11 września 2017

Przypowieść o skrybie i inne opowiadania



„Przypowieść o skrybie i inne opowiadania”

Szmuel Josef Agnon



Autor/ (właśc. Szmuel Josef Czaczkes) (ur. 8 sierpnia 1887 w Buczaczu, zm. 17 lutego 1970 w Jerozolimie) – izraelski prozaik. Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 1966. Autor powieści i opowiadań obrazujących środowisko chasydzkie na przełomie XIX i XX wieku.

Tłumaczenie/ Piotr Paziński

Tematyka/ To poruszająca, wyrafinowana proza Szmuela Josefa Agnona. To pisarz tragicznych dysonansów, opowiadający o milczącym Bogu, nieodwracalnym wygnaniu, niemożliwej do przezwyciężenia klątwie i bezsilności literatury. „Przypowieść o skrybie i inne opowiadania” to przekrój twórczości Agnona – znajdziemy w nim zarówno teksty trudne, niemal hermetyczne, jak i bardziej uniwersalne (aczkolwiek z pewnymi stałymi akcentami) i poetyckie.

 Główny motyw/ W dwunastu opowiadaniach Szmuela Josefa Agnona znajdziemy: wizje niespełnionych ludzi, obrazy niezawinionej kary, utratę więzi z Bogiem na rzecz rytuałów, i niemal biblijnie pojmowaną religijność. Jak w posłowiu mówi Piotr Paziński: „Świat Agnona przepełniony jest winą, grzechem i lękiem przed karą. Człowieka karzą Bóg i społeczność, wierna maksymie z Sentencji Ojców, że najmniejsze wykroczenie pociąga za sobą następne, nieporównanie ważniejsze”.

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„Powiadają wszakże, że młodzieniec staje się lepszy, w miarę jak przybywa mu lat. Dlatego od czegoś trzeba zacząć”.

„[…] kiedy w człowieku legnie się dobra myśl, od razu wędruje ona do serca, albowiem serce jest fundamentem całego ciała”.

„Skoro przychodzimy na świat po to, by uporządkować to, co pozostawiły poprzednie pokolenia, mogę powiedzieć, że w paru drobiazgach udało mi się zaprowadzić nieco ładu”.

„Tak bowiem jest z ludźmi: kiedy ich potrzebujesz, nie przychodzą, a gdy ich nie szukasz, zjawiają się”.

„Są rzeczy, które człowiek robi z miłości, co nie znaczy, by śpieszył się je skończyć”.

„Zarobić na kawałek chleba jest równie ciężko, jak przejść przez Morze Sitowia”.

„Każdemu pisane jest spotkać drugiego człowieka w określonym miejscu i czasie”.

„Gorąco to mają złoczyńcy w Gehennie”.

„Nim nadejdzie pociecha, dusza wyjdzie z człowieka”.

„Kto chciałby spierać się z człowiekiem, który ma władzę i siłę?”.

„Kiedy człowiek żyje długie dni i lata, dane mu jest oglądać wiele rzeczy. I tych dobrych, i tych jeszcze lepszych”.

„[…] sprawiedliwi żałobę noszą w sercu, a na twarzy radość”.

„Kiedy człowiek jest chasydem, łatwo go znaleźć. Jeżeli nie u tego rebego, to u innego. Ale jak znaleźć zwykłego Żyda?”.

„[…] w każdym pokoleniu ludzie dokonują jakiegoś odkrycia, o którym mówi się, że nigdy nie było drugiego takiego, po czym wszyscy o nim zapominamy, bo ktoś inny odkrył coś nowego”.

„Po co w ogóle ludzie tułają się po świecie? Czy chodzi o jakiś pierwotny nakaz, czy o złudzenie zgodnie ze starym porzekadłem: Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma?”.

„Tylko księżyc świeci wszystkim po równo”.

„Czy nie tak powiadają nasi mędrcy >>Gdzie człowiek potrzebuje, tam go same nogi poniosą?<<. Tyle że nie zawsze wiemy, czego nam trzeba”.

„Trudno o większy nonsens, niż utknąć w zapadłej wsi, gdzie Żydzi nie znają Tory i w dodatku klepią biedę”.

„Kiedy wyobraźnia zapanuje nad człowiekiem, gotów jest wziąć cień na ścianie za coś oczywistego”.

„Nie ma historii, której wcześniej gdzieś nie zapisano”.

„Nawet jeżeli powiemy: jest w tym ręka opatrzności, to czy uda nam się dotrzeć do końca łańcucha przyczyn i odkryć rozwiązanie? I czy taka wiedza uśmierzy nasz gniew?”.

„Póki mędrzec żyje, ci, którzy chcą, widzą jego mądrość, a ci, którzy nie chcą, nie widzą. Ale kiedy umiera, jego dusza przydaje blasku książkom, które napisał”.

„Niekiedy tak bywa, że książki łagodzą cierpienie”.

             
                   Szmuel Josef Agnon nie należy do łatwych pisarzy. Czytelnik, który do tej pory nie zetknął się z religią, kulturą, literaturą i tzw. „mentalnością żydowską” czytając zbiór opowiadań Agnona „Przypowieść o skrybie i inne opowiadania” może poczuć się „zagubiony”. Jego język jest niezwykle bogaty – tak bogaty, że nikt dzisiaj tak po hebrajsku nie mówi, a i teksty Agnona uchodzą w oczach wielu Izraelczyków za trudno przyswajalne, staroświeckie. Jego książki to palimpsest cytatów, kryptocytatów, biblijnych i talmudycznych aluzji, gier słownych. W zwyczajnej lekturze można po prostu rozkoszować się tekstem, lecz w przypadku książki „Przypowieść o skrybie i inne opowiadania” tłumacz Piotr Paziński po mistrzowsku „wgryzł” się w tematykę „żydowskiego świata”. Objaśnia czytelnikowi uniwersum judaizmu, zwyczajów, pojęć, koncepcji religijnych itd, to, dlatego każde z opowiadań zaopatrzył w przypisy, a jest ich niemało – 225.
                    
                 Dla przykładu możemy podać dwa słowa, które tłumaczowi mogą przysporzyć wielu kłopotów: jak wiadomo, świętym dniem Żydów jest szabat, dzień siódmy, dzień odpoczynku itd. Wszystko to wiemy z Księgi Rodzaju. Po polsku szabat jest rodzaju męskiego, jest też wyraźnie żydowski – chrześcijanie nie mają szabatu, obchodzą niedzielę. W języku hebrajskim szabat jest rodzaju żeńskiego. Szabat jest kobietą, królową, oblubienicą Izraela. Żydowska mistyka uwielbia rozmaite aluzje erotyczne, stąd też nadejście szabatu (Królowej Szabat) w piątkowy wieczór przyjmuje postać symbolicznych zaślubin. Królowa Szabat brzmi źle, tłumacze nie lubią tego typu sformułowań, podobnie jak wielu tłumaczonych wprost konstrukcji dopełniaczowych, które są prawdziwą zmorą dla tłumacza z języka hebrajskiego. No i w takim wypadku szabat musi zostać po polsku sobotą. Ta na szczęście jest dziewczyną, a w jej imieniu pobrzmiewa zresztą hebrajski rdzeń sz-b-t.

W ostatnim opowiadaniu tłumacz długo zastanawiał się nad tytułem, który jednocześnie stanowi frazę kluczową dla fabuły. „Ad olam” – to tyle, co „na zawsze”, „na wieki wieków”, „na wieki”. „Zawsze” jest w kontekście hebrajskiego poczucia czasu zbyt sztywne, zbyt nieruchome. „Olam” to nieustannie rozwijający się czas (a przy okazji „świat”), a nie bezczasowa teologiczna wieczność. „Na wieki wieków” jest lepsze, ale aż nazbyt kojarzy się z chrześcijańskim pozdrowieniem. Piotr Paziński zdecydował się na tytuł „Na wieki”. Jest tu dynamika trwania, pozbawiona wszelako niekoniecznego w tym wypadku naddatku teologii, i to teologii obcej żydowskiemu pojmowaniu czasu.
                     
                 Mówiąc najogólniej, w żydowskim doświadczeniu religijnym Bóg najsilniej objawia się poprzez język – tekst Tory i wszystkich komentarzy, które z Tory wyrastają. Podług niektórych poznawalny jest wyłącznie w tekście, a nie np. w dziele stworzenia albo w bezpośrednim doświadczeniu mistycznym, jakiejś jedności z boskością. W pewnym sensie Bóg jest językiem (hebrajskim językiem) i jest tekstem. Kabalista tedy wgryza się w tekst, bada go, studiuje, stara się dostrzec wewnętrzne asocjacje, ukryte sensy, analogie pomiędzy słowami, i z nich buduje sensy nowe. Wtenczas we własnym poczuciu znajduje się bliżej Boga. Kabalista siedzi w księgach i studiuje substancję języka. Ale to uproszczony obraz. Dla pobożnego kabalisty równie ważne jest przecież wypełnianie prawa i dobre uczynki, niekiedy także wpływanie na świat, żeby stał się miejscem lepszym do życia.
            
   Skoro mowa jest tutaj o mistyce żydowskiej należy zaznaczyć, że Szmuel Josef Agnon usiłuje w swoich opowiadaniach realnie przedstawić żywego Boga- Boga dobrego, mądrego, sprawiedliwego, pełnego miłosierdzia i w ogóle obdarzonego wszelkimi możliwymi pozytywnymi atrybutami, co ciekawe działającego poprzez ludzi. Jednocześnie nie chce rezygnować z tamtego, ukrytego Boga, nigdy niedającego się zgłębić i spoczywającego w otchłani swej Istoty czy też, według śmiałego wyrażenia kabalistów, „w otchłani swej Nicości”. Ten ukryty Bóg może nie mieć żadnych atrybutów; Bóg żywy, Bóg Objawienia i wszelkiej religii, ma atrybuty będące zarazem – na innej płaszczyźnie – najważniejszymi wartościami życia religijnego urzeczywistnianymi przez mistyka. Tak, więc żydowskie życie wzbogacane jest w utworach Agnona w nieskończone, kosmiczne tło i uzyskuje przez to nieoczekiwaną potęgę.
                    Właśnie w chasydzkiej codzienności zanurzone są pierwsze opowiadania Agnona zebrane w tym tomie, pisane frazą, przypominającą styl pism rabinicznych, komentarzy do Tory. Tytułowa „Przypowieść o skrybie” to historia Rafaela, parającego się przepisywaniem Księgi oraz jego skromnej małżonki Miriam. Akt pisania (przepisywania) ma tu wiele znaczeń: od prośby w konkretnej intencji, przez hołd dla tego, co odeszło, po symbol całego życia, bo zostaje ono dopełnione dopiero w chwili, gdy zaczernione zostaną kontury ostatnich liter zwoju. Jest to teks o nadmiernej pobożności i niepotrzebnym, grzesznym ascetyzmie, rzecz o stagnacji, w jaką popadła tradycyjna cywilizacja żydowska  albo gorzka opowieść miłosna. Agnon był przywiązany do tego tekstu, być może nawet utożsamiał się z Rafaelem skrybą, stąd pomysł, by tytuł opowiadania posłużył, jako tytuł całej książki. „Zmysł powonienia” to miniaturowy traktat o języku hebrajskim, świętej mowie przeciwstawionej językom konwenconalnym, a przy tym opowiadanie, w którym Agnon odsłania nieco ze swojego warsztatu - już nie skryby ale autora. W „Zaginionej książce” pisanie i powstały dzięki temu skrypt, obnażają kruchość naszych wyobrażeń i pragnień. Wysiłek autora-bohatera i wysiłek narratora-bohatera nie zostaje nagrodzony, choć pozostaje nadzieja, że to, co raz napisane, być może jednak przetrwa. Temu opowiadaniu bliska jest poniekąd opowieść kończąca tom – „Na wieki”. Jej bohater również odkrywa, że marzenie, za którym gonił całe życie, jest kruche jak karty starego rękopisu. Tekst jest niemal świecki, niewiele pozostało w nim z religijnego słownictwa typowego dla wcześniejszych opowiadań autora. Jak zwykle, gdy mowa o zwariowanych naukowcach możemy doszukać się w tym opowiadaniu postaci Gershoma Scholema zaprzyjaźnionego z pisarzem intelektualisty. Bohater opowiadania „Na wieki” nazywa się Adiel, co oznacza: „boża ozdoba”.  W doskonałej „Tehili” litery tworzą i list, będący prośbą o przebaczenie, i podpis potwierdzający dość przyziemny fakt nabycia kwatery grobowej na Górze Oliwnej. Ale symbolicznie litery łączą się dla czytelnika w jedną opowieść, gdy grób okazuje się najlepszym miejscem spoczynku dla spóźnionej o dziesięciolecia prośby wybaczenia. To także świetne opowiadanie o tym, jaką moc i znaczenie ma napisanie „listu terapeutycznego”, w którym przebaczamy i prosimy o wybaczenie win. W opowiadaniu pojawia się także symbolika pieca grzewczego, który symbolizuje Szechinę (Bożą Opaczność). Mało który tekst tak mocno podejmuje problem grzechu, spóźnionego wybaczenia i klątwy przenoszonej z pokolenia na pokolenie.

                    Świat Agnona często przenika rodzaj magii, symboliki, mistycyzmu czy oniryzmu. Widać to choćby w „Opowieści o kamieniu”, gdzie pisarz wykorzystał żydowskie legendy, ale także w niejednoznacznym „Ejdo i ejnam”. Choć rabinów i skrybów zastępują tu naukowcy, a zamiast przepisywania Tory dostajemy opracowanie gramatyki zapomnianego języka, to opowiadanie pełne jest „nieoczywistości”, zanurzone w oniryzmie, (co dodatkowo podkreśla motyw lunatykowania), naszpikowane przypadkami, które kierują losem bohaterów. Naukowcy mieszkający w Jerozolimie oderwani od spraw tego świata i zaabsorbowani pogonią za wiedzą, która, choć niby przynależy do dyscyplin przyrodniczych czy humanistycznych, przypomina mądrość religijną – doktor Ginat, rekonstruujący język zaginionego plemienia, oraz jego „cień”, Gabriel Gamzo, antykwariusz-erudyta. Także tutaj motyw pisania jest niezwykle istotny, aliterackie asocjacje wykraczają poza uniwersum Tory, bo już nie o Torę chodzi, ale o świeckie pisarstwo.
              Szmuel Josef Agnon w swoich utworach przedstawia świat prostych ludzi, religijnych Chasydów, dla których minimalizm jest ich naturalną, ludzką potrzebą. No, bo, na czym polega minimalizm? Na tworzeniu przestrzeni i czasu, w których możemy coś zauważyć w szczegółach, doświadczyć głębiej, przyjrzeć się, wsłuchać, zrozumieć. A to wszystko składa się na smak życia. Wielki nauczyciel religijny Baal Szem Tow, tworząc ruch chasydzki, najpierw zaszczepił w chasydach radość. Służysz Bogu nie tylko wtedy, gdy siedzisz nad książkami i płaczesz nad nimi. Jak śpiewał Król Dawid, „musisz czcić Boga z radością”. Jak to robić? Nie chodzi o to, by uśmiechać się jak idiota i powtarzać „jestem szczęśliwy”. Wielbisz Boga z radością, śpiewając ku Jego chwale, – kiedy jesteś w synagodze i kiedy zapraszasz gości, podczas ślubu i podczas posiłku. To są szczęśliwe okazje, ponieważ człowiek szczęśliwy lepiej służy Bogu i ludziom niż smutny. Autor dosłownie daje do zrozumienia czytelnikowi, że uczynki są ważniejsze od wiary, że wiara bez czynów jest pusta. Np. opowiadaniu „Tehila” bohater kupuje starej kobiecie piec do ogrzania. Na pierwszy rzut oka opowiadania Agnona to literatura na poły religijna, o czym świadczy choćby programowy tekst „Zmysł powonienia”, rozpoczynający się od słów: „Święta mowa różni się od innych języków, ponieważ inne języki są konwencjonalne i powstały w wyniku porozumienia w każdym narodzie z osobna, podczas gdy w świętej mowie została nadana Tora”. Gdy jednak przełamiemy czytelniczy odruch, okaże się, że Agnon jest pisarzem tragicznych dysonansów, opowiadającym o milczącym Bogu, nieodwracalnym wygnaniu, niemożliwej do przezwyciężenia klątwie i bezsilności literatury. Tradycja religijnych pism, do których się odwołuje, zostaje raczej w bluźnierczy sposób zaprzeczona.
                 Szmuel Josef Agnon w książce „Przypowieść o skrybie i inne opowiadania” ukazuje, że nasze życie najeżone jest trudnościami, ale nigdy nie jest pozbawione sensu. Poczucie daremności obce jest naszym duszom. Nie istniejemy w próżni. Boska powaga otacza życie ludzi wierzących. To jest ich godnością. Być obdarzonym godnością – to reprezentować coś więcej niż tylko samego siebie. Jesteśmy stawką Boga w ludzkiej historii. Jesteśmy brzaskiem i zmierzchem, zmianą i próbą. Jak osobliwe być człowiekiem „błądzącym” i zagubić się podczas wypełniania niebezpiecznych boskich zaleceń. Bohaterów książki autor przedstawiał, jako „wzór kultur i żer pogardy” - ale też jest jeszcze coś więcej w ich przeznaczeniu. Dźwigają „złoto Boga” w swoich duszach, aby wykuć wrota królestwa. Toczy się wojna przeciwko wulgarności, przeciwko gloryfikacji absurdu, wojna ustawiczna i powszechna. Wierni obecności ostatecznego w zwykłym, potrafią uczynić jasnym to, że człowiek jest kimś więcej niż tylko człowiekiem, że czyniąc to, co słuszne i skończone, może odczuwać nieskończoność.

05 września 2017

Tysiąc wspaniałych słońc



„Tysiąc wspaniałych słońc”

Khaled Hosseini


Autor/ur. 4 marca 1965 w Kabulu, Afganistan – amerykański powieściopisarz i lekarz medycyny pochodzenia afgańskiego.

Tłumaczenie/ Anna Jęczmyk

Tematyka/ Wspaniała powieść! O życiu, o miłości, o szczęściu, o przyjaźni, o Afganistanie... Jest to powieść z tych nielicznych, po przeczytaniu, których dziękujemy Bogu za to, co mamy i chcemy lepiej żyć. Niezwykła opowieść o niezwykłej przyjaźni dwóch kobiet, o tym, jaką siłę daje miłość matki, o tym, że godność ludzka umiera ostatnia.

Główny motyw/ Kronika trzydziestu lat historii Afganistanu i głęboko poruszająca opowieść o rodzinie, przyjaźni, nadziei i ocaleniu dzięki miłości. Osią fabuły rozgrywającej się w Afganistanie w ciągu ćwierć wieku, są dzieje dwóch kobiet, które zrządzeniem losu poślubiły tego samego mężczyznę, despotycznego Rasheeda. Mariam ma zaledwie 15 lat, kiedy zostaje wysłana do Kabulu, by zostać żoną szewca. Druga bohaterka, ambitna i wykształcona Laila, w wyniku wybuchu bomby traci całą rodzinę. Po traumatycznych przejściach dochodzi do siebie w domu Rasheeda i Mariam. Stopniowo między kobietami rodzi się trudna przyjaźń.

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„ Obce dzieci dostają lody. A ty co dostajesz, Mariam? Opowieść o lodach”.

„ Tak jak igła kompasu zawsze wskazuje północ, tak oskarżycielski palec mężczyzny zawsze znajdzie kobietę”.

„[…] jaka to niesprawiedliwość zmuszać dziecko, by przepraszało za sposób, w jaki przyszło na świat”.

„Jaki sens ma posyłanie do szkoły takiej dziewczynki jak ty? To jak polerowanie spluwaczki”.

„[…] Allah wszystko wybacza, ale jest zasmucony tym, co uczyniła. On nie akceptuje odbierania życia, czyjegoś ani własnego, albowiem Allah mówi, że życie jest święte”.

„[…] każdy płatek śniegu jest westchnieniem pokrzywdzonej gdzieś na świecie kobiety”.

„[…] społeczeństwo nie ma szans na sukces, jeśli kobiety nie są wykształcone”.

„[…] spośród wszelkich trudności, które spotykają człowieka w życiu, nic nie stanowi gorszej kary niż zwykłe czekanie”.

„[…] chłopcy traktują przyjaźń tak samo jak słońce: jego istnienie jest niepodważalne, a jego blaskiem najlepiej jest się po prostu cieszyć, a nie na nie patrzeć”.

„Widzicie, jednych rzeczy mogę was nauczyć, innych uczycie się z książek. Ale są pewne rzeczy, które trzeba po prostu zobaczyć i poczuć”.

„ Ale czas jest najbardziej niemiłosierną bestią […]”.

„ […] Święty Koran zabrania picia szarabu. Bo zawsze trzeźwy musi płacić za grzechy pijanego”.

„ […] miłość jest szkodliwym błędem, a jej towarzyszka, nadzieja, podstępną iluzją”.
       
                
               W 1967 roku dr William Podlich postanowił zrobić sobie dwuletnią przerwę w dawaniu wykładów na uniwersytecie stanowym w Arizonie i nawiązał współpracę z UNESCO, w ramach, której zaczął uczyć w szkole wyższej dla nauczycieli w Kabulu. W czasie wolnym dr Podlich zajmował się fotografią i to właśnie temu hobby zawdzięczamy niezwykłe zdjęcia z tamtego okresu. Pamiętajmy, że miało to miejsce zaledwie 10 lat przed inwazją ZSRR na Afganistan, przed wyniszczającymi wojnami był to kraj świecki, rozwinięty i dość nowoczesny. Zdjęcia pokazują jak Afganistan przeżywał wtedy czas rozkwitu i rozwoju, połączony z modernizacją i przejmowaniem wzorów z Europy Zachodniej i USA. Aż trudno uwierzyć, że był to kraj tak nowoczesny, otwarty i świecki. Wojna z wojskami radzieckimi była dopiero przed nim, kraj cieszył się spokojem. Tego Afganistanu już dawno nie ma, można go zobaczyć tylko na zdjęciach dr. Williama Podlicha i poczytać o nim we wspomnieniach. W tym czasie krajem rządził król Mohammad Zaher Szah, któremu nie udało się jednak do końca zreformować kraju, a w 1973 r., korzystając z jego wyjazdu z kraju, jego kuzyn dokonał bezkrwawego zamachu stanu i ogłosił koniec monarchii.
             
             Okazuje się, że Afganistan był kiedyś nowoczesnym państwem, gdzie zwyczaje takie jak noszenie chusty na głowie przez kobiety było zwyczajem, tradycją, a nie nakazem religijnym, prawem surowo egzekwowanym. Państwem, gdzie każdy, bez względu na płeć, mógł się kształcić i wyjeżdżać za granicę. Sytuacja kobiet w Afganistanie drastycznie pogorszyła się, kiedy w kraju wybuchła wojna. Pod panowaniem Talibów społeczeństwo uległo radykalizacji. Reżim wyznaczał surowe zasady dla życia kobiet. To właśnie od tamtej pory nie mogą wychodzić z domu bez męskiego opiekuna i burki, czyli stroju, który osłania całą głowę i ciało.
              
                Książka Khaleda Hosseiniego „Tysiąc wspaniałych słońc” ukazuje 30 lat z życia Mariam i Lajli, walkę Afgańczyków z Sowietami, spory wewnętrzne między poszczególnym frakcjami, przejęcie rządów przez talibów, aż po wypowiedzenie przez prezydenta Busha wojny zaraz po atakach na WTC. Z państwa biednego, ale rozwijającego się, Afganistan zmieni się z kupkę ruin, a potem dla całego świata zostaje „wylęgarnią” terroryzmu. Zdjęcia dr. Podlicha w zestawieniu z książką Hosseiniego to „oksymoron” poznawczy, paradoks, sytuacja pozornie niemożliwa, w której współistnieją dwa wykluczające się fakty.
              
           
                   Mariam miała pięć lat, kiedy po raz pierwszy usłyszała słowo harami. Mariam nie rozumiała tego wtedy. Nie wiedziała, co oznacza słowo harami – nieślubne dziecko, bękart. Nie była też na tyle dorosła, by dostrzec niesprawiedliwość, nie wiedziała, że to rodzice harami są winni, a nie nieślubne dzieci, których jedynym grzechem jest, że się narodziły. Ale mała Mariam domyślała się po sposobie, w jaki jej matka Nana wymawiała to słowo, że harami jest czymś obrzydliwym i wstrętnym jak „robak czy czmychające spod nóg karaluchy”, które matka zawsze przeklinała i wymiatała z domu. Później, kiedy Mariam była starsza, zrozumiała znaczenie tego słowa. To przez sposób, w jaki Nana je wymawiała- a raczej nie tyle wymawiała, „ile wypluwała” –Mariam czuła się nim dotknięta do żywego. Wtedy zrozumiała, co Nana miała na myśli: harami jest niechcianą rzeczą, a ona, Mariam, jest nieślubnym dzieckiem, które nigdy nie będzie miało prawa do tego, co mają inni ludzie: miłości, rodziny, domu, akceptacji.

                  Mariam wyobrażała sobie jak mieszka jej ojciec Dżalil, który był bogaty, posiadał trzy żony, dziewięcioro dzieci i kino w mieście Herat. I choć przez piętnaście lat swojego życia mieszkała w lepiance niedaleko od Heratu, nigdy nie miała sposobności zobaczyć „wielkiego świata” z opowieści jej ojca. Nigdy nie miała zobaczyć z bliska słynnych minaretów, sadów owocowych, pól pszenicy oraz wielkiego miasta. Ale zawsze, kiedy ojciec opowiadał, Mariam słuchała jak zaczarowana. Rozpierała ją duma, że ma ojca, który wie takie rzeczy. „Jakie bogate kłamstwa!” – sarkała Nana po wyjściu Dżalila z ich ubogiej lepianki – „Bogaty mężczyzna, opowiadający bogate kłamstwa”. Matka za każdym razem ostrzegała Mariam, żeby nie dawała się mu oczarowywać. Bo ten jej ukochany tata ich zdradził. Wyrzucił je ze swojego wielkiego wspaniałego domu, jakby nic dla niego nie znaczyły. Czasami Nana myślała i żałowała, karmiąc kurczaki przed chatką, że jej ojcu zabrakło odwagi, by naostrzyć nóż i postąpić „honorowo”. Tak byłoby lepiej dla Nany i jej córki Mariam. Przynajmniej jej córka nie cierpiałaby, wiedząc, że jest tym, kim jest. Ale ojciec był tchórzem, brak mu było serca, aby to uczynić.
           
                  Pewnego ranka Mariam włożyła kremową sukienkę, bawełniane spodnie i wybrała się do Heratu do swojego wyidealizowanego ojca Dżalila.  Matka próbowała ją zatrzymać, krzyczała: „Ależ ty jesteś głupia! Myślisz, że coś dla niego znaczysz, że jesteś mile widziana w jego domu?”. Lecz Mariam  nie chciała jej słuchać. Niedobrze się jej robiło od bezustannego naciągania faktów dotyczących Dżalila. Przecież jej ojciec jest wspaniałym mężem i ojcem dla wszystkich swoich żon i dzieci, a jej obiecał, że zabierze ją do własnego kina na film o Pinokiu, o chłopcu, który jest kukiełką i którego połknął wieloryb.
             
                    Miriam szła przez hałaśliwe, zatłoczone miasto, wysadzone cyprysami bulwary, w strumieniu pieszych, rowerzystów. Dotykała samochodów, których do tego dnia nigdy nie widziała. Nikt na nią nie zwracał uwagi, nikt nie wytykał jej palcami jak ostrzegała ją matka. Mariam z trudem mogła uwierzyć, że znalazła się w tym miejscu. Serce biło jej mocno z podniecenia. Kiedy trafiła do domu ojca nikt nie chciał z nią rozmawiać, Dżalilia nie zastała. Nie wpuszczono jej do domu. Mariam czekała całą noc w ogrodzie. Rano szofer jej ojca zabrał ją do samochodu i odwiózł do chatki za miasto. Po drodze kierowca przemawiał do niej powściągliwym, uspokajającym tonem. Mariam płakała, były to łzy żalu, złości, rozczarowania. Kiedy dotarli na miejsce zastali drzewo, którego podmuch wiatru rozsuwał gałęzie jak kurtynę. Pod drzewem przewrócone krzesło. Sznur zwisający z gałęzi. I wiszącą na nim Nanę.
                
                        Po tym strasznym wydarzeniu ojciec Mariam i jego trzy żony postanowiły bez zgody dziewczyny wydać ją szybko za mąż, aby pozbyć się „kłopotu”. Kandydat to Raszid z Kabulu. Ma własny sklep i jest jednym z najbardziej wziętych szewców w mieście. Robi buty dla dyplomatów, członków rodziny prezydenta. Ślub trwał kilka minut, po czym małżonkowie tego samego dnia wsiedli do autobusu i wyjechali do Kabulu. Raszid okazał się fałszywym, zakłamanym, despotycznym człowiekiem. Pluł na kobiety tzw. „oświecone”, które ośmielały się same jeździć samochodem, palić publicznie papierosy, malować usta i do tego bez wstydu pokazywały mu swoje stopy, kiedy mierzyły u niego w sklepie buty. Według Raszida tak nie postępują pobożne kobiety, dobre żony. Pod nieobecność męża Mariam znalazła w szafce przy łóżku czasopisma z porozbieranymi kobietami. Na każdej stronie były piękne kobiety, które nie miały na sobie żadnego ubrania. Mariam była oszołomiona. Jak mogły się dać sfotografować w taki sposób? A więc tym zajmował się jej mąż, kiedy nie przychodził do jej sypialni. Była rozczarowana, co z tym całym mówieniem o honorze i własności, dezaprobacie Raszida dla klientek, które bądź, co bądź pokazywały mu tylko stopy, aby dopasować buty? „Twarz kobiety – powiedział kiedyś- jest wyłącznie sprawą jej męża”. Skoro tak, to, dlaczego Raszid nie widzi nic złego w oglądaniu intymnych części ciała czyichś żon i sióstr?!
Kiedy Mariam straciła dziecko podczas kąpieli w hammanie, Raszid stał się jeszcze bardziej okrutny. Niełatwo było tolerować to, jak się do niej zwracał, znosić, szyderstwa, obraźliwe słowa, przechodzenie obok niej jakby była nikim. Nic mu nie smakowało, krytykował każde przyrządzone przez nią danie. Pewnego dnia narzekał, że ryż jest za twardy. Raszid wyszedł na podwórko zabrał garść piachu i kamieni, wszedł do domu, wsunął dwa palce w jej usta i wcisnął twarde kamienie do jej ust. Kazał jej „żreć”. „Teraz już wiesz jak smakuje twój ryż. Teraz wiesz, co mi dałaś w tym małżeństwie. Złe jedzenie, nic więcej”. A potem wyszedł, zostawiając ją samą z kamykami, które wypluwała wraz z krwią i kawałkami dwóch złamanych zębów trzonowych.
              
                     Kilka domów dalej, sąsiadka Mariam Fariba urodziła córeczkę Lajlę – „Nocną Piękność”. Mariam miała wtedy dziewiętnaście lat. Ojciec Lajli Babi był mądrym, wykształconym człowiekiem. Kiedy dziewczynka wieczorami przychodziła do jego pokoju, zawsze zastawała go pochylonego nad książką, z okularami przekrzywionymi na czubku nosa. Wiedział, czym się różni stalaktyt od stalagmitu i można było się od niego dowiedzieć, że odległość Słońcem a Ziemią jest półtora miliona dłuższa od odległości między Kabulem a Ghazni. Babi często powtarzał Lajli: „Wiem, że jesteś jeszcze mała, ale chcę, żebyś już teraz to zrozumiała i zapamiętała –powiedział.- Małżeństwo może poczekać, ale wykształcenie nie”. „I wiem, że kiedy skończy się ta wojna, Afganistan będzie potrzebować ciebie tak bardzo jak swych mężczyzn, a może nawet bardziej. Ponieważ społeczeństwo nie ma szansy na sukces, jeśli kobiety nie są wykształcone, Lajlo. Nie ma szansy”. Każdego wieczoru po kolacji Babi pomagał Lajli w odrabianiu lekcji i uczył ją nowych rzeczy. W istocie Babi uważał, że jedyna dobra robota, którą zrobili komuniści- a przynajmniej starali się zrobić- dotyczyła pola edukacji. A szczególnie wykształcenia kobiet. Lajla była zakochana w Tarighcie, w chłopcu, któremu „mina pułapka” urwała nogę. Od tego wydarzenia Tarigh nosił protezę. Dziewczyna uwielbiała jeść w jego domu. U Tarigha nikt nie jadł sam, do stołu zawsze siadała cała rodzina. W trakcie tych posiłków zawsze toczyły się wartkie rozmowy.
             Pewnego dnia do domu Lajli zapukał krępy mężczyzna, który przywiózł ze sobą smutne wiadomości. Dwóch braci Lajli Nur i Ahmad zostało szahidami – męczennikami. Walczyli po stronie mudżahedinów z wojskami sowieckimi. Ale Lajla wiedziała, że jej przyszłość nie może równać się z przeszłością jej braci. Już za życia usunęli ją w cień. A wraz ze śmiercią zupełnie ją wymazali. Matka była teraz „kuratorem muzeum ich dokonań”, a ona, Lajla, zwykłym „zwiedzającym”.  
        
                    Walki różnych frakcji politycznych w Afganistanie nie ustawały, większość mieszkańców opuszczało Kabul i uciekało do obozów dla uchodźców w Pakistanie. Kabul także opuścił ukochany Lajli Tarigh. Rodzice Lajli także spakowali najważniejsze rzeczy i szykowali się do drogi, kiedy zabłąkana rakieta trafiła ich rodzinny dom. Raszid znalazł dziewczynę i odkopał ją z pod gruzu. Z większości domu został tylko popiół a rodzice Lajli zginęli na miejscu. Dziewczyna miała niesamowicie dużo „szczęścia”, wyszła z tego nalotu ze stosunkowo niewielkimi obrażeniami. Lajlą opiekowała się Mariam. Dziewczyna patrzyła na nią, jakby czekała, aż Mariam przekaże jej odrobinę jakiejś mądrości, powie coś, co doda jej odwagi. Ale jaką mądrość mogła zaoferować jej Mariam? Jakie słowa otuchy? Mariam wciąż pamiętała dzień, w którym pochowali jej matkę, i pamiętała, jak nikłe pocieszenie dały jej słowa Koranu. A potem, któregoś dnia, mniej więcej miesiąc po wybuchu, który zabił rodziców Lajli, do drzwi zapukał pewien człowiek z okrutną wiadomością… Od tego czasu życie Lajli miało się zmienić w jedno pasmo wielkich życiowych nieszczęść.
              Śmierć rodziców, małżeństwo z Raszidem, masakry, rakiety, bicie, głód, cierpienie dzieci, wszystko wydaję się w książce jak koszmar, dziwaczny przystanek w podróży życia. Strona po stronie odkrywamy obraz kobiet żyjących w świecie jednego mężczyzny, tyrana, który robił z nimi, co chciał, bo miał ku temu prawo. Kobiet, które musiały znosić największe upokorzenia i cierpienia. Khaled Hosseini bardzo obrazowo i przekonująco pokazał sytuację afgańskich kobiet, zawsze skazanych na kaprysy mężczyzn, na przemoc fizyczną i psychiczną, na dotkliwe kary. Usprawiedliwieniem dla ich oprawców są rzekome nauki Koranu. Bohaterki powieści pokazują jak wiele może wytrzymać człowiek, ile bólu może znieść by bronić drugiej osoby. Mimo tych przeciwności główne bohaterki powieści nie poddają się. Ich siła oraz zdolność do poświęceń robią na czytelniku ogromne wrażenie, wzruszają i na długo pozostają w pamięci. Niesamowita książka, jedna z lepszych, jakie było mi dane przeczytać. Piękna i wzruszająca, ale również przerażająca i okropnie smutna. Powieść o prawdziwej miłości, poświęceniu, strachu i wojnie. Napisana pięknie i płynnie, sprawia, że ciągle się do niej wraca, wstrząsa, nakłania do refleksji. Pozycja obok której nie można przejść obojętnie.