„Szpital Przemienienia”
Stanisław Lem
Tytuł oryginału/ pl „Szpital Przemienienia”
Tematyka/ „Szpital Przemienienia” jest
książką zamykającą w sobie filozoficzne kłopoty, przed którymi stoi młody,
ponad miarę inteligentny lekarz. Autor jej zdaje się desperacko szukać miejsca,
w którym zakotwiczyć by można ludzkie „ja”. W psychice? Ale przecież dość kilku
gramów takiej lub innej substancji chemicznej, by psychika objawiła swą
zawstydzającą zależność od cielesnego substratu. W ciele? Z jego wątłą
kompleksją, poddaną najlżejszym wpływom ze świata zewnętrznego? W rozumie? Z
jego skłonnością do aberracji i autodestrukcji?
Główny motyw/ Młody lekarz, Stefan Trzyniecki,
rozpoczyna praktykę w szpitalu dla umysłowo chorych w samych początkach
okupacji niemieckiej (pewnie nie tyle zaraz po wrześniu 1939, ale po wkroczeniu
Niemców na ziemie zabużańskie w 1941 r. — są tam pewne sytuacyjne
niekonsekwencje, w których trudno się na pierwszy rzut oka zorientować, bo
autor — znów chyba z politycznych powodów — musiał unikać zbyt wyraźnego
umiejscowienia akcji). Sytuacja w tamtym wojennym czasie jest z narodowego
punktu widzenia tragiczna, ale nie przekracza ostatecznie miary tej gorzkiej
wiedzy o własnym losie, jaką Polacy zgromadzili przez półtora stulecia swojej
najnowszej historii. W miarę rozwoju akcji powieściowej okazuje się, że
tragedia ma jeszcze inne, bardziej uniwersalne wymiary, że polega na głębokich
przemianach kultury, która przeżywa chorobę dehumanizacji i nihilizmu.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„W jednolitą dotąd biel krajobrazu wstępował zwiastun przemian – chaos”.
„Jego umysł był jakby uwrażliwiony samotnością, i to, że różnice stanu
posiadania trwają dalej w zgromadzeniu umarłych, wydawało mu się absurdalne i
nikczemne”.
„Trafiają się w życiu sytuacje nieprzewidziane podręcznikiem dobrych
manier, tak trudne i drażliwe, że pokonać je można tylko wielkim taktem i
pewnością siebie”.
„Widzisz, gdyby umierającego spytać, czy chce jeszcze raz żyć od nowa, na
pewno się zgodzi i nie będzie wcale pytać, po co ma żyć”.
„(…) wierzył bowiem czasami, że istnieje jakaś jedyna, ostateczna prawda
o ludziach i że można ją odkryć, podpatrując ich na gorącym uczynku
samotności”.
„(…) odwołanie od medycyny tylko jedno: do trumniarza”.
„Masz miłość macierzyńską, najszczytniejsze uczucie: trochę chemikaliów we
krwi!”.
„(…) widzisz przecie, że to los, a nie ja”.
„(…) bo na psychiatrię idą ludzie nienormalni (…)”.
„Zdaje się, że o naszym ciele wiemy nie więcej niż o najdalszej z gwiazd”.
„Kiedy większość tez biologicznych ma swoje antytezy. Teorie naukowe to
psychiczna guma do żucia”.
„Niestety, każdy inny człowiek jest zawsze rzeczą”.
„Ale co to ma wspólnego z bliskością? Nikt nie może być mi bliższy ode
mnie, a ja, ja jestem sobie czasem taki daleki…”.
„Wszystko to fizjologia mózgu, tresura, nic więcej”.
„Ale ostatecznie każdy z nas jest jakimś projektem na środek świata, tyle
że nie zawsze dobrze wykończonym. Wiele, wiele jest partactwa w
człekoróbstwie”.
„Ludziom jest zresztą zawsze źle. Kto szuka spokoju, ciszy, łagodności,
znajdzie to wszystko na cmentarzu, ale nie w życiu”.
„W sztuce może być coś dobrze zrobione albo źle, nic więcej. Van Gogh
namaluje panu stary nocnik tak, że tylko klękać. Tymczasem partacz z
najpiękniejszej kobiety zrobi kicz”.
„Niech pan pamięta, że wszystko jest we wszystkim. Najdalsze gwiazdy
wpływają na obwolutę kielicha kwiatowego. W rosie dzisiejszego poranka jest
wczorajszy obłok. Wszystko splata wszechobecna zależność. Żadna rzecz nie może
wyjść spod władzy innych. A tym bardziej rzecz myśląca, człowiek”.
„Uważam, że człowiek i świat zrobieni są z tej samej substancji, choć nie
wiem, czym ona jest – poza granicą słów”.
„Dla jednych to są objawy, dla drugich objawienia”.
„Poeta to taki, co umie w ładny sposób być nieszczęśliwy”.
„To własne ciało zabija nas, poddane prawom jedynie rządzącym: natury, nie
woli”.
„O tym, że się jest szczęśliwym, wie się dopiero potem, kiedy to minęło.
Człowiek żyje zmianą”.
„Umysł mój, kochany panie doktorze przyrównałbym do instrumentu muzycznego,
w którym kilka strun fałszowało… Tak więc dusza, ten przedziwny artysta, nie
mogła odegrać właściwej melodii”.
„Sądzę, że są miejsca, w których nawet Bóg może się skompromitować”.
Tytułowy
„Szpital Przemienienia” to klinika dla psychicznie i umysłowo chorych. Lekarze
dyskutują przy kolacji o teoriach psychiatrycznych, pacjentów zaś poddaje się
bolesnym zabiegom, poniżającym eksperymentom lub zgoła się ich maltretuje.
Akcja powieści Stanisława Lema (nota bene sam pisarz jej nie cenił) rozgrywa
się na ziemiach polskich tuż po wybuchu II wojny światowej. Lada chwila zjawią
się niemieckie oddziały, by pozbyć się tych wszystkich „niepotrzebnych” chorych
ciał, które zaludniają szpital. W kontekście nadciągającej zagłady akademickie
spory lekarzy brzmią dziwnie nie na miejscu. Obnażają bezsilność rozumu wobec
przemocy fizycznej. W szpitalu, na początku okupacji, rozpoczyna pracę młody
lekarz, Stefan Trzyniecki. Znany literat Sekułowski jest tu „niby na wczasach.
Przed Niemcami się schował”. [...]. Stefan, z początku niechętny pisarzowi,
ulega fascynacji jego osobowością. „Ich stosunek wyszedł z okresu
niezdecydowania i ustalił się wyraźnie: mistrz i uczeń”. Ich długie rozmowy - a
właściwie monologi poety - zajmują dużo miejsca w powieści, dotyczą sztuki i
filozofii, są pełne paradoksów, ironii, szyderstwa, drwiny, unoszą się nad
sprawami życiowymi, czasem ozdabiane są poetyckimi improwizacjami.
„Szpital Przemienienia” to jedna z najdziwniejszych
książek Lema. Nosi datę ukończenia: wrzesień 1948, i w swojej dzisiejszej
formie zdaje się być zamkniętą i spuentowaną. A przecież ukazała się początkowo
jako część pierwsza dzieła w trójnasób obszerniejszego i noszącego tytuł „Czas
nieutracony”. Autor opisywał wielokrotnie, jak doszło do powstania tego
niezwykłego tworu. Naciski władz komunistycznych spowodowały, że pisarz musiał
nakreślić w dalszych tomach książki wątki partyjno-komunistyczne, stosowną
apoteozę nowego ustroju, demaskację wrogów, spekulantów i szpiegów, opis
dojrzewania bohaterów w drodze do służby sadowiącej się w Polsce Władzy
Ludowej. Młody pisarz dał się przekonać i dopisywał, dopisywał – a jego
mentorom wciąż było mało – aż w końcu powstała olbrzymia, trzyczęściowa powieść.
Autor po latach nie daje zgody na wznowienie i dodrukowanie książki oprócz
pierwszej części zatytułowanej „Szpital Przemienienia”.
O czym jest, więc ta historia? Książka jest rodzajem
traktatu filozoficzno-moralnego, nieukrywającego swych związków z „Czarodziejską
górą” Tomasza Manna. Z opus magnum Manna łączy ją przede wszystkim
„laboratoryjny”, by tak rzec, charakter miejsca akcji, którym jest oddzielone
od reszty świata sanatorium, wątek edukacyjny, a nade wszystko połączenie
perypetii bohaterów z wielką dyskusją na tematy filozoficzne, która jest
zarazem próbą diagnozy sytuacji kultury europejskiej. Różnica przede wszystkim
w tym , że Lem – w odróżnieniu od Tomasza Manna – naprawdę był lekarzem,
dlatego wątek choroby i w ogóle ciała w jego powieści nie jest tylko metaforą,
ale ma całkiem realistyczny wydźwięk.
Młody lekarz, Stefan Trzyniecki przyjeżdża na pogrzeb
swojego stryja i rozpoczyna rozważania na temat śmierci, absurdalności
pochówków i rytuałów z tym związanych. Dobrze wiemy, że śmierć, podobnie
jak życie, przychodzi tylko raz. Jej immanentna niepowtarzalność czyni
absurdalnym jakiekolwiek doradzanie „jak umierać”. Co najwyżej można samemu się
przygotować, biorąc za dobrą monetę słynny aforyzm Marka Tuliusza Cycerona
(Rozmowy tuskulańskie, I, 31), sparafrazowany później przez Montaigne’a, że
„studiowanie filozofii to nic innego, jak przygotowywanie się, aby umrzeć”.
Naprawdę jednak nikt z żyjących nie może mieć osobistego doświadczenia w
skutecznym umieraniu, bo może tylko być jego zewnętrznym obserwatorem.
Nasz bohater będąc na cmentarzu - przy okazji jadł chleb z szynką - doszedł do
przekonania, że troska o groby jest wyrazem niepamiętnych czasów sięgającej
wiary, iż mimo twierdzenia religii, wbrew oczywistości gnicia, na przekór
świadectwu zmysłów zmarli wiodą w głębi ziemi jakieś istnienie, może
niedogodne, wstrętne nawet, ale przecież istnienie, toczące się póty, póki nad
ziemią stoją jeszcze jakieś znaki rozpoznawcze w postaci krzyży lub płyt
nagrobnych. W głowie Stefana myśli „biegały” dalej. Tak, to zupełnie pewne,
rozważał, że ludzie jakąś najbardziej głuchą na argumenty świata częścią swego
jestestwa wierzą w owo właśnie przez niego odkryte „trwanie zmarłych”, gdyby
bowiem troska o groby była tylko wyrazem miłości i żalu za utraconym, zadowoliliby
się opieką nad naziemnym, widomym kształtem grobu. Sprowadzając jednak motywy
cmentarnej działalności ludzi do takich uczuć, nie sposób wytłumaczyć dbałości
o wygodę zwłok, która każe zmarłych ubierać, kłaść im poduszeczki pod głowy i
zamykać ich w futerałach jak najodporniejszych na działanie sił przyrody.
Postępującymi tak musi powodować ciemna i nierozumna wiara w dalsze trwanie
zmarłych – to okropne, przerażające żywego, trwanie w ciasnym zamknięciu
trumny, które widać lepsze być musi jednak w ich instynktownym mniemaniu od
całkowitego unicestwienia i zespolenia z ziemią.
To właśnie po pogrzebie Stefan Trzyniecki spotyka swojego kolegę ze studiów medycznych- Stanisława, który zaproponował mu pracę w szpitalu dla umysłowo chorych w samych początkach okupacji niemieckiej. Sytuacja w tamtym wojennym czasie jest z narodowego punktu widzenia tragiczna, ale nie przekracza ostatecznie miary tej gorzkiej wiedzy o własnym losie, jaką Polacy zgromadzili przez półtora stulecia swojej najnowszej historii. W miarę rozwoju akcji powieściowej okazuje się, że tragedia ma jeszcze inne, bardziej uniwersalne wymiary, że polega na głębokich przemianach kultury, która przeżywa chorobę dehumanizacji i nihilizmu. Diabeł gospodarujący w europejskiej spuściźnie wieków działa, najogólniej rzecz biorąc, w dwóch kierunkach: powoduje zanik poczucia sensu, obejmujący wizję świata, własnej egzystencji, wszelkich tradycyjnych systemów wartości (w tym epatuje kabotyński literat Sekułowski), a z drugiej strony na pozór odwrotnie: instaluje ów diabeł w ramach kultury pewien typ chłodnej racjonalizacji działań, w której nie ma już miejsca na najprostsze odruchy moralne, a przede wszystkim – na poczucie solidarności z innymi ludźmi (klinicznym przykładem takiej postawy jest dr Kauters, a potem psychiatra niemiecki deklamujący o „chirurgicznych zabiegach”, w drodze których naród pozbywa się swych schorzałych członków). Rezultaty obydwu stanowisk nie odbiegają zbytnio od siebie: człowiek, jako przypadkowy wyskok białka i człowiek, jako biologiczny agregat, który lepiej lub gorzej funkcjonuje, dając się zredukować do swej mechanicznej sprawności – jednako mało są warci, a przynajmniej jednakowo mało ważne jest ich jednostkowe istnienie. Skutki takich pomysłów nie dają długo na siebie czekać: w momencie próby, kiedy nad psychicznie chorymi zawisa groźba nakazanej przez hitlerowską władzę masowej eksterminacji, nihiliści zawodzą, rzecz jasna, od pierwszej chwili, a godność człowieczeństwa i zawodu lekarza ratują humaniści starej daty.
Wiele poglądów i zachowań Sekułowskiego wskazuje, że
Lem przy pisaniu „Szpitala Przemienienia” inspirował się postacią Witkacego.
Ale poeta Sekułowski jest fikcyjną postacią, jego działania, jego los należą do
planu powieści, do zamiaru pisarza. Stanisław Lem pisał o powieści: "[...]
jest realistyczna, napisałem ją [...] po to, żeby pozbyć się ciążących
doświadczeń wojny, aby wyrzucić je z siebie niczym ropę i pozbyć się ich
ciśnienia i ciężaru (być może jednak napisałem tę książkę także i dlatego, aby
nie zapomnieć; jeden motyw mógł towarzyszyć drugiemu). Powieść nosi tytuł
„Szpital Przemienienia”. Pewien niemiecki recenzent dopatrzył się w niej
dalszego ciągu „Czarodziejskiej Góry" Tomasza Manna: „To, co u Manna było
jedynie zwiastunem, odległym pomrukiem wówczas jeszcze skrywającej się za
horyzontem czasu burzy, w mej powieści przeobraża się w ostatni piekielny krąg,
logiczne następstwo przewidywanego upadku Zachodu w postaci masowej zagłady.
Wieś, szpital dla umysłowo chorych, zespół lekarzy - nic takiego w rzeczywistości
nie istniało, było jedynie owocem mojej wyobraźni. Jednak osoby chore umysłowo
- i nie tylko one - rzeczywiście masowo mordowano w okupowanej Polsce. [...]
Przekonałem się także jak ludzie zachowują się w warunkach ekstremalnych, jak
nieprzewidywalne może okazać się ich zachowanie w wielkim napięciu. [...]
Niepojętej daremności ludzkiego istnienia w obliczu masowej zagłady nie sposób
przekazać techniką literacką, która jądrem opowieści czyni jednostki lub
niewielkie grupy.” Sekułowski jest nihilistą: „Zgubiłem Boga. Nie, żebym
przestał wierzyć: zgubiłem go tak, jak niektórzy tracą kobiety — bez powodu i
bez możliwości powrotu.” Zastąpił go Ślepą Siłą, jak Schopenhauer Wolą. „Modlę
się do Ślepych Sił. Bo właściwie to one rządzą i ciałem naszym, i światem, i
słowami, które wypowiadam w tej chwili. Wieczność to dla niego łańcuch
chemicznych reakcji: Rozmienimy się na stadia bakterii azotowych w ziemi,
wstąpimy w korzenie drzew, zwiążemy się w jabłuszka, które będzie ktoś jadł,
filozofując jak my teraz i ciesząc oko zaróżowionymi obłokami, w których będzie
woda naszych ciał. Tak w koło”. Poglądy i działania Sekułowskiego, mogą być
interpretowane, jako zachowanie cynika, kabotyna, komedianta czy nawet kretyna,
są w perspektywie nihilizmu wyrazem dramatycznego załamania wartości i
pesymizmu, zaś kabotyńskie gesty - prowokacją wobec filistrów. W zakończeniu
powieści Lem poddaje Sekułowskiego i jego poglądy okrutnej i kompromitującej go
próbie: Sekułowski - nihilista - traci głowę w śmiertelnym niebezpieczeństwie,
zagubiony, przerażony, błaga na kolanach o darowanie życie, szukając ratunku
zdradza swych współtowarzyszy - i ginie, jako wariat.
Opowiedziana w taki sposób, fabuła „Szpitala
Przemienienia” zdaje się aż nadto prosta, a wymowa powieści – aż nazbyt oczywista.
Rzecz skomplikuje się, jeżeli przyjrzymy się bliżej paradoksom Sekułkowskiego:
jego wywody o przypadkowości i niecelowości bytu wyglądają bowiem, jakby je,
kto wyjął z później napisanych traktatów samego Lema. Nie ulega wątpliwości, że
demoniczny, ucharakteryzowany trochę na Witkacego poeta jest naprawdę
atrakcyjny intelektualnie, a jego adwersarze – humaniści wypadają w dyskusjach
dość blado. Że zakończenie oddaje im w pełni sprawiedliwość? No tak, trudno
inaczej rozumować nazajutrz po zbrodniach zorganizowanego nihilizmu. Moralność
jednak (niestety!) nie jest ani ostateczną, ani wystarczającą odpowiedzią na
szatańskie dylematy tkwiące w porządku świata. A tu pytania Sekułowskiego nie
tracą ani trochę ze swej destrukcyjnej siły.
Stefan Trzyniecki boryka się przez cały czas
z problemem, jaki mu Sekułowski zadał: czy istnieją w świecie jakiekolwiek
trwałe struktury – systemy odniesienia, względem których można by oceniać
moralność czy normalność? Służą temu w powieści najbardziej nawet trywialne,
zdawałoby się, wątki – jak owa nieszczęsna namiętność przyjaciela do doktor
Nosilewskiej, którą Stefan próbuje leczyć jakimiś bzdurami w stylu
„psychotestów” z tygodników ilustrowanych. Lekarze dusz i mózgów, okazują się
nagle bezradni jak dzieci, gdy przychodzi im rozwikłać własne problemy.
Umysł i ciało łączy w książce Stanisława
Lema relacja niejasna i paradoksalna, ten sam motyw powtórzy autor w książce
„Solaris”. I nie wiadomo, któremu z tych elementów przyznać nadrzędność. Z
jednej strony Sekułowski, w którym zwierzęcy strach ciała pokonuje na koniec
silnego tylko pozornie ducha, z drugiej – mizernej postury, groteskowy
staruszek Pajączkowski, który w chwili próby potrafi zapanować nad cielesną
słabością i lękiem. A Kauters ze swymi bezlitosnymi eksperymentami na żywym
ludzkim organizmie? Pozornie widzi tylko ciało; traktuje człowieka jako
biologiczną maszynę, aparat, który może się zepsuć, nie zaś, jako żywą, czującą
jednostkę. Ale czyni to przecież z wyżyn zorganizowanego ducha – nauki.
Narrator w „Szpitalu przemienienia” jest
wszechwiedzący. Podąża wszakże za jednym z bohaterów − za młodym lekarzem,
Stefanem Trzynieckim, który, w pewnym sensie próbując poznać i zrozumieć samego
siebie, przygląda się spotkanym medykom i ich podopiecznym w szpitalu
psychiatrycznym, do którego trafia właściwie przez przypadek. Poprzez jego
zachowania i spostrzeżenia możemy spróbować lepiej poznać przestrzeń szpitala i
ludzi, dla których stała się ona azylem lub pułapką – a czasem jednym i drugim.
Dlatego też Stanisław Lem akcję swojego utworu osadził w roku 1939, kiedy do
Polski wkraczają wojska hitlerowskie. Konsekwencją tego jest silne
oddziaływanie dramatycznych zewnętrznych zdarzeń na – dotąd dość zamkniętą −
enklawę, w której nieraz prości ludzie szukają ratunku przed zesłaniem do
obozów pracy czy przed głodową śmiercią, a intelektualiści liczą, że grube jej
mury zabezpieczą ich naukowy dorobek, im samym pozwalając doczekać
spokojniejszych czasów. Lem z jednej strony na przykładzie dyrektora szpitala,
Pajączkowskiego, pokazuje, jak ludzka dobroduszność i łatwowierność mogą
doprowadzić do tragedii z powodu wpuszczenia w mury szpitala niekompetentnych i
psychicznie skrzywionych pracowników. Z drugiej − prezentuje pewien paradoks
polegający na tym, że odizolowana od świata instytucja totalna zostaje odarta z
fałszu i gry pozorów przez – odsłaniający prawdę o pracujących w niej ludziach
− system totalitarny. To, co wewnętrzne (i dla pacjentów pełniące rolę
wyroczni), staje się nagie i bezbronne w konfrontacji z tym, co przychodzi z
zewnątrz. Brutalne oblicze faszyzmu, niestety, nie stanowi kontrastu nawet dla
części przestrzeni szpitala, która także okazuje się przestrzenią zła i
zadawania śmierci – a zatem i faszyzmu swoistą antycypacją.
W „Szpitalu Przemienienia” jest już cały
przyszły Lem – z jego nieufnością wobec nauki czystej, ekspertów, racjonalności
absolutnej, a zatem wypranej z etyki. A jednocześnie jest tam Lem, który
pewnych zasadniczych, diabolicznie brzmiących pytań o naturę świata i życia nie
potrafi wytłumaczyć łatwymi formułkami na temat moralności i humanizmu. W tym
ateistycznym świecie diabeł naprawdę zgrzyta zębami i czuć z otchłani piekielna
siarkę. Szpital psychiatryczny to we wspomnianych utworach miejsce szczególne,
jako przestrzeń, w której to, co oczywiste i logiczne, przeobraża się w
niezrozumiałe i skomplikowane. Wpływ na ten stan rzeczy ma wiele czynników.
Decydują o tym konkretne choroby pacjentów szpitala: schizofrenia, zaburzenia
maniakalno-kompulsywne, depresja, zaburzenia wzroku i słuchu wywołane guzami
mózgu zakłócającymi percepcję otaczającego świata, urojenia. Pacjenci szpitala
w większości przypadków nie potrafią jasno ocenić otaczającej ich
rzeczywistości zewnętrznej, są w swych osądach nadzwyczaj subiektywni, a ich
dominujący świat wewnętrzny odbiera im zdolność realistycznej oceny
rzeczywistości zewnętrznej. Mamy tu przykłady chorych, reprezentowanych m.in.
przez księdza, któremu w drodze przywileju pozostawiono sutannę, tworząc
nieregularną czarną plamę na białym tle szpitalnego pokoiku. Miał on
halucynacje o niezmiennej treści: podpiwszy na jakiś chrzcinach, usłyszał głos
kobiety przemawiający zza jego pleców. Był to głos pięknej perskiej
księżniczki. Z drugiej strony mamy pacjentkę, która twierdziła, że sypia z
Chrystusem, jeszcze inna, była profesor, deklamowała Iliadę po grecku
prawidłowo akcentując cezury heksametru.
Doktor Orybald Kauters ze „Szpitala
przemienienia” Stanisława Lema traktuje szpital psychiatryczny, jako miejsce
realizacji swoich osobliwych fascynacji i upodobań. Za jego grubymi murami może
bezkarnie prowadzić nieludzkie eksperymenty. Przedstawiony jest, jako
człowiek szczególny – typ samotnika, który nie znosi sprzeciwu. Kauters nie ma
też wielu pacjentów. Jego sadystyczne skłonności i przedmiotowe traktowanie
ludzi sprawiają, że coraz trudniej jest mu przeprowadzać neurochirurgiczne
badania i eksperymenty. To specyficzny człowiek. W swoim mieszkaniu
kolekcjonuje dzieła sztuki i eksponaty ewokujące tematykę śmierci i wynaturzenia.
Łacińskie nazwy egzemplarzy wskazują na to, że w słojach zamknięte są ludzkie
płody. Oephalotho-racopagus to tzw. zroślak głowowo-piersiowy, z kolei
craniopagus parietalis to płody zrośnięte czaszkami, a określany mianem
rzadkiego okazu epigastrius to zdeformowany płód, u którego występuje tzw.
nadbrzusze. Ostatni, należący do tego nietuzinkowego zbioru i z dumą
prezentowany przez właściciela diprosopus to jedno ciało rozrywane niejako
przez dwie istoty, dodatkowo okaleczone przy porodzie. Zniekształcone embriony,
te wybryki natury, od wieków dostarczały pola badawczego przyrodnikom. W
powieści Lema stanowią elementy przerażającego panopticum, o którym właściciel
wypowiada się niemal z sentymentem i czułością, zarazem z dumą je prezentując.
Zdeformowane ludzkie zarodki to niejedyne odpychające dziwactwa, jakie znajdują
się w mieszkaniu doktora i jego żony. Ściany tego lokum zdobi galeria masek i
ludzkich karykatur, wśród nich twarz Leonarda da Vinci z wywiniętą brodą,
sugerującą szaleństwo artysty. Podobizny wielkiego malarza sąsiadują z
największymi dziełami Goi, pełnymi czaszek o przypominających skrzydła
nietoperza uszach oraz skośnie zaciętych szczękach. Z kolei między oknami, z
których światło pada na tę niezwykłą kolekcję owładniętych szaleństwem ludzkich
twarzy, widnieje gipsowa maska pochodząca z kościoła Santa Maria Formosa.
Składa się ona z dwóch części – prawa przedstawiała dwuznacznie uśmiechającego
się opoja, lewa z kolei jest obrazem lica zdeformowanego przez chorobę, pełnego
wybrzuszeń, z rozdętym okiem i łopatkowatymi zębami. Wszystko to, co trawi
człowieka od wewnątrz, pozostawia swój niezmywalny ślad w jego ciele. Ten
rodzaj naznaczenia przedstawiają twarze składające się na niezwykłą kolekcję
portretów doktora. Ból i cierpienie człowieka to tematyka, która w tej
przestrzeni jest wszechobecna. Świadczą o tym również albumy sztychów Meuniera,
przedstawiające dawne, pełne niepohamowanej przemocy, pozbawione humanizmu i
refleksji nad uczuciami chorego człowieka terapie.
Ta wizja szpitala psychiatrycznego, jako
instytucji totalnej stanowiącej azyl dla lekarzy-morderców jest mroczna i
przygnębiająca zarazem. Co gorsze, wejście do szpitala faszystów sprawia, że
doktor, aby się ratować, ujawnia swoje niemieckie pochodzenie i już, jako von Kauters
– i dyrektor nowego szpitala SS, który powstanie w miejsce splądrowanej
placówki dla umysłowo chorych – będzie swobodnie i bez żadnych ograniczeń
mordował pacjentów, prowadząc swoją pseudonaukową działalność. Symbolem nauki i
braku moralności jest książka oprawiona w ludzką skórę, pochodzącą z
wewnętrznej części ud kobiecych – ulubiony eksponat lekarza. Tomy oprawiane w
skórę zwierzęcą były w kręgu zachodniej cywilizacji uznawane za dzieła sztuki.
Zastąpienie skóry zwierzęcej ludzką sprawia, że książka przestaje być
szlachetnym wytworem ludzkiego kunsztu, staje się ilustracją wynaturzenia,
która przywodzi na myśl fascynację tym, co barbarzyńskie i przypisane do
pozaeuropejskiego kręgu kulturowego. Wszystkie te sadystyczne zainteresowania w
połączeniu z tajemniczą aurą, jaką wytwarza wokół siebie ten bohater,
odsłaniają przed czytelnikami mroczną stronę szpitala, a także stwarzają
określony obraz samej postaci jak i czasów, kiedy popełniano zbrodnie
hitlerowskie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz