewna kobieta, aby złożyć jej kondolencję. Powiedziała do Jutty: „Jakie to szczęście, że mały Joachim został ochrzczony. Dzięki temu nie pójdzie do czyśćca”. Jutta zdenerwowana odpowiedziała, że lepiej niech martwi się o swoich synów nazistów, którzy z całą pewnością smażą się w piekle.

                     Książka „Kamienie z dna rzeki” to opowieść ze wskazanym morałem. Bohaterowie Ursuli Hegi z lat trzydziestych, czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku cierpią na – „zaburzenia jedzenia”, wykorzystywanie seksualne, samookaleczenia, niezrealizowane powołanie kapłańskie wśród kobiet i równie udaremnione romantyczne i seksualne aspiracje księży - które wydają się trochę anarchiczne w porównaniu ze współczesnymi obserwacjami zmian społecznych i kulturowych, które są rozwiązywane za pośrednictwem feminizmu, usamodzielniania się i rozpoznawania własnej wiktymizacji przez społecznie akceptowaną „inność”. W szczególności w odniesieniu do bohaterki, możemy pochwalić autorkę za wprowadzenie do książki, w której znajduje się tyle „historycznego okrucieństwa” kontekstu Trudi. Chociaż cielesna ułomność Trudi nie jest przedmiotem nazistowskiej analizy, jej fizyczna różnica i tożsamość, jako „inna”, w epoce konformizmu i chaosu jest kluczowa dla tej historii, a otoczenie Trudi ma fundamentalne znaczenie dla jej dewaluacji i złego traktowania. Podczas gdy czytelnicy debatują, czy główny temat opowieści dotyczy Trudi, czy bardziej ogólnie Holokaustu, co jest dowodem żywego uznania dla „niepełnosprawności Trudi”, jeśli to słowo, które służy, jako alegoria, które może być użyte w kontekście II wojny światowej. Utożsamiamy Trudi, z symbolem „strasznych rzeczy, które przytrafiły się Żydom w Niemczech podczas wojny”. „Odwaga” i „ludzkość” Trudi w przeciwieństwie do tła, w którym żyje, ma kluczowe znaczenie dla tego, jak czytelnik może postrzegać Trudi, że poprzez utożsamienie się z ułomną bohaterką, może odnaleźć się w swoim osobistym trudnym i nietolerancyjnym świecie.

                  Książka jest rewelacyjna, obiektywna, z bardzo dobrą narracją. Jestem nią pozytywnie zaskoczony. Doskonała kopalnia wiedzy o ludzkiej psychologii i warunkach historycznych. Bardzo dobrze uporządkowana. Uzupełniła, usystematyzowała moją wiedzę w różnych dziedzinach życia społecznego i historycznego. Ile ludzi, tyle zaburzeń - chciałoby się powiedzieć. Książka poszerza wiedzę i otwiera oczy. Jak krzywdzenie innych może przybierać różne oblicza. Naprawdę polecam.



                



[1] Sturmabteilung (SA, niem. Die Sturmabteilungen der NSDAP, pol. Oddziały Szturmowe NSDAP) – utworzone w Republice Weimarskiej w 1920 bojówki do ochrony zgromadzeń partyjnych, a następnie oddziały masowej organizacji wojskowej Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników (NSDAP).