17 listopada 2018

Klucz do ogrodu


„Klucz do ogrodu”


Jenny Erpenbeck



Autorka/ (ur. 12 marca 1967 w Berlinie Wschodnim) – niemiecka pisarka i reżyserka teatralna. Jest córką fizyka i filozofa Johna Erpenbecka oraz arabistki Doris Kilias. Jej dziadkowie ze strony ojca, Fritz Erpenbeck i Hedda Zinner także zajmowali się pisarstwem. Erpenbeck uczęszczała do szkoły Erweiterte Oberschule w Berlinie Wschodnim, gdzie w roku 1985 zdała maturę. Ukończyła także 2-letnią naukę introligatorstwa, po czym przez pewien czas pracowała w różnych teatrach, jako reżyserka i garderobiana. W latach 1988–1990 studiowała teatrologię na Uniwersytecie Humboldtów w Berlinie. W 1990 przeniosła się na studia reżyserskie (uczona m.in. przez Rutha Berghausa, Heinera Müllera i Petera Konwitschny’ego) do konserwatorium im. Hannsa Eislera. Po ukończeniu studiów w roku 1994 pracowała, jako asystentka reżysera w Operze Graz.

Tłumaczenie/ Eliza Borg

Tematyka/ Książka „Klucz do ogrodu” pielęgnuje pamięć minionych stu lat urokliwie położonej parceli na ziemi niemieckiej. Przesycona jest miłością do ogrodu i domu. Przypomina o ich zmiennych losach, włącznie z niemym świadectwem okresów wojny. Przywołuje sceny sielskie, bogate w obrzędy minione i współczesne zwyczaje, czasem dotyka codzienności i brzydoty. Literackimi zabiegami obrazuje też dramat pojedynczych losów z okresu wojny z jej brutalnością i bezsensem. Dzięki pisarce wkraczamy w świat refleksji nad życiem, jego nieprzewidywalnością i nieuchronnością kresu.

Główny motyw/ Jenny Erpenbeck w książce „Klucz do ogrodu” opisuje dzieje ojca (sołtysa) i jego czterech córek z początku ubiegłego wieku, w które wpisuje – odległe już w formie - zwyczaje z życia: obrzęd zaślubin, chowania nieboszczyka. Wszystko w klimacie wiejskiej, bogatej obrzędowości.  Nieco dalej przechodzi do kresu II wojny światowej. Nawiązuje do tematu grabieży ziemi niemieckiej przez Rosjan podczas tej wojny, ich „wchodzenia w ziemię”, penetrowania ogrodów, szukania ukrytych skarbów. Komentuje, że nawet ogrodnika to rozżaliło. Refleksje autorki są objętościowo powściągliwe, lecz ujawniają esencję doświadczanych emocji.  W jednym z rozdziałów przejmujące swym dramatyzmem są myśli małej Żydówki ukrywającej się przed światem wojny w ciemnej i ciasnej komórce. Dziewczynka fantazjuje na temat podwodnego świata jeziora swego dzieciństwa. Żyje jedynie wspomnieniem ciepłego pomostu, pamięcią o zwyczajowych zajęciach członków swojej rodziny. Myśli te, choć iluzorycznie chronią ją przed zagładą. Potęgują jednak bezmiar bezsensu rasowej eksterminacji. Kumulują ból wspomnień o zagładzie narodu żydowskiego.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Nawet na Saharze była niegdyś woda”.

„Dom więc także milczy, tak jak jego właściciel, i jak to jest z każdym milczeniem, może to wprawdzie oznaczać, że kryje jakąś tajemnicę, ale równie dobrze, że jest w nim po prostu wielka pustka”.

„Dom, trzecia skóra po tej na ciele i po ubraniu”.

„Ten, kto buduje, przykleja swoje życie do ziemi, tak to jest”.

„(…) jedna z najwspanialszych przygód w życiu może polegać na tym, że zostaje się poślubioną”.

„(…) finalny krzyk jest we wszystkich językach zawsze taki sam”.

„To jasne, że lepiej być obcym na obczyźnie niż we własnym domu”.

   

                 Ta historia zaczyna się od geologicznego prologu, który mówi o topniejącym lodowcu, który tysiąclecia później doprowadził do powstania Jeziora Brandenburgii gdzie rozgrywa się akcja książki. Około dwudziestu czterech tysięcy lat temu do masywu skalnego, który teraz widoczny jest tylko, jako łagodny wzgórek powyżej domu, dotarł lodowiec. Wskutek potwornego ciśnienia, jakie wywierał lód, połamane i zmiażdżone zostały zamarznięte pnie dębów, olch i sosen, masyw skalny został zgruchotany, starty na pył, a lew, gepard i tygrys szablasty musiał uciekać w cieplejsze, południowe regiony. Poza ten masyw skalny lodowiec się nie wdarł. Potem stopniowo narastała cisza, a lodowiec rozpoczął swą „pracę- sen”.  Przez całe tysiąclecia przesuwając i obracając swe potężne, zimne cielsko tylko o centymetry, cierpliwie wygładzał ostre kanty skalnych brył pod sobą.  W cieplejszych latach, dziesięcioleciach, stuleciach woda na powierzchni lodowego bloku topniała po trochu i w miejscach, gdzie piasek pod lodowcem dawał się łatwo wypłukać, ściekała pod jego ciężkie, masywne ciało. Około trzynaście tysięcy lat przed narodzeniem Chrystusa przemienił się znowu w wodę, wsiąkł w ziemię. Tak pomału powstawało Jezioro Brandenburskie, ale pewnego dnia i ono zniknie, gdyż, jak każde jezioro, i to będzie tylko czymś przejściowym, jak wszystkie formy życia. „Nawet na Saharze była niegdyś woda”.

                Od czasów topnienia lodowca książka przenosi nas do nowo zjednoczonych Niemiec w lata 90-te XIX wieku, gdzie bogaty rolnik sprawuje opiekę nad ziemią - i który ostatecznie sprzedaje posiadłość w czasach Weimaru architektowi i żydowskiemu wytwórcy tkanin. Rosyjskie siły wyzwoleńcze grabią posiadłość pod koniec II wojny światowej. Jego mieszkańcy uciekają do Berlina Zachodniego, zanim zostanie pobudowany mur berliński.  Niemieccy komuniści wracają z wygnania w czasie wojny z Syberii i osiedlają się na nieruchomości, obecnie skolektywizowanej przez władze miejskie NRD. Upadek muru prowadzi do sporów o to, kto jest prawowitym właścicielem. Dom popada w ruinę, a na końcu książki zostaje zrównany z ziemią.

                Wydarzenia te tworzą ramy narracyjne i są na tyle kuszące, aby wyczytać z nich skomplikowaną historię Niemiec; jednak Erpenbeck jest ostrożna, aby książka nie stała się „zimną” relacją kronikarską. Położenie domu poza Berlinem stawia go poza politycznymi wpływami, a jego główne zastosowanie, jako domu letniskowego lub weekendowego nadaje inny sposób pomiaru czasu, który lepiej opisuje odwieczne sygnały przyrody i krajobrazu. Podczas gdy w brytyjskiej tradycji okazałe domy wiejskiej Anglii zwykle są gospodarzem symbolicznego upadku jednej rodziny, dom w powieści Jenny Erpenbeck ujawnia jeszcze bardziej ekspansywną historię. Korzysta z doświadczeń swoich mieszkańców w ciągu ostatnich siedemdziesięciu lat, aby przedstawić wykresy wstrząsów dwudziestowiecznych Niemiec. Historia każdego mieszkańca zajmuje rozdział a każdy rozdział, podobnie jak refren w piosence, kończy się „litanią” pracy ogrodnika; spulchnianiem gleby, rozłupywaniem drewna, podlewaniem, kompostowaniem, przycinaniem i innymi jego różnymi rutynami. Ogrodnik podlewa róże, krzewy i młode drzewka, w lecie dwa razy dziennie, raz wczesnym rankiem i drugi raz, gdy się ściemnia, polewa gołą ziemię na obu łąkach tak długo, aż trawa zacznie kiełkować. Ogrodnik, przycina wszystkie krzewy porastające obramowanie z kamienia. Wyrywa chwasty spomiędzy róż, przycina róże, od chłopów bierze nawóz krowi i rozrzuca go pod czerwonym głogiem i japońską wiśnią. Jesienią obcina długą piłą suche gałęzie wysokich drzew, wykurza dymem krety, grabi liście na łące i pali je, z końcem jesieni spuszcza wodę ze wszystkich rur domu i zakręca główny zawór. Pamięć o wojnie pokazana jest alegorycznie przez ogrodnika, który zastanawia się nad chrząszczem, który dokonuje inwazji na rośliny w ogrodzie, tak jak Niemcy dokonali inwazji na Polskę. Bezimienny i scharakteryzowany wyłącznie przez swoją pracę, którą wykonuje ogrodnik, pozostaje „zakorzeniony”, nie tylko do ziemi, ale także do kolejnych jej posiadaczy.  

               Najtrudniejszy rozdział książki „Klucz do ogrodu” rozgrywa się poza miejscem akcji. Po zlikwidowaniu getta warszawskiego dwunastoletnia siostrzenica żydowskiego producenta odzieży ukrywa się w jednej z kamienic w przechowalni mioteł. Ma głębokie przekonanie, że albo umrze, czekając na odnalezienie, albo okaże się, że zostanie zabita. Ukrywając się w ciemnościach i ciasnocie, jej strach zamienia się pod wpływem wspomnień o tym, że spędza lato w domu wujka nad Jeziorem Brandenburskim, ponieważ było to jedyne miejsce, które wciąż może być uznane w jej wyobraźni za bezpieczne. Ten rozdział książki Jenny Erpenbecka jest najtrudniejszy i zarazem najlepszy.

                 Dom nad jeziorem pochodzi z „przeklętego” dziedzictwa. Początkowo królewska ziemia należała do rodziny sołtysa wsi od 1650 roku. Krótka historia córek sołtysa, opisanych w pierwszym rozdziale, pokazuje umiejętności autorki w tworzeniu zagrożenia, jakie wywołuje cykliczność przemijania. Matka czterech dziewcząt zmarła przy narodzinach Klary. Sołtys nie ma syna. Są we wsi komornicy i chałupnicy, jest dwóch zagrodników i paru gospodarzy, ale sołtys jest tylko jeden. Pierwsza córka Greta nie wyjdzie za mąż, bowiem najstarszy syn chłopa Sandkego, z którym się zaręczyła, jedyny spośród sześciu synów, który się wyuczył gospodarstwa, bo miał objąć zagrodę po ojcu, tuż przed ślubem ku zaskoczeniu swojemu, a także swego ojca, nie został przez właściciela majątku wyznaczony na spadkobiercę. Druga córka Hedwig zadała się z wyrobnikiem, który latem „młócił zboże” w ich gospodarstwie. Gdy ojciec dowiedział się o tym od sąsiada, wpadł w środku dnia do stodoły, wyrwał robotnikowi cep z ręki i ze słowami: „Jak wezne zaraz siekierę, to cie ubije!”, wygnał go z zagrody. Ojciec zamknął Hedwig na kilka dni do wędzarni na strychu, gdzie straciła dziecko, które było w tym czasie malutkim krwawym strzępkiem. Trzecia z kolei córka sołtysa Emma, z pewnością nadawałaby się na ten urząd, gdyby przyszła na świat, jako mężczyzna. Pomagała ojcu we wszystkim, pod jego nieobecność decydowała o świadczeniach od mieszkańców, zatrudniała parobków i dziewczyny, doglądała wycinki, pól i bydła. Na temat zamążpójścia Emmy nigdy nie padło nawet jedno słowo, ani w rodzinie, ani we wsi. Z kolei Klarze, najmłodszej córce sołtysa, jako część ojcowizny przypadł w udziale las, który na dole graniczył z Jeziorem Brandenburskim. Z początku siostry nic nie zauważyły, no może czasem Klara znikała i nie wiedziały gdzie jest. Klara często wychodziła z kubłem, w którym były odpadki dla świń, na drogę, zamiast opróżnić go w chlewie. Czyżby Klara się z kimś potajemnie spotykała? Kiedy ojciec zabronił jej opuszczać zagrodę, Klara z czasem zaczęła tracić rozum. Siostry zaczęły chować wszystkie ostre noże do zamykanej na klucz szafy, parobcy kładli siekiery na wysoką półkę w bramie wjazdowej, gdzie kobieta nie sięgnie bez drabiny, a w pokoju Klary ojciec odkręcił uchwyty okienne i wewnętrzną klamkę w drzwiach. Następnego dnia Emma odkryła ślady Klary na świeżo spadłym śniegu. Nieco później znajduje ciało, na brzegu przy cegielni.         
             
                  Lista rytuałów weselnych opisana jest na kilka stron, zamieniając antropologiczną relację ciekawych regionalnych obyczajów w coś ciemniejszego - listę praw odróżniającą konwencjonalność od niekonwencjonalności, a więc oddzielającą osobę wewnętrzną od intruza. Jednak przy wszystkich tych matrymonialnych przepisach żadna z córek burmistrza nie wychodzi za mąż. Zamiast tego jedna z nich traci swojego narzeczonego, który wyjechał na emigrację, druga rujnuje swoją reputację jeszcze inna pozostanie w celibacie a Klara popełnia samobójstwo. Nie mając żadnych spadkobierców, burmistrz dzieli działkę w latach 30-tych i sprzedaje część nienazwanemu architektowi, żydowskiemu handlarzowi sukna. Gdy Arthur obserwuje budowę domu sąsiada, planuje dom dla swojego jedynego syna, Ludwiga, który w planach zamierza całą posiadłość dziedziczyć. Jednak Holocaust przerywa ich plany.  
                Tymczasem, obok, architekt buduje swój wymarzony dom, aby rozkoszować się swoją młodą żoną. Wypełnia go ukrytymi szafami, tajnymi punktami widokowymi, balkonem z dekoracjami żelaznych ptaków. „Dom, trzecia skóra po tej na ciele i po ubraniu”- uważa architekt, którego duma z jego stworzenia jest wyszczególniona z charakterystyczną dla Erpenbecka dokładnością. Małżonkowie cenią sposób, w jaki schody skrzypią przy pierwszym, drugim, trzecim kroku aż do ostatniego schodka. Ale po prawie dwudziestu latach życia w domu architekt musi go porzucić. W 1951 r., wyjeżdża do Berlina Zachodniego, uciekając z powodu grożącego mu uwięzienia za kupno śrub z Niemiec Zachodnich - nie ma ich na Wschodzie - w celu ukończenia budowy zamówionej przez rząd NRD. Wraz z żoną przenosi się do mieszkania w Berlinie Zachodnim, a państwo przejmuje dom.
                 W następnych rozdziałach Erpenbeck opowiada historie innych osób związanych z domem, w tym z żoną architekta, handlarza suknem; jego dwunastoletnią wnuczkę, ukrywająca się w warszawskim getcie; rosyjskiego majora, który zajmuje dom w czasie wojny; po wojnie pisarką, która nabywa dom dzięki nieskazitelnym autorytetom komunistycznym; i jej wnuczką, która ostatecznie musi sprzedać dom, gdy okazuje się, że rachunki bankowe we wschodnich Niemczech są o połowę mniejsze. Pomiędzy każdym z tych rozdziałów znajduje się opis ogrodnika, który opiekuje się ogrodem, bez względu na to, kto tam mieszka. Inną postacią powieści jest sam czas, który często nęka bohaterów, przybierając niemal fizyczną obecność. Chociaż architekt był mistrzem trzech wymiarów, dopadł go czwarty wymiar: czas, który teraz wypędza go z domu. O tym, że dziecko ukrywa się w getcie, pisze Erpenbeck: czas ją zawlekał i zamknął ją w tej ciemnej komnacie. Jednak dom nad jeziorem stanowi schronienie dla swoich mieszkańców, jakkolwiek tymczasowe. W ciągu dwudziestu lat mieszka tam żona architekta, dla której czas wydaje się być na jej wezwanie.
                     W czasie ofensywy Armii Czerwonej na Berlin dom zajmują pijani i agresywni żołnierze. Gdy przychodzą Rosjanie, stawiają w ogrodzie ze dwieście skradzionych koni, około siedemdziesięciu na mniejszej łące przed samym domem i ze sto trzydzieści na większej, po prawej stronie dróżki prowadzącej do jeziora.  Konie grzebały kopytami w ziemi, która akurat rozmarzała i w ciągu jednego dnia zamieniła się w błoto, i zżarły wokół wszystko, co nadawało się do jedzenia: świeże listki i kwiaty forsycji, młode pędy świerków, pączki leszczyny i bzu.
                  O Jenny Erpenbeck można powiedzieć, że jest mistrzem ukrywania i opóźnień. Pomija niemal całkowicie dialogi i interakcję; każdy rozdział zanurza czytelników w umyśle tytułowego bohatera, tworząc luki, które mogą być wypełnione dopiero późniejszymi relacjami z życia innych. Z początku sympatyzujemy z uciekającym architektem, ale potem dowiadujemy się, że w 1939 r., "Zapłacił Żydom połowę wartości rynkowej" za kąpielisko, nawet używał ich ręczników - towaru najwyższej, jakości, własnej marki handlarza tkaninami, które tam zostawili. Podaje słabe uzasadnienie, że pieniądze, które zapłacił Żydom, pozwoliły im uciec do Afryki lub Szanghaju.
                   Strategia Jenny Erpenbecka - to „ukrywanie i stopniowe ujawnianie” - tworzy subtelną warstwę opowieści, która jest największą siłą książki, to powiedziawszy, czasami pragnie się, aby „Klucz do ogrodu” pozostawił nieco więcej wyobraźni, np. Erpenbeck opisuje pełną historię 12-letniej wnuczki żydowskiego kupca tkanin, której wspomnienia z jeziora zapewniają komfort, gdy ukrywa się w warszawskim getcie. Czytelnik zastanawiają się nad późniejszym losem wnuczki. Autorka powtarza poszczególne zdania, pozwalając nam prześledzić świat naszego zrozumienia, ponieważ stopniowo ujawnia czytelnikowi więcej dzięki koncentrycznym opisom.              
               Tłumaczenie Elizy Borg finezyjnie oddaje język Jenny Erpenbeck, która w przekonujący sposób przedstawia grupę bohaterów - Rosjan i Niemców, chrześcijan i Żydów, dzieci i dziadków, komunistów i kapitalistów - jednocześnie wyrażając swój wspólny ból po utracie kraju i domu. Pokazuje, że przemijanie dotyka nie tylko materialnej strony życia. Dowodzi, że wszystko, co doczesne, czeka kiedyś kres. Początków takiego myślenia upatrywać można w biblijnej „Księdza Koheleta” oraz w poglądach filozoficznych Heraklita z Efezu. Motyw przemijania w książce „Klucz do ogrodu” przejawia się w akcentowaniu nieuchronnego upływu czasu i zmian, jakie ze sobą pociąga. Zmiany te mogą dotyczyć zdrowia, miłości, urody, kondycji fizycznej i psychicznej człowieka. Mogą być jednak rozumiane szerzej – wówczas przemijanie oznacza kres pewnej formacji kulturowej, odchodzenie w niepamięć aktualnych nie tak dawno idei i prądów myślowych, postępujących zmian społecznych, gospodarczych, historycznych. Przemijaniu towarzyszy bolesna świadomość śmierci.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz