29 grudnia 2016

Przerwana lekcja muzyki



„Przerwana lekcja muzyki”

Susanna Kaysen



Autorka/ ur.1948 roku w Cambridge, w stanie Massachusetts. Praca nad książką wywołała w niej wspomnienia z prawie dwuletniego pobytu w szpitalu psychiatrycznym.

Tłumaczenie/ Paweł Laskowicz

Tematyka/ Książka jest rzetelną i wnikliwą pracą, która każe zastanowić się nad utrwalonymi przez nas definicjami normalności i nienormalności.

Główny motyw/ Autorka przywołuje do życia ponurą rutynę codzienności, jaka panuje na oddziale zamkniętym w szpitalu psychiatrycznym, a także wśród samych pacjentów. Susanna Kaysen stawia pytanie o to, kto tak naprawdę jest wariatem i kto ma prawo, by ostatecznie o tym rozstrzygać.

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„Moim szczęściem- a może zbawieniem- było to, że świetnie zdawałam sobie sprawę z fałszywego odbioru rzeczywistości”

„Właściwie nie wiadomo, czy to szpital specjalizował się w poetach i muzykach, czy też poeci i muzycy specjalizowali się w szaleństwie?”

„Czy więc szaleństwo to tylko kwestia zaprzestania udawania?”

„Endogenna czy egzogenna, wywodząca się z natury czy z wychowania- to wielka tajemnica choroby psychicznej”

„Świat nie stanął w miejscu, ponieważ nas w nim nie było, wcale nie”

„Odmienność zawsze wzbudza zainteresowanie”

„Bez względu na to, jak to nazywamy- umysł, dusza czy charakter- chcielibyśmy myśleć, że posiadamy w sobie coś więcej niż tylko zbiór neuronów, który nas >ożywia<”
  
                    
                        W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku psychoterapeuci i psychoanalitycy zaczęli opisywać grupę pacjentów, którzy prezentowali często poważne i gwałtowne wahania nastroju, jak nasiloną tendencję do postrzegania osób znaczących, jako całkowicie dobrych lub złych.  Podważając tradycyjną teorię dotyczącą faz rozwoju libido, u tych pacjentów silne skłonności oralne współistniały z nasilonymi tendencjami agresywnymi, związanymi ze wszystkimi fazami rozwoju psychoseksualnego, zwłaszcza z dążeniami edypalnymi.  Z punktu widzenia panujących ówcześnie modeli psychoanalitycznych pacjenci ci byli zagadką, dlatego też najwcześniejsze ujęcie terminu borderline były bardzo ogóle, w pewien sposób jednoznaczne z określeniem „trudny pacjent”.
                    
                         Susanna Kaysen jest młodą osiemnastoletnią, wrażliwą absolwentką collegu. Żyje pod ogromną presją matki, która chce wychować córkę na swój własny, konserwatywny sposób. Efektem nacisku ze strony matki jest romans z nauczycielem i nieudana próba samobójcza Susanny – popija fiolkę aspiryny butelką wódki. Ponieważ nie jest zbyt chętna, by współpracować z psychiatrą, którego nigdy wcześniej nie widziała, została wsadzona do taksówki i odwieziona do Claymoore, luksusowego szpitala psychiatrycznego McLean: „Miałam osiemnaście lat i była wiosna, a ja siedziałam w szpitalu za kratkami”. Szpital słynął ze swej niepośledniej klienteli. Byli tam: Sylvia Plath, Robert Lowell, James Taylor i Ray Charles: “Szpital znajdował się na wzgórzu poza miastem, zupełnie jak w filmach o wariatach. Nasz szpital był bardzo sławny, gościł tu niejeden znany poeta i muzyk. Właściwie nie wiadomo, czy to szpital specjalizował się w poetach i muzykach, czy też poeci i muzycy specjalizowali się w szaleństwie?”.
                      
                        Początki szpitalnego życia są dla Susanny bardzo trudne, nie potrafi się pogodzić z rygorem, który zostaje jej narzucony już pierwszego dnia – oddziałowa Valerie pilnuje ją podczas kąpieli, zostają jej odebrane wszystkie ostre przedmioty. W Claymoore stykamy się z całą gamą barwnych charakterów i zaburzeń – od kleptomanki Giorginy, przez molestowaną seksualnie, uzależnioną od valium i kurczaków Daisy, oszpeconą w trakcie pożaru Polly, aż po dominującą, żywiołową socjopatkę Lisę. Susanna szybko orientuje się, że bycie wzorową pacjentką nie jest tu mile widziane – kwitnie nielegalny handel valium, niesfornej Lisie zdarzają się ucieczki, a pielęgniarka Val lubi przymykać oko, na niektóre przewinienia: „ W pewnym sensie byłyśmy wolne. Dotarłyśmy do kresu. Nie miałyśmy już nic do stracenia. Nasza prywatność, nasza godność, nasza wolność- byłyśmy tego wszystkiego pozbawione, byłyśmy obnażone do żywej kości swego jestestwa. Obnażone wymagałyśmy ochrony i szpital nas ochraniał. Oczywiście, to szpital pierwszy nas obnażył, ale jednocześnie podkreślił w ten sposób, że bierze na swój obowiązek ochranianie nas” – podkreśla Susanna Kaysen.
            
                   


                 Bohaterka książki zastanawia się nad przyczynami swojego zaburzenia oraz nad tym, dlaczego znalazła się w tym miejscu. Według jej przekonania to właśnie z powodu rodzin ona i jej koleżanki z oddziału znalazły się w szpitalu psychiatrycznym. I tak jak w ich życiu codziennym, szpitalnym życiu, rodziny były całkowicie nieobecne: „Zastanawiałyśmy się: czy i my byłyśmy tak samo nieobecne w ich codzienności?”. (…) Często szalona jest cała rodzina, ale ponieważ cała rodzina nie może iść do szpitala, wyznacza się na wariata jedną osobę, reprezentanta, który zostaje hospitalizowany. Potem w zależności od tego, jak miewa się reszta rodziny, osoba ta albo jest trzymana na oddziale, albo wyciągana z powrotem do domu. W obu przypadkach rodzina stara się udowodnić coś na temat swego stanu zdrowia psychicznego”.

                     
                            Tytuł książki nawiązuje do obrazu Jana Vermeera „Przerwana lekcja muzyki”-namalowany około 1658-61 r. W kameralnym pomieszczeniu przedstawiono młodą kobietę w białej chuście, błękitnej sukni i czerwonym kaftanie, która była zajęta grą na lutni. Zaprzestała lekcji, by zająć się czytaniem listu, prawdopodobnie miłosnego, przekazywanego jej przez młodego mężczyznę. Przy stole znajdują się trzy krzesła przypominające dzieła hiszpańskie. Na ścianie obok okna dostrzegalna jest niewielka półka, na której znajdują się wiola i klatka na ptaki. Kobieta przedstawiona w „Przerwanej lekcji muzyki” jest wbrew oczekiwaniom, niewierna swojemu mężowi, zaś symbolizująca "dobrowolne więzienie miłości" klatka na ptaki jest aluzją do bycia wiernym mężowi. „Tym razem odczytałam tytuł obrazu: >Przerwana lekcja muzyki<.(…) Tak jak przerwane zostało moje życie – przerwane w muzyce siedemnastu lat- i tak jak zostało przerwane jej życie- uprowadzone nagle i rzucone jasną farbą na płótno- tak w obu przypadkach jedna chwila sprawiła, że życie znieruchomiało, zatrzymało się. I ta jedna chwila zastąpiła wszystkie chwile następne, czymkolwiek one były lub czymkolwiek mogłyby być. Co życie może z tego jeszcze odzyskać? (…) Dziewczyna w czasie lekcji muzyki przebywa w innym świetle; kapryśnym, mrocznym, przygaszonym i posępnym świetle życia, dzięki któremu widzimy siebie i innych tylko w sposób niedoskonały. I bardzo rzadko” – podsumowuje na koniec książki Susanna Kaysen.



12 grudnia 2016

Diabły z Loudun



„Diabły z Loudun”

Aldous Huxley



Autor/(ur. 26 lipca 1894 w Godalming, zm. 22 listopada 1963 w Los Angeles) – angielski powieściopisarz, nowelista, eseista, poeta.

Tłumaczenie/ Bartłomiej Zborski

Tematyka/ Historia ta rozgrywa się na styku seksualności, religii i władzy. O tym, że nie znajdujemy spełnienia we własnym ja, a osobowość postrzegamy, jako zniewalającą klatkę, co prowadzi do prób wykraczania poza siebie czy też, mówiąc językiem Huxleya, do samotranscendencji. To także opowieść o tym jak prawo, ze słowem "Bóg" na sztandarach, pełni czysto instrumentalną rolę, a instytucje mające go strzec wykazują całkowitą dyspozycyjność wobec władzy.

Główny motyw/ Historia masowego opętania mniszek i związany z nią temat władzy szukającej w ideologii uzasadnienia dla swoich bezprawnych poczynań. Ten splot zabobonu, religijnej psychozy i politycznej intrygi stanowi gotowy materiał dla „ szatańskich” manipulacji, której ofiarami nie stały się tylko same nękane urszulanki, ale wskazany przez nie, jako sprawca całego zamieszania „czarownik”, proboszcz Urbain Grandier.



Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

 „… krzywoprzysięstwo jest większym grzechem niż cudzołóstwo”

„Należycie zalegalizowane kłamstwo, stało się teraz prawniczą prawdą”

„Wiara – znakomicie, lecz przecież nie można pozwolić, żeby świętość wkraczała w życie prywatne”

„Pozory czynienia dobra bywają głęboko zwodnicze”

„Chciwość i żądza władzy są niemal tak bezmierne jak cokolwiek innego na tym świecie”

„Dzieje spirytualizmu dobitnie dowodzą, że fałszerstwo, zwłaszcza fałszerstwo nabożne, świetnie daje się pogodzić z wiarą”

„Diabłu, nawet gdy mówi prawdę, nie można wierzyć”

„Bywały chwile, gdy nowa doktryna powodowała zakłopotanie i żenadę”

„W konkretnym czasie i konkretnym miejscu pewne myśli bywają nie do pomyślenia”

„…fałszywa teoria dotycząca jakiegoś aspektu natury ludzkiej (na przykład łącząca stany histeryczne z opętaniem) może wyzwolić w ludziach najgorsze instynkty i usprawiedliwić najbardziej szatańskie okrucieństwa”

„…istnieją diabły niewykształcone, ale również diabły wyedukowane”

„Należycie przymuszony diabeł musi wyznać prawdę”

„Cywilizację można określić- uwzględniając w tym kontekście jedną z jej cech- jako planowe i systematyczne pozbawianie jednostek pewnych okazji do barbarzyńskiego zachowania i postępowania”

„…>Bóg< stał się już tylko czczym słowem pozbawionym treści i znaczenia”



                 Od wczesnego Średniowiecza do końca wieku XVII kultura była przesycona irracjonalizmem. Nic dziwnego, że miało to swój wyraz w formie, jaką przybierają zaburzenia psychiczne. Nic też dziwnego, że irracjonalne myślenie nie jest obce współczesnym psychiatrom i psychoterapeutom (tym ostatnim być może szczególnie, ale to już całkiem inna historia). W końcu wszyscy jesteśmy kształtowani przez kulturę, w której żyjemy.
              
                  Pojęcie opętania ma długi, religijny “życiorys” i nic dziwnego, – bo ukuto je na długo zanim nauka wkroczyła na scenę badań nad ludzką psychiką. Choć zjawisko to jest dziś dość dobrze zbadane, wokół opętania wciąż pozostało żywych wiele mitów, które mogą okazać się szczególnie niebezpieczne, kiedy problem dotyczy ludzi myślących w kategoriach irracjonalnych.
        
                     Książka „Diabły z Loudun” Aldousa Huxleya przedstawia historię katolickiego księdza Urbaina Grandiera, który w 1634 roku został spalony na stosie we francuskim mieście Loudun. Zarzucono mu praktyki czarnoksięskie i doprowadzenia do opętania przez diabła zgromadzenia mniszek wraz z przeoryszą, siostrą Jeanne des Anges. Książka jednak wyjaśnia prawdziwą przyczynę męczeńskiej śmierci Grandiera. Ksiądz słynął z upodobania do uciech świata doczesnego, ze słabości do kobiet. Naraził się tym wielu osobistościom swojej epoki w tym kardynałowi Richelieu, który uknuł przeciw Grandierowi spisek.
                 
                           Wszystko jednak zaczęło się od tego, kiedy bohater krzepki młody humanista postanowił żyć pełnią życia. W rezultacie młody kapłan uznał, że jeśli żony i córki szlachciców darzą go ogromną miłosną estymą, nic nie stoi na przeszkodzie, aby z tych „darów” korzystać. Nic w tym dziwnego nie było, ponieważ Grandier był: „… czysty, schludny, przystojny i wykształcony młody mężczyzna o manierach szlachcica”. Swoje czyny w tym złamanie praw celibatu sam przed sobą tłumaczył sprytnym sylogizmem: „Przyrzeczenie wykonania niemożliwego nie jest wiążące” oraz „Kapłan nie przyjmuje celibatu z uwielbienia dla tego ciała, ale tylko po to, żeby zostać dopuszczonym do święceń”.  Pobożnisie należący do jego parafii uznali skłonności miłosne nowego proboszcza za najstraszliwszy skandal, jednak pobożnisie byli w mniejszości. Już sama popularność Grandiera wśród kobiet wystarczyła, żeby stał się on wysoce niepopularny wśród mężczyzn. Elementarna roztropność, w nie mniejszym stopniu niż zasady chrześcijańskie, nakazywała proboszczowi nieszczędzenie wysiłków, by wygaszać płonące wokół niego ogniska wrogości.
                   
                      Wszystkie „nieczyste” czyny uchodziły proboszczowi bezkarnie, nawet niechciane ciąże. Do czasu aż jedna z zakonnic przeorysza Jeanne des Anges zadłużyła się w wielebnym proboszczu. Grandier nie miał, bowiem powodów wynikających z jego profesji ani osobistych, by odwiedzać konwent. Odmówił także propozycji zostania spowiednikiem urszulanek.  Tego było już za wiele szczególnie dla kobiety, która cierpiała na „furor uterinus” – na chorobę z miłości. Upływały miesiące, upływały lata, a przeorysza nadal nie znajdowała sposobności do zmierzenia go spojrzeniem, któremu nic i nikt nie mógł się oprzeć. Tę chorobliwą nieodwzajemnioną miłość podsycały opowieści nawet najbardziej szacownych dam o jego swobodzie obyczajowej. W imaginacji jego parafianek miłosne poczynania Grandiera przybierały iście ponadnaturalne rozmiary.
                 

                            Decydującym wydarzeniem, które doprowadziło do zniszczenia proboszcza, a należących do długiej serii wypadków była zabawa w stylu halloween mniszek w udawanie duchów i poltergeistów. Po całej okolicy rozniosła się wieść, że klasztor urszulanek został nawiedzony przez diabły i duchy. Ten oto dość ryzykowny na ówczesne czasy chwyt miał przyciągnąć uwagę młodego proboszcza na klasztor i jego przeoryszę. „ Po pewnym czasie z nawiedzonego klasztoru zaczęły wyciekać pogłoski i wkrótce stało się powszechnie wiadome, że zacne siostrzyczki zostały opętane przez diabły, które to diabły obarczały winą za wszystko chochlikowatego Grandiera. Miejscowi protestanci, jak łatwo się domyślić, byli zachwyceni”. Jak wszystkim wiadomo w epoce fundamentalizmu pobożność oznaczała wiarę w osobowego diabła. Należy zaznaczyć, że pobożnym urszulankom udzieliło się tzw. „folie à deux”.
          
                         Upodlenie podczas egzorcyzmów, w którym poddano zakonnice, miało tylko podkreślić triumfalnie męski charakter roli egzorcystów. Ich bierność wzmacniała jedynie ich poczucie panowania nad nimi. Jako reprezentanci Boga mogli poczynać sobie wedle woli z tymi stworzeniami niższego rzędu – nakazywać im, by wyczyniały sztuczki, wprawiać je w konwulsje, traktować je brutalnie: „tak jakby były krnąbrnymi maciorami albo jałówkami; ordynować im lewatywy albo chłostę”.
                
                            Do sprawy proboszcza Grandiera nie przypadkowo przydzielono prokuratora Lauardemont, znanego z powiedzenia, że „wystarczą mu zaledwie trzy linijki napisane własnoręcznie przez jakiegokolwiek oskarżonego, by znaleźć powód do posłania takiego biedaka na szafot”. Zeznania obronne oskarżonego były ignorowane, ponieważ jak twierdził prokurator Laubardemont: „…Szatan jest z samej definicji Ojcem Kłamstwa, toteż jego świadectwo jest bezwartościowe”. Wyrok zapadł jednogłośnie. Ksiądz Grandier został skazany na śmierć. „W tamte upalne dni sierpniowe trzydzieści tysięcy nowo przybyłych – czyli niemal dwukrotnie więcej niż cała ludność miasta- współzawodniczyło o noclegi, posiłki i dobre miejsca na placu kaźni”. Po torturach i publicznym wyszydzeniu tego samego dnia proboszcz został spalony na stosie.  „Gdy ogień wygasł, kat rozrzucił cztery pełne szufle popiołów, każdą w inną stronę świata. A potem ruszył do przodu tłum. Parząc sobie palce, mężczyźni i kobiety przesiewali gorący, miękki pył, poszukując zębów, kawałków czaszki i miednicy oraz węgielków z charakterystycznymi ciemniejszymi smugami, pochodzącymi ze spalonego ciała. Niektórzy byli niewątpliwie zwykłymi łowcami pamiątek, większość jednak poszukiwała relikwii z przeznaczeniem na amulety przynoszące szczęście lub też zdolne zmienić uczucia niechętnej niewiasty – oraz na talizmany przeciw bólom głowy, zatwardzeniu albo też wrogim knowaniom”. Wszystko to działo się w epoce Kartezjusza i Newtona, logarytmów i geometrii. Duch nauki rozwijał się żywiołowo. Jednocześnie jednak równie żywiołowo rozwijał się duch szamaństwa i czarnoksięstwa, czarów i zabobonów.
                 
                       Jakie były prawdziwe przyczyny zainteresowania kardynała Richelieu tą nadzwyczajną sprawą? Podobnie jak współcześni Jego Eminencji musimy zadowolić się domysłami. Wydaje się pewne, że istotnym motywem było pragnienie osobistej zemsty. W roku 1618, gdy Richelieu był zaledwie biskupem „…, ów chłystek, proboszcz, okazał mu niegrzeczność". To prawda, zarzut ów był z gatunku tych, które nie znalazłyby uzasadnienia przed sądem. Diabły, czarodzieje i czarna magia mogły okazać się użyteczne do jeszcze innych celów. Gdyby udało się wywołać w narodzie przeświadczenie, iż Loudun stało się przyczółkiem regularnej inwazji piekieł, udałoby się zapewne wskrzesić we Francji inkwizycję. Ależ byłoby to wygodne.
                
                          Pytanie zasadnicze brzmi: Co chciał Aldous Huxley przekazać poprze książkę „Diabły z Loudun”? W wieku XX mieliśmy do czynienia z dwoma „manichejskimi” bałwochwalstwami: komunizmem i nazizmem. Choć często manichejskie w praktyce, chrześcijaństwo nigdy nie było manichejskie w dogmatach. Pod tym względem różni się od tych dwóch dyktatur, które były manichejskie nie tylko w uczynkach, lecz również w wierze i w teorii. W komunizmie i nazizmie chodziło o to, że to oni stoją po stronie „Światła” a inny po stronie „Ciemności”. To właśnie „inni” zasługują na karę i muszą zostać zlikwidowani. Albowiem ich „boskość” dostarczała uzasadnienia absolutnie wszystkiemu za pomocą najbardziej przemyślanych i okrutnych środków, jakimi dysponowały.  Bałwochwalczo utożsamiając Boga z interesem politycznym swej własnej sekty, skupiając myśli na mocach zła i poświęcając im swe wysiłki, dokładali starań, by sam Szatan mógł zatriumfować, ten sam Szatan, z którym jakoby walczyli.
                     

06 grudnia 2016

Fotografik



„Fotografik” 

Douglas Kennedy



Tłumaczenie/ Jan Kraśko

Tematyka/ Mechanizmy rządzące amerykańskim społeczeństwem. Pogoń za sukcesem. Samotność człowieka w świecie finansjery. Zabójstwo w afekcie.

Główny motyw/ Kiedy człowiek nie docenia tego co ma, a dostrzega to dopiero po czasie. O spełnianiu marzeń za wszelką cenę. O chęci bycia kimś innym.

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„ Ale pamiętaj: pieniądze to wolność. Im więcej ich masz, tym większy masz wybór”.

„Ostatecznie porażka uwielbia towarzystwo”.

„Nic nie podnosi na duchu bardziej niż udane zakupy”.

„Kłamstwo wzbudza podejrzenia. Dwa kłamstwa je potwierdzają”.

„Nikt nie jest zadowolony z życia. Rzecz w tym, że niektórzy przyjmują je takim, jakim jest, że się z nim godzą…”.

„Arogancja często bywa kamuflażem zdesperowania”.

„Życie bywa dziwniejsze od fikcji”.

„Każdy ma jakąś przeszłość”.

„Sukces to niebezpieczny narkotyk”’.

„Bo jeśli umarło się dwa razy, dokąd można uciec?”.


                        Dwie podstawowe wartości, które najlepiej opisują kulturę amerykańską to indywidualizm i równość. Sekretem sukcesu w Ameryce bywa często wysokie poczucie własnej wartości. Każdy ma prawo „być sobą” i ma obowiązek szanowania wartości i wyborów innych osób. Indywidualizm oznacza jednak mniej wsparcia społecznego, więcej przestępstw, samotność i nieprzewidywalność relacji pomiędzy ludźmi o zmiennych poglądach. To z kolei oznacza mniejsze zaufanie w stosunku do innych, rozpad tradycyjnych więzi społecznych i ciężar odpowiedzialności, za jakość własnego życia.
               
                       Od wczesnego dzieciństwa Amerykanie wychowywani są w przekonaniu, iż czeka ich w życiu coś niezwykłego, że osiągną więcej niż wszyscy – będą sławni, piękni, bogaci, podziwiani i szczęśliwi. Rodzice i szkoła starają się odnaleźć unikalny talent każdego dziecka, który czyni go wyjątkowym i wróży na przyszły sukces. Czas i pieniądze przeznaczane są na kółka zainteresowań, kluby sportowe i dodatkowe zajęcia pozalekcyjne, gdzie uczą się i ćwiczą przyszli mistrzowie. Dzieci zachęca się do próbowania nowych rzeczy, stawiania sobie wyzwań i niepoddawania się, nawet, jeśli coś im nie wychodzi. Ciężka praca, dyscyplina i upór muszą dać rezultaty.
         
                   Douglas Kennedy w książce „Fotografik” „rozprawia” się z tzw. amerykańskim społeczeństwem sukcesu. Bohater Benjamin Bradford pracownik firmy prawniczej przy Wall Street mieszka wraz żoną i dwójką synów w podmiejskim domu, którego mogłoby mu pozazdrościć wielu mieszkańców Nowej Anglii. Biały, drewniany dom zbudowany w klasycznym kolonialnym stylu – ponad dwa tysiące metrów kwadratowych z garażami na dwa samochody. Żona z obsesją na punkcie antyków mebluje dom w sosnowym drewnie w stylu wczesnokolonialnym, a synek Josh sypia w mahoniowej kolonialnej kołysce: „z roku chyba tysiąc siedemset osiemdziesiątego drugiego”.
           
                      Ben codziennie rano – jak setki innych ludzi „sukcesu” – dojeżdża do pracy pociągiem odchodzącym z New Croydon o szóstej czterdzieści siedem. Środek lokomocji zdominowany był przez pracoholików, młodszą kadrę kierowniczą; każdy z tych ludzi robił wszystko, żeby zostać wspólnikiem czy wicedyrektorem: „Harowali czternaście godzin na dobę, by dopiąć celu. Panująca w wagonie atmosfera była tak naładowana znerwicowaną ambicją, że nawet gdybym nagle wyjął fajeczkę i wypalił ździebko cracku, nie wzbudziłoby to większego zainteresowania…” – myślał sobie Ben.
               

                           Żona Bena, Beth kupowała osiemnastowieczne bibeloty, Ben kupował sprzęt fotograficzny i oboje unikali rozmów, które mógłyby wyjaśnić, dlaczego ich małżeństwo utknęło w martwym punkcie, dlaczego ogarnął je paraliż, dlaczego doszło miedzy nimi do pata. Jednakże w głębi ducha dobrze wiedzieli, dlaczego…
                 
                     Pewnego dnia Ben odkrył -nie przypadkowo- świat ponurej rzeczywistości, świat niewygodnej prawdy. Ben zorientował się, że jego żona Beth ma romans z Garym Summers sąsiadem z naprzeciwka ich domu. Gary to prostak, fotografik- amator, który podczas rozmowy wyśmiewa i kpi z Bena: „ Spójrz prawdzie w oczy: jesteś tylko marnym urzędasem, który nie potrafi nawet wydupczyć swojej własnej…”. I stało się… Ben zabija Garego. Przed kwadransem był wzorem Amerykanina, uczciwym obywatelem, ojcem rodziny, właścicielem złotej karty kredytowej: „Czy wszystko, co człowiek zbudował- jego cały dobytek, to, co zgromadził w domu i to, do czego doszedł w pracy- może ulec zniszczeniu w ledwie pięciosekundowego napadu szału? Czy życie jest naprawdę takie kruche, tak delikatnie wyważone, czy tak łatwo można obrócić je w niwecz? W jednej chwili jest się wzorowym obywatelem, a już w następnej… Mordercą? Ja?”. A teraz… Czyżby to była całkowita samozagłada?
                    
                    Ben wpada na szalony, ale jakże dla niego „inteligentny” plan. Wykorzystując fakt, że Gary był samotnie żyjącym z funduszu powierniczego człowiekiem, postanawia ukraść Garemu tożsamość. Pozbywając się ciała sąsiada, zacierając wszystkie ślady mistyfikuje własną śmierć. Ben z kartami kredytowymi w kieszeni staje się „Garym Summersem” i „ucieka” do miasta Mountain Falls w Montanie. Kiedy po kilku tygodniach przeczytał w prasie swój nekrolog, poczuł, że się mu udało. Teraz nie miał już żadnych obowiązków, żadnych zobowiązań ani powiązań, ani dotychczasowego życia. Jakby znalazł się w całkowitej próżni. Zawsze pragnął wolności. Jednak, kiedy już tę wolność zdobył, odczuwał wyłącznie strach. Bo wolność – ta absolutna i bezgraniczna – jest niczym niezgłębiona otchłań. Niczym wypełniona chaosem pustka.
                   
                    W Mountain Falls urządza sobie spokojne życie, poznaje Anne dziennikarkę lokalnego pisma i dla przyjemności fotografuje Montanę. „Gary” i Anne nawiązują romans, robią sobie wycieczki poza miasto i mile spędzają czas rozmawiając o swojej „przeszłości”. Pewnego dnia wyjeżdżają do chatki nad jeziorem, niecałe dwa kilometry od domu szalał pożar. „Gary” chwycił za aparat i wykonał kilkanaście - jak się później okaże- fantastycznych reporterskich fotografii. Jedno z nich przedstawiające strażaka, który pochyla się nad spalonym ciałem swojego kolegi trafia za sprawą Anne na okładki takich gazet jak „Time”, „National Geographic”. Krótko mówiąc „Gary” zostaje „namaszczony” przez wpływowe gazety w Stanach Zjednoczonych na fotografa roku.
                     
                   I tu zaczynają się problemy „Garego”, telewizja i gazety proszą go o wywiady, galerie proponują wystawę jego zdjęć. „Gary” zastanawia się, co zrobić  tą sławą? Przecież nikt nie może go rozpoznać ze znajomych. Fotografik wpada znowu na szalony plan…
            
                         Książka „Fotografik” Douglasa Kennedyego jest znakomitym odbiciem amerykańskiej gonitwy za sukcesem za wszelką cenę. Kosztem pozbycia się swoich potrzeb, kosztem rodziny. W tym społeczeństwie nie ma słabości. Żona cię zdradza, masz kłopoty natury psychologicznej to nie jest problem, to jest wstyd. Bóg ci nie sprzyja. To tylko twoja wina. Jesteś po prostu przegrany. Presja zdobycia sukcesu przygniata jednostki słabe i wrażliwe a inne podsyca do „walki” o wszystko. Douglas Kennedy słowami bohatera swojej książki podsumowuje ten stan życia: „Pod koniec tygodnia zrozumiałem jeden z podstawowych truizmów amerykańskiego stylu życia: kiedy ludzie uznają, że jesteś na fali, wszyscy o ciebie zabiegają. Facet,  który usiłuje się przebić, jest w naszej kulturze człowiekiem pogardzanym. Jest nikim. Nieudacznikiem, który próbuje przekonać wydawcę, redaktora naczelnego, producenta, właściciela galerii czy agenta, że jeśli tylko dostanie szansę, na pewno odniesie sukces. Ale oczywiście nikt tej szansy nie chce mu dać, bo niby dlaczego wielcy tego świata mieliby pomagać szaraczkowi, komuś znikąd? Nawet jeśli uznają, że ma talent, zwykle boją się zaufać instynktowi i skoczyć na głęboką wodę”.