27 stycznia 2019

Trawa śpiewa


„Trawa śpiewa”


Doris Lessing




Autorka/ (ur. 22 października 1919 w Kermanszahu, zm. 17 listopada 2013 w Londynie). Wczesne dzieciństwo spędziła w Kermanszahu w Persji. W latach dwudziestych XX wieku jej rodzina przeniosła się do Rodezji, gdzie jej ojciec, Alfred Cook Tayler, kupił farmę. W roku 1948 przeprowadziła się do Anglii. Była znana z krytycznych opinii o polityce wewnętrznej RPA okresu apartheidu. Uznanie zdobyła dzięki książkom psychologicznym i obyczajowym z życia kobiet. Ze względu na wymowę części swojej twórczości Doris Lessig stała się żywym symbolem marksizmu, feminizmu, antykolonializmu i sprzeciwu wobec apartheidu. Jest autorką ponad czterdziestu dzieł. Kilka jej książek należy do gatunku science-fiction. Nagroda Nobla w dziedzinie literatury (2007).

Tłumaczenie/ Joanna Puchalska

Tematyka/ „Trawa śpiewa" jest powieścią, obok której nie można przejść obojętnie. Fabuła oparta na retrospekcji opowiada historię życia małżeńskiego kobiety. Rzecz osadzona została w realiach egzotycznych dla polskiego czytelnika, a mianowicie w afrykańskiej kolonii brytyjskiej. Bohaterką jest Mary, córka brytyjskich emigrantów. To tragiczna opowieść o niespełnionych marzeniach, poświęceniu, które prowadzi do szaleństwa, w końcu – smutna konfrontacja potrzeb i pragnień jednostki z oczekiwaniami społeczeństwa. Uwaga autorki skupia się na pokazaniu zawiłości ludzkiej psychiki uwikłanej w skomplikowaną sieć zależności rodzinno-społecznych.

Główny motyw/ Pewnego ranka na werandzie domu ubogiego białego farmera – gdzieś na skraju veldu, południowoafrykańskiego pustkowia – nowo przyjęty zarządca znajduje zwłoki gospodyni. Zabójca, czarny służący Turnerów, nie stara się nawet specjalnie ukryć, a po schwytaniu bez oporów przyznaje się do zbrodni. Morderstwo nie budzi w okolicy szczególnego wzburzenia – wydaje się, „jakby stało się coś, czego właściwie należało się spodziewać”, bo przecież „tubylcy są niedobrzy i mogą zrobić straszne rzeczy”, a Turnerów, zwłaszcza Mary, nikt z sąsiadów nie lubił: „to nienormalne, żeby się ciągle izolować. (…) A w dodatku jak oni żyją!”. Tylko młody Tony Marston, nowicjusz dopiero, co przybyły z Anglii, zdobywa się na głębszą refleksję nad sytuacją, która doprowadziła do tragedii, i tylko jemu przychodzi do głowy, że „przyczyn morderstwa należy upatrywać w przeszłości”.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) bat powinno się kupić wcześniej niż pług i bronę”.

„Do morderstwa trzeba dwojga, do morderstwa tego rodzaju”.

„(…) nawet nieszczęście może mieć dobre strony”.

„(…) rozczulanie się nad sobą jest niezdrowe (…)”.

„(…) w epoce naukowego podejścia do seksu trudno o coś bardziej żałosnego niż brak seksualnej ogłady”.

„Straszne, gdy w imię prawdy czy jakiejś innej abstrakcji zniszczy się czyjeś wyobrażenie o sobie”.

„(…) myślenie o kobietach, zwłaszcza o jednej kobiecie, jest równie niebezpieczne jak alkohol (…)”.

„Samotność, pomyślała, to pragnienie towarzystwa innych ludzi”.

„Bo nawet marzenia potrzebują iskierki nadziei, inaczej nie mają sensu”.

„Ludzie, którzy żyją swoimi sprawami- niezależnie od tego, czy z konieczności, czy z wyboru- i nie zaprzątają sobie tym głowy, co dzieje się u bliźnich, przeżywają niemałe zdziwienie, gdy przypadkiem okaże się, że inni sporo mówią na ich temat”.

„Nikt nie wierzy, że plotki wyrządzają krzywdę, poza tymi, którzy sami od nich ucierpieli”.

„Ale, z drugiej strony, czym jest szaleństwo, jeśli nie wycofaniem się w siebie, ucieczką od świata?”.


                        Doris Lessing jest autorką ponad 40 dzieł i najstarszą laureatką Nagrody Nobla. Debiutancka powieść noblistki „Trawa śpiewa”, napisana jeszcze w Afryce, choć opublikowana po przyjeździe do Europy, rozpoczyna się morderstwem dokonanym na żonie białego rodezyjskiego farmera przez afrykańskiego służącego. Powieść skupia się jednak na wydarzeniach poprzedzających tragedię, zatajonych przez społeczność białych farmerów. W ten sposób nieunikniona śmierć jest celem, ku któremu nieodwołalnie zmierza retrospektywna narracja. Już po pierwszych stronach książki czytelnik uświadamia sobie swą rolę świadka poruszającej historii ludzkich związków, której kolonialny system sprawiedliwości nie pozwoli ujrzeć światła dziennego.

                    Dick i Mary Turner są ogarnięci obłąkańczym pragnieniem siebie nawzajem, ale ich wzajemne wyobrażenia o sobie są fałszywe. Po ślubie pochodząca z miasta Mary rozpoczyna nowe życie na podupadającej farmie męża. Stopniowo, tracąc złudzenia, co do Dicka i swej przyszłości, popada w parnym upale sawanny na przemian w otępienie i histerię. Swą frustrację wyładowuje na czarnoskórych służących, z którymi ostatni, Moses, nawiązuje z nią nić porozumienia. Dobroć Mosesa narusza jednak święte kolonialne tabu- przedstawiciele odrębnych ras nie mogą zobaczyć w sobie kobiety i mężczyzny. Pożądanie i strach splatają się, więc nierozerwalnie, gdy Mary poddaje się władzy człowieka, który uosabia dla niej busz, nieustannie zagrażający odebraniem zagrabionej przez białych farmerów ziemi. Ten dominująco bolesny portret zrujnowanego życia łagodzą jedynie opisy surowego piękna afrykańskiego krajobrazu. „Trawa śpiewa” to jednoznaczne potępienie hipokryzji kolonialnego panowania, znanego dobrze pisarce z czasów młodości spędzonej w RPA. To także wiwisekcja kolonialnej mentalności i jej wypaczeń, jakimi ulegają zarówno kolonizatorzy, jak i kolonizowani.

                     Główną bohaterką powieści jest Mary, mieszkająca, jak i niegdyś sama autorka, w Rodezji. Niezbyt beztroskie dzieciństwo każe jej opuścić rodzinną farmę i przenieść się do miasta. Mary początkowo odnajduje się w nowym życiu: ma dobrą pracę, wielu znajomych, cieszy ją zdobyta wolność. Kiedy jednak słyszy rozmowę przyjaciółek, śmiejących się, że nigdy nie znajdzie męża, jej szczęście znika. Zaczyna podświadomie szukać mężczyzny, by wkrótce wyjść za pierwszego lepszego, farmera Dicka Turnera. Małżeństwo nie jest udane. Mary nie spełnia się na biednej, zaniedbanej plantacji, podobnej do tej, z której uciekła dawno temu.

                   Jak podała gazeta w artykule „Tajemnicza zbrodnia”: „Mary Turner, żona Richarda Turnera, farmera z Ngesi, wczoraj rano została znaleziona martwa na werandzie swojego domu. Do popełnienia zbrodni przyznał się zatrzymany wcześniej służący. Motyw pozostaje nieznany. Prawdopodobnie morderca chciał zrabować kosztowności”. Gazeta nie ujawniła wiele. Przy lekturze opatrzonego sensacyjnym nagłówkiem tekstu zwykli czytelnicy odczuwali zapewne lekką irytację, a także namiastkę satysfakcji; jakby potwierdzało to powszechnie panujące przekonanie, jakby stało się coś, czego właściwie należało się spodziewać. Gdy tubylcy kradną, mordują lub gwałcą, biali doznają takiego właśnie uczucia. Zanim jeszcze z powodu morderstwa Turnerowie stali się sławni, w okolicy mówiono o nich obojętnie i bez większego zaangażowania, jak to się zazwyczaj dzieje w wypadku dziwaków, wyrzutków i odludków. Turnerowie, którzy równie dobrze mogliby mieszkać na księżycu, tak mało ich sprawy dystryktu interesowały, byliby zdziwieni, dowiedziawszy się, że od lat dostarczają tematów do plotek okolicznym farmerom. Ludzi ciekawiło, dlaczego morderca się poddał. Dużej szansy na ucieczkę wprawdzie nie miał, ale… Mógł zbiec na wzgórza i schronić się tam na jakiś czas, albo przekraść się przez granicę na terytorium innego państwa. Bierne poddanie się karze było równoznaczne ze stwierdzeniem: „Zrobiłem źle i wiem o tym, dlatego mnie ukarzcie”. Dobrowolne poddawanie się karze należało do tradycji.

                     Pozostała część powieści opowiada o Mary i jej mężu Dicku, w jej długich, nudnych latach rozczarowania i frustracji, które doprowadziły do śmierci Mary. Była córką zwykłego kolejarza i kobiety, która z powodu złej sytuacji finansowej miała życie tak ciężkie, że ze zgryzoty umarła. Obarczona emocjonalnie nieobecnymi, wojowniczymi wobec siebie rodzicami, Mary zostaje posłana do szkoły z internatem, a następnie podejmuje się pracy w mieście jako sekretarka. W życiu Mary dopóki nie skończyła dwudziestu pięciu lat, nie wydarzyło się nic, co by zakłóciło jej spokojne życie, wtedy umarł ojciec. Zniknęło ostanie ogniwo łączące ją z dzieciństwem, którego wspomnienie było jej nienawistne. Nic już nie wiązało jej z ubogim domkiem, rykiem pociągów, kurzem i wiecznymi kłótniami rodziców. Nic a nic. Była wolna. Czesała się jak dziewczyna, ubierała się w dziewczęce sukienki w pastelowych kolorach i zachowywała się jak nieśmiała, naiwna nastolatka. Jednak wszystkie kobiety prędzej czy później doznają tej czasem niesprecyzowanej, lecz zawsze niebywale silnej presji wyjścia za mąż. Mary, która nie była specjalnie podatna ani na atmosferę, ani na to, co mówią inni, zetknęła się z tym zjawiskiem w sposób nagły i dość nieprzyjemny. Będąc u swojej zamężnej przyjaciółki, siedząc sama na werandzie, odwrócona tyłem do okna usłyszała jak koleżanki plotkują na jej temat. Była oszołomiona i oburzona; głęboko zraniły ją słowa przyjaciółek. W swojej naiwności tak nieświadoma była tego, jaka jest w relacjach z ludźmi, że do głowy by jej nie przyszło, iż mogą rozmawiać o niej za plecami. A to, co mówili…! „Nie ma już piętnastu lat. To śmieszne! Ktoś powinien jej zwrócić uwagę, żeby się tak nie ubierała”. „Dlaczego nie wychodzi za mąż? Musiała mieć mnóstwo okazji”. „Powinna wyjść za kogoś znacznie starszego. Najlepiej za pięćdziesięciolatka… Jeszcze zobaczycie, raz dwa poślubi kogoś, kto mógłby być jej ojcem”.

                       Incydent ten, w sumie błahy, którym by się w ogóle nie przejęła osoba mająca choćby najsłabsze pojęcie o świecie, dotknął Mary bardzo głęboko. Ona, która nigdy nie miała czasu myśleć o sobie, godzinami teraz przesiadywała w swoim pokoju, zastanawiając się nad tym co mówiły o niej koleżanki. Rozmyślając bez końca o przypadkiem usłyszanych słowach, doszła do wniosku, że musi coś z tym zrobić. Przestała przewiązywać włosy wstążką, po raz pierwszy w życiu zaczęła się zachowywać niezręcznie wobec mężczyzn. Tkwiące w jej świadomości ziarenko pogardy dla nich, które chroniło ją przed seksem równie skutecznie, jakby była szpetna, znikło, a wraz z nim dotychczasowa swoboda. Wtedy poznała Dicka Turnera. To mógł być zresztą każdy mężczyzna, wystarczyło, by traktował ją jak ósmy cud świata. Bardzo tego potrzebowała. Odzyskanie poczucia wyższości nad mężczyznami, które w końcu przez tak wiele lat leżało u podstaw jej życia, było dla niej konieczne.
                        
                       Poznali się w kinie. On przyjechał na jeden dzień ze swojej farmy. W mieście bywał bardzo rzadko, tylko gdy musiał kupić coś, czego nie było w lokalnym sklepie, co się zdarzało raz, może dwa razy do roku. Tym razem przypadkiem spotkał znajomego, którego nie widział od lat, i ten namówił go na pozostanie na noc i wspólny wypad do kina. Dick był zdziwiony, że się na to zgodził, tak bardzo nie było to w jego stylu. Ciężarówka z ładunkiem, składającym się z worków ziarna i dwóch bron, wyglądała dość dziwnie pod kinem. Mary, widząc wtedy te obce dla niej rzeczy, uśmiechnęła się. Nie mogła się powstrzymać. Kochała miasto, czuła się w nim bezpiecznie, a wieś kojarzyła się jej z dzieciństwem ze względu na te małe osady, w których mieszkała. Dick nie znosił kina, kręcił się niespokojnie i nagle ujrzał Mary. Poproszono go, by odwiózł do domu dziewczynę, na którą ledwo spojrzał. Bez większego żalu rozstał się z nią pod dużym domem pełnym ludzi i światła. Po kilu dniach od ostatniego spotkania Dick oświadczył się zatem Mary sprawiającej wrażenie spokojnej, kobiecej i macierzyńskiej. Był pełen uwielbienia, pokory i wdzięczny, kiedy przyjęła jego oświadczyny. Dzięki specjalnej licencji pobrali się dwa tygodnie później.

                     Z czasem okazało się, że ich małżeństwo jest nieporozumieniem. Do tego Mary nie potrafiła dogadać się ze służącymi. Żaden kucharz nie zagrzał miejsc dłużej niż miesiąc, wciąż powtarzały się sceny i trwała wojna nerwów. Farma prowadzona przez Dicka także okazała się jednym wielkim bankructwem i nie dawała żadnych dochodów. Na początku zakupił pasiekę  i hodował pszczoły. Później świnie, indyki i króliki. Wpadł na pomysł założenia sklepu dla tubylców. Mary chora z przygnębienia, pomagała Dickowi układać towary, wzdrygając się, gdy dotykała tanich, pachnących chemią materiałów albo koców. Dick kupił dwadzieścia tanich rowerów, było to dość ryzykowne posunięcie, ponieważ w takim upale guma długo nie wytrzymywała. Pomyślała o pięćdziesięciu funtach straty na rowerach. Pragnienie ucieczki stało się jednak z czasem tak przemożne, że w końcu przeważyło obawę przed tym, co powiedzą ludzie. Pomału, pomału, przez kilka tygodni przekonywała siebie, że wystarczy wsiąść do pociągu, i wrócić do miasta, do cudownego, beztroskiego życia, do którego była stworzona. Zacznie wszystko od nowa.

                         Pewnego dnia, gdy służący przyniósł ze stacji worek z zapasami, wzięła do przejrzenia tygodnik i jak zwykle otworzyła od razu na ogłoszeniach. Okazało się, że firma, w której tyle lat pracowała, poszukuje stenotypistki. Kiedy Dick pojechał na pole, ubrała się, spakowała walizkę i zostawiła mu krótki list, powiadamiając, że wyjeżdża do swojej dawnej pracy. Kiedy weszła do biura zobaczyła, że wszystkie pracujące tam kobiety są od niej młodsze co najmniej o 15 lat. Szef powiadomił ją, że posada jest już zajęta i że mu przykro. Tyle lat tu pracowała, a teraz nie chcą jej przyjąć. Zrozumiała, że posada wcale nie jest zajęta i że on ją po prostu zbywa. Po powrocie do pokoju hotelowego spojrzała w lustro. Zobaczyła, że nie jest już tak świeża jak kiedyś, że na jej twarzy można było wyczytać zmęczenie i przygnębienie. Przeszukawszy starannie portmonetkę, znalazła pół korony i sześć pensów. Nie miała za co zapłacić za hotel. Nagle rozległo się pukanie do drzwi i do pokoju wszedł Dick i zabrał ją ze sobą na farmę do domu. Jej ucieczka była autentyczna, choć zakończyła się w sposób, jaki chłodno kalkulująca kobieta łatwo mogłaby przewidzieć.

                     Od momentu ucieczki od męża Mary pogrążała się w coraz większym przygnębieniu. W ciągu dnia nerwowo chodziła po domu, nie mogąc usiedzieć na miejscu. W nocy nie spała. Sama czynność spożywania posiłku stanowiła dla niej problem. Wszystkie czynności wykonywała mechanicznie. Zdarzały jej się napady złości i gniewu, do tego stopnia, że gdy Dick zachorował na malarię Mary, kontrolując tubylców przy pracy w polu, jednego z nich uderzyła batem, raniąc mu twarz. Tym człowiekiem był Moses, który kilka miesięcy później zostanie u nich w domu służącym. Kiedy przybył do ich domu Mary fascynowało jego rosłe ciało i szerokie ramiona. Był dobrym służącym, najlepszym, jakiego dotąd miała. Chodziła w ślad za nim, szukając niedociągnięć, ale rzadko udało się jej coś znaleźć. Po jakimś czasie przyzwyczaiła się do niego, a wspomnienie bata opadającego z jej ręki na jego twarz przybladło. Z czasem Moses zaczął się także opiekować Mary. Wiedział, że jego „pani” zapada na jakąś chorobę psychiczną. Robił jej śniadania i wyręczał ją w różnych jej domowych obowiązkach. Nawiązała się między nimi nowa relacja, w której Mary czuła się bezradna i podporządkowana. Przy służącym czuła dziwny niepokój i przez cały czas nie opuszczała jej świadomość obecności Mosesa w domu blisko niej. Jednak jej stan się pogarszał na tyle, że zaczęła widzieć Mosesa tam, gdzie go nie było. Sąsiad Turnerów Charlie Slatter, widząc jak Dick nie radzi sobie z farmą do tego, mając świadomość choroby Mary, zaproponował im dość duże pieniądze za ziemię i doradził przeprowadzkę do miasta. Turnerowie się zgodzili i dwa dni przed opuszczeniem farmy oznajmili Mosesowi, że już u nich nie pracuje. Kilka godzin później Mary została znaleziona martwa na werandzie swojego domu. Dlaczego zginęła? Czy zabił ją Moses? Dlaczego? Czy między Mary a jej służącym powstała jakaś więź i Moses poczuł się zdradzony?

                     Pęknięć w rzeczywistości ukazywanej przez Lessing w książce „Trawa śpiewa” jest więcej. Najgłębsze są te, które dotykają podstaw funkcjonowania człowieka w świecie. Przebiegają na linii pomiędzy tym, co indywidualne i zbiorowe, własne i obce, prymitywne i cywilizowane. Rozpięte są na antynomiach kobiecości i męskości, wolności i zniewolenia, normalności i szaleństwa. Pęknięcia te pojawiają się we wszystkich książkach Lessing. Autorka znakomicie operuje zarówno mikro-, jak i makroskalą. Bierze pod lupę historie pojedynczych ludzi, przygląda się małym grupom społecznym: rodzinie, mieszkańcom komuny, środowisku Anglików w jednej z prowincji afrykańskich, społeczności czarnoskórych służących, członkom klubu sportowego w afrykańskim mieście, innym razem snuje opowieść o próbie przywracania kosmicznej harmonii czy o początkach ludzkości. Obie te skale mają taką samą rangę, obdarzone są przez pisarkę taką samą uwagą. Ważnym tematem jej książek jest czas. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość są pretekstem do rozważań na temat kondycji człowieka. Przeszłość jawi się jako mityczne „kiedyś", gdy jedynym podziałem były odkrywane dopiero kategorie kobiecości i męskości. Bohaterowie książek Doris Lessing funkcjonują zatem w świecie pełnym przeciwieństw, wyborów, niewygodnych konfrontacji. Trawi ich permanentny niepokój. Są w stanie nieustannego pobudzenia, głodni uczuć, wrażeń, wiedzy. To poszukiwacze, którzy walczą o siebie, o swoją wewnętrzną przestrzeń, duszę, indywidualność, wolność. Niepokój jest tym, co pulsuje w twórczości Lessing.

                      „Trawa śpiewa" to afrykańska historia opowiedziana od końca, zaczyna się bowiem morderstwem dokonanym na białej kobiecie przez jej czarnoskórego służącego. Zdradzając już na wstępie zakończenie, Lessing przesuwa środek ciężkości na psychologię bohaterów i relacje pomiędzy nimi. Napięcie nie wynika z przebiegu wydarzeń, ale z akcji wewnętrznej postaci. Mary Turner walczy o władzę nad samą sobą, choć wydaje jej się, że walczy o władzę nad Mosesem, czarnoskórym służącym. Moses walczy o władzę nad samym sobą, choć wydaje mu się, że walczy o władzę nad Mary, żoną Dicka Turnera, właściciela farmy. Dick Turner walczy o władzę nad samym sobą, choć wydaje mu się, że walczy o ideały. Lessing przenikliwie opisała węzeł, jaki powstał w konsekwencji zapętlenia indywidualnych pragnień i rozczarowań z „interesami" społeczności czarnych i białych mieszkańców afrykańskiej prowincji.

19 stycznia 2019

Zimna Góra


„Zimna Góra”


Charles Frazier




Autor/ (ur. 4 listopada 1950 w Asheville) - amerykański pisarz. W 1973 uzyskał dyplom University of North Carolina. Otrzymał tytuł magistra na Appalachian State University w latach 70., i doktorat na University of South Carolina w 1986. Jego pierwszą powieścią była wydana w 1997 „Zimna Góra”.

Tłumaczenie/ Zdzisława Lewikowa

Tematyka/ Wspaniała historia o miłości w czasie amerykańskiej wojny domowej. Niezwykła opowieść o wojennej odysei Inmana, żołnierza konfederatów, który dezerteruje, aby powrócić do swej ukochanej Ady. Fabuła powieści, odwołująca się do wzorca „Odysei”, choć opowiada o minionym świecie, głęboko porusza człowieka naszych czasów. Nieprzerwanie od chwili wydania, książka jest na listach bestsellerów.

 Główny motyw/ XIX wiek, wrażliwa Ada zamieszkuje z ojcem w Karolinie Północnej. W dziewczynie zakochuje się z wzajemnością cieśla Inman. Gdy wybucha wojna secesyjna, zaciąga się on do armii konfederatów. Żegna się z ukochaną, która obiecuje na niego czekać. Pod jego nieobecność umiera ojciec Ady. Ona nie radzi sobie z prowadzeniem gospodarstwa, więc farma popada w ruinę. O względy przymierającej głodem dziewczyny stara się okrutny Teague, który zajmuje się tropieniem i zabijaniem dezerterów. W trudnych chwilach Adę wspiera sąsiadka Sally, i pomagająca jej w gospodarstwie Ruby. Tymczasem Inman zostaje ciężko ranny i trafia do szpitala. Otrzymuje rozpaczliwy list od ukochanej, która błaga, by wrócił w rodzinne strony. Świadomy konsekwencji swojej decyzji, ucieka z wojska i rusza w drogę. Chce dotrzeć do domu, nie dając się złapać ani zabić. Na swojej drodze napotyka wiele przeszkód. Książka została zekranizowana a Renée Zellweger za rolę Ruby otrzymała Oscara. Obraz był nominowany do tej nagrody także w 6 innych kategoriach.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Nie lubił bezdusznego oblicza współczesności; teraźniejszość nieustannie go zdumiewała. Gdy zaś wybiegał myślami w przyszłość, jawił mu się świat, z którego wszystko, co uważał za ważne, zostało dokładnie wymiecione lub z własnej woli odeszło”.

„Wszystkie okropności, z jakimi się ostatnio spotykał, dokonywały się ludzkimi rękami, więc już niemal zapomniał o tym, że istnieją jeszcze inne nieszczęścia”.

„(…) to dobrze, iż wojna jest tak straszna, bo inaczej za bardzo byśmy ją polubili”.

„Jaką cenę płaci poszkodowany, gdy nie ma kogo obwinić za swoją szkodę? Na kim ma się mścić, jeśli nie na sobie samym?”.

„Nie kochać bowiem świata było bardzo łatwo. Aby go nienawidzić, nie trzeba się było wiele wysilać, wystarczy rozejrzeć się dookoła”.

„(…) jakie to dziwne uczucie: znaleźć uznanie we własnych oczach”.

„Żyjemy w chorym świecie”.

„Zepsute i bezwstydne kobiety są fascynujące”.

„Nie wszyscy, na których psy szczekają, są złodziejami”.

„Nikt z nas, nie jest w stanie odwrócić biegu wydarzeń. Byłoby za proste wymazać z przeszłości to, co nam nie pasuje, i zastąpić czymś innym”.

„Dawno już bowiem doszedł do wniosku, że spekulowanie, co dzień przyniesie, nie ma większego sensu. Popełnienie błędu było nieuniknione. Z doświadczenia wiedział, że rozważanie o nadchodzącym dniu w żadnym wypadku nie przyczynia się rozproszenia obaw”.

„Uważam, że żenić się z kobietą, dlatego że jest piękna, to nonsens. Zupełnie tak, jakby chciał pan zjeść ptaka, bo ładnie śpiewa; zresztą błąd dość powszechnie popełniany…”.

    

                           Inman, bohater powieści Charlesa Fraziera „Zimna góra", jest dezerterem. Pod koniec 1864 roku, kiedy wyzdrowiał i nabrał sił w wojskowym lazarecie, po zagłębieniu się w absurd i okropność wojny secesyjnej, postanawia zbiec. Bohater początkowo wierzy w słuszność sprawy Południa, ale z czasem, gdy zaczyna być świadkiem kolejnych koszmarów wojny, stopniowo przechodzi głęboką przemianę.  W końcu jest przekonany, że najważniejszą wartością jest miłość do kobiety, do której za wszelką cenę chciałby powrócić. Wyrusza, więc w podróż do domu na głębokim południu. Konflikt militarny dobiega końca. Ten amerykański „Ulisses” i tak był już po przegranej stronie, był jednym z niewielu, którzy przeżyli oblężenie fortyfikacji. Myślał, że jego „Troja” to najwyraźniej nie do zdobycia posterunek konfederacki w Petersburgu w stanie Wirginia, jednak inżynierowie Unii wykopali długi, głęboki tunel pod fortyfikacjami, napełnili go materiałami wybuchowymi i doprowadzili do jednej z największych masakr w czasie wojny.

                       Inman został ciężko ranny podczas walk o Petersburg. Kiedy dwaj najbliżsi towarzysze zerwali z niego odzież i zobaczyli ranę na szyi, sądzili, że wkrótce umrze. Powiedzieli mu uroczyście: „Żegnaj, spotkamy się w lepszym świecie!”. Tymczasem Inman wciąż żył. Zabrano go do przyfrontowego lazaretu, ale i tam lekarze nie wierzyli, że przetrzyma. Zaliczyli go do umierających i położyli na łóżku polowym z dala od innych, aby spokojnie czekał na śmierć. Nie myślał jednak rozstawać się z tym światem. Po dwóch dniach, z braku miejsca, odesłano go do zwykłego szpitala w stanie, z którego pochodził. Po cierpieniach, jakich doznał najpierw w lazarecie, a potem w czasie podróży pociągiem na południe, gdy umieszczono go w wypełnionym rannymi towarowym wagonie, Inman uwierzył swoim przyjaciołom i lekarzom, którzy twierdzili, że umrze. W szpitalu lekarze, obejrzawszy go, powiedzieli, że niewiele mogą pomóc. Być może przeżyje- takiej pewności jednak nie mieli. Dali mu szmatkę i niewielką miskę z wodą, żeby sam próbował czyścić sobie ranę. Wkrótce okazało się, że rana sama się oczyszcza. Zanim zaczęła się zabliźniać, wypluła z siebie przeróżne rzeczy. Szyja zaczęła się wreszcie goić. Miał jednak za sobą trudne tygodnie, kiedy nie mógł obrócić głowy ani utrzymać w ręce książki.

                      „Penelopa” Inmana to Ada, piękna córka lokalnego pastora w Zimnej Górze, małym miasteczku na wzgórzu w Północnej Karolinie. Wychowała się w Charlestonie i na skutek nalegań ojca otrzymała wykształcenie znacznie przekraczające granice dopuszczalne dla kobiet. Była mu intelektualną towarzyszką, a przy tym pełną życia, wesołą i troskliwą córką. Wbito jej do głowy wiedzę z dziedziny sztuki, polityki i literatury i przygotowano do prowadzenia dyskusji w obronie swoich poglądów. Nie mogła jednak przypisywać sobie żadnych szczególnych talentów ani zdolności. Dobrze opanowała język francuski i łacinę, liznęła greki, a ponadto nieźle sobie radziła z wyszywaniem i haftem. Całkiem dobrze grała na fortepianie, ale daleko jej było do wirtuozerii. Miała niewielkie zdolności malarskie: potrafiła dość precyzyjnie namalować jakiś widoczek czy martwą naturę, posługując się kredką albo wodnymi farbami. No i była dość gruntownie oczytana.

                    Przyjechała w te strony sześć lat temu wraz z ojcem, który miał nadzieję, że ostre górskie powietrze zahamuje postęp choroby trawiącej jego płuca. Pluł bowiem krwią tak intensywnie, że w ciągu dnia potrafił przemoczyć sześć chusteczek. Wierzył w zbawienny wpływ ruchu na świeżym powietrzu. Bez zwłoki zaczął organizować przeprowadzkę. Ada początkowo sceptycznie odnosiła się do tej perspektywy. Wszyscy bowiem znajomi w Charlestonie wmawiali jej, że tereny górskie to dzika kraina zapomniana przez Boga, gdzie wiecznie pada, a mężczyźni, kobiety i dzieci rosną w atmosferze nędzy i występku.

                   W ciągu pierwszych tygodni po przyjeździe wielebny Monroe wraz z Adą odwiedzał wszystkich swoich aktualnych i potencjalnych parafian. Rzeczywiście, ludzie ci wydawali się Adzie nieco dziwni. Jednak największą porażkę w swojej działalności misyjnej poniósł Monroe latem. Miało to związek z Esco i Sally Swangerami: pewien parafianin doniósł pastorowi o ich porażającej wręcz ignorancji. Oboje małżonkowie uważali Biblię za coś w rodzaju księgi wiedzy tajemnej i używali jej do czarnoksięskich praktyk. Na przykład upuszczali Biblię na podłogę, patrząc, na której stronie się otworzy. Potem na chybił trafił celowali w nią palcem i zgadywali, co oznacza słowo, które w ten sposób wskazali. Wróżbę tę traktowali jak wyrocznię i postępowali odpowiednio do niej, jakby otrzymali instrukcję od samego Pana Boga.
                    
                   Inman chodził do kościoła wyłącznie po to, by spotkać Adę. Ada i jej ojciec zbyt długo zachowywali się jak naiwni nowicjusze w kraju, w którym się osiedlili. Dla rodzin mieszkających w tych stronach sposób bycia Ady i jej ojca stanowił komiczne widowisko. By w nim uczestniczyć, wystarczyło siedzieć na ganku i patrzeć, jak przejeżdżają obok dwukołowym powozem albo obserwować Adę, kiedy spaceruje na łonie natury, przechadzając się wzdłuż drogi nad rzeką. Wszyscy się zgadzali, że dziewczynie nie brak urody, śmieszyły ich natomiast jej stroje, uszyte według mody panującej w mieście. Plotka głosiła, że Ada wszędzie chodzi z notatnikiem i ołówkiem. Czyżby była tak pozbawiona pamięci, że jeśli nie zapisze w notesie, to gotowa zapomnieć o tym, co jeszcze przed chwilą wydawało się jej ważne? 

                  Wstydliwy Inman wymienił z nią jeden, pełen namiętności pocałunek w dniu, w którym jego pułk wyruszył na wojnę trzy lata wcześniej. Podczas gdy w szpitalu dochodzi do siebie po straszliwej ranie na szyi, otrzymuje list od Ady deklarujący jej miłość oraz prośbę, aby jak najszybciej wrócił do domu. Przyjmuje to, jako rozkaz i rozpoczyna swoją desperacką podróż do swojej „Itaki”. Poprzez setki mil niebezpiecznego, zdewastowanego kraju przemierza lasy, rzeki i góry narażając się na pewną śmierć, jeśli zostanie aresztowany, jako dezerter.

                      Praktycznie w każdym punkcie podróży, Inman, aby przeżyć musi uciekać się do przemocy. Tak jak Odyseusz, bohater „Odysei” Homera Inman spotyka na swojej drodze przeróżnych ludzi. Pewnego razu spotkał pastora, który uśpił dziewczynę, która była z nim w ciąży, aby utopić ją w pobliskiej rzece. Inman uniósł swój wielki rewolwer i zmusił pastora do zwierzeń. Pastor był zaręczony z inną kobietą a z tą spłodził dziecko. Gdyby go przyłapano, wygnano by go z hrabstwa. Jego Kościół był niezwykle surowy. Przywoływano do porządku członków kongregacji za tak małe przewinienia, jak to, że grano w domu na skrzypcach.  Inman postanowił położyć dziewczynę z powrotem do łóżka, jakby nic się tej nocy nie wydarzyło. Wrócili do miasteczka, zaniósł dziewczynę do domu, położył na łóżku a kiedy się zbudziła powiedział jej: „Nie myśl, że pastor przemawia w imieniu Boga. Nikt z ludzi nie jest w stanie tego uczynić. Spróbuj teraz znowu zasnąć, a rano, gdy się zbudzisz, niech ci się zdaje, że ci się przyśniłem, i we śnie mój głos ci nakazał, żebyś z pastorem zerwała. On nie ma dobrych zamiarów wobec ciebie. Weź to pod rozwagę!”. Wyszedł z chaty i wrócił do pastora przywiązanego wcześniej do drzewa. Pogrzebał w plecaku, po czym wyjął pióro, atrament i papier. Po prostu w krótkiej notatce ujął to, czego się dowiedział o niedoszłym morderstwie pastora na dziewczynie i nienarodzonym dziecku. Kiedy skończył, nadział kartkę papieru na gałąź drzewa na wysokości głowy pastora, lecz poza jego zasięgiem. Przed wojną Inman nie należał do ludzi szukających zwady, nie był skory do bitki. Ale w momencie, gdy się zaciągnął do wojska, nie miał nic przeciw walce i dobrze sobie w niej radził.

                 Powrót do Zimnej Góry, trwał kilka lat, przez co bohater jest świadkiem tego, jak społeczność załamuje się z powodu biedy i głodu. Wymogi wojny i działań Gwardii Narodowej oraz mściwego grona strażników ścigających dezerterów skutkuje głęboko zakorzenionymi urazami oraz wyzwala w ludziach podłe instynkty. Przewodzi im brutalny malkontent Teague, który wierzy, że on i jego rodzina są prawdziwymi właścicielami całego obszaru, a co za tym idzie, sugeruje, że Ada też do niego należy. Tymczasem Ada widzi, jak po śmierci jej ojca majątek podupada. Z pomocą przychodzi jej tajemnicza dziewczyna -Ruby.

                    Ruby potrafiła przewidzieć nadejście zimy równie bezbłędnie jak niedźwiedź, który gromadzi zapasy tłuszczu przez zapadnięciem w sen. Roztaczała, więc przed Adą perspektywy prac, które będą musiały wykonać, aby przeżyć zimę. Monolog Ruby naszpikowany był samymi czasownikami oznaczającymi najbardziej męczące czynności: orać, sadzić, okopywać, ścinać, wekować, karmić, zabijać… Dawniej nie brudziła się pracą w ogródku, bo pastor zawsze najmował kogoś do tej roboty. Adę interesował tylko produkt finalny- jedzenie od momentu, kiedy je stawiano na stole. Dopiero Ruby brutalnie sprowadziła dziewczynę z obłoków na ziemię. Potrafiła zmusić ją do pracy nawet wtedy, kiedy Ada nie miała na to ochoty. Za swoje pierwsze zwycięstwo Ruby uznała to, że Adzie udało się samodzielnie ubić masło, a drugie- że przestała zabierać ze sobą książkę, idąc z motyką w pole. Na odpoczynek dziewczęta miały czas dopiero wtedy, kiedy pozmywały naczynia po kolacji i odstawiały je na miejsce. Siadywały razem na werandzie i Ada czytała na głos, dopóki się nie ściemniło. Oczywiście Ruby nie miała nigdy w ręku książki, ale Ada uznała, że najwyższy czas zapoznać ją z klasykami literatury. W tym celu najpierw opowiedziała Ruby, kim byli starożytni Grecy, a potem zaczęła czytać jej utwory Homera.

                        „Zimna Góra" pokazuje Amerykę w trudnym i przełomowym dla niej okresie. Jednocześnie książka jest o wielkim uczuciu. Problem jednak polega na tym, że poza kilkoma retrospekcjami, nasi bohaterowie nie mają okazji by tę miłość w jakiś szczególnie ujmujący sposób pokazać. To bardziej traktat o trwaniu i wytrwałości. Jakby dwie różne historie, Inmana i Ady. Emocjonalnie niewiele z tego wynika. Całość wypełniają mniej lub bardziej dramatyczne epizody, a koniec może być tylko jeden. Charles Frazier nie zajmuje się roztrząsaniem przyczyn wojny, nie jest tu ważne, która strona ma rację (bo nie ma chyba żadna). Nieważny jest kolor munduru - niezależnie od pochodzenia i poglądów politycznych, uczestnicy wojny dopuszczają się czynów strasznych. Książka „Zimna Góra” jest zatem swego rodzaju rozliczeniem, ale niekoniecznie z wojną secesyjną, raczej z wojną w ogóle. Inman na zło i okrucieństwa napatrzy się nie tylko w bitwach, ale też w swojej drodze do domu. Spotka nie tylko tych, którzy są przez nią ugodzeni (na przykład Sarę, która straciła męża i nie ma, za co żyć), ale też tych, którzy z wojny korzystają i za nic mają życie innych (jak ci, którzy wydają dezerterów). Wojna jest zła - i wydaje się, że wiemy to wszyscy. A jednak, czy przed wielkimi konfliktami młodzi mężczyźni nie jechali na front tak ochoczo, jakby czekała ich wspaniała przygoda? Czy nie słyszeliśmy wiele razy o wojennym honorze i bohaterstwie? Jak wiele jest tego na wojnie, a jak wiele strachu, bólu, brudu, okrucieństwa, nienawiści i bezsensownych śmierci? Czy nie wpaja się następnym młodym pokoleniom, że wojna to tak naprawdę fajna przygoda? Równolegle z wątkiem wędrówki Inmana obserwujemy przemianę jego ukochanej, Ady, z damy posiadającej tylko niepraktyczne umiejętności w pewną siebie farmerkę. Ujęło mnie bogactwo języka, jakim posługuje się autor. Wszystkie postacie są pełnowymiarowe, mają własne historie, własne życie, charaktery. Najbardziej zapada w pamięć kobieta hodująca kozy w leśnej pustelni, oraz wychowująca niemowlaka młoda wdowa Sara, tak biedna, że je z misek wydrążonych z dyni.

                          Autor książki Charles Frazier wychował się w Blue Ridge Mountains w Północnej Karolinie. Tam pamięć wydarzeń wojny secesyjnej była ciągle żywa. Opowieści o tamtych dramatycznych wydarzeniach przekazywano z pokolenia na pokolenie. Szczególnie zafascynowała Fraziera historia W.P. Inmana, jednego z jego przodków, który odbył pełną niebezpieczeństw wędrówkę – liczącą ponad 300 mil – ze szpitala wojskowego w Wirginii w rodzinne strony. Frazier był zdania, że taka perspektywa w opisie wojny secesyjnej i jej skutków była stosunkowo rzadka w amerykańskiej literaturze. Jak wiadomo, piśmiennictwo na jej temat jest niesłychanie bogate, lecz główna jego część to szczegółowa i wyczerpująca rekonstrukcja działań wojennych, zwłaszcza krwawych bitewnych starć. Frazier podkreślał, że nie interesowały go dylematy ani decyzje słynnych dowódców, ale los zwykłych ludzi, zagubionych w okrutnym wojennym tumulcie, walczących o przetrwanie i często– pod wpływem brutalnych wydarzeń– przewartościowujących cały dotychczasowy światopogląd.

13 stycznia 2019

Terapia


„Terapia”


David Lodge




Autor/ (ur. 28 stycznia 1935 w Londynie) – brytyjski pisarz, którego powieści często satyrycznie, przedstawiają środowisko uniwersyteckie, a szczególnie przedstawicieli nauk humanistycznych. Lodge był wykładowcą na Uniwersytecie w Birmingham w latach 1960-1987.

Tłumaczenie/ Zuzanna Naczyńska

Tematyka/ David Lodge doskonale ujmuje ten bardzo współczesny niepokój człowieka, który czuje się bezcelowo w swoim życiu i rozpaczliwe poszukuje wypełnienia pustki, na którą wciąż z przerażeniem patrzy. Książka pokazuje, jaką postawę powinniśmy przyjąć w życiu, podczas podejmowania ważnych decyzji, jak uniknąć stałego poczucia lęku, jak żyć autentyczną egzystencją. Bohater odkrywa, jak bardzo filozofia Sørena Kierkegaarda była inspirowana jedną wielką miłością jego życia, Regine, którą odrzucił w chwili jednego niezdecydowania, decyzji, której żałował przez resztę swojego życia.

Główny motyw/ Laurence Passmore, bohater powieści, cierpi na depresję. Początkowo nie istnieją żadne racjonalne powody jego ciągłego przygnębienia, poza odzywającym się od czasu do czasu bólem kolana. Laurence ma żonę, dwoje dorosłych dzieci, jest bogaty i odnosi sukcesy, a jednak coraz częściej jest nieobecny myślami, cierpi na bezsenność, czuje się po prostu nieszczęśliwy. Jest pochłonięty sobą, cały czas wypełniają mu różnego rodzaju terapie: akupunktura, aromaterapia, psychoterapia, masaże. W rezultacie odchodzi od niego żona, co oczywiście potęguje depresję bohatera. Laurence zaczyna czytać filozofów, lekarstwa na przygnębienie szuka w towarzystwie kobiet, rozpamiętuje przeszłość i pisze dziennik.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Przypomina to próbę wytarcia oceanu paczką chusteczek higienicznych, ale zapobiega wyczerpaniu współczucia”.

„(…) nawet najlepszy scenariusz zawiedzie, jeśli aktorzy są niewłaściwie dobrani”.

„(…) żadne z nas nie umie żyć teraźniejszością, ciągle gonimy za złudą doskonałości innego miejsca i czasu”.

„Definicja człowieka zamożnego: ktoś, kto płaci za bilet pierwszej klasy z własnej kieszeni”.

„Nie ma w tym żadnej logiki, ale chyba po to są marzenia”.

„Plotkowanie to handel wymienny. Nie dostaniesz żadnego towaru, jeśli sam czegoś nie sprzedasz”.

„Jedną z najbardziej przygnębiających rzeczy w depresji jest świadomość, że mnóstwo ludzi na świecie ma znaczenie ważniejsze powody niż ty, aby czuć przygnębienie”.

„Najstraszniejszą formą depresji jest sytuacja, kiedy nie potrafisz podać absolutnie żadnego powodu, dla którego jesteś przygnębiony”.

„Gdy nadzieja jest śliczną, wymykającą się z rąk dziewczyną, a wspomnienia miłą, choć nieco niedołężną staruszką, powtórzenie pozostaje ukochaną, zawsze pociągającą żoną”.

„W restauracji zawsze można poznać, którzy ludzie są małżonkami, bo jedzą w milczeniu”.

„Bycie szczęśliwie żonatym lub szczęśliwie zamężną oznacza, że nie musisz odgrywać małżeństwa, po prostu w nim żyjesz, jak ryba żyje w morzu”.

„Czuję się tak, jakbym żył we śnie. Ale to jawa jest prawdziwym koszmarem”.

„Najstraszniejsza rzecz, jaka może człowieka spotkać, to stanie się śmiesznym we własnych oczach w kwestii zasadniczej wagi”.

„(…) według Freuda pisarzy napędzają trzy pragnienia: sławy, pieniędzy i miłości kobiet”.

   

                          Wielkie powieści są zawsze oparte na prawdzie. To rzecz zupełnie zrozumiała. Kiedy czyta się książkę Davida Lodge'a „Terapia” z pewnością nie można nie zauważyć podobieństwa między bohaterem książki Laurence'a „Tubbym” Passmore'em a samym autorem książki. W powieści poznajemy życie bohatera od powojennych lat dzieciństwa spędzonych we wschodnim krańcu Londynu, po prawdopodobnie mało prawdopodobny sukces w późniejszym życiu literackim, Tubby i Lodge mają ze sobą wiele wspólnego. Wspominam ten biograficzny aspekt wyłącznie ze względu na zaskakujący finał powieści. Czy autor rzeczywiście wędrował po czterdziestu latach niewidzenia się z byłą dziewczyną przez pył i gorąco północnej Hiszpanii? Kuszące.

                      Tubby Passmore jest odnoszącym sukcesy pisarzem sitcomu z dużym domem jednorodzinnym na eleganckim przedmieściu Londynu, równie ostentacyjnym aglomeratem miejskim i małżeństwem, które powoli, ale z pewnością się rozpada, do tego bohatera cechuje obsesja psychoanalizą i duńskim filozofem Kierkegaardem. Bohater jest pochłonięty sobą, neurotyczny i materialistyczny i trudno mu współczuć, przynajmniej na początku książki. Ma upodobanie do luksusu w życiu i wydaje się obojętny wobec otaczającego go świata. Dopiero, gdy jego małżeństwo rozpada się, patrzymy na niego łagodniejszym wzrokiem. Stopniowo Tubby zyskuje naszą sympatię. W tym momencie powieść przechodzi od opowieści w pierwszej osobie do różnych relacji osób trzecich - typowej sztuczki Lodge. Ten przemyślany „chwyt” pisarski pozwala czytelnikowi dostrzegać coraz bardziej niewytłumaczalne zachowania Tubby'ego z punktu widzenia zwykłego czytelnika a nie psychoanalityka. W ten sposób czytelnik „dzieli” się niespodziewanym zachowaniem Tubby’ego z innymi bohaterami książki. Mamy też relacje z pierwszej ręki od Sally - żony Tubby'ego i jej trenera tenisa, które są także zabawne i dowcipne. Są też relacje trzech innych kobiet, które Tubby stara się uwieść i próbuje, po rozpadzie małżeństwa, nadrobić to, co nazywa „straconym czasem". tj. spać z jak największą liczbą kobiet. Takie miasta jak Kopenhaga i Teneryfa to miejsca, w których Tubby niezgrabnie próbuje uwieść te trzy nietypowe kobiety. To jest David Lodge w swoim najlepszym wydaniu. Dość powiedzieć, że próby uwodzenia nie całkiem powiodły się bohaterowi. To wszystko jest zarazem takie niezręczne, jak i bardzo zabawne.

               O swoich problemach emocjonalnych Tubby dowiedział się po raz pierwszy, kiedy poczuł ból w kolanie. Opuszczał swoje londyńskie mieszkanie w pośpiechu, żeby zdążyć na pociąg. Ból zostawił po sobie pieczenie, które szybko ustąpiło. Jakieś tydzień później, gdy pracował w gabinecie przy biurku, założył nogę na nogę i poczuł go znowu: nagły kłujący ból w prawym kolanie. Odtąd zaczął się pojawiać coraz częściej, choć dalej był nieprzewidywalny. Rzadko chwytał go wtedy, kiedy go się spodziewał, na przykład podczas gry w golfa czy w tenisa, ale mógł go złapać tuż po meczu, w klubowym barze, albo podczas jazdy samochodem do domu, albo, gdy siedział zupełnie spokojnie w gabinecie czy leżał w łóżku. Budził się przez niego z krzykiem w środku nocy i żona Sally myślała, że dręczą go jakieś koszmary. Tymczasem koszmary były chyba jedynymi rzeczami, które mu nie dokuczały. Zdawał sobie sprawę, że cierpi na depresję, stany lękowe, napady paniki, nocne poty i bezsenność, ale nie miał koszmarów.  Zazwyczaj w ogóle nic mu się nie śniło. Co po prostu oznaczało, że nie pamiętał swoich snów.

               Uznał to za trochę niesprawiedliwe, że do wszystkich innych problemów musiał mu jeszcze dojść tajemniczy ból w kolanie. Oczywiście, jeśli chodzi o zdrowie, mogą się człowiekowi przytrafić gorsze rzeczy. Na przykład: rak, stwardnienie rozsiane, paraliż, rozedma płuc, Alzheimer i AIDS. Nie mówiąc o chorobach, z którymi można się urodzić, jak dystrofia mięśni, porażenie mózgowe, hemofilia i epilepsja. Nie mówiąc o wojnie, zarazie i głodzie. Co zabawne, ta świadomość nie czyni bólu w kolanie ani trochę łatwiejszym do zniesienia. Być może był to objaw tak zwanego „wyczerpania współczucia”. Media biją nas codziennie po oczach takimi ilościami ludzkiego cierpienia, że stajemy się jakby odrętwiali, zużyliśmy wszystkie rezerwy litości, gniewu i oburzenia i potrafimy myśleć wyłącznie o bólu w naszym własnym kolanie.

               Tubby najpierw poszedł do internisty. Zalecił fizykoterapię. Fizykoterapeuta po jakimś czasie zalecił mu wizytę u ortopedy. Ortopeda zalecił artroskopię. Poddał się operacji, ale i to nie pomogło. Kontuzja kolana, której uległ Tubby, oczywiście nie ułatwiała sprawy także w pożyciu małżeńskim. Rozdzieliła małżonków, jeśli chodzi o wspólne uprawianie sportu i odbiła się na małżeńskim seksie. Po operacji przez wiele tygodni, wręcz miesięcy, unikał współżycia, a potem zawsze wydawał się bardziej dbać o bezpieczeństwo swojego kolana niż ich wspólną przyjemność. Kiedy stało się oczywiste, że operacja nic nie dała, wpadł w jeszcze większą depresję niż przedtem. Przez ostatni rok był po prostu nie do zniesienia, zupełnie zamknął się w sobie, nie słuchał, co się do niego mówi. Sally jego żona twierdziła, że to tylko jego chwilowe dziwactwo, coś do imponowaniu ludziom. A zainteresowanie filozofem Kierkegaardem zwykły wybieg, do którego się ucieka, aby uszlachetnić swoją banalną małą depresję, jako egzystencjalny lęk.
                       
              Taki niedowład wewnętrzy kolana miał pewną dobrą stronę-, kiedy ktoś dzwonił do Tubbiego i pytał, jak się czuje, a on nie chciał powiedzieć „jestem w krańcowej depresji”, ale nie miał też ochoty udawać, że tryska humorem, zawsze skarżył się na kolano. Od jego artroskopii minął już rok, a nadal miewał bóle w kolanie. Postanowił iść na terapię do doktor Alexandry Marbles. Poddał się wielu terapiom jednocześnie: w poniedziałki chodził na fizykoterapię, we wtorki do Alexandry na terapię poznawczo-behawioralną, a w piątki miał aromaterapię lub akupunkturę. Środy i czwartki spędzał zwykle w Londynie i spotykał się z „kochanką” Amy. Co również było pewnego rodzaju terapią.

                Terapeutka Alexandra zasugerowała, że powodem jego bólu w kolanie jest perfekcjonizm. Stawia sobie niemożliwe wysokie wymagania, więc rozczarowanie jest nieuniknione. Po drugie funkcjonuje między dwiema skrajnymi kobietami: Amy zawsze go dowartościowuje. Sally stosuje metodę otrzeźwienia: „przestań jęczeć i weź się do roboty”. Stanowiły zresztą przeciwieństwo pod każdym względem. Sally to blondynka, niebieskooka, wysoka, zwinna, wysportowana. Amy reprezentowała typ śródziemnomorski: śniada, niska i pulchna, z burzą czarnych loków i oczyma jak rodzynki. Na czym polega romans Tubbi’ego i Amy? Plotkowali o ludziach z branży, żalili się sobie i wzajemnie się pocieszali, porównywali swoje terapie. Czasem szli do teatru, ale najczęściej po prostu spędzali spokojne wieczory w jego mieszkaniu lub jedli kolację w którejś z pobliskich restauracji. W ich znajomości nigdy nie było mowy o seksie. W zasadzie można, więc powiedzieć, że nieźle się urządził. Rozwiązali problem monogamii, który jest problemem monotonii, bez uciekania się do zdrady. Jednak tylko do czasu…

               Całe to życiowe zamieszanie Tubby próbuje sobie wytłumaczyć wczytując się w filozoficzne dzieła Kierkegaarda, który wyjaśnia, że człowiek nieszczęśliwy nigdy nie przebywa w swoim wnętrzu, ponieważ stale żyje przeszłością albo przyszłością. Stale albo wspomina, albo łudzi się nadzieją. Albo myśli, że wszystko było lepsze w przeszłości, albo żywi nadzieję, że będzie lepsze w przyszłości, lecz zawsze jest złe teraz. Kierkegaard daje przykład mężczyzny wracającego pamięcią do radości dzieciństwa, których w rzeczywistości nigdy nie doświadczył. Kiedy Tubby głębiej zapoznawał się z dziełami Kierkegaarda poznał też jego biografię. Z biografii i pism Kierkegaarda dowiedział się, że jego poglądy na małżeństwo w ogóle i na własne małżeństwo ulegały zmianom. Gdy miał dwadzieścia kilka lat, cieszył się opinią kogoś, kto dobrze i pewnie czuje się w towarzystwie młodych kobiet, zachowuje się nieco ekscentrycznie i zna sztukę uwodzenia. W 1837 roku Kierkegaard poznał Reginę Olsen, córkę radcy państwowego, z którą trzy lata później się zaręczył, następne tygodnie były pasmem zmagań Kierkegaarda z samym sobą i z sytuacją, w jakiej się znalazł. Nieformalne zerwanie zaręczyn nastąpiło już dwa miesiące po ich zawarciu, oficjalne zaś — 11 października 1841 roku. W pismach filozofa wyeksponowane zostały dwa główne powody — odpowiedzialność za grzechy rodzinne i własne oraz melancholijne usposobienie. „Gdybym nie był ciągle pokutnikiem — pisał Kierkegaard w „Dzienniku” — gdybym nie miał mojej vita ante acta, gdybym nie był melancholijny, związek z nią uczyniłby mnie tak szczęśliwym, jak nawet nie mógłbym marzyć”. Niektórzy biografowie Kierkegaarda, dociekając motywów zerwania z Reginą, reinterpretują psychologicznie jeden z aspektów przeszłości filozofa, któremu on nadawał interpretację teologiczną. Chodzi o wydarzenie z 1836 roku. Kierkegaard prowadził wówczas dość swobodne i hałaśliwe życie. Pewnego listopadowego wieczoru dał się namówić kolegom na pójście do domu publicznego. Nie wiadomo, co się tam wydarzyło, lecz Kierkegaard szybko stamtąd uciekł, żegnany śmiechem kobiety. Było to prawdopodobnie jedyne jego cielesne spotkanie z kobietą — upokarzające i traumatyczne. Historia Kierkegaarda i zerwanie przez niego zaręczyn z Regina, a także złamanie jej serca przypomniało Tubby’emu pewne zdarzenie sprzed czterdziestu lat, kiedy jako szesnastoletni chłopak poznał śliczną dziewczynę o imieniu Maureen.

               Kiedy zaczął na okrągło wracać do wspomnień, przytłaczało go poczucie straty. Straty nie tylko miłości Maureen, lecz także niewinności- jej i jego własnej. Dotychczas ilekroć o niej myślał- a nie zdarzało się to zbyt często- uśmiechał się w duchu z sympatią, ale trochę krzywo: miła smarkula, pierwsza dziewczyna, jacy byli oboje naiwni, przeszło-minęło i tak dalej. Dopiero rekonstruując historię ich znajomości ze wszystkimi szczegółami, uświadomił sobie, jaką potworną rzecz zrobił przed laty. Gruboskórnie, samolubnie, niezasłużenie, złamał serce młodej dziewczyny. Oczywiście doskonale zdawał sobie sprawę, że nie myślałby o tym w ten sposób, gdyby nie odkrył pism Kierkegaarda. Jego historia z Maureen to bardzo kierkegaardowska historia. Przypomina „Dziennik uwodziciela” i związek samego filozofa z Reginą. Regina stawiła jednak większy opór niż Maureen. Tubby podobnie jak filozof dalej udawał zimnego cynika i złamał dziewczynie serce, fałszywie przekonany, że „będzie szczęśliwszy w nieszczęściu bez niej niż z nią”.

              Ożywiony, wyzwolony, przyjeżdża do Hiszpanii w poszukiwaniu swojej dawno utraconej miłości, Maureen - dziewczyny, której niegdyś złamał serce w długich dniach powojennej surowości życia. To szansa na odkupienie. W ten sposób zaczyna się zupełnie nowy aspekt powieści. Nie jesteśmy już z Tubbym w dzisiejszym otoczeniu znanego świata scenariuszy i mediów, ale w powojennym Brickley'u, w którym rozgrywa się historia o niewinnej i nieodwzajemnionej miłości. W międzyczasie David Lodge pisze delikatną historię o dążeniu jednego człowieka do naprawieniu utraconej miłości. Powieść kończy się na czułej nucie, gdy niegdyś młodzi kochankowie, oboje noszący znamiona wielu kaprysów życia, ponownie spotykają się w hiszpańskim upale na szlaku pielgrzymkowym do Composteli. Prawdę mówiąc, jego była miłość wyglądała okropnie. Kiedy rozmawiał z nią na szlaku, w duchu stawiał czoło smutnemu faktowi, że nie jest już podlotkiem z jego wspomnień i marzeń. Osiągnęła ten wiek, gdy kobieta zaczyna bezpowrotnie tracić urodę i świeżość. Maureen skapitulowała z upływającym czasem chyba bez walki. Musiał w duchu przyznać, że jej wygląd był szokiem, na który nie przygotowały go upozorowane i wyretuszowane zdjęcia. Wprawdzie lata obeszły się z nim łaskawiej, ale Maureen nie pielęgnowała w tym względzie żadnych złudzeń. David Lodge doskonale ujmuje ten bardzo nowoczesny niepokój, że czujemy się bezcelowo w naszym życiu i rozpaczliwie poszukujemy wypełnienia pustki w naszym życiu. Tubby znajduje część swojego problemu w związku z Maureen. Maureen tkwi w bezpłciowym małżeństwie z dawnym rywalem Tubby'ego z przeszłości, ale nie może go opuścić z powodu wszystkich więzi, jakie stworzyło między nimi życie. Chociaż mniej oczywiste, myślałem, że David Lodge dał do zrozumienia w swojej powieści o innej potężnej formie terapii: humorze. W całej powieści krąży cienka linia między sprawieniem, że Tubby staje się obiektem kpin i patosu, a tym, że jego sytuacja jest banalna i pobłażliwa, co doskonale autorowi się to udaje przedstawić. Tubby jest bardzo sympatyczny i nie tylko, dlatego, że nie traktuje siebie zbyt poważnie. Tuż przed głębokim zagłębieniem się w egzystencjalne problemy życiowe, udaje mu się śmiać z siebie samego, a to trzyma go mocno przed pretensjonalnością.

           Czy miłość może zostać odnowiona? To pytanie zostało odpowiednio zawieszone w powietrzu. W „Terapii” David Lodge stworzył powieść, która ma moc wywoływania śmiechu i płaczu czytelnika w równych proporcjach. Czasami może nawet sprawić, że się wzdrygamy. Kiedy czytelnikiem jest człowiek w słusznym wieku emocje związane z niepokojem i żalem uderzają we wszystkie właściwe dźwięki. W świecie pełnym falsyfikatów i szarlatanów jest to jedna z form „terapii”, która z pewnością zrobi na nas duże wrażenie. Dla tych, którzy chcieliby, aby ich życiowy „drink” zawierał zdrową dawkę dowcipu i inteligencji (wszyscy tego potrzebujemy), to zdecydowanie polecam „Terapię” Davida Lodge.


09 stycznia 2019

Śniadanie u Tiffany'ego / Harfa traw



„Śniadanie u Tiffany’ego”

                        „Harfa traw”


Truman Capote




Autor/ właściwie Truman Steckfus Persons, amerykański pisarz, urodzony 30 września 1924 w Nowym Orleanie, zmarł 25 sierpnia 1984 w Los Angeles. Dzieciństwo spędził w Luizjanie, Missisipi i Alabamie. Gdy ukończył szkołę średnią, pracował, jako goniec w The New Yorker. Debiutował zbiorem nowel pt. „Zatrzaśnij ostatnie drzwi” w 1943, później pojawiło się jeszcze kilka tomów jego opowiadań, ale sławę i uznanie zyskał dzięki dwóm powieściom – „Inne głosy, inne ściany” (1948), i „Harfa traw” (1951). Jest także autorem powieści, „Śniadanie u Tiffany’ego” z 1958, i „Z zimną krwią” z 1966. Był bardzo barwną postacią, niezwykle inteligentnym człowiekiem o słabej woli. Jego życie, prócz twórczości, wypełniały homoseksualne miłości, procesy sądowe, skandale, podróże, przyjęcia i nałogi. Zmarł w wieku 60 lat, z powodu choroby wątroby.

Tłumaczenie/ Bronisław Zieliński

Tematyka/ Bohaterowie dwóch znakomitych opowieści Trumana Capote'a odrzucają nudę ustabilizowanej egzystencji - jak żyjąca nieustannie w „podróży" ekscentryczna Holy Golightly z utworu tytułowego ( w filmowej adaptacji wspaniale zagrana przez Audrey Hepburn) - lub uciekają przed ludzką bezdusznością i okrucieństwem w rzeczywistość dzieciństwa, jak mieszkańcy domku na drzewie z „Harfy traw". My zaś, wraz z nimi, wkraczamy w świat wyobraźni i poezji, może nie zawsze szczęśliwszy, ale na pewno barwniejszy niż nasza codzienność.

Główny motyw/ W obydwu utworach zawartych w tomie głównym bohaterem jest narrator, który wraca do swoich wspomnień. Różnią się one wiekiem, gdyż w pierwszym przypadku jest to młody mężczyzna, a w drugim chłopiec, którego poznajemy, gdy ma jedenaście lat. Łączy ich natomiast to, że ich wspomnienia są wspomnieniami dobrymi, z których przebija nostalgia za przeszłym czasem, jak również to, że główną rolę w nich odgrywają kobiety. W „Śniadaniu u Tiffany’ego" jest to pełna młodzieńczego wdzięku, który przyciąga do niej mężczyzn, Holly Golightly, a w „Harfie traw" ciepła i niezwykle wrażliwa Dolly Talbo.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Każdy, kto się przyzwyczaja, może równie dobrze nie żyć”.

„Bardzo niewielu autorów, zwłaszcza tych niepublikowanych, potrafi oprzeć się zaproszeniu do czytania czegoś na głos”.

„Oprócz braku młodości, goście nie mieli ze sobą nic wspólnego (…)”.

„Tak niewiele jest rzeczy, o których potrafią mówić mężczyźni”.

„Wiedziałam doskonale, że nigdy nie będę gwiazdą filmową. To za trudne, a jak ktoś jest inteligentny, to i za kłopotliwe”.

„Ludzie uważają, że jak ktoś jest gwiazdą filmową, to musi mieć ogromną indywidualność, a w gruncie rzeczy najważniejsze jest nie mieć żadnej w ogóle”.

„Zegary spóźniają się zawsze w niedzielę”.

„(…) lepiej patrzeć w niebo, niż w nim mieszkać. Tak tam pusto i nijako. Po prostu kraina, gdzie toczą się grzmoty i wszystko znika!”.

„Że człowiek nie wie, co jest jego, dopóki tego nie wyrzuci”.

„Wiem tylko, jak wielką prawdą jest, że miłość to łańcuch życia”.

„Ale człowiek, który nie śni, jest tak jak ten, który się nie poci: zatrzymuje w sobie masę trucizny”.

„Tylko, że kiedy można powiedzieć wszystko, czasem nie ma już nic do powiedzenia”.

     

                      „Śniadanie u Tiffan’ego” to urocza, acz „niegrzeczna” opowieść, jakby zamrożone w krysztale najwspanialsze chwile Nowego Jorku przedstawione są w ostatnich dniach amerykańskiej niewinności. Narrator jest pisarzem, który podczas II wojny światowej mieszkał w tym mieście. W tym sensie powieść przypomina nieco „Pożegnanie z Berlinem” Christophera Isherwooda. Tworząc postać Holly Golightly, Truman Capote dał nam jedną z najbardziej zapadających w pamięci bohaterek literackich. Holly, przekraczając granice obyczajowości i torująca drogę przyszłej rewolucji seksualnej, jest prawdziwą uwodzicielką- wyzwoloną seksualnie, rozkapryszoną hedonistką. Żyje chwilą, nie liczy się z konsekwencjami i tworzy własną moralność. Jak jej bezimienny kot, nie daje się oswoić ani narzucić sobie więzów. Narrator, którego prawdziwego imienia nie poznajemy- Holly nazywa go Frank- spotyka ją po raz pierwszy, kiedy ta wchodzi do jego mieszkania przez okno, wymykając się natrętnemu amantowi, który usiłuje ją „pogryźć” z pożądania. Szybko się zaprzyjaźniają. Mężczyznę fascynuje pogoń bohaterki za emocjonującym życiem. W głębi duszy oboje pragną „szczęścia”, związku oraz spełnienia marzeń, które wydają się przeznaczeniem ludzi dość młodych, by marzyć. Ale nad ich życiem zaczynają się zbierać ciemne chmury. Rodzinę Holly dotyka nieszczęście, całkowicie zmieniając jej stosunek z „narratorem”, a jej niewinność zostaje wystawiona na próbę, kiedy stały klient, mafijny don „Sally” Tomato, wykorzystuje ją do czegoś więcej niż tylko seks.

             Historia Holly Golightly jest sercem tej opowieści, ale jej ramą są refleksje i wspomnienia Freda. Pewnego dnia Holly znika. Fred wraz z właścicielem baru, Joe Bellem, zastanawiają się, gdzie też może się podziewać. Ponieważ swego czasu dziewczyna była dosyć znana, pojawiała się w prasie brukowej i kronikach towarzyskich, jej nagłe zniknięcie nawet po dłuższym czasie jest tematem plotek i domysłów.  Fred to skromny początkujący pisarz, który cieszy się jak dziecko, kiedy jego opowiadanie zostaje opublikowane w akademickim magazynie. Holly skradła jego serce, ale nie w taki sposób, jak to ma zazwyczaj miejsce między kobietą a mężczyzną. Dziewczyna fascynuje Freda – każdy pisarz, który z zasady powinien być obserwatorem ludzi, marzy, by poznać tak barwną i nietuzinkową postać – budzi w nim instynkt opiekuńczy, a z czasem i zazdrość, jednak do niczego między nimi nie dochodzi. Jest to relacja przyjacielska, oparta na platonicznej miłości. Fred nie jest zainteresowany kobietami w sensie zmysłowym, prawdopodobnie jest homoseksualistą, ale to wyznanie nie pada nigdzie wprost.

                  Piękna i wytworna, acz wielce ekscentryczna Holly marzy o luksusowym, wypełnionym zabawą życiu u boku męża milionera, na którego nieustannie poluje. W oczekiwaniu na bogatego wybranka wynajmuje mieszkanie na Manhattanie. Jedynym współlokatorem, którego akceptuje, jest kot, a swoją życiową postawę manifestuje dopiskiem na wizytówce „w podróży". Zarabia na życie spotykając się w więzieniu Sing Sing z tajemniczym Sallym Tomato, za rozmowę, z którym otrzymuje 100 dolarów tygodniowo. Poza tym nieustannie żyje na rachunek różnych adoratorów. Pewnego dnia do budynku, w którym mieszka, wprowadza się młody pisarz. Nowi sąsiedzi spędzają wspólnie czas i zaprzyjaźniają się. Wydaje się, że właśnie u boku pisarza Holly może zaspokoić skrzętnie skrywaną potrzebę bezpieczeństwa i miłości.

                         Mimo świadomego wyrachowania (trzeba powiedzieć to wprost - Holly uwodzi mężczyzn dla pieniędzy) ta młoda kobieta wzbudza na początku nieuchronnie naszą sympatię. Choć jest przebiegła, to i urocza jednocześnie. Ciekawy, ekstrawertyczny styl życia, ubarwiany przyjęciami z mnóstwem znajomych (i nieznajomych włącznie), interesujące sposoby radzenia sobie z niezbędną, aczkolwiek konieczną w życiu technologią (telefon zapakowany w szczelną walizkę) czy też po prostu czarujący sposób bycia budzą ciepłe uczucia. I nic na to nie poradzi fakt postępowania Holly. Bo, mimo że jest tak pozornie wesoła i zdaje się szczęśliwa, mogąc spełniać swoje sny o bogactwie, Holly to młoda nieszczęśliwa kobieta. Całkiem świadomie godzi się być przedmiotem w rękach mężczyzn, których słusznie nazywa „szczurami", lub, w szczególnych przypadkach, „superszczurami". Oddaje im raczej więcej, niż zyskuje, choć przecież nikt nie zmusza jej, by zadawała się z niekochanymi panami, którzy mogą zapewnić jej pyszny obiad lub biżuterię prosto od Tiffany'ego. Oglądając jej losy i poznając przeszłość (unieważnione małżeństwo z mężczyzną, który mógłby być jej ojcem), można dojść do prostego wniosku. Wbrew pozorom Holly jest romantyczką. W dzieciństwie przeżyła bardzo, bardzo wiele, zdana z bratem Fredem tylko na siebie, wyszła nawet za mąż za zapewne niekochanego mężczyznę, byle by poprawić swój byt. I była na pewno jedną z tych licznych dziewcząt, które siedząc gdzieś w jakiejś dziurze dostała w swoje ręce magazyn z reklamą od Tiffany'ego, gdzie jakaś modelka prezentuje biżuterię. Może i ona chciała żyć inaczej, być kimś, poznać smak zamożności. Czy nie jest to rzeczą ludzką? Holly nie jest jedną z tych kobiet, które swoją przyszłość mają konkretnie wykalkulowaną, co do każdego dnia swojego małżeństwa. Wspomina też przecież o dzieciach, które chciała mieć z tchórzliwym Brazylijczykiem. Pragnie za te śniadania u Tiffany'ego zapłacić tym, czym może. Te wszystkie fakty składają się na portret zaburzonej kobiety do tego zagubionej i nieszczęśliwej. Ale i ona zasługuje na szczęście w życiu.

                     Czy Holly zna siebie na tyle, żeby zdawać sobie sprawę ze swojej destrukcyjnej egzystencji? W jakiś sposób tak, ponieważ wyczuwa miłość, jaką darzy ją sąsiad pisarz ostrzegając go przed uczuciami do niej słowami: „Niech pan nigdy nie kocha nic dzikiego, panie Bell-doradzała mu Holly- (…) nie wolno oddawać serca dzikiemu stworzeniu. Im bardziej je kochasz, tym ono staje się mocniejsze. Aż wreszcie jest dość silne, żeby uciec do lasu. Albo pofrunąć na drzewo. Potem na wyższe drzewo. A potem w niebo. I tak pan skończy, panie Bell. Jeżeli pan sobie pozwoli kochać dzikie stworzenie. Skończy pan na patrzeniu w niebo”.

                Czemu w książce kot Holly nie ma imienia? Oto jest pytanie. Sprawa jest jednak prostsza, niż mogłoby się wydawać. Holly mówi wprost: „Jestem tym kotem. Nie należymy do nikogo, ani nikt nie należy do nas. Sami nie należymy do siebie", aby następnie dodać znamienne słowa: „Nie wiem, kim jestem". Dziewczyna boi się odpowiedzialności i jak widać dużo mówi, broni się przed światem ucieczką, zakłamaniem, odrzucaniem świadomości i tożsamości (jej prawdziwe imię to Lula Mae Barnes) - nie potrzebuje nic wiedzieć (symboliczne przekazywanie „prognozy pogody" gangsterowi Sally Tomato w więzieniu), chociaż tak naprawdę wie wszystko o wszystkich. Na zasadzie –cwańsza, niż ładniejsza”. Swoją „okrutną” twarz pokazuje na ostatnich kartach książki, gdzie porzuca swojego kota w slumsach, dzikiej, jarmarcznej, posępnej dzielnicy, obwieszonej wielkimi wizerunkami gwiazd filmowych. Holly wysiadła z samochodu; zabiera ze sobą kota. Udając, że kot będzie miał tam lepiej; kosze ze śmieciami, szczurów do licha i trochę. Pełno kocich łazęgów, z którymi można się zwąchać. Położyła go na chodniku, ale kot od niej nie odszedł, ocierał się o jej nogę, podnosił swój zbójecki pyszczek i spoglądał pytająco żółtawymi oczami pirata. Holly tupała nogą mówiąc do niego: „Powiedziałam ci, bujaj się. Słyszysz? Spieprzaj!”- po czym wskoczyła do samochodu, zatrzasnęła drzwiczki i kazała odjechać szoferowi. 

                 Holly musi się podwójnie starać, wychodzić z inicjatywą, musi stale zabawiać innych, a nie być zabawiana. Mało tego, każdy ją wykorzystuje, a ona patologicznie tego potrzebuje, aby ugruntować swoją pozycję „wiecznie szukającej” czy też „wiecznie na rozdrożu”. Bohaterka udaje „coś" przed światem, ale przede wszystkim przed samą sobą – jest inkarnacją złotej myśli fake it till you make it [1]. Odzwierciedla osobę, która trzyma się kurczowo powierzchni, bo jest zbyt przerażona tym, co mogłaby odnaleźć w głębi swojej osobowości. Bohaterka pragnie odnaleźć szczęście i swoje miejsce w życiu, w którym czułaby się tak samo dobrze jak u Tiffany’ego. Czy można sobie wyobrazić Holly, która gotuje obiady? Karmi punktualnie swojego kota? Przestaje kraść drobne rzeczy w sklepach? Nie zapomina klucza do drzwi wejściowych? A co ważniejsze – Holly, która wstaje wcześnie, żeby iść rano do pracy? Nie ma szans. Jak długo kot utrzyma się na smyczy? Bo ona jest właśnie tym kotem i nigdy się nie dowie, czego chce w życiu, z wyjątkiem samego życia.

                   Holly symbolizuje także dążenie do osobistej wolności po II wojnie światowej, która uległa wynaturzeniu. Zrywając z obowiązującymi normami społecznymi jej wolność przyjęła patologiczną postać. Marzy o elitarności, która nie jest dostępna dla wszystkich. Jej postać była dla wielu kobiet kultowa, dziś wydaje się śmieszna a jej zachowanie przypomina osobowość narcystyczną. Dlaczego Capote nigdy nie połączył Freda i Holly w parę? Jego bohaterowie nigdy się nie pocałowali, nie wyznali sobie miłości, nie stali w strugach deszczu, sprzeczając się o to, co jest w życiu ważniejsze, wolność czy bliskość i poczucie przywiązania do drugiego człowieka. No dobrze, stali, ale ta ulewa oznaczała w książce rozstanie i pożegnanie, nie początek wspólnego życia dwojga kochających się ludzi, którzy może trochę boją się okazać uczucie.

                  
                Tu nic złego nie może się wydarzyć” – pisał o nowojorskim salonie Tiffany'ego Truman Capote. Jego bohaterka, Holly Golightly spędzała poranki, podziwiając biżuterię przez szybę. Dziś naprawdę można tu zjeść śniadanie.  Legendarny nowojorski jubiler Tiffany & Co., swoją sławę zawdzięcza luksusowej biżuterii. Holly Golightly, bohaterka powieści „Śniadanie u Tiffany'ego” Trumpana Capote'a, zamiast do kawiarni na śniadanie przychodziła właśnie tutaj. – „To miejsce mnie uspokaja” – mówiła. Dziś każdy może poczuć się jak Holly, którą unieśmiertelniła Audrey Hepburn, The Blue Box Cafe to kawiarnia, która powstała na czwartym piętrze budynku Tiffany & Co., nie serwuje jednak kawy w papierowych kubkach (a taką piła Holly), tylko trzydaniowe śniadanie na turkusowej porcelanie (podaje się je przez cały dzień). Nie każdy dostąpi jednak zaszczytu zamówienia croissanta w Tiffanym, bo każde z 40 miejsc w jednej z najbardziej instagramowalnych knajp w Nowym Jorku, jest rezerwowane na wiele miesięcy naprzód. 
                        Książka była punktem zwrotnym w karierze Capote’a. W przeszłość odeszły liryczne powieści z Południa, jakie dotąd pisał. „Śniadanie u Tiffany’ego” zapewniła mu miejsce wśród nowojorskiej śmietanki. Utwór ten, bardzo śmiały jak na owe czasy- o swobodzie seksualnej i homoseksualizmie mówi się tu zupełnie otwarcie- dziś już nie szokuje, ale jego czar wcale się nie zmniejszył. Jest niczym ożywczy wiatr od East River- z czasów, kiedy coś takiego było jeszcze możliwe. Bestsellerowa powieść Trumana Capote już po trzech latach od wydania doczekała się ekranizacji, która szybko zyskała miano hollywoodzkiej klasyki. Mimo, że filmowa adaptacja „Śniadania u Tiffany'ego" nie podąża ściśle za kartami powieści, w zgodnej opinii znawców kina doskonale oddaje ducha literackiego oryginału.
                   „Harfa traw” to nowela, mająca mniej niż sto stron, i opowiada historię jednego lata w życiu szesnastoletniego Collina. Podobnie jak Joel z książki „Inne głosy, inne ściany”, matka Collina zmarła, a on został wysłany, aby zamieszkać z ciotkami -Vereną i Dolly. Przedtem nie puszczano Collina do ich domu. Z przyczyn nigdy całkowicie niewyjaśnionych. Vera i jego ojciec nie rozmawiali ze sobą. Prawdopodobnie ojciec poprosił ją kiedyś o pożyczkę, a ona odmówiła albo też pożyczyła mu pieniądze, a on ich nigdy nie zwrócił. Można mieć pewność, że nieporozumienie wynikało z powodu pieniędzy, bo nic innego nie miałoby dla nich takiej wagi, zwłaszcza dla Vereny, która była najbogatszą osobą w miasteczku. Posiadała sklep bławatny, stację benzynową, sklep kolonialny, budynek biurowy- wszystko to należało do niej, a zdobycie tego nie wpłynęło dodatnio na łatwość jej charakteru. Tak czy owak ojciec chłopca oświadczył, że jego noga nigdy więcej nie postanie w domu Vereny. Przed tragiczną śmiercią mówił okropne rzeczy o paniach Talbo. Jedną z historii, którą rozpowiadał i która stale krążyła, było, że Verena jest hermafrodytą, a pannę Dolly tak ośmieszał, iż nawet matka nie mogła tego ścierpieć. Rodzice chłopca byli w sobie bardzo zakochani. Matka płakała, ilekroć ojciec wyjeżdżał sprzedawać swoje lodówki. Ożenił się z nią, kiedy miała szesnaście lat; nie dożyła trzydziestki. Pewnego popołudnia, kiedy umarła, ojciec, wykrzykując jej imię, zdarł z siebie całe ubranie i wybiegł nago na podwórko. Verena zjawiła się u nich w domu nazajutrz po pogrzebie. Tegoż popołudnia zjawiła się też przyjaciółka ciotki Dolly, Katarzyna, spakowała rzeczy chłopca i ojciec zawiózł go do imponującego mrocznego domu ciotek Talbo. 
                Opisy skrajnych osobowości ciotek są po prostu cudowne. Podczas gdy Verena jest zimną bizneswoman, Dolly to ciepła i zwariowana kobieta, która trochę boi się tej nowej, młodej, męskiej osoby, która przyjechała, by zamieszkać w ich domu. Collin mówi, że zakochał się w Dolly, „od pierwszego wejrzenia”. W książce jest szczególnie piękny akapit, w którym wyjaśnia, że rozumie, dlaczego był tak zaniepokojony przyjazdem do swoich ciotek. Opis miłości do Dolly jest tak żywy, prawdziwy, a jednocześnie tak magiczny i mityczny - jak sama Dolly. Pomimo tej nieśmiałości a także tego, co wydaje się być strachem przed Collinem, pokochała go tak bardzo, jak on ją pokochał. Ona i jej przyjaciółka Katarzyna po pierwszym kontakcie z Collinem zachowują się jak jego dwie matki czując do niego opiekuńczość i instynkt macierzyński.   Możemy sobie tylko wyobrazić, czym musiało być dla nich, gdy po raz pierwszy zjawił się w tym domu- hałaśliwy, wścibski jedenastoletni chłopiec.
                 Ponad wszystkim cechami ciotki Dolly górowała bystrość. Miała tę podskórną inteligencję pszczoły, która wie, gdzie znaleźć najsłodszy kwiat. Potrafiła wyczuć burzę na dzień z góry, przepowiedzieć, jakie owoce wyda drzewo figowe, zaprowadzić innych w miejsce, gdzie były grzyby i miód dzikich pszczół albo ukryte gniazdo rzadkich ptaków. Patrzyła dookoła siebie i czuła to, co widzi. Natomiast, jeśli idzie o pomoc w odrabianiu lekcji, to Dolly była równa ignorantką, jak Katarzyna.
                     „Konflikt" pomiędzy ekscentrycznymi siostrami zaczyna się, gdy Verena zaprasza swojego nowego partnera biznesowego do domu na kolację, co całkowicie wyprowadziło z równowagi zarówno Dolly, jak i Katarzynę. Ludzie mówili, iż to skandal, że Verena tak kombinuje z tym facetem z Chicago i to jeszcze o dwadzieścia lat młodszym od niej. Rozeszła się pogłoska, że mają zamiar coś zrobić ze starą fabryką konserw po drugiej stronie miasta. Atmosfera w domu jest dość konfliktowa, a gdy starsza z sióstr próbuje wymusić wydanie do tej pory znanych jedynie Dolly składników jej lekarstwa, dochodzi do kłótni, wypowiedzianych zostaje wiele przykrych słów i na końcu cała trójka, czyli Dolly, Katarzyna i Collin uciekają z domu, do lasu i starego, spróchniałego domku na drzewie. Verena tymczasem informuje szeryfa o zniknięciu jej siostry; Szeryf organizuje grupę poszukiwawczą i ostatecznie aresztuje Katarzynę. W trakcie powieści inni mieszkańcy miasteczka, tacy jak sędzia Cool i Riley Henderson dołączają do zbuntowanych pań i chłopca i razem z nimi mieszkają w domku na drzewie. W kulminacyjnym wydarzeniu, konfrontacja pomiędzy grupą poszukiwawczą a mieszkańcami domu na drzewie prowadzi do tego, że Riley zostaje postrzelony w ramię. Po tym, jak sędzia Cool omawia sytuację, wszyscy zgadzają się, że była ona bezsensowną walką, po czym stare relacje są ponownie ożywione. Wiele osób z tego konfliktu wychodzi, jako najlepsi przyjaciele.
               Dla bohaterów powieści domek na drzewie nie jest jedynie zwyczajną, rozsypującą się ze starości kryjówką. To azyl. Jedyne miejsce, do którego mogli uciec i ukryć się przed światem. Dom – Raj – Pierwotne schronienie ludzi: Ludzie stworzeni przez Boga mieszkali w pięknym ogrodzie - Edenie. Czuli się tam szczęśliwi, niczego im nie brakowało, żyli w harmonii ze światem roślin i zwierząt. Podziwiali przyrodę stworzoną przez Boga i mogli czerpać z niej korzyści. Bóg opiekował się nimi. Nie czuli cierpienia, bólu, nie chorowali, nie mieli trosk, nie odczuwali upływu czasu. Za złamanie nakazu Boga zostali stamtąd wypędzeni (Księga Rodzaju). Chociaż na chwilę, chociaż na moment. Zapomnieć o swoich smutkach, nieszczęściach i porażkach. To symbol domu, rozumianego nie tylko, jako miejsce, ale również, jako enklawa, niosąca poczucie bezpieczeństwa. Schronienie dla tych, dla których nie ma nigdzie indziej miejsca, a którzy zostali w zawieszeniu gdzieś pomiędzy szaleństwem a rzeczywistością. Symbolika domu na drzewie to tak naprawdę ucieczka bohaterów w świat dzieciństwa. Często nie chcemy zderzyć się z trudną rzeczywistością i próbujemy na różne sposoby znowu być dziećmi. W domku na drzewie nie ma podziałów. Nie mają znaczenia płeć, pozycja społeczne, wiek czy rasa. To ostoja tolerancji i miłości. Nikt tam nie ocenia i nie krytykuje. Domek na drzewie to symbol „raju dzieciństwa”. Collin poszukuje w domku prawdziwego rodzinnego domu, w którym jest ojciec i matka, Dolly i Katarzyna, ( choć tego autor wprost nie mówi są parą lesbijek) od momentu, kiedy przybył Collin do ich domu budzą się w nich uczucia macierzyńskie i chcą mieć dziecko, sędzia Cool, który skonfliktował się ze swoimi dorosłymi synami także szuka schronienia, ponieważ nie może być już „sędzią” w ich życiowych decyzjach. W tej przestrzeni trójkątnej bohaterowie książki sami stają się dla siebie obiektem swoich obserwacji i obserwacji drugiego człowieka.


[1] Popularne angielskie hasło „fake it till you make it“, oznaczające tyle, co „udawaj pewnego siebie, dopóki nie staniesz się takim“.