„Wystarczy być”
Jerzy Kosiński
Autor/(właściwe
nazwisko rodzinne Lewinkopf; pisywał pod pseudonimem Joseph Novak) urodził się
14 czerwca 1933 roku w Łodzi, zmarł w 1991 w Nowym Jorku.
Tłumaczenie/Julita
Wroniak
Tematyka/Oto niedorozwinięty mężczyzna, który genialnie naśladując polityków
widzianych w telewizji, zostaje wzięty za jednego z nich. Opierając się
konieczności podjęcia decyzji i nie mając pojęcia na żaden możliwy temat,
człowiek ten stwarza wrażenie głębi, bo zdaje się mówić metaforami. Pusta forma
staje się zwierciadłem. Pokazuje, czego pragniemy od naszych liderów i jak
niebywale prostej choreografii potrzebuje władza, abyśmy poczuli do niej
nostalgię.
Główny motyw/Prostaczek, który całe życie spędził w zamknięciu, zajmując
się pielęgnowaniem ogrodu, a rzeczywistość zna tylko z telewizji, przez
przypadek wkracza w wielki świat amerykańskiej finansjery. Otwiera się przed
nim oszałamiająca kariera. Mężczyźni widzą w nim genialnego polityka, kobiety –
doskonałego kochanka. W każdej jego wypowiedzi, które de facto dotyczą jedynie
ogrodu, doszukują się ukrytych znaczeń i głębokich myśli.
Cytaty z książki charakteryzujące
problematykę utworu:
„Los krążył wolno po ogrodzie (…)”.
„Rośliny są jak ludzie; potrzebują miłości, aby żyć,
pokonywać choroby i umierać w spokoju”.
„Zmieniając kanały, Los zmienił i siebie”.
„Dopóki nie patrzy się na ludzi, ludzie nie istnieją”.
„Wiedział, że między nazwiskiem człowieka a jego życiem
istnieje ważny związek”.
„Nikt nie lubi przebywać w towarzystwie umierającego, Ross,
ponieważ mało, kto wie, czym jest śmierć”.
„Mój drogi panie, czasem tylko dzięki temu, że wierzymy w
bajki, że przyjmujemy je za prawdę, możemy kroczyć naprzód na drodze postępu i
pokoju…”.
„Ilekroć w tym kraju śnimy o rzeczywistości, telewizja
brutalnie otwiera nam oczy. Dla milionów ludzi wojna to kolejny program w
telewizji. A tam na froncie giną prawdziwi żołnierze”.
„A przeszłość okalecza człowieka, to wielkie bagno, w
którym każdy może się znaleźć!”.
Los
jest ogrodnikiem. Pracuje i mieszka w domu „Starego Człowieka”. Rozmawia tylko
z nim i ze zmieniającymi się pokojówkami. Nie potrafi
ani czytać ani pisać. Nigdy nie wyszedł po za granicę posesji „Starego
Człowieka”. Wolne od pracy w ogrodzie chwile, spędzał oglądając telewizję.
Wcześniej, zanim pojawiły się telewizory, słuchał radia. Nie wiadomo, skąd się
wziął, kim są jego rodzice, dlaczego został skazany na taki żywot. Pewnego niedzielnego popołudnia
„Stary Człowiek” umiera. Z chwilą jego śmierci los Losa staje pod znakiem
zapytania. W domu pojawiają się prawnicy, których nazywał „Poważni Ludzie”.
Przekonują Losa, który w ich świecie uzależnionym od ewidencji i szufladkowania
nie istnieje, że nie może dłużej pozostać w jedynym miejscu, jakie zna. Mężczyzna
wychodzi na ulicę i wpada pod samochód. Tak zaczyna się jego zawrotna kariera.
„Stary
Człowiek” zmarł w niedzielę, a we wtorek wczesnym rankiem, Los zszedł ze
strychu z ciężką, skórzaną walizką w ręce, po raz ostatni zerkając na portrety
zdobiące ściany domu. Przez jakiś czas stał bezruchu w ogrodzie, po czym
wyłączył spryskiwacz, a następnie wrócił do swojego pokoju. Nastawił telewizor,
usiadł na łóżku i zaczął bezmyślnie przerzucać kanały. Zgasił odbiornik. Obraz
znikł, jedynie na środku ekranu majaczył mały, niebieski punkcik, jakby
zapomniany przez świat, do którego należał, ale po chwili także
on się rozpłynął. Mężczyzna wstał i ponownie skierował się w stronę ogrodu, tym
razem pamiętając, żeby wziąć stary klucz, który od lat wisiał nieużywany na
haczyku w korytarzu nieopodal drzwi. Zbliżywszy się do bramy, wsunął klucz w
zamek, po czym otworzył furtkę, przestąpił próg i nie wyjmując klucza,
zatrzasnął ją za sobą. Powrót do ogrodu miał na zawsze odcięty.
Po
raz pierwszy, odkąd zamieszkał w domu „Starego Człowieka”, znalazł się po za
jego obrębem. Światło raziło go w
oczy. Po chodnikach sunęli przechodnie, a dachy zaparkowanych samochodów,
lśniły w słońcu poranka. Rozglądał się ze zdumieniem: ulica, pojazdy, budynki,
ludzie, przytłumione odgłosy-to były obrazy, które od dawna miał utrwalone w
pamięci. Jak dotąd, życie za bramą nie różniło się od tego, które oglądał na
ekranie telewizora; może jedynie wszystko było większe, a zarazem bardziej
powolne, mniej eleganckie, mniej atrakcyjne. Słowem, miał wrażenie, że patrzy
na coś, co dobrze zna.
Ruszył
przed siebie. Jednak zanim minął najbliższą przecznicę, walizka zaczęła mu
ciążyć, a upał niezmiernie dokuczać.
Zszedł z chodnika w wąską przestrzeń między dwoma zaparkowanymi przy krawężniku
samochodami, gdy wtem spostrzegł, że jeden z nich gwałtownie rusza wstecz.
Poderwał się, usiłując wrócić na chodnik, ale walizka spowolniła jego ruchy.
Nim zdążył uskoczyć, poczuł uderzenie: został uwięziony między zderzakiem
cofającego pojazdu, a reflektorami następnego. Z trudem wyszarpnął jedną
nogę-druga nawet nie chciała drgnąć. Potworny ból sprawił, że zaczął krzyczeć i
walić pięścią w klapę bagażnika. Limuzyna stanęła w miejscu. Z prawą nogą
uniesioną nad zderzakiem i lewą wciąż unieruchomioną, Los poczuł się zupełnie
bezradny. Pot lał się z niego strumieniami. Z pojazdu wyskoczył czarnoskóry,
umundurowany szofer i z czapką w ręce zaczął coś mamrotać. Kiedy uświadomił
sobie, że mężczyzna zaklinowany między wozami nie może drgnąć, przerażony, czym
prędzej usiadł z powrotem za kierownicą i podjechał nieco do przodu. Los
postawił na ziemi uwolnioną nogę, po czym upadł na krawężnik. Natychmiast
otworzyły się tylne drzwi pojazdu, z których wyłoniła się szczupła kobieta.
Kobieta od
razu zaproponowała Losowi pomoc lekarską, zaprosiła go do swojej limuzyny i
przedstawiła, jako Elizabeth Eve Rand; dla przyjaciół „EE”. Była żoną Benjamina Randa. Los
odpowiedział, że nazywa się Los i jest ogrodnikiem, jednak poddenerwowana kobieta
zrozumiała jego imię inaczej, jako „Ross O’Grodnick”. Od tej chwili Los stał
się kimś innym, mamy tu aluzję do praktyk zmian imion postaci biblijnych. Pierwsze
zmiany imion zostały poświadczone już w Biblii, np. Jakub
→ Izrael (Rdz
32,29), Saraj
→ Sara (Rdz
17,15), Szymon
→ Piotr
(J
1,42), Józef
→ Barnabas
(Dz
4,36). Dochodziło do nich zwykle w przypadku wstąpienia postaci na nową drogę
życiową. Miało to symbolizować zmianę osobowości lub postępowania. Nadaniu
nowego miana towarzyszyło przekonanie, że w ten sposób można oszukać
przeznaczenie nazwanego, poprawić mu los, nadać jego życiu nową wartość. Wiara
w magiczny wymiar aktu nazywania, pozostawała w ścisłym związku ze sferą tabu i
językowych działań magicznych.
Los
vel „Ross O’Grodnick” przyjął zaproszenie od „EE” i miał zamiar zamieszkać u
państwa Randa, aż do czasu zakończenia rekonwalescencji. W towarzystwie
bogatych gospodarzy miał jadać wykwintne kolacje. Nie wiedząc jak powinien się zachować,
postanowił naśladować pewną postać z serialu telewizyjnego: młodego biznesmena,
który często jadał w towarzystwie swojego szefa i jego córki. Świadom, że należy
okazać zainteresowanie tym, co mówią inni, Los zaczął powtarzać za swoimi
rozmówcami końcówki ich zdań, naśladując sztuczkę, którą zauważył w telewizji.
W ten sposób zachęcał, aby ludzie kontynuowali, a nawet żeby rozwijali swoje opowieści. Podczas pierwszej kolacji z
panem Randem, nastąpił moment rozmowy na temat kryzysu amerykańskiej
gospodarki. Los nie znając się na ekonomii porównał gospodarkę do ogrodu, roślin,
krzewów, podlewania, nawożenia, wycinania starych drzew i wsadzania na ich
miejsce nowych roślin. Panu Benjaminowi, który był prezesem zarządu Pierwszej
Amerykańskiej Korporacji Finansowej bardzo spodobał się ten przykład, zaimponowała
mu jego bezpośredniość, to, że Los był szczery, był sobą i niczego „nie owijał
w bawełnę”. I jak to często w naszym życiu bywa, przeznaczeniu pomaga
opatrzność, tak też Mojry uprzędły naszemu bohaterowi zaskakującą rację
istnienia. Pan Benjamin poinformował Losa, że prezydent Stanów Zjednoczonych
wygłosi przemówienie na dorocznym spotkaniu Instytutu Finansów. Jest już w
drodze do Nowego Jorku, dzwonił do Randa z pokładu swojego samolotu. Wie, że
pan Rand niedomaga i w związku z tym, postanowił go wspaniałomyślnie odwiedzić.
Zaraz po tej rozmowie w domu zjawili się ludzie z jego ochrony, żeby przeszukać
dom.
Prezydent
wszedł do biblioteki w domu pana Benjamina, uścisnął mu dłoń oraz przywitał się
z Losem. Okazało się, że pan Rand i prezydent byli dobrymi przyjaciółmi, mówili
sobie po imieniu. Po dokonaniu prezentacji Rand usiadł
w fotelu, a prezydent uśmiechnął się szeroko i wyciągnął jeszcze raz rękę do
Losa. Pamiętając, że podczas emitowanych przez telewizję konferencji prasowych
prezydent zawsze patrzył ludziom w twarz, Los spojrzał mu prosto w oczy. Prezydent
zwrócił się do Losa słowami: „Miło pana poznać. Wiele o panu słyszałem. (…)
Proszę, nich pan usiądzie-mówił dalej prezydent- i pomoże mi skarcić
naszego przyjaciela, Benjamina, za to, że ukrywa się w domu z dala od świata”. Mężczyźni
dyskutowali przez dłuższy czas. Los prawie nic nie rozumiał, chociaż często
spoglądali w jego stronę, jakby zachęcali go do uczestnictwa. Nagle prezydent
zwrócił się do Losa z pytaniem: „A pan, panie O’Grodnick, co pan sądzi o
złym okresie na Wall Street?”. Los zadrżał ze strachu. Poczuł się tak,
jakby ktoś sięgał do jego myśli i wyrywał je z korzeniami z mokrej gleby, w której
rosły, po czym cisnął splątane we wrogie, nieprzyjazne środowisko. Przez chwilę
siedział wpatrzony w dywan uparcie milcząc. „W ogrodzie- przemówił
wreszcie Los- złe i dobre okresy następują po sobie. Po wiośnie i lecie
nadchodzi jesień i zima, a potem znowu wiosna i lato. Póki jednak korzenie są
zdrowe, nie ma powodu do zmartwień, bo wszystko jest i będzie dobrze”. Spojrzał
przed siebie. Rand przyglądał mu się kiwając głową. Prezydent również sprawiał wrażenie zadowolonego, odpowiedział:
„Muszę przyznać, panie O’Grodnick, że jest to najbardziej pokrzepiająca i optymistyczna
opinia. (…) Wielu z nas zapomina, że ludzie i przyroda stanowią jedność. (…)
Nasz system ekonomiczny, jeśli spojrzeć nań długodystansowo, jest równie
stabilny i racjonalny jak świat przyrody i dlatego nie powinniśmy się lękać”. Prezydent
zaczął komplementować Losa, zazdrościł mu jego zdrowego rozsądku. Zdawał sobie
sprawę, że właśnie tego brakuje członkom Kongresu. Na pożegnanie objął
serdecznie gospodarza domu, uścisnął dłoń Losa i żwawym krokiem wyszedł z
pokoju, wcześniej zapraszając obu mężczyzn na spotkanie do Białego Domu.
Otwarcie dorocznego zebrania w
Instytucie Finansów, odbyło się w atmosferze oczekiwania i wysokiego napięcia
spowodowanego porannym ujawnieniem wzrostu bezrobocia, które osiągnęło niespotykany
dotąd poziom. Przedstawiciele administracji rządowej nie kwapili się z
udostepnieniem informacji o tym, jakie kroki prezydent zamierza przedsięwzięć w
celu opanowania kryzysu. W środowiskach masowego przekazu panował stan
pogotowia. W swoim przemówieniu prezydent zapewnił zebranych, że pomimo
kolejnego spadku produkcji, rząd nie planuje żadnych drastycznych kroków. „Mieliśmy
wiosnę, mieliśmy lato, a teraz, niestety, tak jak to bywa w przyrodzie, nastała
pora nieuchronnych jesiennych chłodów i zimowych zawiei”- oznajmił
prezydent. Podkreślił, że dopóki korzenie przemysłu tkwią mocno i głęboko w
życiu kraju, dopóty jest pewne, że gospodarka znowu się odrodzi. Podczas
krótkiej, nieoficjalnej części przeznaczonej na pytania i odpowiedzi prezydent
wyjaśnił, iż przeprowadził konsultacje na wielu szczeblach, w tym z wybitnymi
przedstawicielami świata interesów. Złożył hołd Benjaminowi Randowi, prezesowi Instytutu,
nieobecnemu na zebraniu z powodu choroby; dodał, że w domu pana Randa odbył z
gospodarzem i jego gościem, panem Rossem O’Grodnickiem, niezwykle owocną
dyskusję na temat zbawiennych skutków inflacji.
Media
zainteresowały się tajemniczym doradcą prezydenta; panem Rossem O’Grodnickiem.
„New York Times” zamieścił na swoich łamach przemówienie głowy państwa oraz
relację z przebiegu wizyty w Nowym Jorku, w którym padło „nazwisko” Losa. W
domu Benjamina Randa rozdzwoniły się telefony z prasy i telewizji, wszyscy chcieli
rozmawiać z panem O’Grodnickiem. Za namową pana Benjamina, Los zgodził się
wystąpić w telewizyjnym programie ekonomicznym na żywo. Po przybyciu do studia
Los zdał sobie sprawę, że ogląda go więcej osób, niż kiedykolwiek spotka w życiu,
osób, które nigdy nie poznają go osobiście. Ci, którzy obserwowali mężczyznę na swoich ekranach, nie wiedzieli, na
kogo naprawdę patrzą; skąd mieli wiedzieć skoro go nie znali? Telewizja
przekazywała jedynie zewnętrzny wizerunek człowieka, odrywała kolejne obrazy od
jego ciała i wysyłała je w dal, gdzie znikały bezpowrotnie, wchłonięte przez
nienasycone oczy widzów. Kiedy tak siedział zwrócony twarzą do kamer, których
nieczułe obiektywy sterczały do przodu, dla milionów prawdziwych ludzi, Los był
tylko obrazem telewizyjnym. Ludzie ci nie zdawali sobie sprawy, że jest on równie
realny jak oni, albowiem kamery
nie potrafiły przekazywać myśli. Los, tak samo jak podczas spotkania z
prezydentem, mówił o gospodarce w kontekście ogrodu. Mówił prostym, zrozumiałym
językiem. Publiczność w studio była zachwycona jego wystąpieniem, nie dała mu
dokończyć: część widzów zaczęła bić brawo. Po programie „Nocni goście” media
okrzyknęły Losa mężem stanu, znakomitym finansistą, doradcą prezydenta.
Program
oglądał także prawnik Thomas Franklin, człowiek, który swego czasu zajmował się
spadkiem po „Starym Człowieku”. To właśnie on zabronił Losowi pracy w ogrodzie
i kazał mu wyprowadzić się z domu. Kiedy pokazano na ekranie zbliżenie twarzy
Losa, Franklin czuł, że gdzieś już widział tego mężczyznę. Może w telewizji
podczas jednego z tych obszernych, szczegółowych wywiadów, kiedy to
„niespokojne” kamery filmują człowieka, jego twarz i ciało, dosłownie ze
wszystkich stron? A może spotkał go osobiście? W każdym razie Ross O’Grodnick,
a zwłaszcza jego strój wydał mu się dziwnie znajomy. Żona prawnika opowiedziała
mu ze szczegółami, to, co usłyszała w telewizji i to, co mówił O’Grodnick. Że gospodarka jest stabilna, że nie ma
potrzeby rezygnować z domu w Vermont albo odkładać na później rejsu. Żeby nie
wpadać w panikę, że to tylko lekki „przymrozek” w ogrodzie gospodarki Stanów
Zjednoczonych. Franklin wpatrywał się bezmyślnie w ekran. Nie miał cienia
wątpliwości, że już gdzieś widział owego człowieka,
ale kiedy, do diabła, i gdzie? „Ten O’Grodnick- mówiła żona prawnika- to
naprawdę wyjątkowy facet. Męski, dobrze ubrany, o pięknym głosie, jest jakby
skrzyżowaniem Teda Kennedy’ego z Carym Grantem. Różni się od tych fałszywych
idealistów, i od tych skomputeryzowanych technokratów”. Franklin układając
się do snu, rozmyślał o swoim życiu
zawodowym; może popełnił błąd zostając adwokatem? Świat biznesu… finansów… Wall
Street, chyba tam czułby się lepiej. Ale w wieku czterdziestu lat był już za
stary, żeby podejmować nowe ryzyko. Zazdrościł Rossowi O’Grodnickowi prezencji,
sukcesu, pewności siebie. Gospodarka jak ogród? Głośne westchnienie wydobyło mu
się z piersi. Czemu nie? Gdyby tylko mógł w to uwierzyć.
Tymczasem
prezydent zlecił swoim służbom sprawdzenie, kim w ogóle jest Ross O’Grodnick. Jedyną
informacją, która znajdowała się w kopercie było to, że O’Grodnick wystąpił w
programie telewizyjnym „Nocni goście”. Na początku prezydent pomyślał, że to
jakiś żart. Przedstawiciele służb poinformowali go, że jedyny ślad O’Grodnicka,
to ów występ na wizji. Jak to? Przecież podobnie jak my wszyscy przyszedł na świat,
jako czyjś syn, gdzieś się wychował, gdzieś mieszkał, zawierał znajomości i tak
jak wszyscy Amerykanie płacił podatki, wzbogacając budżet państwa. Ani jedna z
tajnych agencji nie posiadała żadnych informacji o człowieku, z którym spędził
pół godziny i którego cytował w swoim przemówieniu. Co ciekawe, nie było go też
w książce telefonicznej Manhattanu! Rossem O’Grodnickiem zainteresowały się również
służby wywiadowcze zza „Żelaznej Kurtyny”. Radziecki wywiad rozpoczął poszukiwania
informacji o Losie, tuż po jego spotkaniu z ambasadorem Związku Radzieckiego –
Skrapinowem, w siedzibie ONZ. O’Grodnick zrobił piorunujące wrażenie na
ambasadorze, w swojej notatce do Moskwy dyplomata napisał: „Ross O’Grodnick
to bystry i wszechstronnie wykształcony człowiek, posiadający znajomość języka
rosyjskiego; jego poglądy odzwierciedlają nastroje tych przedstawicieli
amerykańskiego biznesu, którzy w obliczu pogłębiającego się kryzysu oraz
szerzących się niepokojów społecznych pragną zachować swoje zagrożone pozycje,
nawet za cenę politycznych i ekonomicznych ustępstw na rzecz bloku
wschodniego”. Szef specjalnej sekcji radzieckiego wywiadu poinformował
ambasadora, że niejaki Ross O’Grodnick po prostu nie istnieje. Nigdzie nie ma
żadnego śladu, danych o tym człowieku, zupełnie jakby nie był realną postacią. Nigdy nie był w kolizji z prawem, nie
procesował się z żadną osobą, ani razu nie leczył się w szpitalu, nie posiadał
karty ubezpieczeniowej. Nie ma prawa jazdy ani licencji pilota. Wiedzieli tylko
jedno, bez przerwy ogląda telewizję, całymi dniami nie wyłącza odbiornika.
Możemy
zadać sobie pytanie: czy Jerzy Kosiński przerysował swojego bohatera? A może
nie? Pamiętamy wszyscy udział Stanisława Tymińskiego w drugiej
turze wyborów prezydenckich 9 grudnia 1990 roku, który dla wielu Polaków był
wstrząsem. Zdaniem prof. Antoniego Dudka: „Pierwsze wolne wybory prezydenckie
stanowiły bolesne doświadczenie dla wielu Polaków. Przypadek Tymińskiego
pozwolił jednak spojrzeć krytycznie - kto wie czy nie po raz pierwszy od sierpnia
1980 r. - na stan świadomości polskiego społeczeństwa". Lech Wałęsa
człowiek legenda o „mały włos” przegrałby wybory prezydenckie z człowiekiem
„znikąd”. Powyższy przykład dla wielu Polek i Polaków, to już odległe czasy. Drugi
dość ciekawy przykład: media w Polsce podały informacje dotyczące
prawdopodobnego inwestora klubu sportowego Wisły Kraków. Po przeanalizowaniu
wyłonił się dziwny obraz. VannaLy to kambodżański „biznesmen”, którego w
ojczyźnie nikt nie znał, członek rodziny królewskiej, która się do niego nie
przyznawała i do tego krezus- z siedzibą firmy w domu na wsi. Bez
żadnego wcześniejszego sprawdzenia, spotkał się z nim prezydent milionowego
miasta Krakowa. Przelew nigdy nie dotarł, inwestor
wyjechał a pod Wawelem zagościł chaos.
Co chciał
pokazać Jerzy Kosiński w książce „Wystarczy być”? Mistyfikacja, w której
uczestniczy bohater nie jest przez niego ani prowokowana, ani wykalkulowana. To
otaczający go ludzie, urzeczeni jego niby-oryginalnością i niby-mądrością,
kreują go na męża opatrznościowego, człowieka godnego najwyższych urzędów, może
z prezydenturą włącznie. W politycznej przypowieści, opisanej przez
Kosińskiego, analfabeta - prostaczek, ukształtowany i wychowany przez
telewizję, zdobywa zaufanie oraz podziw dzięki temu, że wszyscy widzą w nim dokładnie
tego, kogo chcą zobaczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz