30 października 2023

Absalomie, Absalomie...

 

„Absalomie, Absalomie...”

William Faulkner

Autor/ Urodzony 25 września 1897 roku w USA (New Albany). Życie Faulknera związane było z amerykańskim Południem, a bogata twórczość pisarza była literacką rekonstrukcją jego dziejów od czasów wojny secesyjnej po współczesność. Twórczość Faulknera uchodzi za stawiającą czytelnikowi wysokie wymagania. Jest on uznawany za jednego z najważniejszych amerykańskich pisarzy. Utwory Amerykanina, o sporej głębi emocjonalnej i często dotyczące konfliktów psychologicznych, cechują się długimi zdaniami i wyszukanym tokiem narracji – w przeciwieństwie do dzieł długoletniego rywala Faulknera, Ernesta Hemingwaya, znanego z oszczędnego w wyrazie, wręcz minimalistycznego stylu. Niektórzy uznają Faulknera za jedynego prawdziwego amerykańskiego reprezentanta prozy modernistycznej lat 30., stawiając go w jednym szeregu z Jamesem Joyce'em, Virginią Woolf i Marcelem Proustem. Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w 1949.

Tłumaczenie/ Zofia Kierszys

Tytuł oryginału/ an-us „Absalom, Absalom!”

Tematyka/ „Absalomie, Absalomie...” to dzieło uważane przez krytyków za największe osiągnięcie w twórczości Faulknera. Historia Thomasa Sutpena została osadzona w pejzażach wiejskich i krajobrazie wielkich plantacji. Opowiada się ją pięć razy w latach 1835-1910 (gdy bohater odpoczywa po pościgu za zbiegłą grupą niewolników wraz z francuskim architektem). Autor wypowiada się na temat swoich przodków w sposób niekorzystny dla nich, mimo że zamożność jego okolicy nadal zależy  od czarnych pracowników (skrępowanych długami, a nie dzierżawczym niewolnictwem), co wyjaśnia konstrukcję tej niewątpliwie jednej z największych modernistycznych powieści.

Główny motyw/ Powieść Faulknera, uchodzi za najlepszą w jego twórczości i zwieńczenie cyklu rozgrywającego się w hrabstwie Yoknapatawpha na Południu Stanów Zjednoczonych. Mimo swego starotestamentowego tytułu bardziej kojarzy się z antyczną tragedią. Żądza bogactwa, kazirodcze uczucie, nie znające hamulców pragnienie posiadania męskiego potomka, bratobójstwo to tylko niektóre z motywów, które dają się zauważyć bez większego wysiłku a nadających się na temat dla któregoś z wielkich tragików. I oczywiście pycha poprzedzająca upadek - by nawiązać do biblijnej opowieści o synu króla Dawida.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) jak wiadomo wywołane wspomnieniem zniewagi, spokojne, obojętne i już nieszkodliwe, powstałe z wiecznego snu zwycięskich prochów”.

„Przed laty myśmy tu na Południu zrobili z naszych kobiet damy. A potem przyszła wojna i z dam zrobiła widma: cóż nam dżentelmenom, pozostaje teraz innego, jak słuchać tych widm?”.

„(...) poza tym on właśnie wynurzył się tak jak ona z tej samej ofiary całopalnej (...)”.

„(...) sam Pan Bóg czuwał nad spełnieniem klątwy wiszącej nad rodziną, iżby ten kielich został wychylony aż do ostatniej kropli i osadu”.

„Przecież on już dał im życie: więc już dalej ich krzywdzić nie musi”.

„Czy też może kobiety nie są aż tak skomplikowane i po prostu uważają, że każdy ślub jest lepszy niż brak ślubu, a uroczysty ślub z łotrem jest lepszy niż cichy ślub ze świętym”.

„(...) jedynym towarzyszem i przyjacielem było, zdaje się, tylko własne sumienie (...)”.

„Bo może domy istotnie posiadają zdolność odczuwań, osobowość i charakter – cechy niekoniecznie nabyte od ludzi, którzy w nich oddychają czy oddychali, każdą myślą zespoleni z tymi cegłami i drewnem, bądź spłodzeni później w gotowych już ścianach przez kogoś, kto te ściany sobie zaplanował i postawił”.

„To byli też ludzie tak jak my... ofiary tak jak my, ale ofiary innych okoliczności...”.

„Ale któż może wiedzieć, dlaczego ranny pomimo szalonego bólu chce rozpaczliwie zachować ponad wszystkie inne zdrowe członki swego ciała właśnie tę rękę czy nogę, która jak mu wiadomo, trzeba amputować”.

„W istocie, może to jest kazirodztwem czystym i doskonałym: właśnie to, że brat uświadamiając sobie, że siostra musi utracić dziewictwo na dowód, że je w ogóle miała, sam je to dziewictwo odbiera w osobie szwagra, mężczyzny, którym sam by był, gdyby mógł stać się nim (...)”.

„(...) niewłaściwą rolę dostał do odegrania w tym okresie swego życia (...)”.

„Więc to na pewno Henry uwiódł Judith – właśnie Henry, a nie Bon: sam dając się uwieść, jednocześnie uwiódł i ją na odległość pomiędzy Oxford a Setką Sutpena (...)”.

„Otóż to: Judith, Bon, Henry, Sutpen – oni wszyscy. Oto oni, a przecież czegoś tu brak; są jak wzór chemiczny, ekshumowany z owej zapomnianej komody (...)”.

„(...) swoim purytańskim, prowincjonalnym umysłem uznał, że wszelka moralność stanęła na głowie i że wszelki honor zaginął. Bo to było miejsce stworzone dla rozkoszy, dla nieposkromionych i bezwstydnych zmysłów, dla nich i przez nie”.

„Przecież to nie nadaje nikomu żadnych praw nowych, nie odbiera nikomu żadnych jego praw starych – obrzęd [ślub, małżeństwo] bez znaczenia (...)”.

„(...) bo czyż mało to razy młodość przyjmuje katastrofę jako bezpośrednią ingerencję Opatrzności, mającą na celu wyłącznie rozwiązanie jakiegoś problemu osobistego, kiedy sama młodość rozwiązać go nie potrafi”.

„Bo, pani rozumie, człowiek wywiera sobą takie małe wrażenie na świecie. Rodzi się człowiek i próbuje wywrzeć wrażenie; sam nie wie dlaczego, ale wciąż i wciąż próbuje. Rodzi się jednak w tym samym czasie co mnóstwo innych ludzi, jest z nimi zespolony, więc te wszystkie jego próby są takie, jakby poruszał rękami i nogami przy pomocy sznurków jednocześnie przywiązanych do rąk i nóg innych. I tamci inni też próbują (...)”.

„Tak, śmialiśmy się, w ciągu tych czterech lat bowiem nauczyłem się przynajmniej tego, że śmiech wymaga pustego żołądka, ponieważ jedynie wtedy, gdy człowiek jest głodny albo się boi, może ze swego śmiechu wyciągnąć jakąś ostateczną kwintesencję, tak samo jak na czczo, wyciąga się ostateczną kwintesencję z alkoholu”.

„Bo sama miłość bez żadnej nadziei może umiera podobnie jak wiara, w której jest mało powodów do dumy, lecz miłość z wiarą przeżyje na pewno wszystkie morderstwa i głupotę wojny, by ze zhańbionych, od czci odsądzonych prochów ocalić choćby cząstkę zgasłego, bezpowrotnego urzeczenia serca”.

„Zdarzają się czasem pewne rzeczy, których i zmysły, i inteligencja przyjmować nie chcą, tak samo jak czasem żołądek nie chce wcale przyjąć czegoś, co podniebienie nasze już przyjęło (...)”.

„(...) nawet w deskach własnej trumny widzi swój bajeczny zamek Camelot, swój bajeczny ogród Carcassonne”.

„Bo w złym się zawsze kryje myśl praktyczna”.

„Bo chyba jest coś takiego w obłędzie, nawet w najbardziej diabelskim obłędzie, przed którym Szatan, widząc swoje dzieło, w grozie ucieka i na które Pan Bóg patrzy z litością...”.

„(...) bo są pewne rzeczy, na wypowiedzenie których trzy słowa są już  trzema słowami za dużo, a trzy tysiące słów są trzema tysiącami słów za mało (...)”.

„(...) wierzyłam, że w krwi obcego człowieka istnieje czar zwany przez nas bladym mianem >miłość<”.

„Nie tylko się nauczył, że istnieje różnica pomiędzy białymi a czarnymi, ale zaczynał już się dowiadywać, że istnieje również różnica pomiędzy białymi a białymi (...)”.

„(...) jak zwykle w krytycznych chwilach człowiek ucieka się do tego, co zna najlepiej. Morderca do morderstwa, złodziej do kradzieży, kłamczuch do kłamstwa”.

„(...) bo nawet ironia losu ma swoje granice (...)”.

„(...) już zdążył się nauczyć, ze istnieją tylko trzy rzeczy, i nic więcej – oddychanie, przyjemność i mrok”.

Po długim dojrzewaniu czytelniczym przytrafił mi się ostatnio zachwyt, na który czekałem kilka lat. Szukałem powieści, która mnie ,,przemieli", która przedefiniuje moje myślenie o literaturze, która wessie mnie i wyciśnie. Sięgałem po różne rzeczy, bardzo dobre i wielkie, które mimo to pozostawiały mnie obojętnym. I na wiosnę tego roku (2023) doświadczyłem olśnienia. Wpadłem na Faulknera i to było jak zderzenie z górą lodową. Po „Wściekłości i wrzasku” sięgnąłem po kolejne książki i od maja nie opuszczałem hrabstwa Yoknapatawpha: „Kiedy umieram”, „Światłość w sierpniu”, „Absalomie, Absalomie…”, „Zstąp, Mojżeszu”, „Zaścianek”… To jedna z największych przygód czytelniczych mojego życia i do dziś zachodzę w głowę, jak mogłem wcześniej Faulknera przegapić. Coś w latach licealnych, czego dziś nie pamiętam, musiało powstrzymać moją rękę, kiedy w antykwariacie sięgałem po „Absalomie, Absalomie…”.

Faulkner uwiódł mnie na wielu płaszczyznach, ale może zacznijmy od tej formalnej. W swoich największych powieściach eksperymentuje z formą, szukając nowych dróg opowiadania. U Faulknera widać natomiast pewien wyraźny zamysł: znaleźć nowe formy dla opowieści, móc dzięki ewoluowaniu powiedzieć więcej, inaczej, odsłonić to, co do tej pory było nieobecne w prozie, gdyż poza opowiedzianym i nazwanym. I dlatego chyba jego wpływ na późniejszych pisarzy był tak wielki. Marek Hłasko, wielbiciel twórczości noblisty, uważał go za współczesnego komentatora Biblii. Podkreślał jego największą obsesję: stosunek do bliźniego. Opisywany w powieściach region leży na Południu, a jego idea wywodzi się z rzeczywistego hrabstwa Lafayette w stanie Missisipi. „Stworzyłem własny kosmos - powiedział kiedyś Faulkner. - Mogę kierować tymi ludźmi jak Bóg, nie tylko w przestrzeni, ale też w czasie". Zasysające jak wir przetworzenia historii rodziny Sutpenów w „Absalomie, Absalomie…”, podawane w relacjach kolejnych narratorów i przechodzące od świadectwa do gry wyobraźni. To dziś robi wrażenie, myślę, że na początku lat trzydziestych XX wieku dla wielu musiało być szokiem.

 „Usłysz o Panie, moją modlitwę, przyjm moje błaganie w wierności swojej, wysłuchaj mnie w swej sprawiedliwości! Albowiem nieprzyjaciel mnie prześladuje: moje życie na ziemi powalił, pogrążył mnie w ciemnościach, jak dawno umarłych”, tymi słowami modlił się starotestamentowy Dawid ścigany przez swego syna Absaloma. Wszystkie kary boskie zapowiedziane przez proroka Natana spełniły się w stosunku do Dawida. Losy Absaloma stały się kanwą powieści „Absalomie, Absalomie”. To trzeci syn króla Dawida. W odwecie za gwałt na rodzonej siostrze, Tamar zamordował przyrodniego brata, Amnona. Później wkradł się w serca Izraelitów, ogłosił królem i przejął harem swojego ojca. Tylko cudem Dawid uniknął śmierci – wtedy Absalom zebrał wojsko i przegrał bitwę. Ratując się ucieczką na mule, zaplątał się w gałęziach dębu i zawisł w nich. Wiszącego zastali go słudzy Joaba. Ten ostatni, wbrew woli Dawida, osobiście wbił w królewskiego syna trzy oszczepy. Wiele elementów historii Thomasa Sutpena przypomina biblijną opowieść. Henry Sutpen, bohater powieści, podobnie jak syn Dawida, zabił swego przyrodniego brata, Bona, ponieważ ten zbliżył się do siostry Judyty. Charles Bon planował ożenić się z przyrodnią siostrą, aby się zemścić na swoim biologicznym ojcu za to, że ten nie chciał uznać go za syna. Pułkownik nie robi tego  tylko dlatego, że w Charlesie jest kropla czarnej krwi. Dowiedział się o tym po jego urodzeniu, następnie uznał, że został oszukany i porzucił jego matkę.

Ale i Henry też nie jest bez winy. Pogodził się z tym, że jego siostra zostanie żoną Bona: „przecież królowie się tak żenią”, ale nie mógł znieść myśli, że wyjdzie ona za człowieka niezupełnie czystej rasy. Dlatego zabił swojego przyrodniego brata ze strony ojca. Sutpen dobrze o tym wiedział, kiedy odkrył przed Henrym nieczystość rasy swego pierworodnego syna. A ten był mu potrzebny oczywiście z powodu próżności. Ale pyszałkowatość to jeszcze nie wszystko. Człowiek powinien kochać podmiot swego uwielbienia, to z czego może być dumny. Mógł przecież usynowić dziecko, ale to mu nie wystarczało. Uważał, że syn musi być jego dzieckiem, będzie z niego dumny, jeśli będzie zrodzony z jego krwi.

Rosa Coldfield, szwagierka Sutpena, mówi o mężu swojej starszej siostry: „Owszem, jest to łotr, ale zarazem omylny śmiertelnik, raczej wywołujący litość niż trwogę”. Według niej trzeba go raczej żałować. Nie jest zboczonym człowiekiem. Jest amoralny, okrutny, absolutnie egocentryczny. Starego pułkownika trzeba żałować. Tak jak należy żałować każdego, kto ignoruje człowieka, kto nie wierzy, że należy do rodzaju ludzkiego. A Sutpen nie wierzy. Jego zamiarem jest otrzymać to, czego chce, tylko dlatego, że jest dostatecznie silny. Rosa uważa, że tacy ludzie wcześniej lub później giną, ponieważ człowiek powinien należeć do rodziny ludzkiej. Powinien nieść swoją odpowiedzialność za nią. Sutpena określa się jako demona, a jednocześnie nie można mu odmówić uroku: jest silnym, odważnym mężczyzną. Dziadek Quentina to jego jedyny przyjaciel wśród arystokratów, którzy przyjeżdżali do Sotni Sutpena na polowanie; wyraża się o nim pozytywnie: „on nie był zły”, a „cały kłopot Sutpena to była jego niewinność”. Stary Quentin przyjaźni się z Thomasem, bierze udział z innymi arystokratami w polowaniu w jego Sotni. Widzi w nim niewinność ducha. 


Sutpen marzył, że na jego ganku pojawi się biedny chłopczyk, taki, jakim sam kiedyś był, ale, w odróżnieniu od niego, nikt tego chłopca nie przegoni sprzed drzwi. Ten chłopak nie zazna biedy. W czymś jest podobny do Dawida, ale on jest Absalomem. Faulkner udowadnia to, opisując, jak Sutpen przez linie frontu z daleka na furgonetce przywozi olbrzymią marmurową płytę nagrobkową – podobnie jak Absalom jeszcze za swego życia zbudował sobie grobowiec w Dolinie Królewskiej. Tłumaczył sobie: ,,Nie mam syna, który by upamiętnił moje imię." Pomnik nazwał swoim imieniem. Jeszcze do dziś nazywa się go „Ręką Absaloma” (2 Księga Samuela 18:18).

„Absalomie, Absalomie...” ukazuje zapaść moralną Południa, skalę jej rozpaczy, miłości i nienawiści. Amerykańskie Południe przedstawione jest na przestrzeni wieku od 1807 roku, a więc od pojawienia się Thomasa Sutpena, do 1910 roku, kiedy Quentin Compson otrzymał od ojca wiadomość o śmierci Miss Rosy, siostry Ellen, drugiej żony Thomasa Sutpena. Akcja dzieje się wstecz. Wszystko już się stało i po siedemdziesięciu oraz czterdziestu pięciu latach dowiadujemy się wraz z Quentinem Compsonem, czym było Południe i kim byli Sutpenowie. Poznajemy przestrzeń i bohaterów wtedy, kiedy z Południa, z Sutpenów i z ich domu zostały tylko prochy i zgliszcza. Quentin Compson, student Harvardu, na kilka miesięcy przed samobójstwem (popełnia je w książce „Wściekłość i wrzask”) opowiada w taki sposób o Południu i Sutpenach przyjacielowi, Kanadyjczykowi Shreve Mac Cannonowi, że ten na końcu zapyta: „A teraz chcę, żebyś mi powiedział jeszcze tylko jedno. Dlaczego ty czujesz taką nienawiść do Południa?”.

Dramat miłości kazirodczej, kazirasowej Faulkner ukazał w „Absalomie, Absalomie...” w skali antycznej. Charles Bon, syn Thomasa Sutpena z Kreolką, zapomnianą i porzuconą, zjawił się w domu rodzica, pokochał i zdobył miłość Judyty. Nieświadomość była funkcją przypadku. Gdy ojciec odkrył tajemnicę, nie tylko swoich związków rodowych z Charlesem, ile tajemnicę krwi, koloru krwi, wyrok zapadł. Wróciwszy z wojny secesyjnej, towarzysze broni tej samej sprawy stanęli naprzeciw siebie jak wrogowie. Henry zabija Charlesa i wszystko w mrok się zapada. Umiera Judyta, ginie Henry, ogień trawi dom i po całym rodzie Sutpenów został jedynie ślad: zidiociały Jim Bond, czarny wnuk Charlesa. „Myślę, że z czasem – mówi Shreve Mac Cannon – ci Jimowie Bondowie zdobędą całą zachodnią półkulę. Oczywiście to się stanie niezupełnie w naszych czasach i, oczywiście, kiedy oni się rozprzestrzenią ku biegunom, to na pewno zbieleją jak te króliki i ptaki podbiegunowe, żeby nie odbijać się tak ostro na tle śniegu. Ale to wciąż jeszcze będzie Jim Bond. Więc za parę tysięcy lat ja, który teraz patrzę na ciebie, również będę pochodził z lędźwi królów afrykańskich”. Jest w tych słowach drwina przeszłości, zamordowanej a nieustępliwej; Faulknerowski czas przeszły jest mściwy.

W świecie Faulknera zamkniętym szczelnie w Yoknapatawpha Country przestrzeń ściśle wydzielona geograficznie, ściśle określona topograficznie ma funkcję zabójczą wobec czasu. Czas tutaj nie przemija. Stanął jak rozbity zegarek. Wszystko już się stało, czas losów ludzkich naprzód się posuwa. Przyszłość i teraźniejszość zostały zaanektowane przez przeszłość. Ona, przeszłość, rządzi losem ludzi, którzy po rozwiązanie dręczących ich konfliktów oddalają się od siebie będących, idąc nie do siebie przeszłych, ale do siebie byłych. A przecież świat Faulknera jest światem pełnym, wielowymiarowym, ze swoją socjologią, psychologią i metafizyką. Czyż to możliwe, aby nie było w nim miejsca na marzenie, na utopię, nadzieję, na spodziewanie się czegoś, co nastąpi, wyzwoli i uspokoi? Marzenie istnieje. Funkcję przyszłości w Yoknapatawpha Country spełnia baśń, czyli marzenie w czasie zaprzeszłym. Po uspokojenie, po szczęście ludzkie Faulkner cofa się do prehistorii Ameryki, do dzikiego, przedcywilizacyjnego stanu dzieciństwa. Kiedyś ta ziemia amerykańskiego Południa była szczęśliwa i nie rozdarta ani zbrodnią, ani kompleksem winy. Kiedyś wolność nie miała gorzkiego smaku ograniczeń. Kiedyś nie było tu ani trybunału, ani pałacu gubernatora, ani Sutpenów, ani Compsonów, ani Sartorisów, ani siedziby Starego Francuza, ani Snopesów. Kiedyś wszędzie był tylko Wielki Las. Szczątki Wielkiego lasu wsnute są w to tragiczne, rozdarte, zatrute dzieło jak uśmiech baśni.

Konflikty przerastają ludzkie możliwości i ich rozwiązania. Jakby nie ludzie mieli je przeżywać, ale uosobienia predestynacji, bo każdy niesie swój los jak fatum. Ale ten fatalizm znów sterowany jest ludzkimi prawami, napełniany ludzką umiejętnością przeżywania, analizowany z dociekliwością kliniczną, jakby psychologia miała coś do powiedzenia o zrządzeniach Opatrzności. A to także nie wszystko. Skomplikowane techniki, będące konsekwencją zagmatwanego Faulknerowskiego widzenia świata, daje rzeczom, charakterom, czynnościom złożoność, chciałoby się powiedzieć, absolutną, nie rozkładana na składniki pierwsze. Manipulacje, czasem inwersja, desynchronizacja. Degeneracja opisu, w którym – jak to zauważono – przydawka, tłok przydawek nie dopełniających, ale zaprzeczających sobie wzajemnie, dezinformuje o rzeczy, ukazując ją w grozie nieokreśloności. Jeśli inne książki Williama Faulknera są piekłem, to książka „Absalomie, Absalomie...” ukazuje bezdenność tego piekła.

Dzieło Faulknera mówi wszystkimi środkami, stylistyką, kompozycją i symboliką. Zorkiestrowane tworzą przejmującą wizję świata w rozkładzie, w bezwyjściowości, w beznadziejności, w chaosie i zgiełku świata Ameryki. Wizja, którą swoim dziełem stworzył, jest czarna, pesymistyczna, nieprzenikniona żadną ideą, która by ukazała wyjście z matni. Takiej idei Fauklner nie ma. Chcąc się wyrwać z beznadziejności czasu teraźniejszego ucieka wstecz, w przeszłość, i ta przeszłość go wciąga, fascynuje, paraliżuje. Dusza, Bóg, Wszystko – nie sprecyzowane i nie doprowadzone do jednoznacznej kategorii, dają dopiero, według Faulknera, dziełu pisarza rangę umożliwiającą poniesienie klęski. Faulkner żąda od pisarza (a więc od siebie przede wszystkim), aby zmagał się z wielkim celem, aby ukazał człowieka w największej skali cierpienia, bohaterstwa, współczucia, tak jak go ukazali Dostojewski, Conrad, Balzac, Stendhal, Flaubert i Proust.

Do stworzonych przez siebie postaci Faulkner odnosi się tak samo, jak do żywych ludzi z otaczającego go świata. On je przecież wziął stamtąd. Dał im konkret z konkretu stanu Missisipi. Nie wymyślił ich, nie przywołał z abstrakcji. Wyobraźnia doświadczenie, obserwacja – te trzy źródła uzupełniają się, tłoczą żywą krew do serc Faulknerowskich bohaterów. Są to ludzie pełni, prawdziwi, ani dobrzy, ani źli. Dobro i zło to nie są kategorie Faulknera. On widzi ludzi nie esencjonalnie, nie unieruchomionych pojęciem, ale w działaniu, we wzlotach i upadkach, a raczej, we wzlotach umożliwiających upadek i klęskę. Cierpienie, nieszczęście – z jednej strony, a z drugiej – współczucie i litość. Od pisarza, a więc od siebie przede wszystkim, a więc od literatury, nie żąda miłości do ludzi ani sympatii dla ludzi. Żąda zainteresowania ludźmi i współczucia dla nich. Jednego zabrania kategorycznie: osądzać. Bo taka jest rola genialnego pisarza: chwytać płynność będącą ludzkim życiem...

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz