24 grudnia 2020

Hiob

 

„Hiob”


Joseph Roth


Autor/ właśc. Moses Joseph Roth (ur. 2 września 1894 w Brodach, zm. 27 maja 1939 w Paryżu) – austriacki pisarz i dziennikarz żydowskiego pochodzenia. W latach dwudziestych najlepiej opłacany dziennikarz w Berlinie. Z początku zafascynowany komunizmem, szybko zmienił poglądy polityczne jeżdżąc do Rosji w ramach pracy dziennikarskiej. W swoich powieściach pisanych w konwencji realizmu psychologicznego - kontynuacji francuskich i rosyjskich prozaików dziewiętnastowiecznych - ironicznie, ale i z melancholią, przedstawiał znane z czasów swego dzieciństwa środowisko żydowskie wschodniej Galicji na historycznym tle schyłku i upadku monarchii austro-węgierskiej. Po dojściu Hitlera do władzy w Niemczech, od roku 1933 na emigracji. Żonaty z Friederike Reichler, która zapadła na chorobę psychiczną - schizofrenię. Od czasu choroby żony, Roth wpadł w głęboki kryzys psychiczny i finansowy, co doprowadziło go do alkoholizmu.

Tłumaczenie/ Józef Wittlin

Tytuł oryginału/ de-at „Hiob. Roman eines einfachen Mannes”.

Tematyka/ Zdawać by się mogło, iż tak, nie inaczej tytułując swą powieść, takie, a nie inne nadając swemu bohaterowi nad-imię, Joseph Roth postąpił jak wszyscy autorzy pracujący w tematyce mitologiczno-biblijnej. Postanowił mianowicie sprawdzić, jak znane historie brzmiałyby po stuleciach. Co współcześnie mówią wielkie, a przedwieczne symbole ludzkości? Mendel Singer, Hiob Rotha, nie jest sławny. Jego religijność nie jest wyjątkowa, ale jest nieskazitelna. Czy wie o nim Bóg? Raczej nie. Szatan? Z całą pewnością. Obecnie Hiob to naród. Naród Hiobów - to zmienia proporcje świata. O co Bóg może teraz pytać Szatana? “Czyś zwrócił uwagę na wybrany naród sług moich?” Książę ciemności nie jest idiotą, a sytuacja Hioba jest skomplikowana. Bóg się odwraca. Niektórzy powiadają, że umiera.

Główny motyw/ „Hiob. Powieść o człowieku prostym”, w przekładzie wybitnego poety Józefa Wittlina, to ambitna próba przeniesienia wątku biblijnego w realia początku XX. wieku. Jest to historia życia współczesnego Hioba, Mendla Singera, pobożnego nauczyciela z ukraińskiego Zuchnowa i jego rodziny. Filozoficzna parabola o żydowskim losie urzeka swym pięknem w przedstawieniu poszukiwania wiary i sensu życia wbrew nieszczęściu.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Bóg lędźwiom jego użyczył płodności, sercu pokory, a rękom ubóstwa. Rękom tym nie było dane ważyć złota ani liczyć banknotów.”

„Mimo to życie Mendla płynęło spokojnie, niby nikły, nędzny strumyk pośród ubogich brzegów.”

„Żeby dotrzeć choćby do Jego [Boga] rąbka – trzeba by mieć drabinę z miliona modlitw.”

„Jego prosty umysł skierowany był na nieskomplikowane ziemskie sprawy i nie znosił cudów w obrębie pola widzenia”.

„Prostotliwej jego pobożności nie trzeba było żadnych pośredniczących mocy między Bogiem a ludźmi.”

„Być może, iż błogosławieństwom trzeba do spełnienia dłuższego czasu niż klątwom.”

„Tym mocniejsze bowiem są rozkosze, im dłużej tajone.”

„Od lat tysiąca nigdy jeszcze nie wyszło na dobre, gdy chłop pytał, a Żyd odpowiadał.”

„Jakiej pomocy spodziewasz się od ludzi, skoro pokarał nas Bóg?”

„Biedacy są bezsilni, Bóg nie zrzuca im z nieba złotych kamieni, na loterii też nie wygrywają, więc muszą pokornie znosić swój los.”

„Ach, biedakowi źle, gdy grzeszy, i źle, gdy jest chory.”

„Właściwie było to już drugie, powtórne jego małżeństwo, tym razem ze szpetotą, z goryczą, z postępującą starością żony.”

„Do Dubna jedzie się furą Sameszkina, do Moskwy jedzie się koleją, ale do Ameryki jedzie się nie tylko okrętem, lecz także i z dokumentami.”

„(…) komu obce nieszczęścia, ten nie wierzy w cuda.”

„I do cudów też trzeba mieć szczęście.”

„Żaden Żyd nie może sobie życzyć nic lepszego, jak dostać się do Ameryki.”

„Wszystko, co nagłe, jest złe, a to, co dobre, pełza powoli.”

„Czego wy zawsze włóczycie się po świecie? – powiedział Sameszkin. -Diabeł was wygania.”

„Przez te wszystkie lata kochałem Boga, a on mnie nienawidził.”

„Była to jedyna rzecz gnębiąca Mendla, albowiem on, którego niebiosa tak bardzo już poniżyły, niewiele sobie robił z dobrodusznego i lekkomyślnego szyderstwa ludzi.”

„Ja mam mniej czasu od pani, pani Skowronkowa, jestem starszy od pani!”

„Człowiek jest nienasycony. Dopiero doznał jednego cudu, a już chce widzieć następny.”

                       

             Mojżesz Majmonides, żydowski teolog okresu średniowiecza, przedstawiał nieoczywisty obraz cierpiącego Hioba. W księdze biblijnej czytamy, że „mąż to doskonały i szczery, bojący się Boga i odstępujący od złego” (Hi 1, 8). Przypisane mu są najwyższe atrybuty moralne, ale nie cnoty intelektualne. Nie miał – pisał filozof – prawdziwej wiedzy i znał Boga tylko dlatego, że przyjmował jego władzę tak, „jak pospólstwo stosuje się do Prawa znając je. Gdyby znał Boga wiedzą pełną, przyznałby, że prawdziwe szczęście polega na znajomości Pana i jest zagwarantowane wszystkim, którzy Go znają, i że takiego człowieka nie może zadręczyć zły los. On znał Boga tylko przez tradycyjne opowieści, a nie przez swoje przemyślenia i dlatego Hiob wyobrażał sobie, że to, o czym należy myśleć, to szczęście polegające na zdrowiu, bogactwie, dzieciach, i one są celem ostatecznym. Z tego powodu popadł w takie zakłopotanie”. Wynika z tego, że Hiob miał niewłaściwą wiedzę o przeznaczeniu. Protest Hioba wynikał z jego ograniczonego rozumienia prawd religijnych i wadliwej hierarchii wartości. Oddawał cześć Bogu, ale nie pojmował Tego, któremu dziękował i służył. W tym sensie należał do maluczkich czy naiwnych. Gdyby osiągnął wspomnianą wiedzę, uzyskałby ukojenie i spokój, i tylko wtedy doświadczyłby prawdziwego szczęścia. Szczęście, to pogodzenie się z losem, przeznaczeniem. To jest właśnie „tak” na wszystko, co Bóg przyniesie, nawet na ból i klęskę. W tym stwierdzeniu odkrywam radykalizm poglądów Majmonidesa. Nie potępia Hioba, ale widzi w nim przede wszystkim kogoś ograniczonego, duchowo bezradnego. Na drugi plan ustępuje nawet historia cierpień, pozostaje niewinna, pogrążona w bólu naiwność. Hiob staje się – wedle Majmonidesa – przedstawicielem niewykształconych mas, o których pisali Platon, Arystoteles, a które również on dostrzegał w swojej wspólnocie religijnej. Ci ludzie znali jedynie prawa i ich się trzymali, nie wnikając w to, czym są prawa i kto je nadał. Oni, podobni Hiobowie, trzymali się nakazów, ale brakowało im rozumności. Mogli polegać na przewodnikach duchowych, ale nie możemy być pewni, że ich potrafili odnaleźć i rozumieć przekazywane im nauki. Krytykując Hioba, Majmonides krytykował niewykształcone masy, niezdolne pojąć istoty przeznaczenia. Tych, którzy znali Boga z tradycyjnych historyjek, wierzyli, bo tak nakazywał autorytet - przez to mieli nader ograniczone i mało wyrafinowane poglądy na to, czym jest życie szczęśliwe.

Majmonides powiadał, że przeciętni ludzie czytają bardzo dosłownie Pismo i nie są zdolni do rozpoznania jego filozoficznego sensu. Dlatego też wiara nie wykracza poza wyrażoną prosto zasadę kar i nagród oraz w niej zawartą obietnicę, że źli sczezną, a dobrzy będą żyć dostatnio. Nie jest dla mnie do końca jasne, jaką alternatywę proponuje Majmonides. Natomiast nie ulega wątpliwości, że wedle niego opatrzność nie kieruje się zasadą kar i nagród. Temat to już na osobne, choć z natury rzeczy skromne rozważania. Tematem Księgi Majmonides czyni dojrzewanie intelektualne, które Hiob osiąga na swojej drodze cierpień. Filozof zaznacza, że dojrzałość bynajmniej nie musi wiązać się z bólem i poniżeniem. To tak, mam wrażenie, jak gdyby Hiob był inną wersją najsłynniejszej opowieści o jaskini z Platońskiego „Państwa”. Jaskinię zamieszkuje lud żywiący swoje umysły cieniami rzeczy i niewielu zdoła jaskinię opuścić, a jeszcze mniej osób zdoła otworzyć się na światło Boga i przeżyć to, co Platon nazywa przemianą wewnętrzną. Otwarcie nie oznacza tylko intelektualnej sprawności. Niesie w sobie też pozasłowne, niemal mistyczne wejrzenie w prawdę rzeczy, co u Greków jest związane z odkryciem w sobie odrębnego rodzaju rozumu. Majmonides, tak portretując Hioba, zdaje się być bliższy wielkim, klasycznym filozofom i ich arystokratycznej, duchowej wzniosłości, niż wielu biblijnym obrazom. Przemawia jak myśliciel, piewca rozumu, który uczy, że współczucie cierpiącemu powinna poprzedzać edukacja. Nie współczucie jest tu wartością pierwszą, ale mądrość i dojrzałość duchowa. Majmonides stawia Hiobowi zadanie heroiczne i radykalne. Po to, by zrozumieć cierpienia męża sprawiedliwego, należy przeanalizować powody jego cierpień. Uwagę więc Majmonides skupia na Szatanie - adwersarzu i swoje uwagi zaczyna od stwierdzenia: wszyscy poważni, a inteligentni ludzie zgodzą się, co do tego, że Szatan jest postacią alegoryczną – tak oto wytłumaczył zagadnienie dotyczące biblijnego Hioba Paweł Śpiewak w „Tygodniku Powszechnym” (03.09.2012).

Fabuła powieści Rotha skupia się na żyjącym w Zuchnowie człowieku nazwiskiem Mendel Singer. Był pobożny, bogobojny, prosty – ot, całkiem zwyczajny Żyd. Wykonywał skromny zawód nauczyciela. U siebie w domu - a dom ten składał się tylko z obszernej kuchni - zapoznawał dzieci ze Słowem Bożym. Uczył ze szczerym zapałem, jak niegdyś jego ojciec i dziadek, uczył z powodzeniem, choć bez rozgłosu. Setki tysięcy takich jak on żyło i nauczało przed nim. Mendel Singer zdawał się mieć niewiele czasu i same pilne sprawy. Zapewne życie jego było zawsze ciężkie, niekiedy nawet stawało mu się ono udręką. Musiał wyżywić i odziać żonę oraz troje dzieci (z czwartym Debora była właśnie w ciąży). Każdego ranka ten skromny człowiek dziękował Bogu za sen, za przebudzenie i za nadchodzący dzień. Żonę swą kochał, obu synków: Jonasza i Szemarię czasami karcił słownie za nieposłuszeństwo. Córkę Miriam kochał, lecz martwił się o nią, ponieważ wyrastała na piękną dziewczynę, a chłopcy zaczynali oglądać się za nią na drodze.

Życie drożało z roku na rok, plony stawały się coraz to lichsze i lichsze. Marchewki kurczyły się, jajka były puste, ziemniaki zmarznięte, zupy wodniste, karpie coraz cięższe, szczupaki coraz krótsze. Chudły kaczki, gęsi traciły miękkość, a kury – w ogóle nie były już kurami. Żona Mendla, Debora, wygłaszała coraz częściej swoje skargi. Zezowała w stronę dobytku zamożnych i zazdrościła kupcom ich zysków. W jej oczach Mendel był nieudacznikiem. Wypominała mu dzieci, wypominała mu ciążę, drożyznę, niskie honoraria, a nawet niepogodę. Mendel często powtarzał, że przez Deborę przemawia diabeł. W rodzinie Mendla z roku na rok kłopotów zaczęło przybywać. Synowie Jonasz i Szemaria byli już w tym wieku, w którym według ustawy powinni iść do wojska. Miriam uciekała z domu jedynie po to żeby spotykać się z kozakami stacjonującymi w pobliskich wojskowych koszarach. Były to jedyne przyjemności Miriam. Na domiar złego Debora urodziła syna Menuchima, który przyjął na siebie całą sumę ludzkich mąk, które w innym wypadku dobrotliwa przyroda rozdzieliłaby na wszystkich członków rodziny. Najmłodsze dziecko okazało się być niepełnosprawne.

Tak, więc zaczęły się ich plagi. Nie jedli, nie spali, drżąc i słabnąc, brnęli przez dni i noce. Debora rozpoczęła podróże do słynnego w całej okolicy rabina – cudotwórcy, prosiła o zdrowie dla Menuchima, a dla starszych synów o jakieś choroby, aby nie musieli iść do wojska. Rabin wyraził swoją opinię tylko na temat niepełnosprawnego Menuchima: „Menuchim, syn Mendla, wyzdrowieje. Takich jak on niewielu będzie w Izraelu. Cierpienie uczyni go mądrym, brzydota dobrotliwym, gorycz łagodnym, a choroba silnym. (…) Nie bój się, idź do domu”. Los starszych synów Mendla i Debory ukształtował się w różny sposób. Jonasz został wcielony do carskiego wojska, Szemarię zaś, za sprawą łapówki, przeszmuglowano przez granicę, skąd trafił do Ameryki.


Kiedy Debora wyruszała w swoje „pielgrzymki” prosząc o pomoc rabina lub przekazywała łapówki skorumpowanym urzędnikom, Mendel Singer zostawał z niepełnosprawnym fizycznie i intelektualnie synem Menuchimem w domu i próbował nawiązywać z nim kontakt. Mówił do chłopca, czytał mu Biblię, śpiewał piosenki. „Menuchim, czemu milczysz?” –pytał go zmartwiony Mendel.  Menuchim się nie poruszał. Wtedy Mendel dzwonił łyżeczką o szklankę wygrywając wymyśloną na szybko melodię. Jego niepełnosprawny syn odwracał głowę tylko na dźwięk łyżki stukającej o szklankę.

Pewnego razu do domu Singerów przyszedł człowiek z Ameryki, przyniósł list od Szemarii, dolary i fotografię. Synowi Mendla dobrze się powodziło w dalekiej Ameryce, miał żonę, dziecko i czekał na swoją ukochaną rodzinę z Zuchnowa. Zapewniał ich w liście, że w Ameryce jest dużo miejsca, wszyscy Singerowie się pomieszczą. Mendel pomyślał, że przepadli jego synowie: Jonasz służył carowi gdzieś w Pskowie i nie był już więcej Jonaszem, tylko został kozakiem. Szemaria kąpał się na wybrzeżach oceanu i nie nazywał się już Szemaria tylko Sam. Tylko Menuchim pozostał tym, czym był od dnia swych narodzin: kaleką. I sam Mendel Singer pozostał tym, czym był zawsze: nauczycielem.

Po namowie Debory i Miriam, Mendel Singer postarał się o zieloną kartę do Ameryki. Nie spodziewał się, że wyrobienie odpowiednich dokumentów potrwa aż tyle czasu. “To wszystko naokoło stworzył Pan Bóg w ciągu siedmiu dni, a jak Żyd chce jechać do Ameryki, lat trzeba na to!” – rozważał Mendel w swojej prostej głowie. Wszyscy już wiedzieli, że rodzina wybiera się do Ameryki. Jeszcze tego samego dnia zawarto umowę z rodziną Billesów, która zawierała dwie ważne sprawy: mogą mieszkać bezpłatnie w domu Singerów w zamian za opiekę nad Menuchimem. Menuchim nie jechał do Ameryki. Miał dołączyć do rodziny za kilka lat, kiedy Singerowie się już tam urządzą i znajdą lekarza dla niepełnosprawnego syna. 

Po przyjeździe do Nowego Jorku Mendel zauważył, że to nie jest wcale odmienny świat. Było tam więcej Żydów niż w Kluczyskach, po co było przyjeżdżać, żeby tylko zobaczyć więcej Żydów? Przyjazd za ocean nie zmienił Mendla, podczas gdy Debora była już dziesięć razy w kinie i trzy razy w teatrze. Na szyi zaczęła nosić wielki złoty łańcuch i przypominała jedną z owych rozpustnic, o których niekiedy wspominają święte księgi. Miriam była ekspedientką w sklepie Sama i non stop powtarzała: “all right! Tylko Mendel tęsknił za swoim synem Menuchimem, za swoimi uczniami, rechotem żab i za Rosją. W Ameryce koty w nocy wrzeszczały, bezpańskie psy wyły, niemowlęta darły się przez całą noc, a nad głową szurały kroki tych, co nie spali, dudniło kichanie przeziębionych. Nagle z dnia na dzień wszystkie amerykańskie gazety podały najnowsze informacje, że w Europie wybuchła wojna. Mendla ukłuło w sercu, ponieważ w takich okolicznościach Menuchim nie mógł przyjechać do Ameryki. Mendla serce zakłuło raz jeszcze, kiedy dowiedział się, że jego amerykański syn Sam zgłosił się na ochotnika jako żołnierz w Europie.

Mendel Singer codziennie czytał gazety, przyjmował do wiadomości informację z frontu. Oczy jego przesiewały poszczególne wiersze. Czy aby nie wpadną nazwiska: Sam Singer, Menuchim, Jonasz? Po kilku tygodniach Czerwony Krzyż zawiadomił, że Jonasz zaginął, pewnie nie żyje. Niedługo po tej wiadomości Mendel i Debora siedzieli przy obiedzie, gdy weszła Miriam i oznajmiła, że stało się nieszczęście: Sam zginął na froncie we Francji. Nagle z piersi Debory dobył się jakiś skowyczący głos, spadła z krzesła i zmarła. Siedem okrągłych dni Mendel siedział na stołeczku przy szafie z ubraniami i odbywał żałobę. Mówił do zmarłej Debory dniami i nocami: „Zostaliśmy zdmuchnięci jak dwa maleńkie pyłki, zgaszeni jak dwie małe iskierki. Ja płodziłem dzieci, twoje łono wydawało je na świat, śmierć je zabierała”.

Ósmego dnia o świcie, kiedy Mendel wstał z pokuty, przyszła synowa Fega w towarzyskie kolegi jej zmarłego męża - Glucka. Mendel nie pytał, co się stało z Miriam. Ubrał płaszcz i w milczeniu pojechał do mieszkania córki. Miriam leżała na łóżku, jej oblicze płonęło na czerwono. Karetka sanitarna zabrała ją do szpitala psychiatrycznego. Miriam stała się obłąkana. Mendel zadawał Bogu pytanie: oprócz Sama, syna Singera, wszyscy ludzie z okolicy, którzy poszli na front, pozostali przy życiu, dlaczego jego syn zginął? Dlaczego to jego żona umarła na serce? Dlaczego jego córka zachorowała i trafiła do szpitala psychiatrycznego? Mendel doszedł do przekonania: „Przez te wszystkie lata kochałem Boga, a on mnie nienawidził”. Mendel przestał się modlić, przestał wierzyć w Boga, podupadł na zdrowiu i zaczął zaniedbywać siebie. Pracował w sklepie u rodziny Skowronków; otwierał sklep, układał w wąskim oknie wystawowym zeszyty do nut, teksty piosenek, płyty gramofonowe i za pomocą długiego drąga podnosił żelazne żaluzje. Chodził też po śledzie, rodzynki i pilnował dzieci okolicznym mieszkańcom. „Koniec, koniec, koniec z Mendlem Singerem! – mówili ludzie. On nie ma syna, nie ma córki, nie ma żony, pieniędzy, domu, on nie ma Boga!”

Pewnego dnia wojna naprawdę się skończyła. Dzielnica opustoszała. Ludzie poszli obejrzeć uroczystości pokojowe i powrót pułków. Wielu prosiło Mendla, żeby im pilnował domu. Chodził od jednego mieszkania do drugiego, sprawdzał klamki i zamki w drzwiach, po czym wrócił do sklepu. „Mendel też sobie zrobi święto” –pomyślał sam o sobie Mendel. Podszedł do jednej ze skrzynek z płytami gramofonowymi, gdzie pewien żołnierz, który wrócił z wojny zostawił pół tuzina płyt, nowe pieśni z Europy. Mendel wypakował płytę leżącą na wierzchu, położył ją ostrożnie na instrumencie. W końcu założył igłę, aparat zachrząkał. Potem zabrzmiała pieśń w wieczornej ciszy. Nagle ugięły się pod nim nogi - ta pieśń, której słuchał, przypominała piosenkę wymyśloną przez niego dla swojego syna Menuchima, melodię, którą stukał łyżką o szklankę, tylko na tą melodię mały Menuchim reagował. W takim stanie znalazł go Skowronek, gdy wrócił do domu. Zamknął gramofon i rzekł: „Mendel, co ty tu grasz?” Mendel zapytał: „Zobacz Skowronek, jak się ta piosenka nazywa?”. Skowronek włożył okulary, podniósł płytę pod lampę i odczytał: „Ta piosenka nazywa się: Pieśń Menuchima”. Mendlowi zrobiło się słabo.

Dramat Mendla Singera, który jest w równej mierze dramatem egzystencji, jak i dramatem wiary, odsłania wymiar w istocie słabo obecny w tragedii greckiej, mianowicie wymiar transcendentalny tragiczności, obejmujący zarówno relację człowiek−Bóg, jak i samego Boga. Napięcia tożsamościowe między obrazem Boga, którego Mendel oskarża o okrucieństwo, a obrazem przywoływanego przez Hioba „obrońcy w niebie”, który stanąłby po stronie jego nieszczęścia, świadcząc o niezawinionym charakterze boskiego doświadczenia, otwiera możliwość przekształceń scalających te rozbieżne obrazy w kategoriach tragiczności transcendentalnej – opartej na podobnej do greckiej figurze przemieszczenia. W buncie Hioba, tak samo jak w buncie Mendla Singera, dostrzegamy całą godność ludzkiego rozumu, który nie może powściągnąć się wobec niesprawiedliwości, wobec niewystarczającego wytłumaczenia, wobec cierpienia, które zagraża naszej pierwotnej intuicji na temat tego, że wszystko jest dobre. Cała obrona Hioba oraz Mendla jest zbudowana na paradoksie. Istota ludzka jest prawie nikim pośród ogółu stworzeń. Kiedy kontemplujemy ogrom wszechświata, czym jest ten byt zrodzony z opóźnieniem w zapomnianym punkcie ogromu galaktyk? Pomimo tego, ta istota jest samoświadomością wszechświata. W niej, w jej rozumie, natura odzyskuje świadomość siebie, tego, co dotyczy poznania oraz potrzeby sensu i sprawiedliwości. Do tego stopnia, że ten byt wynosi samego siebie i prosi, by Stwórca zdał sprawę z tego faktu.

 

10 grudnia 2020

Tully

 

„Tully”


Paullina Simons

Autorka/  (ur. 1963 w Leningradzie, ZSRR, jako Paullina Handler) – amerykańska pisarka rosyjskiego pochodzenia. W wieku 10 lat wyemigrowała razem z rodziną do Stanów Zjednoczonych.

Tłumaczenie/ Teresa Sośnicka

Tytuł oryginału/ ang-us “Tully”

Tematyka/ Jest to opowieść o prozie życia tak zwyczajnego, że dzień po dniu zadającego sercu i duszy rany. „Tully” jest dowodem na dojrzałość, jaką osiągnęła autorka zarówno w sferze poruszanych zagadnień, jak i operowania słowem oraz konstruowania swoich bohaterów. Tully to dziewczyna pochodząca z dysfunkcyjnej rodziny, po odejściu ojca wychowywana przez apodyktyczną matkę, zbyt często sięgającą po przemoc jako środek wychowawczy. Zaniedbywane dziecko, będące świadkiem traumatycznych wydarzeń, szybko wyrasta na buntowniczą nastolatkę, a rodząca się w niej kobiecość staje się dla niej zagrożeniem.

Główny motyw/ Stany Zjednoczone, lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku. Tully Makker wywodząca się z rozbitej patologicznej rodziny, panicznie stara się odnaleźć w świecie. Skrzywdzona przez najbliższych na każdym możliwym gruncie, nie ufa i nie potrafi się przywiązać do nikogo. Jest zamknięta w sobie, nieprzystępna i uważa, że nie zasługuje na nic innego niż to, co ma. Kocha jedynie swoją najbliższą przyjaciółkę, Jennifer, której rodzice starają się jej pomóc, i która koniec końców porzuca ją w straszliwy sposób.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Nieczęsto się zdarza, żeby matka i córka były do siebie aż tak niepodobne.”

„Dziewczętom zwykle podobają się chłopcy, którzy są w typie ich ojców (…).”

„Posiadanie matki nie zawsze jest dobrodziejstwem, wierz mi.”

„Pragnę stać się kobietą, która o niczym nie śni.”

„Znam wielu ludzi, którzy się kochają, nie wiedząc o tym.”

„Poskramiamy naszą miłość, jeśli nie mamy innego wyjścia.”

„A w sprawach serca nie można kierować się rozsądkiem.”

„Słodycz pierwszej miłości jest zabarwiona goryczą.”

„Myślę, że śmierć przeżyta w majaku sennym jest również śmiercią na jawie.”

„Na tym właśnie polega patologia małżeństwa. Zawsze myślimy, że jest na całe życie.”

„Po prostu nie potrafiła odróżnić nieba od piekła (…).”

„Jedyne, na czym mi zależy, to iluzja.”

„Dwóch facetów i jedna dziewczyna; ktoś musi być przegrany.”

„Tym, których kochamy, ciągle wyrządzamy przykrość. I sami wciąż jesteśmy na nie narażeni.”

„Nikt nie ma normalnego życia. Ani normalnego dzieciństwa.”

„To niewiarygodne, jak głęboko śmierć i życie są z tobą związane.”


             Złapałem się na tym, że przywołuję w pamięci wygłoszony dawno temu przez pewnego mężczyznę komentarz o dziwactwach ludzkiej rasy. Uderzyło go to, że przedstawiciele obu płci – choć od niepamiętnych czasów obserwują się nawzajem – nie są w stanie zrozumieć drugiej strony. Zastanawiam się, czy tej gorzkiej półprawdy nie zasila, przynajmniej częściowo, skłonność każdej z płci do projektowania na drugą własnych oczekiwań? Nic dziwnego, że w świecie, w którym nauczanie i pisanie książek to domena mężczyzn, ciągle nie potrafimy w pełni zrozumieć sytuacji kobiet. Nie twierdzę, że problemy kobiet są zaniedbywane, uważam raczej, iż sformułowano na ich temat fałszywe założenia, a kobiety na równi z mężczyznami gotowe są je uznawać. Założenia te mają jednak rozmaite źródła.

Choć może to brzmieć nietypowo, dla niektórych kobiet macierzyństwo staje się doskonałą okazją do realizacji perwersyjnych postaw wobec własnego potomstwa i do brania odwetu na swoich matkach. Powszechnie wiadomo, że normalny rozwój dziecka zależy przede wszystkim od dobrej opieki macierzyńskiej, która polega na tym, że matki czerpią wiele przyjemności z procesu opiekowania się dziećmi i wspierania ich tak, by wyrastały na niezależnych, pewnych siebie dorosłych o niepowtarzalnych cechach. Psychoanalityk Donald Woods Winnicott twierdzi, że „dzieci znajdują swe >prawdziwe self< dzięki wystarczająco dobrej opiece macierzyńskiej”. Jednak łatwiej to powiedzieć, niż wykonać, gdyż matki także są dziećmi swoich matek i miały swoje doświadczenia i traumy. O takich relacjach jest właśnie książka Paulliny Simons „Tully” - o patologicznym macierzyństwie, które uruchamia błędne koło przemocy wobec własnych dzieci. Ta książka to niezwykły przykład, jak źle traktowane dzieci próbują poradzić sobie z nadużyciami fizycznymi i psychicznymi, jakich doznały od własnym matek, i które powtarzane są z pokolenia na pokolenie.

Natalie Anne Makker, nazywana przez wszystkich „Tully”, nigdy nie miała dobrego życia. Nad jej dziecięcą, nastoletnią, a wreszcie dorosłą egzystencją zawsze wisiało piętno matki – kobiety zgorzkniałej, rozchwianej, agresywnej i nieprzejednanej. Trudna sytuacja domowa, brak osoby, od której można by uczyć się emocji oraz tragiczne wydarzenia związane z przyjaciółką ukształtowały psychikę tej młodej kobiety w znaczący sposób. Bo czy można w takim świecie zachować równowagę, gdy nie dopuszcza się do siebie absolutnie żadnej pomocy? Ciągnącą się przez kilkanaście lat historię życia niepokornej nastolatki, a później dojrzałej kobiety, cechuje stale otaczający bohaterkę mrok. Opowieść traktuje o jej życiu, nieosiągalnych pragnieniach, destrukcyjnych działaniach i sennych koszmarach. O ludziach, którzy przychodzą i odchodzą, którzy się od niej uzależniają.

Przez pryzmat doświadczeń Tully poznajemy historię wchodzenia w dojrzałe życie, odnajdywania własnej tożsamości, radzenia sobie z bagażem nieszczęśliwych uczuć i tragicznych wydarzeń, mozolnego i dramatycznego zarazem wyzwalania się spod wpływu przeklętej przeszłości. Genogram rodziny Tully odgrywa w powieści ważną, jeśli nie najważniejszą rolę. Hedda Makker - matka Tully, z domu Rust, urodziła się na przedmieściach Oklahoma City, w domu hodowcy świń. Jej rodzice, dziadkowie Tully, Bill i Martha Rustowie, pobrali się w 1936 roku. Bill został powołany do wojska. Rok później, szóstego sierpnia 1942 roku, na pięć tygodni przed terminem porodu, Martha urodziła córkę. Kiedy Bill wrócił z Pacyfiku w 1945 roku, zastał w domu nie tylko żonę, ale również trzyletnią córkę. Walka z Japończykami nie pozbawiła go umiejętności liczenia do dziesięciu. Skulona przy kanapie dziewczynka była świadkiem, jak bezlitośnie rozprawił się z Marthą, nie tylko używając przemocy fizycznej, ale też słownej. Na koniec, wyrzucił obie ze swojego domu. Martha z pokiereszowaną twarzą, złamanym nosem i krwawiącymi ustami z trudem dotarła razem z córką do najbliższego szpitala w Oklahoma City, gdzie matkę otoczono troskliwą opieką, a dziewczynkę umieszczono w pokoju pielęgniarek. Hedda była grubym, ponurym i zamkniętym w sobie dzieckiem, które niewiele mówiło. Przez większość czasu pozostawiano ją samą sobie. Martha opuściła szpital po siedemdziesięciogodzinnym pobycie – bez lekarskiego wypisu, bez adresu i bez córki. Jedna z pielęgniarek starała się wyjaśnić Heddzie, że mama odeszła, ale jedyną reakcją córki była posępna i wylękniona mina. W końcu wydobyła z niej, że tata hoduje świnie i nazywa się „Wust”. Po obdzwonieniu trzydziestu pięciu hodowli tuczników w okolicy Oklahoma City pielęgniarka natrafiła w końcu na Billa Rusta i osobiście odwiozła mu Heddę. Gdy jego wzrok spoczął na bękarcie żony, zacisnął pięść. Mała Hedda została sama z człowiekiem, który próbował zamordować jej matkę. Patrzył na nią z wściekłością, dlatego zrobiła jedyną rzecz, na jaką się mogła zdobyć trzyletnia dziewczynka – z wrzaskiem wybiegła z domu. Rzucił się za nią w pościg, a ta ugryzła go, gdy ją dogonił. Uderzył wtedy Heddę tak mocno, że straciła przytomność. 

Żywił ją i pozwolił mieszkać w małej sypialni. W ciągu dnia pracował w polu lub w zagrodzie, a wieczorami ubierał się i wychodził. Nieraz wracał dopiero następnego dnia i znajdował zamarłą z przerażenia dziewczynkę skuloną na podłodze za drzwiami swojego pokoju. Bill Rust unieważnił swoje pierwsze małżeństwo i gdy Hedda miała sześć lat, poślubił Sarah. Hedda zapamiętała ją jako tęgą i nieprzyjemnie pachnącą kobietę. Sarah miała czternastoletnią córkę, Lenę, tępą dziewczynę, która z trudem wymawiała słowa. I chociaż dzięki Lenie Hedda miała towarzystwo, to obecność wolno myślącej i mającej problem z wysławianiem się dziewczyny napawała ją wstrętem; Hedda stroniła od niej. Kiedy Sarah odkryła, że Hedda nie umie pisać ani czytać, wysłała ją do szkoły. Siedem lat zdobywania wiedzy było okresem cierpień, borykania się z nauką, dwukrotnego zimowania w tej samej klasie, nieustannych bójek na podwórzu szkolnym i braku przyjaciół. 

Hedda wyrosła na wysoką i postawną dziewczynę o zdrowym i mocnym wyglądzie. Miała zielone oczy, jasną cerę i długie jasnobrązowe włosy. Gdy skończyła piętnaście lat, wstała którejś nocy, spakowała do małej torby cały swój dobytek, wyjęła dwieście dolarów z kryjówki Billa Rusta pod podłogą w spiżarni i odeszła. Nie miała pojęcia, że na południe od jej rodzinnych stron znajduje się Teksas, a na północ – Kansas. Szła prawą stroną szosy, pozwalając, by los pokierował ją na miejsce przeznaczenia. Pokonała trzynaście kilometrów, zanim zlitował się nad nią kierowca jednej z ciężarówek. Dziesięć godzin później wysiadła przy alei Topeka, a pierwszą osobą, na którą się natknęła, gdy weszła do sklepu po wodę, był Henry Makker.

Henry miał dwadzieścia dwa lata i dopiero co awansował na zastępcę kierownika w zakładzie oczyszczania miasta. Od razu pomyślał, że ta dziewczynka, która weszła do sklepu będzie łatwą zdobyczą. Załatwił jej posadę w swoim zakładzie przy napełnianiu plastikowych butli roztworem do oczyszczania ścieków – pracę, którą Hedda wykonywała przez dwadzieścia cztery lata, aż do stycznia 1981 roku. Znalazł jej też pokój za dwa dolary tygodniowo, z którego korzystała przez miesiąc, zanim wprowadziła się do niego. Pobrali się w czerwcu 1959 roku. Pierwsze lata małżeństwa były dla nich bardzo radosne. Henry Makker był jedynym człowiekiem, którego Hedda kochała i wszystkim, co miała na świecie. Dlatego, gdy stwierdziła zimą 1960 roku, że jest w ciąży, pomyślała, że jej życie dobiegło końca. Jej rozpacz wynikała z dwóch powodów: po pierwsze, nie była obdarzona przez naturę szczególnie bystrym umysłem. Po drugie - przeżyła traumę, niewiele rozumiała z tego, co zaszło pomiędzy jej matką i ojcem. Wiedziała jedno: gdy Bill Rust dowiedział się o dziecku Marthy, wpadł we wściekłość, skatował żonę, a potem obie wyrzucił z domu. Hedda myślała, że Henry Makker zrobi z nią to samo.

Hedda rodziła dzieci, ale w zaskakujący sposób każde z nich umierało w swoich łóżeczkach. Za każdym razem lekarz stwierdzał tą samą przyczynę: „śmierć wieku niemowlęcego”. Po latach Tully, jako już dorosła kobieta będzie wyrywana ze snu koszmarem z dzieciństwa. Kiedy miała dwa lata, obudziła się niespodziewanie z mocnego snu, gdyż nie mogła oddychać. Próbowała krzyczeć, ale brakowało jej tchu, coś zaciskało się na jej twarzy. Wierzgała nogami, próbowała ruszyć się z miejsca, ale nie mogła. Usiłowała chwycić rzecz, która tamowała dostęp powietrza. Rozpoznała poduszkę, ale nie była w stanie jej ściągnąć z buzi. W końcu dała za wygraną i przestała się rzucać. Miała zawroty głowy; była zmęczona, ale nie odczuwała bólu. Nagle z oddali dobiegł ją głos ojca - pytał czy nie jest chora. Poduszka natychmiast została usunięta, a Tully, zachłystując się powietrzem, zaczęła wrzeszczeć. Zobaczyła matkę, która odwróciła się w stronę męża i zrugała go za to, że obudził dziecko. Tully krzyczała wniebogłosy. Ojciec podszedł do niej i wziął ją w ramiona.

Tully wracała często myślami do chwili, gdy po raz pierwszy usiadła w wannie wypełnionej wodą, z brzytwą w dłoni. Sądziła wtedy, że jej młode, pozbawione jeszcze biustu ciało, jest całkiem rozluźnione, ale gdy przykładała ostrze do nadgarstka, palce trzęsły się tak niezmiernie, że musiała zanurzyć je z powrotem na kilka minut w wodzie. Myślała wtedy, że przecinając nadgarstki straci przytomność i wykrwawi się na śmierć tak, jak starożytni Rzymianie.  W tym czasie przemoc ze strony matki narastała, Tully była maltretowana fizycznie i psychicznie. Jedynymi uczuciami, jakie Hedda okazywała córce przez wszystkie lata, była całkowita obojętność i niekontrolowana wściekłość. Dodatkowo Hedda umyła ręce w sprawie wujka Charliego w 1973 roku i nie chciała mieć z nią nic wspólnego. Tully już wieku dwóch lat dowiedziała się, czym jest strach. A wraz ze strachem poznała nienawiść i nauczyła się milczeć.

Jako nastolatce Tully było wiecznie czegoś brak. Właśnie to uczucie, popchnęło ją do tańczenia w nocnych klubach i przesiadywania w wannie. Gdy zrezygnowała z występów, postanowiła wyjechać do Kalifornii. Początkowo z najlepszą przyjaciółką Jennifer, potem w żałobie i w pojedynkę. Ostatecznie została jej trudna do zidentyfikowania tęsknota oraz nieodparta potrzeba dążenia do wolności. „Powiedz mi Tully, kim chciałabyś być w przyszłości? (..) Pragnę stać się kobietą, która o niczym nie śni.”. Tully to wyjątkowo skomplikowana bohaterka. Egoistyczna osobowość, która w życiu kochała raz i która, choć temu zaprzecza, nie może poradzić sobie ze stratą. Nie podejmuje samodzielnych decyzji, pozwala by rzeczy po prostu się działy, a jej ruchy ograniczają się do wyrażania co jakiś czas protestu. Kieruje się chwilą i własnymi potrzebami, raniąc innych, ale jednocześnie wyrywając sobie kawałek serca. Historia Tully to świetnie zbudowana i rozwinięta powieść o nieprzepracowanej żałobie oraz granicach obojętności. „Nienawidzę cię! Nie odchodź!” - to jej motto życiowe, typowe dla osób z zaburzeniem osobowości z pogranicza.

Nie ma żadnej wątpliwości, że Paullina Simons w książce „Tully” świetnie opisała zaburzenie typu borderline. W historii osób z borderline powtarzają się przypadki odrzucenia, porzucenia, nagłego zerwania więzi, utraty opiekunów lub posiadania rodziców chłodnych, wycofanych, nieobecnych, albo bardzo krytycznie nastawionych - czyli takich, których pojawia się coraz więcej w naszej cywilizacji. Osoby z borderline, tak samo jak bohaterka książki Paulliny Simons, Tully, nie otrzymują odpowiedniego wsparcia od rodziców w procesie oddzielania się i zajmowania własnymi sprawami. Od wczesnego dzieciństwa matka znęcała się psychicznie i fizycznie nad Tully. W zdrowej relacji rodzic wie, że dziecko potrzebuje się oddzielić, a jednocześnie jest w stanie zapewnić je o swojej obecności i gotowości wsparcia, gdy będzie tego potrzebowało, bez zmniejszania naturalnej i zdrowej potrzeby niezależności. Osoby z zaburzeniami borderline podejmują próby niezależności, jednak towarzyszy temu ogromny lęk, że zostaną zupełnie opuszczone. I to powtarza się w ich dorosłym życiu. Dlatego często prowokują rozstania, konflikty, odchodzą pierwsze – z obawy przed byciem porzuconym. Badania pokazują, że część osób dotknięta tym zaburzeniem doświadczyła w dzieciństwie prześladowania, przemocy, niekiedy molestowania seksualnego. Pod uwagę brane są również przyczyny genetyczne i niekorzystny wpływ środowiska zewnętrznego.

23 lipca 2011 roku cały świat obiegła tragiczna wiadomość. Amy Winehouse została znaleziona martwa w swoim mieszkaniu. Jedna z najbardziej niepokornych artystek naszych czasów odeszła w wieku 27 lat. To, co dotknęło Amy Winehouse, było prawdopodobnie zaburzeniem osobowości nazywanym borderline. Osobowość to pewien dominujący sposób postrzegania świata, przetwarzania rzeczywistości, bycia w relacjach. To konstrukt, który pozwala przewidzieć, jak w danej sytuacji ktoś się zachowa. Borderline oznacza problemy w sferze osobowości. Nie wiadomo, jak człowiek się zachowa, bo dominującą cechą tej osobowości jest niestabilność i chaos. I Amy Winehouse, i bohaterkę książki Paulliny Simons Tully charakteryzował ogromny lęk przed odrzuceniem. Ten lęk właściwie je konstruował. Obie kobiety nie kochały ot tak, po prostu. One swoich mężów, kochanków idealizowały. Chciały się z nimi zespolić, zlać w jedność, chciały, żeby ten ktoś rozumiał je we wszystkim, a jednocześnie bały się, że ten ktoś je pochłonie. Wydawały się interesujące, jedyne w swoim rodzaju, potrafiły uwodzić i na początku mogło być to naprawdę fantastyczne. Mężczyźni na pewno słyszeli z ich ust, że są najważniejsi na świecie, kobiety z borderline w nich wpatrzone nie chciały się z nimi rozstać. Mimo wielu niedoskonałości, a może nawet dzięki nim, kobiety z zaburzeniem borderline roztaczają wokół siebie magiczną aurę, która fascynuje otaczających je ludzi. One za to ogromnie cierpią i często nie wiedzą, dlaczego.