„Msza za miasto Arras”
Andrzej Szczypiorski
Tytuł oryginału/ pl „Msza za miasto Arras”
Tematyka/ „Msza za miasto Arras” to opowieść i swego
rodzaju przypowieść o piętnastowiecznym, francuskim miasteczku. Niegdyś
należało ono do spokojnych, lecz z pamiętnika uczestnika wydarzeń (i narratora
zarazem), Jana, wyłania się zgoła inny obraz – przepełniony samosądami,
oskarżeniami, prześladowaniami. Powieść stara się odpowiedzieć więc na pytanie,
w jakich warunkach elementy zła i szaleństwo mogą przepełnić ludzkie serce i
umysł. Jak zatem właściwie powinno się opowiadać o skutkach fanatyzmu? Jak
przedstawić relację jednostka – społeczeństwo? Jak ukazać wady i zalety
zamknięte w zbiorowości? Jak poruszyć delikatne struny wiary, siły, wolności,
obywatelstwa i człowieczeństwa?
Główny motyw/ „Mszę za miasto Arras” Szczypiorski
napisał w reakcji na Marzec ’68, jest to powieści o fałszywych oskarżeniach w
burgundzkim miasteczku w połowie XV w., manipulacji tłumem, żydowskim pogromie
i zarazie fanatyzmu. Andrzej Szczypiorski skupia się w książce na tym, co
ponadczasowe: mechanizmach manipulacji ludem. Mistrzem w tym jest Albert,
duchowy przywódca miasta, a zarazem fanatyk, widzący w rozlewie krwi drogę do
oczyszczenia i uwznioślenia mieszkańców Arras. Po drugiej stronie jest
przybywający w finale dramatu biskup Dawid, który po śmierci bratanka stracił
wiarę w Boga i postawił na wartości ziemskie. Pośrodku zaś znajduje się Jan,
świadek wydarzeń. „Stając” przed czytelnikami wraca do przeszłości, opowiada o
rozkręcającym się terrorze i zadaje, także sobie, pytanie, jak mogło do tego
dojść.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„(…) niczego, poza tępym klepaniem pacierzy, nie potrafiłem czynić
samodzielnie”.
„(…) choć może w istocie nie jestem panem swojego losu, winienem przecież
zawszy czynić starania, by nim być!”.
„(…) zwątpienie w wolność nakazuje myśleć tyłkiem zamiast głową. >Tyłek
– powiada Chastell - zdaje się być wówczas ze szkła. Człowiek o niczym innym
nie myśli, jak tylko o ochronie swojego siedzenia, które jest kruche i
arcydelikatne. Tymczasem – dodawał zwykle – dobry Bóg dał nam tyłki, aby w nie
kopano<”.
„Żyjemy w okrutnych czasach, drogi Janie. Ludzie nie chcą już być zacnymi
chrześcijanami, biorą przykład z rozwiązłości książąt i głupich biskupów,
oddają się cudacznym zboczeniom, poszukują boskiej obecności w życiu codziennym
i starają się wyśledzić zamysły Boga, aby wyjść im naprzeciw. Lecz Bóg sobie
tego nie życzy, by ludzie tak gorliwie zabiegali o zbawienie”.
„Jeśli [Bóg] ci dał umysł, to nie po to, abyś sięgał ku niebiosom, lecz
wiedział, jak się poruszać po ziemi”.
„(…) pies, kot, krowa, a nawet osioł obdarzone zostały przez Boga czymś w
rodzaju świętej iskry, która dozwala im istnieć, cierpieć i radować się”.
„Nie wszystko, czego Bóg pragnie, zostało zapisane w księgach (…)”.
„Wymagania boskie wobec człowieka są tysiąckroć większe niżeli wobec
szczura, ale to wcale nie znaczy, by szczur miał po wsze czasy zostać
potępiony”.
„Jeśli ci dano wysokie urodzenie, to tylko po to, abyś spadł z wysoka. Z
wyroku boskiego tak się dzieje, że cała dogodność i subtelność twojej
egzystencji służyć ma tym cięższej i smutniejszej śmierci. Bowiem rozstawać się
z nędzą nie jest trudno”.
„Żyda może sądzić każdy”.
„Ojcze krew tego Żyda spada na twoje sumienie”.
„U niego rachunek jest prosty. Jeden koń, jeden Żyd”.
„Biedny Żyd! Widać zachciało się Bogu uczynić z niego ofiarę”.
„Śmiechu warte! Kogóż to obejdzie jeden trup żydowski?!”.
„Wywrzaskujemy grzechy, bo się nam wydaje, że nazywając nasze czyny,
uwalniamy się od ich ciężaru”.
„Bóg zawsze jest taki, jakim jest człowiek, który w Niego wierzy”.
„Jakże rozpaczliwie zbudowany jest świat…”.
„Jesteśmy dobrymi ludźmi, w naszych sercach mieszka Jezus Chrystus. A
wtedy? Każdy ostrzył nóż, aby nim poderżnąć gardziel sąsiada…”.
„Lecz natura ludzka jest w gruncie rzeczy nader prosta. Poszukuje ona
nieustannie i trwożnie znaków, które mogą stanowić oparzcie dla sumień. Na
czymże w końcu polega całe nasze życie, jeśli nie na pragnieniu usprawiedliwień
dla każdego czynu”.
„Jeśli się jest z miastem na jawie, trzeba razem z nim doświadczyć snów”.
„Piekło jest w nas wszystkich…”.
„Za dużo tu było wiary, za mało rozumu”.
„Czy Bóg stworzył nas po to, byśmy się unicestwiali w imię przeróżnych
urojeń?”.
„Powiadam wam, że muszą istnieć jakieś miary dla naszych myśli i uczynków,
a także dla miłości Boga. Nawet gdyby Bóg nie istniał wcale, a stanowił tylko
naszą tęsknotę – musi ona być mierzona pomiędzy jednym a drugim ludzkim
sercem”.
„Być sobą znaczy nie być kimś innym”.
„Kiedy można pokochać proste życie? Gdy się otarło o śmierć!”.
„(…) nie można poznać i zmienić świata bez słów”.
Źródła antyjudaizmu można znaleźć już w
antyku. Żydzi byli prześladowani jako wyznawcy jednego Boga, podczas gdy
dominującym wówczas poglądem był politeizm. Zarzuty wobec Żydów można znaleźć w
Starym Testamencie, w Księdze Estery, w której to dostojnik królewski Haman
namawia króla Aswerusa do wytępienia narodu żydowskiego powołując się na
wszechobecność Żydów, ich izolację i przekonanie o wyjątkowości oraz
lekceważenie praw politycznych. Całkowicie niezrozumiałe praktyki religijne
Żydów były dla pogan powodem kpin. Obrzezanie stanowiło wymyślny kaprys, szabat
interpretowano jako dzień bezczynności, a powstrzymywanie się od spożywania
mięsa wieprzowego nasilało jeszcze bardziej izolację Żydów od pogan. W
pierwszych wiekach chrześcijaństwa stosunki pomiędzy wyznawcami judaizmu i
Chrystusa układały się w miarę poprawnie. Oddalanie się obu religii miało swoje
źródło w nieuznawaniu przez Żydów Jezusa Chrystusa, jako Mesjasza. Jedną z
pierwszych i najbardziej żywotnych przyczyn wykluczania Żydów było postrzeganie
ich jako winnych śmierci Jezusa Chrystusa. Na potwierdzenie prawdziwości tego
przekonania chrześcijanie przez wieki powoływali się na Ewangelię św. Mateusza.
Kiedy Piłat obmywał ręce, odpowiedzialność za śmierć Chrystusa przejęli
żydowscy kapłani wypowiadając słynne zdanie: „Krew jego na nas i na dzieci
nasze”.
We wczesnym średniowieczu przedstawiciele
społeczności żydowskiej spotykali się ze względną tolerancją ze strony znacznie
liczniejszych chrześcijan. Władcy nadawali im przywileje rozumiejąc korzyści
gospodarcze płynące z ich działalności, jednak zawsze dbali o ścisłą izolację
Żydów od chrześcijan. Znaczne pogorszenie tych relacji nastąpiło w epoce wypraw
krzyżowych, kiedy to Żydów przedstawiano jako pomocników muzułmanów. Żydzi,
pokazywani w charakterze pomocników diabła, działający na rzecz zagłady
cywilizacji chrześcijańskiej oskarżani byli także o wykorzystywanie hostii dla
celów magicznych. Krew tryskająca z opłatka miała służyć Żydom do usuwania foetor
judaicus (specyficzny „zapach żydowski”, całkowicie odmienny od „woni
świętości”, jaką roztaczać mieli chrześcijanie), leczenia chorób, sporządzania
eliksirów czy upiększania policzków bladych kobiet. W rozpowszechnianiu
oskarżeń dużą rolę należy przypisać duchownym, którzy często tworzyli miejsca
kultu religijnego przy grobach rzekomo zamordowanych przez Żydów ofiar. W wieku
XIII do oskarżeń o porwania dodano motyw krwi i zaczęto kojarzyć mord rytualny
z obrzędem Paschy. Przekonanie, że krew chrześcijańska używana jest do wypieku
macy, pojawia się dopiero w wieku następnym. W niektórych podaniach wymienia
się także inne organy ciała (zwłaszcza serce, wątrobę czy głowę), których Żydzi
mieli rzekomo używać podczas celebracji świąt. Stąd też wziął się antysemicki obraz
w sandomierskiej katedrze. Na 12 obrazach, według miesięcy, przedstawione są
różne rodzaje śmierci męczenników chrześcijańskich. Każdą z nich opatrzono datą
dzienną – jeśli odnajdzie się dzień swoich narodzin, podobno pozna się sposób
własnej śmierci. Dodano do nich cztery obrazy przedstawiające krzywdy
sandomierzan z ręki obcych. Szwedzi wysadzają zamek, Tatarzy mordują
błogosławionego Sadoka i 40 męczenników, a bezbożni Żydzi, „dziecię aptekarskie
porwawszy”, krew z niego toczą na macę, potem psu dają szczątki.
Żydzi byli posądzani o kontakty z szatanem
oraz działalność w jego służbie w celu zniszczenia chrześcijańskiego świata. W
świadomości ludowej przesąd ten był wzmacniany poprzez kreowanie demonicznego
obrazu Żyda. Był on przedstawiany jako postać przygarbiona, wsparta na kosturze
lub kiju (symbol diaspory i bycia wiecznym tułaczem), z haczykowatym nosem i
płomiennymi oczami. Takiego pojmowania Żyda dopełniały świńskie uszy i ogon.
Wizerunek taki był utrwalany w opowieściach, literaturze i malarstwie. Podczas
klęsk żywiołowych i epidemii Żydów oskarżano o zatruwanie studni (według
religijnego prawa żydowskiego znanego jako Halacha, przed posiłkiem a w
szczególnie przed spożyciem chleba należy umyć ręce. Z tego też między innymi
powodu Żydzi podczas zarazy rzadziej zapadali na choroby niż chrześcijanie,
stąd wziął się przesąd, że Żydzi są odporni na choroby, ponieważ wiedzieli, z
których studni nie wolno czerpać wody, bo jest skażona) i roznoszenie zarazy w
celu wyniszczenia wyznawców Chrystusa. Prześladowania Żydów podczas epidemii
czarnej śmierci (cholery) były wielokrotnie dotkliwsze niż w czasie wypraw
krzyżowych.
Przyjrzyjmy się więc tej historii
pochodzącej jakoby z miasta Arras w Burgundii, choć przecież znanej z wielu
miejsc i z różnych czasów. Zacznie się ona od wspólnej złej pamięci, z którą
nie wiadomo, co czynić. Otóż miasto nawiedziła w swoim czasie zaraza, podczas
której nakazano zamknąć bramy, żeby się nie rozniosła, a wewnątrz murów szalały
głód i śmierć. Uwięzieni w nich mieszkańcy, owładnięci ślepą wolą trwania,
odrzuciwszy wszelką wiarę, oddawali się rozpuście i mordowali się nawzajem,
żeby nasycić głód świeżym ludzkim mięsem. Zaraza zabrała pół miasta i odeszła
tak jak przyszła – z dnia na dzień. Przygnieceni ciężarem haniebnych uczynków
uratowani szukają formuły, która wyjaśni wszystko, co się wtedy wydarzyło, i
zdejmie z nich winę.
W mieście mieszkają też Żydzi. Pewnego razu koń sukiennika pada w niewyjaśnionych okolicznościach. Z uwagi na to, że ani jego właściciel, ani inni mieszkańcy Arras nie są w stanie uwierzyć, że zdrowe zwierzę zdechło z dnia na dzień, oskarżenie pada na Żyda Celusa. Mężczyzna nie ma możliwości obrony (to prawo zostaje mu odebrane), za to w mieście pojawiają się kolejne osoby, które twierdzą, że na pewno jest winny tej zbrodni. Zaszczuty, czekający w celi na karę Celus popełnia samobójstwo. Od tej chwili zaczynają się prawdziwe prześladowania. Historia opowiedziana w książce przez mężczyznę imieniem Jan, to w dużej mierze po prostu lista kolejnych niedorzeczności i niesprawiedliwości, jakich dopuszczali się nie tylko zwykli ludzie zamieszkujący Arras, ale też ojciec Albert, formalnie stojący na czele miejscowości.
Łatwo zgadnąć, że Żydzi nie mają praw. „Gdzież jest
napisane, że miejskie trybunały winny sądzić Żyda?! Żyda sądzić może każdy!”.
Wśród mieszczan krążą z początku wątpliwości, czy dobrze się stało, że wtrącono
tego Żyda do lochu, w którym później się powiesił. Jedność uciera się powoli.
Gdy padnie najcięższe oskarżenie, minione nieszczęścia dostaną wreszcie swoich
sprawców, a okropne sceny zatruwające pamięć oddalą się, by obciążyć obcych,
czym pomogą zepchnąć ich wszystkich razem do grobu. Poznajemy psychologię
tłumu. Społeczności w krańcowym wycieńczeniu śmiertelną chorobą i
zezwierzęcenia. W głodzie i całkowitej izolacji, która miała doprowadzić do
zagłady miasta. Ci, którzy wbrew wszystkiemu ocalili życie, przetrwali, szukają
odkupienia za popełnione czyny, i w tym ratowaniu własnej godności, upadają
jeszcze niżej. Znajdują kozła ofiarnego, Żydów, i dokonują pogromu. Zabijają
też te jednostki, które się z tym nie zgadzają np. Farias de Saxe. Mordują
niewinnych. Wyrównują osobiste rachunki. Stykamy się poprzez opowieść z
anarchią tłumu, terrorem jednostki, która manipulując jednocześnie bezmyślną,
zastraszoną, zawsze jednomyślną Radą Miasta, włada także niepodzielnie
sumieniami obywateli. Działaniom przyświeca myśl, by miasto poznało do końca
siebie. By było wolne wolnością zdefiniowaną na potrzeby usprawiedliwienia zbrodni.
Wyparcia wstydu, zagłuszenia grzechu, przeniesienia winy na innych. Bo nie
ważne są czyny i fakty, a jakie mają imię. Jak je nazwiemy. Jak je
zmanipulujemy werbalnie. By rozpętać piekło, wystarczy znaleźć winnych. Potem
spirala wydarzeń nakręca się już sama. Umysły zwykłych, z pozoru uczciwych
ludzi, ogarnia szaleństwo. Wiedzieli o tym naziści, wiedzieli komuniści,
wszelkiej maści manipulatorzy. Jak widać, największym złem są wszelkie
ideologie. To one zatruwają ludzkie dusze.
Ale „zbawcy” ludzkości, przywdziewając się w maski
hipokrytów, grają na ludzkich lękach, nieszczęściach, fobiach i osiągają swoje.
Zaczynają więc płonąć stosy, giną niewinne ofiary, sprawcy zacierają ręce. Rzeź
rozkręca się nie bez oporu, stawiając w swej niepewności ludzkie sumienia. Ale
żadne sumienie nie jest doskonałe. A prawo natury mówi, że dobro wspólnoty jest
najważniejsze i wierność stadu to najświętszy obowiązek. Jak wiemy w całej
historii ludzkości do rzeczy najgorszych dochodziło wtedy, kiedy wewnętrzne
sumienia ustępowały sumieniu zewnętrznemu – giętkiemu sumieniu wspólnoty,
słuchającemu prawa natury, goniącemu za mirażem pożytków i żądającemu
wierności. Pospołu wytoczona żydowska krew miała uleczyć rozbitą i udręczoną
wspólną ranę. Aby świat mógł chwalebnie powrócić do swojej naturalnej
niewinności należało unicestwić wraz z nosicielem wyimaginowane zło, pochodzące
z cudzego paskudnego wnętrza.
Ta powieść powstała po Marcu '68, kiedy świeża była
jeszcze pamięć wojennej apokalipsy i zagłady Żydów. 8 marca 1968 r. na dziedzińcu
Uniwersytetu Warszawskiego odbył się wiec protestacyjny w związku ze zdjęciem
przez władze komunistyczne wystawianych w Teatrze Narodowym „Dziadów” oraz
relegowaniem z uczelni Adama Michnika i Henryka Szlajfera. Zostali oni
brutalnie zaatakowani przez oddziały milicji oraz „aktyw robotniczy”. Stało się
to początkiem tzw. wydarzeń marcowych, czyli kryzysu politycznego związanego z
falą studenckich protestów oraz walką polityczną wewnątrz PZPR, rozgrywaną w
atmosferze antysemickiej i antyinteligenckiej propagandy. Protesty środowisk
akademickich zostały stłumione w całym kraju do końca marca 1968 r. Nie
znalazły one większego poparcia w społeczeństwie. Komunistyczna propaganda,
rozbudzając nastroje antyinteligenckie i antysemickie, przedstawiała je, jako
prowokację i syjonistyczny spisek. W całym kraju w zakładach pracy organizowane
były tzw. masówki popierające władze i potępiające wystąpienia młodzieży
akademickiej. Odbywały się one pod hasłami: „Studenci do nauki, literaci do
pióra!”, „Ukarać prowodyrów!”, „Syjoniści do Syjamu!” (sic!), czy „Mośki do
Izraela!”.
Antysemicka nagonka wiosną 1968 r. i fala emigracji
sprawiły, że Marzec jawił się, jako koniec prawie tysiącletniej obecności Żydów
w Polsce. Głównym powodem wyjazdów z Polski po Marcu nie była chęć lepszego
życia, ale antysemicka kampania nienawiści i czystka, które cynicznie
przeprowadziły komunistyczne władze - z inspiracji zwolenników kierującego
tajnymi służbami gen. Mieczysława Moczara, ale za przyzwoleniem I sekretarza KC
PZPR Władysława Gomułki. Jednak już pod koniec wojny Żydzi obawiali się o swój
los. W czterech falach emigracji olbrzymia większość z nich wyjechała. Po
pogromie kieleckim w 1946 r. wyjechało ponad 70 tys. Żydów, następnie w latach
1949-50, na podstawie polsko-izraelskiej umowy, zgodnie z którą Izrael płacił
za wypuszczanych przez komunistów emigrantów, wyjechało blisko 30 tys. Dzięki
odwilży po śmierci Stalina, w latach 1956-59, Polskę opuściło znów ok. 50 tys.
Żydów. I na koniec omawiane przez nas wydarzenia 1968 r. spowodowały, że z
Polski wyjechało ponad 13 tys. Żydów. Bicie na ulicach, aresztowania, pobór do
wojska. Nagonka antyżydowska była częścią tej reakcji - jej propagandowym tłem.
Media mówiły, że za buntem młodzieży stoi żydowski spisek, przebiegli żydowscy staliniści
dążący do władzy, na dodatek wspierani przez neofaszystów z RFN. To brzmi
paranoicznie, i było paranoicznie, ale propaganda korzystała ze spiskowej wizji
dziejów bez zahamowania i zdaje się, że nie bez rezultatów. Nagonka wiosną 1968
r. wykorzystywała stare klisze antysemickie i to począwszy od figury
Judasza-zdrajcy. Paradoksalnie wykorzystywała też mit żydokomuny, sugerując, że
to, co złe w PRL-u było winą Żydów, a wystarczy się ich pozbyć, by zbudować
piękny, polski socjalizm.
Większość żydowskich emigrantów opuściła Polskę z
dokumentem podróży, a władze zmuszały ich do rzeczywistego zrzeczenia się
obywatelstwa. W ten sposób pozbywano się odpowiedzialności za emigrujących, a
co było ważniejsze dla ówczesnych władz: zamykano im możliwość powrotu do
kraju, gdyż dokument podróży był biletem w jedną stronę. To byli ludzie,
których większość państw próbowałaby zatrzymać w swoich granicach za wszelką
cenę. Polskie władze pozwoliły jednak, by ich umiejętności zostały wykorzystane
gdzie indziej. Nawet więcej: otwarcie zachęcano ich do wyjazdu. Z jednego
powodu. Byli Żydami. Jednym z pomarcowych emigrantów był także profesor Zygmunt
Bauman. Wśród emigrantów było 200 dziennikarzy i redaktorów, ponad 60
pracowników radia i telewizji, blisko 100 muzyków, aktorów i plastyków – w tym
23 aktorów i reżyserów Teatru Żydowskiego z jego dyrektorką, słynną Idą
Kamińską na czele, oraz 26 filmowców. Tak wysoki udział inteligencji był
skutkiem nie tylko wysokiego jej odsetka wśród polskich Żydów, ale i wybitnie
antyinteligenckiego tonu kampanii marcowej. Trudno przecenić straty, jakie
Polska poniosła wskutek odpływu osób wysoko wykształconych lub utalentowanych.
Otóż opowiadając tę okropną historię Andrzej
Szczypiorski przypomina nam bezmiar rozpaczliwie gorzkiej i mrocznej
beznadziejności, jaka płynie z kart polskiej historii. Albowiem w tle powieści
„Msza za miasto Arras” jest drugie miasto Brugia. Rządziło tam w
przeciwieństwie do Arras prawo ludzkie, oparte na ludzkim sumieniu. Brugia jest
alegorią krajów, do których wyemigrowali polscy Żydzi po Marcu 1968 roku. „Msza
za miasto Arras” to wielowymiarowa analiza stanu psychiki zbiorowej, zachowań
tłumu i jednostki na jej tle. To świat, w którym demoniczność ludzkiej natury,
dehumanizacja, agonia cywilizacji i arogancja moralna osiągają monstrualne
rozmiary. Podstawowym problemem, nasuwającym się po lekturze powieści, jest
niezależność wobec systemu, jednostki rządzącej oraz pojęcie wolności człowieka
w obliczu zbiorowej manipulacji, psychozy. Ale przede wszystkim, powieść
Andrzeja Szczypiorskiego to smutne i bolesne spojrzenie na współczesność, w
której nie istnieje człowiek – istnieją idee.
Kiedy dziś zdarza mi się zajrzeć na fora internetowe i
zobaczyć strumień nienawistnej mowy, zwanej dziś z angielska hejtem, to
podobieństwo do języka nienawiści z 1968 r. jest nierzadko uderzające. Na
szczęście, o ile w PRL-u partia miała monopol na środki społecznej komunikacji,
to dziś tak nie jest - mamy niezależne media i media społecznościowe, ale
nienawistnicy wypracowali nowe techniki propagandy, które wykorzystują słabe
strony tych mediów, wymyślają i doskonalą nowe metody budzenia nienawiści.
Gramatyka tego języka jest niestety bardzo podobna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz