„Tully”
Paullina Simons
Tłumaczenie/ Teresa Sośnicka
Tytuł oryginału/ ang-us “Tully”
Tematyka/ Jest to opowieść o prozie życia tak zwyczajnego,
że dzień po dniu zadającego sercu i duszy rany. „Tully” jest dowodem na
dojrzałość, jaką osiągnęła autorka zarówno w sferze poruszanych zagadnień, jak
i operowania słowem oraz konstruowania swoich bohaterów. Tully to dziewczyna
pochodząca z dysfunkcyjnej rodziny, po odejściu ojca wychowywana przez
apodyktyczną matkę, zbyt często sięgającą po przemoc jako środek wychowawczy.
Zaniedbywane dziecko, będące świadkiem traumatycznych wydarzeń, szybko wyrasta
na buntowniczą nastolatkę, a rodząca się w niej kobiecość staje się dla niej
zagrożeniem.
Główny motyw/ Stany Zjednoczone, lata siedemdziesiąte
ubiegłego wieku. Tully Makker wywodząca się z rozbitej patologicznej rodziny,
panicznie stara się odnaleźć w świecie. Skrzywdzona przez najbliższych na
każdym możliwym gruncie, nie ufa i nie potrafi się przywiązać do nikogo. Jest
zamknięta w sobie, nieprzystępna i uważa, że nie zasługuje na nic innego niż
to, co ma. Kocha jedynie swoją najbliższą przyjaciółkę, Jennifer, której
rodzice starają się jej pomóc, i która koniec końców porzuca ją w straszliwy
sposób.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę
utworu:
„Nieczęsto się zdarza, żeby matka i córka były do
siebie aż tak niepodobne.”
„Dziewczętom zwykle podobają się chłopcy, którzy
są w typie ich ojców (…).”
„Posiadanie matki nie zawsze jest
dobrodziejstwem, wierz mi.”
„Pragnę stać się kobietą, która o niczym nie
śni.”
„Znam wielu ludzi, którzy się kochają, nie
wiedząc o tym.”
„Poskramiamy naszą miłość, jeśli nie mamy innego
wyjścia.”
„A w sprawach serca nie można kierować się
rozsądkiem.”
„Słodycz pierwszej miłości jest zabarwiona
goryczą.”
„Myślę, że śmierć przeżyta w majaku sennym jest
również śmiercią na jawie.”
„Na tym właśnie polega patologia małżeństwa.
Zawsze myślimy, że jest na całe życie.”
„Po prostu nie potrafiła odróżnić nieba od piekła
(…).”
„Jedyne, na czym mi zależy, to iluzja.”
„Dwóch facetów i jedna dziewczyna; ktoś musi być
przegrany.”
„Tym, których kochamy, ciągle wyrządzamy
przykrość. I sami wciąż jesteśmy na nie narażeni.”
„Nikt nie ma normalnego życia. Ani normalnego
dzieciństwa.”
„To niewiarygodne, jak głęboko śmierć i życie są
z tobą związane.”
Złapałem się na tym, że przywołuję w pamięci wygłoszony dawno temu
przez pewnego mężczyznę komentarz o dziwactwach ludzkiej rasy. Uderzyło go to,
że przedstawiciele obu płci – choć od niepamiętnych czasów obserwują się
nawzajem – nie są w stanie zrozumieć drugiej strony. Zastanawiam się, czy tej
gorzkiej półprawdy nie zasila, przynajmniej częściowo, skłonność każdej z płci
do projektowania na drugą własnych oczekiwań? Nic dziwnego, że w świecie, w
którym nauczanie i pisanie książek to domena mężczyzn, ciągle nie potrafimy w
pełni zrozumieć sytuacji kobiet. Nie twierdzę, że problemy kobiet są
zaniedbywane, uważam raczej, iż sformułowano na ich temat fałszywe założenia, a
kobiety na równi z mężczyznami gotowe są je uznawać. Założenia te mają jednak
rozmaite źródła.
Choć może to brzmieć nietypowo, dla niektórych kobiet
macierzyństwo staje się doskonałą okazją do realizacji perwersyjnych postaw
wobec własnego potomstwa i do brania odwetu na swoich matkach. Powszechnie
wiadomo, że normalny rozwój dziecka zależy przede wszystkim od dobrej opieki
macierzyńskiej, która polega na tym, że matki czerpią wiele przyjemności z
procesu opiekowania się dziećmi i wspierania ich tak, by wyrastały na
niezależnych, pewnych siebie dorosłych o niepowtarzalnych cechach. Psychoanalityk
Donald Woods Winnicott twierdzi, że „dzieci znajdują swe >prawdziwe self<
dzięki wystarczająco dobrej opiece macierzyńskiej”. Jednak łatwiej to
powiedzieć, niż wykonać, gdyż matki także są dziećmi swoich matek i miały swoje
doświadczenia i traumy. O takich relacjach jest właśnie książka Paulliny Simons
„Tully” - o patologicznym macierzyństwie, które uruchamia błędne koło przemocy
wobec własnych dzieci. Ta książka to niezwykły przykład, jak źle traktowane
dzieci próbują poradzić sobie z nadużyciami fizycznymi i psychicznymi, jakich
doznały od własnym matek, i które powtarzane są z pokolenia na pokolenie.
Natalie Anne Makker, nazywana przez wszystkich „Tully”, nigdy nie
miała dobrego życia. Nad jej dziecięcą, nastoletnią, a wreszcie dorosłą
egzystencją zawsze wisiało piętno matki – kobiety zgorzkniałej, rozchwianej,
agresywnej i nieprzejednanej. Trudna sytuacja domowa, brak osoby, od której
można by uczyć się emocji oraz tragiczne wydarzenia związane z przyjaciółką
ukształtowały psychikę tej młodej kobiety w znaczący sposób. Bo czy można w
takim świecie zachować równowagę, gdy nie dopuszcza się do siebie absolutnie
żadnej pomocy? Ciągnącą się przez kilkanaście lat historię życia niepokornej
nastolatki, a później dojrzałej kobiety, cechuje stale otaczający bohaterkę
mrok. Opowieść traktuje o jej życiu, nieosiągalnych pragnieniach,
destrukcyjnych działaniach i sennych koszmarach. O ludziach, którzy przychodzą
i odchodzą, którzy się od niej uzależniają.
Przez pryzmat doświadczeń Tully poznajemy historię wchodzenia w dojrzałe życie, odnajdywania własnej tożsamości, radzenia sobie z bagażem nieszczęśliwych uczuć i tragicznych wydarzeń, mozolnego i dramatycznego zarazem wyzwalania się spod wpływu przeklętej przeszłości. Genogram rodziny Tully odgrywa w powieści ważną, jeśli nie najważniejszą rolę. Hedda Makker - matka Tully, z domu Rust, urodziła się na przedmieściach Oklahoma City, w domu hodowcy świń. Jej rodzice, dziadkowie Tully, Bill i Martha Rustowie, pobrali się w 1936 roku. Bill został powołany do wojska. Rok później, szóstego sierpnia 1942 roku, na pięć tygodni przed terminem porodu, Martha urodziła córkę. Kiedy Bill wrócił z Pacyfiku w 1945 roku, zastał w domu nie tylko żonę, ale również trzyletnią córkę. Walka z Japończykami nie pozbawiła go umiejętności liczenia do dziesięciu. Skulona przy kanapie dziewczynka była świadkiem, jak bezlitośnie rozprawił się z Marthą, nie tylko używając przemocy fizycznej, ale też słownej. Na koniec, wyrzucił obie ze swojego domu. Martha z pokiereszowaną twarzą, złamanym nosem i krwawiącymi ustami z trudem dotarła razem z córką do najbliższego szpitala w Oklahoma City, gdzie matkę otoczono troskliwą opieką, a dziewczynkę umieszczono w pokoju pielęgniarek. Hedda była grubym, ponurym i zamkniętym w sobie dzieckiem, które niewiele mówiło. Przez większość czasu pozostawiano ją samą sobie. Martha opuściła szpital po siedemdziesięciogodzinnym pobycie – bez lekarskiego wypisu, bez adresu i bez córki. Jedna z pielęgniarek starała się wyjaśnić Heddzie, że mama odeszła, ale jedyną reakcją córki była posępna i wylękniona mina. W końcu wydobyła z niej, że tata hoduje świnie i nazywa się „Wust”. Po obdzwonieniu trzydziestu pięciu hodowli tuczników w okolicy Oklahoma City pielęgniarka natrafiła w końcu na Billa Rusta i osobiście odwiozła mu Heddę. Gdy jego wzrok spoczął na bękarcie żony, zacisnął pięść. Mała Hedda została sama z człowiekiem, który próbował zamordować jej matkę. Patrzył na nią z wściekłością, dlatego zrobiła jedyną rzecz, na jaką się mogła zdobyć trzyletnia dziewczynka – z wrzaskiem wybiegła z domu. Rzucił się za nią w pościg, a ta ugryzła go, gdy ją dogonił. Uderzył wtedy Heddę tak mocno, że straciła przytomność.
Żywił ją i pozwolił mieszkać w małej sypialni. W ciągu dnia
pracował w polu lub w zagrodzie, a wieczorami ubierał się i wychodził. Nieraz
wracał dopiero następnego dnia i znajdował zamarłą z przerażenia dziewczynkę
skuloną na podłodze za drzwiami swojego pokoju. Bill Rust unieważnił swoje
pierwsze małżeństwo i gdy Hedda miała sześć lat, poślubił Sarah. Hedda
zapamiętała ją jako tęgą i nieprzyjemnie pachnącą kobietę. Sarah miała
czternastoletnią córkę, Lenę, tępą dziewczynę, która z trudem wymawiała słowa.
I chociaż dzięki Lenie Hedda miała towarzystwo, to obecność wolno myślącej i
mającej problem z wysławianiem się dziewczyny napawała ją wstrętem; Hedda
stroniła od niej. Kiedy Sarah odkryła, że Hedda nie umie pisać ani czytać,
wysłała ją do szkoły. Siedem lat zdobywania wiedzy było okresem cierpień,
borykania się z nauką, dwukrotnego zimowania w tej samej klasie, nieustannych
bójek na podwórzu szkolnym i braku przyjaciół.
Hedda wyrosła na wysoką i postawną dziewczynę o zdrowym i mocnym
wyglądzie. Miała zielone oczy, jasną cerę i długie jasnobrązowe włosy. Gdy
skończyła piętnaście lat, wstała którejś nocy, spakowała do małej torby cały
swój dobytek, wyjęła dwieście dolarów z kryjówki Billa Rusta pod podłogą w
spiżarni i odeszła. Nie miała pojęcia, że na południe od jej rodzinnych stron
znajduje się Teksas, a na północ – Kansas. Szła prawą stroną szosy, pozwalając,
by los pokierował ją na miejsce przeznaczenia. Pokonała trzynaście kilometrów,
zanim zlitował się nad nią kierowca jednej z ciężarówek. Dziesięć godzin
później wysiadła przy alei Topeka, a pierwszą osobą, na którą się natknęła, gdy
weszła do sklepu po wodę, był Henry Makker.
Henry miał dwadzieścia dwa lata i dopiero co awansował na zastępcę
kierownika w zakładzie oczyszczania miasta. Od razu pomyślał, że ta
dziewczynka, która weszła do sklepu będzie łatwą zdobyczą. Załatwił jej posadę
w swoim zakładzie przy napełnianiu plastikowych butli roztworem do oczyszczania
ścieków – pracę, którą Hedda wykonywała przez dwadzieścia cztery lata, aż do
stycznia 1981 roku. Znalazł jej też pokój za dwa dolary tygodniowo, z którego
korzystała przez miesiąc, zanim wprowadziła się do niego. Pobrali się w czerwcu
1959 roku. Pierwsze lata małżeństwa były dla nich bardzo radosne. Henry Makker
był jedynym człowiekiem, którego Hedda kochała i wszystkim, co miała na
świecie. Dlatego, gdy stwierdziła zimą 1960 roku, że jest w ciąży, pomyślała,
że jej życie dobiegło końca. Jej rozpacz wynikała z dwóch powodów: po pierwsze,
nie była obdarzona przez naturę szczególnie bystrym umysłem. Po drugie -
przeżyła traumę, niewiele rozumiała z tego, co zaszło pomiędzy jej matką i
ojcem. Wiedziała jedno: gdy Bill Rust dowiedział się o dziecku Marthy, wpadł we
wściekłość, skatował żonę, a potem obie wyrzucił z domu. Hedda myślała, że
Henry Makker zrobi z nią to samo.
Hedda rodziła dzieci, ale w zaskakujący sposób każde z nich
umierało w swoich łóżeczkach. Za każdym razem lekarz stwierdzał tą samą
przyczynę: „śmierć wieku niemowlęcego”. Po latach Tully, jako już dorosła
kobieta będzie wyrywana ze snu koszmarem z dzieciństwa. Kiedy miała dwa lata,
obudziła się niespodziewanie z mocnego snu, gdyż nie mogła oddychać. Próbowała
krzyczeć, ale brakowało jej tchu, coś zaciskało się na jej twarzy. Wierzgała
nogami, próbowała ruszyć się z miejsca, ale nie mogła. Usiłowała chwycić rzecz,
która tamowała dostęp powietrza. Rozpoznała poduszkę, ale nie była w stanie jej
ściągnąć z buzi. W końcu dała za wygraną i przestała się rzucać. Miała zawroty
głowy; była zmęczona, ale nie odczuwała bólu. Nagle z oddali dobiegł ją głos
ojca - pytał czy nie jest chora. Poduszka natychmiast została usunięta, a
Tully, zachłystując się powietrzem, zaczęła wrzeszczeć. Zobaczyła matkę, która
odwróciła się w stronę męża i zrugała go za to, że obudził dziecko. Tully
krzyczała wniebogłosy. Ojciec podszedł do niej i wziął ją w ramiona.
Tully wracała często myślami do chwili, gdy po raz pierwszy
usiadła w wannie wypełnionej wodą, z brzytwą w dłoni. Sądziła wtedy, że jej
młode, pozbawione jeszcze biustu ciało, jest całkiem rozluźnione, ale gdy
przykładała ostrze do nadgarstka, palce trzęsły się tak niezmiernie, że musiała
zanurzyć je z powrotem na kilka minut w wodzie. Myślała wtedy, że przecinając
nadgarstki straci przytomność i wykrwawi się na śmierć tak, jak starożytni
Rzymianie. W tym czasie przemoc ze strony matki narastała, Tully była maltretowana
fizycznie i psychicznie. Jedynymi uczuciami, jakie Hedda okazywała córce przez
wszystkie lata, była całkowita obojętność i niekontrolowana wściekłość.
Dodatkowo Hedda umyła ręce w sprawie wujka Charliego w 1973 roku i nie chciała
mieć z nią nic wspólnego. Tully już wieku dwóch lat dowiedziała się, czym jest
strach. A wraz ze strachem poznała nienawiść i nauczyła się milczeć.
Jako nastolatce Tully było wiecznie czegoś brak. Właśnie to
uczucie, popchnęło ją do tańczenia w nocnych klubach i przesiadywania w wannie.
Gdy zrezygnowała z występów, postanowiła wyjechać do Kalifornii. Początkowo z
najlepszą przyjaciółką Jennifer, potem w żałobie i w pojedynkę. Ostatecznie
została jej trudna do zidentyfikowania tęsknota oraz nieodparta potrzeba
dążenia do wolności. „Powiedz mi Tully, kim chciałabyś być w przyszłości? (..)
Pragnę stać się kobietą, która o niczym nie śni.”. Tully to wyjątkowo
skomplikowana bohaterka. Egoistyczna osobowość, która w życiu kochała raz i
która, choć temu zaprzecza, nie może poradzić sobie ze stratą. Nie podejmuje
samodzielnych decyzji, pozwala by rzeczy po prostu się działy, a jej ruchy
ograniczają się do wyrażania co jakiś czas protestu. Kieruje się chwilą i
własnymi potrzebami, raniąc innych, ale jednocześnie wyrywając sobie kawałek serca.
Historia Tully to świetnie zbudowana i rozwinięta powieść o nieprzepracowanej
żałobie oraz granicach obojętności. „Nienawidzę cię! Nie odchodź!” - to jej
motto życiowe, typowe dla osób z zaburzeniem osobowości z pogranicza.
Nie ma żadnej wątpliwości, że Paullina Simons w książce „Tully”
świetnie opisała zaburzenie typu borderline. W historii osób z borderline
powtarzają się przypadki odrzucenia, porzucenia, nagłego zerwania więzi, utraty
opiekunów lub posiadania rodziców chłodnych, wycofanych, nieobecnych, albo
bardzo krytycznie nastawionych - czyli takich, których pojawia się coraz więcej
w naszej cywilizacji. Osoby z borderline, tak samo jak bohaterka książki
Paulliny Simons, Tully, nie otrzymują odpowiedniego wsparcia od rodziców w
procesie oddzielania się i zajmowania własnymi sprawami. Od wczesnego
dzieciństwa matka znęcała się psychicznie i fizycznie nad Tully. W zdrowej
relacji rodzic wie, że dziecko potrzebuje się oddzielić, a jednocześnie jest w
stanie zapewnić je o swojej obecności i gotowości wsparcia, gdy będzie tego
potrzebowało, bez zmniejszania naturalnej i zdrowej potrzeby niezależności.
Osoby z zaburzeniami borderline podejmują próby niezależności, jednak
towarzyszy temu ogromny lęk, że zostaną zupełnie opuszczone. I to powtarza się
w ich dorosłym życiu. Dlatego często prowokują rozstania, konflikty, odchodzą
pierwsze – z obawy przed byciem porzuconym. Badania pokazują, że część osób
dotknięta tym zaburzeniem doświadczyła w dzieciństwie prześladowania, przemocy,
niekiedy molestowania seksualnego. Pod uwagę brane są również przyczyny
genetyczne i niekorzystny wpływ środowiska zewnętrznego.
23 lipca 2011 roku cały świat obiegła tragiczna wiadomość. Amy
Winehouse została znaleziona martwa w swoim mieszkaniu. Jedna z najbardziej
niepokornych artystek naszych czasów odeszła w wieku 27 lat. To, co dotknęło
Amy Winehouse, było prawdopodobnie zaburzeniem osobowości nazywanym borderline.
Osobowość to pewien dominujący sposób postrzegania świata, przetwarzania
rzeczywistości, bycia w relacjach. To konstrukt, który pozwala przewidzieć, jak
w danej sytuacji ktoś się zachowa. Borderline oznacza problemy w sferze
osobowości. Nie wiadomo, jak człowiek się zachowa, bo dominującą cechą tej
osobowości jest niestabilność i chaos. I Amy Winehouse, i bohaterkę książki
Paulliny Simons Tully charakteryzował ogromny lęk przed odrzuceniem. Ten lęk
właściwie je konstruował. Obie kobiety nie kochały ot tak, po prostu. One
swoich mężów, kochanków idealizowały. Chciały się z nimi zespolić, zlać w
jedność, chciały, żeby ten ktoś rozumiał je we wszystkim, a jednocześnie bały
się, że ten ktoś je pochłonie. Wydawały się interesujące, jedyne w swoim
rodzaju, potrafiły uwodzić i na początku mogło być to naprawdę fantastyczne.
Mężczyźni na pewno słyszeli z ich ust, że są najważniejsi na świecie, kobiety z
borderline w nich wpatrzone nie chciały się z nimi rozstać. Mimo wielu
niedoskonałości, a może nawet dzięki nim, kobiety z zaburzeniem borderline
roztaczają wokół siebie magiczną aurę, która fascynuje otaczających je ludzi.
One za to ogromnie cierpią i często nie wiedzą, dlaczego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz