17 stycznia 2017

Wszystko jest iluminacją



„Wszystko jest iluminacją”

Jonathan Safran Foer



Autor/ (ur. w 1977), amerykański pisarz pochodzący z rodziny polskich Żydów z Bielska Podlaskiego, studiował filozofię; jego opowiadania publikował m.in. „New Yorker”.

Tłumaczenie/ Michał Kłobukowski

Tematyka/ Jest to opowieść o poszukiwaniu ludzi i miejsc już nieistniejących, prawd, które nie dają spokoju wielu rodzinom, opowieści ulotnych, ale istotnych, które łączą przeszłość z przyszłością poprzez nić teraźniejszości.

Główny motyw/ Jonathan młody Amerykanin żydowskiego pochodzenia z podniszczoną fotografią w ręku przybywa na Ukrainę w poszukiwaniu Augustyny, kobiety, która w czasie wojny ukrywała jego dziadka. W towarzystwie wyjątkowo niekompetentnego tłumacza i starca nawiedzonego przez wojenne wspomnienia przemierza zaniedbaną okolicę, z każdym krokiem cofając się w przeszłość.

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„Dziadek nauczał, że Odessa to najpiękniejsze miasto świata, bo wódka tu tania i kobiety też”.

„Każdy szczegół, ma własne oczy”.

„[…] a jedyne, co może być gorsze od spóźnienia się na własny ślub, to zbyt 
późno pojawić się na ślubie swojej niedoszłej żony”.

„[…] ciekawość była bowiem jedyną wspólną im własnością”.

„Każdy z nas jest przecież taki dobry, że inni nie są go warci”.

„[…] życie i sztuka mogłyby zamienić się rolami…”.

„Oczywiście nijak nie trzyma się to kupy. Ale co się trzyma?”

„Czym jest jawa, jeśli nie interpretowaniem snów, albo i śnienie, jeśli nie interpretowaniem jawy?”.

„Życie było nie do zniesienia, ale śmierć też”.

„[…] bo gorsze niż smutek może być tylko to, że o naszym smutku wiedzą właśnie inni”.

„W Ameryce wszystko jest przynajmniej po jednym egzemplarzu”.

„Humor to sposób, żeby zrobić unik przed tym cudownym, a zarazem straszliwym światem”.

„ Żydzi mają po sześć zmysłów. Dotyk, smak, wzrok, węch, słuch… pamięć”.

„Artefakt powstaje, jako efekt udanej próby przerobienia faktu uprzeszłościowionego na bezużyteczną, piękną rzecz do niczego. Nigdy nie wyjdzie z tego ani sztuka, ani fakt. Żydzi to takie artefakty Edenu”.

„Gdybyśmy porozumiewali się za pomocą czegoś w rodzaju muzyki, nigdy by nas źle nie rozumiano, bo w muzyce nie ma nic do rozumienia. To właśnie przekonanie dało początek śpiewaniu Tory, a zapewne i językowi jidysz, najbardziej onomatopeicznemu z rzeczy świata”.

„Bóg kocha plagiatorów. Napisane jest zatem: >> Bóg stworzył rodzaj ludzki na obraz swój, na obraz Boga stworzył go<<. Bóg jest prekursorem sztuki i plagiatu”.




              
                         W granicach przedwojennej Polski istniało tysiące małych miasteczek zwanymi sztetlami. „Sztetl” (jid. miasto, miasteczko) to żydowska wspólnota lokalna o specyficznym układzie społecznym i obyczajowości. Termin ten odnosi się głównie do miasteczek w przedwojennej wschodniej Europie – Polsce, Rosji, na Litwie oraz we wschodniej części cesarstwa austro-węgierskiego.
Sztetl stanowił rodzaj miasteczka wielokulturowego, gdzie nawzajem przenikały się różne narodowości i religie. Zdominowany był przez społeczność żydowską, jednak zamieszkiwali tam także przedstawiciele innych narodów, miedzy innymi Polacy oraz Ukraińcy. Sztetl był głównym ośrodkiem demograficznym Żydów aszkenazyjskich, posługiwano się w nim językiem jidysz. Miasteczko posiadało własne elity kulturalne i intelektualne, pełniące rolę lokalnych autorytetów (nie zawsze byli to ludzie bogaci). Szewc był „filozofem”, krawiec „teologiem” a stolarz „kompozytorem”. W centrum miasteczka często stały obok siebie kościół, synagoga i cerkiew.   Takie zdarzenia, jak narodziny, małżeństwo, śmierć, zbiorowość przeżywała wspólnie. Opiekowano się miejscowymi żebrakami i chorymi. Dawało to poczucie bezpieczeństwa, z drugiej jednak strony życie każdego mieszkańca poddane było społecznej kontroli, a potrzebę prywatności uważano za coś podejrzanego. Żydowskich mieszkańców łączyło poczucie silnej więzi lokalnej, a słowo sztetl nabrało emocjonalnie zabarwionego znaczenia, odpowiadając dzisiejszemu terminowi „mała ojczyzna”. Pomimo zdążających się napięć między Żydami a nieżydowskimi mieszkańcami sztetla, obie społeczności łączyły liczne więzy.
           
                        Fabuła powieści Jonathana Safrana Foera „Wszystko jest iluminacją” krąży wokół młodego Amerykanina pochodzenia żydowskiego, który uzbrojony wyłącznie w wyblakłą fotografię przyjeżdża na Ukrainę w poszukiwaniu Augustyny – kobiety, która prawdopodobnie uratowała życie jego dziadkowi w czasach nazistowskiej okupacji.  Większą część powieści stanowi seria retrospektywnych listów, które do Jonathana pisze Alex Perchow zwany przez najbliższych „Szapka”, nastoletni Ukrainiec wynajęty przez biuro „Zwiedzania Dziedzictwa”, jako tłumacz. Ograniczona znajomość angielskiego, do której Alex się przyznaje: „mój drugi język nie być tak super” oraz źle pomyślane wykorzystanie tezaurusa są ukazane w formie porywającej językowej pomysłowości. Mimo że jego błędy są często komiczne, „Szapka” nie jest prostakiem. W dalszych partiach powieści jego godność i dar obserwacji ciągle się rozwijają i zaskakują. Przewodnikiem oraz szoferem w tej podróży do „przeszłości” jest niedowidzący dziadek „Szapki”.  Towarzyszy im także pies „przewodnik”, „mentalnie obłąkańcza” suczka zwana Sammy Davis Junior. Podróż starym samochodem, który wyciągał prędkość 60 km/h miała odbyć się trasą Odessa-Lwów- Łuck. Dwadzieścia godzin w jedną stronę.
              
                        Listy „Szopki” do Jonathana są przedzielone dziwnymi i zaskakującymi epizodami utrzymywanymi w stylu realizmu magicznego, które opowiadają historię rodzinnego sztetla Jonathana od dnia jego założenia z końcem XVIII wieku do tragicznych czasów zagłady Żydów.  Książka Jonathana Safrana Foera „Wszystko jest iluminacją” jest rozmyślnym połączeniem faktów i fantazji- zuchwałą wizją Holocaustu i jego dziedzictwa prezentowaną przy pomocy spaczonych tłumaczeń, zakrętów losu, na wpół zapomnianych rozmów, kruchych przyjaźni oraz konkurujących ze sobą głosów narratorów.
        

                       Rodzinny sztetl Jonathana Trachimbrod nazwę zawdzięcza jego prapraprapradziadkowi Trachimowi oraz rzece Brod. W sztetlu zachodziły niezrozumiałe wydarzenia jak w filmowym „Miasteczku Twin Peaks” Davida Lyncha. Wszyscy obywatele sztetla, w sumie trzysta osób, gromadzili się, żeby debatować nad czymś, o czym nic nie wiedzieli. Im mniej, kto widział, tym zapalczywiej dowodził swojej racji. Nie była to żadna nowość. Dyskutowano między innymi nad tym, czy nie wywarłoby lepszego wpływu na dzieci, gdyby tak wreszcie zaszpuntować dziurę w bajglu. W przyszłości miano jeszcze rozważać inne kwestie, a po nich jeszcze inne, co wielu rozśmieszało, a innych dyskutantów skłaniało do podnoszenia dalszych kwestii.
         
                        Wszystko zaczęło się 18 marca 1791 roku, kiedy ośmiokołowy wóz Trachima przygwoździł go albo i nie przygwoździł do dna rzeki Brod. Młode bliźniaczki córki rabina Chana i Hanna były świadkami owego nieszczęścia. Na ratunek "robiąc" nurka w nurtach rzeki Brod pobiegł Szlomi skromny handlarz antyków, który trzymał się przy życiu wyłącznie dzięki cudzej dobroczynności, bo odkąd jego żona umarła, nie umiał się rozstać z choćby jednym kandelabrem, figurynką czy klepsydrą. Lecz topielca nie odnaleziono. W miasteczku dyskutowano, spekulowano, co stało się z Trachimem. Każdy miał swoją wersję wydarzeń. Inną wersję miał lichwiarz Jankiel, jeszcze inną Szanda wdowa po filozofie Pinchasie a jeszcze inną Chaim największy w całym sztetlu logik, a zarazem zboczeniec. Niektórzy twierdzili, że Trachima nigdy nie uda się odnaleźć, bo rzeczny nurt namiótł na jego ciało grubą warstwę mułu i sprawił mu pod nią należyty pochówek. Jeszcze inni podejrzewali, że Trachim w ogóle nie utonął, lecz popłynął z prądem rzeki ku pełnemu morzu, na zawsze unosząc w sobie sekrety swojego życia, „niby list miłosny, który podróżuje w butelce”. Całkiem możliwe, że wyrzuciło go – lub jakąś jego część- na piaszczysty brzeg Morza Czarnego albo w Rio.
                    
                       Ale co w tym wydarzeniu było tak nadzwyczajnego? Przecież każda rzeka ma swojego topielca? Otóż bliźniaczki Chana i Hanna w kłębowisku potopionych przedmiotów zauważyły, maleńką dziewczynkę, która „wciąż jeszcze lśniąca od śluzu” leżała spokojnie przy brzegu rzeki. Była to praprapraprababka Jonathana. Z tego oto powodu wszystkich gapiów „sparaliżowało”. „Prehistoryczna mrówka w pierścieniu Jankiela, znieruchomiała w miodobarwnym bursztynie już na długo przedtem, zanim Noe przybił pierwszą deskę, skryła głowę w gęstwie własnych odnóży, zawstydzona”. Odtąd przez 150 lat w sztetlu odbywały się coroczne zawody „poławiaczy Trachima”, a dziewczęta ze sztetla podczas festynu ubierały się tak, jak owego fatalnego dnia ubrane były rabinowe córki-bliźniaczki.
              
                     Siódmego dnia od wydarzenia nad rzeką Brod rabin zamieścił w cotygodniowej gazecie ogłoszenie następującego anonsu: „[…] otóż nie z całkiem ściśle wiadomych przyczyn trafiło do sztetla niemowlę, bardzo piękne i dobrze ułożone, bynajmniej też nie smrodliwe, rabin zaś postanowił- zarówno dla jej, jak i własnego dobra – oddać małą pierwszemu lepszemu porządnemu człowiekowi, który zgodzi się uznać ją za córkę”.  Nazajutrz rano znalazł pod drzwiami synagogi pięćdziesiąt dwie kartki z nazwiskami chętnych, którzy podejmą się adopcji.  Były tam nazwiska między innymi wytwórcy bibelotów Peszla, samotnego świecarza Mordechaja, bezdomnego Rozlazłego Lumpa, nawet od nieboszczyka filozofa Pinchasa, który był mistrzem w odwoływaniu się do nieczytelnych pism, aby roztrząsać na pozór nierozwiązane dylematy religijne, lecz o życiu nie wiedział prawie nic i od wielu innych zainteresowanych… Rabin podjął decyzję: „ najlepsza decyzja to brak decyzji” – zdecydował w końcu i włożył wszystkie listy do kołyski przysięgając oddać małą autorowi tego, po który dziewczynka najpierw sięgnie. Przez kilka dni dziewczynka nie wykazała żadnego zainteresowania kartkami, na których były nazwiska przyszłych opiekunów tylko domagała się pokarmu. Podczas modlitw cała synagoga modliła się o to, aby dziecko wreszcie podjęło decyzję. Nagle w synagodze zaczął unosić się smród nie do zniesienia. Dziecko wciąż leżało w absolutnym milczeniu, w absolutnym bezruchu. Rabin postawił kołyskę na podłodze, wyciągnął z pod małej ubrudzoną od fekaliów kartkę i zawrzasnął: „Wygląda na to, że dziecko wybrało sobie Jankiela na ojca!”. I tak oto praprapraprababka Jonathana trafiła w dobre ręce. Ta dziewczynka - uparta, inteligentna, smutna i wyjątkowo piękna, stanie się obiektem kpin i zazdrości mieszkańców sztetla. Będzie także autorką tajemniczego „Spisu sześciuset trzynastu smutków”, dzięki której poznamy innych, barwnych bohaterów …
                
               „Wszystko jest iluminacją” Jonathana Safrana Foera to powieść, która mocno angażuje się w temat polityki pamięci; w to, jak nasz związek z przeszłością jest określany poprzez potrzeby teraźniejszości. Jest to także książka o starych tajemnicach, o ignorancji i wiedzy, o niewinności i zdobywaniu doświadczeń, o pokucie i winie. Jest ona w równym stopniu hałaśliwie zabawna, co przytłaczająca w swym spokoju.

09 stycznia 2017

Akty miłości



„Akty miłości”

Elia Kazan




Autor/ właściwie Elia Kazanjoglous (ur. 7 września 1909, zm. 28 września 2003) – amerykański pisarz, reżyser filmowy i teatralny pochodzenia greckiego.

Tłumaczenie/ Jacek Manicki

Tematyka/ Zderzenie dwóch światów i kultur. Książka ukazuje fanatyzm w postrzeganiu własnego światopoglądu. Skostniały patriarchat oraz źle rozumianą obronę wyznawanych dogmatów. Tęsknotę za prawdziwą, zdrową rodziną.

Główny motyw/ Ethel rozpuszczona amerykańska dziewczyna próbuje uporządkować swoje życie, ale nie potrafi oprzeć się jego pokusom, aby temu zaradzić, wychodzi za mąż za Teddy’ego Greka z ortodoksyjnej rodziny.

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„Miłość jest na filmach”.

„Całe życie strawiłem na studiowaniu instrukcji obsługi, którą dołączyli do tego starego sukinsyna. Potrafię przewidzieć, co zrobi, kiedy on sam jeszcze tego nie wie”.

„Wszyscy Grecy zaczynają jako grzesznicy, a w miarę jak się starzeją, robią się coraz bardziej religijni i szukają w modlitwie wyjścia z każdego cholernego kryzysu”.

„Amerykańska dziewczyna dla przyjemności, grecka dziewczyna dla rodziny”.

„…tylko bardzo bogaci i bardzo biedni mają to idealistyczne podejście do pieniędzy. Żebracy i miliarderzy”.

„Większości rzeczy, które musimy w życiu robić, nie chcemy robić”.

„Przyszłam na świat bez instrukcji obsługi”.

„…pochwała z ust kobiety jest najsilniejszym afrodyzjakiem”.

„…miłość i seks to dwie różne sprawy”.

„… większość kobiet wychodzi za mąż z pobudek materialnych, a większość mężczyzn żeni się dla wygody seksualnej i oboje pozostają w związku małżeńskim, chociaż wygasło już wzajemne zainteresowanie, bo boją się samotności…”.

„…gorsze od samotności jest życie w ubóstwie”.





                      Dobór partnerski może mieć istotny wpływ na trwałość związku i ilość problemów w nim występujących. Oczywiste jest, że małżeństwa jednokulturowe nie zawsze są udane. Zgodność poglądów religijnych i wychowanie w tej samej kulturze nie jest czynnikiem zapewniającym trwałość małżeństwa. Jak mówi Edward Rosset „wiara w zbawienną moc endogamii jest produktem konserwatyzmu myślowego, stanowiącego relikt przeszłości. (…) Endogamia sama przez się nie uwalnia małżeństwa od niezgodności poglądów, egzogamia natomiast otwiera przed małżonkami perspektywę integracji różnych obyczajów i różnych tradycji, co może uczynić życie bardziej interesującym i emocjonalnie bogatszym”. Ale nie zawsze tak bywa.
               
                      Dla każdego z nas rodzina pozostaje przez całe życie podstawowym układem odniesienia. Więzy łączące rodzinę należą do najsilniejszych i najbardziej charakterystycznych zjawisk decydujących o tym, kim tak naprawdę jesteśmy. Rodzina to nie prosta suma jej członków, mechaniczne dodanie matki z ojcem, dzieci z dziadkami, brata i siostry, czy innych osób zamieszkujących pod wspólnym dachem. Rodzina to coś znacznie więcej – to właśnie więzi, jakie łączą wszystkich ze sobą. One nadają tej wspólnocie niepowtarzalny kształt, charakter, klimat oraz atmosferę, rodzaj unikatowego swoistego smaku. Tak jak chleb, – o czym pisze w jednej z książek znana terapeutka rodzinna Virginia Satir – nie przypomina sumy składników, z których się składa, tj. wody, mąki, soli, drożdży itd., tak rodzina nie składa się tylko z poszczególnych osób i ról, jakie one pełnią. Chleb to zupełnie inna, jakość, niebędąca przecież oczywistym wynikiem bezwiednego i mechanicznego połączenia ze sobą wielu elementów. Tym, co tak naprawdę spaja ostatecznie pachnący bochen jest ciepło piekarniczego pieca, tak jak ciepło wzajemnych relacji łączy rodzinę w jedną niepowtarzalną całość. Związki miłości, czułości, troski, opieki i pomocy, ale też obowiązku i odpowiedzialności.
             
                         Elia Kazan w książce „Akty miłości” wykreował postać młodej amerykańskiej dziewczyny Ethel wychowywanej przez bogatą rodzinę. Bohaterka w wieku pięciu lat dowiedziała się, że jest adoptowana. Jej ojciec, doktor Ed Laffey, był pryncypialnym profesjonalistą, chirurgiem. Od matki inwalidki nie można było oczekiwać żadnego wsparcia. Doktor Laffey prowadził swój dom jak sanatorium z jedną jedyną pacjentką. Swoim domem i czterema akrami terenu na szczycie wzgórza zarządzał pedantycznie. Każdego ranka przy śniadaniu sporządzał menu na kolację, wyszczególniając, co należy wyjąć z jego chłodni, co wyciąć bądź zerwać w ogrodzie warzywnym, co zaś kupić i gdzie. Ten zestaw instrukcji musiał dotrzeć do rąk Manuela i Carlity, meksykańskiego małżeństwa zajmującego się domem, zanim doktor wyjechał do pracy.
Doktor Ed Laffey, zadbany, pięćdziesięcioczteroletni, wysportowany mężczyzna, pysznił się swoim młodym wyglądem i miał do tego podstawy. „Flirtował” ze swoją adoptowaną córką kompensując sobie braki życia erotycznego, którego nie mógł doświadczać ze schorowaną żoną inwalidką. Ethel, jako czternastolatka sypiała z mężczyznami już na całego. W tym czasie poznała Erniego i przez pewien okres spotykała się z dwoma mężczyznami na raz, w tym ze swym korepetytorem, który starał się wypełnić braki w edukacji prześlicznej uczennicy. Z korepetytorem spotykała się wczesnym popołudniem, a z Erniem, kiedy wracał do domu z pracy na farmie stanowej. Diafragmy nie zmieniała; nazywała to „strącaniem dwóch ptaszków jednym kamieniem”. Mając piętnaście lat, planowała popełnić samobójstwo: „taka dziecinada z podcinaniem sobie żył”. W życiu Ethel powiał się też Izraelczyk Aaron, którego uważała za proroka żywiącego się świerszczami. Była gotowa jechać z nim do Izraela, żyć w kibucu, całować mezuzę, uczyć się języka. Jednak z tego planu zrezygnowała nie stawiając się na lotnisko na samolot do Tel Awiwu.
                     
                          Rozchwiane życie emocjonalne Ethel próbowała uspokajać na różne sposoby. Była kobietą nieposiadającą przyjaciół tylko kochanków. Jednak żadne sposoby zagłuszania pustki psychicznej nie przynosiły rezultatów. Kiedy spotkała Teddy’ego greckiego chłopaka, służącego w Marynarce Wojennej Stanów Zjednoczonych o konserwatywnych, czytelnych poglądach, zrozumiała, że to jest to, czego całe życie szukała. Tęsknota za prawdziwą, kochającą rodziną była na wyciągnięcie jej ręki. Ethel i Teddy zaręczyli się. Ale jak to w tradycji greckiej bywa, należy powiadomić ojca pana młodego, aby wyraził zgodę – zobaczywszy wcześniej wybrankę syna- na zawarcie związku małżeńskiego. Teddy dzwoni do ojca i zaprasza go na spotkanie w gronie rodzinnym, aby ustalić szczegóły wesela. I tu zaczyna się problem. Miało nastąpić wydarzenie. Ojciec Tedde’go Costa Avaliotos kontra ojciec Ethel doktor Ed Laffey.    
               
                          Costa Avaliotos tradycjonalista, były wyławiacz gąbki, to człowiek, który wierzy w to, co mówi. A mówi, co mu ślina na język przyniesie nie zwracając uwagi na to, że obraża uczucia innych ludzi. Na początek spotkania z amerykańską przyszłą synową Costa bez wzruszenia oznajmił: „Nie jestem staroświeckim typem Greka. Po pierwsze, gdyby zamiast mnie siedział tu mój ojciec, nie byłoby całej tej rozmowy. Powiedziałby od razu: >Amerykańska dziewczyna dla przyjemności, grecka dziewczyna dla rodziny<”. Coscie nie pasowało coś w figurze Ethel. Miała za chude nogi. Odpowiednia kandydatka na żonę Greka powinna być szeroka w biodrach, zanim jeszcze zajdzie w ciążę, ale piersiasta dopiero potem.


Pierwsze spotkanie „głów” rodzin od początku cechowała wspólna nieufność i pogarda. Pierwszy konflikt w rozmowie dotyczył, w jakim obrządku zostanie przeprowadzona ceremonia ślubna – katolickim czy prawosławnym. Costa Avaliotos twardo bronił swoich racji: „Dla mnie nie wszystko jest możliwe. Mamy rodzinę i swoje zwyczaje. Nie zmieniamy się, kiedy przyjeżdżamy do tego kraju. Nasi chłopcy biorą sobie za żony greckie dziewczyny, a nasze greckie dziewczyny wychodzą za mąż za greckich chłopców. Nie jestem człowiekiem staroświeckim. Rozumiem, że świat się zmienia. Ale w tej sprawie my się nie zmieniamy”. Z Costą nie można było nawiązać sensownej rozmowy. Każde inne pomysły pogodzenia zwyczajów obu rodzin nie przynosiły rozsądnego rozwiązania. Stary Grek obrażał wszystko i wszystkich, sztywno trzymał się swoich poglądów i nie uległ nawet presji sprowadzonego na rozmowę księdza. Czara zniewagi wylała się jednak po obraźliwych słowach Costy na temat Ethel, kiedy oznajmił: „Wiem, jaka ona jest. Nie jest czystą dziewczyną. Mam rację? (…). Słuchał ksiądz przynajmniej raz jej spowiedzi, i tak dalej. Niech ksiądz powie prawdę”. Jednak sama zainteresowana, Ethel była zachwycona swoim przyszłym nieuległym w poglądach teściem. Oznajmiła swemu ojcu oraz księdzu, że tak uwielbia Coste, że chętnie wyszłaby za mąż za obu, za Teddy’ego i za Coste razem. Wszyscy czuli się jak aktorzy grający w jednym z tych komediowych seriali telewizyjnych, w których fantastyczny, ale skądinąd sympatyczny ojciec ze starego świata, niepodatny na żadne argumenty wygrywa swym uporem z liberalnym amerykańskim światopoglądem. Po wszystkim stary Grek zdjął w eleganckiej restauracji z nogi buta, ze skarpetki wyciągnął zwitek pieniędzy i zapłacił kelnerowi za kolację.
             
                  Costa, jako głowa rodu sam stanowił prawo. Pierwszym było sprawienie, aby Ethel stała się prawdziwą „grecką kobietą”. Wiązało się to z umiejętnością gotowania greckich potraw, ubierania się w skromny ubiór i najważniejsze, aby na świecie pojawił się grecki wnuk.  Problem stanowił ten ostatni nakaz, ponieważ Ethel stosowała antykoncepcje oraz to, że od miesiąca mieszkała u teściów na Florydzie a mąż Teddy w bazie wojskowej w Kalifornii. Jak to w tak zwanych „związkach fajerwerkowych” bywa wystarczył miesiąc separacji, aby relacje emocjonalne między młodymi małżonkami wygasły. W tym czasie w życiu Teddy’ego pojawiła się Dolores sekretarka komandora, która umiliła czas młodemu Grekowi oraz ukoiła go w samotności. Natomiast Ethel lekceważąc prawa i obowiązki osoby rekrutowanej zostaje poszukiwana za dezercję przez Military Police.  
                      
                 Ethel nie radzi sobie z emocjami na tyle, że zmienia się w tak zwaną „notoryczną naprawiaczkę” swojego życia. Takich ludzi charakteryzuje ciągłe zmienianie miejsca zamieszkania, pracy oraz kochanków/kochanek. Aby pozbyć się przeszłości wyrzuca swoje ubrania i pali zdjęcia. W taki oto patologiczny a zarazem symboliczny sposób chce pozbyć się przeszłości. Nie przeżywa swoich emocji wewnątrz siebie, lecz kompulsywnie je uzewnęcznia. Na dodatek po długiej kilkumiesięcznej nieobecności Ethel przyjeżdża do domu teściów w ciąży. Od plotek na temat licznych kochanków i kto może być ojcem jej dziecka huczy cała grecka dzielnica. Costa nie może znieść szyderczych uśmieszków sąsiadów i znajomych. Postanawia być wykonawcą woli Boga, rozprawiając się sprawiedliwie z grzesznicą. I tu dochodzi do tragedii…
            
                          Cała historia Ethel przedstawiona na kartkach książki „Akty miłości” Kazana to jedno długie pasmo zdradzania samej siebie. Uleganie „autorytetom”: raz Marynarce Wojennej innym razem Coscie. Dylemat: święta czy ladacznica w istocie nie był dylematem. To były dwa sposoby radzenia sobie z tym samym deficytem, z tym samym zranieniem. Nie był to żaden wybór, choć może sprawiać wrażenie wyboru. W istocie święta i ladacznica były – psychologicznie rzecz biorąc – w identycznej sytuacji.

Prawdziwe rozwiązanie problemu polegałoby na tym, aby Ethel mogła dojrzale odzyskać swoje ciało, stać się podmiotem swojego życia i dzięki temu odzyskać własną tożsamość. Wówczas nie byłoby potrzeby stawania się ani świętą ani ladacznicą z rodzicielskiej klątwy. Pojawiłaby się możliwość realizowania całego zanegowanego potencjału kobiecości. Nie potrzebowałaby już aktów miłości, by dowieść sobie, że żyje.