„Grochów”
Andrzej Stasiuk
Autor/ (ur. 25
września 1960 w Warszawie) – polski prozaik, poeta, dramaturg, eseista,
publicysta i wydawca, laureat Nagrody Fundacji im. Kościelskich (1995), Nagrody
Literackiej „Nike” (2005) i Nagrody Literackiej Gdynia (2010). Wydalony
kolejno: z liceum zawodowego, technikum, zasadniczej szkoły zawodowej. We
wczesnych latach 80. zaangażowany w działalność Ruchu Wolność i Pokój.
Zdezerterował z wojska, za co półtora roku spędził w więzieniu (swoje
przemyślenia z tego okresu zawarł później w broszurze Prison is Hell). W 1986
wyjechał z Warszawy i zamieszkał w Czarnem, a kilka lat później w Wołowcu w
Beskidzie Niskim.
Tytuł oryginału/ pl „Grochów”
Tematyka/ Cztery opowiadania o śmierci – tak mogłaby się
nazywać najnowsza książka Andrzeja Stasiuka. Mamy śmierć babki, umierającą sukę
i śmierć dwu przyjaciół. „Nie od razu jesteśmy śmiertelni. Wtedy nie byliśmy.
Teraz wracam do nich (...). Tamte dni. Gdy nic nam nie groziło” – pisze w
„Grochowie”. Kiedy śmierć się pojawia? – zastanawia się narrator. Wydaje nam
się, że nic się nie zmieniło, jesteśmy tacy sami jak dawniej i kiedy śmierć
nagle się objawia, nie wiemy, jak się zachować. Co robić wobec umierania
bliskiego zwierzęcia? Stasiuk opisuje śmierć w opuszczeniu, w zakładzie,
usuniętą sprzed oczu innych ludzi.
Główny motyw/ Grochów
ze swoimi specyficznym klimatem miejskiego marginesu, blaszakami, psimi
wygonami i turpistyczną brzydotą idealnie pasuje do historii o przemijaniu,
które jest tematem spajającym teksty z tego tomu. „Uczestnicząc w śmierci
innych ludzi, w śmierci bliskich, sami trochę umieramy, sami stajemy się trochę
bardziej śmiertelni", pisze Stasiuk i wspomina ostatnie dni życia
zaprzyjaźnionego pisarza Augustyna Barana („Augustyn"), śmierć ukochanej
babci („Babka i duchy") czy powolne odchodzenie 16-letniego psa („Suka").
Melancholia służy Stasiukowi. „Grochów" łączy najlepsze cechy jego
twórczości: dbałość o detale, celność puentowania, niespieszną narrację toczącą
się bez jasno określonego celu czy liryczny patos ujęty w prostą formę.
Cytaty z książki
charakteryzujące problematykę utworu:
„Prawda, że człowiek
bliższy jest śmierci, potępieniu i przypadkowości niż zbawieniu, znajdowała w
jej życiu ucieleśnienie”.
„To była pierwsza w
życiu lekcja o przewadze symbolu nad rzeczywistością”.
„Czasami jest tak, że
zapatrzymy się w oczy psa i nagle dostrzegamy w nich nicość”.
„Pięć, sześć, siedem
spotkań w życiu. Zawsze potem jest mało. Zawsze potem widać, że trzeba było
częściej”.
„Teraz widzę, jak
trudno jest opisać to doświadczenie strasznej obcości i jednocześnie
bliskości”.
„To był znak, że
choroba i kalectwo oddzieliły go od świata i od nas, ale nie dotknęły jego
najgłębszej istoty”.
„Chyba nie
potrzebował niczego więcej. Przeszłość i teraźniejszość. Miejsce jego prywatnej
mitologii, jego prywatnej geografii”.
„(…) dominującym
sensem jest tu fizjologia”.
„(…) szczeka do
swoich psich myśli, urojeń, może szczeka do swojej psiej pamięci”.
„Tak, wieś boi się
obcych psów, ponieważ obce psy gryzą i nic tej wielowiekowej wiary nie
podważy”.
„Jest kundlem
najczystszej krwi”.
„(…) bo poza ludzkim
dotykiem, jedzenie jest jedyną radością, której doświadcza”.
„Bo przecież
uczestnicząc w śmierci innych ludzi, w śmierci bliskich, sami trochę umieramy,
sami stajemy się trochę bardziej śmiertelni”.
„Dziwna jest ta nasza
cywilizacja. Ratuje, chroni, przedłuża nam życie. A jednocześnie czyni nas
bezbronnymi wobec śmierci”.
„Jest nas coraz
więcej i coraz więcej będzie nas umierać. Coraz bardziej samotnie”.
„Będziemy się
pozbawiać bezużytecznego życia. Skoro nauczyliśmy się je wydłużać, damy sobie
prawo do jego skracania, ponieważ od jakiegoś czasu wydaje nam się, że wszystko
jest w naszych rękach”.
„Tak pachniało życie
ludzi, którzy dzień i noc przebywają razem”.
„Co się dzieje z
czasem, który minął? Dokąd odchodzą zdarzenia, które były naszym udziałem?”.
„Stara słoma z butów,
z której dopiero z wiekiem nauczyliśmy się być dumni”.
„Niczym nie
przewidzisz do końca i nie wiesz, kto cię będzie przeprawiał przez Styks”.
Nie muszę
przypominać czytelnikom bloga, że literatura często jest formą autoterapii.
„Grochów” Andrzeja Stasiuka to właśnie taka książka, to próba zmierzenia się z
przypadkiem, który spotka każdego z nas: „Bo to w końcu przychodzi. I to tak
jakoś szybko i zwyczajnie, jakby zawsze było obok” - wyznaje na okładce autor. Książka
Andrzeja Stasiuka jest o śmierci, żałobie, samotności i o świecie, który
wypycha śmierć z ludzkich domostw i świadomości do szpitali, domów samotnej
starości i zakładów pogrzebowych. „Jest nas coraz więcej i coraz więcej będzie
nas umierać. Coraz bardziej samotnie” – podsumowuje Stasiuk zmiany, jakie
cywilizacja zrobiła w znanej od początku istnienia gatunku Homo sapiens
tajemnicy umierania.
Chociaż książka
opowiada o śmierci babki autora, która widziała duchy oraz o śmierci najbliższych
przyjaciół, jednak dopiero po
przeczytaniu opowiadania o odejściu psa możemy zadać sobie pytanie, dlaczego
tylko w ostatnim przypadku, konania zwierzęcia, tekst jest bezpośrednią,
naturalistyczną relacją ze śmierci. - „Ponieważ
byłem obecny tylko przy tej śmierci” - tłumaczy Stasiuk, jednocześnie zastrzegając,
że nie jest pewien, czy byłby w stanie w podobnie naturalistyczny sposób opisać
śmierć człowieka i czy miałby na tyle odwagi literackiej. Jak twierdzi pisarz, opisując śmierć człowieka,
szczególnie przyjaciela, chodziło mu o opisanie uczucia pustki, którą
pozostawia odejście oraz „bezradności w obliczu śmierci”. Zapytany o rolę w jego
życiu bohaterki jednej z czterech zawartych w książce historii, a dotyczącej
wierzącej w duchy, znanej z talentu do opowiadania historii babci autora,
Stasiuk przyznał, że nie tylko ona była dla niego autorytetem: „W zasadzie
kiedy myślę o moim dzieciństwie, jestem pewien, że to nie tyle miasto odcisnęło
piętno na moim życiu, ale czas który spędzałem na wsi u dziadków. To moje
najsilniejsze, najbardziej intensywne doświadczenia z dzieciństwa”. Stasiuk
przyznaje, że babcia była dla niego najważniejsza i że rzeczywiście potrafiła
nadzwyczajnie opowiadać: „We wsi, w której mieszkała jeszcze w latach 60. nie
było prądu, więc jak się sąsiedzi schodzili, to dużo było opowieści. A w
opowieściach mojej babci rzeczywistość przenikała się z zaświatami. Mimo swojej
religijności babcia nie miała z tym najmniejszych problemów. Sam zacząłem
wierzyć w duchy. Jak umarła, wystraszyła mnie nie tyle jej śmierć, co
powiewająca nad domem czarna flaga z krzyżem” – wspomina Stasiuk. Zapytany o
własną zabobonność i wiarę w duchy Stasiuk przyznaje z uśmiechem, że pielęgnuje
to w sobie: „jestem Słowianinem, a przez to należę do pogan, których to się
bardzo trudno chrystianizuje. A ponadto chrześcijaństwo przyszło do nas z
Niemiec”. Autor wyjaśnia potrzebę bycia innym, posiadania „własnego,
niemożliwego do podrobienia tła”. I do tego właśnie Stasiuk zalicza wiarę w
duchy i przeczucia oraz pielęgnację wręcz „postmodernistycznego podejścia do
śmierci”. „To jest właśnie moja tożsamość – obojętnie czy jest rzeczywista, czy
wyimaginowana” – puentuje pisarz.
Wśród
problemów podejmowanych przez Andrzeja Stasiuka w opowiadaniach ważne miejsce
zajmuje śmierć. Autor oscyluje w swoich tekstach pomiędzy fascynacją a
bezradnością wobec niej. Eksplorowanie tematu śmierci wpisuje się w szerszy
kontekst, którym jest pragnienie doświadczenia całości bytu. Stasiuk
werbalizuje owe zainteresowania dwutorowo: w fikcjonalnych zapośredniczeniach
oraz w prozie osobistej. W wykreowanych przestrzeniach świat zamyka się w
ramach doczesności, czym bohaterowie bywają najwyżej rozczarowani. Opowieść
tytułowa mówi o dzieciństwie spędzonym na warszawskiej Pradze, o losie ojców,
których codziennie pożerała czeluść fabryki, o synach, w których żarzył się
głód ucieczki, niepozwalający oderwać oczu od torów kolejowych. I o przyjacielu
z tamtych lat, który teraz, po dekadach, wie, że wkrótce umrze, i z którym
można już tylko wyruszyć na ostatnią, jeszcze przedśmiertną włóczęgę.
Gdy
dorastający na Grochowie chłopak testował schodzące z taśmy fabrycznej fiaty
125, wędrując w nieskończoność jedynie po elipsie zamkniętego toru, zaś jego kolega – wygłaszający teraz tę
pozbawioną patosu i czułostkowości pieśń żałobną – przyglądał mu się z
zazdrością z wysokiego okna kombinatu, obaj byli pewni, że są „bohaterami
opowieści, która nigdy się nie skończy”. Dziś pierwszy z nich zda się coraz
bledszy, bardziej znikliwy, jakby rzeczywiście – nie tylko w naszych metaforach
– przechodził na stronę cienia. Drugi zaś – nadal zdrowy i silny, pożerający
japońską terenówką tysiące słowackich, węgierskich, rumuńskich czy albańskich
kilometrów – zaczyna rozumieć, że nie ucieknie: „trudno powiedzieć, kiedy do
nas dociera, że to się stanie. Może nie dociera, dopóki nie nadejdzie? Może
nawet teraz, gdy już wiem, że to jest, że przyjdzie do każdego, to i tak na
razie oglądam się na innych? Odganiam, opędzam się, umykam?”.
Taka ucieczka nie udała się bohaterowi innego opowiadania, Augustynowi, który po wylewie dożywa dni w szpitalu, z rzadka dając niewielką oznakę świadomości, częściej pozostawiając przyjaciół z rachunkiem sumień, poczuciem, że gdy był jeszcze na to czas, poświęcili mu go zbyt mało. Za mało wypowiedzianych słów, wysłuchanych zdań, zadanych pytań, bo teraz „najgorszy był ten nieruchomy wzrok. Wydawało się, że patrzy przez nas na wylot. Bałem się. Czasami jest tak, że zapatrzymy się w oczy psa i nagle dostrzegamy w nich nicość. To było coś takiego”. Pozostała tylko najprostsza forma czułości – przytulenie, głaskanie, dotyk. Ten sam dotyk, którym przedostajemy się przez granicę dzielącą nas od zwierzęcia, także wtedy, gdy zwierzę, niedawny przyjaciel, towarzysz spacerów – zdycha. Jak ta szesnastoletnia suka, która w najbardziej wzruszającej części książki straciła już słuch, wzrok i węch, leży tylko na werandzie w ciepłej plamie słońca jak szkielet okryty brudną żółtą watą, ale „głaskanie i dotyk wciąż ją cieszą”.
Zestawiwszy przytoczone zdania z
urywkami prozy Stasiuka, otrzymamy oryginalną interpretację w tonie
posthumanistycznego dyskursu: materia organizuje przestrzeń (cmentarze, drogi,
budowle), aktualizuje i stabilizuje przeszłość (dowodzi prawdziwości życia),
ustanawia modele ludzkich zachowań (stosunek do miejsc pochówku lub ich braku).
Świat realny nie do końca i nie zawsze bywa poznawalny – by sparafrazować
piosenkę Skaldów – skoro i obcowanie z materią może wywołać atawistyczny lęk
człowieka. Obserwator rejestruje tylko półmrok i brak całości, destrukcję
rzeczy. Materia ulega rozpadowi. To wzbudza sprzeciw, niepokój, brak poczucia
bezpieczeństwa, oparcia w czymkolwiek. Absolutne zanurzenie w doczesności i
dostępnej empirycznie materialności, przy jednoczesnej świadomości jej
kruchości musi powodować wewnętrzne konflikty. Nie każdemu i nie zawsze starczy
siły na racjonalizowanie wszystkiego, co niepokoi. A może ci, którym fizykalna
rzeczywistość, doczesność, materialność świata wystarcza, są albo pozbawieni wyobraźni,
albo okaleczeni emocjonalnie? Autobiograficzne
opowieści Stasiuka skłaniają i do takich dywagacji.
Tytułowy
Augustyn zachowywał konsekwentną postawę nawet zmagając się ze skutkami udaru
mózgu. Odwiedzający go w domu opieki Andrzej Stasiuk tak zrelacjonował pewien,
dotyczący „spraw ostatecznych”, epizod: „Augustyn zawsze wyznawał poglądy dość
antyklerykalne, a gdy dostrzegał w czyichś oczach potępienie, natychmiast
przyznawał się do ideowego komunizmu. Siedząc wtedy pod drzwiami kaplicy,
zapytałem go, czy nie wydaje mu się, że samo życie daje mu ostatnio szanse
pojednania się z Kościołem, więc może by tak czasem dołączał do rozmodlonych
niewiast w chustkach? Popatrzył na mnie
z ukosa, podturlał się wózkiem do uchylonych drzwi i sprawną ręką z całej siły
je zatrzasnął. A potem powrócił do nas z diabolicznym uśmiechem i bardzo z
siebie zadowolony. To był znak, że choroba i kalectwo oddzieliły go od świata i
od nas, ale nie dotknęły jego najgłębszej istoty. Za pomocą gestów umykał
nicości. Pielęgniarki mówiły: jest uparty. Tymczasem on po prostu się nie
poddawał”. Wierność zasadom życiowym, jaką reprezentował Augustyn, została
bezsprzecznie ukazana, jako wyraz humanizmu heroicznego, na swój sposób
absolutnego, bo niezakładającego perspektywy transcendentnej. Charakterystykę
bohatera dopełnia jeszcze uwaga o kształcie jego kreacji artystycznych:
„Czułość, groteska, ostentacyjna lubieżność, plebejska żywotność, siła
wszędobylskiej biologii i cudowna niepowtarzalność życia. I śmiech, śmiech jako
ostatnia deska ratunku przed nadciągającą nicością”. Tym samym otrzymujemy
spójny portret człowieka, który dokonał świadomego wyboru: zanurzył się w
świecie, chłonął go, szukając w życiu przyjemności i nie godząc się na
kompromisy. Dokonywanie wyborów jest przejawem ludzkiej wolności. Szanując
godność człowieka, należy również uszanować jego wybór. Stasiuka fascynował
Augustyn. Jednocześnie, w kontakcie z nim – osobą, w której perspektywie
Absolut pozostawał nieobecny – uświadamiał sobie dramatyzm jego sytuacji, czemu
dał wyraz pisząc o próbach uciekania przed nicością. Sam też spróbował pomóc
choremu w poszukiwaniu dróg owej ucieczki. Dlatego zaproponował mu modlitwę, a
może i przyjęcie wiatyku. Propozycja zmiany perspektywy z nihilistycznej na
metafizyczną została odrzucona. Można dla Augustyna nie istniały sakramenty,
tylko rytuały, a na ich celebrowanie nie miał ochoty ani siły? Może nie znalazł
w Stasiukowej propozycji nic ponad pascalowski zakład? Jakiekolwiek by były
odpowiedzi, nie zmienią one faktu, że w tym przypadku zabrakło „wychylenia się”
poza człowieczeństwo w jego zamkniętej, „wsobnej” doczesności. Ostatni akapit
„Augustyna” brzmi: „Umarł w lipcu i nikogo przy nim nie było. Znalazł go
sanitariusz. Pochowaliśmy go na cmentarzu z szerokim widokiem na wschód, gdzie
w oddali, wśród zielonych wzgórz wił się srebrnoniebieski wąż Sanu”.
Wiemy
już, że dla Stasiuka ważne są funeralne rytuały. Umieranie poza domem i w
osamotnieniu stanowi dlań tyleż występek przeciwko tymże rytuałom, ile znak
czasów. Zarówno krytyczna diagnoza współczesności, jak i pesymistyczne
przewidywania tego, co zafunduje sobie człowiek w przyszłości, nie będą
oznaczały w pisarstwie Stasiuka ani akceptacji eutanazji, ani – szerzej –
bezdyskusyjnego uznania samotności, definiowanej egzystencjalistycznie, jako
wyróżnik ludzkiej kondycji, pośród eschatologicznej pustki. Granice realnego
świata wydają się być coraz odleglejsze w miarę, jak coraz szczegółowiej uczy
się człowiek analizować składniki materii i ich wzajemne zależności.
Tak
poetycko-filozoficzne sformułowanie pojawia się w opowieści o kontaktach z
duchami babki pisarza – tej samej, której twarz przybrała dlań upostaciowiona
śmierć. Babka, a w ślad za nią jej wnuk-literat jawią się czytelnikowi niemal
jako wcielenia człowieka pierwotnego, dla którego przestrzenie jawy, snu, mitu
stanowią całość. Przekazują historie o zmarłych, widzianych w konkretnych
miejscach, w ludzkich postaciach przez żyjących albo o innych, zwiastujących
nieszczęście, postaciach, których status pozostawał nieokreślony. Czy pozostaje tylko śmierć? A może jest tu też
jakiś ślad nadziei, gdy „suka zjadła i znów zwinęła się w kłębek w swojej norze
ze śpiworów i koców? Nasz młody, bury kot wchodzi za nią i zwija się obok w
cieple jej stygnącego ciała”. Taką nadzieję, a raczej pewność, miała stara
kobieta z otwierającej „Grochów” opowieści: babka z oświetlonej lampą naftową
chaty w osikowym zagajniku gdzieś na Podlasiu, dla której granica między
światem naszym a tym drugim, innym, była mało ważna, co rusz przekraczana. Dla
niej umarli żyli nadal, przechodzili miedzą, zaglądali do chaty i nie było w
tym niczego zaskakującego. „Niebawem umrą ostatnie babki, które na własne oczy
oglądały świat duchów. Oglądały z wiarą i spokojem, oczywiście z lękiem też.
Żywa, istniejąca nadprzyrodzona rzeczywistość odejdzie wraz z nimi. Wyjąwszy
rzadkie mistyczne doświadczenie wybranych, będziemy skazani na pełną wysiłku i
trudną ufność w istnienie niewiadomego. Gładka i wypolerowana powierzchnia
codzienności usłużnie podsunie nam nasze własne, płaskie odbicie jako głębię”.
Najbardziej
przeszywające serce Stasiuka to opowiadanie „Suka”. Faktem jest, że ludzie i
zwierzęta otrzymali od Stwórcy podobne tchnienie życia i dlatego wszystkich,
zarówno ludzi, jak i zwierzęta, czeka na tym świecie analogiczny los, którym
jest śmierć fizyczna. W swej cielesności ludzie w niczym nie przewyższają
zwierząt. To również pokazuje, że cielesna doczesność jest pozbawiona wiecznej
wartości! Przeznaczeniem wszystkich
istot na Ziemi, zarówno ludzi, jak i zwierząt, jest miejsce w grobie. Wszystko bowiem
powstało z prochu ziemi i wszystko do niego wraca.
Któż zatem może mieć pewność, co
dzieje się z ludzkim duchem? Czy ulatuje on w górę do Boga, czy jak tchnienie
zwierząt schodzi w dół – w objęcia ziemi? – uczy nas mądry Kohelet.
„Los
bowiem synów ludzkich jest ten sam,
co
i los zwierząt;
los
ich jest jeden:
jaka
śmierć jednego, taka śmierć drugiego,
i
oddech życia ten sam.
W
niczym więc człowiek nie przewyższa zwierząt,
bo
wszystko jest marnością.
Wszystko idzie na jedno miejsce:
powstało
wszystko z prochu
i
wszystko do prochu znów wraca.
Któż
pozna, czy siła życiowa synów ludzkich idzie w górę,
a
siła życiowa zwierząt zstępuje w dół, do ziemi? (Księga
Koheleta 3,16-22)
„Teraz widzę ją, jak leży na
werandzie w plamie zimowego słońca. (…) Gdy któreś z nas podchodzi bardzo
blisko, podnosi łeb. Trudno ocenić, czy nas poznaje. Lecz głaskanie i dotyk
wciąż ją cieszą. Tak jak przez całe życie. Ale teraz przypomina, strzępiący się
dywanik”. „Piszę o tym wszystkim, ponieważ pierwszy raz oglądam powolną, długą
śmierć istoty, z którą przez lata dzieliło się właściwie każdą chwilę.
Rozmawiam o tym z ludźmi, którzy mówią, że najrozsądniej byłoby ją uśpić.
(Swoją drogą, ciekawy to eufemizm. Nikt nie mówi >zabić<. Wszyscy mówią o
>uśpieniu<, czyli czymś łagodnym i jakby tymczasowym)”. „Nie ma dwóch
serc, jednego dla zwierząt i jednego dla ludzi. Albo mamy serce, albo go nie
mamy” – twierdził słynny pisarz i polityk Alphonse de Lamartine. Niektóre są
bardzo blisko – na kanapie, parapecie, w nogach łóżka. Inne migną nam za oknem,
w lesie czy podczas dalekiej podróży. Zwierzęta żyją z nami i obok nas,
sprawiając, że nigdy nie jesteśmy sami. Bywają najwierniejszymi przyjaciółmi.
„Piszę ten psi ni to nekrolog, ni to wspomnienie o żyjącym zwierzęciu, ponieważ
pierwszy raz w życiu jest mi dane tak długo, systematycznie i dokładnie
oglądać, jak żywa istota zmienia się w trupa” – pisze Andrzej Stasiuk. Powolna utrata zmysłów, konstytuujących
przecież — przynajmniej w oczach człowieka — psa, nie oznacza utraty woli
życia. Suka wciąż tęskni za dawną witalnością, która wszak w ludzkim słowniku
jest niemal synonimem zwierzęcości: „Ale jeszcze trochę się porusza i ma
ogromny apetyt. Czasami próbuje na coś szczekać”. Jednak stary umierający pies
uczy nie tylko woli życia, ale — co przyznaje Stasiuk — także sztuki umierania.
Suka leży u progu domu i powoli odchodzi. Jeśli oczywiście nie dokonamy,
łagodnie nazywanej usypianiem, eutanazji, jest to nasz pierwszy kontakt ze
śmiercią — zdychanie domowego zwierzęcia. Zdychanie, bo zwierzętom odmawia się
umierania. Śmierć, choć inaczej nazywana, pozostaje śmiercią, a odrębne słowo
nie musi konotować pogardy, może zacząć oznaczać nowe pole refleksji.
Jeśli
mimo wszystko jesteśmy – jak mówił niegdyś Herbert – stróżami naszych braci, to
co możemy zrobić, gdy bracia ci odejdą? Odstaną? Zaprzepaszczą się gdzieś w
ciemności? Musimy ich „zawołać po imieniu”, powinniśmy ich opowiedzieć. Andrzej
Stasiuk ze wzruszającą piękną prostotą próbuje ocalić choć drobinę bytu, na
przekór codziennej korozji, diabelskiej pustce, blademu nicestwieniu. Stasiuk z
żalem odnosi się do dehumanizacji śmierci: „Taką mam wizję. Że nie umiera się w
szpitalach, hospicjach i domach starców, tylko w domach, w mieszkaniach, które
przez większość czasu stoją opustoszałe. Kłopot mamy z posiadaniem i
wyprowadzaniem psa, a co dopiero z umierającym. A jak znieść trumnę z ósmego
piętra? Wieźć ją windą w pionowej pozycji? A potem?”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz