24 marca 2019

Fima


„Fima”


Amos Oz




Autor/ właśc. Amos Klausner, hebr. עמוס עוז (ur. 4 maja 1939 w Jerozolimie, zm. 28 grudnia 2018 w Tel Awiwie) – izraelski pisarz, eseista i publicysta tworzący w języku hebrajskim. Współzałożyciel organizacji „Pokój Teraz” (Szalom Achszaw). Wykładowca literatury na Uniwersytecie im. Ben-Guriona w Beer Szewie.

Tłumaczenie/ Tempska Esden Anna

Tematyka/ Jaki jest Fima bohater książki Amosa Oza? To człowiek bezwolny, który nie potrafi przeprowadzić żadnego swojego zamierzenia. Nie tyle nie potrafi, ile nawet nie zaczyna. Żyje w świecie fantazji, marzeń, często kompletnie nierealistycznych planów. Może, dlatego nie podejmuje próby ich realizacji, bo wie, że nie są możliwe do zrealizowania? No, bo trudno wyobrazić sobie, że jego była żona, Jael, jej mąż Ted i ich synek Dimi zgodzą się z nim zamieszkać, tworząc coś w rodzaju komuny. On będzie sprzątał, gotował i opiekował się Dimim, do którego jest bardzo przywiązany. Dowcip polega też na tym, że Fima to potworny bałaganiarz, stale o wszystkim zapomina, wszystko gubi, nie potrafi prowadzić swojego gospodarstwa, jak więc możne myśleć o cudzym? Fima gosposią? Niemożliwe. To jedna z jego fantazji - planów. Jest ich znacznie więcej, większość równie księżycowych, dotyczą różnych spraw, ludzi i świata.

Główny motyw/ Fima, niespełniony izraelski intelektualista, przez większość czasu fantazjuje na temat tego, jak skutecznie rozwiązać problemy swego narodu, a także próbuje uporządkować swoje życie osobiste. Jego wędrówka ulicami zimowej Jerozolimy – wciąż pobrzmiewającego echami dawnych czasów świętego miasta – skłania do refleksji nad sprawami najważniejszymi. Fima, bowiem to zarówno uniwersalna opowieść o ludzkiej kondycji, jak i wnikliwy obraz targanego konfliktami rejonu świata.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

 „Miał wrażenie, że we śnie jest mniej fałszu niż na jawie”.

„Tak jakby przez wszystkie te lata szukało się skomplikowanej odpowiedzi na trudne pytanie, a w przebłysku chwili ostatecznej odkrywa się prostą odpowiedź?”.

„No popatrz-powiedział sobie- nic nie jest nigdy stracone na zawsze, nic nie idzie na marne i prawie w każdej chwili staje się jakiś maleńki cud. Może wszystko ma jednak jakiś sens?”.

„Miłości nie da się wyrazić słowami, a jeśli się to potrafi, to znak, że już jej nie ma”.

„(…) miłość i śmieszność są ze sobą nierozerwalnie związane, a uwodziciel i jego ofiara kierują się określonym rytuałem”.

„Zanim zacznie się cokolwiek rozumieć, okazuje się, że nasza kadencja dobiegła końca”.

„Nie widział żadnej sprzeczności w popieraniu tradycyjnych wartości w systemie nauczania przy jednoczesnym wspieraniu finansowym akcji przeciwko religijnemu zniewoleniu”.

„A wiesz, jaka jest różnica pomiędzy szlemielem i szlimazelem, Efraimie? Szlemiel rozlewa herbatę, ale oblany zostaje zawsze szlimazel”. (…) Szlemiel i szlimazel obaj się nieśmiertelni”.

„Właściwie większość dowcipów opiera się na niezdrowej przyjemności, jaką czerpiemy z nieszczęścia innych”.

„Co mają ze sobą wspólnego i czym się różnią- jaszczurka, nieruchoma na ścianie, i karaluch pod zlewem? Najwyraźniej żadne z nich nie trwoni skarbu, jakim jest życie”.

„A przy okazji, czy Wasza Miłość raczy wyjaśnić Hiroszimę albo Oświęcim?”.

„Co ja wiem o miłości? Kiedyś myślałem, że miłość to coś pośredniego między okrucieństwem a współczuciem. Teraz myślę, że szkoda słów”.

„Za sto lat miłość i cierpienie pójdą w ślady dinozaurów, razem z krwawymi wojnami, krynolinami i gorsetami z fiszbinów. Mężczyźni i kobiety będą łączyć się w pary, wymieniając pomiędzy sobą maleńkie impulsy elektrochemiczne. Nikt nie będzie popełniał błędów”.

„Na swój sposób, Efraimie, kobiety są dokładnie takie same jak my, choć jednocześnie zupełnie inne. Ale, na czym polega to podobieństwo, a na czym różnica, do dziś stanowi dla mnie wielką zagadkę”.

„Po uszy już mieliśmy tego europejskiego humanizmu. Nasze plecy do dziś noszą blizny po twojej najdroższej zachodniej cywilizacji. My byliśmy zawsze tą stroną, która brała baty, od Kiszyniowa po Oświęcim”.

„(…) Mesjasz jest w rzeczywistości naszym aniołem zagłady”.

„Być zapomnianym przez Boga niekoniecznie musi się równać potępieniu”.

„(…) tu, w Jerozolimie, co drugi napotkany typ jest na wpół prorokiem, na wpół premierem”.

„Każdy Żyd, nawet z przeproszeniem grzesznik, był duszą na górze Synaj”.

„Na całym świecie nie ma Żyda, który nie przestrzegałby któregoś z przykazań. (…) Na przykład, już przez samo to, że pan żyje przestrzega pan przykazania: wybieraj życie, a nie śmierć”.



                                   Chytra, satyryczna „piesza wędrówka” po ostatnich latach pierwszego półwiecza istnienia Izraela - rozbita przez umysł nieefektywnego, dziwacznego marzyciela, którego nieustannie nękają najbardziej przyziemne szczegóły jego codziennej rutyny. Efraim (Fima) Nisan jest człowiekiem w średnim wieku, który co rano zapisuje wstrząsające, objawiające się sny, które na przemian z życiem na jawie są do siebie podobne w ich epizodycznej niejednoznaczności. Fima rozczarował swojego ojca Barucha Nomberga, prawicowego producenta kosmetyków, decydując się na pracę, jako recepcjonistka w klinice ginekologicznej, rozczarował swoją byłą żonę Jael Levin, badaczkę lotnictwa, pozwalając jej odejść i rzucić się w ramiona wyniosłego amerykańskiego Teda Tobiasza. Fima też codziennie rozczarowuje się sam sobą. Zafascynowany charyzmatycznym Uri Gefenem, usiłuje spać z jego żoną, Niną, która kończy każde codzienne uprawianie z nim seksu przez szorowanie swojego ciała, a następnie szorowanie toalety i umywalki. Fima nie może nawet zabić karalucha bez lęku, ponieważ przypomina mu sytuację narodu żydowskiego. Przemierzając ulice Jerozolimy, „zwołuje” własne wyimaginowane spotkania w gabinecie premiera w trakcie, których chce rozwiązać problemy polityczne i moralne narodu. Najbardziej zadowolony jest, gdy gra w gry z Dimim Tobiaszem, dziesięcioletnim synem Jael. Wszystkie niezrealizowane pragnienia Fimy dochodzą do głowy w magicznej, szczytowej epifanii w piątkowe popołudnie podczas spacerów przez Jerozolimę i jej historię, która pokazuje, że Fima wreszcie pogodził się ze swoim statusem współczesnego „Wędrującego Żyda”. Głęboko, słodko komiczna książka w stylu Gogola, w której pojawia się bolesne pytanie - jaki jest sens tego wszystkiego, skoro za sto lat i tak nikt już nie będzie o nas myślał i pamiętał?

                                      Fima ma pięćdziesiąt cztery lata i żyjąc długo samotnie, nabrał zwyczaju mówienie do siebie samego. Uważał to za jedno ze swoich starokawalerskich dziwactw, podobnie jak gubienie zakrętek od słoików z dżemem, przycinanie włosów w jednej dziurce nosa i zapominanie o drugiej, rozpinanie rozporka w drodze do łazienki dla zaoszczędzenie czasu. W życiu Fimy było kilka miłości, kilka idei, dobrze rokujący tomik poezji, myśli o sensie istnienia wszechświata i sprecyzowane poglądy na temat błędów Izraela oraz szczegółowo ułożony w wyobraźni plan stworzenia nowego ruchu politycznego. Były też różne tęsknoty i uporczywe marzenia, żeby zacząć wszystko od nowa. I tak oto tkwił w swoim nędznym mieszkaniu. Definiując precyzyjnie swoje starokawalerskie nawyki, Fima miał nadzieję zdobyć ironiczny dystans wobec samego siebie i tym samym uchronić marzenia, a także własną godność. Ale czasami wydawało mu się nagle, że te obsesyjne tropienie dziwactw nie jest wcale sposobem obrony przed starokawalerstwem, ale strategią stosowaną właśnie przez owego starego kawalera, aby zdominować go całkowicie.

                 Miał dziesięć lat, kiedy jego matka zmarła na wylew. Jego ojciec Baruch Nomberg, jak zawsze porywczy, nie doczekał nawet tygodnia- w pierwszą sobotę po pogrzebie spakował wszystkie rzeczy żony do kufrów, wszystkie suknie, buty i książki, toaletkę z okrągłym rosyjskim lustrem i powłoczki na pościel z wyhaftowanymi monogramami, i pospiesznie podarował wszystko hospicjum dla trędowatych. Zatarł wszelki ślad obecności żony, tak jakby jej śmierć była aktem zdrady. Tak jakby uciekła z innym mężczyzną. Zaraz po pogrzebie Baruch wziął w swoje ręce edukację syna. Codziennie rano sprawdzał wszystkie zeszyty w tornistrze Fimy. Co wieczór pilnował, żeby Fima dokładnie wyczyścił zęby. Uparł się dodać mu prywatne lekcje z matematyki, angielskiego i nawet z tradycji żydowskich. Dyskretnie przekupywał jednego ze szkolnych kolegów syna, żeby Fima nie czuł się zbyt samotny i miał towarzystwo do zabaw. Kupił szerokie biurko, którego Fima do tej pory używał. Zima czy lato zmuszał chłopca do noszenia zbyt ciepłych ubrań. W ich domu przez wszystkie te lata samowar elektryczny bulgotał zawsze do pierwszej lub drugiej w nocy. Eleganckie rozwódki i dystyngowane wdowy w nieokreślonym wieku przychodziły z wizytą i spotkania te ciągnęły się godzinami. Fima jeszcze przez sen słyszał dochodzące z salonu fragmenty prowadzonych z wyraźnym słowiańskim akcentem rozmów, wybuchy śmiechu, płacz albo śpiewy. Nie był pilnym uczniem. Ojciec „przeciągał go za uszy” z klasy do klasy. Skonfiskował mu jego książki, żeby zajął się podręcznikami. Zmusił do wcześniejszego przejścia trudnych egzaminów na wyższą uczelnię. Nie zawahał się uruchomić całej sieci znajomości, żeby ratować syna przed czynną służbą wojskową. Po odbyciu służby zastępczej na rzecz kraju Fima miał zamiar starać się o przyjęcie do marynarki handlowej, przynajmniej na jakiś rok lub dwa. Morze urzekało do bez reszty. Ale ojciec postawił veto i zadecydował, że syn będzie studiował zarządzanie, bo planował wciągnąć go do prowadzenia własnej firmy kosmetycznej. Dopiero po zażartej walce zdołali uzgodnić, że Fima wybierze wydział historyczny. Kiedy uzyskał doskonałe wyniki na zakończenie, ojciec, cały w euforii, postanowił wysłać go na słynny brytyjski uniwersytet na dalsze studia. Ale Fima zbuntował się, zakochał, jeszcze raz zakochał, potem nastąpił rok amorów i nauka poszła w odstawkę. To Baruch zawsze ratował syna z opałów, w Gibraltarze, na Malcie, uchronił go nawet od aresztu wojskowego. To ojciec kupił dla niego mieszkanie w Kiriat Jowel i ożenił go z Jael, po dokładnym zlustrowaniu i odrzuconych dwóch innych kandydatek- Ilii Abravanel z Hajfy, która wyglądała jak Maria Magdalena ze starego obrazu, i pięknej Liat Sirkin, która osładzała Fimie noce w śpiworze w górach północnej Grecji. I to ojciec, kiedy wszystko było skończone, zajął się przeprowadzeniem rozwodu.
                
                    Fima dostał swoje dwupokojowe mieszkanie na obrzeżu Kiriat Jowel, kiedy żenił się po raz drugi w 1961 roku, w niecały rok po ukończeniu z wyróżnieniem historii na uniwersytecie w Jerozolimie. W owych czasach ojciec wiązał z nim wielkie nadzieje. Inni też widzieli przed nim wspaniałą przyszłość. Dostał stypendium i miał już zdawać egzamin magisterki. Była też mowa o doktoracie i karierze naukowej. Ale w lecie 1960 roku życie Fimy bardzo się skomplikowało. Do dziś przyjaciele z rozbawieniem wspominali tamten „rok amorów”. Wieść niosła, że w połowie lipca, zaraz po egzaminach, Fima zakochał się w Nicole przewodniczce katolickiej wycieczki z Francji. Siedział na ławce w ogrodzie Klasztoru Ratyzbońskiego, czekając na uczennicę szkoły pielęgniarskiej, swoją dziewczynę Szulę. Jego oczy płonęły, kiedy Nicole szła do muzeum, czaił się w każdej Sali. Kiedy Nicole poszła na mszę do klasztoru, czekał pod drzwiami przez półtorej godziny jak pies. Kiedy poleciała do Francji, podążył za nią do Paryża, a nawet do jej domu w Lyonie. Pewnej księżycowej nocy ojciec Nicole wypalił do Fimy z dwururki, raniąc do lekko w nogę. Leżąc przez trzy dni w szpitalu prowadzonym przez franciszkanów, Fima wypytywał, co trzeba zrobić, aby zostać chrześcijaninem. Ojciec Nicole, kiedy przyszedł prosić o wybaczenie, obiecał pomóc mu w zamianie wyznania. Tymczasem Nicole miała dosyć również swojego ojca i uciekła od nich obydwu. Fima, brudny i zaniedbany, ścigał ją zakurzonymi autobusami i pociągami. Dotarł do Gibraltaru, gdzie skończyły mu się pieniądze. Z pomocą Czerwonego Krzyża wsadzono go niemal siłą na pokład panamskiego statku handlowego i odesłano do Izraela. Po przybyciu go Hajfy został aresztowany i spędził sześć tygodni w więzieniu wojskowym, bo sfałszował datę na formularzu uprawniającego żołnierza rezerwy do opuszczenia kraju.

                 Zwolniono go z aresztu, kiedy ojciec wstawił się za nim u zajmującego wysokie stanowisko urzędnika, którego żona, znana postać elity towarzyskiej, zakochała się nieprzytomnie w Fimie. Była o dziesięć lat młodsza od swojego męża i co najmniej o osiem lat starsza od Fimy. Jesienią zaszła z nim w ciążę i przeprowadziła się do niego do Musary. Znaleźli się na językach całego miasta. W grudniu Fima znowu wsiadł na statek handlowy, tym razem jugosłowiański, i wylądował na Malcie, gdzie spędził trzy miesiące, pracując przy hodowli ryb tropikalnych i pisząc swój cykl wierszy. Tam rozpoczął romans z właścicielką hotelu, z którą później wziął ślub cywilny. Związek ten nie potrwał nawet dwóch miesięcy, bo w tym czasie ojcu udało się z pomocą przyjaciół mieszkających w Rzymie ustalić miejsce pobytu syna. Poinformował Fimę, że jego ukochana z Jerozolimy poroniła, wpadła w depresją i wróciła do męża. Fima nie umiał znaleźć dla siebie żadnego usprawiedliwienia, czuł się strasznie winny. Zdecydował porzucić natychmiast swoją „gospodynię” i od tej pory omijać kobiety z daleka. Uznał, że miłość nieuchronnie prowadzi do katastrofy, a związki bez miłości przynoszą jedynie poniżenie i ból. Opuścił Maltę bez grosza w kieszeni, na pokładzie tureckiego statku rybackiego. Miał zamiar zaszyć się na rok w pewnym klasztorze na wyspie Samos. Zszedł ze statku w Salonikach. Następnego ranka wyruszył na poszukiwanie synagogi, choć nigdy nie był praktykujący, i miał przeświadczenie, że sam Bóg nie jest specjalnie religijny i tej religijności nie wymaga. Pod synagogą spotkał trzy dziewczyny z Izraela, które wędrowały po Grecji i zamierzały udać się na północ, w góry, bo właśnie zaczęła się wiosna. Fima przyłączył się do nich i po drodze, jak powiadają, zakochał się po uszy w jednej z nich, Ilii Abravanel z Hajfy. Ponieważ Ilii oparła się jego zalotom, przespał się kilka razy z jej przyjaciółką Liat, która zapraszała go do swojego śpiwora na noce. Przez cały ten czas nie widział żadnej sprzeczności w tym, że wzdycha do Ilii, a sypia z Liat, jednocześnie niemal nie zwracał uwagi na trzecią dziewczynę.

                 Prawie miesiąc po tamtej podróży Fima pojechał do Jawne, żeby poszukać trzeciej dziewczyny. Dowiedział się, że Jael Levin jest absolwentką wydziału inżynierii lotniczej politechniki w Hajfie i pracuje w górzystej okolicy na zachód od Jerozolimy w zakładach, których produkcja objęta była ścisłą tajemnicą. Następnie odszukał Liat i przesiedział z nią w małej nadmorskiej kawiarence pół godziny po to tylko, aby dała się skusić na pójście z nim do łóżka. W maju zaprosił wszystkie trzy dziewczęta do Jerozolimy, żeby przedstawić je ojcu. Staruszek oczarował Ilię staromodnymi manierami dżentelmena, anegdotkami i opowiastkami z morałem rozbawił Liat, a najbardziej podobała się mu Jael, bo uznał, że wyróżnia ja „głęboka osobowość”. Tak, więc w sierpniu 1961 roku Jael i Efraim (Fima) Nisan mieszkali już, jako małżeństwo w małym mieszkanku, które kupił Fimie ojciec na skraju Kiriat Jowel na przedmieściach Jerozolimy. Kiedy dobiegł końca „rok amorów” zaczęła się proza życia. W 1965 roku Jael wyjechała na specjalny kontrakt do centrum badań Boeinga w Seattle. Fima odmówił towarzyszenia jej, tłumacząc, że rozłąka dobrze im zrobi. Został w ich dwupokojowym mieszkaniu sam. Miał skromną posadkę w prywatnej klinice ginekologicznej, jako recepcjonista. Od czasu do czasu zadziwiał wszystkich obecnych zjadliwym podsumowaniem lub paradoksalną prognozą życia politycznego. Niczym nałogowy hazardzista brnął dalej, ze swadą spierając się o to, na czym się nie znał, albo na temat drobiazgów zupełnie bez znaczenia, i wtedy nawet jego najwierniejsi przyjaciele tracili cierpliwość. Kiedy na początku 1966 roku Jael napisała mu, że w jej życiu jest inny mężczyzna, Fima aż zaśmiał się na to banalne stwierdzenie. Od czasu do czasu jakiejś kobiecie poznanej w klinice udało się trafić do jego zabałaganionego łóżka z od dawna niezmienianą pościelą. Wkrótce każda z tych przypadkowych partnerek odkrywała, że Fimę bardziej interesuje sprawianie im przyjemności niż własne żądze. Niektóre uważały to za cudowne i wzruszające, ale inne były zaniepokojone i czym prędzej starały się wyplatać z takiego związku.

                   Pomiędzy zabiegami, kiedy obaj lekarze i pielęgniarki przychodzili na kawę do recepcji do Fimy, zastanawiał się, co tu właściwie robi, co łączy go z tymi obcymi ludźmi i gdzie właściwie powinien być, jeśli nie tu. Ale czuł boleśnie, że ktoś, gdzieś, na niego czeka i dziwi się jego spóźnieniu. Po pracy od czasu do czasu odwiedzał go w mieszkaniu ojciec. Wschodnioeuropejski aromat unoszący się wokół ojca wywoływał w Fimie mieszaninę odrazy i wstydu z powodu tego uczucia, a jednocześnie wieczną chęć, aby spierać się z ojcem, podeptać którąś z jego świętych zasad, zdemaskować drażniące sprzeczności jego poglądów, zdenerwować go trochę.

                  Amos Oz wybitny izraelski powieściopisarz i eseista w książce „Fima” jest bezbłędnie cierpliwy i czuły wobec swoich bohaterów. Nigdy nie osądza Fimę za to, co niektórzy mogą uznać za infantylizm, lenistwo i pobłażanie samemu sobie. Dlatego też nadaje swoim niedojrzałym bohaterom godność. Kiedy jedna z kochanek Fimy, porzucona żona, opowiada mu o swoich problemach życiowych, nie jest piskliwą kobiecą histeryczką, którą możemy znaleźć w tak wielu współczesnych książkach. Przypomina nam się raczej Anna Siergiejewna w opowiadaniu Czechowa „Dama z małym psem”, która znosi łzawy atak wyrzutów sumienia w pokoju hotelowym Gurowa. Fima jest romantycznie zaabsorbowany byłą żoną Jael; jest mężczyzną, który pragnie być ojcem, ale jest tym tak przerażony, że nalegał na aborcję, gdy Jael zaszła w ciążę. Jest kochankiem, który nie osiąga seksualnego spełnienia przez cały czas opowiadania. Jest idealistą politycznym, jest także osobistym nihilistą, który doszedł do wniosku, że „miłość prowadzi nieuchronnie do katastrofy, podczas gdy relacje bez miłości powodują jedynie upokorzenie i krzywdę". Pochłonięty przez fantazje o doprowadzeniu kraju do pokoju, zaniedbuje swojego chorego starszego ojca, którego śmierci był w stanie zapobiec. Po nieudanej próbie obiecującego historyka i obiecującego poety Fima pracuje, jako recepcjonista w gabinecie ginekologicznym. Według jego sposobu myślenia podjął się najtrudniejszego zadania: zagubiony w osobistych konfliktach, obywatel kraju, którego podstawowa etyka jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie, stara się żyć „dobrym życiem”. Jednak utrudnia mu to zarówno jego wewnętrzny stan, jak i rzeczywistość zewnętrzna. Powłoka osobowości Fimy jest konkretna, prosta, niemal oszałamiająco zwyczajna. Możemy porównać go do dziecka, które w pewnym okresie swojego życia nie potrafi ogarnąć rzeczywistości i opisuje świat w bardzo prosty i nieskomplikowany sposób.  Podążamy za Fimą, widzimy go, gdy marzy, rozwiązuje proste zagadki, wkurza ojca, opiekuje się Dimim synem byłej żony Jael, próbuje uwieść kobiety, angażuje się w nieustanne debaty polityczne, które są podstawą izraelskiego życia społecznego i patrzy przez okna. To patrzenie Fimy przez okna jest alegorią jego życia. Kiedy Fima wygląda przez okna, spogląda zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz siebie, i to jest coś, co sprawia, że ta jego aktywność stała się ważnym przedmiotem tej powieści. Rodzące się w nim refleksje, szczególnie, jeśli były konfrontowane z kobietami i ojcem, nie były formą ucieczki od wydarzeń świata, ani sposobem na unikanie problemów i codziennych konfliktów. Wyjawianie własnych myśli, emocji i uczuć były próbą dogłębnego poznania siebie. Ten proces introspekcji pociągał za sobą intelektualną izolację, ucieczkę we własny, mały wewnętrzny świat dziecka.  Świat, w którym „małemu” osieroconemu we czesnym okresie dzieciństwa Fimie brakuje matki.

                     Fima mieszka w Jerozolimie, ale czuje, że jest w Jerozolimie przez pomyłkę, że powinien być gdzieś indziej. W trakcie swojego życia miał kilka romansów, kilka pomysłów, wydał tomik wierszy, które wzbudziły pewne oczekiwania, myślał o celu wszechświata i w którym momencie jego kraj zgubił drogę, fantazjował na temat założenia nowego ruchu politycznego i ciągle pragnął otwarcia nowego rozdziału w swoim marnym życiu. W swoim ciasnym obskurnym mieszkaniu w ponury, mokry poranek, zaangażowany w upokarzającą walkę o uwolnienie rogu koszulki z zamka błyskawicznego w spodniach marzy o lepszym życiu, kraju i świecie. Z rzadkim dowcipem, intymną wiedzą o ludzkim sercu w mistrzowskim opowiadaniu o życiu Fimy, Amos Oz przedstawia obraz człowieka oraz pokolenia ludzi, które marzą o szlachetnych snach, ale nic nie robią aby je zrealizować.






16 marca 2019

Światło, którego nie widać


„Światło, którego nie widać”


Anthony Doerr




Autor/ (ur. 1973) - Amerykanin, autor powieści i krótkich opowiadań. Zyskał uznanie za książkę „Światło, którego nie widać”, za którą otrzymał Nagrodę Pulitzera w kategorii fikcji literackiej.

Tłumaczenie/ Tomasz Wyżyński

Tematyka/ W książce bomby spadają, kule świszczą, baterie przeciwlotnicze ostrzeliwują niebo, z sufitu sypią się kaskady pyłu, a ścieżki bohaterów zbiegają się, zanim odrodzą się w długim następstwie czasu, czyli w drugiej połowie XX wieku. Książka „Światło, którego nie widać” Anthony'ego Doerr, najpierw mnie „rozwścieczyła”, a potem zaczęła mnie „prześladować” napełniając mnie „przerażającą rozpaczą”. Książka może nie wzbudziła we mnie większego oburzenia, ale powodowała dyskomfort podczas czytania. Nie wiem, jak czytelnicy mogą ją uwielbiać?! Może, dlatego, że wygrała Nagrodę Pulitzera? Kluby z książkami i księgarnie promowały ją do znudzenia. Każdego ranka, w drodze do pracy, słyszałem rozmowy i zachwyt na jej temat, i każdego ranka pogrążałem się w coraz większej „rozpaczy”, która wzbudzała pewien rodzaj mentalnych nudności, a gdy bohaterka Marie-Laure zaczyna istnieć w publicznej świadomości, jako rozsądna reprezentantka tego, jak to jest być niewidomym i działać zarazem we francuskim ruchu oporu, przestałem wierzyć w sens nagradzania pisarzy jakąkolwiek nagrodą literacką.

Główny motyw/ Marie-Laure mieszka wraz z ojcem w Paryżu, jako sześciolatka traci wzrok i odtąd uczy się poznawać świat przez dotyk i słuch. Pięćset kilometrów na północny wschód od Paryża w Zagłębiu Ruhry mieszka Werner Pfennig, który jako mały chłopiec stracił rodziców. Podczas jednej z zabaw Werner znajduje zepsute radio, naprawia je i wkrótce staje się ekspertem w budowaniu i naprawianiu radioodbiorników. Odtąd Werner poznaje świat, słuchając radia. Kiedy hitlerowcy wkraczają do Paryża, dwunastoletnia Marie-Laure i jej ojciec uciekają do miasteczka Saint-Malo w Bretanii. Werner Pfennig trafia tam kilka lat później. Służy w elitarnym oddziale żołnierzy, który zajmuje się namierzaniem wrogich transmisji radiowych. Podczas nalotu aliantów na Saint-Malo losy tej dwójki splatają się…

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Wiesz, skąd się biorą diamenty i inne kryształy, Laurette? Poprzez przyrost mikroskopijnych warstw, po kilka tysięcy atomów na miesiąc, jedna na drugiej. Przez wiele tysięcy lat. Historie powstają w ten sam sposób”.

„Słyszałam, że diamenty to promień światła z raju. Przed upadkiem człowieka, światło zesłane na ziemię przez Boga”.

„Prawie wszystkie gatunki, jakie kiedykolwiek żyły, wymarły. Nie ma powodu by sądzić, że ludzkość będzie wyjątkiem!”.

„Krocz ścieżkami logiki. Każdy skutek ma przyczynę, istnieje wyjście z każdej trudnej sytuacji. Do każdego zamka można dopasować klucz”.

„Po co to wszystko robimy, jeśli nie po to, by zostać tym, czym chcemy?”.

„Ciągle wierzysz, że posiadasz własne życie, Wernerze. Właśnie na tym polega twój problem”.

„Prawdziwy diament nigdy nie jest doskonały”.

„Jeśli człowiek zamyka oczy, nie dowiaduje się niczego o ślepocie”.

„Wszyscy pojawiamy się na świecie, jako pojedyncza komórka, mniejsza od drobinki kurzu, znacznie mniejsza. Podział. Mnożenie. Dodawanie i odejmowanie. Materia przechodzi z rąk do rąk, atomy pojawiają się i znikają, wirują molekuły, łączą się białka, mitochondria wysyłają polecenia oksydatywne, powstajemy, jako mrowie połączeń elektrycznych. Płuca, mózg, serce. Po czterdziestu tygodniach sześć bilionów komórek przeciska się przez drogi rodne matki. Krzyczymy. Później atakuje nas świat”.



                        Dawno już nie czytałem tak słabej fikcji literackiej dotyczącej drugiej wojny światowej jak książka „Światło, którego nie widać”. Wybór niedoczytywania może być dobrą strategią na zachowanie higieny intelektualnej. Ja jednak wyznają zasadę, że należy dokończyć książkę. Cóż zrobić, jeśli książka jest zwyczajnie nudna a tekst mnie w żaden sposób nie zachęcał do dalszego czytania? Muszę przyznać, że czytanie kryje w sobie więcej pułapek, niż publiczne przyznanie się do nieczytania. Jeżeli, ktokolwiek zabiera się do pisania książki – nawet, jeśli jest to fikcja literacka, w której tłem są wydarzenia historyczne musi trzymać się faktów historycznych. Anthony Doerr popełnia mnóstwo fundamentalnych „gaf”, na przykład opisuje żydowską kobietę z naszytą na ubraniu żółtą Gwiazdą Dawida, która mieszka w centrum Berlina w 1941 roku i do tego korzysta z publicznej windy. Należy zaznaczyć, że Żydów w III Rzeszy pozbawiono praw obywatelskich już w 1935 roku. Nie mogła, więc owa kobieta korzystać z windy z obywatelami III Rzeszy, a co dopiero mieszkać z nimi w jednej kamienicy!  Zastanawiam się także, dlaczego książka „Światło, którego nie widać” została nagrodzona Nagrodą Pulitzera za rok 2015? Nagroda Pulitzera to w Stanach jedno z najbardziej prestiżowych wyróżnień. Tradycja przyznawania złotych medali sięga 1917 roku. Wtedy po raz pierwszy wręczono nagrodę, która upamiętnia wydawcę prasowego Josepha Pulitzera, właściciela wielkiego dziennika „World”. Gospodarzem wydarzenia jest nowojorski uniwersytet Columbia. To właśnie tej uczelni Pulitzera przekazał swój majątek. Chciał, by stworzono szkołę dziennikarstwa i  ustanowiono nagrodę jego imienia.

             Kandydatów do Pulitzera może zgłaszać każdy. Muszą być spełnione jednak pewne istotne kryteria. Na przykład zgłoszeni w kategoriach literackich muszą być obywatelami Stanów Zjednoczonych, za wyjątkiem kategorii historia, gdzie przedmiotem książki musi być historia USA. Natomiast w skład jury wchodzi aktualny rektor uniwersytetu, przedstawiciel rodziny Pulitzera, administrator fundacji oraz dwunastu członków, wybieranych na czteroletnie kadencje. Mogą nimi być wydawcy lub redaktorzy gazet o zasięgu ogólnokrajowym. Każdy wielbiciel literatury amerykańskiej doskonale zna te nagrody i zna także ich laureatów. Do grona zwycięzców zaliczają się między innymi Ernest Hemingway, William Faulkner, Jennifer Egan i Philip Roth. Jak to się stało, że to właśnie Anthony Doerr został nagrodzony? Czyżby rok 2015 był aż tak „słaby” literacko, że książka „Światło, którego nie widać” okazała się najlepsza? Moim zdaniem taka nagroda jak Pulitzer jednak zobowiązuje do większego poziomu pisarskiego.

                       Bohaterką jest Marie-Laure LeBlanc, której kochający ojciec, utalentowany ślusarz, robi wszystko, by pomóc jej zrekompensować utratę wzroku. Profesjonalnie ojciec Marie-Laure'a nadzoruje wszystkie zamki w Muzeum Historii Naturalnej w Paryżu. Prywatnie, po tym, jak jego córkę oślepia katarakta w 1934 roku w wieku 6 lat, wymyśla maleńkie, zawiłe modele miejsc, do których musi zmierzać, aby nauczyła się poruszać dotykiem wykorzystując też swoją wyobraźnię i pamięć. W tym samym czasie w górniczym miasteczku w Niemczech Werner Pfennig, sierota, dorasta wraz ze swoją młodszą siostrą w domu dziecka, zauroczony audycjami radiowymi, z których dowiaduje się o różnych historiach i miejscach, których nigdy nie widział ani sobie nie wyobrażał.                    
                Werner i jego siostra starają się nie przegapić żadnej audycji radiowej, programu edukacyjnego nadawanego przez pewnego tajemniczego Francuza. Jego rozważania podniecają dzieci i karmią ich „głodną” wyobraźnię oraz uzupełniają ich wiedzę. Zarówno Jutta, jak i Werner martwią się, gdy nazistowska propaganda zaczyna przejmować władzę w ich mieście. Chociaż Werner marzy o studiach w Berlinie, jednak boi się, że jego jedyną przyszłością jest praca w pobliskich kopalniach, w których kilka lat wcześniej zginął ich ojciec. Jednak jego talent do naprawy radia staje się znany w całym mieście. Ludzie płacą mu kilka marek lub obdarowują go dodatkowym jedzeniem za te usługi. Kiedy naprawia radio ważnego niemieckiego urzędnika, Werner zostaje nagrodzony, otrzymuje stypendium do prestiżowej szkoły, staje się „ekspertem” w budowaniu i naprawianiu kluczowych dla armii odbiorników radiowych. Zostaje powołany do wojska, ma wykorzystać swój talent do wytrapiania ruchu oporu w okupowanych przez Niemcy Ukrainie, Rosji a później Francji. Zręcznie przeplatając życie Marie-Laure i Wernera, Anthony Doerr udowadnia, że wbrew wszelkim przeciwnościom ludzie starają się być dla siebie dobrzy.
                    
                Kiedy Marie kończy 11 lat, w całym Paryżu zaczynają krążyć plotki o wojnie. Słyszy historie o niemieckiej brutalności. Jej ojciec próbuje uspokoić jej lęki kupując jej książki w języku Breille. Zaczyna pracować w muzeum nad skatalogowaniem i ukryciem różnych cennych eksponatów, jednak muszą uciekać z miasta przed wkroczeniem Niemców do Paryża. Idą pieszo kilka dni do domu wuja, w którym jej ojciec ma nadzieję ukryć ważny eksponat z muzeum. Kierują się w stronę miasteczka Saint-Malo blisko Kanału La Manche, gdzie odnajdują wujka Etienne, bogatego mężczyznę, psychicznie zaburzonego po traumie jeszcze z czasów I wojny światowej. Nieznany Marie-Laure, przedmiot, który nosi jej ojciec, jest niezwykle cenny i nazywa się „Płomień Morza”. Wykonano dwie jego kopie. Jedna kopia została w muzeum, ale inna kopia, wraz z autentycznym diamentem, zostały rozesłane przez różnych kurierów, w tym ojca Marie w różne rejony Francji. Żaden z kurierów nie wie, kto przemyca prawdziwy klejnot, ponieważ kopie są prawie identyczne.

              Gospodyni wujka Etienne, Madam Manec, miło przyjmuje zmęczonych uchodźców w domu. Marie wkrótce zaczyna poznawać lepiej swojego ekscentrycznego wuja. Etienne rzadko opuszcza dom, bawi się z Marie w udawanie, że podróżują po całym świecie. Pokazuje jej stare radio, które zbudowali dawno temu wraz z jej dziadkiem. Wykorzystywał to radio do emitowania naukowych nagrań dla dzieci; te same nagrania, które kiedyś słuchał Werner i jego siostra w sierocińcu. Ojciec Marii buduje kolejne model miasta, tym razem model miasta Saint-Malo. Kilka miesięcy później wychodzi do pracy, ale nigdy nie wraca do domu.

             Werner uwielbia swoje lekcje w szkole, za to nie cierpi treningu fizycznego i indoktrynacji, które musi znosić, aby ukończyć szkołę. Zaprzyjaźnia się z cichym chłopcem o imieniu Frederick, który lubi oglądać ptaki i chce zostać ornitologiem. Niektórzy sadystyczni nauczyciele wybierali słabszych chłopców i wykorzystywali ich jako ofiary, aby się nad nimi znęcać. Fryderyk został pobity za odmowę wylania zamarzającej wody na innego ucznia. Werner wstydził się, że nie pomógł swojemu przyjacielowi. Inni uczniowie pobili Fryderyka tak poważnie, że z trwale uszkodzonym mózgiem został odesłany do domu w Berlinie, by żyć jak inwalida przez resztę swojego życia. Wkrótce odkryto dar Wernera do elektroniki i matematyki, po pewnym czasie został przydzielony do specjalnego zadania. Uczy się wzorów do śledzenia sygnałów radiowych i ustalania ich współrzędnych. Ostatecznie Werner został wysłany, by służyć w elitarnej jednostce, szukając posterunków oporu. Werner śledzi sygnały radiowe a inni żołnierze w brutalny sposób jej likwidują.

             Marie-Laure otrzymuje list od ojca, w którym wyjaśnia, że ​​został wzięty do niewoli przez Niemców. Kłamie w liście, że jest dobrze traktowany. Madame Manec i kilku jej przyjaciół stają się członkami francuskiego ruchu oporu. Marie często chodzi z nią po mieście, zabiera wiadomości od piekarza, a wuj ​​Etienne następnie nadaje je przez radio. Pewnego dnia wuj pokazuje Marie tajemniczą grotę. Marie jest zachwycona odkryciem, grota pokryta jest ślimakami i mięczakami. Odwiedza ją codziennie w drodze z piekarni do domu i zostawia w niej notatki od piekarza. Dziewczynka otrzymuje koleiny list od ojca, w którym przypomina jej skomplikowane pudełka, które wyrzeźbił dla niej na urodziny. Marie wie, że jej ojciec próbuje coś jej przekazać, powtarza sobie to zdanie z listu, ale nie może zrozumieć jego przesłania. Wojna dobiega końca. Werner zostaje przeniesiony ze swoim oddziałem do Francji, zaczyna tropić francuski ruch oporu oraz ich radiostacje w okolicach Saint-Malo. Werner namierza częstotliwość wuja Etienne'a, ale nie zgłasza tego, ponieważ przypomina mu nagrania z audycji radiowych z czasów dzieciństwa. Śledzi dom i podąża za Marią, która idzie z piekarni z tajnymi meldunkami. Zauważa, że ​​inny mężczyzna, nazistowski oficer o nazwisku Von Rumpel, też ją śledzi i pyta ją o ojca i o tajemniczy muzealny eksponat. Marie ukrywa się w grocie i połyka kawałek papieru, który piekarz ukrył w chlebie. Wuj Etienne pomyślał, że oficer szuka nadajnika, ale Marie zdaje sobie sprawę, że chodzi mu o tajemniczy diament, który jej ojciec musiał zabrać ze sobą uciekając z Paryża. Przesłanie jej ojca staje się dla niej jasne. Ukrył klejnot w modelu domu Etienne.

              Wuj Etienne zostaje aresztowany, niewidoma Marie zostaje sama w domu. Von Rumpel szuka brakującego diamentu, dobrze zdając sobie sprawę, że mistrz ślusarski musiał go ukryć gdzieś w budynku. Alianci zrzucają ulotki zachęcające mieszkańców miasta do ucieczki, ponieważ wieczorem miasto zostanie zbombardowane. Marie nie może przeczytać ulotek. Nie chce wyjść z domu, mając nadzieję, że Etienne po nią wróci. Kiedy bomby spadają, dom, w którym znajduje się dziewczynka i diament, to jeden z nielicznych budynków, które nie zostają uszkodzone.  Kiedy Von Rumpel wchodzi do jej domu, Marie zamyka się w ukrytym pokoju, w którym Etienne trzyma radio. Von Rumpel przeszukuje dom w poszukiwaniu zaginionego skarbu. Marie wie, że zginie, jeśli ją znajdzie, ale gdy godziny mijają, zaczyna używać radia do nadawania. Odczytuje przez radio alfabetem Breilla książkę Juliusza Verne „20000 mil podmorskiej żeglugi”, aby poinformować mieszkańców, że wciąż żyje. Werner, uwięziony pod gruzami zawalonego domu w piwnicy namierza jej radio i słyszy jak czyta książkę i zakochuje się w jej głosie.

                 Nie chce dalej zdradzać fabuły książki, ale ujawnię tylko, że jej akcja kończy się w 2014 roku. Marie wciąż żyje, wciąż przeżywa wspomnienia z wojny i ludzi, którzy pomogli jej przetrwać. Zastanawia się, czy ich dusze wciąż płyną po niebie jak fale radiowe, za pomocą, których ona, jej wujek i dziadek opowiadali o świecie. Frau Elena, która opiekowała się dziećmi w sierocińcu, w którym dorastali Werner i jego siostra została protestancką zakonnicą i nadal prowadzi dom dziecka.

                     Nadal zastanawiam się jak można było zepsuć tak dobrze na początku zapowiadającą się książkę? Dlaczego autor nadał diamentowi „magiczną moc”? „Płomień Morza” został rzekomo stworzony przez Boginię Ziemię, jako dar dla jej kochanka, Boga Morza. Zanim jednak udało mu się go dosięgnąć, książę z Borneo wyrwał go z koryta rzeki. Bogini przeklęła diament. Ten, kto utrzymuje kamień, będzie żył wiecznie, ale klęski spadną na wszystko, co kochał. Legendy otaczające diament wskazują na ból serca u tych, którzy go posiadali. Jedynym sposobem na złamanie klątwy jest rzucenie diamentu do morza. Oficer niemiecki Von Rumpel szuka owego magicznego klejnotu, ponieważ potrzebuje go do wyleczenia się z choroby nowotworowej.

                      Przez całą książkę odnosiłem wrażenie, że –proszę mnie źle nie zrozumieć- autor próbuje usprawiedliwiać zło, jakiego dopuszczali się Niemcy podczas II wojny światowej, że walczyli w „słusznej” sprawie. Na pewno stworzył niewinną postać Wernera, który też okazuje się ofiarą III Rzeszy. On tylko namierzał radia partyzantów, ale zabijali ich już inni zdegenerowani żołnierze. Kiedy dochodzimy do ostatnich rozdziałów, autor daje nam wprost do zrozumienia, że Armia Czerwona wkraczająca na tereny Niemiec to barbarzyńcy, mordercy, gwałciciele „zażynający” niewinne niemieckie dzieci i kobiety. Oczywiście ma rację, ale dlaczego kiedy czytamy rozdziały dotyczące Wermahtu na terenach państw okupowanych, to okazuje się, że byli to eleganccy żołnierze niosący cywilizację Słowianom chodzącym boso po śniegu. Czyżby autor sympatyzował z jakąś ideologią? W książce brakuje napięcia, choć jest w niej dużo okazji, aby poruszyć czytelnika. Nawet, jeśli sypie się sufit, walą się ściany to odnosi się wrażenie, że to tylko taka niewinna, bezpieczna zabawa. Na 635 stronach chłopcy bawią się w wojnę a dziewczynki im kibicują. Boli, strasznie boli kiedy czyta się tę książkę. Naprawdę nie polecam, szkoda czasu i nerwów.  


09 marca 2019

Śmierć pięknych saren / Jak spotkałem się z rybami


„Śmierć pięknych saren”     


          „Jak spotkałem się z rybami”



Ota Pavel




Autor/ właściwie Otto Popper (ur. 2 lipca 1930 w Pradze, zm. 31 marca 1973 w Pradze) – czeski pisarz, dziennikarz i reporter sportowy. Urodził się, jako trzeci, najmłodszy syn żydowskiego komiwojażera Leo Poppera. Wczesne dzieciństwo spędził w Pradze, potem jego rodzina przeprowadziła się do rodziców ojca do Buštěhradu (w miasteczku tym obecnie znajduje się jego muzeum).

Tłumaczenie/ Andrzej Czcibor-Piotrowski, Józef Waczków

Tematyka/ Kiedy Ota Pavel zaczynał spisywanie swoich wspomnień z dzieciństwa, które składają się na tomy „Śmierć pięknych saren" oraz „Jak spotkałem się z rybami”, był już zdiagnozowanym schizofrenikiem. Podczas pobytów w szpitalach psychiatrycznych powracał w myślach do starych czasów, okazało się to antidotum na beznadzieję oraz formą niezwykłej terapii. Co najważniejsze, krótkie opowiadania Pavla w najmniejszym stopniu nie ujawniają choroby autora, wręcz przeciwnie, ktoś, kto nie zna historii tego czeskiego dziennikarza sportowego i pisarza, mógłby odnieść zupełnie odwrotne wrażenie. Bo jak tłem dla tak pogodnej, optymistycznej i skrzącej się humorem prozy mogą być zaburzenia psychiczne?

Główny motyw/ „Śmierć pięknych saren" oraz „Jak spotkałem się z rybami” to zbiór opowiadań, których narratorem, (ale i bohaterem) jest syn, młody chłopak, można powiedzieć, że sam Ota Pavel, bo książka zawiera wątki biograficzne. Głównym bohaterem jest natomiast ojciec - zaradny, a jednocześnie fajtłapowaty, mądry i głupi, uroczy i wzbudzający politowanie. Postać bardzo ciekawa. Tłem jest czechosłowacka wieś lat 30. i 40. XX wieku.

Cytaty z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„Ciekaw jestem tylko, co ma pani wspólnego z tym Żydem?”– Troje dzieci – odparła mama”.

„Jego głównym argumentem, świadczącym o tym, że nie zostajemy w tyle i że już doganiamy kapitalizm, był pracujący na pełne obroty młynek do mielenia kawy w każdym sklepie”.

„Niech tam sobie, ale pozostaje faktem, że tata miał do komunizmu niedaleko: często przebywał wśród włóczęgów, tułaczy i biedaków. A przede wszystkim miał dobre serce!”.

„W tych oczach było przerażające rozczarowanie, brak nadziei i rozpacz człowieka, który chciał przejść po niezawodnym moście na drugi brzeg rzeki, a ten most tak naprawdę nie istniał”.

 „Pan Bóg podobno bierze do nieba według innego porządku”.

„Rzeka to głęboka studnia zapomnienia”.

„Najwspanialsi ludzie zawsze są najskromniejsi. Jedynie głupcy i ubodzy duchem czują potrzebę mówienia o sobie, żeby urosnąć we własnych oczach”.

„Nie mogę twierdzić, że cierpiałem jak zwierzę, bo nikt nie wie, jak zwierzę cierpi, choć często o tym opowiada się i pisze”.



                     Wszyscy Czesi wiedzą, kim był Ota Pavel. Syn czeskiego Żyda dotknięty traumą Holocaustu, powojenny ideowy komunista, najpracowitszy czeski dziennikarz sportowy, obsesyjny perfekcjonista, genialny pisarz dotknięty chorobą psychiczną. Życie Oty Pavla to los mieszkańca Europy Środkowej XX wieku, modelowy przykład tego, jak wielkie wydarzenia determinują historię człowieka, nawet, jeśli on sam nie miał na nie żadnego wpływu. Pavlowi najbardziej zależało na tym, by zostać pisarzem. To się udało. I chociaż nie zaznał sławy ani splendorów, wpisał się w wielką tradycję środkowoeuropejskiej literatury żydowskiej, której symbolami są Franz Kafka, Egon Erwin Kisch czy Max Brod, pozostając jednocześnie pisarzem na wskroś czeskim. Wielu Polaków czytało „Śmierć pięknych saren”, wielu zakochało się w tej książce od pierwszej lektury, ale teraz mamy okazję dowiedzieć się więcej o człowieku, który kiedyś w życiu postanowił: „Najpierw sprawię sobie maszynę do pisania, a zaraz potem piękną wędkę na ryby”.

                   Otto był najmłodszym z trzech synów państwa Popperów. Jego ojciec był żydowskim Don Kichotem, niepoprawnym marzycielem i postrzeleńcem, który imał się różnych zajęć, był komiwojażerem i żołnierzem Legii Cudzoziemskiej, obieżyświatem i hodowcą królików, a przede wszystkim wielkim miłośnikiem czeskiego krajobrazu, natury- lasów i rzek- żyjącym w zgodzie z przyrodą i ją właśnie kochającym nade wszystko. W dzieciństwo Ottona Poppera-, bo Ota Pavel to pseudonim- wkroczyła wojna, która dla na pół żydowskiej rodziny była jeszcze okrutniejsza niż dla innych. Ojciec i dwaj starsi bracia, Hugo i Jerzy, znaleźli się w obozie koncentracyjnym. Udało im się przeżyć. Po spędzonej na Ziemi Kładeńskiej wojnie ( tam młodziutki Ota zaczął pracować, jako górnik) wrócił do Pragi, uczęszczał do szkoły handlowej i na kursy języków obcych a przy tym zaczął uprawiać sport, traktując go zresztą z całą powagą. Przez długi czas sport był dla niego wszystkim. Wietrzył w nim dawne dziecięce gry i zabawy. Wietrzył w nim toczący się odwiecznie dramat ludzkich sił. Widownia była mu obca. Scena hal i zakurzonych boisk obiecywała mu wszystko. Dlatego sam grał i trenował. I zawiązywał sznurowadła, i prasował wypłowiały dres- drżąc nocami, czy aby jutro zagra, są, bowiem szanse, które się nie powtarzają. I sport rzeczywiście okazał się tą szansą. Pierwszą wielką szansą, choć niebawem wyszło na jaw, że skorzysta z niej jakby z odwrotnej strony, nie, jako zawodnik, lecz jako widz i komentator.

                 Tak oto narodził się Ota Pavel, dziennikarz, sprawozdawca, redaktor Czechosłowackiego Radia, pisma „Stadion”, autor reportaży z wielkich zawodów, mistrzostw świata, olimpiad. Wraz z czechosłowackimi sportowcami jeździł po świecie, towarzyszył piłkarzom w zagranicznych wojażach, rozmawiał z zawodnikami, wśród których nie brakowała najwybitniejszych. Gdyby nie choroba, Ota Pavel pewnie do końca życia pozostałby dziennikarzem sportowym. Dostał „pomieszania zmysłów” (zdiagnozowane, jako cyklofrenia, psychoza maniakalno-depresyjna z elementami schizofrenii) na zimowej olimpiadzie w Innsbrucku. Zimowa olimpiada w Innsbrucku – dziewiąta z kolei- odbywała się w 1964 roku. Po opuszczeniu szpitala psychiatrycznego spod jego pióra wyszły dwie książki: „Śmierć pięknych saren” i „Jak spotkałem się z rybami”. Tych dziesięć bez mała lat, dzielonych między chorobą ( z towarzyszącymi jej depresjami, urojeniami i manią samobójczą) a pracą twórczą, która miała przynieść tak upragnioną ulgę w cierpieniu, ten stan obłędu nie zaćmił w pełni już literackiej prozy Pavla: stała się ona panaceum. Literatura jednakże nie okazała się do końca skuteczną terapią. Z choroby nigdy się nie podniósł, w 1973 zmarł na zawał serca. Pochowany jest, razem z rodzicami, w części żydowskiej Cmentarza Olszańskiego w Pradze.

                   Przede wszystkim stwierdzić tu trzeba, że pisarstwo Ota Pavla nie zostało w pełni docenione. Oczywiście komplementowano je w Czechach i później za granicą, stwierdzono, że to urocze, wdzięczne, sympatyczne i miłe utwory, z drugiej jednak strony wyrażano przekonanie, że do rangi rewelacji w skali międzynarodowej nie dorastają. Osobiście uważam, że z przymrużeniem oka należy słuchać opinii tak zwanych „znawców literatury”, ponieważ i oni ulegają modzie i naciskom wydawnictw. Radosnym odkryciem stał się dla mnie zbiór opowiadań Pavla „Śmierć pięknych saren” oraz „Jak spotkałem się z rybami”, z których nasuwa się analogia ze zwariowanym rycerzem Don Kichotem, który przez całe życie zmierza konsekwentnie za swoim wielkim snem i jedynie w głębi duszy- i tylko niekiedy- przeżywa dreszcz, uświadamiając sobie, że jego walka jest nadaremna, a może nawet pozbawiona sensu. Kojarzy się również i z Sancho Pansą, człowiekiem jedynie pozornie przyziemnym, który umie być nie tylko mądry, ale i wierny, i który w końcu, nie zdając sobie z tego wcale sprawy, jest dziedzicem i kontynuatorem swojego prawdziwego pana.

                    Wszyscy ci Popperowie-Pavlowie byli żywą kombinacją Don Kichota i Sancho Pansy. Są może trochę śmieszni, ale jednocześnie przejmujący. Komizm od tragizmu dzieli zaledwie krok i Ota Pavel przekracza tę granicę z mądrością starożytnego filozofa. Na pierwszym miejscu autor zastanawia się nad charakterem ojca, któremu mimo wszystko okazuje pobłażliwość, a nawet podziw. Wszystkie jego wybryki i niezdarność na początku nie rozśmieszają czytelnika. Ale jest to ten rodzaj człowieka, który może irytować. Na pewno jest marzycielem, ale przede wszystkim bohaterem, wystarczającym, aby nazwać go nieodpowiedzialnym i samolubnym. Nie, nie bawi nas, gdy wydaje wszystkie swoje pieniądze, nie biorąc pod uwagę swoich synów, kiedy kupuje piękne garnitury i amerykański samochód, by zadowolić żonę swojego szefa, w której się podkochuje. Nie śmiejemy się, kiedy naraża życie swojego syna nad rzeką podczas powodzi, by złowić węgorze. Co więcej, kiedy ojciec przekazuje swoim synom swoje zamiłowanie do ryb, chodzi tylko o łowienie ryb. Czytałem już książki na ten temat i wiem, że dzięki opisowi wędkarstwa jest to coś innego niż opis przygód ojca! Rozumiem miłość, która łączy ojca ze swoimi synami, poczucie wolności, które czują, piękno natury, które dzielą. Dopiero Ota czuje, czym jest łączność człowieka z naturą, jaką rolę spełnia rzeka, nad którą godzinami wysiaduje „mocząc kija” w wodzie i kiedy czuje ten lekki dotyk podniecenia, kiedy na wodzie zaczyna podskakiwać spławik.
                      
                 Ale kiedy nagle dociera do naszej świadomości „śmierć pięknych saren” (rozpoczęcie II wojny światowej i utrata przez świat „niewinności”), wszystko się zmienia! Wraz ze śmiercią „pięknego jelenia” nadchodzi wojna, dzieci cierpią z głodu i z braku jedzenia, a ojciec, aby je nakarmić idzie na polowanie na jelenie, dobrze zdaje sobie sprawę, że kłusownictwo karane jest śmiercią przez nazistów. Nagle narracja nabiera wielkiego dramatyzmu, a ojciec, który ryzykuje życiem dla swoich dzieci, nabiera innego wymiaru. Kłusownictwo, łowiectwo lub wędkarstwo stają się kwestią przetrwania, a także desperacką, ale odważną odpowiedzią na upokorzenia i znęcanie się, jakich doznali Żydzi. Historia nabiera tempa i kończy się wraz z wysłaniem starszych braci Ota do obozu koncentracyjnego. Wszystkie opowieści o wojnie są ekscytujące i możemy się przy ich czytaniu także śmiać z tego, jak Niemcom ojciec „gra” na nerwach, kiedy opróżnia swój staw, zaraz po tym jak go skonfiskowali. To także piękna opowieść, balansująca pomiędzy udręką a humorem, kiedy to mały Ota – za wzorem swojego ojca- idzie kłusować w stawie strzeżonym przez strażnika, „walczy” symbolicznie z zakazem Niemców poławiania ryb. To samo dotyczy karpi, które łowił, z wielką cierpliwością, zanurzony w lodowatej wodzie. Te wszystkie opowieści o rybach mają głęboki sens i są ekscytujące. Jest dramatyczne napięcie, które nie opada. Po powrocie z obozów ojca i braci ojciec stał się komunistą, podobała mi się jego reakcja na wiadomość, gdy zdaje sobie sprawę z tego, że komuniści także okazali się antysemitami. Książka kończy się niezbyt optymistycznym rozdziałem „Złote węgorze” pięknie napisanym, pełnym smutku i poezji po tym jak Ota Pavel, został umieszczony w szpitalu psychiatrycznym i wracał myślami do czasów swojego dzieciństwa.

                    W tej recenzji chciałbym przedstawić małą próbkę z twórczości Ota Pavla i opisać jedno z ciekawszych opowiadań autora pt. „Najdroższa w Europie Środkowej”.  Przed wojną matka Ota chciała pojechać do Włoch. Marzyła nie tyle o zobaczeniu rzeźb Michała Anioła i obrazów Leonarda da Vinci, ile o kąpieli w ciepłym morzu. Bo matka pochodziła z Drzynia koło Kładna, gdzie znajdował się jedyny nędzny kaczy stawek, pokryty gęstym żabim skrzekiem, i jako mała dziewczynka nigdy w nim kąpieli nie użyła. Tak więc co roku na wiosnę pytała męża; „No i co, Leonku, pojedziemy w tym roku?”.  Leon odpowiadał zazwyczaj, że właśnie w tym roku nie ma dość pieniędzy, i tłumaczył, że -jego zdaniem- nad rzeka Berounką koło Krzywoklatu jest znacznie lepiej. W centrum jego zainteresowań znajdowały się; handel i ryby. I w jednym, i w drugim wyróżniał się wprost nadzwyczajnie, rybom jednak dawał pierwszeństwo ku wiecznej szkodzie rodziny, a także szwedzkiej firmie „Elektrolux”, w której pracował jako agent-komiwojażer sprzedający lodówki i odkurzacze. Często po prostu zbaczał ze szlaku podróży handlowej i znajdowano go najczęściej nad rzeką Berounką, gdzie wraz ze swoim najlepszym przyjacielem przewoźnikiem Karolem Proszkiem łapał szczupaki na okonki.

               Tę właśnie jego miłość do ryb ukoronowała decyzja zakupienia stawu dla rodziny, i to stawu wraz z karpiami. Leon był pewien, że nie tylko będą mieć swoje karpie, ale jeszcze na ich odłowie zarobią mnóstwo pieniędzy. Matka na całe to przedsięwzięcie patrzyła dość sceptycznie i ostrzegała ojca, żeby się do tego nie brał, bo to nie jego branża, ale zbytnio nie protestowała, ojciec przy takich okazjach na ogół sporo krzyczał, tylko pozwoliła sobie w końcu na uwagę, czy za te pieniądze nie powinni raczej pojechać do Włoch. Ojciec nawet nie raczył się odezwać, obrzucił ją jedynie odmownym spojrzeniem, był bowiem przekonany, że na interesach zna się lepiej niż jego żona i wszyscy jej aryjscy krewni razem wzięci. W spojrzeniu tym zawierała się tysiącletnia mądrość przodków i ten nagi fakt, iż za pieniądze, jakie na karpiach zarobi, będą mogli pojechać do Włoch, i to wraz ze wszystkimi krewnymi. Mały Ota zauważył, że tego matka obawiała się najbardziej.

                   No i ojciec zaczął się rozglądać za odpowiednim stawem. Oczywiście, już go sobie wyobraził, a obraz ten zrodził się w jego głęboko wrażliwej duszy. Staw otoczony pochylonymi nisko wierzbami, tu i ówdzie grążele w kształcie serca z żółtymi kielichami kwiatów, a w prześwietlonej słonecznymi promieniami wodzie pływają karpie wielkie jak cielęta. W pogoni za owym wymyślonym obrazem Leon przypominał pszczołę w pogoni za pyłkiem. Przewędrował szmat kraju, ale takiego stawu na sprzedaż nie znalazł. Dopiero w Kroczehlawach przyszedł do niego dobry znajomy, pan doktor Jakubczyk, ogromnie tęgie chłopisko z wąsami. Pan doktor zwracał się do Leona per panie inspektorze, bo miał on wówczas- Bóg jeden wiedział dlaczego – tytuł inspektora. I oto pan doktor zaproponował panu inspektorowi kupno stawu z karpiami za dziesięć tysięcy koron. Poszli więc, a już po drodze obudziło się w Leonie przeczucie, że to właśnie to. Było to owo niezawodne przeczucie, które podpowiadało mu z góry, gdzie sprzeda lodówkę, a gdzie odkurzacz, gdzie zaś na próżno będzie dzwonić czy pukać. Tak jak z daleka wyczuwał dobry interes, tak i tym razem przeczuwał swój wymarzony staw, a w nim grubaśne, pękate karpie.

                     Po zainwestowaniu wszystkich oszczędności w staw Leon promieniował radością, niekiedy uśmiechał się tajemniczo. Żona Hermina zawsze miała zrozumienie dla słabostek męża i dlatego godziła się na niekończące się rozmowy o tym, jak karpie rosną i przybierają na wadze. Zbliżyła się jesień, a wraz z nią pierwszy odłów w stawie. Cała rodzina, a przede wszystkim ojciec, szykowała się na ten dzień jak na wielkie święto. Matka specjalnie na tę okazję uszyła sobie modny płaszcz. Zaprosiła swoich dwóch szwagrów robotników, którym powierzono ważne zadanie. Przyjechali nad staw ze swoimi rodzinami. Do odłowu karpi Leon najął jeszcze zawodowego rybaka, który przyjechał jeszcze z ośmioma innymi mężczyznami, odzianymi od stóp do głów w gumowe stroje. Na grobli stały dwa pięciotonowe samochody marki Praga, na nich butle z tlenem i specjalne kadzie do przewozu karpi. Po grobli poruszali się bezszelestnie „gumowi mężczyźni” i rozkładali sieci. Woda powoli wyciekała ze stawu, a pan Leon spodziewając się pokaźnego zarobku ze sprzedaży karpi, które obiecał przedsiębiorstwu „Wańha”, częstował gości parówkami na gorąco i bułkami. Załatwił też dwie beczki piwa. W miarę jak zbliżał się finał, napięcie wśród widzów wzrosło. Przestrzeń z karpiami zwęziła się do niewielkiego kręgu. Powierzchnia wody powinna zafalować od rzucających się ryb, ale nic takiego się nie zdarzyło. A pan Leon, który doskonale znał się na tych rzeczach, bladł coraz bardziej i na czoło występowały mu krople potu. W sieci nie było absolutnie nic. Był tylko jeden jedyny stary karp. Wszyscy wówczas rechotali- prócz matki i ojca. Matka musiała tę hańbę przeżywać szczególnie boleśnie. Ojciec tymczasem zbiegł nad staw, stanął nad chwytającą powietrze rybą i przyglądał się jej, jakby widział karpia po raz pierwszy w życiu.

                      Tego karpia rodzina miał na kolację. Matka zauważyła z wściekłością, że nawet dla pana Rothschilda, współwyznawcy Leona, byłaby to wyjątkowo droga kolacja. Prawdopodobnie był to najdroższy karp nie tylko w Czechach, ale i w całej Europie Środkowej. Kosztował Leona- wliczając koszty odłowu- dokładnie jedenaście i pól tysiąca, za które to pieniądze- dodała matka po kolacji – mogli mieć żywe łososie sprowadzone wprost z Kanady.

                    Gniew pana Leona minął i do „pojedynku bokserskiego” z doktorem Jakubczykiem nie doszło. Pewnego dnia pan Leon siedział sobie w swoim biurze, a tu ktoś puka do drzwi.  Wszedł pan doktor i zapytał czy Leon nie sprzedałby mu najlepszej lodówki na świecie. Leon zaprowadził pana doktora do sklepu, aby tę lodówkę pokazać, i pan doktor był niezwykle zadowolony. Ojciec chciał w tym czasie powiedzieć, że od czasu kupienia od niego stawu ma się znakomicie, bo ciągle je te karpie, których nie było. Coś mu jednak szeptało, aby poczekał, że to najważniejsze dopiero przyjdzie. Doktor kupił najdroższą lodówkę, jaka była w magazynie. Jednak pan Leon nakazał lakiernikowi pomalować najstarszą lodówkę, jaka była na składzie i polecił wyjąć z niej środek, tak żeby z lodówki pozostała jedynie pusta skrzynia. Lodówkę wysłano do pana doktora Jakubczyka. Kiedy monter zobaczył owe „cacko” uciekł z przerażenia wołając, że nie chce mieć z tym nic wspólnego. Jakubczyk natychmiast zadzwonił do pana Leona krzycząc do słuchawki: „Panie inspektorze ta lodówka nie ma środka. Przysłał mi pan pustą skrzynię”. A pan Leon odpowiedział na to: „No, panie doktorze, nic się nie da zrobić. To tak jak z tym stawem. On także nie miał środka, choć skądinąd wyglądał prześlicznie”. I odłożył słuchawkę. Toż przecież pan doktor Jakubczyk kupił najdroższą lodówkę służącą mu później za skrzynię na króliki nie tylko w Czechach, ale w całej Europie Środkowej!

               Dzieciństwo zanurzone w okrucieństwie wojny, dzieciństwo pełne magii i cudowności. Takie, do którego się pomimo wszystko wraca po latach z łezką w oku.  Niesamowite opowiadania byłego dziennikarza sportowego o zwyczajnym dziecięcym życiu i emocjach. Książka, która stała się rodzajem terapii w chorobie psychicznej, terapii również dla nas w chorobie cywilizacji i w pośpiechu. Warto przystanąć i przeczytać choćby jedno z niej opowiadanie.