06 lutego 2017

Kobieta z wydm



„Kobieta z wydm”

Kobo Abe



Autor/ (ur. 7 marca 1924 r. w Tokio, zm. 22 stycznia 1993 r. w Tokio) – japoński prozaik, dramaturg i autor scenariuszy. Jeden z najbardziej innowacyjnych autorów w powojennej Japonii.

Tłumaczenie/ Mikołaj Melanowicz

Tematyka/ Piasek jest więzieniem, dosłownym i symbolicznym, ale nie tylko dla bohatera. My też jesteśmy zasypani. My też spędzamy życie na tak bezsensownych, ( jeśli nie dla nas, to przynajmniej dla świata) zajęciach jak niekończące się przesypywanie piasku do koszy, zaspokajanie podstawowych potrzeb. Kiedy czytamy o tej trudnej sytuacji, w której znalazł się ten człowiek, (…) czytamy o sobie samych.

Główny motyw/ Niki Jumpei, nauczyciel, z zawodu entomolog, wyrusza na wyprawę badawczą na wydmy. Jeszcze nie wie, że nigdy z niej nie wróci. Uwięziony w domu- pułapce desperacko próbuje uciec, ale magnetyczna siła tajemniczej kobiety, z którą mieszka, sprawia, że to, co dotąd było przekleństwem, staje się sensem jego życia.

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„A może właśnie nieposiadanie formy jest najlepszym wyrazem siły?”.

„Jego zainteresowania piaskiem i owadami było w końcu tylko pretekstem do ucieczki- choćby na krótką chwilę – od udręki tych zobowiązań i życiowej inercji”.

„Wszystko, co posiada formę, jest ułudą”.

„Nonsensy też mają swoją granicę!”.

„Nie udawaj obrońcy, gdy sama jesteś niewolnikiem!”.

„Każdy człowiek posiada własną filozofię, która dla innego nic nie znaczy”.

„Dwudziestoletni mężczyzna podnieca się w myśli. Czterdziestoletni zaś- na powierzchni skóry. Lecz dla trzydziestoletniego mężczyzny najniebezpieczniejsza jest kobieta widziana, jako zarys kształtu”.

„Gdyby jednak życie składało się z samych rzeczy ważnych, stałoby się niebezpieczną szklaną budowlą, która rozsypałaby się przy byle dotknięciu”.

„[…] zdając sobie sprawę z bezsensu egzystencji, wszyscy kierujemy wskazówki kompasu w stronę własnych gniazd”.

„Jeśli chodzi o mnie, duże wątpliwości budzi system nauczania zakładający, że życie ma jakiś sens…”.

„Gdy już raz umrzesz, nie potrzebujesz martwić się śmiercią”.

„Każdy człowiek jest trochę złośliwy w stosunku do czyjejś cnoty”.

„Powiadają, że nawet dżdżownica nie rozwinie się w pełni bez bodźców…”.

„Życie ludzkie nie powinno być rozerwaną na części księgą, lecz solidnie oprawionym tomem”.

„Większość kobiet uważa, że nawet, gdy rozchylają uda-nie potrafią przekonać partnera o własnej wartości, jeśli nie w tej scenie melodramatu”.

„ Żaden mężczyzna ani też żadna kobieta nie dadzą się uwieść dla samej 
teorii”.

„Miłość starzeje się natychmiast, tak jak ubranie, które przestaje być nowe, gdy je raz włożymy na siebie. Wystarczy jednak przeprasować zmarszczki i znowu wygląda jak nowa… A potem znowu starzeje się…”.

„W zakresie seksu także zaczynamy mieć niejasne przeczucia, że zostawiono nas z wekslem bez pokrycia”.

„Na szczęście pożądanie płciowe, którego historia sięga kilkuset milionów lat, począwszy od ameby, nie wygasa tak łatwo”.

„Spazmy ludzkości, przetrwały w warstwach skamielin… ani kiedy dinozaury, ani ściany lodowe nie potrafiły powstrzymać mechanizmu rozmnażania, prącego do przodu wśród jęków i szaleńczej ekstazy…”.

„Szansa powodzenia jest znacznie większa w przedsięwzięciach spontanicznych niż w długo wypieszczonych, ślamazarnych planach”.

„Cóż znaczy indywidualność, gdy człowiek patrzy w oczy śmierci?”

„Lecz koniec końców, życie niełatwo zrozumieć”.

„Gdyby nie było standardu normalności, nie byłoby też ludzi nienormalnych!”.





                          Pewnego sierpniowego dnia zaginął mężczyzna. Od chwili, gdy w czasie urlopu udał się nad morze odległe o pół dnia drogi pociągiem – słuch o nim zaginął. Ogłoszenie w prasie i poszukiwania policji nie dały żadnych rezultatów. W związku ze zgłoszoną w Sądzie sprawą dotyczącą zaginięcia Niki Jumpei, po dokonaniu formalności publicznego ogłoszenia stwierdzono:, „że od dnia 18 sierpnia 1955 roku nie otrzymano wiadomości o życiu, ani o śmierci ww. osoby i na podstawie powyższego wydano następującą decyzję. DECYZJA: Nieobecny Niki Jumpei uznany został za zaginionego. 5 października 1962r., Sąd do Spraw Rodzinnych”.
             
                       Oczywiście, zaginięcie człowieka nie jest czymś niezwykłym. Statystyka notuje kilkaset wypadków rocznie; jednakże procent odnalezionych jest zaskakująco mały. Zabójstwa czy nieszczęśliwe wypadki pozostawiają dowody, w przypadku porwania zaś można przynajmniej poznać jego motywy. Gdy okaże się, że zaginięcie człowieka nie należy do żadnej z powyższych kategorii, niezmiernie trudno wpaść na trop poszukiwanego. Przeważnie bywa to po prostu zwykła ucieczka, – jeśli już mamy użyć tego słowa.
            
                        I w przypadku tego mężczyzny niemożność odnalezienia jakiegokolwiek śladu nie była czymś wyjątkowym. I chociaż wiadomo było, w jakim udał się kierunku, nie nadeszła żadna wiadomość o znalezieniu ciała; charakter pracy zaginionego zaś nie nasuwał przypuszczeń, by mógł zostać porwany na skutek uwikłania w jakieś tajemnicze sprawy. Unormowany tryb życia tego człowieka nie pozwalał również myśleć o ucieczce.
            
                    Naturalnie, na początku wszyscy przypuszczali, że zamieszana w to jest jakaś kobieta. Gdy żona zaginionego powiedziała, że celem wyprawy męża było łowienie owadów, zarówno policja, jak i koledzy z pracy poczuli się tak, jakby z nich zakpił. Butelka na owady i siatka, jako czapka niewidka w ucieczce z dziewczyną – to zakrawało na komedię. A jednak pracownik stacji kolejowej jedyny świadek, który ostatni widział zaginionego stwierdził, że pamięta mężczyznę, który wyglądał raczej na alpinistę; na plecach miał manierkę i drewniane pudełko przypominające skrzynkę na farby. Mężczyzna był sam, zupełnie sam, więc domysły na temat dziewczyny okazały się raczej bezpodstawne.
                 
                         Przypuszczano również, że mężczyzna, zmęczony życiem, popełnił samobójstwo. Pogląd ten lansował jego kolega, zajmujący się po amatorsku psychoanalizą:, „który twierdził, że już samo oddalenie się w wieku dojrzałym tak bezużytecznemu zajęciu jak kolekcjonowanie owadów jest dowodem psychicznej ułomności. Niezwykłe zamiłowanie do zbierania owadów, które przejawiają dzieci, wiąże się często z kompleksem Edypa. To w celu zaspokojenia swych niespełnionych pragnień dziecko z upodobaniem wbija szpilki w martwy odwłok owada, choć nie potrzebuje się już obawiać, że zdobycz mu ucieknie. Gdy człowiek dojrzały czyni to samo, jest to niewątpliwie oznaka poważnej choroby. Wcale nie przypadkowo zbieracze owadów są często albo ludźmi o niepohamowanej żądzy zysku, albo krańcowymi odludkami, kleptomanami czy homoseksualistami. Stąd już tylko o krok od samobójstwa z powodu znużenia życiem”. Jednakże wszystkie te domysły amatora psychoanalityka okazały się bezpodstawne, ponieważ nie znaleziono ciała.
                   
                     I tak minęło siedem lat, w ciągu, których prawda pozostała nieznana. W konsekwencji, zgodnie z art.30 Kodeksu Cywilnego, człowiek ten został uznany za zaginionego.
              
                      Historia Niki Jumpei jest następująca. Pewnego sierpniowego popołudnia mężczyzna wysiadł z pociągu i bez wahania przesiadł się do autobusu.  Bohater jechał do samego końca. Gdy wysiadł teren był już mocno pofałdowany. Mężczyzna minął wieś i szedł dalej w stronę morza. Po chwili skończyły się zabudowania i zaczynał się las. Pofałdowany teren ciągnął się bez końca i zasłaniał horyzont. Nagle jego widokowi ukazała się zwykła biedna wioska. Mężczyzna przybył tu, by łowić owady zamieszkujące te piaszczyste tereny. Jego celem było odkrycie nowych gatunków owadów. Gdyby to się mu udało, jego nazwisko zostałoby utrwalone łacińskimi literami w ilustrowanej encyklopedii entomologicznej wraz z długą, naukową nazwą łacińską i wtedy, być może przetrwałby po wsze czasy. A jeśli zachowa się długo w ludzkiej pamięci choćby tylko dzięki owadowi – to już trud wart jest wysiłku.
Słońce zaszło i wiatr osłabł nieco. Mężczyzna wędrował po wydmach, dopóki mógł jeszcze rozróżnić wzory wyrysowane w piasku przez wiatr. Nie było tu nic, co zasługiwałoby na miano zdobyczy. Co najważniejsze, ostatni autobus już odjechał i przybysz musiał nocować w wiejskiej chacie.
             

                   Napotkany na wydmach starzec zaprowadził Nikiego na nocleg w kierunku jednej z jam, która znajdowała się u stóp wydm, na końcu wsi. Starzec zawołał: „ Hej babciu, hej!”. W ciemności u ich stóp ukazało się światło lampy. Mężczyzna zastanawiał się, czy kobieta jest stara. Musi mieć już swoje lata, skoro wołano na nią „babciu”. Lecz osoba, która powitała go, trzymając lampę, okazała się dość powabną kobietą około trzydziestki. W każdym razie był jej bardzo wdzięczny, że go tak miło powitała, nie ukrywając swojej radości. Chata okazała się jamą, z której bez drabiny nie można było ani zejść ani wyjść z urwiska. Ściana wznosiła się prawie na trzy wysokości dachu, nawet po drabinie niełatwo było się tam dostać. W tak głębokiej jamie żyło się chyba jak w twierdzy.
Kobieta poczęstował go kolacją oraz przeprosiła za warunki, w jakich musi spędzić noc- bez elektryczności, wody i kąpieli. Rozbrajało go zachowanie kobiety. Wmawiał sobie, że przeżycia tej nocy to bardzo rzadka okazja. Nie przeczuwał żadnego niebezpieczeństwa. Po ugoszczeniu gościa kobieta zabrała się do pracy. Zaczęła wydobywać piach ze skarpy i przesypywać go do koszy. Wydobyty piach miał być rano zabrany i sprzedany do pobliskiego miasteczka. Poprosiła mężczyznę o pomoc. Tutaj, w tym nieskomplikowanym świecie, było to zupełnie normalne, że jednonocny gość otrzymywał łopatę do ręki. Zakres jej rozmów był ograniczony. Ale gdy zaczynał mówić o własnym życiu, zmieniała się nie do poznania. „A więc tędy może prowadzi droga do jej serca” – myślał Niki. Nie interesowało go specjalnie to, co kobieta mówiła, „lecz słowa jej tchnęły ciepłem, które sprawiało, że myślał o jej ciele ukrytym pod grubymi roboczymi spodniami”.
              
                        Mężczyzna spędził bezsenną noc. Rozmyślał i nie mógł pojąć, że ta kobieta może prowadzić taki tryb życia. Dlaczego się tak przyczepiła do tej wioski? Zły był na wszystko. Ale czy nie było to jednocześnie pragnienie, by rzuciła pracę przy piachu. W istocie jego wzburzenie nie było tylko po prostu gniewem z powodu głupoty tej kobiety. Było w tym coś więcej, coś niezgłębionego. Zasnąć jednak nie mógł. Słyszał, że kobieta pracuje bez przerwy. Zerwał się jak oparzony. Zobaczył kobietę leżącą zupełnie nago. Leżała na wznak na macie; całe ciało, z wyjątkiem głowy, było obnażone; lewa ręka spoczywała lekko na łonie, gładkim i pełnym. Mężczyźnie wypłynęła nagle spod języka lepka ślina. Nie mógł jej przełknąć. W dziennym świetle wczorajsze podniecenie i rozdrażnienie wydawało mu się złudzeniem. Chciał uciec… Nie do wiary! Drabina zniknęła!  Czyżby nie było miejsca, którędy można by się wydostać na górę? Obszedł dom kilka razy. Zrozumiał, że jest w pułapce. Nagle zdrętwiał, bo zorientował się, że drabina leżała na piasku. Tak, to była drabina sznurowa. To znaczy, że drabinę zabrała nie kobieta, ale ktoś inny na górze. A więc w jego uwięzieniu uczestniczyła cała wieś. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. „Co to ma znaczyć?” – mówił, jąkając się z pośpiechu. „To…to…po prostu spisek! Zastawiłaś pułapkę i myślałaś, że ja w nią wpadnę jak jakiś pies czy kot, że polecę, gdy tylko zobaczę samicę?”.  Lecz ona jej spokojnym monotonnym głosem, za którym kryła się jej pewność siebie odpowiedziała: „Zbliża się teraz pora północnych wiatrów i wtedy zachodzi zawsze obawa burzy śnieżnej…”. Kobieta usiadła i zaczęła przygotowywać posiłek. Mężczyzna kątem oka obserwował jej sylwetkę, gdy ze spokojem obierała ziemniaki. Czy powinien potulnie przyjąć jej posiłek, który przygotowuje? Myśl ta pochłonęła go całkowicie. Koniec końców nic się jeszcze nie zaczęło, nic też się jeszcze nie skończyło. „On sam jest chyba bardzo dziwną istotą, skoro w takim miejscu rozmyśla nad dziwactwami tego świata”.
                         Co chciał przekazać czytelnikowi Kobo Abe w książce „Kobieta z wydm”? Czy „uganianie” się za nieistotnymi rzeczami w życiu może być więzieniem? Czy z łowcy człowiek sam może stać się ofiarą i ugrząźć w psychologicznym więzieniu? Czy ten dramat w ascetycznej rozgrywającej się formie jest swoistą przypowieścią o trudnym dojrzewaniu człowieka do życia w społeczeństwie, o wyzbywaniu się egoistycznych pragnień i podporządkowaniu swojego „ja” dla dobra ogółu?  Kōbō Abe wykreował postać, która pozostaje zagubiona we współczesnym świecie, nie potrafi się po nim poruszać, jest bezbronny wobec otaczającej go rzeczywistości - osaczają go własne lęki i wątpliwości. Pełnię wiedzy o bohaterze książki podobnie jak w prozie Franza Kafki zdobywa się jednak stopniowo, gdyż jego osobowość nienakreślona jest przez wewnętrzne monologi, filozoficzne rozważania narratora, czy wypowiedzi innych postaci, lecz przez pełne absurdu sytuacje, w jakich bohaterowie ci się znaleźli. Zarówno Józef K., jak i Niki Jumpei toczą niebezpieczną walkę. Nie przewidują jej konsekwencji, nie szukają też przyczyn, a mimo to buntują się, przynajmniej z początku. Podejmują walkę, gdyż wiedzą, że przeciwnik jest potężny, przegrywają ją, bo nie wiedzą, że wydany na nich „wyrok” dawno już zapadł. Podobnie jak w greckiej tragedii, ich losy determinują siły tajemnicze, nieokiełznane, całkowicie od nich niezależne. A jednak chwytają kurczowo każdą pojawiającą się szansę w złudnej nadziei, że przezwyciężą okrutne fatum.

30 stycznia 2017

Rzeźnia numer pięć



„Rzeźnia numer pięć”

Kurt Vonnegut JR.



Autor/ (ur. 11 listopada 1922 w Indianapolis, zm. 11 kwietnia 2007 w Nowym Jorku) – amerykański pisarz i publicysta, kojarzony z literaturą postmodernistyczną i science fiction.

Tłumaczenie/ Lech Jęczmyk

Tematyka/ Książka uchodząca za jedną z najwybitniejszych amerykańskich powieści antywojennych; książka o pisarzu, który nie potrafi wymazać z pamięci wspomnień z czasów wojny, chociaż z racji swego zawodu od lat zajmuje się tworzeniem fikcji; książka silnie autobiograficzna, mieszająca dokument z science fiction, pełna trupów i gwałtu, oskarżeń i egzorcyzmów, panicznego strachu i miłości; wreszcie - mówiąc słowami autora - książka “krótka i popaprana, bo o masakrze nie sposób powiedzieć nic inteligentnego“.

Główny motyw/ Billy Pilgrim, amerykański żołnierz schwytany przez Niemców podczas ofensywy w Ardenach w 1944 roku, trafia do obozu jenieckiego. Następnie zostaje przeniesiony do Drezna, gdzie jest przetrzymywany w tytułowej rzeźni. Wraz z niewielką grupką więźniów i żołnierzy ukrywa się przed spadającymi bombami w podziemnej chłodni. Jako jeden z nielicznych wychodzi cało z bombardowania miasta.

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„[…] między ludźmi nie ma absolutnie żadnej różnicy”.

„[…] najlepszymi i najweselszymi, i najbardziej nienawidzącymi wojny byli ci, którzy rzeczywiście powąchali prochu”.

„Nie ma sztuki bez tańca ze śmiercią…”.

„[…] głupotą jest płakać na pogrzebie”.

„[…] jesteśmy wszyscy razem uwięzieni w bursztynie danej chwili”.

„Ziemianie są wielkimi specjalistami od wyjaśniania. Wyjaśniają, dlaczego dane wydarzenie jest tak a nie inaczej skonstruowane, tłumaczą, w jaki sposób można pewne sytuacje stworzyć, a innych uniknąć”.

„Ziemia jest jedyną planetą, na której wspomina się o czymś takim jak wolna wola”.

„[…] wszystko, czego można się dowiedzieć o życiu, jest w >Braciach Karamazow< Fiodora Dostojewskiego”.

„Pieniądze mogą być czasem wielką pociechą”.

„[…] wymowa Ewangelii była taka: Zanim kogoś zabijecie, upewnijcie się, czy nie ma on zbyt mocnych pleców”.

„[…] pochodzę z planety, która od zarania swoich dziejów pogrążona jest w bezsensownej rzezi”.

„[…], czego Ziemianie mogliby się nauczyć, gdyby się rzeczywiście postarali: sztuki kontemplowania dobrych chwil i ignorowania złych”.

„Najbardziej szkodliwym ze wszystkich amerykańskich kłamstw jest pogląd, że w Ameryce łatwo można się dorobić”.

„Nigdy nie wiadomo, kogo czym los obdarzy”.




                           W nocy z 13 na 14 lutego 1945 r. na niemieckie Drezno nadleciały trzy fale alianckich bombowców, w sumie prawie 530 ciężkich maszyn, które na centrum miasta zrzuciły lawinę bomb. W jednej chwili miasto zamieniło się w ścianę ognia. Była to już końcówka wojny, do miasta zjechało wielu uciekinierów ze wschodu, stąd liczba ofiar dywanowych nalotów była ogromna. Szacunki mówiły o 25, nawet 35 tys. zabitych, nazistowska propaganda oskarżająca aliantów o zbrodniczy atak wymieniała nawet 200 tys. śmiertelnych ofiar tej operacji. Bomby spadały przede wszystkim na drezdeńską starówkę, użyto do tych ataków najgroźniejszych bomb zapalających, które niszczyły wszystko, co było w pobliżu. Ludzie ginęli nie tylko w walących się budynkach, dusili się też z braku tlenu i wysokiej temperatury. Na powierzchni ok. 40 km kw. nie było po dywanowych nalotach całego budynku, jeszcze długo po wojnie za czasów Niemieckiej Republiki Demokratycznej widać było pozostałości po tych atakach. Naloty przeprowadzono w momencie, kiedy już nikt nie miał wątpliwości, do kogo będzie należała wygrana w tej wojnie. Hitlerowska obrona przeciwlotnicza praktycznie nie funkcjonowała w mieście. Nie było, więc najmniejszych szans na pokonanie falowych ataków brytyjskiego i amerykańskiego lotnictwa.
                 
                          „Rzeźnia numer pięć” Kurta Vonneguta to jedyne w swoim rodzaju osiągnięcie literatury XX wieku, żonglujące wielkim zakresem tematów i złożoną strukturą. Autobiografia z niezwykłą łatwością łączy się tu z historią o obcych podróżujących w czasie, wyjętą jakby z wymyślonej powieści science fiction, tak, że trudno dostrzec czytelnikowi miejsca tych połączeń.  W tym absurdalnym, klasycznym już dziele Billy Pilgrim, Amerykanin niemieckiego pochodzenia, podczas drugiej wojny światowej zwiadowca piechoty, zostaje porwany przez obcych i „odczepiony od czasu”. Kimże jest ten człowiek, że wolno mu podejmować decyzje w kwestiach uniwersalnych, nie wspominając już o zawracaniu nam głowy swym dziełem?
          
                  Bohater książki chce napisać wspomnienia z wojny a dokładnie z bombardowanego Drezna, ale nie potrafi jakoś znaleźć w sobie odpowiednich słów. Zresztą sam nie wie, jak o tym opowiadać, mimo że jest już „starym prykiem, otoczonym wspomnieniami, Pall Mallami i dorosłymi synami”. Pewnego razu znajomy zapytał Billy’ego:, „Dlaczego nie piszesz książek przeciwko lodowcom?”. Chodziło mu oczywiście o to, że wojny będą zawsze i że w równym powodzeniem można próbować powstrzymać lodowce. Przyjaciel miał rację, po co pisać książkę antywojenną: „A gdyby nawet wojny przestały nacierać na nas niczym lodowce, to wciąż jeszcze pozostanie zwyczajna, poczciwa śmierć”. Bo jak tu opisać wojnę skoro w niej tyle absurdów. Co ma być kulminacyjnym punktem książki? Czy egzekucja, poczciwego Edgara Derby’ego: „Cóż za ironia! Spalono całe miasto, zginęło tysiące ludzi, a tutaj ten amerykański piechociniec zostaje wśród zgliszczy aresztowany za kradzież czajnika. Odbywa się normalny sąd i stawiają go przed plutonem egzekucyjnym”. A może opisać historię faceta, który trafił w Dreźnie, jeszcze przed bombardowaniem, do piwnicy pełnej wina i musieli odwieźć go do domu na taczce? A może nakreślić opowieść o dwóch rosyjskich żołnierzach, którzy palili ogromne papierosy skręcone w kawałkach gazet?
             

                              Książka Billy’ego miała być zatytułowana „Krucjata dziecięca”, nawiązując do historii średniowiecznych krucjat dziecięcych, podczas których krzyżowcy byli ciemnymi i dzikimi ludźmi, którymi kierowała bezlitosna bigoteria, a drogę ich znaczyły krew i łzy. Autorzy romansów zaś rozwodzą się nad ich pobożnością i męstwem, przedstawiając w najjaskrawszych, rozpalających wyobraźnię barwach ich cnoty i wielkoduszność, honor, jakim okryli się na wieki, i wielkie zasługi, jakie oddali chrześcijaństwu. Ale zdrowo myślący człowiek wie, – co historycznie jest poza wszelkim sporem - że Europa poświęciła miliony ze swoich skarbców i krew dwóch milionów swoich mieszkańców po to, by garstka kłótliwych rycerzy uzyskała sto lat panowania nad Palestyną!  Czy współczesne nam wojny nie są tak naprawdę krucjatami szaleńców?!

                       Należy wspomnieć, że Billy miał w życiu więcej szczęścia niż rozumu. Kiedy powołano go do wojska na drugą wojnę światową jego ojciec zginął podczas wojny, ale w wypadku podczas polowaniu na jelenie. Został zastrzelony przez pomyłkę przez swojego przyjaciela. Bohater przeżył także katastrofę lotniczą, kiedy samolot „wrąbał” się w szczyt góry Sugarbush w stanie Vermont. Wszyscy zginęli na miejscu z wyjątkiem Billy’ego i drugiego pilota. W tym samym czasie jego żona zmarła na skutek przypadkowego zatrucia tlenkiem węgla. Na dodatek wystąpił w radiu i opowiadał, że został porwany przez obcych, zabrany na planetę Tralfamadorii, gdzie pokazywano go nagiego w ZOO. Skojarzono go tam z inną Ziemianką, byłą gwiazdą filmową nazwiskiem Montana Wildhack. Billy wysyłał swoje wspomnienia z pobytu na Tralfamadorii do gazet i opisywał w nich przemyślenia na temat życia i śmierci Tralfamadorczyków. Najważniejszą rzeczą, jaką nauczył się na obcej planecie było to, że śmierć jest tylko złudzeniem. Człowiek nadal żyje w przeszłości, „tak więc głupotą jest płakać na pogrzebie”. Wszystkie chwile, przeszłe, obecne i przyszłe, zawsze istniały i zawsze będą istnieć:, „Kiedy teraz słyszę o czyjejś śmierci, wzruszam tylko ramionami i mówię to, co mówią o takich rzeczach Tralfamadorczycy; to znaczy: >>Zdarza się<<”. Serce Billy’ego płonęło jasnym ogniem. Rozgrzewała je myśl, że ujawniając prawdę na temat czasu przyniesie ulgę i pocieszenie wielu ludziom. Na Tralfamadorii istniało pięć różnych płci i każda z nią miała swoją rolę w procesie tworzenia nowego osobnika. Dla Billy’ego jednak wszyscy mieszkańcy planety wyglądali identycznie, ponieważ ich różnice płciowe uwidaczniały się wyłącznie w czwartym wymiarze. Prawdziwą bombą z punktu widzenia moralności była, nawiasem mówiąc, wiadomość, jaką Billy uzyskał od Tralfamadorczyków na temat życia płciowego na Ziemi. Powiedzieli mu, że załogi latających talerzy zidentyfikowały na Ziemi, co najmniej siedem płci niezbędnych dla podtrzymania gatunku. Tralfamadorczyce próbowali dać Billy’emu jakieś pojęcie o tym, na czym polega życie płciowe w tym niewidzialnym wymiarze. Jednak Billy nic z tego nie rozumiał.
                     
                  Latający talerz, którym poruszał się Billy wraz z obcymi przybyszami pokonywał barierę czasu. Billy’ego „rzucano” w różne okresy życia. Raz był człowiekiem dorosłym na froncie, innym razem trafiał z powrotem do dzieciństwa, kiedy to ojciec wrzucił go na głęboką wodę w basenie Ymki, a potem zawiózł go na skraj Wielkiego Kanionu. A potem znowu był dorosły, był optykiem i grał w golfa w upalne niedzielne popołudnie. I znowu wypadał z czasu i znajdował się w miejscu gdzie toczyła się jeszcze II wojna światowa.  Ze swoim kolegą Rolandem Weary, który wyglądał jak Kubuś Puchatek uciekał przed ścigającymi ich niemieckimi żołnierzami. Co śmieszne Roland miał na sobie całe oporządzenie, jakie mu kiedykolwiek wydano w wojsku, i wszystko to, co otrzymał z domu, między innymi kuloodporną Biblię, broszurę pod tytułem „Poznaj swojego wroga”, pakiet profilaktyczny zawierający dwie mocne prezerwatywy, mały gwizdek i zdjęcia pornograficzne.

                  Billi i jego towarzysze zostali pojmani i trafiają do Drezna kilka dni przed bombardowaniem miasta. Billy patrzył na ludzi, którzy z takim zainteresowaniem przyglądali się jemu. Idąc przez miasto w operetkowym korowodzie jeńców wojennych podziwiał wesołe amorki nad oknami kamienic i domostw. Z rzeźbionych gzymsów zerkały na niego dzikie fauny i nagie nimfy. Oczarowała go całkowicie architektura miasta. Pamiętając przyszłość Billy wiedział, że mniej więcej za trzydzieści dni miasto zostanie zniszczone, rozbite na drobny mak. Wkrótce zabudowa Drezna miała się walić jakby stąpał po niej olbrzym. Wiedział też, że większość przyglądających mu się przechodniów wkrótce zginie. Korowód dotarł do bramy drezdeńskich rzeźni. Budynki zbudowane były dla świń oczekujących na rzeź, teraz miały służyć za mieszkanie dla amerykańskich jeńców wojennych. Po raz pierwszy podczas wojny Billy zapłakał, kiedy małżeństwo miłośników koni zwróciło mu uwagę na stan zwierząt, które wiozły jego i jego towarzyszy ze zniszczonego miasta. Kazali mu zejść z wozu i popatrzeć na konie. Kiedy zobaczył, w jakim stanie znajduje się jego środek transportu, rozpłakał się. Pyski koni krwawiły, pokaleczone wędzidłami, kopyta popękane sprawiały koniom ból za każdym krokiem, biedne zwierzęta zdychały z pragnienia: „Amerykanie traktowali swój środek transportu, jakby to był sześciocylindrowy Chevrolet”. Billy’emu z tego powodu było ogromnie wstyd.
                     
                  Do końca nie wiadomo, co spowodowało, że Billy wierzył w obecność obcych przybyszy i wędrówki z nimi po różnych wymiarach czasowych. Może wpływ na psychikę bohatera miała trauma wojenna? Może uderzenie w głowę podczas wypadku lotniczego, a może taki wpływ miały na Billy’ego czytane przez niego w obozowej izbie chorych książki science fiction wypożyczane od kolegi Eliota Rosewatera? A może jego opowieści były prawdziwe?
                            
                        Jądro tej historii jest tworzone przez czas, pamięć oraz literacką mieszankę zmyśleń i rzeczywistych przeżyć, ale Kurt Vonnegut rezygnuje z wszelkich nieuzasadnionych sztuczek. Billy Pilgrim postrzega absurdalność wojny i absurdalność obcych, podróżujących w czasie na tym samym poziomie. Towarzyszymy mu w poznawaniu kolejnych faz życia, a powieść całą mocą opiera się wszelkim autorytetom.
Kurt Vonnegut sam walczył podczas II wojny światowej, został wzięty do niewoli, widział tysiące zabitych i był świadkiem alianckiego nalotu dywanowego na Drezno.  Ze swych przeżyć utkał dzieło literackie, które- choć ma uzasadnione pretensje do bycia autorytetem – stanowczo podważa każdy autorytet.