11 sierpnia 2019

Wystarczy być

„Wystarczy być”

Jerzy Kosiński


Autor/(właściwe nazwisko rodzinne Lewinkopf; pisywał pod pseudonimem Joseph Novak) urodził się 14 czerwca 1933 roku w Łodzi, zmarł w 1991 w Nowym Jorku.
Tłumaczenie/Julita Wroniak
Tematyka/Oto niedorozwinięty mężczyzna, który genialnie naśladując polityków widzianych w telewizji, zostaje wzięty za jednego z nich. Opierając się konieczności podjęcia decyzji i nie mając pojęcia na żaden możliwy temat, człowiek ten stwarza wrażenie głębi, bo zdaje się mówić metaforami. Pusta forma staje się zwierciadłem. Pokazuje, czego pragniemy od naszych liderów i jak niebywale prostej choreografii potrzebuje władza, abyśmy poczuli do niej nostalgię.
Główny motyw/Prostaczek, który całe życie spędził w zamknięciu, zajmując się pielęgnowaniem ogrodu, a rzeczywistość zna tylko z telewizji, przez przypadek wkracza w wielki świat amerykańskiej finansjery. Otwiera się przed nim oszałamiająca kariera. Mężczyźni widzą w nim genialnego polityka, kobiety – doskonałego kochanka. W każdej jego wypowiedzi, które de facto dotyczą jedynie ogrodu, doszukują się ukrytych znaczeń i głębokich myśli.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Los krążył wolno po ogrodzie (…)”.

„Rośliny są jak ludzie; potrzebują miłości, aby żyć, pokonywać choroby i umierać w spokoju”.

„Zmieniając kanały, Los zmienił i siebie”.

„Dopóki nie patrzy się na ludzi, ludzie nie istnieją”.

„Wiedział, że między nazwiskiem człowieka a jego życiem istnieje ważny związek”.

„Nikt nie lubi przebywać w towarzystwie umierającego, Ross, ponieważ mało, kto wie, czym jest śmierć”.

„Mój drogi panie, czasem tylko dzięki temu, że wierzymy w bajki, że przyjmujemy je za prawdę, możemy kroczyć naprzód na drodze postępu i pokoju…”.

„Ilekroć w tym kraju śnimy o rzeczywistości, telewizja brutalnie otwiera nam oczy. Dla milionów ludzi wojna to kolejny program w telewizji. A tam na froncie giną prawdziwi żołnierze”.

„A przeszłość okalecza człowieka, to wielkie bagno, w którym każdy może się znaleźć!”.



            Los jest ogrodnikiem. Pracuje i mieszka w domu „Starego Człowieka”. Rozmawia tylko z nim i ze zmieniającymi się pokojówkami. Nie potrafi ani czytać ani pisać. Nigdy nie wyszedł po za granicę posesji „Starego Człowieka”. Wolne od pracy w ogrodzie chwile, spędzał oglądając telewizję. Wcześniej, zanim pojawiły się telewizory, słuchał radia. Nie wiadomo, skąd się wziął, kim są jego rodzice, dlaczego został skazany na taki żywot. Pewnego niedzielnego popołudnia „Stary Człowiek” umiera. Z chwilą jego śmierci los Losa staje pod znakiem zapytania. W domu pojawiają się prawnicy, których nazywał „Poważni Ludzie”. Przekonują Losa, który w ich świecie uzależnionym od ewidencji i szufladkowania nie istnieje, że nie może dłużej pozostać w jedynym miejscu, jakie zna. Mężczyzna wychodzi na ulicę i wpada pod samochód. Tak zaczyna się jego zawrotna kariera.

            „Stary Człowiek” zmarł w niedzielę, a we wtorek wczesnym rankiem, Los zszedł ze strychu z ciężką, skórzaną walizką w ręce, po raz ostatni zerkając na portrety zdobiące ściany domu. Przez jakiś czas stał bezruchu w ogrodzie, po czym wyłączył spryskiwacz, a następnie wrócił do swojego pokoju. Nastawił telewizor, usiadł na łóżku i zaczął bezmyślnie przerzucać kanały. Zgasił odbiornik. Obraz znikł, jedynie na środku ekranu majaczył mały, niebieski punkcik, jakby zapomniany przez świat, do którego należał, ale po chwili także on się rozpłynął. Mężczyzna wstał i ponownie skierował się w stronę ogrodu, tym razem pamiętając, żeby wziąć stary klucz, który od lat wisiał nieużywany na haczyku w korytarzu nieopodal drzwi. Zbliżywszy się do bramy, wsunął klucz w zamek, po czym otworzył furtkę, przestąpił próg i nie wyjmując klucza, zatrzasnął ją za sobą. Powrót do ogrodu miał na zawsze odcięty.

            Po raz pierwszy, odkąd zamieszkał w domu „Starego Człowieka”, znalazł się po za jego obrębem. Światło raziło go w oczy. Po chodnikach sunęli przechodnie, a dachy zaparkowanych samochodów, lśniły w słońcu poranka. Rozglądał się ze zdumieniem: ulica, pojazdy, budynki, ludzie, przytłumione odgłosy-to były obrazy, które od dawna miał utrwalone w pamięci. Jak dotąd, życie za bramą nie różniło się od tego, które oglądał na ekranie telewizora; może jedynie wszystko było większe, a zarazem bardziej powolne, mniej eleganckie, mniej atrakcyjne. Słowem, miał wrażenie, że patrzy na coś, co dobrze zna.

            Ruszył przed siebie. Jednak zanim minął najbliższą przecznicę, walizka zaczęła mu ciążyć, a upał niezmiernie dokuczać. Zszedł z chodnika w wąską przestrzeń między dwoma zaparkowanymi przy krawężniku samochodami, gdy wtem spostrzegł, że jeden z nich gwałtownie rusza wstecz. Poderwał się, usiłując wrócić na chodnik, ale walizka spowolniła jego ruchy. Nim zdążył uskoczyć, poczuł uderzenie: został uwięziony między zderzakiem cofającego pojazdu, a reflektorami następnego. Z trudem wyszarpnął jedną nogę-druga nawet nie chciała drgnąć. Potworny ból sprawił, że zaczął krzyczeć i walić pięścią w klapę bagażnika. Limuzyna stanęła w miejscu. Z prawą nogą uniesioną nad zderzakiem i lewą wciąż unieruchomioną, Los poczuł się zupełnie bezradny. Pot lał się z niego strumieniami. Z pojazdu wyskoczył czarnoskóry, umundurowany szofer i z czapką w ręce zaczął coś mamrotać. Kiedy uświadomił sobie, że mężczyzna zaklinowany między wozami nie może drgnąć, przerażony, czym prędzej usiadł z powrotem za kierownicą i podjechał nieco do przodu. Los postawił na ziemi uwolnioną nogę, po czym upadł na krawężnik. Natychmiast otworzyły się tylne drzwi pojazdu, z których wyłoniła się szczupła kobieta.

              Kobieta od razu zaproponowała Losowi pomoc lekarską, zaprosiła go do swojej limuzyny i przedstawiła, jako Elizabeth Eve Rand; dla przyjaciół „EE”.  Była żoną Benjamina Randa. Los odpowiedział, że nazywa się Los i jest ogrodnikiem, jednak poddenerwowana kobieta zrozumiała jego imię inaczej, jako „Ross O’Grodnick”. Od tej chwili Los stał się kimś innym, mamy tu aluzję do praktyk zmian imion postaci biblijnych. Pierwsze zmiany imion zostały poświadczone już w Biblii, np. Jakub → Izrael (Rdz 32,29), Saraj → Sara (Rdz 17,15), Szymon Piotr (J 1,42), Józef Barnabas (Dz 4,36). Dochodziło do nich zwykle w przypadku wstąpienia postaci na nową drogę życiową. Miało to symbolizować zmianę osobowości lub postępowania. Nadaniu nowego miana towarzyszyło przekonanie, że w ten sposób można oszukać przeznaczenie nazwanego, poprawić mu los, nadać jego życiu nową wartość. Wiara w magiczny wymiar aktu nazywania, pozostawała w ścisłym związku ze sferą tabu i językowych działań magicznych.

            Los vel „Ross O’Grodnick” przyjął zaproszenie od „EE” i miał zamiar zamieszkać u państwa Randa, aż do czasu zakończenia rekonwalescencji. W towarzystwie bogatych gospodarzy miał jadać wykwintne kolacje. Nie wiedząc jak powinien się zachować, postanowił naśladować pewną postać z serialu telewizyjnego: młodego biznesmena, który często jadał w towarzystwie swojego szefa i jego córki. Świadom, że należy okazać zainteresowanie tym, co mówią inni, Los zaczął powtarzać za swoimi rozmówcami końcówki ich zdań, naśladując sztuczkę, którą zauważył w telewizji. W ten sposób zachęcał, aby ludzie kontynuowali, a nawet żeby rozwijali swoje opowieści. Podczas pierwszej kolacji z panem Randem, nastąpił moment rozmowy na temat kryzysu amerykańskiej gospodarki. Los nie znając się na ekonomii porównał gospodarkę do ogrodu, roślin, krzewów, podlewania, nawożenia, wycinania starych drzew i wsadzania na ich miejsce nowych roślin. Panu Benjaminowi, który był prezesem zarządu Pierwszej Amerykańskiej Korporacji Finansowej bardzo spodobał się ten przykład, zaimponowała mu jego bezpośredniość, to, że Los był szczery, był sobą i niczego „nie owijał w bawełnę”. I jak to często w naszym życiu bywa, przeznaczeniu pomaga opatrzność, tak też Mojry uprzędły naszemu bohaterowi zaskakującą rację istnienia. Pan Benjamin poinformował Losa, że prezydent Stanów Zjednoczonych wygłosi przemówienie na dorocznym spotkaniu Instytutu Finansów. Jest już w drodze do Nowego Jorku, dzwonił do Randa z pokładu swojego samolotu. Wie, że pan Rand niedomaga i w związku z tym, postanowił go wspaniałomyślnie odwiedzić. Zaraz po tej rozmowie w domu zjawili się ludzie z jego ochrony, żeby przeszukać dom.

            Prezydent wszedł do biblioteki w domu pana Benjamina, uścisnął mu dłoń oraz przywitał się z Losem. Okazało się, że pan Rand i prezydent byli dobrymi przyjaciółmi, mówili sobie po imieniu. Po dokonaniu prezentacji Rand usiadł w fotelu, a prezydent uśmiechnął się szeroko i wyciągnął jeszcze raz rękę do Losa. Pamiętając, że podczas emitowanych przez telewizję konferencji prasowych prezydent zawsze patrzył ludziom w twarz, Los spojrzał mu prosto w oczy. Prezydent zwrócił się do Losa słowami: „Miło pana poznać. Wiele o panu słyszałem. (…) Proszę, nich pan usiądzie-mówił dalej prezydent- i pomoże mi skarcić naszego przyjaciela, Benjamina, za to, że ukrywa się w domu z dala od świata”. Mężczyźni dyskutowali przez dłuższy czas. Los prawie nic nie rozumiał, chociaż często spoglądali w jego stronę, jakby zachęcali go do uczestnictwa. Nagle prezydent zwrócił się do Losa z pytaniem: „A pan, panie O’Grodnick, co pan sądzi o złym okresie na Wall Street?”. Los zadrżał ze strachu. Poczuł się tak, jakby ktoś sięgał do jego myśli i wyrywał je z korzeniami z mokrej gleby, w której rosły, po czym cisnął splątane we wrogie, nieprzyjazne środowisko. Przez chwilę siedział wpatrzony w dywan uparcie milcząc. „W ogrodzie- przemówił wreszcie Los- złe i dobre okresy następują po sobie. Po wiośnie i lecie nadchodzi jesień i zima, a potem znowu wiosna i lato. Póki jednak korzenie są zdrowe, nie ma powodu do zmartwień, bo wszystko jest i będzie dobrze”. Spojrzał przed siebie. Rand przyglądał mu się kiwając głową. Prezydent również sprawiał wrażenie zadowolonego, odpowiedział: „Muszę przyznać, panie O’Grodnick, że jest to najbardziej pokrzepiająca i optymistyczna opinia. (…) Wielu z nas zapomina, że ludzie i przyroda stanowią jedność. (…) Nasz system ekonomiczny, jeśli spojrzeć nań długodystansowo, jest równie stabilny i racjonalny jak świat przyrody i dlatego nie powinniśmy się lękać”. Prezydent zaczął komplementować Losa, zazdrościł mu jego zdrowego rozsądku. Zdawał sobie sprawę, że właśnie tego brakuje członkom Kongresu. Na pożegnanie objął serdecznie gospodarza domu, uścisnął dłoń Losa i żwawym krokiem wyszedł z pokoju, wcześniej zapraszając obu mężczyzn na spotkanie do Białego Domu.

Otwarcie dorocznego zebrania w Instytucie Finansów, odbyło się w atmosferze oczekiwania i wysokiego napięcia spowodowanego porannym ujawnieniem wzrostu bezrobocia, które osiągnęło niespotykany dotąd poziom. Przedstawiciele administracji rządowej nie kwapili się z udostepnieniem informacji o tym, jakie kroki prezydent zamierza przedsięwzięć w celu opanowania kryzysu. W środowiskach masowego przekazu panował stan pogotowia. W swoim przemówieniu prezydent zapewnił zebranych, że pomimo kolejnego spadku produkcji, rząd nie planuje żadnych drastycznych kroków. „Mieliśmy wiosnę, mieliśmy lato, a teraz, niestety, tak jak to bywa w przyrodzie, nastała pora nieuchronnych jesiennych chłodów i zimowych zawiei”- oznajmił prezydent. Podkreślił, że dopóki korzenie przemysłu tkwią mocno i głęboko w życiu kraju, dopóty jest pewne, że gospodarka znowu się odrodzi. Podczas krótkiej, nieoficjalnej części przeznaczonej na pytania i odpowiedzi prezydent wyjaśnił, iż przeprowadził konsultacje na wielu szczeblach, w tym z wybitnymi przedstawicielami świata interesów. Złożył hołd Benjaminowi Randowi, prezesowi Instytutu, nieobecnemu na zebraniu z powodu choroby; dodał, że w domu pana Randa odbył z gospodarzem i jego gościem, panem Rossem O’Grodnickiem, niezwykle owocną dyskusję na temat zbawiennych skutków inflacji.

            Media zainteresowały się tajemniczym doradcą prezydenta; panem Rossem O’Grodnickiem. „New York Times” zamieścił na swoich łamach przemówienie głowy państwa oraz relację z przebiegu wizyty w Nowym Jorku, w którym padło „nazwisko” Losa. W domu Benjamina Randa rozdzwoniły się telefony z prasy i telewizji, wszyscy chcieli rozmawiać z panem O’Grodnickiem. Za namową pana Benjamina, Los zgodził się wystąpić w telewizyjnym programie ekonomicznym na żywo. Po przybyciu do studia Los zdał sobie sprawę, że ogląda go więcej osób, niż kiedykolwiek spotka w życiu, osób, które nigdy nie poznają go osobiście. Ci, którzy obserwowali mężczyznę na swoich ekranach, nie wiedzieli, na kogo naprawdę patrzą; skąd mieli wiedzieć skoro go nie znali? Telewizja przekazywała jedynie zewnętrzny wizerunek człowieka, odrywała kolejne obrazy od jego ciała i wysyłała je w dal, gdzie znikały bezpowrotnie, wchłonięte przez nienasycone oczy widzów. Kiedy tak siedział zwrócony twarzą do kamer, których nieczułe obiektywy sterczały do przodu, dla milionów prawdziwych ludzi, Los był tylko obrazem telewizyjnym. Ludzie ci nie zdawali sobie sprawy, że jest on równie realny jak oni, albowiem kamery nie potrafiły przekazywać myśli. Los, tak samo jak podczas spotkania z prezydentem, mówił o gospodarce w kontekście ogrodu. Mówił prostym, zrozumiałym językiem. Publiczność w studio była zachwycona jego wystąpieniem, nie dała mu dokończyć: część widzów zaczęła bić brawo. Po programie „Nocni goście” media okrzyknęły Losa mężem stanu, znakomitym finansistą, doradcą prezydenta.

            Program oglądał także prawnik Thomas Franklin, człowiek, który swego czasu zajmował się spadkiem po „Starym Człowieku”. To właśnie on zabronił Losowi pracy w ogrodzie i kazał mu wyprowadzić się z domu. Kiedy pokazano na ekranie zbliżenie twarzy Losa, Franklin czuł, że gdzieś już widział tego mężczyznę. Może w telewizji podczas jednego z tych obszernych, szczegółowych wywiadów, kiedy to „niespokojne” kamery filmują człowieka, jego twarz i ciało, dosłownie ze wszystkich stron? A może spotkał go osobiście? W każdym razie Ross O’Grodnick, a zwłaszcza jego strój wydał mu się dziwnie znajomy. Żona prawnika opowiedziała mu ze szczegółami, to, co usłyszała w telewizji i to, co mówił O’Grodnick.  Że gospodarka jest stabilna, że nie ma potrzeby rezygnować z domu w Vermont albo odkładać na później rejsu. Żeby nie wpadać w panikę, że to tylko lekki „przymrozek” w ogrodzie gospodarki Stanów Zjednoczonych. Franklin wpatrywał się bezmyślnie w ekran. Nie miał cienia wątpliwości, że już gdzieś widział owego człowieka, ale kiedy, do diabła, i gdzie? „Ten O’Grodnick- mówiła żona prawnika- to naprawdę wyjątkowy facet. Męski, dobrze ubrany, o pięknym głosie, jest jakby skrzyżowaniem Teda Kennedy’ego z Carym Grantem. Różni się od tych fałszywych idealistów, i od tych skomputeryzowanych technokratów”. Franklin układając się do snu, rozmyślał o swoim życiu zawodowym; może popełnił błąd zostając adwokatem? Świat biznesu… finansów… Wall Street, chyba tam czułby się lepiej. Ale w wieku czterdziestu lat był już za stary, żeby podejmować nowe ryzyko. Zazdrościł Rossowi O’Grodnickowi prezencji, sukcesu, pewności siebie. Gospodarka jak ogród? Głośne westchnienie wydobyło mu się z piersi. Czemu nie? Gdyby tylko mógł w to uwierzyć.

            Tymczasem prezydent zlecił swoim służbom sprawdzenie, kim w ogóle jest Ross O’Grodnick. Jedyną informacją, która znajdowała się w kopercie było to, że O’Grodnick wystąpił w programie telewizyjnym „Nocni goście”. Na początku prezydent pomyślał, że to jakiś żart. Przedstawiciele służb poinformowali go, że jedyny ślad O’Grodnicka, to ów występ na wizji. Jak to? Przecież podobnie jak my wszyscy przyszedł na świat, jako czyjś syn, gdzieś się wychował, gdzieś mieszkał, zawierał znajomości i tak jak wszyscy Amerykanie płacił podatki, wzbogacając budżet państwa. Ani jedna z tajnych agencji nie posiadała żadnych informacji o człowieku, z którym spędził pół godziny i którego cytował w swoim przemówieniu. Co ciekawe, nie było go też w książce telefonicznej Manhattanu! Rossem O’Grodnickiem zainteresowały się również służby wywiadowcze zza „Żelaznej Kurtyny”. Radziecki wywiad rozpoczął poszukiwania informacji o Losie, tuż po jego spotkaniu z ambasadorem Związku Radzieckiego – Skrapinowem, w siedzibie ONZ. O’Grodnick zrobił piorunujące wrażenie na ambasadorze, w swojej notatce do Moskwy dyplomata napisał: „Ross O’Grodnick to bystry i wszechstronnie wykształcony człowiek, posiadający znajomość języka rosyjskiego; jego poglądy odzwierciedlają nastroje tych przedstawicieli amerykańskiego biznesu, którzy w obliczu pogłębiającego się kryzysu oraz szerzących się niepokojów społecznych pragną zachować swoje zagrożone pozycje, nawet za cenę politycznych i ekonomicznych ustępstw na rzecz bloku wschodniego”. Szef specjalnej sekcji radzieckiego wywiadu poinformował ambasadora, że niejaki Ross O’Grodnick po prostu nie istnieje. Nigdzie nie ma żadnego śladu, danych o tym człowieku, zupełnie jakby nie był realną postacią. Nigdy nie był w kolizji z prawem, nie procesował się z żadną osobą, ani razu nie leczył się w szpitalu, nie posiadał karty ubezpieczeniowej. Nie ma prawa jazdy ani licencji pilota. Wiedzieli tylko jedno, bez przerwy ogląda telewizję, całymi dniami nie wyłącza odbiornika.

            Możemy zadać sobie pytanie: czy Jerzy Kosiński przerysował swojego bohatera? A może nie? Pamiętamy wszyscy udział Stanisława Tymińskiego w drugiej turze wyborów prezydenckich 9 grudnia 1990 roku, który dla wielu Polaków był wstrząsem. Zdaniem prof. Antoniego Dudka: „Pierwsze wolne wybory prezydenckie stanowiły bolesne doświadczenie dla wielu Polaków. Przypadek Tymińskiego pozwolił jednak spojrzeć krytycznie - kto wie czy nie po raz pierwszy od sierpnia 1980 r. - na stan świadomości polskiego społeczeństwa". Lech Wałęsa człowiek legenda o „mały włos” przegrałby wybory prezydenckie z człowiekiem „znikąd”. Powyższy przykład dla wielu Polek i Polaków, to już odległe czasy. Drugi dość ciekawy przykład: media w Polsce podały informacje dotyczące prawdopodobnego inwestora klubu sportowego Wisły Kraków. Po przeanalizowaniu wyłonił się dziwny obraz. VannaLy to kambodżański „biznesmen”, którego w ojczyźnie nikt nie znał, członek rodziny królewskiej, która się do niego nie przyznawała i do tego krezus- z siedzibą firmy w domu na wsi. Bez żadnego wcześniejszego sprawdzenia, spotkał się z nim prezydent milionowego miasta Krakowa. Przelew nigdy nie dotarł, inwestor wyjechał a pod Wawelem zagościł chaos.

Co chciał pokazać Jerzy Kosiński w książce „Wystarczy być”? Mistyfikacja, w której uczestniczy bohater nie jest przez niego ani prowokowana, ani wykalkulowana. To otaczający go ludzie, urzeczeni jego niby-oryginalnością i niby-mądrością, kreują go na męża opatrznościowego, człowieka godnego najwyższych urzędów, może z prezydenturą włącznie. W politycznej przypowieści, opisanej przez Kosińskiego, analfabeta - prostaczek, ukształtowany i wychowany przez telewizję, zdobywa zaufanie oraz podziw dzięki temu, że wszyscy widzą w nim dokładnie tego, kogo chcą zobaczyć.