10 lutego 2023

Bankiet w Blitwie

 

„Bankiet w Blitwie”

Miroslav Krleža

Autor/ (ur. 7 lipca 1893 w Zagrzebiu, zm. 29 grudnia 1981 tamże) – chorwacki pisarz, uważany za jednego z najwybitniejszych twórców literatury chorwackiej. Miroslav Krleža jest jedną z najważniejszych postaci współczesnej kultury chorwackiej i jednym z najwybitniejszych twórców chorwackich. W swojej twórczości podjął dzieło generalnej reedukacji narodowej Chorwatów. Główne problemy jego twórczości to tragizm dziejów Chorwacji i obrachunek z jej feudalną i mieszczańską przeszłością. W wielu utworach autor zajmuje się tematyką chłopską, dokonuje też historyczno-kulturowej analizy teraźniejszości.

Tłumaczenie/ Maria Krukowska

Tytuł oryginału/ hrv „Banket u Blitvi”

Tematyka/ Napisana w 1939 roku, powieść koncentruje się wokół losów Nielsa Nielsena, politycznego emigranta z Blitwy, rządzonej przez dyktatora, eks-komendanta legionów, walczących swego czasu o wyzwolenie spod jarzma zaborców, płk. Barutańskiego. Coś się kojarzy? Jeśli tak, to dobrze, bo fikcyjny kraj Blitwa, z grubsza przynajmniej, wzorowany jest na sanacyjnej Polsce, choć praktycznie z każdego kraju Mitteleuropy coś można by w nim znaleźć. Kogoś, kto nic nie wie o historii Europy Środkowej w 20-leciu międzywojennym, powieść znudzi i zniechęci, za to dla osoby, która się w owym okresie przynajmniej pobieżnie orientuje, stanowić będzie ciekawą rozrywkę.

Główny motyw/ Książka „Bankiet w Blitwie” została napisana w latach trzydziestych XX wieku, aby między innymi skrytykować kwestie polityczne, psychologiczne, artystyczne i etyczne ówczesnych europejskich społeczeństw. Przysporzyła autorowi przeciwników z faszystowskiego rządu w byłej Jugosławii. Pułkownik Kristian Barutański, władca mitycznego bałtyckiego narodu Blitwy uwolnił swój kraj od obcego ucisku i teraz rządzi żelazną pięścią. Sprzeciwia się mu Niels Nielsen, melancholijny intelektualista, który zarzuca dyktatorowi hipokryzję a społeczeństwu moralne bankructwo.

Cytaty charakteryzujące problematykę utworu:

„Niewielkie, zacofane, pozbawione kultury miasteczka i panujące w nich drobnomieszczańskie stosunki rodziły małych ludzi (…)”.

„Od Szekspira aż po nasze czasy nie napisano ani jednego dramatu, którego bohater nie byłby łotrem (…)”.

„Aby można było podać choremu rosół, trzeba najpierw zarżnąć kurę… Kura czyli ludzkość, to właśnie drobiazg, jeśli zastosujemy do tego na przykład miarę wszechświata”.

„Nie ma porodu bez krwi… Prawo natury. Każdy zabieg chirurgiczny wywołuje, niestety krwawienie…”.

„Polityka od wieków żyje w teatrach i kościołach (…)”.

„Wiadomo, że wszyscy nosimy maski (…)”.

„Strach w żołądkach obywateli jest najlepszym eliksirem – pod wpływem tego cudownego leku nawet sparaliżowani tańczą”.

„Sztuczne łzy wywierają zwykle na scenie większe wrażenie niż prawdziwe…”.

„Ostatecznie, nie ma na świecie rzeczy, której nie można byłoby naśladować, zastosować czy nauczyć się na pamięć według doskonalszych wzorców: dotyczy to w równej mierze znaczków, przepisów drogowych, anatomii patologicznej, różnych ideologii, sonetów i parasoli… Obojętne”.

„(…) prawda, nie składa się wyłącznie z dwu elementów: tak i nie; pomiędzy nimi jest jeszcze cała skala półtonów…”.

„No cóż, trudno, ludzka krew leje się od wieków!”.

„Ludzkość od dziesięciu tysięcy lat nic innego nie robi, tylko przemawia. Od Sokratesa do Watykanu same mównice i kazalnice…”.

„Polityka jest mianowicie dziwką z założenia, a sztuka przestaje być sztuką w tym dniu, kiedy oddała się bez miłości”.

„I trzeba przyznać, że nasi ministrowie, którzy zachodnią cywilizację znają, jedynie od strony amerykańskich kremów do golenia lub zagranicznych prezerwatyw (…)”.

„Życie, widzi pan, nie byłoby takie wstrętne, gdyby po świecie nie chodziło tylu demonów i wampirów (…)”.

„Bo historia nie wywąchuje każdego szczegółu, historia maluje szerokimi, syntetycznymi, dekoracyjnymi pociągnięciami pędzla!”.

„(…) nie wierzę w nic, ani w Boga, ani w ludzi, i uważam to za przeżytek”.

„W anatomii społeczeństwa kłamstwo, jest substancją wypełniającą szkielet”.

„Wszystko, co istnieje, osnute jest śmiercią, Śmierć jest pytaniem, które odzywa się w każdym uderzeniu pulsu, i nie ma takiego ucha, w którym nie szumiałby pustką śmierci tak jak w muszli szumi szarym i posępnym morzem”.

„Jedyną rzeczywistą rzeczą, jaka istnieje na ziemi, jest instynkt obrony przed Śmiercią”.

„Ale przecież życie jest właściwie ciągłym umieraniem od pierwszego dnia do ostatecznego, które kończy się wówczas, gdy człowiek umrze. Logiczne. Śmierć jest końcem umierania”.

„A w obliczu faktu, że człowiek przestaje istnieć, cóż znaczą puste ludzkie pojęcia, jak >zdrowy rozsądek< (…)”.

„Wszystko, co słoneczne w nas, pragnie wrócić do słońca (…)”.

„(…) ze wszystkich błędów współczesnego człowieka najfatalniejszym jest ten nieszczęsny wulgarny materializm”.

„Umysł ludzki przypomina tybetański drewniany młynek do modlitw, który obraca się klekotając bez sensu i składu. Kult mózgu jest zwyczajnym fetyszyzmem”.

„Banda analfabetów, która zatruwa życie innym analfabetom i robi z tego zyskowy interes”.

„Człowiek nie potrafi zorganizować własnego domu, a chce zmieniać Blitwę, Europę, a nawet wszechświat (…)”.

„Kto to widział, aby chłop kierował państwem? Niech mi pan przytoczy choć jeden przykład z historii, kiedy chłopi cokolwiek stworzyli?”.

„A w ogóle – czy istnieje na świecie rzecz lub uczynek, którego nie można byłoby uzasadnić lub usprawiedliwić tak zwanym światopoglądem, a nawet sumieniem?”.

„(…) ten sam człowiek, który potrafi prześwietlić materię promieniami rentgena, nie może się wyzwolić spod wpływu religii!”.

„(…) ale prowadzić wojnę bez wódki, bez koniaku czy rumu, byłoby taką samą naiwnością, jak żądać od chirurga, aby przeprowadził operację bez narkozy”.

„Okazało się, że polityka jest podobna do jarmarku: kto nie ma czegoś na sprzedaż, nie może nic kupić…”.

„A przecież należałoby postawić pytanie, czy człowiek może w ogóle w >brutalnym< świecie znaleźć swoje miejsce, jeśli sam nie jest >brutalny<?”.

„(…) sympatie ludzkie są zawsze tajemnicze i nielogiczne (…)”.

„Na tym świecie żyją naiwni idioci, którzy wbrew wszelkim argumentom zdrowego rozsądku żywią zaufanie do poszczególnych jednostek wyłącznie na podstawie swoich sympatii lub antypatii”.

„Są słowa wypowiedziane w oparach wódki i dymu, które gasną bez szmeru i zostaje po nich tylko zapach dymu i kilka krótkich falujących w mgle nicości”.

„(…) śmierć jest mimo wszystko jedną pociechą człowieka i jedyną gwarancją szczęśliwego zakończenia”.

„Idiota pisze, idioci drukują i idioci czytają”.

„Pod hasłem >rewolucji< działają różne terrorystyczne smarki (…)”.

Akcję swojej powieści „Bankiet w Blitwie” Miroslav Krleža umieścił w Blitwie, położonym w północno-wschodniej Europie fikcyjnym kraju, który po wiekach obcego panowania odzyskuje niezależność. Dyktatorską władzę w młodej republice obejmuje jej faktyczny twórca – pułkownik Barutański, rządzący krajem z pałacu Beauregard „za pomocą bankietów i rozstrzeliwania”. Zderzenie tej postaci i prezentowanego przez nią światopoglądu z osobą i poglądami intelektualisty Nielsena na tle wewnętrznych i zewnętrznych politycznych problemów Blitwy wypełnia dwie pierwsze części powieści, pochodzące z lat 1938 i 1939. Powieściowy portret wzmagających się totalitaryzmów międzywojennej Europy poszerzony tu zostaje o typowe dla Krležy wątki eseistyczne, dotykające rozmaitej tematyki: od problemów etyki i moralności do rozważań nad rolą sztuki i sensem życia ludzkiego.

Świat przedstawiony „Bankietu w Blitwie” zmontowany został ze składników pochodzących z wielu źródeł. Niewątpliwie do jego powstania przyczyniła się zarówno spora wiedza Krležy o Polsce sanacyjnej (przykład hymnu Blitwy: „Jeszcze Blitwa nie zginęła, póki my żyjemy…”), jak i trafna obserwacja rodzimych, bałkańskich realiów, na co zwraca uwagę wielu badaczy skupiając się na tak szczegółowych zagadnieniach, jak udział oryginalnej poezji ludowej w pastiszach ustnej twórczości błotwijskiej czy wykorzystanie ludowych porzekadeł w języku blitwańskich demagogów. Prześledzenie tych indykatorów nie wyczerpuje konstrukcyjnej złożoności powieści: wystarczy wspomnieć, iż państwa fikcyjne umieszczone zostały na realnej mapie Europy. Wśród rzeczywistych nazw geograficznych, takich jak Bałtyk czy Kaukaz, wymienia się nieistniejącą rzekę Isterę, obok Gdańska i Berlina port Ankersgaden, a losy Blitwy i Błotwy splatają się z historią wielkich mocarstw: Ingermanladii, Anglii i Galii.  Przede wszystkim czytelnik-recenzent podkreśla, jako warunek udanej lektury konieczność lokalizacji użytych w powieści odniesień. Odnajdowanie „wzorów” świata przedstawionego stanowi w tym schemacie odbioru o jego powodzeniu i dostarcza intelektualnej przyjemności. Jednak najbardziej uderzającą cechą zawartego w recenzji krótkiego streszczenia materii powieści jest użycie frazeologii charakterystycznej dla tekstów dotyczących odzyskania niepodległości przez Polskę w roku 1918: jarzmo zaborców, komendant legionów. Otóż sformułowań tych nie odnajdziemy w obrębie polskiej wersji powieści Krležy! Pułkownik Barutański na czele legionów walczy tu wprawdzie o wyzwolenie Blitwy spod cudzego jarzma, ani razu jednak nie zostaje nazwany komendantem, nie pada również określenie zaborcy. W tym wypadku określony styl odbioru okazał się tak silny, że wpłynął na wzbogacenie świadectwa lektury elementami, które nie są czerpane ze świata przedstawionego, lecz ze świata historycznego, rzeczywistego, do którego zdaniem czytelnika stanowi on aluzję.

W książce Miroslav Krleža przedstawia także problemy związane z transformacją, która będąca alternatywą poprzedniego ustroju tworzy nowe dylematy dla ludzi z potrzebami sukcesów, awansów i karier. Zagrożeń było dużo, począwszy od mało znaczących, ale częstych, a skończywszy na takich, które skazują na samotność, utratę i brak wiary w siebie oraz na wybór wszystkiego innego prócz celów, jaki się chce osiągnąć. Te i inne psychologiczne przesłanki funkcjonują, jako aspiracje, nadzieje i obawy oraz jako społeczne czy jednostkowe porażki, niepokoje, lęki oraz rozczarowania z nieudanego życia. Awanse i kariery ekscytują przysłowiowy świat pracy, nauki, kultury, biznesu, polityki, rozrywki itp. Po kawiarniach, karczmach, cukierniach, na ulicy, wszędzie się oczerniało, szkalowało, rozpowszechniało plotki, że w Blitwie nie ma właściwie konstytucji ani mandatów, ani wyborów, ani sprawiedliwości i praworządności, przestępczość wzrastała, nepotyzm tym bardziej, kodeksy prawne nic nie były warte, paragrafy nie miały znaczenia, pieniądze nie miały wartości, pokrycia w złocie nie było, umowy nie miały mocy prawnej, podpisy w dokumentach nie miały żadnego znaczenia, handlowe i prawne gwarancje nie istniały, brak kredytów, zaufania do administracji państwowej, łapówka była jednym środkiem rządzenia, za dekrety trzeba było płacić, brak spójni politycznej, wytyczonego kierunku polityki zagranicznej. Blitwa piła, Blitwa się bawiła, pędziła w mrok i mgłę. Nie było dobrobytu ani chleba, budowało się gmachy dla zamydlenia oczu. Nienawiść wpełzła w idyllę spokojnego życia rodzinnego, obywatele byli rozdrażnieni, nerwy mieli rozszarpane, każdy każdego szpiegował, co drugi człowiek był szpiegiem, a po tym całym zwariowanym mrowisku blitwańskim biegali zacietrzewieni mieszkańcy tędy i owędy, bez sensu, bez ładu i składu, bez zdrowia, bez uczciwości, wszystko stało się bezsensownym błąkaniem się tłumów, morzem ludzkiej głupoty, oszalałej ze strachu, demonicznym, bezgłowym pożeraniem własnej substancji, piekielnym blitwańskim nokturnem, przeklętą nocą Walpurii. 


W takiej sytuacji społeczno-politycznej mądrość polegała na tym, aby człowiek płynął z życiem… Niech psy szczekają do ochrypnięcia, najważniejsze, że wszystkie się zbiegną na bankiet, gdy tylko władza gwizdnie. Wszystkie „pieski” przybiegały, merdały ogonami, łasiły się; wszystkie: zarówno pudle z administracji państwowej, jak i generalskie dogi, oraz kilka pinczerków z dziekanatu wydziału filozofii wraz ze swymi arystokratycznymi małżonkami. Wszyscy oni pragnęli zmyć z siebie piętno kompleksów, splamionej godności obywatelskiej. Odczuwali nieustanną potrzebę czyszczenia plam ze swoich życiorysów. „Ale dlaczego tacy ludzie nie otworzą jakiejś moralistycznej pralni, zamiast zajmować się polityką?” –zadaje autor pytanie czytelnikom. Ot, właśnie! Ludzka głupota zwyciężała we wszystkich dziedzinach i ta właśnie zorganizowana ludzka głupota, jako kanonizowany światopogląd wydała tylu „genialnych” malarzy, pisarzy oraz duchownych. Wszystko to, co zostało namalowane, napisane, wygłoszone z kazalnic w imię ludzkiej godności i ludzkiego umysłu - nie miało najmniejszego odbicia ani w sztuce plastycznej, ani w literaturze a tym bardziej w życiu moralnym blitwiańskiego duchowieństwa. Kardynał Armstrong nazwał małpę imieniem Giordana Bruna, na przekór godności ludzkiego umysłu. Mottem do powieści „Bankiet w Blitwie” jest sfingowany wers z dzieła fikcyjnego poety blitwańskiego Andrzeja Waldemarasa (1869–1895): Blitvo, zavičaju moj, ti truješ kao bolest! brzmiący w polskiej wersji:Blitwo, ojczyzno moja, trujesz jak choroba!”.  Tam, gdzie mowa o kulturowych akcesoriach, skrótowo charakteryzujących temperament obywateli Blitwy oraz rodzaj ich patriotyzmu, repolonizacja pojawia się często: zveket mačeva to pobrzękiwanie szabelką, przedstawiana na oleodrukach w mieszczańskich domach legendarna księżniczka Tugomiła, ze swej celi wysyłająca gołębia do ojczystego kraju, śpiewa (prawdopodobnie na polską melodię ludową): „Ach, gdybym ptaszyno, skrzydła twoje miała, do Blitwy bym z tobą zaraz poleciała...”. Nigdzie na świecie nie opluwało się ludzi w tak bezwstydny sposób jak w prasie blitwiańskiej, ludzi skazanych na śmierć, ludzi niewinnie skazanych. „Czytając to człowiek czuł potrzebę wyrzucenia przez okno własnej głowy”. Wszystko co otaczało ludzi, było idiotyzmem, w prasie istniały same fikcje: gramatyczne, moralne, intelektualne, niewysławione i niepojęte oszustwa. „Idiota pisze, idioci drukują i idioci czytają”- kwituje Miroslav Krleža.

W Blitwie człowiek człowiekowi wilkiem i to właśnie, jak powiadali, przetrwało w obywatelach i pozostało z praczłowieka, chaosu, natury, z ludożerczych, zwierzęcych instynktów. Tak wyglądał „człowiek blitwiański” tonący we mgle niewiedzy i lęku przed Nieznanym. W takich warunkach nie mogło być innej etyki poza psią: podwinąć ogon i lizać stopy raz zaborcy, a innym razem wyzwolicielowi, który z czasem stał się dyktatorem. Ta metoda przystosowania się zatruła w ciągu stuleci wszystkie zasady, na których były oparte europejskie teorie o wzajemnej przyjaźni, i tak przez stulecia rozwijała się feudalna mentalność; mentalność nieufności, podejrzliwości i niesolidarności, wiadomo było bowiem, że osiągnąć dobrobyt w takiej ojczyźnie mógł tylko ten, kto miał od urodzenia krótki ogon i potrafił łgać jak pies… „I w ogóle… gdy narodowość osiąga stopień boski, wówczas zegar ludzkiego rozsądku wybija północ i nie ma nadziei, aby wkrótce zabłysła jutrzenka, albowiem ten rodzaj nacjonalistycznego fetyszyzmu oznacza koniec…”- podsumowuje Miroslav Krleža.

Na kartach książki Miroslava Krleža podsuwa czytelnikom sugestię dotyczącą między innymi zamachu na prezydenta Gabriela Narutowicza. Autor posługuje się piórem niczym skalpelem opisuje mentalność bohaterów czy miejski sposób życia społeczeństwa, które dostąpiło awansu społecznego. Nie wiedzą, skąd się wzięli, więc, mając nieczyste sumienie z związku zatartym wspomnieniem przemocy, której zawdzięcza swoją genezę – ta nowa, potężna siła unikała jasnego określenia swojej tożsamości. Pławiła się w nostalgicznych rojeniach na temat swojej pseudoszlacheckiej przeszłości, na temat dworków i hektarów, powstań i cmentarzy. Unikają jednak wzięcia kulturowej oraz ideowej odpowiedzialności za siebie i innych, adekwatnie do społecznej roli, którą odgrywa, i politycznej siły, którą reprezentuje, nowe mieszczaństwo unikało wejścia w życie publiczne jako świadomy siebie podmiot polityczny. Autor opisuje okres po 1926 roku nazywany sanacją, rządami pułkowników, którzy demontowali demokrację. Miał to być czas regresu w sprawach wojska, co rzekomo prowadziło do porażki w 1939 r. Upadek systemu demokratycznego w Polsce nie był żadną anomalią. Jak się okazało, w Europie w dwudziestoleciu międzywojennym liberalne demokracje parlamentarne padały jedna za drugą. Spis autorytarnych wodzów, naczelników i regentów rozwalających i marginalizujących parlament jest długi. Przed Piłsudskim: we Włoszech Benito Mussolini, na Węgrzech adm. Miklós Horthy, od 1926 r. na Litwie prezydent Antanas Smetona, w Portugalii António Salazar, w Hiszpanii Primo de Rivera, a potem Francisco Franco, w Estonii Konstantin Päts, na Łotwie Kārlis Ulmanis, w Rumunii król Karol II, a potem gen. Ion Antonescu, w Austrii kanclerz Engelbert Dollfuss, w Grecji gen. Joanis Metaksas. Te kryzysy i upadki demokracji mieściły się między dwoma totalitarnymi ekstremizmami, personifikowanymi przez Hitlera i Stalina, które dość solidarnie kwestionowały powojenny ład europejski, nie uznawały kształtu i przebiegu granic, jawnie zapowiadały ich rewizję. Nowe państwa nie potrafiły udźwignąć trudności i ciężarów kryzysów gospodarczych, napięć społecznych, nierównowagi rozwoju i egoizmów państwowych, rozczarowań i powojennej demoralizacji. Sploty konfliktów klasowych, narodowych, granicznych, które szybko zostawały obudowane ideologicznie, prowadziły do nieuchronnego megakonfliktu.

Pojęcie wszechświata w umysłach polityków w Blitwie sprowadzono do pojęć Tworzywa i Siły. Zniknęła dobroć, a w związku z tym i grzech, zabrakło Boga w sercach (był tylko na ustach kaznodziei), zabrakło sumienia. Wyzwolony stopniowo z majaków i średniowiecznych przesądów człowiek pozostał sam na ziemi i we wszechświecie i w tej bezbożnej samotności wymyślił sobie kilka pocieszających prawd, z których jedna nazywała się Blitwą. I tak nowe bożyszcze pułkownik Kristian Barutański doszedł do wniosku, że w imię tego nadprzyrodzonego pojęcia ma prawo mordować bez żadnych skrupułów, ponieważ rzeczywistość blitwańska od samego początku była skąpana we krwi i bez mordów, pogromów nie do pomyślenia. Nawet pojęcie śmierci w tym blitwiańskim tłumaczeniu tajemnicy życia nie miało innego sensu, jak uzupełnianie wykazów statystycznych o bitwach, wyrokach śmierci lub skrytobójstwach. W książce „Bankiet w Blitwie” Miroslav Krleža ostrzega, że faszyzm to nie ideologia, to sposób dochodzenia do władzy. W każdym społeczeństwie istnieją podziały, zawsze były. Niektóre z nich powstały na przykład z powodu problemów gospodarczych. Ale cechą charakterystyczną prawie każdej sytuacji była (jest!) obecność silnego lidera, który mówi, że stoi po stronie jednej grupy. A kiedy automatycznie pojawiają się ci, którzy myślą inaczej, stają się kozłami ofiarnymi, i podział się zaostrza. W historii nie brak przypadków, gdy totalitaryzm  dochodził do władzy drogą parlamentarną. Mamy wtedy do czynienia z metodą tzw. pełzającego totalitaryzmu. Pozornie żyjemy w zupełnie innym świecie. Ale wielu ludzi odczuwa teraz podobne emocje i szuka podobnych recept na swoje obawy. W wielu krajach poważnie liczą się już politycy, którzy idą ścieżkami przetartymi przez dwudziestowiecznych faszystów. Jest popyt na taką politykę, więc pojawiła się podaż. Ale jest to szczególny rodzaj podaży, który nie zaspokaja popytu, tylko go podsyca. Przynajmniej na tym etapie.

Technologia zmienia biznes, relacje między ludźmi, państwami, kulturami. Jedni wiążą z tymi zmianami nadzieje, a inni się ich obawiają. To dzieli społeczeństwa nie w pojedynczych kwestiach, ale w odniesieniu do toczących się procesów. Jedni chcą podążać za nimi, a inni chcą je zatrzymać, cofnąć, zmienić ich kierunek. To są dramatyczne pęknięcia, które pod względem rodzaju społecznych emocji przypominają przełom lat 20. i 30. XX w. we Włoszech, w Niemczech, w Hiszpanii i w mniejszym czy większym stopniu na całym ówczesnym Zachodzie. Takie emocje sprawiają, że wielu ludzi gotowych jest zaufać tym politykom, którzy z dużą pewnością siebie oferują proste, zrozumiałe recepty i obiecują jakąś świetlaną przyszłość tym, którzy im dadzą władzę – tak jak to robili Mussolini i Hitler. Kiedy ludzie czują się nieszczęśliwi albo zagrożeni, pojawiają się często przywódcy, którzy zdobywają władzę, wykorzystując społeczne różnice i podziały albo je stymulując. Primo Levi napisał: „Każda epoka ma swój faszyzm”.

Miroslav Krleža w książce „Bankiet w Blitwie” porusza wiele tematów filozoficzno-egzystencjalnych. Na przykład: jeśli porównać pluskwę pod pluszowym obiciem teatralnego fotela z muzyką Ryszarda Wagnera w drugim akcie „Tristana i Izoldy”, to pomiędzy jej pluskwią umysłowością a wartością artystyczną Wagnerowskiej partytury jest niezmierzona odległość. Ale - choćby ta odległość była o wiele większa, niż nam się wydaje z naszej ludzkiej perspektywy, to nie jest ona żadnym dowodem istnienia w przyrodzie zjawisk nadprzyrodzonych. Zarówno pluskwa pod pluszowym obiciem fotela, jak Wagnerowska partytura są wyrazem tej samej siły życiowej, która działa w jednym i drugim wypadku, wprawdzie z różnym nasileniem, ale w swej istotnej treści jest tym samym. Najbardziej logiczne sprzeczności, jak prawda i fałsz, uczciwość i złodziejstwo, współczucie, sprawiedliwość, wdzięczność, poczucie obowiązku, miłość macierzyńską, życie rodzinne, jednym słowem to wszystko, co nazywamy dodatnimi cechami ludzkimi, człowiek podeptał (i depta!) jako przeżytek i przesądy. Najsilniejszy wśród zwierząt ruszył w swoją triumfalną zwierzęcą drogę, biała miękka bestia wytrwale i zwycięsko tocząca walkę z przyrodą. Człowiek lata jak ptak, przy pomocy swych maszyn prześcignął szybkością wszystkie zwierzęta, pokonał klimat, skalpelem i lekarstwami zwycięża choroby, jest na drodze ku przezwyciężeniu oporu materii, przedłużeniu życia doczesnego przez pielęgnację, człowiek ogromem doświadczeń przewyższył wszelkie stworzenie, a jednak – ten sam człowiek jest wciąż jeszcze zwyczajnym, szalonym, ślepym, powiedziałbym wściekłym zwierzęciem! Dziś, pomimo niesłychanego postępu technicznego, człowiek jest bliższy przedpotopowemu ludożercy niż istocie, która potrafi odróżnić dobro od zła i widzi w swym bliźnim człowieka o równych wartościach. Ten zwycięzca bestii sam jest wciąż jeszcze bestią. Morduje, kradnie, podpala, prowadzi wojny, rżnie, żre, upija się, dręczy swoich towarzyszy, oszukuje, drwi, nienawidzi, zazdrości, wyśmiewa się niby małpa ze wszystkiego co duchowe. Tak wygląda niestety ten szatański światopogląd, jakim usiłuje rozjaśnić ciemności kosmiczne dzisiejszy człowiek tonący we mgle samouwielbienia. Na koniec chciałbym podsumować tą nieco pesymistyczną wizję cytatem z książki: „Bo i cóż znaczą ci panowie ludożercy wraz ze swymi sztandarami i orkiestrą dętą? Ta mieszanina błota, głupoty, wiatru i smolistego dymu z pochodni, te rozwiązłe, wyjące baby o moralności (…). Miał rację Marks mówiąc, że wstyd (narodu) jest pogrążonym w sobie gniewem”.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz