17 stycznia 2017

Wszystko jest iluminacją



„Wszystko jest iluminacją”

Jonathan Safran Foer



Autor/ (ur. w 1977), amerykański pisarz pochodzący z rodziny polskich Żydów z Bielska Podlaskiego, studiował filozofię; jego opowiadania publikował m.in. „New Yorker”.

Tłumaczenie/ Michał Kłobukowski

Tematyka/ Jest to opowieść o poszukiwaniu ludzi i miejsc już nieistniejących, prawd, które nie dają spokoju wielu rodzinom, opowieści ulotnych, ale istotnych, które łączą przeszłość z przyszłością poprzez nić teraźniejszości.

Główny motyw/ Jonathan młody Amerykanin żydowskiego pochodzenia z podniszczoną fotografią w ręku przybywa na Ukrainę w poszukiwaniu Augustyny, kobiety, która w czasie wojny ukrywała jego dziadka. W towarzystwie wyjątkowo niekompetentnego tłumacza i starca nawiedzonego przez wojenne wspomnienia przemierza zaniedbaną okolicę, z każdym krokiem cofając się w przeszłość.

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„Dziadek nauczał, że Odessa to najpiękniejsze miasto świata, bo wódka tu tania i kobiety też”.

„Każdy szczegół, ma własne oczy”.

„[…] a jedyne, co może być gorsze od spóźnienia się na własny ślub, to zbyt 
późno pojawić się na ślubie swojej niedoszłej żony”.

„[…] ciekawość była bowiem jedyną wspólną im własnością”.

„Każdy z nas jest przecież taki dobry, że inni nie są go warci”.

„[…] życie i sztuka mogłyby zamienić się rolami…”.

„Oczywiście nijak nie trzyma się to kupy. Ale co się trzyma?”

„Czym jest jawa, jeśli nie interpretowaniem snów, albo i śnienie, jeśli nie interpretowaniem jawy?”.

„Życie było nie do zniesienia, ale śmierć też”.

„[…] bo gorsze niż smutek może być tylko to, że o naszym smutku wiedzą właśnie inni”.

„W Ameryce wszystko jest przynajmniej po jednym egzemplarzu”.

„Humor to sposób, żeby zrobić unik przed tym cudownym, a zarazem straszliwym światem”.

„ Żydzi mają po sześć zmysłów. Dotyk, smak, wzrok, węch, słuch… pamięć”.

„Artefakt powstaje, jako efekt udanej próby przerobienia faktu uprzeszłościowionego na bezużyteczną, piękną rzecz do niczego. Nigdy nie wyjdzie z tego ani sztuka, ani fakt. Żydzi to takie artefakty Edenu”.

„Gdybyśmy porozumiewali się za pomocą czegoś w rodzaju muzyki, nigdy by nas źle nie rozumiano, bo w muzyce nie ma nic do rozumienia. To właśnie przekonanie dało początek śpiewaniu Tory, a zapewne i językowi jidysz, najbardziej onomatopeicznemu z rzeczy świata”.

„Bóg kocha plagiatorów. Napisane jest zatem: >> Bóg stworzył rodzaj ludzki na obraz swój, na obraz Boga stworzył go<<. Bóg jest prekursorem sztuki i plagiatu”.




              
                         W granicach przedwojennej Polski istniało tysiące małych miasteczek zwanymi sztetlami. „Sztetl” (jid. miasto, miasteczko) to żydowska wspólnota lokalna o specyficznym układzie społecznym i obyczajowości. Termin ten odnosi się głównie do miasteczek w przedwojennej wschodniej Europie – Polsce, Rosji, na Litwie oraz we wschodniej części cesarstwa austro-węgierskiego.
Sztetl stanowił rodzaj miasteczka wielokulturowego, gdzie nawzajem przenikały się różne narodowości i religie. Zdominowany był przez społeczność żydowską, jednak zamieszkiwali tam także przedstawiciele innych narodów, miedzy innymi Polacy oraz Ukraińcy. Sztetl był głównym ośrodkiem demograficznym Żydów aszkenazyjskich, posługiwano się w nim językiem jidysz. Miasteczko posiadało własne elity kulturalne i intelektualne, pełniące rolę lokalnych autorytetów (nie zawsze byli to ludzie bogaci). Szewc był „filozofem”, krawiec „teologiem” a stolarz „kompozytorem”. W centrum miasteczka często stały obok siebie kościół, synagoga i cerkiew.   Takie zdarzenia, jak narodziny, małżeństwo, śmierć, zbiorowość przeżywała wspólnie. Opiekowano się miejscowymi żebrakami i chorymi. Dawało to poczucie bezpieczeństwa, z drugiej jednak strony życie każdego mieszkańca poddane było społecznej kontroli, a potrzebę prywatności uważano za coś podejrzanego. Żydowskich mieszkańców łączyło poczucie silnej więzi lokalnej, a słowo sztetl nabrało emocjonalnie zabarwionego znaczenia, odpowiadając dzisiejszemu terminowi „mała ojczyzna”. Pomimo zdążających się napięć między Żydami a nieżydowskimi mieszkańcami sztetla, obie społeczności łączyły liczne więzy.
           
                        Fabuła powieści Jonathana Safrana Foera „Wszystko jest iluminacją” krąży wokół młodego Amerykanina pochodzenia żydowskiego, który uzbrojony wyłącznie w wyblakłą fotografię przyjeżdża na Ukrainę w poszukiwaniu Augustyny – kobiety, która prawdopodobnie uratowała życie jego dziadkowi w czasach nazistowskiej okupacji.  Większą część powieści stanowi seria retrospektywnych listów, które do Jonathana pisze Alex Perchow zwany przez najbliższych „Szapka”, nastoletni Ukrainiec wynajęty przez biuro „Zwiedzania Dziedzictwa”, jako tłumacz. Ograniczona znajomość angielskiego, do której Alex się przyznaje: „mój drugi język nie być tak super” oraz źle pomyślane wykorzystanie tezaurusa są ukazane w formie porywającej językowej pomysłowości. Mimo że jego błędy są często komiczne, „Szapka” nie jest prostakiem. W dalszych partiach powieści jego godność i dar obserwacji ciągle się rozwijają i zaskakują. Przewodnikiem oraz szoferem w tej podróży do „przeszłości” jest niedowidzący dziadek „Szapki”.  Towarzyszy im także pies „przewodnik”, „mentalnie obłąkańcza” suczka zwana Sammy Davis Junior. Podróż starym samochodem, który wyciągał prędkość 60 km/h miała odbyć się trasą Odessa-Lwów- Łuck. Dwadzieścia godzin w jedną stronę.
              
                        Listy „Szopki” do Jonathana są przedzielone dziwnymi i zaskakującymi epizodami utrzymywanymi w stylu realizmu magicznego, które opowiadają historię rodzinnego sztetla Jonathana od dnia jego założenia z końcem XVIII wieku do tragicznych czasów zagłady Żydów.  Książka Jonathana Safrana Foera „Wszystko jest iluminacją” jest rozmyślnym połączeniem faktów i fantazji- zuchwałą wizją Holocaustu i jego dziedzictwa prezentowaną przy pomocy spaczonych tłumaczeń, zakrętów losu, na wpół zapomnianych rozmów, kruchych przyjaźni oraz konkurujących ze sobą głosów narratorów.
        

                       Rodzinny sztetl Jonathana Trachimbrod nazwę zawdzięcza jego prapraprapradziadkowi Trachimowi oraz rzece Brod. W sztetlu zachodziły niezrozumiałe wydarzenia jak w filmowym „Miasteczku Twin Peaks” Davida Lyncha. Wszyscy obywatele sztetla, w sumie trzysta osób, gromadzili się, żeby debatować nad czymś, o czym nic nie wiedzieli. Im mniej, kto widział, tym zapalczywiej dowodził swojej racji. Nie była to żadna nowość. Dyskutowano między innymi nad tym, czy nie wywarłoby lepszego wpływu na dzieci, gdyby tak wreszcie zaszpuntować dziurę w bajglu. W przyszłości miano jeszcze rozważać inne kwestie, a po nich jeszcze inne, co wielu rozśmieszało, a innych dyskutantów skłaniało do podnoszenia dalszych kwestii.
         
                        Wszystko zaczęło się 18 marca 1791 roku, kiedy ośmiokołowy wóz Trachima przygwoździł go albo i nie przygwoździł do dna rzeki Brod. Młode bliźniaczki córki rabina Chana i Hanna były świadkami owego nieszczęścia. Na ratunek "robiąc" nurka w nurtach rzeki Brod pobiegł Szlomi skromny handlarz antyków, który trzymał się przy życiu wyłącznie dzięki cudzej dobroczynności, bo odkąd jego żona umarła, nie umiał się rozstać z choćby jednym kandelabrem, figurynką czy klepsydrą. Lecz topielca nie odnaleziono. W miasteczku dyskutowano, spekulowano, co stało się z Trachimem. Każdy miał swoją wersję wydarzeń. Inną wersję miał lichwiarz Jankiel, jeszcze inną Szanda wdowa po filozofie Pinchasie a jeszcze inną Chaim największy w całym sztetlu logik, a zarazem zboczeniec. Niektórzy twierdzili, że Trachima nigdy nie uda się odnaleźć, bo rzeczny nurt namiótł na jego ciało grubą warstwę mułu i sprawił mu pod nią należyty pochówek. Jeszcze inni podejrzewali, że Trachim w ogóle nie utonął, lecz popłynął z prądem rzeki ku pełnemu morzu, na zawsze unosząc w sobie sekrety swojego życia, „niby list miłosny, który podróżuje w butelce”. Całkiem możliwe, że wyrzuciło go – lub jakąś jego część- na piaszczysty brzeg Morza Czarnego albo w Rio.
                    
                       Ale co w tym wydarzeniu było tak nadzwyczajnego? Przecież każda rzeka ma swojego topielca? Otóż bliźniaczki Chana i Hanna w kłębowisku potopionych przedmiotów zauważyły, maleńką dziewczynkę, która „wciąż jeszcze lśniąca od śluzu” leżała spokojnie przy brzegu rzeki. Była to praprapraprababka Jonathana. Z tego oto powodu wszystkich gapiów „sparaliżowało”. „Prehistoryczna mrówka w pierścieniu Jankiela, znieruchomiała w miodobarwnym bursztynie już na długo przedtem, zanim Noe przybił pierwszą deskę, skryła głowę w gęstwie własnych odnóży, zawstydzona”. Odtąd przez 150 lat w sztetlu odbywały się coroczne zawody „poławiaczy Trachima”, a dziewczęta ze sztetla podczas festynu ubierały się tak, jak owego fatalnego dnia ubrane były rabinowe córki-bliźniaczki.
              
                     Siódmego dnia od wydarzenia nad rzeką Brod rabin zamieścił w cotygodniowej gazecie ogłoszenie następującego anonsu: „[…] otóż nie z całkiem ściśle wiadomych przyczyn trafiło do sztetla niemowlę, bardzo piękne i dobrze ułożone, bynajmniej też nie smrodliwe, rabin zaś postanowił- zarówno dla jej, jak i własnego dobra – oddać małą pierwszemu lepszemu porządnemu człowiekowi, który zgodzi się uznać ją za córkę”.  Nazajutrz rano znalazł pod drzwiami synagogi pięćdziesiąt dwie kartki z nazwiskami chętnych, którzy podejmą się adopcji.  Były tam nazwiska między innymi wytwórcy bibelotów Peszla, samotnego świecarza Mordechaja, bezdomnego Rozlazłego Lumpa, nawet od nieboszczyka filozofa Pinchasa, który był mistrzem w odwoływaniu się do nieczytelnych pism, aby roztrząsać na pozór nierozwiązane dylematy religijne, lecz o życiu nie wiedział prawie nic i od wielu innych zainteresowanych… Rabin podjął decyzję: „ najlepsza decyzja to brak decyzji” – zdecydował w końcu i włożył wszystkie listy do kołyski przysięgając oddać małą autorowi tego, po który dziewczynka najpierw sięgnie. Przez kilka dni dziewczynka nie wykazała żadnego zainteresowania kartkami, na których były nazwiska przyszłych opiekunów tylko domagała się pokarmu. Podczas modlitw cała synagoga modliła się o to, aby dziecko wreszcie podjęło decyzję. Nagle w synagodze zaczął unosić się smród nie do zniesienia. Dziecko wciąż leżało w absolutnym milczeniu, w absolutnym bezruchu. Rabin postawił kołyskę na podłodze, wyciągnął z pod małej ubrudzoną od fekaliów kartkę i zawrzasnął: „Wygląda na to, że dziecko wybrało sobie Jankiela na ojca!”. I tak oto praprapraprababka Jonathana trafiła w dobre ręce. Ta dziewczynka - uparta, inteligentna, smutna i wyjątkowo piękna, stanie się obiektem kpin i zazdrości mieszkańców sztetla. Będzie także autorką tajemniczego „Spisu sześciuset trzynastu smutków”, dzięki której poznamy innych, barwnych bohaterów …
                
               „Wszystko jest iluminacją” Jonathana Safrana Foera to powieść, która mocno angażuje się w temat polityki pamięci; w to, jak nasz związek z przeszłością jest określany poprzez potrzeby teraźniejszości. Jest to także książka o starych tajemnicach, o ignorancji i wiedzy, o niewinności i zdobywaniu doświadczeń, o pokucie i winie. Jest ona w równym stopniu hałaśliwie zabawna, co przytłaczająca w swym spokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz