26 września 2020

Na Zachodzie bez zmian

 

„Na Zachodzie bez zmian”


Erich Maria Remarque


Autor/ (ur. 22 czerwca 1898 w Osnabrück, zm. 25 września 1970 w Locarno) – niemiecki pisarz, weteran I wojny światowej. Do jego najwybitniejszych dzieł należą powieści „Na Zachodzie bez zmian” i „Łuk triumfalny”.

Tłumaczenie/ Stefan Napierski

Tytuł oryginału/ de „Im Westen nichts Neues”

Tematyka/ W 1917 roku Erich Maria Remarque został wysłany, jako żołnierz na front. Wojenny epizod pisarza nie trwał długo, ale to, co widział i przeżył, wystarczyło mu do napisania słynnej powieści pacyfistycznej. Wojna sprawia, że dotychczasowy system wartości staje się śmieszny i nieprzydatny. To doświadczenie, którego nie da się wymazać i które determinuje wszelkie międzyludzkie relacje i zachowania. Zostaje ono w człowieku o wiele dłużej, niż trwają same zmagania wojenne. Spektakl to niekończące się echa z frontu, to opowieść o zabijaniu w pojedynczych kadrach. Czym jest ból i amputowanie kończyn, czym jest strach i bestialstwo? Z żołnierzy zostają strzępy i kikuty, ponieważ pokłóciło się kilku możnych tego świata i przyszedł czas, aby wyrównać rachunki...

Główny motyw/ Wzniosłość? Męstwo? Przygoda? Patriotyczny obłęd? Grupa uczniów zostaje namówiona do spełnienia patriotycznego obowiązku. Mamieni wizją bohaterstwa i wielkimi słowami o wspólnej sprawie zaciągają się do armii, by poznać, czym jest śmierć w okopach, wszy, głód i szeroko rozwarte oczy zabijanego wroga. Czymże jednak jest ten obowiązek? – pytają siebie, świadomi, że strzelają do takich jak oni – młodych, tęskniących za domem i pokojem i pytających o sens wojny wrogów. Mistrzowskie wniknięcie w emocje bohatera, gwałtowność opisu ataków z lądu i powietrza, atmosfera nieuchronności śmierci – wszystko to sprawia, że powieść ta do dziś przejmuje grozą.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) cała ta wojna uszłaby od biedy, gdyby można było tylko chwycić nieco więcej snu”.

„Dla żołnierza żołądek i jego trawienie jest dziedziną bardziej spoufaloną niż dla każdego innego człowieka”.

„Jest zresztą rzeczą śmieszną, iż nieszczęście świata tak często wywodzi się od ludzi małych, są o wiele energiczniejsi i mniej skłonni do zgody niż rośli”.

„Tacy wychowawcy często mają uczucia swe pod ręką w kieszonce od kamizelki; wydają je przecież, co godzinę, na porcje. Ale wtedy nie budziło to w nas jeszcze wątpliwości”.

„Zatraciliśmy zmysł dla innych wartości, gdyż są one sztuczne”.

„Zastanów no się tylko, kiedy psa wytresujesz do żarcia kartofli, a potem przedłożysz mu kęs mięsa, pomimo to chwyci je zębami, gdyż taka jest jego natura. A kiedy człowiekowi dasz kęs władzy, wtedy rzecz będzie miała się podobnie, będzie szczerzyć zęby”.

„Powiadam wam, to najgorsze świństwo, że zwierzęta są na wojnie”.

„Gdyby przynajmniej nie patrzyli w ten sposób, ileż niedoli mogą zawierać takie dwie małe plamki, tak małe, że można je zakryć kciukiem, oczy ludzkie”.

„Muszą istnieć ludzie, którzy mają pożytek z wojny”.

„Nasza wiedza o życiu ogranicza się do śmierci”.

„Myśli nasze są jak glina, ugniatane kolejnością zmiennych dni (…)”.


            Powieść „Na Zachodzie bez zmian” należy do najgłośniejszych dzieł literatury XX wieku. Jej bohaterowie, podobnie jak sam autor, reprezentują „stracone pokolenie”, którego młodość przypadła w okopach I wojny światowej. Fragment otwierający „Na Zachodzie bez zmianmówi, że książka nie jest aktem oskarżenia czy wyznaniem, lecz świadectwem przeżyć pokolenia „unicestwionego przez wojnę”, a także doświadczeń tych, którzy ją przeżyli. Te proste, oczywiste słowa są – bardziej niż ostrzeżeniem, czy nawet próbą samoobrony – cichą, zwięzłą konstatacją, że rzecz jest o zagładzie.

            W spolaryzowanych politycznych debatach na temat Republiki Weimarskiej I wojna światowa nie była traktowana, jako temat, ale sprawdzian. Rozumienie wojny – jej przyczyn, przebiegu, przegranej i zwycięstwa – było kluczem do zrozumienia przeszłości i tego, jak znośna, bądź zniszczona, może być przyszłość. W tym kontekście interpretacyjnym widać, że pacyfizm dzieła nie zadowalał w okresie międzywojennym ani prawicowego, ani lewicowego skrzydła krytyków niemieckich. Książka Remarque’a nie czyni z pacyfizmu swej idei ani go nie broni, ale przedstawia, jako pełną niepokoju odpowiedź na rzeczywistość zorganizowanej rzezi. To wyważona, przejrzysta, ale oryginalna demonstracja antyhumanitaryzmu wojny czyni „Na Zachodzie bez zmian” powieścią antywojenną. Główną rolę w tym antywojennym memorandum odgrywa głos Paula Baumera, 19-letniego narratora, który jest jednym z żołnierzy pierwszej linii frontu. Jego doświadczenie wojny demaskuje mit heroizmu, obnażając beznadziejność, porażający strach, samotność i gniew ludzi, których ciał nie chroni i nie przynosi im zaszczytu wojskowy mundur. Głos Baumera zamiera w końcówce powieści. Zostaje on zastąpiony zwięzłą grzecznością raportu o jego śmierci – która nastąpiła w dniu, kiedy na Zachodzie wszystko było bez zmian.

            Ostatnie słowa sławnej powieści Remarque’a odwołują się nie tylko do ironii losu, jaką była śmierć nieznanego żołnierza, lecz także do niezamierzonej ironii wojennych komunikatów, w których ogłaszano, że nie wydarzyło się nic nowego, o czym warto byłoby donieść, choć w tym samym czasie codziennie ginęły i odnosiły rany tysiące żołnierzy. (Niemiecki tytuł powieści „Im Westen Nicht Neues” dosłownie znaczy „Na zachodzie nic nowego”). Jednocześnie podkreślają ironię zawartą w tytule powieści, charakterystyczny dla całej książki ton rozczarowania i goryczy.

            Akcja powieści zaczyna się pięć mil za linią frontu. Żołnierze „odpoczywają” po czternastu dniach walki w okopach. Ze stu pięćdziesięciu, którzy wyruszyli do ataku, wróciło zaledwie osiemdziesięciu. Niemal od razu pojawia się główny motyw – i charakterystyczny dla powieści ton – rozczarowanie. Katalizatorem staje się list od Kantorka, byłego szkolnego wychowawcy, który namówił ich wszystkich, żeby zgłosili się do wojska na ochotnika – pod wpływem jego argumentacji oporni i niezdecydowani poczuli się jak tchórze. Kantorek jawi się w tej scenie nie tylko, jako wychowawca i nauczyciel, ale również, jako swoista emanacja państwa, które zapewniło młodym ludziom wykształcenie, a ich rodzicom stworzyło warunki do posiadania dzieci i wychowania ich w duchu niemieckiej kultury. Swoją płomienną mową Kantorek uderza w najczulsze struny; kusi swoją „żelazną młodzież” wizją przygody na wojnie, która zapewni im powszechny szacunek, jako obrońców Vaterlandu, herosów rodem z antycznych mitów, o których opowiadał im na lekcjach. Z drugiej strony mówi o koniecznych ofiarach, jakie muszą ponieść, każe im odrzucić swoje osobiste ambicje na rzecz narodowego zespolenia w walce. Większość uczniów z klasy uległa namowom swojego wychowawcy, a ci, którzy mieli wątpliwości, zostali przekonani przez swoich kolegów. W obozie szkoleniowym spotykają Himmelstossa, który, nim zaciągnął się do wojska, był ich znajomym listonoszem, a obecnie pełni służbę, jako sierżant rezerwy i szkoleniowiec rekrutów. W jego obecnej sytuacji przejście z cywilnego pionu administracji państwowej do wojska stanowi sukces zawodowy i społeczną nobilitację. Himmelstoss jest kolejną postacią, która uosabia w tej opowieści państwo niemieckie; wraz z wybuchem wojny zmienia się charakter oraz rola zarówno (byłego już) listonosza, jak i instytucji państwowych. To, co było uporządkowane, powtarzalne i znajome, a tym samym dawało poczucie bezpieczeństwa oraz stabilizacji, z dnia na dzień ulega diametralnym przeobrażeniom.

Na tle charakterystyk postaci Kantorka i Himmelstossa uwidacznia się relacja między władzą cywilną i wojskową. Ten pierwszy reprezentuje tutaj pion administracyjno-cywilny: odpowiada za zaszczepienie u młodych ludzi poczucia, że wstąpienie do wojska stanowi nie tylko obowiązek chwalebnej służby krajowi, lecz także sprzężone z nim prawo uczestnictwa w wydarzeniu większym od ich własnego życia. Z kolei Himmelstoss stanowi symbol tego, jak głęboko sięga zakorzeniony w niemieckim społeczeństwie duch militaryzmu, a także, w jaki sposób armia oraz państwo wzajemnie na siebie oddziaływają. „Mieli być dla nas, osiemnastolatków, pośrednikami i przewodnikami do świata tego, co dorosłe […] [i] w gruncie rzeczy wierzyliśmy im. Z pojęciem autorytetu, którego byli wyrazem i wsparciem, w myślach naszych łączyło się większe, wnikliwsze zrozumienie i bardziej ludzkie pojmowanie. Ale pierwszy trup, którego ujrzeliśmy, zniweczył to przekonanie. […] Pierwszy ogień huraganowy ukazał nam naszą omyłkę i pod nią runął pogląd na świat, którego nas nauczyli”. Ten sam motyw powraca w rozmowach Pawła Baumera ze starszymi mieszkańcami wsi, gdy przyjeżdża do domu na urlop. Cywile niewiele wiedzą o wojnie w okopach, warunkach życia żołnierzy i rozmiarach rzezi. Spierają się w oberżach, jakie ziemie należy przyłączyć do Niemiec po wojnie i jak należy ją prowadzić. Paweł nie potrafi im opowiedzieć, co się naprawdę dzieje na froncie.

            W pierwszych rozdziałach znajdujemy opisy żołnierskiego życia: brutalne traktowanie rekrutów przez bezdusznego kaprala; tragiczna śmierć kolegi w następstwie amputacji nogi; skąpe racje żywnościowe i prymitywne baraki; czytamy o lęku i przerażeniu, krzykach i eksplozjach na linii frontu. Doświadczeni żołnierze traktują młodych z dystansem, chodzi jednak nie tylko o to, że w porównaniu z „nieopierzonymi” rekrutami dosyłanymi na linię frontu mają większe doświadczenie. Młodzi ludzie szybko przekonują się, że wojna straciła swój „charakter wyidealizowany i niemal romantyczny”. Dociera do nich, że zostali odcięci od swojej młodości i od szansy dorastania w sposób naturalny. Nie potrafią już wyobrazić sobie własnej przyszłości. To wyobcowanie szczególnie mocno daje się bohaterowi we znaki podczas urlopu. Mimo spotykających go dowodów sympatii i swoich starań wie, że jest outsiderem. Nie może zbliżyć się do swojej rodziny. A ponieważ nie potrafi opowiedzieć o swoich przerażających doświadczeniach, nie może także szukać u niej pociechy i wsparcia. Siedząc w swoim pokoju, patrzy na książki i usiłuje wrócić myślami do przeszłości i wyobrazić sobie przyszłość. Jednak jedyną rzeczywistością pozostają dla niego towarzysze walki. 

Potwierdzają się pogłoski o zbliżającej się ofensywie. Jednocześnie pojawiają się transporty nowych trumien z nieheblowanych desek i dodatkowe racje żywnościowe. Kiedy rusza nieprzyjacielski ostrzał, ziemia zaczyna drżeć i na żołnierzy spada lawina ognia. Pociski rozrywają umocnienia, zasypują okopy, kruszą betonowe schrony. Niewiele lepiej jest na tyłach. Pewnego rekruta, który wpadł w panikę, trzeba było siłą przywołać do porządku. Przeciwnik odpowiadał na ataki ogniem z karabinów maszynowych i granatów. Miejsce lęku zajmuje gniew. Nastroje antywojenne nasilają się, gdy czytelnik konfrontuje się z obrazami amputacji, podgląda żołnierzy jedzących w brudzie smażoną koninę, gdy czyta o obrazach z lazaretu, żołnierzach „zatrutych gazem, którzy w dławieniu, trwającym całe dnie, rzygają kawałkami spalonych płuc”.

Ta wojna miała być „szybką wojną”. Zmobilizowano dziesiątki milionów żołnierzy i na początku nikt nie wyobrażał sobie, że utkną oni w okopach, w błocie, w norach pełnych szczurów i wszy. Prognozy na szybki koniec walk okazały się bezzasadne. Nie było efektownej, błyskotliwej, kilkutygodniowej ofensywy. Pod koniec 1914 roku fronty zastygły w wojnie pozycyjnej. Na lata. Batalia w okopach nie znała pór dnia. Noc była tak samo dobra do walki jak dzień – ale do innej walki. Bardziej podstępnej, wręcz partyzanckiej. To nocą zabierano rannych i zabitych z ziemi niczyjej. To pod jej osłoną wychodzono na zwiady, aby zbadać stan umocnień wroga, wykraść dokumenty, prowiant czy złapać jeńców. Równie palącym problemem było zachowanie higieny. Jesienią, zimą i wczesną wiosną sytuacja stawała się tragiczna. Potrzeby fizjologiczne załatwiano w prowizorycznych latrynach. Najczęściej był to dół wykopany w ziemi, zabezpieczony deską. Kiedy wraz z opadami podnosiły się wody gruntowe, fekalia zalewały okopy. Żołnierze brodzili w nich po pas. Godziny spędzone w takich warunkach sprzyjały powstawaniu różnych chorób. Jedną z nich była tzw. stopa okopowa, diagnozowana, kiedy noga puchła i zaczynała gnić. Dowódcy za wszelką cenę kazali liniowym oficerom radzić sobie z tym problemem.

            Innym koszmarem dręczącym żołnierzy były wszy i szczury. W codziennej okopowej egzystencji walka z nimi miała swoje stałe miejsce. Wszy próbowano usuwać ręcznie, ale – jak można się domyślać – nie przynosiło to pożądanych efektów. Dopiero powrót na tyły dawał możliwość odwszenia. Także walka ze szczurami skazana była na niepowodzenie. Gryzonie, zwane trupimi, odznaczały się taką zuchwałością, że nie obawiały się chodzić po twarzach drzemiących ludzi. W tej sytuacji sen stawał się niemożliwy, chyba że ktoś wykazywał się wielką obojętnością wobec ich obecności. Lepiej było jednak nie zapadać w sen, bo szczury podkradały żołnierzom i tak już niewielkie porcje jedzenia. I z tego też powodu nienawidzono tych zwierząt. Żołnierze urządzali im jatkę, zabijając je, czym popadnie – saperskimi łopatami, a nawet deskami. W miejsce zabitych pojawiały się jednak nowe.

            W innym epizodzie znika względna anonimowość wroga. Paweł zostaje wysłany na zwiady w stronę nieprzyjacielskich linii, ale traci kontakt ze swoim oddziałem i trafia na terytorium zajęte przez Francuzów. Ukrywając się w leju po pocisku armatnim, słyszy wokół wybuchy i głosy francuskich żołnierzy. Jest napięty i spanikowany do granic możliwości; uzbrojony w lęk i nóż. Kiedy wpada na niego jakiś człowiek, wskakujący do leja, Paweł odruchowo dźga go nożem, i później leżąc obok umierającego Francuza, uświadamia sobie, że ten umierający człowiek stał się dla niego konkretną osobą. Paweł usiłuje opatrzeć mu rany, które sam mu zadał. Dręczy go poczucie winy. A wojna trwa, giną kolejni żołnierze i kolejni koledzy Pawła. Detering, oszalały z tęsknoty za domem, na widok kwitnącej wiśni próbuje zdezerterować, ale zostaje schwytany. Kat zostaje ranny w nogę. Paweł usiłuje zanieść go do punktu sanitarnego. Niemal mdlejąc z wysiłku, dociera do celu, gdzie okazuje się, że Kat jest martwy. Po drodze odłamek trafił go w głowę. Rolnik Detering zadaje retoryczne pytanie na temat cierpienia koni na froncie i uważa zaangażowanie niewinnych zwierzęta za najstraszniejszy aspekt wojny. Argument ten ma na celu skłonienie czytelnika do zakwestionowania niewinności żołnierzy i powodów, dla których „zasługują” oni na śmierć.

            Na Zachodzie bez zmian”, książka spalona przez totalitarne władze III Rzeszy, przedstawia front pierwszej wojny światowej. Wojny, której bohater nie rozumie. Konfliktu, który zabiera i pochłania wszystko, co żywe, co wartościowe, a sam w sobie nie ma żadnej wartości. Jest niszczycielski, nawet, jeśli między okopami trwoży się cisza. Zbudowana struktura świata przedstawionego przenosi czytelnika nie tyle do wewnętrznego przeżywania wojny przez bohatera, ile do sytuacji społecznych dziejących się w okopach. Do systemu, w którym przyporządkowane są zupełnie inne wartości, a funkcje społeczne są zaburzone – w myśl koncepcji systemu społecznego Talcotta Parsonsa. Definiuje on to pojęcie jako sieć interakcji między aktorami. Według Parsonsa systemy te opierają się na strukturach języka i kultury. Muszą istnieć w społeczeństwie w celu zakwalifikowania ich jako podstawy istnienia etnicznego. Ten pacyfistyczny głos, przez opis sytuacji, w jakich znajdował się bohater i bohaterowie (aktor społeczny indywidualny i zbiorowy), jest dobrą inspiracją do badań socjologicznych dotyczących na przykład konfliktów zbrojnych. Faktem jest, że pierwsza wojna światowa miała miejsce, ale fikcją jest sama akcja, postacie, ich doświadczenia są „możliwe” i „wyobrażalne”. Świat przedstawiony jest wtopiony w ten, który istniał. Były okopy, żołnierze, a także anomiczna struktura społeczna. Wyobraźnia literacka Remarque’a korzystała z wyżej wspomnianych pytań wyobraźni socjologicznej, jako drogi do zrozumienia opisywanej rzeczywistości społecznej. Socjologia nie staje w opozycji do fikcji. Poprzez analizę wiemy, że jest to fikcyjne odwzorowanie faktów, że dzieje bohaterów mogą być przeżywane poprzez opowieść naocznych świadków lub w sferze wyobrażeniowej w wytworach kultury (film czy książka). Są one źródłem do podjęcia rozpatrywań nad światem tam przedstawionym, interpretacji książki przez czytelników oraz umiejscowienia jej w kontekście społecznym. Remarque brał udział, jako żołnierz, w pierwszej wojnie światowej, posiadł więc doświadczenia stanowiące źródło obserwacji, wykorzystanych potem do napisania powieści. Pisząc ją, zadawał te trzy pytania o rzeczywistość, która go otaczała. Musiał więc wtedy korzystać z tego, co Mills nazywa wyobraźnią socjologiczną. Użył jej, by za pomocą literackich zdolności, zbudować opisywany świat społeczny w swojej powieści.

            Trwający obecnie okres pokoju jest najdłuższym w historii Polski i Europy. Jesteśmy kolejnym pokoleniem, które nie zaznało wojny, jej okrucieństwa i przemocy. I staliśmy się tym znudzeni. Rozwija się jej kult, jako niezwykłej przygody i czczenie wojowników-superbohaterów. Wokół pełno gier wideo czy rekonstrukcji wojennych. Walka znów staje się zabawą i poezją. Trzeba przypomnieć, czym tak naprawdę jest. Wojna sprawia, że dotychczasowy system wartości staje się śmieszny i nieprzydatny. To doświadczenie, którego nie da się wymazać i które determinuje wszelkie międzyludzkie relacje i zachowania. Wojna zostaje w człowieku o wiele dłużej, niż trwają same zmagania wojenne. Powieść to niekończące się echa z frontu, to opowieść o zabijaniu w pojedynczych kadrach.

            W opublikowanej w 1929 roku książce Remarque rozpracowuje wojenne przeżycia straconego pokolenia – własne, kolegów i przyjaciół. To, co zobaczył, jako osiemnastolatek rzucony w okopy Flandrii, opisał potem bez ubarwiania w swojej najbardziej znanej powieści, „Na zachodzie bez zmian". Jego dzieło rozsławiło go na całym świecie. W 1932 roku pisarz opuścił Niemcy, sześć lat później został pozbawiony niemieckiego obywatelstwa. Żył później w Szwajcarii i USA. Zmarł w Locarno w 1970 roku. 

 

05 września 2020

Życie grobowe


„Życie grobowe”
(Grave life)

Małgorzata Żerwe

Literatura faktu
Autorka/ (ur. 13 III 1954 Lublin), artystka wizualna i dźwiękowa, kuratorka wystaw, autorka reportaży artystycznych i społecznych, publicystka i dziennikarka radiowa.
Tematyka/ Małgorzata Żerwe, znakomita dziennikarka i reportażystka opublikowała książkę o nagrobkach z całego świata. W „Życiu grobowym”  („Life in the Grave") prezentuje efekt swoich podróży po nekropoliach kilkudziesięciu miast, wśród nich są: La Paz, Rio de Janeiro, Dublin, Reykjavik, Atlanta, Paryż czy Gdańsk. O niektórych z odwiedzonych cmentarzy pisze pod postacią literackich miniatur.
Główny motyw/ Artystka z równym staraniem docenia wysiłki o podniesienie estetyki miejsc ostatniego spoczynku tych najbogatszych i tych najuboższych. Na jej fotografiach możemy, więc zobaczyć żółty plastikowy kwiat zrobiony z butelki po detergencie na meksykańskim cmentarzyku położonym na jednej z wysp na Morzu Corteza czy nagrobek kierowcy w formie czerwonej ciężarówki w La Paz. Małgorzata Żerwe nawiązuje do historii architektury, prezentując sarkofagi z czasów rzymskich w prowansalskim Arles. Szuka związków miejsc i form komemoracji ludzi, śladów ich zawodów, statusu społecznego, wysublimowania estetycznego, na przykład w szwajcarskich rzeźbach nagrobnych przedstawiających akty kobiece.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Jasne! Napijmy się piwa, zanim przeminiemy z wiatrem i wylądujemy sześć stóp pod ziemią”.
„»Ciocia Bella zmarła w wieku sześćdziesięciu trzech lat w lutym 1852 roku«. Cóż za odkrycie! Niewolników chowano w bezimiennych i na pewno nie tak okazałych grobach”.
„Tu śpimy snem wiecznym, ja i moja ukochana Bibi, kochająca towarzyszka przez czternaście lat. Razem za życia, razem po śmierci”.
„Starzy Indianie nie umierają, tylko znikają”.
„Tu ruskie żołnierze leżą”.
„Serce Twoje w dłoniach miałem, serce Twoje całowałem. Niech Ci lekką będzie ziemia, pa, kochanie, do widzenia!”

            Na początku zacznijmy od biblijnej historii dotyczącej Kaina i Abla. Historię tych dwóch braci można zawrzeć w kilku zdaniach. Starszy z nich, Kain, był rolnikiem, zaś młodszy, Abel – pasterzem. Odmienna kultura determinowała ich sposób wyrażania siebie wobec Boga: jeden składał w ofierze plony ziemi, drugi zwierzęta. Harmonijnemu zróżnicowaniu między nimi kładzie kres spojrzenie Kaina na relację jego młodszego brata z Bogiem. To, że Abel cieszy się większą przychylnością Stwórcy, staje się przyczyną zazdrości starszego z braci. Pan Bóg zwraca uwagę na jego twarz zdeformowaną rozgoryczeniem, zdradzającą pierwsze oznaki nienawiści wobec krewnego. Mimo pomocy ze strony Stwórcy, Kain nie potrafi zaakceptować inności brata i zabija go. Ponowna rozmowa z Bogiem objawia tylko całkowite zamknięcie się bratobójcy na innych, w tym również na Wszechmogącego, który, z powodu wzięcia w obronę zamordowanego brata, zostaje uznany przez Kaina za osobistego wroga. Starszy brat ucieka ostatecznie sprzed Bożego oblicza, zrywając swą relację z Bogiem poszukującym cały czas jego dobra.
Stara legenda żydowska wyjaśnia późniejsze działanie Adama dotyczące pochówku Abla, ponieważ do tego wydarzenia nie istniała na świecie śmierć, nie było też tradycji i rytuału grzebania zwłok. Pies, który pilnował trzody Abla za jego życia, także i po jego śmierci pozostał przy jego ciele i czuwał nad nim. Adam i Ewa zaś usiedli i płakali, bolejąc po synu i nie wiedzieli, co mają począć ze zwłokami, bo nie znali jeszcze grzebania umarłych. Nadleciał kruk, co utracił małżonka, wygrzebał w ziemi dziurę, umieścił w niej martwego ptaka i zakopał go przed oczyma Adama i Ewy. Rzekł więc Adam: „Jak zrobił ten kruk, tak i ja zrobię”. I wziąwszy zwłoki Abla, wykopał grób w ziemi i pogrzebał swojego syna. Bóg wynagrodził kruki za ich czyn. Jaką im dał nagrodę? Ich pisklęta są białe, a ptaki dorosłe są czarne, dlatego ubrania żałobników w tradycji judeochrześcijańskiej są koloru czarnego.
Na starożytnym cmentarzu, pogańskim albo chrześcijańskim, grób był obiektem, który miał dokładnie wskazywać, gdzie złożono ciało (pamiętać przy tym należy, że zwłoki niewolników i ludzi ubogich, którzy nie mieli paru groszy na opłacenie stosu i grobu wyrzucano na śmietnisko). Na grobie znajdował się napis obejmujący imię zmarłego, jego sytuację rodzinną, czasem jego stan i zawód, wiek, datę śmierci. Informacjom tym często towarzyszyła podobizna. Krótko mówiąc, widoczny grób miał jednocześnie informować, gdzie znajduje się ciało, kim był zmarły, a wreszcie przypominać jego wygląd i cechy osobowości. Grób wyznaczał, więc bardzo dokładnie miejsce kultu żałobnego oraz przekazywał następnym pokoleniom pamięć o zmarłym. Starożytni bali się sąsiedztwa zmarłych i trzymali ich z daleka od siebie. Szanowali groby po części, dlatego, że obawiali się powrotu zmarłych; uprawiany przez nich kult grobów miał zapobiegać „powrotom” zmarłych i nękaniu żywych. Pogrzebani albo spaleni, zmarli byli nieczyści; znalazłszy się zbyt blisko, mogli skalać żywych. Te dwa obszary należało tak odseparować, aby uniemożliwić wszelki ich kontakt, poza dniami ofiar przebłagalnych. Regułę tę ustanawiało prawo Dwunastu Tablic: „Aby żaden nie był pogrzebany albo spalony wewnątrz miasta", a powtarzał kodeks Teodozjusza, który nakazywał usuwać z Konstantynopola wszelkie zwłoki. Dlatego więc starożytne cmentarze zakładano zawsze poza miastami, wzdłuż dróg, jak via Appia w Rzymie.
Muszę tutaj zaznaczyć, że tradycja oraz zagadnienia teologiczne dotyczące roli i znaczenia cmentarza zdecydowanie się różnią: w judaizmie i islamie niedopuszczalna jest ekshumacja zwłok. Pierwsza wzmianka o żydowskim pochówku pojawia się na kartach Księgi Rodzaju, kiedy Abraham po śmierci swojej żony Sary, zakupił skrawek ziemi, aby ją w niej pochować (Księga Rodzaju 23:2-20). W tradycji żydowskiej cmentarz powstaje już w chwili nabycia działki z przeznaczeniem na cele grzebalne – uzyskuje swój status szczególny jeszcze przed dokonaniem tam pierwszego pochówku. W judaizmie święte jest zarówno to, co duchowe, jak i to, co fizyczne. Dusza jest źródłem świętości, podczas gdy ciało jest naczyniem, które nosi w sobie świętość. Zgodnie z tradycją i prawem żydowskim, ludzkie ciało jest święte nawet po śmierci i pozostaje takim aż do Dnia Sądu Ostatecznego. Dlatego kości tych, którzy odeszli pozostają święte i nienaruszalne. Tradycja mówi, że dusza i ciało pozostają połączone nawet po śmierci, więc jeżeli narusza się kości tu, na ziemi, to naruszony zostaje także spokój duszy w niebie. Ponieważ kości są święte, muszą być traktowane z najwyższym szacunkiem. Ciała zmarłych muszą być pogrzebane w ziemi (co wyklucza zarówno kremację, jak i pozostawienie ich ponad poziomem gruntu) i pozostać nienaruszone. Dlatego ekshumacja jest w judaizmie ściśle zabroniona, z wyjątkiem szczególnych i nadzwyczajnych przypadków.  Idąc za starodawną tradycją chrześcijańską, "Kościół usilnie zaleca, by ciała zmarłych chowane były na cmentarzu lub w miejscu świętym” – czytamy w instrukcji Kongregacji Nauki Wiary. Właśnie tak Kościół potwierdza wiarę w zmartwychwstanie ciała - a także coś jeszcze. Przez pochowanie w ten sposób Kościół uwydatnia „wysoką godność ludzkiego ciała, jako nierozłącznej części osoby, której historię to ciało współdzieli”. Skoro Kościół katolicki tak wielką wagę przypisuje do szacunku wobec ciała człowieka po jego śmierci, rodzi się pytanie, w jaki sposób traktuje ekshumacje. Nie zabrania ich. Zgadza się na ich przeprowadzanie (także na cmentarzach, którymi zarządza) na umotywowaną prośbę osób uprawnionych do pochowania zwłok, na zarządzenie prokuratora lub sądu, a także wtedy, gdy trzeba przenieść szczątki zmarłych w inne miejsce np. z powodu likwidacji cmentarza. Kościół nie pozwala jednak na bezczeszczenie szczątków ludzkich przy żadnej okazji.
Autorka powołuje się w swojej książce na sytuację, jaka miała (ma) miejsce na cmentarzu w Gdańsku. Zmarli pochowani na tym cmentarzu przetrwali początki nazizmu w Wolnym Mieście, wojnę światową, wejście i wyjście Armii Czerwonej, potem kolekcjonerów złomu i kamiennych płyt, biesiady bezdomnych i domnych, radosną twórczość grafficiarzy. Czasem w Zaduszki ktoś zapalał znicz na miejscu ledwo widocznego grobu – kilka wytartych, pisanych gotykiem słów: ruhe …gott …geb. 1863.. A potem teren ogrodzono i pojawiła się tablica inwestora, wkroczyły koparki i dźwigi. Po drugiej stronie ulicy Nadmorski Dwór, w zamkniętym osiedlu, już mieszkają szczęśliwcy. Deweloper zachęca przyszłych nabywców zgrabnymi sloganami: „Wakacje na co dzień”, „Bliżej morza”, „Wyjątkowe apartamenty”. U nich, za wysokim płotem, budowa jeszcze trwa. Widać tylko dźwigi przenoszące betonowe konstrukcje. Podobno ma tam być teren rekreacyjny, a deweloper postawi tablicę upamiętniającą. Podobno. „Czy oglądając horrory na swych gigantycznych plazmach, nowi lokatorzy wyjątkowych apartamentów będą wyobrażali sobie sequel »Nocy żywych trupów«?” - zadaje pytanie autorka, Małgorzata Żerwe. Ja również pytam siebie: co nas odróżnia, ludzi „cywilizowanych”, obywateli tzw. oświeconego Zachodu od innych? Szacunek dla zmarłych? „Memento mori” – Pamiętaj, że umrzesz. „Non omnis moriar” (Horacy) – Nie wszystek umrę. Czy owe cytaty już przestały nas czegoś uczyć? 

Wobec faktu śmierci prędzej czy później musi stanąć każdy żyjący człowiek. Wbrew temu powszechnemu prawu, znamienne jest przekonanie, że życie ziemskie nie kończy się z ustaniem funkcji biologicznych ciała. Niemal każdy człowiek ma wewnętrzne przekonanie o istnieniu życia pozagrobowego, które, będąc dla niego może jeszcze odległą perspektywą, jest postrzegane zwykle jako wielka tajemnica, przeniknięta ogromnym szacunkiem. Jest też pewna tajemnica i ironia w historiach niektórych nagrobków i ich „właścicieli”. Na cmentarzu Apalachicola w USA na Florydzie nie znajdziemy grobów rdzennych mieszkańców, pochowano ich w rezerwacie. Tutaj nagrobki mają żołnierze Konfederacji czy rozbitkowie ze statków, groby kupców i przemysłowców otaczają finezyjne wykute kraty. Są włoskie nazwiska: Messina, Bruni, Gianfranco – pięknie wykaligrafowane przez dziewiętnastowiecznego kamieniarza. Autorka, cofając się w poszukiwaniu lepszej perspektywy, wpadła na pionową płytę. Na niej napis: „AUNT BELLA,  a faithfull servant of H.F. SIMMONS for over forty years.”, „»Ciocia Bella« zmarła w wieku sześćdziesięciu trzech lat w lutym 1852 roku”. Cóż za odkrycie! Niewolników chowano w bezimiennych i na pewno nie tak okazałych grobach. Bezimiennych, bo prawo nie pozwalało, by uczyli się czytać i pisać. Czasami krewni kładli w miejscu pochówku jakiś charakterystyczny kamień. Państwo Simmons musieli być bardzo przywiązani do swojej służącej, skoro zdecydowali się ją wyróżnić. Kupili lub dostali Bellę, jako dorosłą kobietę. Więcej z nagrobka autorka nic nie odczytała. Ale odnalazła grób H.F, Simmonsów. Był w opłakanym stanie, kamienna płyta przewróciła się frontem do ziemi i o nich niczego już się nie dowiemy. 
Na cmentarzu Vevey w Szwajcarii istnieje logo przedstawiające człowieczka w meloniku i z laseczką. Pojawia się nie tylko na bramie cmentarza – Chaplin króluje w całym Vevey. Tutaj, po opuszczeniu Hollywood, oskarżony o sympatyzowanie z komunistami, aktor z czwartą żoną i dziećmi znalazł swój azyl. Oona była o trzydzieści sześć lat młodsza od męża. Spoczywają we wspólnym grobie obsadzonym bratkami. Trumnę Chaplina po dwóch miesiącach od pogrzebu skradziono z cmentarza i zażądano od wdowy sześciuset tysięcy franków za jej zwrot. Policja po kilku tygodniach namierzyła cmentarne hieny – dwóch mechaników samochodowych, Bułgara i Polaka, który okazał się pomysłodawcą owego niecnego występku. Po aresztowaniu wskazał policji miejsce zakopania trumny i Charlie Chaplin mógł wrócić do swojego grobu z widokiem na Alpy. Trumnę na wszelki wypadek przykrywa gruba betonowa płyta.
Wesoły Cmentarz w rumuńskiej miejscowości Săpânța to jeden z najbardziej znanych w tej części Europy. Tutaj z nagrobków przemawiają zmarli: opowiadają, jak żyli i jak umarli. Na obrazkach widzimy, jak doją krowy, wypasają owce, ścinają drzewa, jadą traktorem etc., etc. Możemy się dowiedzieć, że trzyletnia dziewczynka zginęła pod kołami czerwonego samochodu. Wesołe nagrobki na Wesołym Cmentarzu są niebieskie, więc czerwień przyciąga wzrok. Z daleka Małgorzata Żerwe zobaczyła czerwone majtki i wesołe czerwone botki półnagiej, czarnowłosej anielicy. Z góry przyglądają się jej dwie męskie głowy. Czyżby to był grób nierządnicy? Nic podobnego, z bliska botki okazały się sercem, a tekst na nagrobku, przetłumaczony przez znajomą Rumunkę, dopowiedział resztę: „Moje dzieciństwo było zbyt krótkie. Nie dane mi było żyć i zadbać o rodziców. Musiałam odejść i opuścić moją siostrę. Droga siostro, jak długo żyć będziesz, troszcz się o mój grób, połóż na nim kwiaty i nie zapomnij o mnie aż do śmierci, bo byłam dobrą siostrą. Nie mogłyśmy być razem, ja musiałam umrzeć”. A twarze dwóch mężczyzn, spoglądające z góry na półnagą dziewczynę – do kogo należą? Czy spojrzenia rzucane z grobowej płyty mogłyby należeć do tych, którzy nie mieli szans adorować zbyt młodej dziewczyny za życia?
Aż trudno uwierzyć, że w Berlinie są aż 224 nekropolie – z tego 136 z nich należy do różnych wspólnot wyznaniowych. Ich mnogość wynika z tego, że kiedy w XIX wieku były zakładane, znajdowały się poza rogatkami miasta. Szczególną pozycję zajmuje wśród berlińskich nekropolii kirkut w Weissensee, we wschodniej części miasta. Jeden ze starszych stołecznych cmentarzy: 115 tysięcy grobów zajmuje powierzchnię 22 hektarów. Pierwszy pochówek odbył się tu w 1880 roku. Stare lipy, klony, dęby i topole wyznaczają przebieg alei. Nie jest zbyt intensywnie pielęgnowany, bo tak nakazuje prawo religijne – dlatego zarasta dziką zielenią. Przez to jest jednym z bardziej romantycznych miejsc. Czasami aż trudno rozpoznać groby, gdzie leżą zasłużeni dla miasta obywatele: rabin Martin Riesenhuber, kompozytor Lazarus Lewandowski, wydawcy Gottfried Bermann i Samuel Fischer, gastronom Bertold Kempowski czy właściciel domu towarowego Hermann Tietz. Jak to możliwe, że w byłej stolicy III Rzeszy zachował się tak duży cmentarz? W kraju, gdzie powstała zbrodnicza ideologia, która nakazywała zniszczenie narodu żydowskiego z jego dziedzictwem kulturowym i artefaktami. Natomiast na terenie Polski nie zachowały się – z małymi wyjątkami – cmentarze żydowskie. Płyty nagrobne zwane macewami (kamienne, szklane, drewniane), które zawierały ogromny duchowy, artystyczny przekaz zniknęły, by posłużyć za chodniki, zbudowano z nich stodoły, obory, koryta dla świń.
„Życie grobowe” - tak brzmi tytuł książki Małgorzaty Żerwe, która nie jest albumem z fotografiami cmentarzy, ale książką do oglądania, czytania i słuchania. Autorka długo szukała tego tytułu. Żaden, z tych, jakie wcześniej przychodziły jej i wydawcy do głowy, nie był adekwatny. Bo ta książka nie ma nic wspólnego z eschatologią, z życiem pozagrobowym. Jest ona wyrazem fascynacji nekropoliami, którą przejawiała właściwie od dziecka. Wychowywała się w Lublinie przy pięknym, wielkim cmentarzu... Niektóre groby autorka opisała w postaci mikroreportaży. Są też historie nieopowiedziane pozostawiające miejsce dla wyobraźni. Na przykład zdjęcie z Cmentarza Osobowickiego we Wrocławiu, gdzie w jednym z grobów spoczywa „Unknown Biker”. Tyle tylko możemy odczytać z tej tablicy. Ale dlaczego ten nieznany motocyklista został pochowany w polskim grobie, z tą angielskojęzyczną inskrypcją? Cóż, Małgorzata Żerwe nie stawiała sobie za cel wyjaśnienia każdej takiej historii. Czytelnik, czy raczej oglądacz może ją sobie interpretować dowolnie. Jest też w jej książce trochę miejsc, powiedzmy, stereotypowych. Odwiedziła sławne cmentarze i groby sławnych ludzi. Piękne są grobowce na cmentarzu w Atlancie, gdzie jest pochowana Margaret Mitchell, autorka „Przeminęło z wiatrem”. Publikacja powstała, jak określiła to autorka, „ze szwendania” po świecie, a zdjęcia pochodzą z krajów prawie całej Europy, obu Ameryk i z południowej Afryki. Tak naprawdę to opowieść o świecie ukryta w strefie pośredniej pomiędzy żywymi a umarłymi, pomiędzy przestrzenią codzienności (miasta, wsi, pustkowia) a przestrzenią cmentarza. Jaki jest ten świat, jakie jest życie (i towarzysząca mu śmierć)?