19 grudnia 2017

Muzeum osobliwości



„Muzeum osobliwości” 

Alice Hoffman


Autorka/ Jedna z ukochanych powieściopisarek Ameryki. Ma na swoim koncie osiemnaście powieści, dwa zbiory opowiadań i osiem książek dla dzieci i młodzieży. Powieść „Here on Earth”, wyróżniona została przez Klub Książki Oprah Winfrey, na podstawie „Totalnej magii” powstał film o tym samym tytule z Sandrą Bullock i Nicole Kidman w rolach głównych, a „Trzeci anioł” – laureat New England Booksellers’ Award for Fiction – to jedna z najlepiej sprzedających się książek według „The New York Timesa”. Książki Hoffman przetłumaczono na ponad dwadzieścia języków, doczekały się ponad stu zagranicznych wydań. Okrzyknięte też zostały książkami wartymi uwagi przez wszystkie prestiżowe tytuły prasowe.

Tłumaczenie/ Małgorzata Maruszkin

Tematyka/ Jak zwykle Alice Hoffman zadziwia swoją zdolnością do operowania słowem z taką wirtuozerią, z jaką inni artyści operują pastelami, malując świat jak ze snu: młoda dziewczyna dorasta w komnatach pełnych osobliwości, i odkrywa, że coś tak zwyczajnego jak miłość, jest największym z cudów. O wielu powieściach mówi się, że zapierają dech w piersiach – ta naprawdę ma taką moc: to po części opowieść o miłości, po części kryminał, po części powieść historyczna, ale przede wszystkim nieprawdopodobnie piękna historia.


Główny motyw/ Pierwsza dekada XX wieku, Coney Island, miasto jak ze snu szaleńca i niecichnący lunapark. To miejsce, w którym szukają rozrywki mieszkańcy budowanego właśnie Nowego Jorku, miejsce grzechu i folgowania przyjemnościom. To też dom Coralie, która dorasta w Muzeum Osobliwości, gdzie jej ojciec, surowy profesor Sardie, zgromadził kolekcję najbardziej nieprawdopodobnych okazów natury: bliźnięta syjamskie, mężczyzna o szpiczastej głowie czy kobieta z tak długimi włosami, że może po nich stąpać. Coralie, wyśmienita pływaczka, w dziesiąte urodziny dowiaduje się, że całe jej dotychczasowe życie było tylko przygotowaniem do roli, jaką miała odegrać - roli jednego z ojcowskich eksponatów. Rozpoczyna się jej spektakularna kariera, która tak naprawdę jest niewolą. Eddie Cohen przybył do Ameryki, jako dziecko, uciekając przed prześladowaniami religijnymi. Wraz z ojcem, ortodoksyjnym Żydem, pracuje, jako szwacz a jego życie ogranicza się do zamkniętej społeczności żydowskich imigrantów. Ale pewnego dnia wewnętrzna niezgoda na los doprowadza go do desperackiego kroku, który poprowadzi go przez nowojorski półświatek drobnych oszustów i złodziei, aż do odkrycia nowej pasji - fotografii.


 Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

 „[…] naszą najprawdziwszą naturę odkrywamy w literaturze”.

„Ludzie nigdy nie przestaną zaskakiwać okrucieństwem”.

„Miłość jest tym, czego najmniej się spodziewasz”.

„[…] skoro wzrok może człowieka zwodzić, podobnie może czynić i umysł”.

„Nigdy nie wierzył w świat, w którym, możliwa jest miłość”.

„[…] to, co widzi człowiek, i to, co naprawdę dzieje się w świecie przyrody, często bywa sprzeczne”.

„Oko ludzkie nie potrafi uchwycić prawdziwego obrazu, gdyż ogranicza je człowieczeństwo przysłonięte żalem, przekonaniami, wiarą”.

„To, czego człowiek jest świadkiem nie zawsze jest przez niego od razu rozumiane”.

„W naszym świecie są różne odcienie, nie tylko czerń i biel, ale też tysiące tonów światła”.

„[…] ludzie najbardziej pragną usłyszeć własne myśli i słowa wypowiedziane przez kogoś innego”.

„Miłość jest sprawą dziwniejszą niż wszystko, z czym możesz się spotkać!”.

„Mężczyźni i kobiety rzadko ze sobą rozmawiają, choć dużo mówią”.

„Ludzie mogą otwarcie rozmawiać, jeśli nie boją się swoich wzajemnych opinii”.

„Nie potrzeba bogactwa, by docenić coś pięknego”.

„Minione uczynki rzutują na przyszłość i każdemu, kto ma choć pół mózgu, pozwalają odgadnąć, jaką drogę obierze dana osoba”.

„[…] człowiek żyje wiele razy. Każdego dnia sami wybieramy zależną od naszych uczynków ścieżkę, którą podążamy”.

„[…] dobre uczynki wymagają czasu […]”.

„Chodzi nie o to, by znaleźć to, co zaginęło, lecz o to, by zrozumieć, co 
znalazłeś”.

„[…] to, co człowiek myśli, i to, co czuje, niekoniecznie się pokrywa”.

„[…] ludzie nie są jedynymi stworzeniami, które płaczą i nawiązują głębokie więzi”.

„Śmierć nie może dla nikogo być skarbem […]”.

„Ale może w niektórych ludziach tkwi zło, płynie przez nich strumień niegodziwości, których nie usuną żadne wydarzenia, i ci ludzie nie zmienią się na lepsze pod wpływem miłości”.

„Miłość spada na człowieka w różny sposób. Podchodzi do ciebie, a wówczas musisz rozpoznać, czym jest, a przede wszystkim: czym może się stać”.

„[…] nawet najlepiej wytresowane psy potrafią ugryźć […]”.

„[…] kiedy ludzie są sami, często odsłaniają prawdziwe oblicze”.

„[...] nigdy nie należy żałować miłości”.

„[...] to, co człowiek nosi przy sobie, mówi o nim więcej niż wyznawana przez niego religia czy filozofia”.

„Wspólne korzenie nic nie znaczą”.

„[...] można przestać myśleć o człowieku jak o istocie ludzkiej i że to wystarczy, jeśli chce się kogoś pozbawić życia”.

„Gdybyśmy nie doznawały krzywd i nie grzeszyły, byłybyśmy aniołami, a anioły nie mogą kochać jak mężczyźni i kobiety”.

„Świat jest nieprzewidywalny”.

„Miłość jest jedyną rzeczą, którą trudno znaleźć”.

„Świat jest bardziej różnorodny i zadziwiający, niż pojmują ludzie”

„Nikt nie jest tym, kim się wydaje”.

                 
                 Można by pomyśleć, że na świecie nie da się już znaleźć niczego nowego, żadnych stworzeń, jakich wcześniej oko ludzkie nie widziało, czy jedynych w swoim rodzaju dziwów, pokazujących, że natura sięgnęła po rzeczy z krainy fantazji i cudów. Alice Hoffman w książce „Muzeum osobliwości” zapewnia, że takie rzeczy istnieją, jako że pod wodą znaleźć można „bestie”, z setkami odnóży, a z nieba „spadają” rozżarzone skały, paląc powietrze i uderzając w ziemię. Są mężczyźni o tak dziwacznym wyglądzie, że muszą zasłaniać twarz, by nie zaczepiano ich na ulicy, i kobiety o obliczu tak szczególnym, że żyją w pomieszczeniach pozbawionych luster.
              W książce mamy dwoje głównych bohaterów: dziewczynkę o imieniu Coralie oraz chłopaka Eddiego Cohena. Kiedy Coralie była małą dziewczynką, ojciec trzymał ją z dala od takich niezwykłości i „dziwadeł”, chociaż mieszkała nad kolekcją, którą ojciec zgromadził na Coney Island, nad Muzeum Osobliwości. Dom był podzielony na dwie części: z jednej mieszkała dziewczynka z ojcem, a z drugiej mieściła się wystawa. Dzięki temu ojciec Coralie nigdy nie musiał rozstawać się z tym, co kochał najbardziej na świecie. Rozbudował oryginalny budynek, wzniesiony w 1862 roku, kiedy to Coney Island i Brooklyn Railroad wypuściły pierwsze tramwaje konne jeżdżące do miasta. „Profesor” zbudował wielki hol, gdzie prezentował zatrudniane przez siebie żywe osobowości, a każda z nich czyniła „cuda” lub odznaczała się szczególnymi cechami, z jakimi już przyszła na świat, co sprawiało, iż ludzie chętnie płacili, by móc je zobaczyć.

„Profesor” Sardie był zarazem naukowcem i magikiem, ale głosił, że naszą najprawdziwszą naturę odkrawamy w literaturze. Okazy przez niego prezentowane były jedyne na świecie: doskonale uformowane dziecko bez oczu, nienarodzone małpie bliźnięta trzymające się za ręce, maleńki śnieżnobiały aligator z ogromną paszczą. Coralie często siadywała w ciemnościach u szczytu schodów i starała się dostrzec choćby skrawek owych cudów. Wierzyła, że każde wyjątkowe stworzenie zostało naznaczone ręką Boga i że każda z osobliwości miała zdumiewać, jako hymn ku chwale Stwórcy. Chociaż eksponaty sprawiały, że przechodził ją dreszcz strachu, czuła się wśród nich jak w domu. Doskonale wiedziała, że życie w muzeum w niczym nie przypominało życia gdzie indziej. Niekiedy śniło jej się, że słoje się roztrzaskują a „stwory” ożywają. Kiedy budziła się z tych koszmarów, miała koszule przesiąkniętą potem i zastanawiała się, jak dalece jawa różni się od świata snów? Była posłuszna, przynajmniej do czasu. Nie pozwalano jej się bawić z innymi dziećmi, które nie zrozumiałyby, w jakich warunkach dorastała ani nie mogła sama chodzić po ulicach Brooklynu.
              W sezonie „profesor” Sardie zatrudniał w muzeum kilkanaście osób występujących, jako żywe eksponaty. Każdego lata kilka razy dziennie, po południu i wieczorem, w holu odbywały się pokazy, podczas których każdy demonstrował swoje rzadkie przymioty. W lecie dziewczynka razem z ojcem pływała nocami w morzu i rzece Hudson. Trenowali nieprzerwanie, w zimie biegając wzdłuż brzegu morza. Mimo że miała dociekliwy charakter, zawsze podporządkowywała się nakazom ojca. Profesor nalegał, by w lecie nosiła białe, bawełniane rękawiczki, a kiedy robiło się zimno – kremowe, skórzane. Urodziła się ze zdeformowanymi dłońmi i to okazało się jej przekleństwem. Kiedy Coralie skończyła dziesięć lat, ojciec wezwał ją do muzeum. Dziewczynka miała nadzieję, że ojciec przygotował dla niej urodzinowy prezent-niespodziankę.  Ojciec odchylił kotarę z ciężkiego śliwkowego adamaszku, zasłaniającą wejście do Muzeum Osobliwości. Powiedział, że dziewczynka będzie jedynym gościem tego wieczoru. Po raz pierwszy weszła do środka. Tak długo czekała na ten dzień, lecz wtedy ze zdenerwowania była bliska omdlenia i z trudem ogarniała wszystko, co ją otaczało. Jednak w pomieszczeniu był jeszcze jeden mężczyzna, którego ojciec zatrudniał do opieki nad żywymi eksponatami. Kiedy dziewczynka spojrzała w głąb muzeum, zauważyła urodzinową niespodziankę przygotowaną przez ojca, udekorowaną niebieskimi jedwabnymi wstążkami i girlandami papierowych gwiazd. Stała na honorowym miejscu: było to ogromne akwarium wypełnione wodą. Na dnie leżały muszle z całego świata, od Oceanu Indyjskiego po Morze Chińskie. Ojciec nie musiał jej wyjaśniać, co tam będzie pokazywane, gdyż umieścił na zbiorniku tabliczkę z drzewa orzechowego, którą zamówił u doskonałego rzemieślnika, ręcznie malowaną, ozdobioną płatkami złota: „SYRENA”. Pod tą informacją wyryte było jedno słowo- jej imię: „CORALIE”. Nie potrzebowała dalszych instrukcji. Zrozumiała, że całe jej dotychczasowe życie było po prostu przygotowaniem do tej szczególnej chwili. Nie czekając na zachętę, zsunęła buty, zdjęła ubranie i zaczęła pływać.


                 Podczas wieczornego treningu pływackiego w rzece Hudson Coralie zauważyła na brzegu rzeki chłopaka. Obserwowała go, zachowywała się bezszelestnie. Był ciemnowłosy, wysoki i szczupły, miał przystojną twarz. Ogorzały po dniu spędzonym nad rzeką, pogwizdywał, oprawiając rybę, którą złowił. Na złożonym płaszczu leżał wielki aparat fotograficzny, zabezpieczony przed wilgotnymi paprociami i mokrą ziemią. Był, więc fotografem i wędkarzem. Co by zobaczył, gdyby spojrzał na nią przez obiektyw? Coś w nim poruszyło dziewczynę w sposób, którego nie rozumiała, poczuła niemal magnetyczne przyciąganie. Zaalarmował ją łomot własnego serca. Obok mężczyzny siedział pies rasy używanej do walk. Zauważył ją i zaszczekał ostrzegawczo...
                   Eddie Cohen widział rzekę ze sklepionego okna „studia” i jego zdaniem był to jeden z cudów świata. Eddie odziedziczył kwaterę w nędznym sąsiedztwie magazynów i stajni nieopodal doków. Poddasze, w którym mieszkał, w poprzednim wcieleniu służyło, jako stodoła i zapach koni nadal mu o tym przypominał. Mistrz Eddiego zapisał mu w testamencie cały swój dobytek. Z chwilą jego śmierci wszystko, co posiadał fotograf Moses Levy, każdy garnek i każde prześcieradło, każdy aparat fotograficzny i odbitki, stało się własnością podopiecznego. Eddie pamiętał swoje inne życie, w którym kochał ojca i wiedział, czego się po nim oczekuje. Jego prawdziwe imię brzmiało Ezechiel, po wielkim proroku swojego ludu; imię to oznaczało: „Bóg daje siłę”. Bardzo możliwe, że w pewnym sensie było to dla niego imię odpowiednie, lecz tak jak siłę można dać, tak samo można odebrać. Ojciec przywiózł go do tego kraju z Ukrainy, gdzie jego naród wprost mordowano z powodu wiary. Pogromy przetaczały się przez Rosję i Ukrainę. Matka Eddiego zmarła w wyniku napadu ukraińskich Kozaków. Nie mogli jej pochować ani opłakać. Uciekli z Ukrainy do Ameryki, ale pamięć o wielkich lasach Rosji towarzyszyła im przez całe życie.
Każdego ranka ojciec i syn odmawiali wspólnie modlitwy, kiwając się w przód i w tył i medytując. Nosili czarne płaszcze i czarne kapelusze. Byli ortodoksyjni, w praktykach i wierze, jak ich dziadowie i pradziadowie. Na Ukrainie pewnie zostaliby lokalnymi mędrcami, lecz tu w Nowym Jorku poszli do ciężkiej i wielogodzinnej pracy w szwalni. Eddie zaczął pracę w wieku ośmiu lat, i potrafił tworzyć porządne ubrania nawet z prostych kawałków materiału. Tak rysowała się jego przyszłość do pewnego ważnego wydarzenia, które spowodowało, że Ezechiel stał się Eddiem, z krawca stał się fotografem a z ortodoksyjnego Żyda stał się świeckim amerykańskim fotografem prasowym.
                    Muzeum Osobliwości zaczęło z czasem podupadać finansowo. Ludziom znudziło się oglądanie tej samej „syreny”. „Profesor” Sardie zaczął tracić zmysły. Na początku zmuszał swoją córkę Coralie do tajnych, nocnych pokazów erotycznych. Dziewczyna musiała pływać w akwarium nago przed kilkoma na raz mężczyznami, którzy podnieceni widokiem młodej nagiej dziewczyny próbowali wskakiwać do akwarium, w którym pływała. Podczas tych nocnych pokazów dziewczyna straciła „niewinność” dziewczynki. „Profesor” Sardie z każdym dniem stawał się bardziej zdesperowany, gorączkowo poszukując cudu, jaki dorównywałby tym z literatury, na przykład stworzenie kobiecej wersji Frankensteina.  „Ścieszki” życia bohaterów książki Coralie i Eddiego spotkają się w momencie pewnego dramatycznego wydarzenia. Dziewczyna pływając w rzece Hudson natknie się na zwłoki zamordowanej młodej dziewczyny-Hannah Weiss. Zagadka odnalezienia jej ciała i sprawcy zabójstwa zostanie powierzona przez ojca topielicy młodemu nowojorskiemu fotografowi Eddiemu Cohenowi, ponieważ pan Weiss wierzył, że Bóg obdarzył Eddiego nadzwyczajnymi umiejętnościami.
                    

                       Książka Alice Hoffman „Muzeum osobliwości” pokazuje, że prawda zmienia się każdego dnia, że nikt nie jest tym, kim się wydaje. Ukazuje jak dzieci często są dla rodziców rodzajem ich projektu, a nie dziećmi. To także fascynująca opowieść o wielkiej fali emigracji, która ruszyła z Galicji na przełomie XIX i XX wieku, pchając w nieznane setki tysięcy Żydów, Rusinów, Słowaków, Irlandczyków i Polaków spragnionych lepszego życia do Ameryki. Do cudownej krainy obrosłej mitami, gdzie Statua Wolności otwiera szeroko ramiona na przyjęcie uciekinierów z biednej Europy. Alice Hoffman mistrzowskim piórem kreśli szlaki emigrantów, kręte i niebezpieczne, i ich losy - pełne lęku, nadziei, trudów i rozpaczy. To znakomity i poruszający obraz najuboższych warstw społecznych Nowego Jorku, a także pasjonująca kronika nadużyć bogatych fabrykantów, którzy cynicznie wykorzystywali zagubienie i naiwność biednych ludzi. Książka przepiękna, jest w niej wątek miłosny i kryminalny.  Co ciekawe bohaterowie książki wzorowani są na prawdziwych postaciach, wśród których jest Monk Eastman, gangster, i Abraham Hochman, żydowski mędrzec, są oni dość bliscy pierwowzorom, a ich charaktery i losy odzwierciedlają zdarzenia tak bardzo, jak to możliwe, choć także –jak przyznaje autorka książki- patrzyła na nich przez okulary swej wyobraźni. Podobnie jak u bohatera Eddiego, zmiana w poglądach politycznych wzorowana była na poglądach dziadka autorki żydowskiego emigranta z Polski, który mieszkał w Nowym Jorku w czasach wielkiego kryzysu. Książka świetna. Naprawdę polecam.

12 grudnia 2017

Cień


„Cień”


Karin Alvtegen





Autorka/ (ur. 8 czerwca 1965 w Huskvarnie) – szwedzka scenarzystka i pisarka, tworząca głównie thrillery psychologiczne. Alvtegen jest autorką powieści kryminalnych, osadzonych w rzeczywistości współczesnej Szwecji.


Tłumaczenie/ Alicja Rosenau


Tematyka/ Powieść porusza trudne tematy, jakimi z pewnością są poczucie samotności i odrzucenia, zdrady i niepewności, oraz stawia pytania, co zrobić dalej ze swoim życiem. Opowiada o ludziach, którzy bez skrupułów wydaliby najbliższych, byle tylko uratować siebie oraz o bohaterach, których poświęcenie może być dla innych wzorem. Alvtegen zdaje się, bowiem sugerować, że są winy, których nie jesteśmy w stanie zmazać, bo nie umiemy, nie chcemy i nie możemy sobie przebaczyć. Jesteśmy, więc skazani na życie w cieniu błędów przodków. Tajemnica nie ma tu więc mocy oczyszczającej, jest zniszczeniem i mrokiem, jest prawdą, z którą nie da się tak po prostu żyć.


Główny motyw/ Co i dlaczego ukrywa słynny pisarz-noblista Axel Ragnerfeldt, wielbiony przez cały naród? O wizerunek literackiego geniusza starannie dbają jego najbliżsi. Śmierć pewnej starej, opuszczonej kobiety uruchamia lawinę zdarzeń, której nie da się powstrzymać. Okazuje się, że za promiennym pasmem sukcesów noblisty kryją się straszliwe tajemnice, zdrada, kłamstwo i śmierć... Niepokojąca opowieść o „drugiej stronie medalu” i cenie, jaką niektórzy są gotowi zapłacić za nieśmiertelność. „Cień” to także opowieść o budowaniu pisarskiego autorytetu i o ostatecznym upadku pisarza, który zaprzedał swój talent i konstruując fikcję, zapomniał, czym jest prawda.



Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„Życie. Mała kropeczka między dwiema wiecznościami”.
„[…] nasze czyny są jak nasze dzieci, żyją dalej i niezależnie od nas i naszej woli działają nadal”.
„[…] atomy nigdy nie giną, tylko zmieniają postać”.
„Świat byłby lepszy, gdyby ludzie staranniej dobierali słowa”.
„[…] wartość moralna ma źródło nie w przyjemności, ale w obowiązku”.
„[…] ludzki mózg od czasu do czasu potrzebuje znieczulenia, żeby był w stanie tolerować cała tę głupotę, żeby mógł odczuwać nadzieję”.
„Są głosy, które nie cichną nigdy”.
„Żaden człowiek nie może pozostać taki sam po stracie dziecka, zwłaszcza kiedy ono zadało sobie śmierć”.
„Po co grzebać we wspomnieniach, z których i tak nie ma żadnego pożytku”.
„To przez opisywanie miłości niweczymy moc lęku”.
„Jeśli oczekuje się zbyt wiele, istnieje duże ryzyko rozczarowania”.
„[…] człowiek, który zawsze na pierwszym miejscu stawia zasadę ostrożności, dławi życie, które chce chronić”.

   
                    Książka Karin Alvtegen „Cień” zaczyna się od dwóch –na pierwszy rzut oka- niemających nic ze sobą wspólnego zdarzeń. Jak się później okaże te dwa wydarzenia będą stanowiły kanwę losów wszystkich bohaterów książki. Otóż pewnego dnia w sztokholmskim Skansenie strażnik Sven znalazł czteroletniego chłopca bez opieki. Kiedy mężczyzna przeszukiwał rzeczy małego na ziemię wypadła z książki złożona kartka papieru. Mężczyzna pełen złych przeczuć rozwinął ją – potwierdzały się jego najgorsze obawy. Krótka wiadomość – prośba była napisana pięknym charakterem pisma: „Zaopiekujcie się tym dzieckiem. Wybaczcie”. Tym chłopcem okaże się później Kristoffer Sandeblom. Kilka lat później od tego wydarzenie nastąpiło drugie jakże ważne. Marianne Folkesson pielęgniarka społeczna otrzymała od policji klucz od domu Gerdy Persson, która nie żyła od trzech dni. Gerda miała dziewięćdziesiąt dwa lata i nieco ponad trzy miesiące, gdy po raz ostatni wciągnęła do płuc powietrze. To było wszystko, co Marianne wiedziała o starszej kobiecie. Poza tym, skoro Marianne stała przed drzwiami domu zmarłej staruszki, znaczyło to, że ani, policji ani pielęgniarce społecznej nie udało się odnaleźć żadnych krewnych, którzy mogliby się zająć tym, co było do załatwienia. W takich oto wypadkach sprawa trafiała na biurko Marianne Folkesson. Klucz do obcego nieznanego życia, którego przeszłość mała odtworzyć. 


                      Marianne otworzyła torbę i wyjęła cienkie rękawiczki foliowe. Nigdy nie wiedziała, co ją czeka za zamkniętymi drzwiami, choć z szacunku do osoby zmarłej starała się nie uprzedzać. Jej zadaniem było posprzątać i posortować rzeczy, zgromadzić pamiątki i jeśli to możliwe, odszukać kogoś, dla kogo będą miały wartość. Śmierć już od dawna jej nie przerażała. Po dwudziestu latach pracy pogodziła się z tym, że śmierć jest po prostu częścią życia. Nie szukała już sensu istnienia, choć nie mogła powiedzieć, żeby go znalazła. Skoro wszechświat podejmował wysiłek egzystencji, musi być po temu jakiś powód. Tym się zadawalała, i znajdowała spokój w zawierzeniu tajemnicy. Marianne starała się zrobić wszystko, by odszukać choćby jednego krewnego osoby zmarłej, który przynajmniej pojawiłby się na pogrzebie. Czasami nie znajdywała nikogo. Wtedy tylko ona, pastor, przedsiębiorca pogrzebowy i kantor odprowadzali zmarłego na miejsce wiecznego spoczynku. Na podstawie fotografii i pamiątek musiała stworzyć jakieś wyobrażenie o zmarłym, żeby w miarę możliwości nadać pogrzebowi cechy indywidualne. W domu Gerdy Persson nie znalazła nic godnego uwagi. Przejrzała szybko listy, jak się zorientowała, nie było niezapłaconych rachunków ani prenumeraty prasy. Tylko jeden list był zaadresowany osobiście do Gerdy Persson. Ciekawe było jednak to, że w zamrażarce znalazła książki obrosłe cienką warstwą lodu, owinięte w plastikowe worki, leżały w czeluści zamrażarki ułożone porządnie jedna na drugiej. Kiedy poskrobała paznokciem grzbiet jednej z książek okazało się, że to najbardziej znana powieść szwedzkiego pisarza i noblisty Axela Ragnerfeldta.

Wszystkie znalezione książki były autorstwa Axela Ragnerfeldta, kobieta z pewnym zdziwieniem odkryła, że wszystkie były opatrzone własnoręcznymi dedykacjami autora. „Dla Gerdy z oddaniem” i „Dla Gerdy z najgorętszym podziękowaniem”. I zamaszysty podpis nad wydrukowanym nazwiskiem. Mariannie zrobiło się ciepło na sercu. Jak zawsze w takich sytuacjach cieszyła się z każdego znaku, że zmarły kiedyś w życiu miał związki z jakiegoś rodzaju wspólnotą. W tym wypadku zadowolenie było podwójne. Stroniący od ludzi szwedzki noblista był jedyną osobą, która miała coś wspólnego z Gerdą. Marianne miała jeszcze jeden powód do zadowolenia, w domu kobiety znalazła brązową kopertę z napisem: „W razie mojej śmierci proszę wysłać ten list do Kristoffera Sandebloma!”.

                   Pisarz Axel Ragnerfeldt cierpiał na udar mózgu i skazany był na „milczenie”, spuścizną po jego pisarstwie zajmował się jego syn Jan-Erik. Książki były tłumaczone na całym świecie i co roku pieniądze z praw autorskich spływały do rodzinnej firmy, która przez lata rozrosła się w małe imperium, z fundacjami i funduszami dobroczynnymi, z przyzwoitym wynagrodzeniem dla Jana- Erika, który był prezesem i pilnował, żeby wszystkie sprawy „dalej się kręciły”. Dostawał także zamówienia na spotkania i odczyty. Lubił podróżować. Tak opisowo można by określić jego niezbyt silną potrzebę przebywania w domu. Podczas pewnego spotkania z czytelnikami w Goeteborgu z widowni padło do Jana-Erika pytanie. Mężczyzna mówił z obcym akcentem. Powieść, o którą pytał, przyniosła autorowi Nagrodę Nobla. Mężczyzna „głośno” zastanawiał się, jak autorowi udało się opisać w tej książce wszystko tak wiernie? Mężczyzna powiedział, że miał czternaście lat, kiedy został wyzwolony z obozu w Buchenwaldzie i trudno mu, jako że przeżył obóz koncentracyjny, zrozumieć, że człowiek, który tam nie był, potrafił z taka dokładnością go opisać. Czy Axel Ragnerfeldt przeprowadził gruntowne badania, gdyż książka jest pełna faktów zgodnych z rzeczywistością? W jaki sposób do tego doszedł? Jan-Erik odpowiedział: „Mój ojciec strzegł pilnie tajemnic swojego warsztatu”. Czy na pewno?

Po spotkaniu w Goeteborgu Jan-Erik odsłuchał kilka wiadomości z poczty głosowej. Pierwsza od córki Ellen. Druga od żony.  Trzecia od niejakiej Marianne Folkesson pielęgniarki społecznej, która niezwłocznie chciała się z nim skontaktować w sprawie Gerdy Persson. I w tym miejscu książka nabiera psychologicznego rozmachu. Okazuje się, że Gerda Persson przez wiele lat była gosposią w domu Axela Ragnerfeldta. Marianne poprosiła Jana-Erika o zdjęcie Gerdy, które mogłoby leżeć przy trumnie podczas pogrzebu. Jan-Erik przeszukując stare rodzinne albumu i dokumenty odkrywa przerażające informacje dotyczące jego rodziny a którymi świadkiem była gosposia Gerda Persson. Gdyby informacje, które posiad wyciekły na światło dzienne, mit rodziny Ragnerfeldtów by upadł.

                Kristoffer Sandeblom zastanawiał się, dlaczego został wymieniony w testamencie obcej i nieznanej mu kobiety. Kiedy miał cztery lata został znaleziony w Skansenie w Sztokholmie. Dochodzenie policyjne nie dało żadnych rezultatów. Kristoffer umiał tylko podać imię swojej mamy, wszystkie kobiety o imieniu „Elina” zostały odnalezione, bez skutku. Taty nigdy nie znał. Po pewnym czasie trafił do rodziny zastępczej. Zaczął sobie tworzyć własna prawdę, przekonany, że jego prawdziwi rodzice wkrótce się zjawią. Z biegiem czasu fantazje się rozwijały, wyjaśnienia były coraz mniej bajkowe. Teraz za sprawą śmierci Gerdy Persson miał szansę dowiedzieć się całej prawy o sobie, o swojej matce i swoim ojcu. I tak też się stało... W jednej z książek, które były na regałach w mieszkaniu Kristoffer przeczytał coś, co utkwiło mu głęboko w pamięci. Pamiętał te kilka linijek prawie dosłownie, bo wydawało mu się, że znalazł wyjaśnienie, a może usprawiedliwienie wielu sytuacji, które kierowały jego życiem: „Ponieważ człowiek jest bardzo kruchy, musi cechować się szczególną gotowością do obrony. Mózg ludzki w procesie ewolucji nabrał większych rozmiarów. Świadomość jest subtelnym systemem obronnym- ciągłym stanem czuwania, przeczesującym otoczenie, by zauważyć ewentualne zagrożenia. Nasz silny lęk tłumaczy wiele aspektów ludzkiej natury i cywilizacji”.

              Jak się później okaże na pogrzebie Gerdy Persson nikt się nie pojawił oprócz Marianne Folkesson, pastora, kantora i przedsiębiorcy pogrzebowego. Dlaczego w pogrzebie nie uczestniczyli ani Kristoffer, ani Jan-Erik, ani rodzina noblisty? Pastor wygłosi kilka pięknych słów o szczęściu tak źle pojmowanym przez ludzi i bohaterów książki. Pisze się książki na ten temat, organizuje konkursy, niektórzy nawet próbują szczęście kupić. Odczuwanie szczęścia stało się prawem każdego, gonimy za nim w przekonaniu, że kiedy je znajdziemy, otrzymamy także rozwiązanie wszystkich naszych problemów. Brak szczęścia stawiany jest na równi z porażką. Ale czym jest właściwie szczęście? Czy to w ogóle możliwe, żeby być szczęśliwym przez każdą świadomą minutę, dzień za dniem, rok po roku? Czy jest to coś, do czego warto dążyć? Bo jak w ogóle możemy pojąć nasze szczęście, jeśli nigdy nie doświadczyliśmy bólu? Myślę czasami, że nasz dzisiejszy problem ze znalezieniem szczęścia wynika z głębokiego lęku przed cierpieniem. Może zapomnieliśmy o naukach, jakie możemy znaleźć w mroku życia. Czy to nie tam musimy czasem wejść, żeby później móc dostrzec światło gwiazd? By do głębi zrozumieć, jak smakuje to szczęście, za którym tak uporczywie gonimy.

                 Z czasem poznajemy prawdę o innych bohaterach książki: dlaczego w młodym wieku zmarła córka Axela i siostra Jan-Erika piętnastoletnia Annika, kim była Halina Sandeblom, polska Żydówka była więźniarka obozu koncentracyjnego w Treblince, chora na osobowość mnogą kobieta, która przegrała swoje życie za sprawą romansu z Axelem? Jaką rolę odegrał w życiu rodziny Ragnerfeldtów zazdrosny Torgny Wennberg najlepszy kolega Axela?

                  Książka Karin Alvtegen „Cień” jest fantastycznym opisem tego, do czego zdolny jest człowiek, aby za wszelką cenę zrealizować cel bycia sławnym i bogatym. Do jakich ohydztw jest zdolny, aby zdobyć władzę, pieniądze i prestiż. Nie ma w niej bohatera moralnie „czystego”. Pokazuje jak głęboko zakorzenione rodzinne brudy i kłamstwa potrafią zniszczyć życie bliskich i powiązanych z nimi innych osób. Jaka hipokryzja kryje się za fasadą pisarza, człowieka, który powinien być moralnie bez skazy. Jakie draństwo i koszmar może kryć się w tzw. „dobrym domu”.

               Coś każe nam wierzyć tak jak bohaterom książki „Cień”, że chwilowy zachwyt i ekstatyczne upojenie sławą i prestiżem prowadzą do szczęścia, ale może jest tak, że to raczej odwaga, by zdecydować się na spokój, umiejętność odczuwania zadowolenia z tego, co się ma jest właśnie szczęściem. Czyżby rację miał Albert Einstein, który napisał, że Spokój i skromne życie przynosi więcej szczęścia niż dążenie do sukcesu łączące się z ciągłym niepokojem”?