25 marca 2022

Imperium Słońca

 

„Imperium Słońca”

J.G. Ballard

 

Autor/  (ur. 15 listopada 1930 w Szanghaju, zm. 19 kwietnia 2009 w Londynie) – brytyjski powieściopisarz, nowelista i eseista. Do najlepiej znanych jego dzieł należy kontrowersyjna powieść „Kraksa” (Crash) oraz autobiograficzna „Imperium Słońca” (Empire of the Sun); obie zostały zekranizowane.

Tłumaczenie/ Lech Jęczmyk

Tytuł oryginału/ an-gb „Empire of the Sun”

Tematyka/ J.G. Ballard jest w „Imperium słońca" literackim pointylistą – relacjonuje, punkt po punkcie, kolejne epizody własnego życia, nie wartościowując, które były mniej lub bardziej istotne. Powieściowy Jim odkrywał w wojennych realiach fantasmagoryczną złudę wywodzącą się przede wszystkim z kina. Napisał  Ballard: „Jimowi zaczęła śnić się wojna. Nocą te same nieme filmy zdawały się migotać po ścianach jego sypialni i przemieniały jego śpiący umysł w opustoszałą salę kinową”. Towarzysząca wojnie świadomość czegoś nierealnego, nierzeczywistego, o której pisali najbardziej przenikliwi świadkowie epoki, oraz filmy dokumentalne przedstawiające front i działania wojenne, pomogła młodemu bohaterowi przetrwać okrucieństwa detalu.

Główny motyw/ Jim, główny bohater książki „Imperium słońca", mieszka z rodzicami w Szanghaju. Jest świadkiem wybuchu wojny japońsko-chińskiej. W 1941 roku podczas ofensywy zostaje odseparowany od rodziny, z czasem trafia pod swoistą kuratelę amerykańskich byłych wojskowych. Jim jest dzieckiem swoich czasów, czasów wojny. Fascynują go myśliwce, ciekawi wojenne życie, nie wyobraża sobie innego. J.G. Ballard pokazuje jednak precyzyjnie, jak zmieniają się poglądy chłopca, jak zmienia się on sam. W obozie jenieckim ogląda najgorsze rzeczy: głód, dewastację ciała przez choroby, wreszcie śmierć. Dojrzewa zbyt szybko, wie tylko, że musi przetrwać piekło. Musi żyć. „Imperium Słońca” pokazuje bowiem mechanizmy przyzwyczajenia. Do każdej sytuacji, najgorszych warunków.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) był zadowolony z klaksonu Packarda. Przynajmniej zagłuszał ryk myśliwców oraz zawodzenie syren alarmowych w Londynie i Warszawie”.

„Najbardziej niepokoił Jima nie gniew Japończyków, ale ich cierpliwość”.

„(…) sam Szanghaj, okrutne i wrogie miasto leżące na drugim końcu świata od Krakowa”.

„Komuniści mieli zadziwiającą zdolność wyprowadzania wszystkich z równowagi, talent, który Jim wielce sobie cenił”.

„(…) Chińczycy lubią widowisko śmierci, żeby sobie przypomnieć, jak niepewne jest ich własne życie. Z tego samego powodu lubowali się w okrucieństwie, żeby sobie przypomnieć o daremności myśli, że świat jest inny, niż jest”.

„Siłą rozpędu mijał zaparkowane Ople i Mercedesy – dziwne, ponure samochody, dające mu aż zbyt dobre wyobrażenie o tym jaka jest Europa”.

„Doktor Ransome mówił, że ludzie, którzy niczego nie oczekują, są niebezpieczni. Jakimś sposobem pięćset milionów Chińczyków musiało się nauczyć oczekiwać wszystkiego”.

„Nie zdołał pojąć tej prawdy, jaką miliony Chińczyków znały od urodzenia, że na dobrą sprawę byli i tak właściwie nieżywi i że byłoby samooszukiwaniem się, gdyby myśleli inaczej”.

„Któregoś dnia Chiny ukarzą resztę świata i zemszczą się okrutnie”.

 

            W swej ponad 40-letniej karierze James Graham Ballard wydał wiele powieści futurystycznych i science fiction. W latach 50. i 60. XX wieku należał do czołowych przedstawicieli tzw. „nowej fali” w literaturze fantastycznonaukowej. W „Imperium słońca” (powieść autobiograficzna) porusza jednak zupełnie inny temat, mianowicie własne uwięzienie w japońskim obozie koncentracyjnym w czasie drugiej wojny światowej. Opowiada o tym, jak Szanghaj poddał się wojskom japońskim; o uwięzieniu Jima i jego obozowych perypetiach. Chociaż powieść pisana jest głównie z perspektyw Jimiego, nie brak w niej momentów pełnych trwogi, gdy Jim postępuje tak samo jak jego obozowi współtowarzysze. Widzimy wtedy, że bohater jest bliski obłędu. Kulminacyjny moment książki to zrzucenie bomby atomowej na miasta Japonii, po którym Jim wydostaje się z obozu.

            Siłą tego dzieła jest sposób, w jaki czytelnik zbliża się do głównej postaci, czyli Jima – chłopca, który zostaje zmuszony do dorosłości w  wyniku nieustannej degradacji. Zapewne z powodu swego wieku jest bardziej odporny od innych, ale czytelnik nie ma wątpliwości, że niewola jest przeżyciem traumatycznym. Wiele motywów powieści – nieoczekiwane zrzucenie bomby atomowej, samotne życie, śmierć amerykańskich pilotów na jego oczach, zmasakrowane ciała – pojawia się w twórczości Ballarda. „Imperium słońca”, dzieło niezwykle udane, daje także klucz do wielu innych tematów obecnych w prozie tego autora.

            Aby zrozumieć sytuację polityczną w której osadzone są  losy małego bohatera z książki „Imperium słońca”, musimy poznać tło tamtych wydarzeń. 7 lipca 1937 potyczki pomiędzy chińskimi i japońskimi wojskami doprowadziły do tzw. „incydentu na moście Marco Polo”. Walki te zapoczątkowały drugą wojnę chińsko-japońską. Strona Japońska zajęła Szanghaj, Nankin oraz południowe Shanxi. W obliczu poważnego zagrożenia narodowego KPCH oraz Kuomintang połączyły swoje siły.  Ze względu na wielką potęgę Japonia była postrzegana jako rosnące zagrożenie, dlatego Stalin zdecydował się na dostarczenie Chinom broni, a Wielka Brytania, Francja i Stany Zjednoczone wysłały pomoc. W brutalnym konflikcie dwie strony zastosowały taktykę spalonej ziemi (niszczenie wszystkiego co może być przydatne drugiej stronie). Okrucieństwo było widać na każdym kroku. Do jednej z masakr doszło w Nankinie w 1937 roku, kiedy wojska japońskie wymordowały ponad 300 tys. cywilów, a także zgwałciły ponad 80 tys. kobiet. Tysiące Chińczyków zginęło w wyniku bombardowania miast przez japońskie siły powietrzne. Do ostatnich dni Chińczycy marnie oceniali swoje szanse na wypędzenie Japończyków z zajętych ziem. Jednak interwencja Zachodu i nałożone przez nich sankcje gospodarcze, w szczególności odnośnie ropy naftowej, przeciwko Japonii zmieniły losy wojny. W odpowiedzi na nałożone restrykcje Japonia zaatakowała Pearl Harbor, wciągając tym samym Amerykę do II wojny światowej. Według zachodnich obserwatorów szacuje się, że wojna ta pochłonęła ponad 20 mln. ofiar, z czego ponad 16 mln. stanowili chińscy cywile. Chińska strona natomiast opowiada się za 35 mln.

            Wojny przychodziły do Szanghaju wcześnie, zastępując jedna drugą jak przypływy, które wlewały w rzeką Jangtsy i zwracały temu hałaśliwemu miastu wszystkie trumny spuszczone z pomostów pogrzebowych chińskiego Bundu. W roku 1941 Chiny i Japonia od czterech lat znajdowały się w stanie wojny, choć żadna ze stron jej nie wypowiedziała. Japońska armia okupacyjna kontrolowała tereny wiejskie i wiele miast. W Szanghaju tysiące przybyszów z zachodu chroniło się przy wsparciu układów międzynarodowych i żyło tak jakby nic się nie zmieniło od XIX wieku. Zjawili się też tam Anglicy i przebudowali miasto na obraz swojego kraju. Powstały wtedy hotele, biura, domy, kościoły wyglądające tak, jakby przeniesiono je z Liverpoolu lub hrabstwa Surrey. Jednak ten spokojny czas zbliżał się ku końcowi, ponieważ armia Japońska po cichu szykowała się do ataku na Pearl Harbor.

            W tym okresie Jima zaczęły dręczyć wojenne sny. W nocy te same filmy błyskały na ścianach jego sypialni na Amherst Avenue i przekształciły jego śpiący umysł w puste kino wyświetlające kroniki. Zimą 1941 roku wszyscy w Szanghaju odtwarzali  filmy z wojny. Fragmenty snów towarzyszyły Jimowi wszędzie w mieście; w holach domów towarowych i hoteli wyskakiwały z jego zatłoczonej głowy obrazy Dunkierki i Tobruku, Barbarossy i plądrowania Nankinu. Ku rozpaczy Jima nawet dziekan szanghajskiej katedry zaopatrzył się w jakiś stary projektor.

            Główny bohater jest rozpieszczonym dzieckiem wychowanym w cieplarnianych warunkach bogatych, szanghajskich peryferii. Szarą rzeczywistość obserwuje sporadycznie zza szyb limuzyny. Całkowite oderwanie Jima od rzeczywistości, która go otaczała, dobitnie ukazuje jeden z epizodów w książce. Pewnego razu zapytał swoją guwernantkę Vere Frankel (Vera uciekła z Krakowa przed Hitlerem wraz z rodzicami na jednym z ostatnich statków i zamieszkała z tysiącami  żydowskich uchodźców w Hongkew, ponurej dzielnicy czynszowych kamienic i odrapanych bloków za szanghajskim portem. Ku zdumieniu Jima Vera i jej rodzice mieszkali w jednym pokoju):

„– Vera, gdzie mieszkają twoi rodzice?(…) 

-Mieszkają w jednym pokoju Jim (…) 

-W jednym pokoju!- dla Jima było to coś niepojętego, coś znacznie bardziej niesamowitego, niż wszystkie komiksy z Batmanem czy Supermanem. -Jak duży jest ten pokój? Jak moja sypialnia? Czy jak ten dom? – pytał dalej Jim. Wtedy Vera ze smutkiem w oczach odpowiedziała: 

Jak wasza garderoba, James. Nie wszystkim się tak dobrze powodzi , jak wam.”

            Ale to dopiero początek. Dla żyjących w Dzielnicy Międzynarodowej cudzoziemców skutki światowego chaosu były prawie nieodczuwalne. Jim Graham, jedenastoletni syn brytyjskiego dyplomaty dalej bez przeszkód oddawał się swej pasji, jaką było japońskie lotnictwo. Jego beztroskie dzieciństwo skończyło się w dniu ataku na Pearl Harbor. Oto nadeszła  II wojna światowa, a wraz z nią japońska okupacja. Mały Jim gubił się w tłumie uciekających ludzi i stracił kontakt z rodzicami. Pozbawiony parasola ochronnego w postaci bliskich osób musi sobie od tej pory radzić sam. Na początku wykazuje się dużą naiwnością, czym niezmiernie irytuje czytelnika, jednak wkrótce spotyka cwanego Amerykanina, Basiego, a następnie trafia wraz z nim do obozu jenieckiego. Mały Jim jak za dotknięciem różdżki staje się mężczyzną. 


            Pobyt w obozie rozpoczął nowy etap w życiu młodego chłopca. Znikają wszelkie wygody, beztroskie życie i przede wszystkim miłość i opieka rodziców. Życie Jima przewraca się do góry nogami i od tej chwili czekają go rzeczy, na które w żaden sposób nie był przygotowany. Na wojnę nikt nie potrafi się przygotować, ale łatwiej jest, gdy ma się przy sobie kogoś drugiego. Jim został sam i tylko swojej rezolutności i sprytowi, oraz nieprzeciętnej u chłopca w jego wieku odwadze, zawdzięcza to, że udało mu się przeżyć pierwszy okres wojny i kilkuletnią niewolę  w obozie.

Opis pobytu w obozie dla internowanych Lunghua, to prawdziwa esencja książki Ballarda. Mogłoby się wydawać, że uwięzienie samotnego, tęskniącego za rodzicami chłopca, jest dla niego samego szokiem i okrutnym dramatem. Jednak nie dla Jima. Chłopiec, przy pomocnych wskazówkach Basiego, oraz doktora Rawlinsa, nadwyraz udanie zadomowił się w obozie. Jest pomocny przy wielu, czasem ciężkich pracach, zdobywa pożywienie dla siebie i dla Basiego oraz wykonuje dla niego różne zadania. Dzięki temu zdobywa cenne dla niego rzeczy, takie jak kolejne numery gazet, różne zdjęcia, coś z ubrania, czy wiele innych, czasem zupełnie nieprzydatnych na pierwszy rzut oka drobiazgów. W obozie jednak wszystko jest przydatne, gdyż może służyć za wymianę na coś innego. Każdy ma inne potrzeby i Jim dzięki swojemu wrodzonemu sprytowi, doskonale się tego nauczył.

            Dla jedenastoletniego chłopca pobyt w Lunghua to głównie jednak prawdziwa szkoła życia, gdyż nie zawsze spryt wystarczy, aby wszystko załatwić. W obozie trzeba walczyć o jedzenie, dosłownie o jednego batata, którego z biegiem czasu Japończycy dostarczają coraz mniej. Trzeba wystrzegać się chorób, bo trafienie do szpitala z jej powodu często kończyło się śmiercią. Trzeba być bezwzględnym i nie mieć skrupułów, aby ukraść miskę ryżu, ziemniaka czy zdobyć lepsze buty lub kurtkę. Bez tego nie ma przetrwania i każdy słaby jest skazany na porażkę, która przeważnie oznaczała śmierć. W obozie większość ludzi to tacy sami jak Jim bogacze, przyzwyczajeni do luksusów, wygód, wystawnych przyjęć. Szok, jakim jest utrata tego wszystkiego i walka o trochę jedzenia i kąt do spania, sprawia, że wielu nie odnajduje się w nowej rzeczywistości. Na tym tle postawa młodego chłopca, nie poddającego się przeciwnościom jest budująca i przynosząca nadzieję na lepsze jutro. Jim uczy się u doktora Rawlinsa i chodzi do Basiego, z którym rozmawia o zakończeniu wojny, samolotach, rodzicach, a nawet o ucieczce z obozu.

W obozie Lunghua trzeba być nieczułym na ludzkie nieszczęścia i podchodzić obojętnie do wielu spraw. To pozwalało przeżyć i podnieść swój stan społeczny, który pozwalał na więcej, nawet w kontaktach z japońskimi strażnikami. Jim nauczył się tego, tworząc dookoła swojej osoby mur obojętności i bezwzględności, wyrażany kamienną twarzą i buntowniczym postępowaniem. Brutalna lekcja życia, zmienia charakter i postrzeganie świata bohatera. Długie życie w niewoli odciska piętno na jego osobowości i sprawia, że chłopiec nie umie już żyć inaczej, jak tylko w obozie. Po wybuchu bomby atomowej, którą widział będąc na stadionie, Jim zbiera zrzucone przez amerykanów puszki z jedzeniem i wraca do opustoszałego obozu, gdyż tylko tam potrafi żyć. Tu był przez kilka lat jego dom i opuszczenie go, powoduje strach przed nieznanym. Brak w pamięci twarzy rodziców, to dodatkowy bolesny cios, Jim zastępuje obraz swoich rodziców zdjęciem z gazety, które przedstawiało nieznane mu osobiście małżeństwo i wyobrażał sobie, że to są jego rodzice. Dziwnie to wygląda, ale obóz jest jedynym bezpiecznym miejscem na zamieszkanie. Opuszczone i zniszczone baraki to przystań, w której zdegradowany i otępiony wojną umysł dziecka, czuje się najlepiej.

Powieść Jamesa Grahama Ballarda, jest pełna wojennego okrucieństwa i bezwzględności. Jest doskonałym obrazem pokazującym, jaki bezsens niesie ze sobą wojna i jak wiele szkód wyrządza w życiu człowieka. Człowiek ten traci nie tylko wszystko i wszystkich, których kochał, ale również traci samego siebie. Jednocześnie bije z tej powieści światło. Tak jak tytułowe słońce, światło to daje ciepło, które mimo przeważającego zła, wylewa się z książki w sporych ilościach. Źródłem tego światła, jest właśnie jedenastoletni chłopiec, którego zapał, energia i planowanie, co będzie robił po wojnie, oraz marzenia o zostaniu pilotem, dodają nam otuchy i nadziei, co do lepszego jutra.

Ballard świetnie opisał rozdział, w którym więźniowie maszerują z obozu Lunghua do doków Nantao. Sport wyraźnie zajmował jedno z czołowych miejsc na liście priorytetów uwięzionych, był też symbolem normalności w świecie pełnym chaosu i śmierci. Kiedy więźniowie pakowali walizki przed pójściem do obozu, spędziwszy lata spokoju na kortach tenisowych i boiskach krykietowych Dalekiego Wschodu, przy rączkach walizek wisiały dziesiątki rakiet tenisowych; widziano też kije do krykieta i wędki, a nawet kije golfowe, na których wieszano tobołki z kostiumami pierrotów.

Doskonale napisana oraz prawdziwa w swoim ujęciu powieść, jest obrazem tego jak człowiek może się zmienić, jeśli tylko chce przeżyć. Pokazuje jak ludzie dostosowują się do nowego świata, który wbrew ich woli zaczął ich otaczać i jak uczą się go akceptować, rozwijając w sobie obojętność na los drugiego człowieka. Wojna i obozowe życie dają Jimiemu mocno przyśpieszony kurs dojrzewania, z którym chłopiec poradził sobie lepiej niż niejeden dorosły. Stąd między innymi, będą później już dorosłym człowiekiem, napisał tak dojrzałą i mądrą powieść, która powinna być dla wszystkich pozycją obowiązkową. Muszę przy okazji wspomnieć, że 1987 roku powstał pełen rozmachu film Stevena Spielberga oparty na autobiograficznej powieści J.G. Ballarda z młodziutkim Christianem Balem w roli głównej, któremu na ekranie partneruje John Malkovich. 6 nominacji do Oscarów 1988, Złote Globy 1988: nominacja za najlepszy film i najlepszą muzykę (John Williams) Nagroda Gildii Amerykańskich Reżyserów Filmowych dla Stevena Spielberga i Amerykańskiego Stowarzyszenia Operatorów Filmowych dla Allena Daviau. 

 

19 marca 2022

Księga z San Michele

 

„Księga z San Michele”

Axel Munthe



Autor/ (ur. 31 października 1857 w Oskarshamn, zm. 11 lutego 1949 w Sztokholmie) – szwedzki lekarz i psychiatra, pisarz. Był nadwornym lekarzem szwedzkiej rodziny królewskiej. Wycofał się z życia dworskiego i osiadł w zakupionej przez siebie willi San Michele na Capri. Pod koniec życia powrócił do Szwecji, gdzie powstało dzieło jego życia „Księga z San Michele”.

Tłumaczenie/ Zofia Petersowa

Tytuł oryginału/ de „Das Buch von San Michele”

Tematyka/ Piękną Villa San Michele stworzył szwedzki lekarz, Axel Munthe w Anacapri. Dziś to muzeum, dzięki czemu możemy zobaczyć dom i ogród, nad którymi Munthe pracował latami. Sam tak mówił to tym projekcie: „Mój dom będzie otwarty na słońce, wiatr i głosy morza – jak grecka świątynia – i wszędzie światło, światło, światło!” Na budowę willi wybrał najbardziej malownicze miejsce na wyspie, ulokowane w północno-zachodniej części Anacapri na wysokości  327 m n.p.m. W tym miejscu stała kiedyś rzymska willa i średniowieczna kaplica poświęcona św. Michałowi (San Michele). Nie można opowiadać o willi, nie opowiadając o samym Alexie Munthe. Villa była jego miejscem na ziemi, życiem, spełnieniem.

Główny motyw/ „Księga z San Michele” stanowi mocno uładzoną wersję wycinka życiorysu Axela Munthe. Nadworny lekarz szwedzkiej rodziny królewskiej opisał w niej przede wszystkim lata praktyki w Paryżu i w Rzymie, kiedy to dzielił swój czas między niezwykle hojnych pacjentów z wyższych sfer a niezdolną do uiszczenia najskromniejszego choćby honorarium biedotę. Opowieść osnuta jest wokół położonej na wyspie Capri tytułowej posiadłości San Michele, w której Munthe zakochał się za młodu i którą po latach zakupił oraz przywrócił do świetności. Literackie wyzyskanie antycznego dziedzictwa tego domostwa pozwala autorowi przedstawić się jako duchowego następcę Hipokratesa oraz Tyberiusza. W „Księdze z San Michele” wiele uwagi poświęca Munthe zwierzętom, zawsze broniąc ich przed ludźmi. Wielu czytelników twierdziło, że ten zbiór należy do takich ksiąg jak Biblia, z których człowiek uczy się samego siebie i życia.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„A wsłuchawszy się jeszcze dokładniej w otaczający nas świat można spostrzec, że nawet przedmioty szepcą w swej martwocie”.

„Pamiętniki nie są potrzebne, lepiej dać zmarłym spokój, a żywym pozostawić złudzenie”.

„W skromnym kącie nieba mieści się cmentarz psów”.

„Największym autorem zajmujących historii jest życie. Lecz czy życie zawsze mówi prawdę?”.

„Dla człowieka nie mogącego spać, a pragnącego uciec od nudy własnego żywota, nie ma nic lepszego niż pisanie książki”.

„Jedynie bez snu człowiek nie może żyć”.

„Gdyby wiadoma była człowiekowi godzina śmierci, nie zniósłby życia”.

„Telefon, zabójcza broń w rękach próżnujących kobiet (…)”.

„Aby być dobrym lekarzem psów, trzeba te zwierzęta nie tylko kochać, ale należy je też rozumieć – tak samo, jak to się dzieje w świecie ludzi, z tą jednak różnicą, że psa łatwiej jest pojąć i… łatwiej go można pokochać!”.

„Pies – to święty. Z natury jest szczery i uczciwy”.

„Okrutnymi bestiami nie są te, które siedzą za kratami, lecz te, które stoją przed nimi”.

„Śmierć jest mniej okrutna od nas”.

„(…) kucharze nie mają apetytu, jak mówią w Paryżu”.

„Pies stracił mowę, gdy człowiek ją otrzymał, ale rozumie każde słowo”.

„(…) tylko dzieci widzą krasnoludki”.

„(…) stare przysłowie powiada, że nigdy się nie jest za ostrożnym przy wyborze teściowej”.

„Nie wolno kłaść dwóch trupów do jednej trumny!”.

„Królestwo śmierci nie zna granic, a grób nie zna narodowości. Wy, umarli, stanowicie jeden wspólny naród, a przybieracie w niedługim czasie wszyscy ten sam wygląd”.

„Nikt nie lubi słuchać – każdy woli rozkazywać”.

„Psy, tak samo jak ludzie, muszą od czasu do czasu obcować z naturą, aby nabrać chęci do życia”.

„(…) instynkt seksualny jest najsilniejszy w ludzkiej naturze”.

„Z chwilą, gdy dziecko zaczyna sobie zdawać sprawę z ceny swych zabawek, czuje się wypędzone z raju i przestaje być dzieckiem”.

„Śmierć ma dwa oblicza, rzekłem, jedno piękne i pełne spokoju, drugie – groźne i okropne”.

„Ale czy pojedynczy człowiek może unieść na swych ramionach cały olbrzymi ciężar pięcioaktowej tragedii?...”.

„(…) dyplom mało znaczy dla chorego, jeżeli nie dozna on ulgi w cierpieniach”.

„Czemu rządy wszystkich państw wydają tysiące razy więcej pieniędzy na naukę o zabijaniu niż o leczeniu? Dlaczego nie budujemy więcej szpitali zamiast kościołów? Wszak modlić możemy się wszędzie, lecz operować nie można na ulicy!”.

„Okrucieństwo względem bezbronnych zwierząt jest w oczach Boga o wiele większym grzechem niż włamanie, a jednak zbrodnia ta może być zmazana drobną karą pieniężną”.

„Jeszcze nigdy nie spotkałem w więzieniu milionera”.

„Jednak młodość jest czarodziejskim lekiem na rany serca: do wyzdrowienia wystarczy trochę snu i ochłonięcie z wrażenia”.

„(…) posiadam dwa różne mózgi, pracujące w mej głowie na przemian: dobrze rozwinięty mózg głupca i słabo ukształtowany mózg pewnego rodzaju geniusza”.

„Spróbuj przyjrzeć się raz sprawom i zobacz je takimi jakimi one są w rzeczywistości, a nie w twoich snach”.

„Umarli nie mogą mówić, a żywi nie będą chcieli”.

„Młoda i sympatyczna pielęgniarka znaczy też dla pacjentów o wiele więcej niż brzydka, mrukliwa zaś nigdy nie będzie dobrą opiekunką”.

„Na co zresztą zda się składowanie pieniędzy, gdy lada chwila mogą nam być zabrane? Śmierć posiada podrobiony klucz do naszej kasy”.

„(…) dusza potrzebuje więcej miejsca niż ciało”.

„(…) diabeł zdradził swemu uczniowi, człowiekowi, okrutną tajemnicę (…)”.

„Przekonany jestem, że Pan Bóg kocha ptaki, gdyż w przeciwnym razie nie obdarowałby ich skrzydłami, które dał także swym aniołom”.

„Ten, który pisał i tworzył muzykę, nie posiadał nawet fortepianu!”.

„Bóg w łaskawości swojej uczynił śmierć niewidzialną dla oka człowieka”.

„Wiemy, że umrzeć musimy, lecz to jest jedyną świadomością naszej przyszłości”.

„Im prędzej dojdziemy do przekonania, że los nasz spoczywa w naszych własnych piersiach, a nie znajduje się w gwiazdach, tym lepiej dla nas”.

„Wszyscy utrzymują, że nie pamiętają nic, pamięć zachowują tylko wysłani do piekieł, dlatego właśnie przybytek ten nazywa się piekłem”.

            Według niektórych Axel Munthe nie powinien być lekarzem, lecz pogromcą zwierząt, miał bowiem niezwykły dar kontaktu ze zwierzętami. Kochał je zresztą całym sercem i otaczał się nimi przez całe życie. Był także autorem kilku książek, z których najbardziej znana to „Księga z San Michele”, która została wydana po raz pierwszy w 1929 roku, jako „The Story of San Michele”. Munthe opisuje w niej historię budowy willi i przytacza wiele historii i historyjek. Została przetłumaczona, na co najmniej 45 języków i była jedną z najchętniej kupowanych książek w XX wieku. Na zdjęciu widać mężczyznę w średnim wieku. Ma na sobie kurtkę, ciepłe spodnie i kaszkiet, więc pewnie jest wczesna włoska wiosna, choć może być i jesień. Mężczyzna siedzi na ławce, oparty plecami o mur. Oczy ma zamknięte, a twarz wystawił do słońca. Naturalne światło rozjaśnia mu policzki i rzuca czarny cień głowy na białą płaszczyznę z tyłu. Inne świat­ło zdaje się wypływać z wnętrza fotografii i obejmować także psy otaczające człowieka. Jest ich pięć, większych i mniejszych: dwa weszły mu pod pachy, trzeci klei się do ramienia, czwarty leży u stóp, a piąty patrzy łagodnie w obiektyw ze słonecznej plamy obok ławki. Cała ta ludzko-psia grupa emanuje świetlistą harmonią, która kojarzy się ze świętością. Panuje w niej posthumanistyczna równość – mężczyzna bynajmniej nie jest tu postacią centralną, już prędzej ten wielki, spokojny pies w kręgu światła, od którego powinienem był rozpocząć. To w pobliżu niego – przy nim – grzeją się inne psy, a wśród nich mężczyzna w kaszkiecie. Poniekąd też pies. Bo skoro uczłowiecza się zwierzęta, to czemu nie „upsić” człowieka? Poznajcie się – to Axel Munthe. Ktoś zrobił mu to zdjęcie na Capri pod koniec XIX w.

Capri było miłością Munthego od pierwszego wejrzenia, od jego pierwszej wizyty na wyspie w 1876 roku. Już wtedy pojawiła się w jego głowie myśl, by zamieszkać tam na stałe. Ale dopiero w 1895 roku kupił od stolarza Vincenzo Alberino stary dom wraz z ruinami niewielkiego kościółka poświęconego św. Michałowi (San Michele). Później stał się także właścicielem terenów przylegających do domu. Nazywano go człowiekiem wielu talentów i zainteresowań. Był znany również jako wielki miłośnik zwierząt. Otaczało go stado psów, a do tego małpy, sowy, żółw i mangusta. Szczególną jego troską były jednak ptaki, które przylatywały na Capri w swej drodze na północ. To właśnie tutaj były one masowo wyłapywane i przewożone w nieludzkich warunkach do Francji, by schlebiać podniebieniom paryskiej klasy próżniaczej. Aby ulżyć ich losowi, Munthe kupił leżącą obok San Michele górę Barbarossy, którą uczynił ich sanktuarium. To właśnie dzięki jego inicjatywie, w 1932 roku rząd włoski całkowicie zakazał wyłapywania ptactwa na wyspie Capri. „I czyż można pomyśleć bez zgrozy, że istnieją ludzie, którzy zabijają te małe, bezbronne ptaszyny! (…) Głosy ich napełniają radością cały wszechświat ponad nami, a ich drobne, nieżywe ciałka są tak małe, że dziecko mogłoby je objąć ręką, jednak ludzie pochłaniają je chciwie, jakby nic innego nie istniało do jedzenia.”

Na Capri trafił w czasie podróży do Włoch w 1875 r. – to wtedy odkrył dla siebie położoną w górach wieś Anacapri, a w niej ruiny kaplicy San Michele. Zapragnął tam zamieszkać i swego marzenia nie porzucił. Po kilku latach ofiarnej praktyki podczas epidemii tyfusu i cholery w południowych Włoszech przeprowadził się na wyspę, kupił dom wraz ze zrujnowaną kaplicą i zaczął wcielać swój ideał w życie. Projekt Villa San Michele stworzył sam i wiele prac budowlanych również wykonywał własnoręcznie – przez kolejne lata. W „Księdze…” dużo  uwagi poświęca Munthe zwierzętom, zawsze broniąc ich przed ludźmi. „Żeby leczyć psy – pisał – trzeba je kochać, ale też rozumieć – tak samo jak w przypadku ludzi, z tą jednak różnicą, że łatwiej zrozumieć psa niż człowieka, i łatwiej go pokochać. (...) Inteligencja psów jest przysłowiowa, ale istnieje wielka różnica stopnia, widoczna już u szczeniąt, gdy tylko otworzą oczy. Zdarzają się nawet głupie psy, jednak ich odsetek jest o wiele mniejszy niż u ludzi. (…) Wszystkie one są reprezentantami najbardziej godnego miłości i najdoskonalszego w sensie moralnym tworu Boga”. „Niegdyś wszystkie zwierzęta mogły mówić, jak również kwiaty, drzewa i kamienie oraz w ogóle wszystko, co żyje, gdyż stworzone zostały przez tego samego Boga, który stworzył człowieka. Dlatego ludzie powinni być dobrzy dla zwierząt, a z wszystkimi martwymi przedmiotami obchodzić się tak, jak gdyby one również mogły słyszeć i rozumieć. W dniu Sądu Ostatecznego Pan Bóg zawezwie przede wszystkim zwierzęta, aby dały świadectwo umarłemu człowiekowi, a dopiero po wypowiedzeniu przez nie zdania zostaną powołani na świadków ludzie”. 


            Jak podaje Axel Munthe, ówczesne oceny psychicznego stanu mieszkańców rozwijającej się Europy nie były optymistyczne. Powszechnie sądzono, że zmiany cywilizacyjne odbijają się niekorzystnie na ludzkiej psychice. Od 1869 roku popularne stało się pojęcie neurastenii, za którego pomocą próbowano dowieść, że ciągły wysiłek umysłowy i napięcia związane z miejskim trybem życia prowadzą do wyczerpania nerwowego, melancholii, histerii, depresji, a nawet samobójstwa. Psychiatria, jako odrębna dziedzina rozwijała się szybko, aspirując do roli nauki ścisłej, była jednocześnie nierozerwalnie związana z ówczesnym światopoglądem. Niebywale rygorystycznie ujmowano kwestię „normalności”, a tam, gdzie pojawiały się naruszenia sztywnych ram normatywnych, psychiatrzy dopatrywali się choroby. Wśród kobiet notowano wzrost zachorowań na nerwicę, upatrując jej przyczyny w chęci samokształcenia przy jednoczesnym braku zadowolenia z życia rodzinnego. Napięcia w sferze rodzinnej łączyły się ściśle z pozycją społeczną kobiety. W świetle podkreślanych wówczas analogii między rozwojem cywilizacji a rozwojem jednostki (podobieństwa te miały być bazą do tworzenia konstruktów płciowych w XIX wieku) kobieta stanowiła reprezentację ery przedindustrialnej. Była czymś prymitywnym, zatrzymanym na pewnym etapie rozwoju, bez szansy na postęp.

Sposób, w jaki naukowcy epoki wiktoriańskiej definiowali kobiecość, wyrósł z potrzeb ówczesnego patriarchalnego społeczeństwa i stanowił odpowiedź na koniunkturę polityczną czasów, które można traktować jako kolejny przykład walki mężczyzn o siłę i reputację. Nie można jednak zapominać, że poza wszystkim stanowił on też jeden z największych przejawów strachu przed bolesną i niepojętą w skutkach modernizacją światopoglądu XIX wieku, kiedy Europa stała się kontynentem chorób wenerycznych, prostytucji i rozpusty z jednej strony oraz kolebką dekadencji, moralizmu i estetyzmu z drugiej.

Axel Munthe zaraz po studiach medycznych rozpoczął pracę w Dzielnicy Łacińskiej w Paryżu. Kiedy młoda hrabina przyszła do niego z przekonaniem, że ma zapalenie wyrostka robaczkowego, dr Axel zapewnił ją, że tak nie jest. Płakała, gdy to usłyszała, chcąc wiedzieć, co jej jest. Prawie wymusiła na młodym lekarzu diagnozę. Powiedział jej, aby była odważna i zachowała spokój. Leczenie wymagało od niej wizyt lekarskich dwa razy w tygodniu, jednak hrabina wróciła do jego gabinetu już następnego dnia. Kiedy Munte ją ujrzał był zdziwiony zmianą jej wyglądu, stała się  wesoła i rozpromieniona. Cóż, chciała wiedzieć, czy zapalenie jelita grubego jest zaraźliwe. Wygląda na to, że martwiła się o swojego męża i potrzebowała, aby dobry lekarz powiedział mu, że jest bezpieczniej, jeśli nie śpią w tym samym pokoju. Prawdopodobnie była to najbardziej „trafna z diagnoz”, jakie wówczas Munthe stawiał. Nikt nie chciał słuchać bliższych wyjaśnień, nikt ich sobie nawet nie życzył. Wszyscy woleli mieć stwierdzone appendicitis. Zapalenie ślepej kiszki było wtedy bardzo modne wśród zamożnych osób, szukających dla siebie odpowiedniego cierpienia. Wszystkie nerwowe damy miały owo zapalenie, jeżeli nie naprawdę w brzuchu, to przynajmniej w imaginacji, a czuły się przy tym świetnie. Jednak kiedy w Stanach Zjednoczonych chirurdzy zapoczątkowali zabiegi usuwania ślepej kiszki trzeba było wynaleźć nowe cierpienie, które zaspokoiłoby ogólny popyt. Wiedza medyczna sprostała zadaniu: na rynek rzucona została nowa choroba o świeżej nazwie wartości złota: colitis. Bogate panie wierzyły, że choroba ta udziela się tylko istotom tak wrażliwym i nerwowym jak paryskie hrabiny.

Autor twierdził, że miał niesamowite szczęście we wszystkim, co poczynał w stosunku do każdego poszczególnego pacjenta. Na czymże polegała jego tajemnica powodzenia? Na wzbudzaniu zaufania. Gdzie ono się rodziło: w głowie czy w sercu? Czy powstawała w wyższych sferach świadomości, czy też była drzewem poznania złego i dobrego, którego korzenie sięgały w głąb jego istnienia? Jakimi drogami udzielała się innym jego ufność? Czy stawała się widoczna w jego spojrzeniu, czy też dawała się wyczuć w słowach? Sam Munthe tego nie wiedział, lecz zdawał sobie sprawę, że zdobyć jej nie można ani przez czytanie książek, ani poprzez czuwanie przy łóżku chorego. „Zawsze starasz się objaśnić swym pacjentom sprawy, których sam dobrze nie potrafisz wytłumaczyć. Zapominasz, że to wszystko polega na wierze, a nie na wiedzy. Weźmy na przykład wiarę w Boga: Kościół katolicki nigdy jej dokładnie nie wyjaśnia, a jednak jest największą potęgą na świecie – protestancki zaś, który usiłuje wszystko wyjaśnić, rozpada się w gruzy. Im mniej twoi pacjenci dowiedzą się prawdy, tym lepiej dla nich. Natura nie miała nigdy zamiaru poddawać pracy ciała kontroli naszej świadomości, postępujesz więc wbrew jej woli, doprowadzając chorych do rozmyślań nad ich cierpieniami”.

„Następnym razem, gdy zobaczysz pacjenta z bezsennością, zamiast przepisać hipnozę, zaleć, aby napisał książkę”. Henry James udzielił tej rady Axelowi Munthemu; to zadziałało, dzięki czemu teraz mamy znakomitą książkę, „Księga z San Michele”, która została przetłumaczona na 45 języków i była kiedyś obowiązkową lekturą dla studentów medycyny. Książka jest mieszanką autobiografii i fantazji, a granice między nimi są rozkosznie zatarte. Ktoś nazwał tę książkę historią Śmierci i może tak jest, w końcu tak długo autor stawiał jej czoła jako towarzysz przy łóżku umierających podczas plagi w Neapolu. Pełniąc rolę młodego lekarza robił co mógł, i czekał bezradnie, aż tak wielu umrze. Śmierć zaglądnęła mu w oczy, kiedy podczas wspinaczki w Alpach przysypała go i jego towarzyszy lawina. 

Czytelnik książki odkryje również, że Axel miał także dużo towarzystwa w swoim długim życiu. W przedmowie autor wyobraża sobie, że widzi ich aktywnych w Niebie w sposób podobny do tego, w jaki widział ich, gdy żyli w jego świecie. Nikt nie był tak wybitny jak kobieta listonosz, która codziennie wspinała się z Capri do Anacapri, aby dostarczać listy do Axela i kilku innych osób w małym miasteczku. Czy Arcangelo Fusco, zamiatacz ulic, „zamiata teraz pył gwiaździsty ze złotych flizów nieba”. Mały monsieur Alphonse, ulubieniec Siostrzyczek Ubogich w Rzymie, ubrany w nowiutki surdut pittsburskiego milionera; uroczyście kłania się ukochanym cylindrem każdemu spotkanemu świętemu, jak pozdrawiał niegdyś wszystkich przyjaciół przejeżdżając doktorską wiktorią po Corso. John, błękitnooki chłopczyna nie znający ojca, dziecko, które się nigdy nie śmiało, igra teraz wesoło z innymi szczęśliwymi dziećmi „w dawnym dziecięcym pokoju Jezuska”; nauczył się też uśmiechać. Biedna prostytutka Flopette wygląda w swej milutkiej, białej sukni o dziesięć lat młodziej niż wówczas, gdy ją spotkał w nocnej kawiarni na bulwarze; „jest obecnie pokojową u Marii Magdaleny”. Oni wszyscy dają perspektywę jego życia w pigułce, szansę na poznanie wszystkiego o Axelu Munthem - byli to ludzie, którzy kochali dobrego doktora Munthego. W cudownym peanie do psów, Axel wyjaśnia naturę psa lepiej niż ktokolwiek inny. Kolejny zabawny moment nastąpił, gdy mężczyzna  uzdrowił małpę o imieniu Billy należącą do emerytowanego staroangielskiego chemika, znanego chirurga w Ameryce z czasów wojny secesyjnej. Stara małpa była okropnym widokiem, została prawie poparzona na śmierć z powodu zdenerwowania na widok wrzącego czajnika do herbaty. Małpa lubiła whisky, podobnie jak stary lekarz. Billy, po śmierci swojego opiekuna, miał wejść w posiadanie Axela, z którym przeżył w San Michele ostatnie swoje dni. Czas ten spędził trzeźwy, wyleczony przez doktora z alkoholizmu.

            Axel Munthe koniec swojej opowieści podsumował dość wyraźnie: „Pewien poeta rzekł kiedyś, że każda rzecz jest przez bogów oceniana właściwie, a powinien był dodać, iż oddają oni nieraz największe wartości za najniższą cenę. Wszystko, co potrzebne nam jest nieodzownie, możemy osiągnąć za niewysoką zapłatą, jedynie luksus czy też nadmiar czegoś jest kosztowny. Istotnego piękna kupić nie można, gdyż nieśmiertelni bogowie dają nam je w podarunku. Wolno nam przecież oglądać bez opłaty wschód i zachód słońca oraz chmury płynące po niebie: wolno nam się cieszyć widokiem drzew, pól i wspaniałych oceanów: możemy za darmo słuchać śpiewu ptaków i zrywać kwiaty na skraju wiejskiej drogi: nie płacimy nic za widok nocy gwieździstej. Biedak śpi lepiej niż bogacz: na dłuższy okres zwyczajne jedzenie wydaje się nam smaczniejsze niż wybredne potrawy u Ritza: wstrzemięźliwość i spokój duchowy mieszkają częściej w chłopskiej chacie niż w wystawnym domu miejskim. Dopóki jesteśmy dla siebie, wystarczy nam kilku przyjaciół, kilka książek i pies. Nie potrzeba nam niczego więcej. Należałoby jednak stale mieszkać na wsi. Projekt stworzenia pierwszego miasta powstał w myślach diabła i dlatego Pan Bóg chciał zniszczyć wieżę w Babilonie [Babel]”. Axel Munthe pisał te słowa sto lat temu i były dla ówczesnego czytelnika ostrzeżeniem. Skutki niepohamowanego konsumpcjonizmu oraz pogoni za pieniędzmi już znamy. Dziecko, które przyjdzie na świat w tym roku, w 2050 może już nie zaznać smaku czekolady. Nie wykąpie się w Bałtyku, bo ten zmieni się w ciepłe bajoro, ani nie pojedzie na zagraniczne wakacje, bo napięcia spowodowane masowymi migracjami na nowo podzielą zjednoczoną Europę. Na urlop w krajach egzotycznych może być po prostu za gorąco. Dzieci urodzone w 2021 r. mogą mieć jednak znacznie większe problemy niż ograniczony dostęp do słodyczy. Wraz z topnieniem lodowców uwolnione mogą zostać nowe, nieznane nam dotąd patogeny. Do tego zanikanie bioróżnorodności, przerywanie łańcuchów pokarmowych i częstszy kontakt dzikich zwierząt z człowiekiem może mieć konsekwencje w postaci nowych chorób odzwierzęcych, a nawet ich pandemii. Nie trzeba jednak szukać aż tak daleko przecież cały świat walczy z pandemią Covid-19.

            Powiedziałbym, że w tej książce jest wystarczająco dużo materiału na tuzin lub więcej różnych ekranowych realizacji  lub tylko jeden epicki film, taki jak „Doktor Żywago", z wyjątkiem braku w niej wybitnej historii miłosnej, co nie oznacza, że autor nie ma zdania na tematy dotyczące zakochania. „Miłość znaczy w życiu kobiety o wiele więcej niż w życiu mężczyzny: stanowi dla niej wszystko. Miłość jest dla kobiety rzadziej, niż mężczyźni sądzą, sprawą zmysłów. Kobieta może się zakochać w człowieku brzydkim, nawet starym, jeżeli uda mu się obudzić w niej wyobraźnię; natomiast mężczyzna nie potrafi zakochać się w kobiecie nie działającej mu na zmysły, które wbrew zamiarom natury działają u współczesnego mężczyzny dłużej niż jego seksualne zdolności. Dlatego granice wieku do zakochania nie istnieją. (…) Kiedyś zakochała się we mnie prostytutka i stała się tak płochliwa i nieśmiała, jak młoda dziewczyna, a nawet czerwieniła się pod warstwą różu. I to nieszczęsne stworzenie, siedząc obok nas przy stoliku, mogło stać się miłą kobietą, gdyby miała do tego sposobność”.

 Dr Axel Munthe zawsze dawał chorym nadzieję na wyzdrowienie, zawsze miał małe drewniane zabawki w swojej torbie z lekarstwami. Drewniane konie były zabawkami dla tych dzieci, które nigdy nie miały w swoim życiu takich drobiazgów. To był dziecięcy znak nadziei i miłości. Axel nigdy nie wiedział, jakie są jego dochody jako lekarza. Widział swój zawód jak powołanie.