„Bóg rzeczy małych”
Arundhati Roy
Autorka/ (ur. 24 listopada 1961, Shillong) – indyjska pisarka znana z
rytmicznej prozy i lirycznych opisów Kerali, autorka kilku zbiorów esejów
politycznych, poruszających kwestie humanitarne. Laureatka Nagrody Bookera w
1996.
Tłumaczenie/ Jerzy Łoziński
Tytuł oryginału/ an-gb “The God of Small Things”.
Tematyka/ Życie składa się z milionów drobnych zdarzeń. Każde z nich jest
ważne z innego powodu. „Parędziesiąt godzin może wpłynąć na bieg całego życia.
A kiedy tak się stanie, te parędziesiąt godzin, jak ocalałe resztki spalonego
domu (…) trzeba wyjąć spośród zgliszczy i obejrzeć. Zachować. Wytłumaczyć. Małe
zdarzenia, zwyczajne rzeczy, stłuczone i na powrót sklejone. Nasycone nowym
znaczeniem”. Czyż nie jest to istotą każdego życia? Bohaterami książki są
bliźnięta, które przyjeżdżają wraz z matką, po jej rozwodzie, do Ajemenem –
małej wioski w Kerali, gdzie żyją w miarę szczęśliwie, przeżywając swoje
dziecięce radości i troski, aż do pewnego wydarzenia, które spowodowało, że ich
dzieciństwo rozbiło się jak kruche szkło. Rozgrywający się dramat jest osią
całej powieści. Jednak nie tylko tragiczny wypadek wpłynął na los tych dzieci o
wrażliwych sercach i ich matki o niepokornej duszy, lecz suma różnych z pozoru
nic nieznaczących zdarzeń, złych decyzji, opacznie zrozumianych słów,
manipulacji i uprzedzeń społecznych.
Główny motyw/ Debiutancka książka pisarki Arundhati Roy opowiada o zagmatwanych
i dramatycznych losach bliźniąt: Esthy i Rahel. Dorosła już Rahel przywołuje
obrazy przeszłości, wciąż pełne jednak smaków i zapachów; wspomina jak ich
matka, Ammu, rozbita po nieudanym małżeństwie, wróciła do rodzinnego domu w
Ajemenem, małym miasteczku na zachodzie Indii, do domu, w którym mieszkali
babka bliźniąt, przewrażliwiona ciotka i brat Chacko. Przez pryzmat odkrytej
tajemnicy historia minionych lat rysuje stracone przez brutalną ingerencję
dorosłych, pełne obaw i rozpaczy dzieciństwo, i jego wpływ na późniejsze życie
bliźniąt.
Cytaty z książki
charakteryzujące problematykę utworu:
„Nie można jednak usłyszeć
krzyków przez ziemię i kamień”.
„To osobliwe, jak pamięć o
zmarłych może trwać dłużej niż pamięć o żywych, podkradając jej miejsce”.
„Były to czasy, gdy rzeczy
nie do pomyślenia stawały się jak najbardziej do pomyślenia, a rzeczy
niemożliwe zdarzały się naprawdę”.
„Może to prawda, że rzeczy
mogą zmienić się w jeden dzień. Że kilkanaście godzin może zmienić bieg całego
życia”.
„Małe zdarzenia, zwykłe
rzeczy, rozdeptane i odtworzone. Przesycone nowym znaczeniem. Wtedy znienacka
stają się zbielałym końcem opowieści”.
„Że tak naprawdę zaczęło się
to w dniach, kiedy ustanowiono Prawa Miłości. Prawa, które ustalają, kogo
należy kochać i jak. I jak bardzo”.
„(…) wybieranie pomiędzy
nazwiskiem męża a nazwiskiem ojca zostawia kobiecie niewielki wybór”.
„Bywa, że nieszczęśnicy nie
lubią osób równie nieszczęśliwych (…)”.
„(…) marksizm był prostym
substytutem chrześcijaństwa. Wystarczy Boga zastąpić Marksem, Szatana –
burżuazją, Niebo – bezklasowym społeczeństwem, Kościół – partią, a wtedy forma
i cel podróży stają się podobne”.
„»Przepraszam« nikomu nie
przywróci życia”.
„Zapachy, podobnie jak
muzyka, podtrzymują wspomnienia”.
„Niektóre rzeczy same niosą
ze sobą karę”.
W Indiach nikomu nie trzeba przedstawiać Arundhati Roy.
Łączy status literackiej gwiazdy i czarnej owcy. Kiedy w 1997 roku 36-letnia
debiutantka opublikowała „Boga rzeczy małych” – pełną liryzmu powieść o
dorastaniu i zakazanej miłości – krytycy oniemieli. Roy, jako pierwsza indyjska
kobieta otrzymała Międzynarodową Nagrodę Bookera, a książka, przetłumaczona na
ponad 40 języków, sprzedała się w kilku milionach egzemplarzy. Wyglądało na to,
że w 50. rocznicę odzyskania niepodległości Indie zyskały nowy symbol.
Akcja tej debiutanckiej, nagrodzonej powieści rozgrywa się w
Kerali w latach 60. XX wieku i śledzi losy rodziny Ammu, skupiając się
zwłaszcza na dwujajowych bliźniaczkach – Estha i Rahel. Kulminacyjnym momentem
książki okaże się utonięcie angielskiej kuzynki, która przyjechała w
odwiedziny. Utwór ten charakteryzuje się brakiem linearnego czasu, chaotyczną
układanką barwnych spotkań i opisów wyrażonych prozą. Czytelnik układa świat
dziecka w jedną całość, jednak tragedie dorosłych niszczą sielankowy ład. Łyżkę
dziegciu dodaje również życie Veluthy, przyjaciela bliźniaczek, będącego
przewoźnikiem łodzi, który należy do kasty „nietykalnych”.
Prozę tej indyjskiej pisarki można porównać do stylu Salmana
Rushdiego, ale autorka jest bardziej rytmiczna i poetycka, a jej styl, jako
całość posiada więcej wyjątkowości i zmysłowości. Trafnym punktem odniesienia
jest „Droga do Indii” E.M. Forstera. Dziwne i dzikie piękno świata naturalnego
jest przywoływane jako kontrapunkt i przyczyna ludzkiego porządku. Siła tejże pisarki
tkwi w ekscentrycznej prostocie, z którą Roy oddaje umysł dziecka i emocje
obecne w różnorodnych relacjach międzyludzkich. Kwestie polityczne poruszone w
powieści skupiają się na myśli: kto decyduje o tym, „kogo i jak bardzo trzeba
kochać”. Autorka posługuje się pełnymi polotu transgresjami nie po to, by
szokować odrobinę, ale by poruszyć Czytelnika. Ukazując polityka, który
opowiadał się za sprawami uciskanych i został wtrącony do więzienia za
sprzeciwianie się indyjskiemu sądowi, Arundhati Roy wyraźnie podnosi kwestię
potencjału człowieka, który jednocześnie ratuje, jak i niszczy. Ta książka może
stać się nie lada wyzwaniem dla tych, którzy próbują powiedzieć nam, co znaczy
miłość.
Ammukutty Kochamma, córka znanego entomologa, zamiast
aranżowanego małżeństwa pragnęła kontynuować edukację. Jednak największym
marzeniem jej rodziców były jej zaślubiny z członkiem tej samej kasty. Ammu po
raz pierwszy sprzeciwiła się woli rodziców i wyszła za mąż z miłości za członka
kasty Bengali, co w oczach jej ojca było mezaliansem. Wraz ze swoim mężem
wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Po dwóch latach małżeństwa ukochany okazał
się rozrzutnym i agresywnym pijakiem. Ammu, wraz z bliźniakami, dziewczynką
Rahel i chłopcem Esta, wróciła do domu rodzinnego. Od tej pory skazana została
na życie w nędzy, jako społeczny wyrzutek. Pomimo inteligencji i urody dzieci
rodzina jest niezadowolona z powrotu pierworodnej. Ojciec Ammu zmarł, matka
oślepła, a na czele rodu stanął jej wuj Chacko, były uczony i członek partii
komunistycznej. Jednak to ciotka dziewczyny, Dzidzi Kochamma, za jedyny cel w
życiu postawiła sobie zniszczenie wszystkich ludzi należących do jej rodziny.
„Bóg rzeczy małych” jest literaturą bardzo wymagającą. To książka
dla odważnych, z bonusem w postaci piękna (nawet, jeśli na pierwszych stronach
trochę zbyt gęsto od metafor). To jedna z tych opowieści, które stwarzają na
naszych oczach kompletny świat: jędrny, pełen kolorów i zapachów, zaludnionych
postaciami z krwi i kości. W wyobrażeniu czytelnika ożywa i ulokowana na tyłach
domu rodzinna manufaktura Rajskich Przetworów i Marynat, ze stosami pociętych
mango, papryki czy kurkumy i jakąś muchą zastygłą w stercie kardamonu, i
błękitne auto – dawno temu duma pana domu – telepiące się po dziurawych drogach
z zamocowaną na dachu reklamą Rajskich Marynat. Kolekcja ciem, osadzający się
dekadami tłuszcz na mosiężnych klamkach i nienaganny, odprasowany trzyczęściowy
garnitur Papaciego, nestora rodu, wkładany na co dzień, nawet w upały. Wreszcie
ów ciągły zaduch letniego popołudnia, odczuwalny dla czytelnika nie mniej niż
duchota relacji rodzinnych.
Weźmy tę próbkę: Mammaci, matriarchini rodu, nie tylko ofiara
mężowskiej przemocy, ale też kat (jak tylko ofiary potrafią być katami), i jej
hołubiony syn. Gdy rodzinę odwiedza jego była brytyjska żona, ciągle
niewypalona miłość, Mammaci upycha drobne sumy pieniędzy w jej ubrania, bo w
ten sposób może wierzyć, że „opłaca tę panią, realizującą odpłatnie naturalne
męskie potrzeby syna”.
Książka jest trudna i ciężko w sposób tradycyjny opisać ją w
rutynowy sposób, tak jak pisze się prozaiczną recenzję, bo każde dodatkowe
zdanie zdradzające sens, treść i konstrukcję zabierze czytelnikowi część
zdumienia, że czyta nie o tym, o czym myślał. Jak pisze Martyna Bunda w
Wyborczej, „(...) okrucieństwo pokazane z wrażliwością i współczuciem jest
innej skali i innej natury, niż początkowo może nam się wydawać. Bo ono
najdotkliwiej uderza tam, gdy udaje troskę o dobro innych. Drobne bezduszności
składają się na tragedię.”
Ponadto Roy jest dziś bodaj najwybitniejszą autorką o tak
wyrazistych poglądach wolnościowych. Do rozmowy o biedzie i bogactwie wprowadza
cenną jakość. Podważa gładki neoliberalny żargon, lecz zdaje sobie sprawę z
ułomności języka niezgody. W czasach, gdy ten drugi jest często skostniałym
frazesem (marksistowskim, feministycznym, anarchistycznym...), ona szuka żywej
formy dla mówienia o krzywdzie. Nie zawsze ją znajduje. Jej teksty pisane pod
ciśnieniem dramatycznych zdarzeń nieraz są niestarannie zredagowane, chybocą
się na skraju egzaltacji, a ich sarkazm bywa ciężkawy. Tak stanowcze poglądy
przysparzają wrogów. Roy pozywano i skazywano za obrazę moralności, nawoływanie
do buntu lub obrazę sądu. Na symboliczną dobę trafiła do Tihar, największego
więzienia w Azji Południowej. Jej dom był obrzucany kamieniami. Internet także
kipi. Niedawno parlamentarzysta i słynny aktor Paresh Rawal żartował (?) na
Twitterze, że należałoby ją uwiązać do wojskowego jeepa w charakterze wyrzutni
pocisków. Postulaty mordu i zbiorowego gwałtu są na porządku dziennym. Czytając
Arundhati Roy, trudno nie zadać sobie pytania, skąd w patriarchalnych Indiach –
także w najuboższych warstwach społeczeństwa, jak w przypadku Sampat Pal,
twórczyni Gangu Różowego Sari z książki Amana Fontanella-Khan – biorą się kobiety
obdarzone tak nieugiętym instynktem wolności.
„Dwa tysiące lat temu – napisała Martyna Bunda, pisarka i
dziennikarka „Polityki” – z okładem ludzie różnych kultur, urodzeni na różnych
kontynentach przeszli tę samą drogę: powszechnego zdumienia okrucieństwem i
zbiorowej niezgody na nie. U źródeł nowożytnych religii i systemów
filozoficznych – buddyzmu, etyki platońskiej, chrześcijaństwa – legło właśnie
owo wspólnotowe zdumienie”. Wielkim religiom nie udało się jednak wyrugować
okrucieństwa. Choć zbudowały struktury, zawładnęły wyobraźnią ludzką i całymi
społecznościami, dziś najważniejszą codzienną emocją pozostaje lęk. Wystarczy
otworzyć komputer, by dowiedzieć się o trzęsieniach ziemi, wojnach,
nieszczęściach i śmierci. I okrucieństwie właśnie, w najwymyślniejszych
formach. Dwa tysiące lat po wielkim zbiorowym zrywie być może jesteśmy w
podobnym punkcie. Może nie mamy wyjścia; wzniesiemy wspólną wrażliwość chociaż
trochę wyżej albo przepadniemy. Albo zbierzemy się na odwagę, by z wrażliwością
spojrzeć w okrucieństwo, albo czeka nas martwy punkt.
Do tego dochodzi w Indiach otwarta islamofobia rządu Modiego,
nagłośniona przez bezwstydne, nieodpowiedzialne media głównego nurtu, które bez
ogródek obwiniały muzułmanów o roznoszenie choroby COVID-19. Całe programy
telewizyjne poświęcono już w Indiach „dżihadowi COVID” i tym podobnym. Najpierw
odebrano Kaszmirowi status specjalny, co doprowadziło do dziesięciomiesięcznego
odcięcia od świata 6 milionów ludzi w dolinie Kaszmiru, fizycznego i
komunikacyjnego, czyli według wszelkich standardów doszło do złamania praw
człowieka. Wprowadzono nowe, antymuzułmańskie prawa o obywatelstwie. W pogromie
muzułmanów w północno-wschodnim Delhi zaobserwowano czynne uczestnictwo
delhijskiej policji. Codziennie aresztuje się młodych muzułmanów, studentów i
aktywistów za rzekome „uczestnictwo w spisku”, jakim była masakra. Tymczasem
politycy partii rządzącej, którzy dosłownie wyszli na ulice, wzywając do
zastrzelenia „zdrajców”, pozostają na dobrze widocznych pozycjach władzy. W ostatnich
kilku latach w Indiach doszło do bardzo wielu linczów albo zabójstw takich jak
to, którego ofiarą padł George Floyd. Różnica jest taka, że w Indiach morderstw
dokonują bandy samozwańczych stróżów hinduistycznego porządku, a policja,
wymiar sprawiedliwości i klimat polityczny pozwalają im to robić bezkarnie.
Faszyzm hinduistów ma też lokalne korzenie. Fundamenty pod postawy
faszystowskie położył system kastowy – rzekomo otrzymana od bogów hierarchia
społeczna, w ramach której bramini uważają się za rasę panów.
Społeczeństwo opisane w książce „Bóg rzeczy małych” jest bardzo
rozdarte. Chociaż zniesiono system kastowy, ludzi nadal dzieli się na lepszych
i gorszych. Arundhati Roy pokazuje nam Indie z innej perspektywy. Tu nie jest
kolorowo jak w produkcjach Bollywoodzkich. Są za to prości ludzie, prawdziwi i
doświadczeni przez życie. Na kartach tej powieści spotkamy się wielokrotnie z
bólem i cierpieniem. Podkreślam jeszcze raz – to trudna, choć warta uwagi
powieść. Pokazuje Indie z innej perspektywy. Opowiada o bólu i cierpieniu, ale
nie jest pozbawiona nadziei i radości. Zmusza do refleksji i pozostaje w sercu.
Jej konstrukcja bierze w nawias czas liniowy. Powieść mówi też o elementarnych
relacjach pomiędzy matką i synem, mężczyzną i kobietą, bratem i siostrą. Mówi o
miłości, w której od początku tkwiły ziarna szaleństwa, złudzenia i rozpacz.
Spojrzenie pisarki jest badawcze. Co to znaczy? Pisząc o bliźniakach, zauważa:
„Dorastali, wymacując sposoby, jak żyć z tym, co zobaczyli. Będą starali
powiedzieć sobie, że w kategoriach czasu geologicznego było to zdarzenie
nieistotne”. Powieść konstrukcyjnie przypomina jakiś pozaczasowy kobierzec
tkany z tysięcy drobnych narracji, które dopiero w głowie czytelnika tworzą
jakąś całość, nad którą trudno nie rozmyślać, medytować. Ale ta medytacja nie
skłania ku radości. Ciekawe dla czytelnika jest też wejście w świat
obyczajowości indyjskiej, tak odmiennej od europejskiej. To świat pełen smaków
i zapachów, emocjonalnie pulsujący, oniryczny. Rodzina bliźniąt jest chrześcijańska.
Ciekawy jest, zatem synkretyzm hinduizmu i chrześcijaństwa, który ma raczej
destrukcyjną moc, jak zdaje się sugerować wymowa powieści. Roy opisuje, nie
ocenia, bo temu służy powieść. Jako tło pojawiają się elementy polityki,
krytyczna ocena wpływu marksizmu na Indie.
Czytając tę książkę, miałem nieodparte wrażenie, że za tym opisem
czai się coś, co Jean Paul Sartre zawarł w znanej sentencji: „Piekło to inni”.
Ale być może to, co jest realistyczne, zdeprawowani przez dobrobyt
sentymentalni Europejczycy mogą postrzegać już jako pesymizm.