31 maja 2019

Kirke


„Kirke”


Madeline Miller




Autorka/ (ur. 24 lipca 1978 r, Boston, Massachusetts, Stany Zjednoczone). Ukończyła filologię klasyczną na Uniwersytecie Browna i od kilkunastu lat uczy łaciny i greki. Studiowała też w School of Drama w Yale, specjalizując się w adaptacji klasyki dla współczesnego teatru. „Achilles” jest jej pierwszą powieścią, za którą uhonorowano ją Orange Prize.

Tłumaczenie/ Paweł Korombel

Tematyka/ Madeline Miller pisze mitologię grecką na nowo. W jej powieści dostrzeżemy umiejętność wydobywania z powszechnie znanych tekstów kultury tego, czego zawsze brakowało interpretatorom. Chodzi o wiarygodność psychologiczną postaci, które nie są koturnowe i jednoznacznie kojarzone z narzuconymi im od wieków przymiotami. Miller czyni z nich istoty owładnięte namiętnościami, realizujące pasje, krzywdzone i krzywdzące, przeżywające wszystkie rodzaje smutku, rozczarowań, ale także głęboko zapatrzone w ideały, kierujące się czytelnym kodeksem moralnym, zagubione i pewne siebie. Gdyby tak wyglądała cała mitologia, nie byłoby do niej przypisów w postaci parafraz ani dzieł naukowych. Nie byłoby tej sfery domysłów i fantazji, w którą amerykańska pisarka wchodzi bardzo odważnie i niezwykle subtelnie.

Główny motyw/ W domu Heliosa, boga słońca i najpotężniejszego z tytanów, rodzi się córka. Kirke jest dziwnym dzieckiem – nie tak potężnym jak ojciec ani tak bezwzględnym jak matka... Dziewczyna próbuje odnaleźć się w świecie śmiertelników, lecz odkrywa w sobie czarnoksięską moc, dzięki której może zagrozić samym bogom… Z tego powodu zostaje wygnana. Nie zamierza jednak przestać dokształcać się w czarach. Jej ścieżki skrzyżują się z Minotaurem, Dedalem, jego synem Ikarem, morderczą Medeą i, oczywiście, z przebiegłym Odyseuszem. Samotna kobieta zawsze narażona jest na niebezpieczeństwo, a Kirke nieświadomie budzi gniew zarówno w ludziach, jak i w mieszkańcach Olimpu. Aby ochronić to, co kocha, będzie musiała zebrać wszystkie siły i zdecydować, czy należy do bogów, z których się wywodzi, czy do śmiertelników, których pokochała.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) urazy bogów są tak nieśmiertelne jak ich ciała (…)”.

„Pod gładkim, znajomym obliczem spraw czeka zastęp innych, by rozedrzeć świat na dwoje”.

„Nie macie pojęcia, jak bardzo bogowie lękają się bólu. Nic nie jest im bardziej obce niż ból i jego widoku boją się przeraźliwie”.

„Świat bogów i ludzi to wielka drabina strachu”.

„Nawet ja nie potrafię zmienić praw, których pilnują Mojry”.

„Nikt nie może powiedzieć, co kryje się w kimś innym”.

„Czy największą karą nie jest samotność? To zależy od odwiedzających, prawda?”.

„Potwory to dobrodziejstwa dla bogów”.

„Ziemia nosi nieprzebrane rzesze śmiertelnych, lecz bogowie zapamiętują tylko imiona garstki z nich”.

„(…) większość ludzi woli złoto niż swoich bliskich”.

„Złota klatka nadal jest klatką”.

„W więzieniu nie rządzą więźniowie”.

„Kruchość bytu napełnia śmiertelników dobrocią i otwartością”.

„Wojna zawsze wydawała mi się głupim wyborem mężczyzn”.

„Świat to paskudne miejsce. Musimy nauczyć się w nim żyć”.

„Słyszałem, że wielu znajduje zaufanie w miłości”.

„Poeci w niczym się tak nie rozsmakowują, jak w opisach poniżeń kobiet”.

„Świat to niesprawiedliwe miejsce”.

„Świat składał się z milionów tajemnic, a ja byłam tylko jedną z nich”.

„W opowieściach bogowie i śmiertelni nigdy nie łączą się na długo”.

„W życiu śmiertelnych nic nie musi się zdarzyć. Poza śmiercią”.

„Stare powiedzenie głosi: dosiadanie się do krosien innej jest jak pokładanie się z jej mężem”.

„To dziwne, że bogini potrzebuje przyjaciół. Wszystkie stworzenia, które nie są szalone, ich potrzebują”.

„Małżeństwo rzadko jest powodem do radości”.

  

            Madeline Miller twierdzi, że słowa – niczym magiczne zaklęcia wypowiadane przez czarodziejkę – ciągle posiadają moc. Jej najnowsza powieść, „Kirke”, łącząca w sobie cechy antycznego i współczesnego dramatu, stała się dla nas przyczynkiem do rozmowy o roli kobiet w antycznym i współczesnym świecie, niezmienności ludzkich postaw i uniwersalności dobrych historii. Kirke to kobieta urodzona we wrogiej, uciskającej kulturze, która walczy o niezależność i podąża własną ścieżką. Większość ludzi pamięta Kirke wyłącznie ze względu na jej nikczemność – za przemienienie mężczyzn w świnie. Postrzegają ją, jako kobietę nienawidzącą mężczyzn, złą wiedźmę. Ale gdy czytasz „Odyseję”, dostrzegasz, że to fałsz. To prawda, przemieniła towarzyszy Odysa, ale później, gdy ona i on doszli do porozumienia, pomogła mu bardziej niż wszyscy inni, których spotkał na swej drodze. Gościła go wraz z jego towarzyszami na wyspie przez rok, dając im czas na wykurowanie się, a kiedy Odyseusz wyruszył dalej, udzieliła mu niezbędnej rady i pomocy. Jedną z rzeczy, które Madeline Miller zrobiła, to wydobywa pierwotną złożoność Kirke, która została gdzieś utracona. Tak wiele kobiet w mitologii przedstawiono dwuwymiarowo.

            O nimfie Kirke po raz pierwszy wspomniał Homer w swojej „Odysei”. Jej rodzicami był bóg Słońca Helios oraz jedna z Okeanid- morskich boginek; siostrą- Pazyfae; siostrzeńcem Minotaur z Krety. Uważa się ją za pierwszą czarownicę w literaturze zachodniej. Na wyspie Ajaja, którą zamieszkiwała po wygnaniu, czas upływał jej na przygotowywaniu wywarów i opracowywaniu zaklęć; trzymała tam także oswojone dzikie zwierzęta, miała swoje pierwsze prywatne ZOO. Tę spokojną egzystencję w odosobnieniu raz po raz przerywały wizyty nieproszonych gości, w tym rozbitków pod przywództwem Odyseusza, wracających spod Troi. Za panoszenie się zostali przez czarodziejkę surowo ukarani- Kirke zamieniła ich w wieprze. Z Odyseuszem, który pozostał na wyspie przez rok, połączył ją romans. Jego owocem był syn Telegonos. Kiedy król Itaki postanowił opuścić Ajaję, Kirke wspaniałomyślnie udzieliła mu licznych rad, jak uniknąć morskich potworów i bezpiecznie kontynuować podróż do domu. Miała romans z Hermesem, posłańcem greckich bogów i Dedalem. U Homera postać Kirke, choć epizodyczna, jest skomplikowana i pełnokrwista: niebezpieczna, dumna, ale zarazem szczodra i łaskawa. U Madeline Miller Kirke jest kobietą, której nie rozumieją mężczyźni ani kobiety, jest kobietą, która stara się iść za własnymi pragnieniami, kibicujemy jej i poznajemy „duszę” kobiety. Wszystkie tworzone przez autorkę postacie są w pełni ludzkie, z własnymi pragnieniami, nadziejami, marzeniami i lękami. Nawet ci, którzy są nikczemni, powinni zostać zrozumiani. Poprzez książkę jesteśmy w stanie pojąć ich punkt widzenia, nawet, jeśli się z nimi nie zgadzamy.

            Starożytna mitologia jest bogatym źródłem wiedzy o ludzkiej duszy. Bo przecież postać Kirke symbolizuje to, co nam ludziom współczesnym też jest bliskie: Kirke była rodzinnym wyrzutkiem, porzuconą kochanką, zmęczoną matką i spełnioną żoną. Pokazała jak pogardę i lekceważenie otoczenia przekuć w pewność siebie. Mitologia jest też opowieścią o ludzkiej „nostalgii”, to starożytne greckie słowo oznaczające tęsknotę za domem, za ojczyzną znane jest także ludziom współczesnym. To wokół tego zjawiska zbudowana jest cała „Odyseja”. Podobnie jak w przypadku innych mitologicznych historii, mamy tu do czynienia z ponadczasową prawdą o ludzkiej naturze: każdy z nas- tak jak Odyseusz za Itaką- tęskni czasem do czegoś, co znał, co było mu bliskie. Powodem, dla którego sięgamy do antycznych historii, jest, zatem zarówno pragnienie powrotu do czegoś, co kiedyś ukochaliśmy, jak i możliwość lepszego poznania siebie. Poza wszystkim mity są po prostu świetnymi historiami- jest w nich pasja, przygoda, ekscytacja, są tragedie i wzruszenia.

              Przyjrzyjmy się historii Kirke. Już Zygmunt Freud powiedział: „Po trzydziestu latach badań nad duszą kobiety nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, czego pragnie kobieta”. Można powiedzieć, że Kirke to kobieta o skomplikowanej naturze. Jeżeli dobrze wczytamy się w książkę Madeline Miller to zauważymy, że Kirke pochodzi z dysfunkcyjnej rodziny- jak do pewnego stopnia, my wszyscy, bo przecież żadna rodzina nie jest idealna. Kirke musi się od niej odciąć, aby odnaleźć samą siebie. Starożytni greccy bogowie to przecież, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, socjopatyczne i narcystyczne osobowości. Są okrutni, skupieni wyłącznie na sobie, pozbawieni poczucia humoru na swój temat, drażliwi i obrażalscy. Kirke wychowuje się w poczuciu wyobcowania wśród własnych krewnych, jednak nie potrafi zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Dopiero opuszczenie najbliższych- coś jak wyprowadzka z domu rodzinnego- pokazuje jej, co w relacjach z nimi było niezdrowe. To bardzo często scenariusz naszego dorastania, nic dziwnego, dzieciństwo jest, bowiem czymś na kształt wyspy. Kiedy jesteś dzieckiem, wydaje ci się, że twoja rodzina to cały świat. Widzisz tylko swoich najbliższych i zakładasz, że wszyscy ludzie są do nich podobni. Kiedy wypływasz na szersze wody i poznajesz innych ludzi, zdajesz sobie sprawę, że może być inaczej, że twoi rodzice i rodzeństwo mogą być pod wieloma względami różni od nowo spotkanych osób, zarówno lepsi, jak i gorsi. Jeden z najważniejszych elementów dorastania to umieć spojrzeć na swoją rodzinę z nowej perspektywy, z dystansem.

 Po spotkaniu Kirke z Prometeuszem bohaterka książki dowiaduje się, czym jest śmiertelność, że w ogóle istnieje coś takiego jak śmierć. Ważny aspekt dojrzewania człowieka, uświadomienie sobie przemijalności. Prometeusz wyjaśnia jej, że każdy człowiek jest inny, że ludzkość łączy jedynie śmierć. Bogowie nie potrafią tego zrozumieć. Ciała śmiertelnych rozsypują się i mieszają z ziemią. Dusze zmieniają się w lodowaty dym i ulatują w podziemia. Tam niczego nie jedzą, nie piją i nie czują. Wszystko, po co sięgają, wymyka się ich dłoniom. Kiedy zabrano Prometeusza na szczyt Kaukazu i przykuto do skały szybko o nim zapomniano. Nie minął miesiąc, a temat jego kaźni zniknął z ust bogów. Nowym „newsem” niemal jak ze współczesnych tabloidów była plotka o pewnej driadzie, która ugodziła jedną z Charyt szpilką do włosów oraz „news” o stryju Kirke Boreaszu i bogu z Olimpu Apollu, którzy zakochali się w tym samym młodzieńcu. Katusze Prometeusza stały się „zimnym” faktem medialnym, zostały zmarginalizowane. Kirke poznała także Hermesa posłańca greckich bogów. Miała z nim romans, ale łączyła ją z nim także przyjaźń. Lubił jej cięte odpowiedzi i pytał tylko z ciekawości, poszukiwanie słabych punktów innych istot było w jego naturze. Chciał wiedzieć, jak bardzo jest w nim zadurzona. Prowadzili dniami i wieczorami wspólne rozmowy, za które odwdzięczał się wiadomościami ze świata bogów i ludzi. Podróżując, zaglądał do każdego zakątka świata i zbierał plotki. Wiedział, na których ucztach pito i ucztowano i kto, z kim ma romans. W takich oto warunkach dostarczali sobie nawzajem rozkoszy. W dzisiejszym czasach moglibyśmy powiedzieć, że łączyła ich przyjaźń i przyjacielski seks. Pewnego dnia uświadomił jej ważną prawdę, a mianowicie, że szczęśliwy człowiek jest zbyt zajęty swoim życiem, żeby biegać przed boskie ołtarze. Uważa, że nie ma żadnych zobowiązań. Ale kiedy bogowie zrobią z takiego „kupę nieszczęścia”, zabiją mu żonę, okaleczą dzieci, a na pewno się odezwie i stanie przed obliczem bogów. Miesiącami będzie głodził rodzinę, żeby kupić śnieżnobiałe roczne cielę. Jeśli będzie go na to stać, zarżnie całe stado i złoży w ofierze, bo „Potwory to dobrodziejstwa dla bogów”. Kirke była też świadkiem narodzin Minotaura. Kiedy Pazyfae wyszła za Minosa, Kreta była najbogatszym i najsławniejszym z królestw. Jednakże od pewnego czasu codziennie powstawały nowe wspaniałe, konkurencyjne miasta: w Mykenach, Troi, Anatolii, Babilonie. Poza tym jeden z jej braci nauczył się ożywiać umarłych, drugi ujarzmiać smoki, a siostra przemieniła Scyllę. Nikt nie mówił o Pazyfae. Teraz nagle znów sprawiła, że jej blaknąca gwiazda rozbłysła. Cały świat opowiadał historię o królowej z Krety, matce wielkiego, mięsożernego byka Minotaura. 

            Historię Kirke, jak wszystkie inne mity, można czytać na wiele różnych sposobów i każdy klucz jest właściwy. Ja widzę tę opowieść następująco: Kirke przychodzi na świat, mając bardzo niewielki wpływ na własny los. Nie może zupełnie przekształcić swojego życia- dlatego wiele lat spędza w samotności i bólu- ale może nauczyć się panować nad jak największą liczbą jego elementów. Może też nauczyć się kontrolować swoje reakcje na świat, a to już bardzo dużo. Jest to cecha dojrzałego człowieka. Kirke to bardzo uczciwa, sumienna, szczera postać. Przeżywa wszystko głęboko i rzeczywiście instynktownie chciałaby pomagać innym. Częścią jej życia, w którym odkrywamy siebie, jest właśnie znalezienie równowagi. Między tym impulsem życia dla innych- czy może empatią, jedną z najpiękniejszych ludzkich cech, a której brak bogom- a ochroną samej siebie musi istnieć równowaga. Pod koniec książki odkrywa, jak pozostać kobietą o otwartym sercu, ale nie ufać każdemu bez wyjątku- czego często uczone są kobiety.

            Mit o Kirke można rozumieć, jako jeden z archetypowych obrazów kobiecego stawania się. Jej matka była tylko jedną spośród wielu kochanek ojca, w dzisiejszym świecie mogłoby to oznaczać, że dorastająca Kirke za obraz mężczyzny miała nie prawdziwego człowieka, a jedynie projekcję negatywnego Animusa matki. Zaowocowało to niechęcią córki do świata mężczyzn. Wybrała drogę samotniczki. Odwiedzających jej wyspę upajała i zamieniała w dzikie zwierzęta, które broniły jej domu. Podobnie jak kobieta, która wie, czego chce, ale jest zamknięta na relacje, posługuje się zwierzęcymi, łatwymi dla niej do zaklinania aspektami męskości. Pragnie zapewnić sobie bezpieczeństwo i spokój, a jednocześnie nie musi wychodzić z duchowej samotności. Gdy na wyspę Kirke zawędrowali żeglarze Odysa, zamieniła ich w świnie. Z ust kobiet rozczarowanych kontaktami z płcią przeciwna usłyszeć można często: „wszyscy mężczyźni to świnie”. Zwykle ma to znaczyć, że rządzi nimi niekontrolowana zwierzęca seksualność, a kobiety postrzegają wyłącznie, jako seksualne obiekty. Kirke wydaje się pozbawiona wiary w to, że ze spotkania z mężczyzną może wynikać cokolwiek dobrego, i żyje w sposób, który uważa za samowystarczalny. Większość mężczyzn ma słuszne powody, by się jej obawiać- tych zagubionych, niewtajemniczonych mężczyzn przeraża myśl o kobiecej mocy. Jednak, jak pisał Jung, to, co głęboko nieświadome, przejawia się pod postacią losu. Los zaś na drodze Kirke postawił Odyseusza. Dba o niego sama Atena, a więc Mądrość; jak radzić sobie z czarownicą, uczy go zaś opiekun tej dziedziny, Hermes. Tak przygotowany, samoświadomy mężczyzna nie pozwoli zaklęciom starożytnej femme fatale pozbawić się męskości. Hermes jest także bogiem inteligencji, ta zaś niezbędna jest mężczyźnie, który chce mieć nadzieję wyjść cało ze spotkania z silną kobietą.

            Odyseusz i Kirke mogą stać się dla siebie partnerami w transformacji. Ona nie może go obezwładnić, a on okazuje się dla niej wystarczająco interesujący, by zechciała, choć na trochę wyjść ze swojej roli i samotności. W całej swej niezależności Kirke potrzebuje przecież zewnętrznych bodźców, aby móc się rozwijać. Odyseusz zaś, dzięki tej relacji, nauczył się, jak przeżyć na morzu, (czyli w ludzkiej przeprawie przez wody nieświadomości, a szerzej – w życiu). Mają szansę na znalezienie wspólnej płaszczyzny, a fakt, że Odyseusz jest w podróży, uczy Kirke ważnej rzeczy o relacjach: po pierwsze, że mają one sens, po drugie, że, podobnie jak życie, płyną. Kirke zyskuje kompana, któremu dała się poznać, on zaś ani nie zamienił się w świnię, ani nie uciekł. Dzięki temu nasza bohaterka może wyjść z cienia rzuconego na nią przez tego, który powinien być cienia przeciwieństwem- przez jej ojca, Słońce. Kirke ukazuje wiele aspektów kobiecości. Podobnie jak Odyseusz, jest w ciągłej podróży, tyle, że wewnętrznej. Reprezentuje zarówno głębię kobiecej mocy, jej bliskość z naturą i umysłem nieświadomym, jak i okrucieństwo będące rezultatem zranienia. Ukazuje zdolność do czerpania siły z wnętrza, mądrość i wiedzę o tym, co ukryte, moc kontemplacyjnej samotności, ale także otwartość na transformację i rozwój wewnętrzny.  

            Madeline Miller w książce „Kirke” pokazuje też inne kobiety bohaterki, które mierzą się z seksizmem, gnębieniem i ograniczeniami, ale radzą sobie inaczej niż główna bohaterka Kirke: albo wiążą się z posiadającym władzę mężczyzną, albo stają się równie okrutne. Czytając książkę mamy dla nich jednak dużo współczucia, nawet, jeśli bywają niemoralne, jak Pazyfae, siostra Kirke – jest cyniczna, bezwzględna, ale ją rozumiemy: używa mocy, by zdobyć niezależność i poczucie bezpieczeństwa. Spółkuje z bykiem i rodzi potwora, który wymaga ofiar w ludziach, – ale dzięki temu ludzie się jej boją. Ma władzę. Kirke może sobie pozwolić na bycie niezależną i silną, a przy tym moralną jednostką, także, dlatego, że mieszka sama na odległej wyspie. Ale jeśli kobieta nie chce być samotna, chce żyć w świecie, w którym nie będzie pionkiem, to, co musi zrobić? Jaka jest cena niezależności? Co musi poświęcić? Pazyfae poświęca duszę. Zresztą greckie społeczeństwo ograniczało nie tylko kobiety – cierpieli również mężczyźni, którzy chcieli wyjść poza tradycyjne męskie role. Telemach, syn Odyseusza i Penelopy, też się z tym zmaga. Nie chce być jak ojciec, nie chce być bohaterem w klasycznym sensie. Uznaje, że sława nie jest warta rzeczy, które musi zrobić, by ją zdobyć. Kirke jest pierwszą kobietą, która nie chciała być posłuszna. W mitologii jest kilka podobnych do niej. Medea, zakochana w Jazonie, sprzeciwia się ojcu i pomaga ukochanemu zdobyć złote runo, a gdy ten ją zdradza, zabija ich wspólne dzieci i ucieka na złotym rydwanie. Klitajmestra razem z kochankiem morduje męża. Cała trójka to postacie, które nie zachowują się tak, jak według mężczyzn powinny. Mają władzę, są niezależne i robią, co chcą.

            Pod wieloma względami Kirke jest boginią przemiany. W książce Madeline Miller przechodzi istną transformację, szczególnie, jeśli spojrzymy na jej dzieciństwo, a później na zakończenie książki. Odyseusz miał swoją męską podróż, Kirke ma swoją podróż, podróż kobiety, która godzi się ze sobą i ze światem. Mówi się, że ludzie tak naprawdę się nie zmieniają- można pokusić się o stwierdzenie, że zmieniają się tylko ci, którzy potrafią uruchomić swoją ukrytą dojrzałość emocjonalną. Nasze umysły są bardzo plastyczne, co pozwala nam na „modelowanie” psychiki w taki sposób, że odrzucając wszelkie systemy obronne zaczynamy widzieć siebie i świat w naprawdę dojrzały sposób. Świetnie napisana książka, nie tylko dla wielbicieli mitów greckich. Ta książka długo królowała na światowych listach bestselerów. Opowieść o kobiecie, która choć urodzona wśród bogów, długo musiała walczyć o swoje. Popełniała błędy, tak jak popełnia je każdy, kto jest uczciwym człowiekiem, żyjącym naprawdę. Uczenie się na błędach, wykazywanie się elastycznością i umiejętnością zmiany to bardzo ważna życiowa sprawność. Oczywiście fakt, że Kirke ma tysiąc lat, jest tu bardzo pomocny.

           


24 maja 2019

Kaiken


„Kaiken”


Jean-Christophe Grangé




Autor/ (ur. 15 lipca 1961 roku w Boulogne-Billancourt) dziennikarz, pisarz i scenarzysta. Jest jednym z niewielu francuskich autorów tworzących thrillery, który zdobył popularność w Stanach Zjednoczonych, (choć sam zaprzecza, by był tam szeroko znany). Po uzyskaniu tytułu magistra na francuskiej Sorbonie został publicystą. Mając 28 lat, zdobył międzynarodową sławę, jako reporter, pracując zarówno dla „tytułów” francuskich, jak i zagranicznych, m.in. Paris Match, Sunday Times i National Geographic. Współpracował z różnymi agencjami prasowymi, a jego reportaże, znane w różnych zakątkach świata, stały się później istotnym źródłem inspiracji dla jego twórczości literackiej. Ma na swoim koncie łącznie 12 powieści, spośród których aż 4 zostały sfilmowane.

Tłumaczenie/ Wiktoria Melech

Tematyka/ W tej powieści ogromną rolę odgrywa kultura japońska, będąca dla bohatera czymś tak odległym, egzotycznym i fascynującym, że aż idealnym. Obok wstrząsającego aktu dekapitacji drugim symbolem kulturowego wyzwania jest tytułowy kaiken – sztylet, którym samobójczą śmierć zadawały sobie honorowo żony samurajów, podcinając własne gardło.  Powieść jest tym samym areną zderzenia dwóch jakże odmiennych dziedzictw kulturowych- Wschodu i Zachodu, Japonii i Francji. Takie też jest małżeństwo głównego bohatera, Passana. W tym jednak przypadku autor przewrotnie odwraca role. Policjant, z urodzenia Francuz, jest totalnie zafascynowany Japonią, jej kulturą, wartościami i ideami życiowymi. Jego małżonka, Naoko, z pochodzenia i wychowania Japonka, ucieka właśnie od swojego wschodniego dziedzictwa, chłonąc w siebie wolność i otwarcie zachodniej kultury. Na skrzyżowaniu swojej rodzimej przeszłości i aktualnego wyboru innych wartości rodzi się dramat nie tylko rodzinny.

Główny motyw/ Bohaterem „Kaikena" jest policjant Olivier Passan, prowadzący śledztwo w sprawie seryjnego mordercy, który w wyjątkowo bestialski sposób morduje kobiety w ciąży. Dla Passana ukaranie sprawcy jest sprawą życia i śmierci, nawet, jeżeli może przez to ucierpieć jego policyjna kariera. Wkrótce okazuje się, że policyjne działanie „wkroczyło z buciorami” w osobiste życie gliniarza, które i tak nie należało do najłatwiejszych. Policjant, pozbawiony wsparcia wymiaru sprawiedliwości musi obronić swoje dzieci, a także przede wszystkim uporać się z własną mroczną przeszłością.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Glina to nikt inny jak złodziej, któremu się nie udało”.

„I ich miłość niczym opalenizna znikła stopniowo zanim zdołali sobie z tego sprawę”.

„Miłość żywi się uczuciem tego drugiego”.

„Prawda o człowieku jest jak tatuaż-można ją obejrzeć na łóżku lub w kostnicy”.

„Każdy ma prawo do swoich iluzji”.

„(…) jedynie lekarze sądowi wiedzą coś o życiu ludzi”.

„Dziesięć lat wspólnego życia, żeby usłyszeć tylko banały”.

„Miłość nie istnieje. Są jedynie dowody miłości”.

„Kobiety nie żartują w kwestii macierzyństwa”.

„Oszczędzanie jest dobre dla ludzi, którzy mają przed sobą jakąś przyszłość”.

„Kiedy nic już nie jest pewne w życiu, co pozostaje? Ziemia pod nogami”.

    

Kryminał to gatunek pełen paradoksów. Z jednej strony uważany jest za literaturę popularną, z drugiej coraz bardziej docenia go krytyka z najwyższej półki. Mówi się o jego wielkiej pojemności, ale także o ograniczeniach, jakie nakłada mu konwencja. Współcześni autorzy stają, więc przed nie lada wyzwaniem. Dzisiaj dobry kryminał nie może, bowiem ograniczać się jedynie do świetnie skonstruowanej intrygi lub opisu pościgu za zbrodnią. Musi zawierać coś więcej. Co konkretnie?          

Nie w ofiarach kryje się siła książek kryminalnych.  Bez ciekawej postaci prowadzącej śledztwo nie istnieje dobry kryminał. Bez względu na to czy jest to prywatny detektyw/policjant/prokurator/dociekliwa staruszka, to „musi mieć charakter”, styl, klasę i coś, co go odróżnia od reszty dochodzeniowego świata. Ja osobiście w książkach bardzo cenię wszelkie wartości poznawcze. Między innymi, dlatego tak lubię powieści, których fabuła skonstruowana jest na tle historycznym, bo oprócz ciekawej akcji, mogę się czegoś nowego nauczyć. Tak samo lubię, kiedy kryminał jest napisany przez osobę, która co najmniej zrobiła dobry reaserch. Kiedy pokazana w książce rzeczywistość faktycznie ma jakieś odbicie w realnym świecie. Współcześni autorzy kryminałów często robią ten błąd i starają się opisywać ohydę zbrodni jak najdosadniej. Nie lubię tego i uważam, że jest to (z pewnymi wyjątkami) niepotrzebne. Napięcie buduje się inaczej – odpowiednio pisząc sceny, stosując suspens czy używając odpowiedniego języka. „Flaki” na wierzchu nikomu do niczego nie są potrzebne. Kryminał ma się opierać na tajemnicy, zagadce i dedukcji, a nie „na flakach!”.

Głównym bohaterem kryminału „Kaiken” jest Olivier Passan, oficer francuskiego wymiaru sprawiedliwości, prowadzący śledztwo w sprawie brutalnych morderstw kobiet w ciąży i ich nienarodzonych dzieci. Sposób zadawania śmierci jest bardzo okrutny, choć tym razem autor nie skupiał się na opisach makabrycznych wydarzeń, co było bardzo istotnym elementem jego poprzednich książek. W tym przypadku Grangé jest delikatniejszy; zredukował krwawe elementy do minimum pozwalając czytelnikowi na rozeznanie się w sytuacji. Autor skupia się na elemencie rozgrywki pomiędzy głównym bohaterem a mordercą zwanym „Akuszerem”. Surowy, ale pełen szczegółów styl pisarza wraz ze świetnie nakreśloną linią fabularną sprawiły, że ciężko oderwać się od lektury. Co ciekawe autor skupia swoją uwagę także na życiu osobistym bohatera w tym na jego problemach małżeńskich. Oliver Passan zafascynowany jest kulturą Japońską do tego stopnia, że staje się bardziej „Japoński” od swojej żony Naoko, która jest Japonką.

Na ścianach swojego domowego gabinetu Passan rozwiesił portrety swoich japońskich idoli. Yukio Mishima, który w 1970 roku w wieku czterdziestu pięciu lat popełnił samobójstwo. Renato Taki, japońskiego Mozarta, który zmarł na gruźlicę w 1903 roku, mając dwadzieścia cztery lata. Akira Kurosawy, który ledwie przeżył po próbie samobójczej w 1971 roku z powodu niepowodzenia pierwszego filmu. Naprawdę niezbyt zabawne towarzystwo. Słuchał muzyki kompozytora Akiry Ifukubego, którego we Francji z pewnością słuchał tylko on. Passan pasjonował się japońską muzyką symfoniczną XX wieku, absolutnie nieznaną w Europie i niezbyt popularną w Japonii. Popijał herbatę z urządzenia, które kiedyś kupił w Japonii, w którym woda zachowywała temperaturę dziewięćdziesięciu stopni. Czekał jak się zaparzy -zawsze trzydzieści sekund- i zapalał kadzidełka.

Odkrywając Japonię, odkrył samego siebie. Pierwsza podróż do Japonii natychmiast przewróciła jego życie do góry nogami. Urodził się w Katmandu w 1968 roku. Jego rodzice po zapaleniu chilomu poczęli go na pełnym haju u stóp posągu Buddy. Ojciec zmarł rok później wskutek utraty krwi, którą sprzedawał, żeby kupić opium. Matka zniknęła kilka miesięcy później, nie zostawiając adresu. Ambasada Francji w Nepalu zrobiła, co było konieczne. Zawieziono go do Francji i został podopiecznym państwa. Przez piętnaście lat był sierotą przerzucaną od jednej rodziny zastępczej do drugiej. Mieszkał zarówno u ludzi bardzo życzliwych, jak i łajdaków. Po zakończeniu edukacji, przerywanej niepowodzeniami, obrał złą drogę. Kradzieże samochodów, handel fałszywymi dokumentami, rozboje… Udawało mu się jednak unikać problemów z policją. Opamiętał się, gdy skończył dwadzieścia lat. Opuścił przedmieścia Nanterre, i wytrząsnąwszy ze skarbonki forsę z czasów, gdy kradł wynajął służbówkę. Zapisał się na wydział prawa na Sorbonie, która znajdowała się niedaleko jego mieszkania. Trzy lata przeżył w niskiej, siedmiometrowej klitce, wkuwając, zapychając się żarciem z McDonalda i czytając na głos notatki z wykładów. Pasjonował się sztuką, filozofią, muzyką klasyczną. Prawdziwa kuracja odwykowa. Wydał na to całe oszczędności.

Po zrobieniu licencjatu zdecydował się wstąpić do Wyższej Szkoły Policyjnej. Kiedy się nad tym zastanawiał, uznał to za jedyną drogę powrotu do dawnego świata. Dochodził do tego jeszcze jeden osobisty powód- być policjantem znaczy służyć krajowi. A on miał wobec kraju dług. To państwo francuskie ocaliło go, wyżywiło i wykształciło. W chwili promocji przyszedł mu do głowy dziwny pomysł. Zamiast myśleć o pracy w ministerstwie lub intratnym stanowisku w jakimś prestiżowym wydziale w policji, zasięga informacji o możliwości pracy za granicą-, jako łącznik, instruktor, oficer wywiadu. Został asystentem oficera łącznikowego w Tokio. Kiedy przybył do Japonii, jego życie odmieniło się na zawsze.

Odtąd Japonia miała się stać krajem jego oczekiwań, pragnień, nadziei. W jakimś psychologicznym sensie Japonia miała zastąpić mu rodziców i rodzinę, której nigdy nie miał. Uwielbiał ten kraj, czyste ulice, miejsca publiczne, toalety. Wyrafinowane jedzenie. Surowość zasad. Do tego dochodziło kultywowanie tradycji. Kodeks honorowy samurajów. Fascynacja dobrowolną śmiercią, piękno kobiet na malowidłach ukiyo-e. Idealizacja tego skraju sprawiła, że reszty nie chciał widzieć. Obłędnego materializmu. Obsesji na punkcie nowoczesnej technologii. Ogłupienie narodu, który pracuje dziesięć godzin dziennie. Poczucie wspólnoty, a jednocześnie samotność i wyobcowanie. Udawał również, że nie widzi estetyki komiksów, których nie znosił, tej obsesji wielkich czarnych oczu, podczas gdy on lubił te w kształcie migdałów. Wolał nie dostrzegać zafascynowania gadżetami, automatową grą pachinko, durnymi sitcomami i grami wideo…

Przede wszystkim zaś Passan ignorował fakt, że Japonia podupada. Sytuacja stale się pogarszała. Kryzys ekonomiczny. Chroniczne zadłużenie. Bezczynność młodej generacji… Na ulicach wypatrywał ludzi pokroju Toshira Mifunego, ulubionego aktora Kurosawy, z mieczem w dłoni, i nie dostrzegał zniewieściałych nastolatków zafascynowanych komiksami, ludzi drzemiących w metrze w drodze do pracy… Całe pokolenie, które nie odziedziczyło siły swoich przodków, przeciwnie- popadało w śmiertelne, wyniszczające zmęczenie. Dekadenckie społeczeństwo zatrute zachodnim rozkładem.

W miarę upływu lat, mimo iż poślubił na wskroś nowoczesną Japonkę, Passan nadal marzył o Japonii ponadczasowej, nierealnej, z której czerpał spokój i równowagę ducha. Co ciekawe, nigdy nie ćwiczył japońskich sztuk walki, pozostając na technikach walk poznanych w szkole policyjnej, nigdy też nie zrozumiał, na czym polega medytacja zen. Stworzył ten świat rygoru i estetyki, żeby lepiej radzić sobie z pracą, ale także Japonia wypełniała lukę po rodzinie, której nigdy nie miał. „Ziemia obiecana”, w której mógł znaleźć oparcie.

Żona Passanta, Naoko przed wyjazdem do Paryża nie wiedziała o jednej istotnej rzeczy- o próżności Francuzów. Teraz, kiedy ich poznała, zrozumiała, że z idiotycznym uśmiechem i frywolnym wzrokiem popisują się swoimi wyimaginowanymi zdobyczami. Passan nie dotykał jej już od dwóch lat. Najpierw pojawiło się wzajemne znużenie, rozdrażnienie, potem nienawiść i wreszcie całkowity brak kontaktu. Był świetnym policjantem, ale beznadziejnym mężem. Na tym polu kompletnie mu się nie udawało, i nie mogła mieć o to do niego żalu, sama, bowiem doszła do tego samego punktu, z którego nie było powrotu. Zastanawiała się, jak to się stało, dlaczego miejsce miłości zajęła ta irytująca obojętność? Miała na to własną odpowiedź- z powodu seksu. A dokładniej, z powodu braku seksu.

Przyjaciele przyglądali się im z niedowierzaniem. Olive i Naoko- modelowa, idealna miłość wykraczająca poza wszelkie granice! Przykład budzący zazdrość u innych, ale jednocześnie dający nadzieję. Potem pojawiły się pierwsze oznaki kryzysu. Znajomi naiwnie przypisywali tę klęskę dzielącym ich różnicom kulturowym. Tymczasem nawet te różnice nie wystarczały, żeby ocalić ich związek od nudy. Naoko śledziła rozwój ich związku w sposób niemal naukowy, odnotowując każdą zmianę, każdy szczegół. Kiedy się poznali, Passan był w nią wpatrzony „jak słonecznik w słońce”. W tamtym okresie miała wrażenie, że jest jego krwią, jego światłem. Zadowolona i rozpromieniona, wcale nie była wyniosła. Jednak z czasem dla jej męża ważniejsza stała się praca w policji. W tym czarno-białym świecie, w którym mogli być tylko zwycięzca i zwyciężeni, sprzymierzeńcy i wrogowie, brakowało dla niej miejsca.

Naoko Akutagawa przeszła przez zwykłe piekło, jakiego doświadczają japońskie dzieci. Surowe wychowanie oparte na biciu pasem, lodowatym prysznicu, pozbawieniu snu i jedzenia… Terror. Jej rodzice byli wychowywani tak samo. W Europie dyskutowano o dziedziczeniu skłonności do przemocy, uważano, że bite dziecko często samo staje się brutalnym rodzicem. W Japonii mówiono po prostu, że bicie po twarzy jest wręcz wskazane. Jej ojciec, profesor historii w Tokio, był tego żywym przykładem. Do koszmaru w rodzinnym domu dochodził koszmar systemu szkolnego. Musiała być najlepsza w liceum i jednocześnie przygotowywać się do egzaminu konkursowego na uczelnię. Jednocześnie- to jeden z licznych paradoksów Japonii- Naoko była rozpieszczana przez matkę. Spała z nią do ósmego roku życia. Jako piętnastolatka nie chciała nocować poza domem. Do osiemnastego roku życia sama nie podjęła żadnej decyzji. W 1995 roku nastąpił w życiu Naoko kolejny zwrot. Pewien fotograf zaczepił ją w metrze i zaproponował próbne zdjęcia. Naoko nie posiadała się ze zdumienia. Miała dwadzieścia lat. Do tej pory nikt nie wspominał o jej urodzie. W Japonii żadnemu rodzicowi nie przyszłoby na myśl, żeby chwalić za to swoje dziecko. A Naoko była piękna. Od pierwszej próbnej sesji zdjęciowej codziennie otrzymywała tego potwierdzenia. Przeszła pomyślnie przez pierwsze castingi i zaczęła zarabiać pieniądze, które jej wydawały się niebotyczne. Nie powiedziała tego rodzicom, kontynuowała studia, oszczędzając po kryjomu, by móc uniezależnić się od ojca. Uciec na zawsze z tego świata. W wieku dwudziestu trzech lat z dyplomem w kieszeni poleciała do Stanów Zjednoczonych, następnie do Europy. Idealnie pasowała do powszechnego na Zachodzie wyobrażenia o Japonce- gładkie, czarne włosy, wydatne kości policzkowe, mały, lekko zakrzywiony nos. W końcu z powodów czysto finansowych zamieszkała na stałe w Paryżu. Zrealizowała marzenie, ale nie swoje, tylko matki. Jej matka to prawdziwa wielbicielka wszystkiego, co francuskie.

Kontrast między wyidealizowanym przez matkę Paryżem a nieprzyjaznym miastem, w którym przyszło mieszkać Naoko, był zaskakujący. Nie poznawała niczego. Błądziła po brudnych ulicach. Dawała się oszukiwać kierowcom taksówek. Przede wszystkim była zaszokowana arogancją Francuzów. Otwarcie kpili z jej akcentu. W szpitalu Sainte- Anne jest specjalny oddział Paris shokogun (syndrom Paryża). Rocznie setka Japończyków rozczarowanych tym miastem popada w depresję i paranoję. Są tam leczeni, a potem wracają do kraju. Naoko była twarda, z góry nie wiązała z Paryżem romantycznych nadziei.

Po dwóch latach, kiedy jej francuski stał się do przyjęcia, zrezygnowała z pracy, jako modelka – nie znosiła tego zajęcia, tego środowiska. Zajęła się tym, do czego była naprawdę przygotowana- finansami. Pewnego dnia ukradziono jej torebkę. W Japonii kradzieże nie istnieją. Udała się na komisariat. Torebki od Gucciego nie odnaleziono, ale za to poznała Passana. Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Nic nie rzucało cienia na ich szczęście. Nie mieli wątpliwości, że są dla siebie stworzeni.

Jednak z czasem Naoko zauważyła, że Passen kocha Japonię a nie ją. Kocha iluzję idei. Coś, co nie ma nic wspólnego z nią. Uczucie, jakim ją darzył, było zawsze abstrakcyjne. Na początku wierzyła, że zainteresował się nią, jako kobietą. Wyszło zupełnie odwrotnie. Passen pogrążał się w swojej obsesji. W dalszym ciągu nocami oglądał filmy o samurajach, czytał książki o Japonii, których tytułów nawet ona nie znała. Słuchał starych kompozycji na koto, których w Japonii nikt już nie pamięta. Odnosiła wrażenie, że żeniąc się z nią, i posiadając z nią dwóch synów dopełnił tego, kim zawsze chciał być- Japończykiem. Ich ślub tak naprawdę był jak pasowanie wojownika przez króla na rycerza. A wspólne posiadanie dwóch synów to „połączenie” Wschodu z Zachodem. Passan podziwiał japońskich wojowników, tych ludzi, którzy nie bali się śmierci. Dla których obowiązek i honor były wszystkim, dla których nie liczyła się banalna radość życia „ludzi szczęśliwych”. Naoko nie cierpiała tego chorobliwego podziwu. Według niej był to jeszcze jeden sposób piętnowania jej narodu. Wciąż ten sam refren tragicznej kultury, oscylującej między perwersją seksualną a dobrowolną śmiercią. Banały, które nie miały nic wspólnego z rzeczywistością i które wyprowadzały ją z równowagi.

Książka „Kaiken” oprócz tego, że jest świetnym kryminałem opisuje też konsekwencje braku rodziców w dzieciństwie lub braku z nimi kontaktu.  Dzieciństwo to okres, w którym bardzo często decydują się sprawy tak ważne, jak kształt naszych relacji z bliskimi w dorosłym życiu. Szczęśliwy start, dorastanie w poczuciu akceptacji i miłości jest najlepszym, co możemy dostać od rodzinnego otoczenia. Niekochane dzieci wyrastają często na niepotrafiących kochać (również siebie) dorosłych. To „nieumiejętne kochanie” unieszczęśliwia i sprawia, że bardzo trudno im ułożyć sobie życie. Główny bohater książki to elementarny przykład dziecka wychowanego bez rodziców. Także jego żona Naoko, chociaż miała rodziców „fizycznie” nie posiadała ich emocjonalnie. Passen próbował wypełnić pustkę po rodzicach kulturą japońską, gdzie honor i odwaga samurai symbolizował w jego życiu psychicznym ojca, człowieka, który chroni swoje potomstwo, który daje poczucie bezpieczeństwa. Ta idealizacja Japonii sprawiała, że często w oczach swojej żony Japonki wyglądał śmiesznie wręcz komicznie. Natomiast niedostępność emocjonalna rodziców Naoko sprawiła, że z czasem zaczęła „gardzić” swoją kulturą. Niedostępni emocjonalnie rodzice, wzbudzali w niej poczucie odrzucenia. Dorastając bez uwagi i miłości, zaczynała mieć problemy z poczuciem własnej wartości. Nie wierzyła, że jest wystarczająco dobra, mądra, inteligentna, piękna, żeby zasłużyć na zainteresowanie ukochanej osoby. Stała się niepewna siebie, co z czasem przejawiało się w agresywną i arogancką postawę wobec Passenta, który symbolizował w jej życiu psychicznym niedostępnych rodziców.

Nie chcę zdradzać kryminalnego wątku książki wyjawię tylko, że śledczy stopniowo zaciskają pętlę wokół podejrzanego, ale brak jednoznacznych dowodów utrudnia wymierzenie sprawiedliwości. Tymczasem zabójca czuje się bezkarny i swobodnie „pogrywa” sobie z kolejnymi ofiarami. Niespodziewanie jego celem staje się najbliższa rodzina Passanta. Czy dojdzie do bezpośredniej konfrontacji policjanta z nieobliczalnym szaleńcem? Jaką rolę w tym wszystkim odegra tytułowy kaiken, sztylet należący do japońskiej żony Oliviera? Japonia odgrywa w książce znaczącą rolę. Autor pokazuje bohatera, który zamiast zastanawiać się nad prawdziwymi problemami, snuje rojenia o azjatyckim edenie, japońskim ideale, pełnym spokoju i równowagi. Wiele ludzi staje się ofiarami takiego podejścia do życia. Książka wyjaśnia także różnice kulturowe. Dlaczego lud japoński zaakceptował stare zasady, tak jak Żydzi przyjęli dziesięcioro przykazań? Bo i jedni i drudzy mają te zasady w sobie. Od stuleci. Od zawsze. Rodzimy się z ciała ludzkiego, geny mają wpływ na to, jacy jesteśmy, ale sięgając jeszcze głębiej, jesteśmy tworzeni przez idee.


18 maja 2019

Jak lody w słońcu


„Jak lody w słońcu”


William Boyd




Autor/ (ur. 7 marca 1952 roku, w Ghanie) – współczesny pisarz szkocki. Dzieciństwo spędził w Ghanie oraz w Nigerii, gdzie jego matka pracowała jako nauczycielka, a ojciec jako lekarz. Brutalna wojna w Nigerii wstrząsnęła nim i wpłynęła na jego twórczość. Z Afryki Boyd przeniósł się do Wielkiej Brytanii, gdzie studiował w Oksfordzie.

Tłumaczenie/ Maryla Topaczewska-Metelska

Tematyka/ Gdy miliony ludzi zabijają się na froncie zachodnim, w Afryce Wschodniej toczy się śmieszna i mało doniosła kampania - wojna, którą ludzie kontynuowali po zawieszeniu broni, ponieważ nikt nie rozkazał im przestać walczyć. Książka „Jak lody w słońcu” to przede wszystkim porywająca historia mężczyzn i kobiet ogarniętych namiętnościami miłości i bitwy, niezwykle zabawna powieść Williama Boyda pokazuje także okrutną daremność, bezsens i tragedię tego wszystkiego. Książka balansuje na „huśtawkach” niewinności i przemocy, rozsądku i obłędu, wesołości i przerażenia.

Główny motyw/ Akcja książki „Jak lody w słońcu” toczy się podczas I wojny światowej w Afryce Wschodniej. Wojnę widzimy oczami sześciu bohaterów: amerykańskiego osadnika Temple'a Smitha, niemieckiego małżeństwa von Bishopów, Anglika Gabriela Coboa, jego młodej żony Charis i jego brata Feliksa. W tym czasie dojrzewają, wstępują w związki małżeńskie, przeżywają rozczarowania i inicjacje seksualne. Ich losy w większym lub mniejszym stopniu są związane z Afryką Wschodnią. Na tym nieważnym froncie przestrzegane są prawa, których nikt już nie szanuje w Europie. Wroga traktuje się z galanterią i wierzy obietnicom poręczonym żołnierskim słowem honoru. Tym większe wydaje się okrucieństwo i bezsens wojny, co William Boyd oddaje z dużym wyczuciem.

  Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) stopimy się wszyscy jak lody w słońcu”.

„(…) doszedł do takiego punktu w życiu, w którym czekała go już tylko coraz większa nuda i rozczarowanie”.

„Piękno przyrody, sukces przedsięwzięcia nie mogły zrekompensować codziennej nudy”.

„Nie można znać odpowiedzi na wszystkie pytania. Życie toczy się po szynach. Nie zawsze zmierza tam, dokąd by człowiek chciał”.


„(…) stopimy się wszyscy jak lody w słońcu”- to jeden z cytatów z książki „Jak lody w słońcu”, który trafnie opisuje bezsens wojny. Z tego krótkiego zdania możemy wywnioskować kolejną myśl: wojna i lody to absurdalne zestawienie. Bo ta powieść pełna jest absurdów życia, a także „losowości” istnienia. Skutki wojny są głównym zbiegiem tej przypadkowości: kto jest zabijany, a kto ginie w nieoczekiwanych lub śmiesznych albo ironicznych okolicznościach; kto jest oszczędzany w równie przypadkowych wydarzeniach. Odkryłem też, że powieść jest pełna dysfunkcji: rodziny, narodów, społeczeństwa i armii. William Boyd przenosi nas z pozornie „szczęśliwej” rodziny mieszkającej w nowoczesnym Londynie przed wybuchem I wojny światowej do zakurzonej, brudnej, zacofanej i pełnej sprzeczności Afryki. Jednym z rezultatów I wojny światowej była utrata przez wszystkie potęgi kolonii i ich zasobów. W porównaniu z Flandrią czy Sommą, afrykańskie bitwy były „spacerami po parku”: parne, niewygodne, ale do zniesienia. Wojna w Afryce była niewielka, mało znacząca i generalnie pozbawiona znaczenia w strategii politycznej przywódców wielkich mocarstw, na pewno mniej znacząca niż walki, które rozgrywały się we Francji lub na froncie wschodnim, gdzie straty były mierzone w milionach. To, że Niemcy straciły skromne kolonialne zasoby we wschodniej Afryce, miało niewielki wpływ na wynik wojny, traktaty wersalskie lub ostateczne wydarzenia w powojennych Niemczech lub Europie, ale dla tych, którzy walczyli w Afryce, walka na życie i śmierć z żywiołami była tak samo niebezpiecznym wrogiem jak gazy bojowe użyte podczas europejskich bitew. Malaria lub karabiny maszynowe... nie ma to znaczenia dla zmarłych.  „Jak lody w słońcu” jest to także odkrywcza opowieść o innym aspekcie wojny, wojny, która trwa w ludzkich sercach i duszach. Z tych powodów warto przeczytać tę książkę, ponieważ rozpoczęcie działań wojennych podczas I wojny światowej ostatecznie ukształtowało XX i XXI wiek. Dziękuję autorowi za ujawnienie tych globalnych wydarzeń w tak interesującym i tak ludzkim kontekście!

Pierwsze rozdziały powieści są opisem życia kolonialnego w czerwcu 1914 r., w Afryce Wschodniej. Jest to opis serdecznych relacji Amerykanina Waltera Smitha z Erichiem von Bishopem, jego niemieckim sąsiadem zza miedzy, któremu Smith zaraz po wybuchu I wojny światowej z „dumą” oddaje w ramach zarekwirowania swój nowy dekomperator - maszynę do produkcji włókien na liny z roślin.  Następnie William Boyd „przenosi” akcję do Anglii, do braci Gabriela i Feliksa Cobbów, których życie wojenne przeplata się z życiem Smitha i von Bishopa w Afryce. Mamy tu zastosowany „Efekt Motyla”. Każda z historii bohaterów książki „Jak lody w słońcu” zaczyna się od innego na pozór nic nieznaczącego zdarzenia. Jak się później okaże te nieistotne zdarzenia uruchamiają lawinę kolejnych i tak otrzymujemy różne wersje tej samej opowieści. Zmieniają się nie tylko losy bohaterów, ale i całego otoczenia. Przyznajcie, bowiem, że stwierdzenie o relacji między czymś zupełnie nieznaczącym z czymś bardzo spektakularnym jest konceptem bardzo interesującym. Gabriel jest oficerem z rodziny wojskowej, przyjechał na urlop do domu, aby poślubić Charis Lavery, natomiast jego młodszy brat Felix jest estetą, który z powodu wady wzroku nie został zmobilizowany do armii i wybrał się na studia do Oksfordu.

 Wojna w Afryce przedstawiona jest przez Williama Boyda troszkę komediowo, na przykład skraca miesiąc miodowy Gabriela i Charis, czego efektem są problemy z „konsumowaniem” małżeństwa. Gabriel zostaje oddelegowany do oddziałów wojsk indyjskich, których pierwszym zadaniem jest atak morski na miasto portowe Tanga w niemieckiej Afryce Wschodniej. Ale po trzech miesiącach podróżowania na statkach żołnierze z powodu choroby morskiej nie nadawali się do przeprowadzenia ataku, a kiedy już ten atak zaczynają okazało się, że wylądowali na nie tej plaży, na której powinni. Żołnierze zachowywali się tak, jakby byli na wycieczce krajoznawczej, a nie w drodze do natarcia. Następnym problemem był problem z godziną przystąpienia do ataku. Żołnierze o godzinie 15.10 mieli przystąpić do ataku, ale nie mogli, ponieważ dowódcy przestał działać zegarek i nie wiedzieli, która jest godzina. Należy podkreślić, że wojna w Afryce w przeciwieństwie do działań wojennych w Europie nadal była prowadzona zgodnie z zasadami. W czasie „zawieszenia broni” przerywano ostrzał, zbierano rannych z pola bitwy, rozmawiali ze sobą żołnierze obcych armii, częstowali się papierosami. Na przykład podczas jednej z takich przerw angielski lekarz czyścił uszy z woskowiny oficerowi niemieckiemu. Sami żołnierze zadawali sobie pytanie. Co to za wojna? Ani śladu nieprzyjaciela, ludzie umierają powoli śmiercią głodową, stojąc na straży kupy krytych trawą chat w środku rozmokłej dżungli. Gabriel wyobrażał sobie, że tak musieli wyglądać Izraelici po czterdziestoletniej wędrówce przez pustynię Synaj. Ogromna liczba ludzi wszelkich wyznań, skupiona na dużym terenie, bez domów, instytucji, urządzeń sanitarnych, ale ze wszystkimi ludzkimi dramatami.

Kiedy armia brytyjska przystąpiła do zdobycia jednego ze wzgórz i ruszyła pędem przez trawy sięgających im po kolana, żołnierze zauważyli, że w ich kierunku „posypał” się grad pocisków. Gabriel Cobb wiedział, że jest to wyświechtany frazes, ale nie spodziewał się, iż może wiernie oddawać rzeczywistość: miał przed sobą czarne kropki i cętki przeszywające ze świstem powietrze. Żołnierze poczuli nagle piekący ból na szyi. Myśleli, że dosięgły ich kule. Próbowali zatamować krew, ale pociski nadal brzęczały i huczały w powietrzu, ale zaraz, zaraz, okazało się, że nie są to pociski, że nikt nie krwawi, to był tylko rozwścieczony rój pszczół. Wszyscy zaczęli podskakiwać, wili się na ziemi jak epileptycy- atakowały ich miliardy pszczół. Gabriel z przerażeniem zobaczył, że rozproszone resztki jego oddziałów podrywają się z ziemi i na łeb na szyję biegną w stronę kałuży z błotem. Wszyscy zaczęli tarzać się w mulistej mazi. Niemcy przerwali ostrzał i zaczęli się wpatrywać w tych świeżo „ulepionych” z gliny przeciwników.

            Jednak kartka po kartce, wydarzenia komiczne zmieniają się w historie dramatyczne. Autor, Anglik, który urodził się w Ghanie, ma rzadką umiejętność uchwycenia „zdezorientowanego doświadczenia” żołnierza w bitwie, nie wprowadzając jednocześnie w błąd czytelnika. W książce mamy pokazane przykłady bezsensownego okrucieństwa, kiedy Amerykanin Walter Smith powraca po wielu nieudanych próbach do swojego domu na farmie, zastał go prawie w nienaruszonym stanie, jednak, kiedy przechodził przez pomieszczenia w domu -od kuchni do sypialni- wszystkie sprzęty domowego użytku jak kuchenka do gotowania, zlew, szafki były ubrudzone ludzkimi ekskrementami. Kiedy wyszedł na podwórko zobaczył zbezczeszczony grób swojej malutkiej córeczki. Kamienie z kopca były rozwalone, a szczątki małej trumienki i jej zawartość rozrzucone bezładnie, jakby jakieś wielkie zwierzę ryło tu pyskiem. Na drewnianym krzyżu wisiała mała czaszka wielkości jabłka. Walter zebrał bez słowa szczątki- kruche żebra cienkie jak szpony, kręgi wielkości zębów trzonowych- i włożył je do grobu. Wziął do ręki czaszkę. Zbielała i wyschła na słańcu, wydawała się lekka jak piórko, mógł ją porwać leciutki podmuch wiatru. Umieścił ją w grobie. Butami zgarnął ziemię, a potem obłożył grób kamieniami.

Książka „Jak lody w słońcu” jest też doskonałym opisem ludzkiego nieszczęścia w innym wymiarze, którego przyczyną jest wojna. Kiedy Gabriel wyruszył na front w Afryce jego brat Feliks rozpoczął romans z jego świeżo poślubioną żoną Charis. W tym samym czasie w skutek odniesionych ran Gabriel trafia do niewoli, do wojskowego lazaretu, w którym pracuje Liesl, żona Ericha von Bishopa. Gabriel i Liesl także nawiązują ze sobą romans. Charis zaczyna odczuwać wyrzuty sumienia z powodu romansu z Feliksem. Powiadomiła Feliksa, że napisała list do Gabriela, w którym przyznała się do romansu. Jednak nie wyjawiła nazwiska swojego kochanka. Popełniła samobójstwo topiąc się w przyogrodowym stawie. Feliks pod wpływem lęku, że Gabriel dowie się z listu o jego romansie z Charis, postanawia zgłosić się na ochotnika na wojnę w Afryce. Jego celem było „przechwycenie” listu Charis do Gabriela. Droga Feliksa do niemieckiej Afryki Wschodniej nie jest bezpośrednia, ale po wielu latach i wielu bocznych trasach spotyka Amerykanina Waltera Smitha. Walter poszukuje niemieckiego oficera Ericha von Bishopa, który jego zdaniem jest wyłącznie odpowiedzialny za zniszczenie farmy Waltera, natomiast Feliks poszukuje swojego brata. Walter i Feliks wkrótce odkrywają, że ich cele mają wiele wspólnego i łączą siły w swoich poszukiwaniach. Spotkanie Waltera i Feliksa łączy wszystkie główne postacie, które były do tej pory oddzielne przez dłuższą część powieści. 

Feliks zrozumiał, że od początku wojny nic w jego życiu nie przebiegało tak, jak zaplanował. Oksford, romans z Charis, poszukiwania Gabriela, pościg za von Bishopem. Zdał sobie sprawę, że jest żołnierzem blisko dwa i pół roku- od lipca 1916- i nie oddał ani jednego strzału do wroga. Co to za wojna, w której może się zdarzyć coś tak niedorzecznego? Mimo to przeszedł chorobę, zaznał głodu, śmiertelnego znużenia, zobaczył ciało brata, na którym dokonano ohydnego mordu, dzielił mieszkanie z portugalskim syfilitykiem, który nie znał angielskiego, o włos uniknął śmierci od pocisku wystrzelonego przez Anglika. Wiedział, że nie jest odpowiedzialny za bieg wypadków, że nie ma sensu oczekiwać od życia, aby układało się według oczekiwań, ale chyba człowiek ma jakiś choćby, minimalny wpływ na bieg wypadków? Przysiągł sobie, że przed opuszczeniem Afryki, zanim skończy się ta zwariowana, bezsensowna wojna, dokona czegoś na własny rachunek i przynajmniej jeden strzał odda w słusznym gniewie. Miał zamiar strzelić w łeb von Bishopowi. Dopiero wtedy dla niego zakończy się wojna.

Narracja obraca się wokół bardzo różnych postaci, z których wszystkie mają to samo przeznaczenie - ich życie jest dotknięte przez konfrontację wojenną. Główny nacisk autor położył na angielską rodzinę wyższej klasy Cobb i amerykańskiego rolnika Temple Smitha, który mieszka w brytyjskiej Afryce Wschodniej. Powieść składa się z czterech części: „Przed wojną” (I), „Wojny” (II), „Wojny o >lody<” (III) i „Po wojnie” (IV). W książce I wielka wojna światowa funkcjonuje, jako podstawowa siła napędowa, a cztery części powieści obejmują cztery lata trwającego konfliktu, od 1914 roku do 1918 roku. Część I służy głównie do przedstawienia bohaterów i przypisania ich do odpowiedniego życiowego scenariusza. Części II i III dotyczą właściwej wojny i zajmują dwie trzecie powieści. Jednak książka powoli zmienia się z „prawdziwej” wojny na osobistą „wojnę” każdego z bohaterów o przysłowiowe „lody”, czyli tak naprawdę o „nic”. W części III znikają ostatnie ślady heroizmu i wierzeń w słuszną wojnę, a motywacje prywatne stają się pierwszorzędne. W części IV żołnierze opuszczają linię frontu i szukają własnej sprawiedliwości. Ponadto autor przedstawia prolog i epilog. Pierwszy składa się z rzekomo autentycznego listu żołnierza napisanego w 1914 r., w brytyjskiej Afryce Wschodniej, a w epilogu widzimy, jak ocalały brat Gabriela Cobba Feliks opuszcza Afrykę i tym samym kończy powieść.

Powieść Williama Boyda jest pełna czarnego humoru, ukazuje bezsens wojny i armii, jako instytucji, wyśmiewa społeczne mechanizmy rządzące się logiką absurdu. Jej bohaterowie to zbiorowisko dziwaków, fanatyków, oportunistów, ale nade wszystko ludzi, którzy pragną jednego – by przeżyć. Koncentrując się na powieści, jako satyrycznej krytyce brytyjskiej armii i społeczeństwa wiktoriańskiego, William Boyd pokazuje, że to zwykły szary człowiek, a nie politycy i generałowie, tworzyli wielką historię. W książce „Jak lody w słońcu” możemy poczuć wszystkimi zmysłami okrucieństwo i bezsens wojny. Poznajemy zapach prochu i smak wojennej miłości. Bierzemy udział w samobójczym natarciu, stajemy przed zbuntowanym batalionem i odwiedzamy burdel.

„Jak lody w słońcu” to książka, w której piękno i smutek wojny pokazany jest w unikatowy sposób, a historia I wojny światowej w Afryce w czterech krótkich rozdziałach, które posiłkują się także prawdą historyczną. William Boyd w mistrzowski sposób połączył barwną, niemal literacką narrację z historyczną erudycją godną największych mistrzów. Ta „rewolucyjna” książka stawia pod znakiem zapytania sposób, w jaki do tej pory pisano książki, w których akcja dzieje się podczas I wojny światowej. To jedna z pierwszych powieści Williama Boyda i według mnie jedna z jego najlepszych.Tkanie” fikcyjnej opowieści przy pomocy prawdziwych wydarzeń tworzy barwną „przędzę” niesamowitej historii, która nie rozumiem, dlaczego nigdy nie trafiła na ekrany kin!!! Umiejscowiona podczas pierwszej wojny światowej, ale w Afryce, a nie w Europie, prezentuje całą gamę wyróżniających się postaci w cudownej fabule. Boyd jest tak dobry w nadawaniu swoim postaciom głębi i koloru, a także przerażający w chwili, kiedy przypomina czytelnikom wpływ wojny na losy ludzkie, że zaczynamy rozumieć rzeczy oczywiste. Bo czy jesteś żołnierzem, czy tylko farmerem, który chce mieć spokój i chce tylko uprawiać swoją ziemię, wojna i tak cię „dopadnie”.














11 maja 2019

Wspomnienie Babilonu


„Wspomnienie Babilonu”


David Malouf




Autor/ (ur. 20 marca 1934 roku w Brisbane) to australijski pisarz zajmujący się historią i przyrodą swojego kraju. Pochodzi z rodziny o libańsko-angielsko-żydowsko-portugalskich korzeniach. Przez pewien czas mieszkał w Anglii i Toskanii.

Tłumaczenie/ Joanna Jabłońska-Bayro

Tematyka/ Powieść Maloufa opowiada o stykaniu się kultur, miedzy którymi nie może dojść do prawdziwego kontaktu. Któraś ze stron musi ponieść klęskę. I będą to oczywiście zawsze ci słabsi cywilizacyjnie.  Dziwny przybysz witany jest, więc z podejrzliwością. Jest tym, który poznał tajemnice czarnych ludzi, ale może też być ich szpiegiem, może sprowadzić nieszczęście na młodą osadę. Jego obecność musi prędzej czy później doprowadzić do konfliktu. Pojawienie się Gemmy’ego w tej małej społeczności jest takim wstrząsem dla obu stron, a jego wiedza o „innych” tak mała, że osadnicy zmuszeni są postawić sobie pytanie o wrodzony „zmysł wyższości”. Mieszkańcy, którzy stają się sprzymierzeńcami chłopca, szybko zostają wykluczeni ze społeczności. Jest to lekka proza. Dla nas może trochę egzotyczna poprzez swoją australijskość, ale z drugiej strony bardzo bliska. Mówi, bowiem o człowieku w ogóle, o człowieku w sensie antropologicznym. O człowieku, któremu pomieszały się języki, a teraz próbuje odzyskać ich dawny sens, by móc na nowo nazwać „wodę”, nazwać „świat”, nazwać „miłość”.


 Główny motyw/ Najsłynniejsza powieść australijskiego pisarza rozpoczyna się „pewnego dnia w połowie dziewiętnastego wieku”, kiedy to troje bosych dzieci spotyka dziwacznego przybysza znikąd. Ni to białego, ni czarnego nędznego człowieka, który odmienia życie ich, a także mieszkańców osady, w której zamieszkał. Jest Brytyjczykiem. Został wyrzucony za burtę przepływającego u wybrzeży Australii statku, mając zaledwie trzynaście lat. Wycieńczonego znaleźli na brzegu Aborygeni. Pozostał w ich plemieniu przez kilkanaście następnych lat. Przez drugą połowę swojego życia. Nie był jednak jednym z nich, choć poznał ich język, zwyczaje, mimo że przyjął ich sposób rozumienia świata. Gdy powraca do świata białych osadników, nie jest również taki jak oni. Jest dziwnym tworem: czarnym białym człowiekiem. Nie pamięta ojczystego języka. Jego mowa przypomina bełkot będący mieszaniną słów Buszmenów i Europejczyków. Kim więc jest człowiek żyjący w dwóch różnych, nierozumiejących się kulturach? Czy przynależność do którejś z nich wyznacza istotę człowieczeństwa?

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Czuł smutek, jak głód, lecz był to głód serca, nie brzucha (…)”.

„(…) prawdziwe życie, gdy już kogoś dopadnie, nigdy nie jest takie, jak to z wyobraźni”.

„Śmierć była w tych stronach o wiele bardziej samotna, życie też”.

„Wtedy po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że istnieją obszary poznania, do których nie ma dla niego wstępu”.

„Ludzie miewają czasem dwie natury”.

„Odkąd zaczął kochać i trochę o sobie zapomniał, świat i wszystko wokół ukazało mu się w innym świetle”.

      

Francuski socjolog Alain Touraine podkreśla, że świadomość własnej tożsamości nigdy nie jest świadomością teraźniejszości, ale przede wszystkim świadomością przeszłości. Najbardziej znaczącą wspólnotą, w której formowana jest nasza społeczna tożsamość, jest naród. Dlatego mówiąc o tożsamości narodowej, należy zastanowić się nad tym, czym w rzeczywistości jest naród i jakie czynniki go tworzą. Tak, więc w pojęciu tożsamości ważne są dwa aspekty. Pierwszy z nich to pamięć własnej przeszłości i świadoma antycypacja przyszłości, tworzące poczucie ciągłości istnienia. Drugi aspekt ma związek z postrzeganiem odmienności i dotyczy świadomej różnicy między kategorią  „my” a kategorią  „inni”.

Aby rozpocząć recenzje na temat książki „Wspomnienie Babilonu” Davida Malouf musimy zapoznać się z historią zaanektowania Australii. Przeciętny Aborygen prawdopodobnie do dzisiaj nie pojmuje, jak to się stało, że przez postawienie stopy na australijskim lądzie kapitan Cook automatycznie zajął cały kontynent dla korony brytyjskiej, nie pytając nikogo o zdanie. Chociaż miał wyraźny rozkaz, „jeżeli spotkasz tam krajowców, twoim obowiązkiem jest uzyskać ich zgodę tak na lądowanie, jak i na waszą obecność na tamtym lądzie”. Jednakże rozkazy rozkazami, a życie życiem. Na przywitanie były strzały z muszkietów, a potem już nikt o nic nikogo nie pytał. Ten precedens występuje do dziś i przestał być precedensem — jest po prostu kolonialną, postkolonialną i neokolonialną rzeczywistością. W styczniu 1788 roku kapitan Artur Phillip przywiózł do Australii pierwszy transport zesłańców i utworzył pierwszą kolonię karną w miejscu, gdzie obecnie jest Sydney. Rocznica wetknięcia przez niego brytyjskiej flagi 26 stycznia 1788 roku jest do dziś świętem narodowym Australii. Tak naprawdę współcześni Australijczycy świętują moment rozpoczęcia masowej eksterminacji Aborygenów oraz rabunku i eksploatacji ich kraju.

Biali kolonizatorzy, zdobywając kolejne Nowe Światy, narzucali podbitym lu­dom swoje postrzeganie rzeczywistości. To inne postrzeganie zawierało się nie tylko w sposobie myślenia, ale także w materialnej formie, którą nadaje się myśli, by móc się nią podzielić z członkami swojej społeczności. Dla Europejczyków czas ma postać linearną. Waż­ne dla nich wydarzenia umieszczane są, więc symbolicznie na osi czasu, która „przyrasta" od lewej strony do prawej, co ułatwia chronolo­giczne porządkowanie faktów. Z takim postrzeganiem rzeczywistości Euro­pejczycy wyruszyli na podbój świata. W wielu miejscach natknęli się na społeczności, które nie znały pisma, co według białych świadczyło o niskim poziomie tych kultur. Przykładem ta­kiego lądu jest Australia, której pierwszymi mieszkańcami byli Aborygeni[1] nie posługiwali się pismem, a co więcej - początkowo nie mogli w ogóle zrozumieć tego systemu znaków. Wiązało się to między innymi z odmiennym odczuwaniem czasu, historii, ale także przestrzeni.

W książce „Wspomnienie Babilonu”, czytelnicy są „zaproszeni” na pogranicze dwóch kultur- Aborygenów i Europejczyków, skolonizowanych i kolonizujących, ludzi postrzeganych, jako prymitywni i cywilizowani. Powieść jest historią chłopca o imieniu Gemmy, który zostaje przyjęty przez Aborygenów po tym, jak został wyrzucony za burtę statku do morza, a po 16 latach życia wśród tubylców wraca do „cywilizowanego” społeczeństwa europejskich osadników w Australii. W książce widzimy nie tylko powracanie Gemmy'ego do świata „białego człowieka”, ale także jego dwuznaczne uczucia zarówno wobec osady, jak i Aborygenów.  Także rodzina McIvora jest w powieści bardzo ważna, ponieważ to właśnie dzieci z tej rodziny znalazły Gemmy'ego. Ich rodzice zgodzili się na zamieszkanie u nich odnalezionego chłopca. Z tego powodu rodzina doświadcza ostracyzmu na skutek strachu innych osadników, który czują wobec chłopca „hybrydy” wrogość. W pewnym momencie rodzina zaczyna się „oddzielać” od innych w osadzie, ale pod koniec książki, kiedy Gemmy odejdzie, ponownie stają się częścią społeczności. Narracja rozpoczyna się od umieszczenia Gemmy’ego, „nieznanego stworzenia”, w osadzie i początkowo wszyscy mieszkańcy są ciekawi jego osoby, ale wkrótce po jego przybyciu osadnicy zaczynają być podejrzliwi, co do „dzikiej” mentalności Gemmy’ego i zadają sobie pytanie, czy może mieć kontakty z „czarnymi” z buszu. Wielu osadników próbowało zdobyć informacje od Gemmy'ego o miejscu pobytu czarnych, a ich obawy osiągają szczyt, gdy dwóch Aborygenów spotyka się razem z Gemmy na podwórzu domu McIvora.

Kiedy Gemmy przybył do wioski miejscowy pastor i nauczyciel postanowili spisać historię „dzikiego” chłopca. Na siedmiu kartkach papieru zmieściło się całe życie chłopaka. Wiedział, czym jest pismo, choć nigdy nie nauczył się go używać. Trzymając kartki w dłoniach, obracając je to w jedną, to w drugą, poczuł ich dziwny zapach, całe życie jakby utkwiło mu w gardle- łzy i trochę śmiechu- i wypełniła go potężna wdzięczność. Przekazał im, kim był. Gdyby pozwolono mu zatrzymać te kartki, żeby mógł nad nimi rozmyślać i wąchać je, wtedy odzyskałby siebie z przeszłości, utracony Gemmy wróciłby do niego. Wówczas właśnie zaczął zastanawiać się, jak wykraść swoje życie z kieszeni pastora. Nie dziwiło go- taka jest przecież istota magii-, że wszystko, co mu się przydarzyło, jego losy, dobry i zły, pot i ból, przebyte mile, obolałe kości, nocne znaczone lodowatą rosą sny, tak wiele snów- wszystko, co opowiedział, ujrzał i rozpoznał podczas tego długiego popołudnia, i to, co chciał opowiedzieć, choć mu się nie udawało, skurczyło się do rozmiarów czegoś, co można chwycić w dłonie i schować do kieszeni. Zastanawiał się czy był to zapach jego życia, jego duszy, czarna „krew” atramentu, która wsiąknęła w kartki papieru. Wszystkie wydarzenia jego życia- te opowiedziane i te przemilczane, i inne, które dopiero teraz zaczął sobie przypominać- spisane były na kartce zwinięte niby skóra węża. Teraz obudziły się i stały się świadome.
Przygarnęli go McIvorowie, rodzina dzieci, które go znalazły; pozwolili mu spać pod czerwonym kocem na werandzie przy domu. W zamian za to pomagał Jackowi McIvorowi w pracy na farmie. Był chętny do pracy, przynajmniej na początku, ale nie potrafił się skupić i brakowało mu wytrwałości; był też zbyt słaby, nie mógł wykonywać najcięższych prac.  Pomiędzy nim a dziećmi od samego początku istniała więź, która miała źródło w pierwszym spotkaniu przy płocie. Czuły, że mają do niego prawo, bo zobaczyły go pierwsze, a on, wiedziony instynktem przetrwania, starał się wykorzystać swoją słabość, dostrzegał zalety ich opieki. Pozwalał im się prowadzić jak pies- pies też go zresztą polubił- wysłuchiwał ich tajemnic, oglądał drobiazgi, które były dla nich cenne. W zamian za to przekazał im trochę z tego, co sam umiał. Nauczył dziewczynki splatać trawę i robić z niej koszyczki, drążyć tykwę, wykopywać białe i żółte korzenie, które po otrząśnięciu z nich resztek ziemi można było upiec w popiele. Nauczył je zbierać jagody, które pękały na języku wilgocią i słodyczą. Gemmy starał się przypodobać dziewczynkom, był ich uczniem, gdy chciały być nauczycielkami, lalką, gdy chciały go ubierać.
Od samego początku byli w osadzie ludzie, dla których jedyną metodą postepowania z Aborygenami była przemoc. Lecz byli też inni, bardziej umiarkowani mieszkańcy osady, którzy sugerowali, że warto by spróbować uciec się do łagodniejszych metod. Marzyli o bezpiecznej przestrzeni, w której, nie łamiąc zasad dobrego wychowania, zajęliby się w spokoju budową tego, co mogliby nazwać domem, a przy odrobinie szczęścia może nawet miastem. Było tam też miejsce dla tubylców, pracowaliby, jako robotnicy albo służący.
Jednak pewnej nocy po wcześniejszych oskarżeniach o spotykanie się z Aborygenami i „spiskowanie” z nimi, Gemmy zostaje porwany z łóżka i pobity przez niektórych ludzi z osady, a Jack McIvor był tym, który uratował go od śmierci. Po tym incydencie Jack postanawia, że najlepiej byłoby, gdyby Gemmy zamieszkał z panią Hutchence, ale Gemmy nie zostaje tam długo i wkrótce ucieka do buszu. Zanim jednak opuści osadę na dobre, udaje się do pastora, aby odzyskać i zniszczyć papiery, które zawierały historię jego życia.
            Pewne terminy i pojęcia wyłaniają się ze świata przedstawionego w tej powieści, takie jak: hybrydyzm, trzecia przestrzeń czy stereotypy. Pojęcie hybrydy weszło do użytku w języku angielskim już w XVII wieku, podczas gdy jego powszechniejsze użycie sięga XIX wieku. Jego pochodzenie pochodzi od łacińskiego słowa „hybrida”: „potomstwo oswojonej lochy i dzika, dziecko człowieka wolnego i niewolnika”, ta hybrydyzacja w literaturze znajduje się, już w „Burzy” Williama Szekspira w szlachetnym dzikusie Kalibanie. Wskazanie na słowo „hybrydyzacja” w dawnym użyciu, czyli krzyżowaniu dwóch różnych zwierząt, które ostatecznie tworzą trzeci gatunek, w konsekwencji przeszły do ludzkiej kultury, gdzie skrzyżowanie dwóch kultur tworzy coś na kształt „trzeciej przestrzeni”.
Pobicie Gemmy’ego potwierdziło tylko obawy Jacka McIvora. Po tym wydarzeniu zdał sobie sprawę, że ma tyle powodów, by bać się swoich „cywilizowanych” sąsiadów, tak samo jak bali się ich Aborygeni. Mamy tutaj przykład uniwersalnego lęku, podobnego do tego, jaki przeżywali Polacy ukrywający w swoich domach Żydów. Prawie wszyscy „Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata” najbardziej obawiali się swoich polskich sąsiadów. Innym źródłem cierpień dla Polaków ratujących Żydów były powojenne rozstania ukrywających się z ukrywanymi. Polscy rodzice zżywali się z żydowskimi dziećmi, które przechowywali. Zestawienie obu grup obala poglądy czytelnika dotyczące tego, kto wydaje się być „dziki” a kto wydaje się „cywilizowany” i opiekuńczy.
Gemmy, chociaż jest już dojrzałym mężczyzną jest kilkakrotnie opisywany, jako dziecko ze względu na swoje zachowanie, a mimo to ci - rzekomo „cywilizowani” mężczyźni, którzy próbowali pobić Gemmy'ego na śmierć, cały czas podsycają swoje irracjonalne obawy i zachowują się zgodnie z instynktem agresywnych kolonizatorów. W przeciwieństwie do podstępnych zachowań białych osadników, Aborygeni odwiedzający Gemmy zachowują się bardzo refleksyjnie. Aborygeni przychodzą do Gemmy’ego w ciągu dnia, ponieważ nie czują, że muszą ukrywać swoje działania w sposób, w jaki robią to osadnicy, kiedy na przykład przyszli zabić chłopca w nocy. Jeden z robotników na farmie sąsiada będąc świadkiem tych odwiedzin myśli sobie, dlaczego nie zadają sobie trudu i nie przychodzą w nocy tylko przychodzą w dzień, przecież można ich zobaczyć? Aborygeni pozostają w ogródku McIvora, by nie „obrażać” żadnego z innych osadników, a jednocześnie dbają o Gemmy’ego przynosząc mu to, czego potrzebuje w życiu. Możemy postrzegać zachowanie sąsiadów, jako pewną formę maskowania. Nosząc maskę cywilizacji, są w stanie ukryć swoje prawdziwe uczucia, ale gdy maska zostanie usunięta, przeraża nas ich prawdziwa twarz. Jak już wspomniałem, jednym z podstawowych motywacji w kolonializmie było „cywilizowanie” „dziczy”. Nasz biedny bohater Gemmy jest prekursorem. Nie jest już białym człowiekiem ani Europejczykiem, niezależnie od tego, że urodził się biały. Jest prawdziwym dzieckiem tego miejsca, chociaż nie jest genetycznym Aborygenem czuje się nim, ponieważ przyjął ich myślenie, zachowania, kulturę oraz emocje.
W książce istnieje także sugestia, że sam Bóg „wybrał” Gemmy’ego, ponieważ jest człowiekiem z prostego ludu. Łatwo jest znaleźć inne przykłady z Biblii, gdzie Bóg wybiera jednego z najsłabszych, aby dawał świadectwo moralności. Gemmy posiada cechy, które mają „moralni ludzie”, którzy ustalają standardy w Biblii: są oni biedni, społeczni wyrzutkowie, słabi i do pewnego stopnia chorzy, przychodzą „skądś”. W pewnym sensie Gemmy przypomina tych „wybrańców” z Biblii. Jeśli w rzeczywistości Gemmy może być postrzegany, jako przykład „wybranego”, wówczas całkowicie odwraca on biblijną reprezentację podziału, o której mówiłem wcześniej. Ostrzeżenie przed „łączeniem” wspomniane w Księdze Kapłańskiej obraca się, gdy Pan Frazer przedstawia Gemmy'ego, jako hybrydę, jako prekursora i prawdziwe dziecko boże. Gemmy, jako hybryda wzbudza różne lęki, także lęk, że jest demonem. Mężczyźni wielokrotnie ostrzegają McIvora, który przygarnął chłopca pod swój dach, że „ten dzikus” może bałamucić jego żonę, że może „wchodzić” jej do łóżka. Jest to przykład lęku białego mężczyzny przed utratą seksualności, płodności a co za tym idzie władzy patriarchalnej. Lęki o seksualność wśród białych mężczyzn nie wygasły i są często przywoływane podczas sesji terapeutycznych, w których pojawia się rasizm i agresja do mężczyzn o innym kolorze skóry. Przedmiotowe traktowanie siebie zaczyna się już od samego penisa, który według ogromnej ilości mężczyzn jest zbyt mały, a jednym z ulubionych męskich żartów jest opisywanie jego gigantycznej wielkości. Do dziś pamiętam wiążącą się z tym jedną historię, gdzie pewien mężczyzna nie mógł przeboleć, że jego partnerka miała kilka lat wcześniej partnera pochodzącego z Afryki. Nie interesowało go, że była z nim znacznie mniej szczęśliwa, również w życiu erotycznym. Że tamten nie zaspokajał jej potrzeb i po rozstaniu chciała jak najszybciej o nim zapomnieć. Nic nie mogło w jego wyobraźni usunąć tego, że tamten miał większego penisa od niego. W końcu sam podjął decyzję o rozstaniu, gdyż stwierdził, że to dla niego za dużo, by mógł to kiedykolwiek zaakceptować.
„Wspomnienie Babilonu” jest książką, która zadaje wiele pytań:, co to znaczy być Człowiekiem? Pyta także o współczucie i skąd pochodzą źródła ludzkiego strachu przed „innym”? Ludzie, którzy przyjmują do siebie Gemmy’ego i otaczają go opieką i troską a także ci niezliczeni osadnicy o zamkniętych umysłach, wszyscy tworzą oszałamiającą mozaikę Australii w latach 40. XIX wieku, w którym może zobaczyć swoje odbicie człowiek współczesny.
            

[1] Aborygeni australijscy (łac. Aborigines, od ab origine – „od początku”, czyli „ci, którzy byli tu od początku”) – rdzenni mieszkańcy Australii. Przybyli do Australii wg różnych źródeł od ok. 125 do 50 tys. lat temu prawdopodobnie z południowo-wschodniej Azji, przez pomost wyspowy dzisiejszej Indonezji i wyspę Nową Gwineę