28 listopada 2017

Brzemię rzeczy utraconych



„Brzemię rzeczy utraconych” 

Kiran Desai


Autorka/ (ur. 3 września 1971) – indyjska pisarka, pisząca w języku angielskim i mieszkająca w Stanach Zjednoczonych. Zdobywczyni Booker Prize i National Book Critics Circle w 2006 za powieść "Brzemię rzeczy utraconych" (The Inheritance of Loss). Jest córką pisarki Anity Desai.

Tłumaczenie/ Jerzy Kozłowski

Tematyka/ Jest to książka o wszechogarniającym wpływie Zachodu i ludziach, którzy nie mogąc znaleźć swojego miejsca w świecie, stają się emigrantami we własnym kraju. O zderzeniu wyobrażeń z rzeczywistością, stereotypach i poszukiwaniu akceptacji. W swojej powieści Desai pokazuje w ciepły i zarazem gorzki sposób losy zwykłego człowieka, które nierozerwalnie łączą się z losami jego kraju. Kiran Desai – hinduska pisarka od lat żyjąca w Ameryce. Jej debiut „Zadyma w dzikim sadzie” skupił uwagę krytyków, ale dopiero „Brzemię rzeczy utraconych” uczyniło ją sławną. W 2006 roku, jako najmłodsza kobieta w historii, otrzymała za tę książkę prestiżową nagrodę The Man Booker Prize.

Główny motyw/ Osierocona przez rodziców szesnastoletnia Sai mieszka w miasteczku w Himalajach, w domu dziadka, emerytowanego sędziego. Pod czujnym okiem jego kucharza przeżywa pierwszą miłość. W tym samym czasie syn kucharza, Bidźu, w Nowym Jorku śni swój amerykański sen, który szybko przemienia się w pełen rozgoryczenia koszmar. Ich losy ukazane są na tle społecznych i politycznych przemian w postkolonialnych Indiach. To lata osiemdziesiąte XX wieku, czas zamieszek o podłożu narodowościowym, konfliktów wewnętrznych targających Indiami. Dla Sai i Bidźu -  także czas poszukiwania własnej tożsamości.

 Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

 „Czy spełnienie można odczuwać tak głęboko jak stratę? Romantycznie uznała, że miłość na pewno zamieszkuje przestrzeń pomiędzy pożądaniem a spełnieniem, brak, nie zaspokaja. Miłość jest cierpieniem, tęsknotą, azylem, wszystkim wokół niej prócz samego uczucia”.

„Poniżenie człowieka dumnego jest rzeczą straszną”.

„[...]bo tak jak to już z losem bywa, przydziela ubogim więcej wypadków, za które nie można nikogo winić”.

„Skrócone dzieciństwo, przedłużona starość”.

„[...] nie ma nic gorszego niż służba rodzinie, z której nie można być dumnym, 
która sprawia zawód, przynosi wstyd i przez którą człowiek wychodzi na głupca”.

„[...] pieniądze to nie wszystko. Jest jeszcze ta prosta radość wynikająca z tego, że się kimś opiekujemy, a ktoś opiekuje się nami”.

„Zaangażowanie w życie innych ludzi daje człowiekowi liczne drobne okazje podkreślenia własnego znaczenia”.

„Nie ma nic złego w tym, że ktoś chce sobie sprawić trochę przyjemności [...]”.

„Czym jest kraj, jeśli nie wyobrażeniem o nim?”.

„W świecie istnieją przyjemności- intensywne, drobne przyjemności, które wszak tworzą poczucie wszechogarniającej przestrzeni”.

„Człowiek nie dorównuje zwierzęciu ani jedną swoją cząstką. Życie ludzkie jest śmierdzące, zepsute, a tymczasem istnieją stworzenia piękne, które wiodą na ziemi łagodny żywot, nie czyniąc nikomu nic złego. To my powinniśmy umierać”.
  

                 Ta wielopokoleniowa opowieść rozgrywa się w Indiach i Nowym Jorku, a unosi się nad nią duch brytyjskiej, kolonialnej przeszłości, rzucając swe cienie na teraźniejszość. Osierocona nastolatka, Sai, mieszka w Kalimpong ze swym dziadkiem, emerytowanym sędzią, który skończył Uniwersytet Cambridge. Sai jest zaniedbywana emocjonalnie, ale pomaga jej kucharz, którego syn Bidźu jest imigrantem w Nowym Jorku. Postacie Sędziego i Bidźu dają czytelnikowi możliwość wglądu w odmienne doświadczenia emigrantów, w grę, bowiem wchodzą tu zarówno klasa społeczna, jak i lokalizacja historyczna i geograficzna. Bohaterom wpojono silne przekonanie o odwiecznej wyższości świata zachodniego. Poczucie wewnętrznego wygnania, jakiego doświadcza Sędzia, jest efektem upokarzającego uczucia, które rodzi się z zetknięcia z kolonializmem. Będzie ono wiecznie w nim podsycać nienawiść do własnej kultury. Przeżycia Bidźu, związane z kulturową dyslokacją w obrębie nowojorskiej podklasy są równie destrukcyjne. Lokalne napięcia etniczne nabiorą dodatkowego dramatycznego wymiaru, kiedy Sai wda się w romans (z góry skazany na przegraną) ze swym korepetytorem Gjanem, który dołączy do nepalskich powstańców.
                 Autorka Kiran Desai w książce „Brzemię rzeczy utraconych” przedstawia także różnice społeczne i ekonomiczne panujące w Indiach. Kucharz, ojciec Bidźu posiadał tylko kilka ubrań powieszonych na sznurku, jedną żyletkę i resztkę taniego brązowego mydła, koc, tekturową walizkę z metalowymi zamkami, z której częściej korzystał Sędzia, a która teraz zawierała dokumenty kucharza, listy polecające, jakie pomogły mu zdobyć pracę u Sędziego, listy z Ameryki od Bidźu, papiery po procesie przeprowadzonym w jego wiosce aż w Uttar Predesu w sprawie pięciu drzew mango, które stracił na rzecz brata. A w elastycznej satynowej kieszeni wewnątrz walizki znajdował się popsuty zegarek, którego naprawa kosztowałaby za dużo, lecz mimo wszystko był zbyt cenny, żeby go wyrzucić – kucharz liczył na to, że uda mu się go sprzedać na części.
                    Na ścianie wisiały dwie fotografie- na jednej widniał on z żoną w dniu ślubu, na drugiej Bidźu ubrany do podróży przed wyjazdem. Były to zdjęcia ludzi biednych, tych, którzy nie mogą sobie pozwolić na zmarnowanie ujęcia, gdy bowiem na całym świecie ludzie pozowali z zapamiętaniem, jakiego rasa ludzka nie widziała, tutaj stali sztywno jak do zdjęć rentgenowskich. Sai pstrykała kiedyś kucharzowi fotkę aparatem wujka Potty’ego, podkradała się do niego, kiedy siekał cebulę, i ze zdziwieniem spostrzegła, że poczuł się głęboko urażony. Pobiegł przebrać się w najlepsze ubranie, czystą koszulę i spodnie, a następnie ustawił się przed oprawionymi w skórę rocznikami „National Geographic”, które, jak sądził, będą stanowiły odpowiednie tło. Żona kucharza zmarła siedemnaście lat temu, kiedy Bidźu miał pięć lat, poślizgnęła się na drzewie, zrywając liście dla kozy, i spadła. Wypadek, mówiono, i nie można winić nikogo prócz losu, „bo tak jak to już z losem bywa, przydziela ubogim więcej wypadków, za które nikogo nie można winić”. Bidźu był ich jedynym dzieckiem.

           Kucharz prowadził „lukratywne”, czarnorynkowe interesy. Był drobnym ogniwem w nielegalnym procederze rozprowadzania dodatkowego alkoholu i paliwa przeznaczonego dla wojska. Do jego schowanej w dżungli chaty zjeździły wojskowe ciężarówki w drodze do oficerskiej kantyny. Stał w zaroślach i czekał. Pojazdy zatrzymywały się i szybko wyładowywano skrzynki – whisky teacher’s, Old Monk, gilby’s, gymkhana; zanosił je do swojej chaty, a później przekazywał handlarzom w mieście, którzy alkohol sprzedawali. Wszyscy dostawali jakąś działkę, kucharz tylko odrobinę w owym łańcuchu, pięćdziesięciu rupii, stu rupii; kierowcy ciężarówek większe sumy; mężczyźni z mesy jeszcze więcej; największa zaś działka trafiała do majora Alu. To wszystko kucharz robił dla syna Bidźu, ale także dla siebie, pragnął, bowiem nowoczesności: tosterów, elektrycznych golarek, zegarków, aparatów fotograficznych, kolorów jak w filmach rysunkowych. W nocy jego sny pisane były niefreudowskimi symbolami, które wciąż dręczyły innych ludzi, lecz nowoczesnymi kodami, śnił o cyfrach telefonu znikających, nim zdąży je wybrać, o zniekształconych telewizorach. Przekonał się, „że nie ma nic gorszego niż służba rodzinie, z której nie można być dumnym, która sprawia zawód, przynosi wstyd i przez którą człowiek wychodzi na głupca”. Ależ się pysznili, inni kucharze i pokojowe, stróżowie i ogrodnicy z okolicy, opowiadając, jak dobrze są traktowani przez swoich pracodawców- pieniądze, wygody, nawet dożywotnie pensje na specjalnych rachunkach bankowych.

         

Kucharz złapał się na tym, że kłamie- rywalizacja była tak zażarta. Kłamał głównie na temat przeszłości, ponieważ teraźniejszość można było zbyt łatwo zweryfikować. Rozpuszczał plotki o minionej świetności Sędziego, a co za tym idzie własnej, krążyły, więc po całym targu rozpalone przez niego i podsycane. Według plotek Sędzia to były urzędnik państwowy, zamożny właściciel ziemski, który rozdał rodzinie majątek, bojownik o wolność, który porzucił szalenie intratne stanowisko w sądzie, ponieważ nie chciał skazywać braci – nie mógł, nie przy jego patriotycznym zapale, posyłać do więzienia członków Kongresu lub tłumić demonstracje. Człowiek tak porywający, lecz rzucony na kolana, przywiedziony do ubóstwa i stoicyzmu rozpaczą po śmierci żony, żony będącej oddaną i religijną matką, tego rodzaju kobietą, że na myśl o niej Hindusom uginają się nogi w kolanach. Kucharz nigdy nie poznał żony Sędziego, utrzymywał natomiast, że wiadomości te przekazane mu zostały przez starszą służbę, i z czasem w końcu sam zaczął wierzyć w wymyśloną przez siebie cudowną historię.   
                    Dziadek Sai, Sędzia był bardziej jaszczurzy niż ludzki. Jego suczka Mutt bardziej ludzka niż psia. Sędzia był wysuszoną postacią, ubierał się w białą koszulę i czarne spodnie ze sprzączką z boku. Ubrania były wystrzępione, lecz czyste, wyprasowane przez kucharza, który wciąż wszystko prasował- piżamy, ręczniki, skarpety, bieliznę i chusteczki do nosa. Twarz Sędziego wydawała się nieuchwytna, sprawiało to coś, co wyglądało jak biały puder na ciemnej skórze – a może to była tylko skroplona para? Zalatywało też od niego słabym antybiotycznym zapachem wody kolońskiej, nieco za dalekim od perfum, a za bliskim płynu konserwującego. W linii jego twarzy, szerokim bezwłosym czole, zakrzywionym nosie, wysuniętym podbródku, braku ruchu, braku ust, nieruchomym spojrzeniu było coś więcej niż tylko cień podobieństwa do gada. Wydawało się, że jak inni sędziwi starcy nie podróżuje w czasie do przodu, lecz cofa się w odległą przeszłość. Wraca do czasów prehistorycznych, zamyślony nad nieskończonością, przypominając zapatrzone w ocean stworzenie z Galapagos.
Przeszłość Sędziego nie była tak różowa jak przedstawiał ją w swoich plotkach na targach kucharz. Ojciec Sędziego prowadził skromną działalność polegającą na werbowaniu fałszywych świadków do sądu. (Kto by pomyślał, że jego syn po latach zostanie sędzią?). Szkolił biednych, zdesperowanych łotrów na fałszywych świadków. Był dumny z możności wpływania na tor sprawiedliwości i zmiany jego kierunku, przekuwania prawdy w fałsz i fałszu w prawdę; nie miał wyrzutów sumienia. Matka Sędziego była zjawą na mrocznym podwórzu. W rzeczywistości sędzia Patel urodził się w rodzinie należącej do kasty chłopskiej, w rachitycznej konstrukcji pod palmowym dachem rojącej się od szczurów. Krowy muczały mu do ucha, kobiety przemierzały pola bawełny w drodze po wodę z mulistej rzeki. Nad wejściem do szkoły Sędzia, co rano widział powieszony portret królowej Wiktorii. Żabia twarz królowej fascynowała go i był pod wielkim wrażeniem tego, że tak brzydka kobieta może dzierżyć władzę. Właśnie tam, pod tym portretem, w obecności tego brodawkowego oblicza narodziła się fascynacja sędziego Anglią. Oto z nędznego rodu Patelów zrodziła się inteligencja, która wydawała się na wskroś nowoczesna w swej chłonności. Jego siostry rzecz jasna wszystkiego zostały pozbawione, żeby on mógł dostać wszystko, co najlepsze, od miłości po jedzenie.
                  Sai wnuczka Sędziego miała szesnaście lat, ale bez wątpienia wyglądała na młodszą, dlatego, że wiodła życie tak wolne od trosk, a starszą, dlatego, że cały czas spędzała z emerytami. Sai lubiła dotrzymywać towarzystwa kucharzowi w kuchni, szczególnie, kiedy snuł swoje kłamliwe opowieści. Sai była sierotą. To było spokojne popołudnie w Moskwie, rodzice Sai pan i pani Mistry przechodzili przez plac do Towarzystwa Podróży Międzyplanetarnych. Ojciec Sai mieszkał w tym mieście, odkąd wybrano go spośród pilotów Indyjskich Sił Powietrznych, jako potencjalnego kandydata do udziału w programie Interkosmos. „Romans” indyjsko-radziecki dobiegał właśnie końca i wyczuwało się już zapach wyschniętego bukietu w kontaktach między naukowcami, które przechodziły z łatwością w łzy i nostalgię za pachnącym różami okresem, kiedy narody te zabiegały dopiero o swe względy. Konkurencja była zacięta. W chwili, gdy pan Mistry dzielił się z żoną przekonaniem, że zostanie wybrany z grona kosmonautów, by stać się pierwszym w historii Hindusem uwolnionym z więzów przyciągania ziemskiego, los zdecydował inaczej i zamiast przeszyć stratosferę w tym życiu, w tej skórze, i ujrzeć świat takim, jakim widzieli go bogowie, pan Mistry przeniósł się do innej wizji zaświatów, gdy trafił razem z żoną pod miażdżące kiła miejscowego autobusu obciążonego trzydziestoma niezniszczalnymi kobiecinami z prowincji, które jechały dwa dni, żeby sprzedać na bazarze swoje produkty. Zginęli, zatem pod ciężarem cudzoziemców, pośród skrzynek z drewnianymi matrioszkami.
             Prezentowana przez tę książkę pesymistyczna wizja wielokulturowej przyszłości przetykana jest jednak humorem. Kiran Desai bada kolonialną historię i postkolonialne napięcia, wykorzystując komiczne dialogi. Zmieniająca się wrażliwość czasów współczesnych jest ukazana poprzez zabawną wyższość osób uczęszczających na zajęcia poświęcone lekturze Jane Austen, które porównują BBC z CNN oraz drwin z kraju, gdzie na etykiecie dżemu widać Smuckers, a nie „Oficjalny dostawca Jej Królewskiej Mości”. W swojej powieści- zasadniczo poświęconej tęsknocie i przynależności- Kiran Desai ze sporą dozą sympatii i ogromną delikatnością oddaje niuanse charakterów swoich niedoskonałych bohaterów.
             

22 listopada 2017

Wakacje na południu



„Wakacje na południu”
*(„Bar Titanic”)

Ivo Andrić


Autor/ (ur. 9 października 1892 we wsi Dolac koło Travnika w Bośni, zm. 13 marca 1975 w Belgradzie) – jugosłowiański powieściopisarz, nowelista i poeta, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 1961.

 Tłumaczenie/ Alija Dukanović

Tematyka/ "Wakacje na południu" to zbiór wybranych opowiadań Ivo Andricia dokonany przez Alija Dukanovicia na podstawie "Dzieł Zebranych". Książka zawiera 13 różnych opowiadań dziejących się w różnych czasach, dawnych i współczesnych autorowi.

Główny motyw/ Opowiadania są bardzo ciekawą podróżą przez różne odcienie życia, obrazują różne aspekty ludzkiego bytowania, od codziennych trosk związanych z miłością i przemijaniem, przez oddziaływanie wielkich historycznych zawieruch na relacje międzyludzkie i osobowości, po głupstwa popełniane z chorobliwych ambicji i pragnienia uznania. O ile w swoich najbardziej znanych dziełach skupia się na opisaniu relacji pomiędzy poszczególnymi społecznościami zamieszkującymi Bośnię i przedstawieniu różnic w postrzeganiu przez nie świata, to w tych opowiadaniach można zauważyć coś odmiennego. Mianowicie opowiadania te ukazują pewną "wspólnotę ludzkich trosk", za pomocą bohaterów reprezentujących różne środowiska prezentuje wspólne dla nich wszystkich i uniwersalne dla ludzi, niezależnie od kultury, z jakiej się wywodzą, pragnienia i obawy, żądze oraz ambicje.

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„Człowiek jest dłużnikiem swoich rodzinnych stron”.

„Pij, póki możesz, umrzyj, kiedy musisz, i basta”.

„Czegoż to na tym świecie nie ma! Człowiek nawet nie jest w stanie sobie wyobrazić, ile tego może być. Jest wszystko!”.

„Są takie kobiety, które mają w najwyższym stopniu rozwinięte, rzekłbyś: urodzone poczucie kolorów oraz harmonię. Te kobiety, jak rośliny, mówią i żyją kolorami”.

„Czyżby przekleństwo starzenia się było tak przemożne, że nie tylko zagarnia naszą teraźniejszość, ale panuje i nad naszymi wspomnieniami- snami?”.

„Taka już jest ta przeklęta starość, że w niej wszystko obraca się przeciw istocie, przeciwko której i tak, i tak wszystko się sprzysięga, ponieważ się starzeje”.

„Jak ciężko jest bronić prawdy, która brzmi nieprawdopodobnie”.

„[…] uciążliwi są źli władcy, ale jeszcze uciążliwsi są ich brutalni i zuchwali pachołkowie i sługusy”

„Nie było takiego pokolenia, które by nie miało wszystkiego potąd, w dodatku kilka razy w ciągu jednego ludzkiego życia”.

„[…] tak jakoś jest na tym świecie, ciągle ktoś kogoś popycha, nikt nie jest tam, gdzie chciałby być […]”.

„[…] samą rozmową nikt jeszcze niczego nie dokonał”.

„Pod ziemią bowiem znajdzie się tu miejsce dla każdego”.

„[…] każdy ludzki czyn i każde słowo mogą przynieść zło”.

„Jaki mały i pogmatwany jest świat rzeczy namacalnych wobec rozpalonych i nieprzejrzanych regionów bezsenności! Jakie mętne i pokraczne jest to, co zobaczyć mogą otwarte oczy!”.

„Wszystkie ciężkie próby, wszystkie pokuty i cierpienia, które bywają udziałem człowieka, można mierzyć natężeniem i długością następujących po nich bezsenności”.
 
                 
                  W opowiadaniach Ivo Andricia można się zetknąć z tym wszystkim, co zazwyczaj występuje w dużych społecznościach i małych wsiach – od miłości do nienawiści, od wspaniałej bezinteresowności do bezdusznego wyzysku, od podłości i tchórzostwa od prawdziwej wielkości i bezprzykładnego braterstwa. Najbardziej nawet niezwykłe losy mają tutaj swoją kopię w miniaturze.  Dziewczyny trują się sodą kaustyczną z powodu złych stopni, synowie robotników doktoryzują się z filozofii i ogłaszają w to w gazetach, żony w nocnych koszulach i boso oknem uciekają z domu przed mężami, którzy po pijanemu i w przystępie niczym nieuzasadnionej zazdrości ścigają je z nożem w ręce, zacne i pogodne małżeństwa starej daty obchodzą złote gody w gronie synów, córek, wnuków i prawnuków. Ambicje i tutaj zatruwają ludziom życie i wzajemne stosunki, nienawiści tlą się latami, wielkie miłości wybuchają nieoczekiwanie, aby następnie gasnąć powoli i żałośnie. Jednym słowem, można tu spotkać po trochu z tego wszystkiego, co zazwyczaj zdarza się wśród ludzi, co ich wiąże lub dzieli, podnosi albo niszczy.
               
               Jednym z najciekawszych opowiadań Ivo Andricia, które przedstawia historię relacji dwóch mężczyzn, których nie łączy nic poza wspólnym lękiem przed nadciągającą wojną światową jest opowiadanie *„Bar Titanic”. W zakątku Sarajewa, znajdującym się między elektrownią a fabryką tytoniu „Hisetą”, rozciągała się sieć cichych, jakby martwych uliczek. Jakkolwiek Hiseta położona była z dala od ruchliwej części miasta, czynnych było w niej kilka mniejszych i większych barów, a parę spośród nich cieszyło się nawet pewną sławą, to znaczy były znane i nie mogły narzekać na brak klientów; niejeden z mieszkańców innych, odległych nieraz dzielnic Sarajewa, zaliczał się do ich stałych gości.
                 
 

Ostatni z tych barów znajdował się przy ulicy Mutevelicia, tuż obok parku otaczającego fabrykę tytoniu. Był to jednopiętrowy dom, cały w strupach, niczym trędowaty. Okna bez firanek i kwiatów wyglądały jak oczy, którym choroba zżarła rzęsy i brwi. Budowa z czasów austriackiej okupacji Bośni – pokraczny mieszaniec, łączący w sobie elementy ówczesnych architektur Europy środkowej i Bliskiego Wschodu, pozbawiona wszelkiego uroku niemalownicza nędza, stanowiąca architektoniczny wyraz życia bez myśli i perspektyw. Na parterze, obok głównej bramy, znajdowały się drugie drzwi, węższe, wybite dodatkowo. Wisiała nad nimi zbyt duża, pomalowana na zielono deska z czerwonym napisem: „Bar >>Titanic<< wł. Mento Papo”. W gruncie rzeczy zaś było to na sześć kroków długie i na dwa szerokie obskurne pomieszczenie bez okien, stołów i krzeseł; na pięciu czy sześciu gości, bo więcej się tu nie mieściło. Towarzystwo, które przychodziło do „Titanica”, było nader urozmaicone. Do baru przychodzili odetchnąć trochę po pracy i pogawędzić przy kieliszku zarówno biedni mieszkańcy przyległych uliczek, niżsi urzędnicy, robociarze, tragarze ze stacji, jak też znane obiboki i pijusy z całego miasta.  Natomiast w pokoju do gry zbierali się specjalni goście, których bar raczej nie interesował.


                W pokoju przylegającym do szulerni mieszkał właściciel baru Mento Papo ze swoją nieślubną żoną Agatą, jeżeli oczywiście wszystko między nimi było w porządku i jeśli Agata nie włóczyła się akurat po innych lokalach Sarajewa i okolic. Mento był mężczyzną niedużym, jakby karłowatym i jeszcze młodym: jedno oko szpecił mu zez, twarz zaś miał czerwoną i spuchniętą. Był zawsze podpity i zawsze męczył go kac, niewylewający za kołnierz wesołek, bardziej znany w swoim towarzystwie pod przezwiskiem Hercyki aniżeli pod właściwym imieniem. Wysiłki rodziców, krewnych oraz innych sarajewskich Żydów, którzy od najmłodszych lat starali się zawrócić go ze złej drogi, nie dały rezultatów. Toteż w gminie zaczęto uważać Hercykę za człowieka straconego, za parszywą owcę, wyrodnika i zakałę, jakiej od dawna nie urodziła żadna matka-Żydówka. To właśnie w związku z jego osobą sarajewscy Żydzi powtarzali przy lada okazji swoją starą prawdę: „Nie ma nic gorszego jak jeden z naszych, gdy się rozbałamuci i rozpije”. Hercyka nie zwracał uwagi na opinię swych współplemieńców i w ogóle mało go obchodziło, co ludzie o nim myślą. Żył na uboczu, nie utrzymując żadnych kontaktów ani z rodziną, ani z gminą, ani z tym całym kręgiem ludzi, z którego się wywodził. Prowadził swój lilipuci bar, organizował grę w karty.
                   Jeszcze przed rokiem 1941, a więc przed wkroczeniem Niemców do Sarajewa w barze „Titanic” rozmawiano przy wódce o prześladowaniu Żydów w Niemczech i w krajach ujarzmionych przez Hitlera. Co prawda na sprawy wielkiej polityki bywalcy „Titanica”, patrzyli ze swego punktu widzenia, z perspektywy tej kiszkowatej knajpy, przesyconej oparami rakiji, dymem z papierosów i wonią zagrzybionych ścian. Wieści o hitlerowskich zbrodniach były dla nich po prostu pretekstem do strojenia żartów z właściciela baru. Nie można powiedzieć, żeby się te żarty gospodarzowi „Titanica” podobały. Oderwany od reszty swoich współplemieńców, nie dzielił z nimi ani dobrych, ani złych losów, choć właśnie te złe losy wiązały go z nimi nierozerwalnie.
                    Od pierwszego dnia okupacji Sarajewa gości w „Titanicu” zaczęło powoli ubywać. Pewnego dnia uciekła także „żona” Agata. Owego ranka, kiedy Mento zarejestrował się u władz, jako „Żyd” i przypiął żółtą opaskę z gwiazdą Dawida, Agata zabrała resztę pieniędzy i zniknęła bez śladu. Od tej pory nie mógł odzyskać równowagi. A w „Titanicu” pustki. Nie zaglądali tu nawet żebracy. Te beztroskie chwile, kiedy tak żartowano w „Titanicu” minęły bezpowrotnie. Lęk stał się dla niego miarą i wykładnikiem wszystkiego. W ciągu paru miesięcy Mento bardzo się zmienił. Nie jadł prawie nic, niewiele więcej pił.
                 Toteż, gdy pewnej nocy zapukano do drzwi „Titanica”, Mento oczywiście się przestraszył, lecz się nie zdziwił. Wszystko przyjmował, jako „los”, od którego nie ma ucieczki, wszystko wydawało mu się zwyczajną operacją matematyczną. Kto więc zapukał do drzwi lokalu? A w rzeczy samej zapukał Stjepan Ković, znany banjalucki próżniak i niebieski ptak, ostatnio zaś ustasza, należący do chorwackiej partii faszystowskiej gamoń, który co dopiero przyjechał z Banja Luki do Sarajewa.
                 Stjepan Ković bez względu na zawód, który wykonywał w oczach rodzinnego miasta stale uchodził za postać komiczną. Był to osobnik „jałowy, chybiony, jeden z tych, którzy nie mogą ani dojrzeć, ani zwiędnąć”, lecz którzy- choć nie mają sił ani zdolności, żeby się pracą i wytrwałością wznieść ponad przeciętność- nie godzą się na zwyczajne i przeciętne życie. Toteż od dzieciństwa ciążył sobie i innym. Pokazanie się na ulicy przyprawiało go o katusze. Również rozmowa była dla niego sprawą skomplikowaną i męczącą. Od chwili uświadomienia sobie faktu własnego istnienia ani na moment nie opuszczało Stjepana Kovicia pragnienie, aby być tym, kim nie jest. Utajone pragnienia były właśnie przyczyną, że od lat chłopięcych po wiek męski nie przestawał prowokować, rozśmieszać lub tez wprawiać w osłupienie mieszkańców rodzimego miasteczka Banja Luki. Swym sposobem bycia, ubierania się, mówienia i różnymi innymi dziwactwami rozśmieszał całą okolicę. Czegoż to nie robił, żeby w oczach ludzi być kimś, coś znaczyć. Tak, więc Stjepan Ković nie miał ani jednego wewnętrznego i ani zewnętrznego rysu, który byłby szczery, prawdziwy, który byłby jego stałą własnością. Wstąpił, więc do ustaszy i coraz bardziej uświadamiał sobie swoje pragnienie – prowadzić wyjątkowe życie. Przekonywał się o tym szczególnie wtedy, kiedy słuchał opowiadań innych ustaszów, młodszych i bardziej zuchwałych od niego, opowiadań o grabieżach i zbrodniach na Żydach.
                    To właśnie bar „Titanic” Stjepan Kovic obrał sobie za cel.  Ustasza zażądał od wystraszonego Mento Papo złota i pieniędzy. Ale ten „Żyd” Mento to jakaś ofiara losu, nie ma nawet porządnego ubrania, potrafił tylko kłaniać się, mrużyć oczy, trząść się ze strachu. Skoro jednak padło żądanie, skoro zagroził Żydowi, powinien być konsekwentny i działać dalej na zimno, ostro, skutecznie. Niestety nie wychodziło mu to. Zresztą, jak miało mu to wychodzić, skoro pełen był sprzecznych, obezwładniających myśli, z których każda ciągnęła go w inna stronę. Miał ochotę rozpłakać się, rzucić do ucieczki, zabijać z powodu swej bezradności. A bardziej niż Menta Papo nienawidził swojej własnej bezsilności. W wypełnionym półmrokiem pokoju krzyki Stjepana Kovicia brzmiały jak wołanie tonącego o ratunek...
                  Świat, którego kreśli Ivo Andrić w swoich opowiadaniach jest światem ludzi z znikąd. Logikę wzajemnych ludzkich stosunków określają bez reszty zamknięcie, izolacja, nienawiść. Wolność jest tutaj utożsamiana z „wolnością do nienawiści”. Oznacza wybór pomiędzy rolą kata lub ofiary, pomiędzy nieposkromionym ekscesem albo „roślinnym trwaniem”, pomiędzy samobójczym szaleństwem lub nieustannym, jałowym poniżeniem. Pomimo tego, że Ivo Andrić urodził się w chorwackiej, chrześcijańskiej rodzinie w Bośni a sam deklarował, że jest pisarzem Serbskim żadne z tych państw nie przyznaje się do niego. Chorwaccy nacjonaliści uważają go za zdrajcę nie mogąc mu wybaczyć tego, że tworzył w języku serbskim, Serbskim nacjonalistom przeszkadza jego katolickie, chorwackie pochodzenie. W jego rodzinnym bośniackim mieście się o nim nie wspomina a wręcz się go wypiera. Jeszcze gorsze zdanie mają o nim muzułmańscy radykaliści. Intelektualiści muzułmańscy oskarżają Andrića, że ukazał bośniackich muzułmanów, jako „gwałtowników, bandytów, pijaków, okrutnych morderców nabijających na pal, osobników perswazyjnych i szkaradnych”. Jego utwory charakteryzuje ukazywanie rodzinnej Bośni, jako pogranicza kultur, religii i ideologii, mistrzowsko opisywał zawiłe realia historyczne, napięcia i dialog, jaki zachodził pomiędzy Zachodem a Orientem. Są piękne, mistrzowskie pod względem stylu, bogate pod względem treści. Niezwykłe.
            Ivo Andrića nazywa się pisarzem samotnym i trudno się z tym nie zgodzić. Choć był pisarzem wybitnym i docenianym na świecie zasmuca fakt, że w rodzinnych stronach wszyscy starają się jak najbardziej odseparować od jego nazwiska. Całą uwagę pochłonęli tureccy twórcy, bez sentymentów zajęli miejsce ikony literatury Jugosłowiańskiej. Pod koniec życia Andrić żył w lęku przed tym, co będzie się o nim mówić po jego śmierci skoro już za życia padały na jego temat tak niepochlebne opinie z ust rodaków. Nie był to zresztą lęk bezpodstawny, do dziś jest pisarzem docenianym i uwielbianym na świecie, lecz nie tam gdzie najbardziej mu zależało.