„Chińczyk”
Henning Mankell
Autor/ (ur. 3 lutego 1948 w Sztokholmie, zm. 5 października 2015 w Göteborgu) – szwedzki pisarz, dziennikarz, reżyser i autor sztuk
teatralnych. W swojej twórczości porusza tematy społeczne, analizuje zmiany
zachodzące w mentalności szwedzkiego społeczeństwa oraz międzyludzkie relacje.
W kryminałach Mankell kładzie duży nacisk na pokazanie żmudnej pracy policji,
drobiazgowo rejestruje procesy myślowe swoich bohaterów. Ważniejsze od opisu
zbrodni są dociekania nad psychologicznymi motywacjami postępowania
bohaterów. Rozwikłanie zagadki zabójstwa poparte jest solidną i wytrwałą pracą
policjantów, którzy nie są wolni od ludzkich słabostek, zdarza im się mylić i
popełniać błędy.
Tłumaczenie/ Ewa Wojciechowska
Tytuł oryginału/ sv „Kinesen”
Tematyka/ Mankell jest wybitnym opowiadaczem – „Chińczyka”
konsumuje się jednym tchem, próbując ogarnąć wzrokiem jego szeroki widnokrąg.
„Chińczyk” to powieść napisana z wielkim rozmachem, prawdziwie globalny,
psychologiczny thriller z mocno rozwiniętymi wątkami obyczajowymi i
politycznymi, na dodatek rozgrywający się na dwóch płaszczyznach czasowych – w
ciągu kilku miesięcy 2006 roku oraz kilkunastu lat drugiej połowy XIX wieku.
Książkę Mankella można rozpatrywać w kilku wymiarach. Jest to dzieło na temat przenikania
się – nie zawsze zresztą pokojowego – cywilizacji Wschodu i Zachodu. O ile
jednak przed dwoma wiekami stroną agresywną, dążącą do podboju i uzależnienia
od siebie słabo rozwiniętych krajów Azji i Afryki, byli Europejczycy, teraz – u
progu nowego tysiąclecia – ich miejsce zajęli Azjaci, a mówiąc dokładniej –
Chińczycy.
Główny motyw/ Siła skandynawskich kryminałów tkwi w tym, że ich
autorom – jako pierwszym – udało się zrozumieć i opisać współczesny świat, w
którym bardziej od czasu i odległości, od miłości i nienawiści, liczy się
kontrola przepływów: transferów pieniędzy, informacji i ludzi. Świat, by użyć
terminów zaproponowanych przez Zygmunta Baumana, skrajnie zglobalizowany (dla
jednych) i dramatycznie zlokalizowany (dla drugich) jednocześnie. „Chińczyk”,
powieść Henninga Mankella, opiera się wprost na takim rozumowaniu – jej akcja
obejmuje dwa stulecia, rzecz rozgrywa się na czterech kontynentach, zaś Mankell
opowiada, najprościej rzecz ujmując, o globalnym przesileniu, przeniesieniu
punktu ciężkości. Oto na głębokiej szwedzkiej prowincji dokonano przerażającej
zbrodni - ktoś okrutnie morduje blisko 20 mieszkańców małej wioski, głównie
ludzi starych. Policja jest bezradna w konfrontacji z irracjonalnością i
ogromem tego przestępstwa. Próbuje iść tropem domniemanego szaleńca, lecz
brakuje najdrobniejszego choćby motywu. Do czasu, gdy pewna sędzia z Helsingborga
orientuje się, że jednymi z zamordowanych byli członkowie przybranej rodziny
jej matki. Kobieta rozpoczyna prywatne śledztwo, raczej przypadkowo i od
niechcenia, by zapełnić jakąś aktywnością pustkę i znużenie we własnym życiu
małżeńskim. Całkiem niespodziewany, pozornie nonsensowny trop prowadzi ją w
odległe czasy XIX stulecia, do USA i Chin…
Cytaty z książki
charakteryzujące problematykę utworu:
„Fotografowi zdarza się odkrywać nieoczekiwane
tajemnice”.
„Szaleńcy rzadko działają w porozumieniu z
innymi”.
„Żywił niemal religijne przekonanie, że zmarli
zamieniają się w pył, z którego z kolei powstają nowe gwiazdy, czasem tak
odległe, że niemal niewidoczne dla ludzkiego oka”.
„Pamięć jest jak szkło, pomyślała. Ci, którzy
odeszli, wciąż są widoczni, całkiem z bliska. Ale nie możemy się nawzajem
dosięgnąć. Śmierć jest niema. Zabrania rozmowy, dopuszcza wyłącznie ciszę”.
„Wszystko tu jest stare, meble starzeją się wraz
z właścicielami”.
„Jesteśmy jak psy, pomyślał. Psy, które wszyscy
kopią i które żyją z tego, co inni odrzucą”.
„Ameryka to dziwny kraj. Gdzie indziej można
wzbogacić się na brudach innych ludzi?”.
„Bogowie rodziców nigdy im w niczym nie
pomogli”.
„Wciąż mówili o tym, co czeka człowieka po
śmierci, nigdy zaś o tym, jak ludzkie życie mogłoby się zmienić, póki wciąż
trwa”.
„Jak bóg, który pozwolił na to, by jego syna
przybito gwoździami do krzyża, mógł dać duchowe pocieszenie i siłę życia
biednemu Chińczykowi?”.
„San nie mógł pojąć tego, czemu człowiek nie
może dostąpić bożej łaski, jeśli jego grzechem jest po prostu miłość do innego
człowieka”.
„Oto, co osiągnąłem w moim życiu, pomyślał.
Buduję i zapełniam swój własny cmentarz. Spoczywają na nim szczątki czworga
ludzi, z których jeden nawet nie zdążył się narodzić”.
„Ya Ru wcześnie zrozumiał, że sukces można sobie
zagwarantować, umiejąc rozpoznać, gdzie w danym momencie znajduje się władza.
Ten, kto tego nie wyczuwa, poszczególnych tendencji w życiu politycznym i
ekonomicznym, nigdy nie zdoła wspiąć się na poziom, na którym obecnie znajduje
się Ya Ru”.
„Woda i ropa, pomyślał. Otaczam się płynami. Dziś
ropa naftowa, jutro być może prawo do korzystania z wody w różnych rzekach i
jeziorach”.
„Każdy mądry człowiek wie, że śmierć jest zawsze
w pobliżu”.
„Pewnego dnia nauczyliśmy się nie grzebać zbyt
głęboko we wzajemnym życiu wewnętrznym. Wszyscy mają potrzebę pewnej
przestrzeni, do której nie powinien wchodzić nikt inny”.
„Zarazem moje poglądy polityczne nie były, jeśli
mam być szczera, niczym więcej niż pewnego rodzaju upiększeniem rzeczywistości.
Warstwa błyszczącego lakieru na Brigitcie Roslin!”.
„Ale być może szalona zbrodnia wymaga szalonego
wytłumaczenia”.
„Ale te inne rzeczy, te, o których myśleliśmy,
kiedy byliśmy młodzi. Żeby nie tylko rozumieć świat, ale także go
zmieniać. Rozglądając się dookoła, można stwierdzić tylko, że stał się
gorszy”.
„Zazdroszczę wszystkim tym, którzy nie porzucili
swoich ideałów. Albo raczej świadomości tego, jak wygląda świat i dlaczego.
Tym, którzy wciąż stawiają opór. Oni ciągle istnieją”.
„Nieraz wydaje mi się, że staramy się zapominać,
zamiast zapamiętywać”.
„Bez działającej sali sądowej nie ma mowy o
demokracji”.
„Gdy mało się wie, wierzy się w różne rzeczy”.
„Nasza przeszłość jest w końcu jedyną
przeszłością, jaką mamy”.
„Trening, gotowość, poświęcenie dla narodu. Bez
względu na to, czy hoduje się świnie, czy uczy obcego języka”.
„Za młodu wspólnie z Mao pracował nad tym, by
ten ogromny kraj mógł zapewnić każdemu parę butów”.
„Kiedy jakiś naród się wyzwala, uzyskuje prawo
do własnych marzeń i dostęp do zakazanych pomieszczeń, w których powstał
system ucisku”.
„Co piąty człowiek na świecie jest Chińczykiem.
Jeśli przyjąć, że moja rodzina to cały świat, jedno z nas będzie Chińczykiem”.
„(...) wielki niepokój pod niebem zawsze będzie
istniał, choć za każdym razem powstaje z innego powodu”.
„Życie wciąż stawia przed nami nowe zadania,
które zmuszają nas do ciągłego poszukiwania wiedzy, znajdowania nowych
rozwiązań dla nowych problemów. Wiemy też, że nie uda nam się zbudować na ziemi
raju. Raju, który czeka na nas po śmierci. Jeśli w to uwierzymy, ów raj stanie
się pułapką. Nie istnieje rzeczywistość bez sporów, nie ma przyszłości bez
walki”.
„Żadna cena nie jest zbyt wysoka, gdy w grę
wchodzi utrzymywanie przez partię komunistyczną władzy nad ludźmi i
przyszłością kraju”.
„Potrzebne są dwie ręce. W tym jedna, która
bierze, ale musi być też ta, która gotowa jest dać”.
„Musimy wspomnieć mądre słowa Czou En-Laja, gdy
zapytano go, jakie wnioski możemy wyciągnąć dziś dla siebie z rewolucji
francuskiej. Odpowiedział, że jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie, by
wygłosić ostateczny osąd”.
„Za obydwie kule zostanie wysłany rodzinom
straconych rachunek. Za śmiertelne strzały trzeba zapłacić”.
„Nie tylko podróżujemy tym samym samolotem,
pomyślała. Zabraliśmy też ze sobą nasze konflikty”.
„Nasz spór pokrywa się z konfliktem we władzach
Chin”.
„(...) bieda wszędzie wygląda tak samo”.
„Pytanie o przyszłość nigdy nie jest takie samo
dla wszystkich, nie jest z góry ustalone”.
„Otoczenie jest niebezpieczne. Nawet miasto czy
sala spotkań to tereny skrywające różne pułapki, które mogą nagle się
zatrzasnąć, jeśli nie jest się wystarczająco uważnym”.
„Wszystko zamknęła w sobie, nosiła wspomnienia
jak bliznę, której nikt nie mógł dostrzec”.
Odgrywanie roli Kasandry nie
należy do przyjemności i nie jest pocieszający fakt, że z biegiem czasu
stwierdzamy, iż słusznie przewidywaliśmy to, co najgorsze. Piętnaście lat
minęło od chwili, kiedy ukazała się książka „Chińczyk” Henninga Mankella, owoc
licznych podróży, obserwacji i długiego pobytu zagranicznego, szczególnie w
Afryce. Bez żadnej satysfakcji konstatuję dzisiaj, że zdarzyło się w tym czasie
wiele z tego, czego intuicyjnie wtedy obawiał się Henning Mankell, i że wiele
wniosków, do których doszedł jedynie w teorii, jako obserwator i pisarz,
znalazło potwierdzenie w rzeczywistości. Książka „Chińczyk” z pozoru wydaje
się, że jest klasycznym kryminałem, jednak muszę stwierdzić, że jest to książka
opisująca zmiany geopolityczne, ekonomiczne i gospodarcze jakie zachodziły (i
wciąż zachodzą) na świecie, w szczególności w Chinach. Nie będzie z mojej
strony przesadą, jeśli powiem, że książka Mankella „Chińczyk” powinna być
lekturą obowiązkową dla dyplomatów lub dla studentów, którzy studiują kierunek
dyplomacja.
Chiny to kraj uległ
niezwykłym, wstrząsającym przeobrażeniom. Oparta na egalitaryzmie dyktatura
maoistyczna ustąpiła miejsca innej dyktaturze, opartej na kapitalistycznej
logice; zamiast dawnej ideologii „służby ludowi” ogłoszono nową ideologię
„chwalebnego bogacenia się”. Po zlikwidowaniu ludowych komun, zwróceniu ziemi
chłopom, zastąpieniu idei opartej na zaimku „nasz” inną – o wiele bardziej
naturalną, ale i bardziej szkodliwą – opartą na zaimku „mój”, zaczęły kruszyć
się tamy. Liberalizacja życia gospodarczego nie pociągała za sobą liberalizacji
życia politycznego; monopol władzy zachowała partia komunistyczna, nabierająca
coraz wyraźniej cech organizacji nepotycznej i mafijnej. Stłumiono wszelkie
dążenia do demokratyzacji państwa. W 1989 roku represje przybrały krańcową,
najdobitniejszą formę wraz z masakrą kilkuset bezbronnych młodych ludzi na
placu Tiananmen.
W wielu kwestiach Mao się
mylił. Pierwszy przywódca dynastii komunistycznej nie zawsze właściwie
postrzegał i traktował otaczającą go rzeczywistość. Stał na czele kraju, gdy
ten został wyzwolony i po pierwszym Długim Marszu, tym przez góry, nastąpił
inny, nowy, co najmniej tak samo długi i trudny marsz, marsz od feudalizmu ku
społeczeństwu przemysłowemu i skolekywizowanym masom chłopskim, w których
każdy, nawet najbiedniejszy z najbiedniejszych, będzie miał prawo do pary
spodni, koszuli, pary butów, a także prawo do szacunku i ludzkiej godności. Sen
o wolności , będący duchową treścią samej walki wyzwoleńczej zakładał, że nawet
najbiedniejszy chłop będzie miał prawo do własnych snów i marzeń o lepszej
przyszłości, bez groźby ścięcia przez jakiegoś odrażającego właściciela
ziemskiego. Teraz to głowy obszarników miały spaść, ich krew miała nawodnić
ziemię. Jednak Mao mylił się, sądząc, że Chinom uda się wykonać ogromny skok
gospodarczy w krótkim czasie. Mówił, że jedna huta żelaza powinna znajdować się
tak blisko drugiej, żeby mogły nawzajem posyłać sobie sygnały z kominów. Wielki
skok, który miał przenieść Chiny w przyszłość, był ogromną pomyłką. Zamiast
wielkiego przemysłu pojawili się ludzie przetapiający garnki i widelce w
prymitywnych piecach na tyłach domów. Wielki Skok nie udał się, poprzeczka
została strącona, ponieważ ustawiono ją za wysoko. Nikt nie mógł zaprzeczyć,
nawet zmuszeni do umiaru chińscy historycy, że zagłodzono miliony ludzi. Był to
czas, gdy dynastia Mao zaczęła przypominać wcześniejsze dynastie cesarskie. Mao
zamknął się w Zakazanym Mieście. Nigdy nie zaakceptował porażki Wielkiego
Skoku, nikomu nie wolno było o nim mówić. Choć nikt właściwie nie wie, co
myślał Mao. W pismach Wielkiego Sternika zawsze był jakiś obszar, który raził
pustką. Mao ukrywał swoje najgłębsze myśli. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek
zbudził się o czwartej nad ranem i zastanawiał się nad tym, co zrobił. Czy
leżał bezsennie, widząc cienie wszystkich zagłodzonych ludzi, którzy zginęli na
ołtarzu niemożliwego do spełnienia snu, snu o Wielkim Skoku? Jeszcze dzisiaj
tak tam jest, a nawet gorzej: niepoddany nigdy prawdziwemu sądowi historii, Mao
ciąży nadal nad duszą Chin w swoim mauzoleum, które otaczają obecnie coraz
ciaśniej sklepiki z pamiątkami.
„Chińczyk” zaczyna się od prawdziwego trzęsienia ziemi. Jest połowa stycznia 2006 roku. Fotograf Karsten Höglin podróżuje po Szwecji, aby uwieczniać na zdjęciach odludne wsie i małe – wyludniające się, by nie rzec wręcz wymierające – społeczności. Ostatniego dnia swej wyprawy planuje jeszcze odwiedzić wioskę Hesjövallen, zamieszkaną – według posiadanych przez niego informacji – przez samych starych ludzi. Nie jest mu jednak dane zrobić ani jednej fotki, ponieważ zamiast dziarskich i zahartowanych w surowym północnym klimacie staruszków, znajduje jedynie ich zwłoki. Uciekając samochodem z miejsca mordu, dzwoni na numer alarmowy; w trakcie oczekiwania na połączenie, doznaje zawału i wjeżdża prosto pod jadącą z naprzeciwka ciężarówkę. Dwaj policjanci, którzy wkrótce przybywają do wsi – Erik Huddén i Leif Ytterström – najpierw zauważają na śniegu okaleczone, pozbawione nogi ciało człowieka; później, w domach, odnalezionych zostaje jeszcze osiemnaście trupów, w tym jedno dziecko. Wszyscy, poza nastoletnim chłopcem, zamordowani zostali w wyjątkowo brutalny sposób, który miał spotęgować jeszcze ich cierpienie. Jakież jednak jest zdziwienie Vivian Sundberg – policjantki z leżącego nieopodal Hesjövallen Hudiksvall, która z urzędu przejmuje śledztwo – gdy dowiaduje się, że wbrew wcześniejszemu przekonaniu, nie wszyscy mieszkańcy wioski zostali zamordowani. Ocalały trzy osoby. Ale dlaczego? Czy był to jedynie nad wyraz szczęśliwy dla nich zbieg okoliczności? Czy też znaczenie ma fakt, że tylko one nie były spokrewnione z pozostałymi, którym nieznany jeszcze zbrodniarz – a może kilku zbrodniarzy – zgotował tak okrutny koniec?
Wieść o makabrycznej zbrodni w
Hesjövallen natychmiast obiegła Szwecję, a wkrótce i cały świat. Mieszkająca w
Helsingborgu na południu kraju niespełna sześćdziesięcioletnia sędzina Birgitta
Roslin, oglądając w prasie zdjęcia wsi, rozpoznaje dom, w którym przed laty w
rodzinie zastępczej wychowywała się jej matka. By nabrać pewności, że wśród
ofiar byli jej przybrani dziadkowie, Brita i August Andrén, kontaktuje się
telefonicznie z Vivi Sundberg – ta zaś potwierdza jej przypuszczenia. I chociaż
Birgitta nigdy nie poznała Andrénów, nie może przejść do porządku dziennego nad
ich tragedią. Dlatego kiedy z powodu nadciśnienia otrzymuje od lekarza
zwolnienie z pracy, zamiast wybrać się na upragnioną Teneryfę, aby odpocząć i
dojść do siebie, wsiada w samochód i rusza na północ. Nie przypuszcza jeszcze
wtedy, że listy i pamiętniki sprzed ponad stu lat, które znajdzie w domu
przybranych rodziców jej matki, wskażą bardzo istotny trop. Niestety, policja
nie daje jej wiary, zwłaszcza po tym, jak niebawem na komendę w Hudiksvall
zgłasza się mężczyzna, który przyznaje się do winy, a nawet wskazuje miejsce
ukrycia narzędzia zbrodni. Roslin jednak od samego początku wątpi w jego
rzeczywiste sprawstwo. Tym bardziej że, jej zdaniem, wszystko wskazuje na to,
iż w zabójstwa w Hesjövallen może być wplątany tajemniczy Chińczyk, który
przybył do miasta w dniu poprzedzającym makabryczne odkrycie, po czym
natychmiast wyparował. Pozostały po nim jedynie – znaleziony w hotelowym koszu
na śmieci – chiński folder z zapisanym na tylnej okładce adresem pekińskiego
szpitala oraz zdjęcie zrobione ukrytą kamerą przez zapobiegliwego właściciela
hotelu „Eden”. Gdy kilkanaście dni później, dzięki zaproszeniu Karin Wiman,
swojej przyjaciółki z czasów studenckich, obecnie szanowanej pani sinolog,
Birgitta decyduje się na lot do Pekinu, postanawia odnaleźć to miejsce i tego
człowieka – tym sposobem nieświadomie wywołuje efekt domina, którego skutków
nie jest w stanie sobie nawet wyobrazić.
„Chińczyk” to powieść napisana
z wielkim rozmachem, prawdziwie globalny psychologiczny thriller z mocno
rozwiniętymi wątkami obyczajowym i politycznym, na dodatek rozgrywający się na
dwóch płaszczyznach czasowych – w ciągu kilku miesięcy 2006 roku oraz kilkunastu
lat drugiej połowy XIX wieku. Historia opisana w książce „Chińczyk” zaczyna się
od brutalnego morderstwa w Szwecji, jednak zaraz w rozdziale drugim przenosimy
się do XIX-wiecznych Chin, gdzie opisane jest życie trzech chińskich braci,
którzy zostali porwani w 1863 roku, aby pracować jako niewolnicy przy budowie
kolei w Stanach Zjednoczonych. Tam pracują pod nadzorem rasistowskiego,
brutalnego brygadzisty, który jest przodkiem szwedzkiej sędzi Birgitty Roslin.
Po latach niewolniczej pracy jeden z nich wraca do Chin, gdzie pracuje dla
szwedzkich misjonarzy, tam też opisał swoje przeżycia w pamiętniku. Sto
trzydzieści osiem lat wcześniej od dokonanej zbrodni w północnej Szwecji, San
siedział przy świetle świecy i mozolnie, znak po znaku, spisywał historię swoją
i swoich dwóch zmarłych braci, Wu i Guo Si. Zaczęła się w dniu, w którym
opuścili ubogi rodzinny dom i wyruszyli w długą drogę do Kantonu. Tam objawił
się zły demon pod postacią Zi. Od tego momentu, dokądkolwiek by się udali,
prześladowała ich śmierć. Jedynym, który ocalał, był San. I jego upór, by
opowiedzieć swoją historię. Nic dziwnego, że po ponad stu latach chińskie
rodzeństwo Ya Ru i Hong, którzy są potomkami Sana, autora pamiętnika, spotkali
się z Birgitty Roslin w Pekinie. Obie rodziny łączą napisane przez przodków
pamiętniki opisujące wydarzenia, które rozegrały się w Ameryce podczas
niewolniczej pracy przy budowie kolei. Jeden pamiętnik napisany z perspektywy
sadystycznego nadzorcy drugi z punktu widzenia chińskich przymusowych
robotników. W pewnym sensie przesiąknięta krwią zbrodnia dokonana w czasach
współczesnych, która otwiera powieść, jest tylko klamrą zamykającą historię
rodzinną obu rodzin. Pomimo makabrycznej zbrodni i detektywistycznej pracy
śledczych książka „Chińczyk” tak naprawdę nie jest powieścią kryminalną. Raczej
jest to powieść kryminalna zręcznie połączona z historyczną epopeją rodzinną.
Prawdziwym sednem książki okazuje się być historia chińskiego zniewolenia w
Ameryce, przebieg komunizmu w Chinach i, ogólnie rzecz biorąc, relacje między
Wschodem a Zachodem. I w tych kategoriach należy odczytywać przesłanie Henninga
Mankella.
Książkę Mankella można
rozpatrywać w kilku wymiarach. Jest to dzieło na temat przenikania się – nie
zawsze zresztą pokojowego – cywilizacji Wschodu i Zachodu. O ile jednak przed
dwoma wiekami stroną agresywną, dążącą do podboju i uzależnienia od siebie słabo
rozwiniętych krajów Azji i Afryki, byli Europejczycy, teraz – u progu nowego
tysiąclecia – ich miejsce zajęli Azjaci, a mówiąc dokładniej – Chińczycy.
Powieść szwedzkiego mistrza kryminału dotyka właśnie tego zagadnienia –
ekonomicznej (a w ślad za nią, nie ma co ukrywać, również politycznej)
ekspansji współczesnych Chin, które nawiązując do idei przewodniczącego Mao,
choć w zupełnie nowej sytuacji geopolitycznej i wcześniej niestosowanymi
metodami, próbują stworzyć bardzo silny przyczółek na Czarnym Lądzie (w
powieści są to Zimbabwe i Mozambik). Mankell zdaje się przed tym ostrzegać;
wchodzi jednak tym samym na dość grząski i niebezpieczny grunt.
Przeciwstawiając bowiem pokoleniu „nowych Chińczyków” – młodych i agresywnych,
kompletnie bezideowych, wierzących za to w potęgę pieniądza – „starą gwardię”,
opierającą się jeszcze na ideałach „Czerwonej książeczki”, chcąc nie chcąc
nobilituje ją, stawiając w roli elementu stabilizującego sytuację w Państwie
Środka. Autor ma zresztą tego świadomość; dlatego, chcąc wyważyć sądy, rozwija
motyw studenckiej przeszłości Birgitty Roslin i Karin Wiman, których młodość
przypadła na niezwykle burzliwy okres drugiej połowy lat 60. ubiegłego wieku,
kiedy to w niemal całej Europie Zachodniej ogromne wpływy zdobywały organizacje
lewackie.
Bohaterki Mankella Birgitta i
Karin także nie uniknęły skażenia maoizmem. Działały w zorganizowanych jak
sekta religijna „Rebeliantach”, którzy stawiali sobie za cel przeprowadzenie w
Szwecji rewolucji i uczynienie jej krajem socjalistycznym na kształt ówczesnych
ludowych Chin. Przez kilka bardzo intensywnych miesięcy żyły w środowisku
przypominającym sektę, którego najważniejszym filarem była brutalna samokrytyka
i ślepa wiara w teorię rewolucji Mao Tse-tunga. Renelianci odżegnywali się od
wszelkich innych lewicowych ugrupowań, na które patrzyli z odrazą. Niszczyli
swoje płyty gramofonowe z muzyką klasyczną, zrewidowali półki z książkami i
wiedli życie będące imitacją życia hunwejbinów[1]. Z portretem Mao na czele,
powiewając czerwonymi flagami, maszerowali na plażę, między osłupiałych ludzi.
Skandowali hasła, wymachując Czerwoną Książeczką, potem wchodzili do
wody i pływali, cały czas unosząc portret Mao. Po latach mają już na ten temat
zupełnie inne poglądy; dla czytelnika natomiast najciekawsza jest właśnie
konfrontacja młodzieńczych ideałów z rzeczywistością, co Birgitta ma okazję
zrobić podczas niespodziewanej podróży do Pekinu. Już pierwszego dnia pobytu w
Pekinie Birgitta stała w oknie na dziewiętnastym piętrze, w hotelowym pokoju,
który dzieliła z Karin i z dreszczem oczekiwania patrzyła na migoczące tysiącem
świateł ogromne miasto. W tym samym czasie w innym wieżowcu pewien mężczyzna
obserwował te same światła i to samo miasto. W dłoni trzymał czerwoną wstążkę,
która przyczepiona była przy wiszącej lampie nad stolikiem z małej restauracji
w Hesjövallen na północy Szwecji. Jak na litość boską, można połączyć maleńką
wioskę na północy Szwecji z chińskim motywem? A jednak można!
Jakkolwiek Europejczykowi,
którego los dotąd nie zaprowadził do Państwa Środka, a swoją wiedzę na jego
temat opiera głównie na książkach i filmach dokumentalnych, niełatwo orzec, w
jakim stopniu szwedzkiemu pisarzowi udało się oddać realia – intuicja podpowiada
jednak, że przedstawiona przezeń wizja współczesnych Chin wypada przekonująco.
Stary komunizm nie oparł się pokusom rzeczywistości, której jego twórcom nigdy
nie udało się pojąć. Fakt, że Karol Marks miał wiele racji w kwestii
fundamentalnego znaczenia gospodarki w polityce, a Mao pokazał, że nawet
najbiedniejsi chłopi mogą wyjść z nędzy, nie oznaczał, że ogromne wyzwania,
które stały dziś przed Chinami, można podjąć, stosując bezkrytycznie klasyczne
metody. Z jednej strony fascynuje rozwojem ekonomicznym na niespotykaną na
Starym Kontynencie skalę, z drugiej – mimo wszystko przeraża metodami, dzięki
którym ów rozkwit jest osiągany. Czyta się „Chińczyka” świetnie. Wyobraźnia
autora nie zna granic, a to w połączeniu z jego talentem narracyjnym pozwala wybrnąć
mu z najbardziej nawet karkołomnych konstrukcji fabularnych. Kto inny bowiem
potrafiłby udanie połączyć w jedno wątki makabrycznej zbrodni popełnionej w
szwedzkiej wsi z ostrą walką polityczną na szczytach władzy w Chińskiej
Republice Ludowej? Kto dorzuciłby do tego jeszcze – na dodatek w pełni
uzasadniony – rozegrany w XIX stuleciu motyw odysei chińskiego chłopa Wang
Sana, któremu los spłatał potwornego figla, rzucając go z ojczystego kraju na
pustkowia Stanów Zjednoczonych? Co zresztą staje się przyczyną wszystkich
opisanych w powieści potworności…
Lekcje geopolityczne w książce
„Chińczyk” są nie tylko alegoryczne, ale opierają się na faktach. Wciągając
także kontynent afrykański do swojej narracji, Mankell zużywa „znaczne ilości
atramentu” by opisać rosnące wpływy Chin w Afryce. Przedstawia przekonujący
argument, że więzi, które Mao Tse-Tung i Sowieci stworzyli z przywódcami
afrykańskich ruchów wyzwoleńczych w latach 50. XX wieku były potrzebne by
skolonizować i uciskać kontynent afrykański. Pytanie brzmi, czy napływ
chińskiej siły roboczej i przemysłu to tylko nowa fala imperialnej ekspansji,
tym razem z Dalekiego Wschodu? Mankell zmaga się z kwestią Chin i z tym, czy
ich zdumiewającego wzrostu gospodarczego należy się obawiać, czy też go
celebrować. Podobnie jak wielu przedstawicieli starej lewicy, miał on wyraźnie
pełen szacunku stosunek do enigmatycznego Mao. Jak wielu obserwatorów światowej
gospodarki, podziwiał wspaniałe przemiany ery Deng Xiaopinga[2] i to, co z
pewnością było jednym z największych ruchów społecznych, skok milionów
Chińczyków z biedy do klasy średniej. Ale rozumiał również krwawe dziedzictwo
komunistycznych Chin, moralny upadek Mao po 1949 roku i niebezpieczeństwa
nieodłącznie związane z tym, że wciąż masowa populacja biedoty w Chinach
napotyka represyjne mechanizmy państwowe Partii Komunistycznej. Na koniec
przyznaje, że zadanie polegające na spekulowaniu na temat tego, co Chiny
powinny zrobić i co zrobią w następnej kolejności, uznaje za pewną
niemożliwość: „Przyszłość nigdy nie jest zapewniona raz na zawsze. [Mao]
powtarzał tę mądrość w kółko, ale nie słuchaliśmy. Zawsze powstawałyby nowe
grupy i przejmowały dla siebie przywileje, ciągle następowałyby nowe
rewolucje”. Mogłoby się wydawać, że historia Zachodu w szczególności Europy
zatrzymała się w miejscu. Ale istnieją historyczne siły, które działały w Azji
i Afryce na długo przed czasami Mao Tse-Tunga i jeszcze nie powiedziały
ostatniego słowa. Minione stulecie było stuleciem amerykańskim, ale wiek XXI
będzie stuleciem, w którym Chiny i Afryka naprawdę staną na wysokości zadania
by stać się potęgami. Książka „Chińczyk” to dające do myślenia spojrzenie na
to, jak ta ogromna zmiana wpływów może objawiać się na całym świecie, od plaż
Mozambiku po odległe skandynawskie wioski.
[1] Hunwejbini, zwani też czerwonogwardzistami –
komunistyczna organizacja działająca w Chinach podczas Rewolucji Kulturalnej.
[2] W okresie od 1978
do 1989 roku faktyczny przywódca Chińskiej Republiki Ludowej, inicjator reform
społeczno-gospodarczych oraz otwarcia Chin na świat. Jeden z
najważniejszych polityków w XX-wiecznej historii Chin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz