28 czerwca 2024

Chrystus zatrzymał się w Eboli

 

„Chrystus zatrzymał się w Eboli”

Carlo Levi

Autor/ (ur. 29 listopada 1902 w Turynie, zm. 4 stycznia 1975 w Rzymie) – włoski pisarz i malarz pochodzenia żydowskiego, z wykształcenia lekarz. Jako malarz inspirował się francuskim impresjonizmem. Kilkakrotnie więziony za działalność antyfaszystowską, został skazany na przymusowy pobyt w Lukanii, na południu Włoch. Lata spędzone na zesłaniu zainspirowały go do stworzenia swego najsłynniejszego dzieła: powieści Cristo si è fermato a Eboli (1945). Opowiada ona o wrastaniu zesłańca z północy Włoch w społeczeństwo wioski Gagliano, ludzi niemal nietkniętych nowoczesną cywilizacją, których życiem kierują prastare przesądy i zasady. (Powieść została sfilmowana pod tym samym tytułem w 1979 roku przez Francesco Rosiego. W roli głównej wystąpił Gian Maria Volonté.)

Tłumaczenie/ Alfred Gontyna

Tytuł oryginału/ wł. Cristo si è fermato a Eboli

Tematyka/ Zdaniem Carlo Levi, autora książki „Chrystus zatrzymał się w Eboli”, do miasteczka nie dotarł nawet Jezus, pozostawiając je na pastwę zabobonów, nędzy, analfabetyzmu i chorób. Dzisiaj unikatową lokalizację oraz historyczną zabudowę Matery, architektonicznej perełki włoskiego regionu Basilicata podziwiają tysiące turystów. Miasto będące jeszcze niedawno symbolem biedy i zacofania w roku 1993 wpisane zostało na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, a w 2019 pełniło rolę Europejskiej Stolicy Kultury.

Główny motyw/ W Eboli, mieście, za którym zaczynała się dzisiejsza Bazylicata, nie było chrześcijaństwa, ludzie mieszkali w archaicznych komunach, w latach 50. zeszłego wieku nie wiedzieli jeszcze, co to prąd elektryczny, a godnie żyć mogli tylko ci, którzy albo emigrowali, albo pracowali dla państwa. Nawet księża „klepali biedę”. Levi wspomina w swojej książce pewnego duchownego, który mieszkał w jednej izbie z matką, od lat nie zmieniając ubrań, pijąc z jednego niemytego kubka wodę, kawę i wino. Połowa mieszkańców nie potrafiła pisać ani czytać. Najczęściej używanym tutaj słowem było „nic”. - Coście jedli? - Nic! Czego się spodziewacie? - Niczego! Co można uczynić? - Nic!”.

Cytaty z książki, charakteryzujące problematykę utworu:

„(...) w powiedzeniach symbolicznych kryją się ich znaczenia dosłowne”.

„Lud dobry, ale prymitywny. Strzeż się pan przede wszystkim kobiet”.

„Jeżeli nie ma się wszystkiego pod ręką, to można przecież niejedno zastąpić. W razie braku morfiny używa się apomorfiny”.

„Nuda i zawiść czynią z ludzi niegodziwców”.

„Do wzajemnej nienawiści ludzi miejscowych, dodawał nienawiść do siebie samego”.

„Ich namiętności najwidoczniej nie rodziły się z historii, nie wychodziły poza kraj zamknięty malarycznymi bagnami, tylko powstawały tu w opłotkach czterech zaledwie domów, jak konieczna, zrodzona z nędzy potrzeba codzienna jadła i pieniędzy”.

„Pan wie zresztą, jacy są chłopi: Dla nich każdy rok jest zły”.

„Przekona się pan o tym, że w tym kraju są wszyscy wzorem nieuczciwości!”.

„Jak widzimy i wojna może się na coś przydać”,

„Wszechmoc bożka miłości jest tak wielka, a naturalny pociąg przyrodzony, że nie można mu przeciwstawić prawdziwej moralności seksualnej ani potępienia społecznego dla miłostek nielegalnych”.

„Nie wolno opuszczać sposobności, jeżeli się ona nadarza”.

„Te dwie dziwne istoty, wiedźma i pies Barone, stali się odtąd towarzyszami mojego życia”.

„Powinno napisać się dzieje takiej właśnie Italii, dzieje tego, co nie mija się z czasem, co jest wieczne i niezmienne, co jest mitologią”.

„Portret pozbawia czegoś osobę portretowaną: jej oblicza, i przez to malarz zdobywa absolutną władzę nad tym, który mu pozował. To jest także bezwiedny powód, dla którego wielu ludzi nie chce się nawet fotografować”.

„Mimo moich zajęć i pracy, dni przechodziły w strasznej monotonii w tym świecie śmierci, bez czasu, miłości i wolności. Obecność jednej jedynej osoby byłaby dla mnie stokroć więcej warta aniżeli mnóstwo bezcielesnych duchów, które czynią samotność cięższą, patrzą na ciebie i idą za tobą”.

„Wszyscy ubiegają się o to, aby być najbardziej przyjaznymi i gościnnymi wobec podróżnika, który może być przebranym Bogiem”.

„Jeżeli zacznie uważać się kulturę chłopską za niższą, wówczas wszystko stanie się poczuciem bezsilności i odwetu. A bezsilność i odwet nie stworzyły jeszcze niczego żywego”.

„Jakże często mowa ludzka oszukuje w swoich wewnętrznych zaprzeczeniach!”.

            Carlo Levi, włoski pisarz i malarz pochodzenia żydowskiego, był kilkakrotnie więziony za działalność antyfaszystowską. Lata spędzone na zesłaniu zainspirowały pisarza do stworzenia swego najsłynniejszego dzieła „Chrystus zatrzymał się w Eboli”. Książkę tę nazywano różnie: dziennikiem, powieścią dokumentalną, studium socjologicznym, czy esejem politycznym, a jej autor jest równie trudny do zaszufladkowania. Levi studiował medycynę, lecz później poświęcił się polityce, literaturze i malarstwu. Podczas wojny abisyńskiej (1935–1936), z powodu działalności opozycyjnej przeciwko Mussoliniemu i faszystowskiemu reżimowi, został deportowany do Gagliano. Sprawozdanie autora z wygnania odnosi się do tytułowego Eboli, głównego miasta regionu, które pozwalano mu czasami odwiedzać. Tytuł książki to metafora izolacji ludności tych odległych regionów, ich biedy. Carlo Levi rejestruje swój pobyt w wiosce nękanej malarią, malując przy tym bynajmniej nie sentymentalne portrety jej mieszkańców: od faszystowskiego burmistrza po Giulię, kobietę, która była w ciąży ponad tuzin razy, z więcej niż tuzinem mężczyzn. Dla stoickiej społeczności wiejskiej Levi jest autorytetem, do którego zwracają się o pomoc w codziennych zmaganiach z chorobą i biedą. Jego próby pomocy, przy ograniczonych środkach medycznych, idą jednak w większości na marne; w świecie, gdzie nigdy nie widziano stetoskopu, siła wiedzy medycznej autora okazuje się nieistotna. Inaczej jest z powieścią - stała się międzynarodową sensacją, a zbliżając się do nurtu realizmu socjalistycznego powojennej literatury włoskiej, zwróciła uwagę społeczeństwa Włoch na zaniedbywaną część kraju.

            Wystarczy przeczytać wstęp książki, którą napisał Carlo Levi, by czytelnik  wczytujący się w jej dalsze rozdziały zrozumiał, że jest to książka o życiu, niesprawiedliwym życiu. Levi obserwuje otaczający go świat z ogromną wrażliwością i płacze nad nim. Widzi mroki spowijające ten jeden z najbiedniejszych regionów Włoch, na którego terenie (oraz w sąsiadującej o paręnaście kilometrów dalej Apuliii) odbywały się najokrutniejsze i najcięższe walki w trakcie Risorgimento – zjednoczenia Włoch. To tu trwał najsilniejszy ruch burbońskiego oporu i właśnie stąd do obozów koncentracyjnych na północy trafiły tysiące żołnierzy, by już nigdy nie powrócić. To tu również, z powodu miażdżących różnic pomiędzy panami a chłopami, najżywsza i najbardziej gorliwa była tradycja słynnych Briganti – rozbójników „janosików”, którzy rabowali bogatych i stawali w obronie biednych. To do Apulii i do Basilicaty przyjeżdżali pod koniec XIX wieku piemonccy oficerowie i fizycznie „brali sobie” osamotnione kobiety (przeważnie z gromadą dzieci) i ich ziemie. Mężczyzn nie było. Prawie. Reszta, której nie zabrały savoiańskie wojska albo uciekła do lasu, by stać się „zbójami”, lub wyjechała do Ameryki na zawsze, czasem zabierając ze sobą jedno lub dwoje dzieci. Początkowo wysyłali paczki i pieniądze, „dlatego w Aliano jest mnóstwo amerykańskich narzędzi”, z czasem coraz rzadziej; w końcu, za oceanem mężczyźni zakładali nowe rodziny, a ich porzucone kobiety musiały radzić sobie same. Jakoś. Tak narodziło się nowe południowe społeczeństwo. Z synów tych matek, bez ojców, w matriarchalnym społeczeństwie o tradycjach patriarchalnych.

            „Minęło wiele lat wypełnionych wojną i tym, co zwykliśmy nazywać historią. Rzucany losem to tu, to tam, nie mogłem dotąd dotrzymać obietnicy pozostawionej moim chłopom, gdy ich opuszczałem, że do nich powrócę, nie wiem jednak naprawdę, czy i kiedy będę mógł tej obietnicy dotrzymać. Lecz zamkniętemu w izbie i żyjącemu w świecie jakoby zamkniętym, miło mi przypomnieć ów inny świat, przejęty cierpieniem, zapomniany przez historię i przez państwo, wieczyście cierpliwy, ową ziemię surową, gdzie chłop pędzi swój żywot nieruchomy, w nędzy i oddaleniu, na roli nieurodzajnej i w obliczu śmierci.

            My nie jesteśmy chrześcijanami - mówią oni. – Chrystus zatrzymał się w Eboli. W ich gwarze chrześcijanin oznacza człowieka. I to przysłowiowe zdanie, które słyszałem tyle razy powtarzane, nie jest może w ich ustach niczym innym, jak tylko wyrazem beznadziejnego kompleksu niższości. Nie jesteśmy chrześcijanami, nie jesteśmy ludźmi i nikt nas nie uważa za ludzi, tylko po prostu za zwierzęta, za juczne bydlęta, a nawet mniej niż zwierzęta, niż źdźbła, drobne źdźbła żyjące własnym życiem diabelskim czy anielskim, gdy w przeciwieństwie do nich musimy znosić świat chrześcijan, który leży tam poza widnokręgiem, jego ciężar i obecność. Słowa te mają o wiele głębszy sens, gdyż, jak zwykle bywa, w powiedzeniach symbolicznych kryją się ich znaczenia dosłowne.

            Chrystus zatrzymał się naprawdę w Eboli, gdzie droga i kolej żelazna opuszczają wybrzeże Salerna i wchodzą w głąb posępnej krainy Lucanii. Chrystus nigdy tu nie doszedł, nie dotarł tu też nigdy czas ani dusza jakaś indywidualna, ni nadzieja, ni związek między przyczyną a skutkiem, prawem a historią. Chrystus nie dotarł tam, jak nie przyszli tam Rzymianie, którzy opanowywali główne drogi, a nie zapuszczali się w góry i lasy, ani Grecy, którzy żeglowali po wodach Metaponto i Sibari. Żaden z dzielnych ludzi Zachodu nie przyniósł tu ze sobą swojego zrozumienia czasu, który idzie wciąż naprzód, ani swojej organizacji państwowej, ni swego wiecznego pędu do działania, rozwijającego się z siebie samorzutnie. Nikt nie dotknął owej ziemi, tylko zdobywca albo nieprzyjaciel, czy obojętny turysta. Dzisiaj też, tak samo jak trzy tysiące lat przed Chrystusem, pory roku mijają w trudzie chłopskim i żadne posłanie boskie czy ludzkie nie dało się słyszeć na owym biednym odludziu. Używa ono nawet innego języka. Nasza mowa jest tu niezrozumiała. Wielcy podróżni nie przekroczyli granic własnego świata, przebiegli oni ścieżki własnego ducha, dobra i zła, moralności i odkupienia. Chrystus wstąpił do piekła podziemnego żydowskiej moralności, aby rozbić wrota czasu i położyć na nich pieczęć wieczności. Lecz w owej krainie zapadłej, bez grzechu i bez wybawienia, gdzie zła nie odczuwa się bólem, bo jest bólem ziemskim, tkwiącym niezmiennie w rzeczywistości, Chrystusa nigdy nie było. Chrystus zatrzymał się w Eboli”.

            Kiedy Włosi dowiedzieli się jak wygląda sytuacja życiowa w Materze, zbuntowali się. Nie chcieli takiego miasta w swoim państwie, to hańba, aby w rozwijających się Włoszech miało miejsce coś takiego: choroby, brud i ubóstwo. Wypierali istnienie Matery, chciano o niej po prostu zapomnieć.
Dopiero w 1954 roku wysiedlono ludność z Matery – z popularnego dzisiaj Sassi i podjęto próby założenia w mieście elektryczności, kanalizacji, stworzenia w miarę godnych warunków do życia. Rząd włoski w końcu interweniował. „Nie widziałam nigdy takiego obrazu nędzy, a przecież jestem przyzwyczajona już, z racji mego zawodu, mieć do czynienia co dnia z dziesiątkami dzieci biednych, chorych i źle utrzymanych. O tak rozpaczliwym widowisku nie miałam jednak pojęcia. Patrzyłam na dzieci siedzące przy drzwiach w gnoju, w słońcu, z oczyma na pół przymkniętymi, o powiekach czerwonych i nabrzmiałych. […] Widziałam więc w tych jaskiniach ciemnych i cuchnących, leżące na ziemi dzieci, przykryte jakimiś łachmanami i dzwoniące zębami w ataku febry. Inne znów wyniszczała do ostateczności czerwonka. Niektóre twarzyczki z wosku dawały do myślenia, że tu panuje coś gorszego od malarii, może gorączka tropikalna, może Kala Azar, czarna febra. Matki także wynędzniałe, trzymające przy zwiędłej piersi źle odżywione niemowlęta, witały mnie uprzejmie, lecz ponuro. W tym prażącym słońcu miałam chwilami wrażenie, że znalazłam się w środku miasta dotkniętego zarazą.” – fragment listu siostry Carlo Levi napisanego do włoskich władz. 


    Tymczasem między innymi Carlo Levi przypomina nam w książce „Chrystus zatrzymał się w Eboli”, jak głęboko czyny bandyckich bohaterów zapadły w pamięć chłopom z Południa. Dla nich „lata brygantów” należą do tych rzadkich momentów w historii, które są prawdziwe i żywe, ponieważ – w przeciwieństwie do dziejów królów i wojen – należą do nich. Na swój sposób bryganci – czy w podartych chłopskich strojach, zdobionych burbońską rozetą, czy w nieco lepszym odzieniu – uosabiali mścicieli i obrońców ludu. Nawet jeśli ich droga była ślepą uliczką, nie możemy odmówić im wytrwałości w dążeniu do wolności i sprawiedliwości. Dla chłopów państwo wydawało się dalsze od nieba i bardziej złośliwe, bo stało zawsze po stronie bogatych. Obojętna była formuła polityczna, struktura i program - chłopi ich nie rozumieli, bo to nie było ich mową i nie mieli powodów, by chcieć je zrozumieć. Jedyną ich obroną przeciw państwu i przeciw pogardzie była rezygnacja; ta sama tępa rezygnacja, bez nadziei wyzwolenia, która pochylała ich grzbiety pod ciężarem zła. Ta bierna solidarność, wspólne cierpienie, odwieczna rezygnacja i głębokie poczucie wspólności były węzłem naturalnym, nie religijnym, łączącym wszystkich chłopów. Oni nie znali tego, co nazywa się zazwyczaj sumieniem politycznym, bo byli w pełnym tego słowa znaczeniu poganami, a nie obywatelami. Bogowie państwa i miasta nie mogli być czczeni w glinianych wąwozach, gdzie rządził wilk i czarny dzik, gdzie nic nie rozdzielało człowieka od zwierząt i od duchów. Ludzie nie mogli mieć indywidualnego sumienia tam, gdzie wszystko zdawało się związane wzajemnymi wpływami i gdzie nie było granic, jakie mogłyby być przekroczone przez wpływy magiczne. Żyli zanurzeni w odrębnym świecie, jednolitym, gdzie człowiek nie odróżnia się od ziemi, od swojego zwierzęcia, czy od malarii. Gdzie nie może istnieć szczęście, tak sławione przez poganizujących literatów, ani nadzieja, będąca uczuciem całkiem indywidualnym, tylko tępa bierność boleściwej natury. Ale za to żył w nich zmysł ludzki wspólnego przeznaczenia i ogólnej na niego zgody. Był to zmysł, a nie akt sumienia, i nie przejawiał się on w słowach, lecz tkwił wewnątrz, w każdej chwili życia, w każdym geście, w każdym dniu równym sobie, który przeżywało się na tych odludziach.

            Opis życia mocno nawiązuje do piekła „Dantego" i  rzeczywiście nie ma w tym żadnej przesady, ponieważ dla żyjących tam ludzi było to istne piekło na ziemi. „Drzwi były z powodu gorąca pootwierane. Przechodząc zaglądałam do wnętrz, które nie miały żadnych okien tylko drzwi dostarczające powietrza i światła. Czasem nie było nawet drzwi. Wchodziło się z góry po schodkach i zasuwało otwór. W owych ciemnych dziurach o ścianach z ziemi widziałam łóżka, nędzne graty i łachmany. Na podłodze leżały psy, barany, kozy i świnie. Każda rodzina ma do rozporządzania jedną taką jamę i sypiają tu wszyscy razem: mężczyźni, kobiety, dzieci i zwierzęta.

W ten sposób żyje dwadzieścia tysięcy ludzi. Dzieci bez liku. W upale, w chmarach much, w kurzu jest ich pełno wszędzie, zupełnie nagich albo okrytych jakimś łachmanem. Nie widziałam nigdy takiego obrazu nędzy, a przecież jestem przyzwyczajona z racji mego zawodu mieć do czynienia co dnia z dziesiątkami dzieci biednych, chorych i źle utrzymanych. O tak rozpaczliwym widowisku nie miałam jednak pojęcia. Patrzyłam na dzieci siedzące przy drzwiach w gnoju, w słońcu, z oczyma na pół przymkniętymi, o powiekach czerwonych i nabrzmiałych.

Muchy wciskały się do chorych oczu, a dzieci nie czuły, że im muchy włażą do oczodołów. To była jaglica. Wiedziałam, że tu panuje, ale widok choroby w tak strasznym brudzie i w tej nędzy był przejmujący. Spotkałam też inne dzieci z twarzami pomarszczonymi jak u ludzi starych i wysuszonych z głodu, o włosach pełnych wszy i nieczystości. Większość z nich miała brzuchy wzdęte, olbrzymie, a twarze żółte i cierpiące wskutek malarii. (...)”

 „Cała więc przestrzeń jest podzielona na trzy strefy: na ziemi zwierzęta, na łóżku rodzina, a w powietrzu niemowlęta. Gdy musiałem schylać się nad łóżkiem badając chorego albo robiąc zastrzyki kobiecie szczękającej zębami i rozpalonej od gorączki, uderzałem głową o kołyskę, a między nogami plątały mi się albo przerażone kury, albo prosięta. W tych izbach napotykałem zawsze jakby dwa bóstwa opiekuńcze. Jedno wisiało nad łóżkiem, był to wizerunek Madonny z Viggiano, a naprzeciw – drugie, miało na kolorowej litografii bystre przykryte okularami oczy i dwa rzędy widocznych w przyjaznym uśmiechu zębów, prezydenta Roosevelta”. Zdawałoby się, że to były dwie potęgi, które podzieliły między sobą świat. Madonna – pani całej okolicy, i prezydent – rodzaj dobrotliwego i uśmiechniętego bóstwa, władca tamtego świata, dalekiego raju do którego podróżowali Włosi. A czasem dołączył się jeszcze jeden obrazek: papierowy dolar, ostatni  przywieziony stamtąd, przypięty do szat Madonny albo między Madonną a Rooseveltem, jakby ambasador nieba wysłany do krainy nędzy i śmierci. Dla tych ludzi Ameryka była innym, lepszym światem, lecz i ona miała podwójne znaczenie. Był to kraj, gdzie jechało się, aby w pocie czoła ciężko pracować. Gdzie kilkanaście dolarów zarabiało się tysiącami ofiar i poświęceń, gdzie czasem się umierało i nikt tam o to nie dbał, lecz Ameryka była równocześnie dla nich ziemią obiecaną.

            W roku 1993 Sassi di Matera znalazła się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO, a decyzja ta została uwarunkowana faktem, że miasto jest jednym z dowodów na możliwość wykorzystania budynków prehistorycznych aż do nowoczesności i jedynym w swoim rodzaju praktycznym wykorzystaniem zasobów naturalnych.
Paradoksem jest to, że miasto,  które aż do XX wieku swoim wyglądem oraz koszmarnymi warunkami lokalowymi przypominało bardziej siedzibę ludów pierwotnych, zyskało miano Stolicy Kultury roku 2019! Matera ze względu na swoje bajkowe położenie, ciekawą historię oraz niepowtarzalny klimat wąskich uliczek i kamiennych domów, oprócz coraz większej rzeszy odwiedzających ją turystów, stała się również idealną scenerią dla filmowców. Lista dzieł włoskiej i światowej kinematografii  kręconych w Sassi jest bardzo długa, a należą do nich m.in.: „Ewangelia według św. Mateusza", „Król Dawid", czy „Sprzedawca marzeń". Jednak największą sławę i rozgłos Matera zyskała dzięki słynnej i kontrowersyjnej „Pasji" Mela Gibsona. To właśnie ten film sprawił, że usłyszał o niej cały świat, a Mel Gibson w jednym ze swoich wywiadów powiedział: „Gdy zobaczyłem ją pierwszy raz, straciłem głowę, bo była po prostu idealna". Natomiast od kiedy położona w regionie Basilicata, niezwykle urokliwa Matera „zagrała” w najnowszym filmie o przygodach Bonda, Agenta Jej Królewskiej Mości 007, zaczęły zalewać ją tłumy turystów. Niedawno zajęła pierwsze miejsce w rankingu najbardziej gościnnych miast według Booking.com.

 

 

           

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz